Urocza powieść o konflikcie z przejedzenia
Transkrypt
Urocza powieść o konflikcie z przejedzenia
Anatol Ulman Urocza powieść o konflikcie z przejedzenia Z uwagi na to, że najpierw zajmę się sprawami w tej książce mniej atrakcyjnymi, sygnalizuję z przyjemnością, że powieść bardzo jest warta lektury. Trzeci na naszym rynku czytelniczym utwór Guya'a Croussy (po Bławatkach w 1978 oraz Chrystusie w 1981) dowodzi, że autor eksploatuje ten sam temat i te same motywy, co w Chrystusie. Bo ideowo jest również zaprogramowany tak samo. Croussy bowiem – profesor uniwersytecki z Lille – drąży sprawę społecznych aspektów technokracji, obracając się wśród znanych sobie (gdyż je wykłada) problemów zarządzania przedsiębiorstwami w miejskim a trochę i wiejskim pejzażu Lotaryngii. To, co w powieści Koncesja opatrzności (tytuł wyraża uznanie dawnych właścicieli pokładów węgla dla Boga, który pozwolił je odkryć) jest przez autora wyszydzone i zironizowane z umiarem intelektualisty, dla nas obecnie stanowi szczyt chyba długo nieosiągalnych marzeń – tak prowadzić przedsiębiorstwo, by możliwości każdego członka załogi – od dyrektora – po stróża – zostały maksymalnie wykorzystane w produkcji jakości pierwszorzędnej, lub w stojących na najwyższym poziomie usługach. Dlatego w opisanym systemie wytwarzania dóbr awansuje tylko ten, kto posiada niezbędne walory do piastowania określonej funkcji i jest do niej więcej niż w stopniu niezbędnym przygotowany. Dla wyłowienia w masie pracowników tych najlepszych, prowadzone są bardzo serio niemiernie fachowo przeróżne szkolenia na koszt firmy. Naukowej organizacji pracy uczą się dyrektorzy i robotnicy – ci ostatni w tym celu, aby uprecyzyjnić wysiłek i oszczędzać siły przy czynnościach rutynowych. Ale chodzi nie tylko o to: wszyscy poznają zasady dobrego współdziałania i współżycia w zespołach, sposoby nawiązywania pozytywnych kontaktów i zdobywania autorytetu, kształcą się w rozumieniu i ocenie własnej oraz cudzej osobowości, uczą właściwego stosunku do ludzi. Także aktywności, samodzielności postawy twórczej. Oto szczegół: gdy jeden z głównych bohaterów utworu został mianowany wicedyrektorem zagłębia we Francuskim Zjednoczeniu Węglowym, natychmiast „zaczął uczęszczać na kurs szkoleniowy dla kierowników przedsiębiorstw przy wydziale prawa i jeździł do Miasteczka Naukowego na kurs literacki”. Przedsiębiorstwa nierentowne są tam zamykane, ale nikt nie jest wyrzucany na bruk: proponuje mu się nowe zajęcie i przeszkolenie na koszt firmy. Autor powieści uważa jednak, że przy likwidacji np. takiego Szybu nr 7 powinno się brać pod uwagę sentymenty oraz związane z kopalnia tradycje kilku pokoleń górników. Wiadomo, że to przykre dla robotników i nie tylko takie zamykanie przedsiębiorstwa, ale ze sposobu stawiania sprawy w tej książce można się uśmiać. Pisarz mający krytyczny stosunek do systemu społecznego, w którym żyje, z przekąsem zauważa, że zagłębia węglowe stymulują całość życia pracujących w nich ludzi, gdyż ich nadzieje „opierały się na organizacji i postępach zjednoczenia, które przychodziło z pomocą potrzebującym, organizowała rozrywki dla młodzieży i kobiet niepracujących, organizowało kooperatywy i stowarzyszenia wzajemnej pomocy, w lecie kolonie i domy wypoczynkowe, posiadało własne cmentarze, kościoły, tereny sportowe, orkiestry, drużyny piłki nożnej i lekarzy zakładowych”. I tak „Stefan Borżyn zamieszkiwał jeden z tych obszernych domów, które Zarząd Kopalni zbudował dla swych inżynierów”. Dodać trzeba z przykrością, że robotnicy otrzymywali domy mniej obszerne. W związku z tą całą paskudną sytuacją społeczną autor buduje konflikt powieściowy. Croussy jest mianowicie zdania, że silna rywalizacja o awans pracowniczy, o zdobycie znaczenia w społeczeństwie tą drogą, o możliwość wyjeżdżania na wakacje nad Morze Śródziemne itp. są to wartości brzydkie. A ponadto nie do zaakceptowania nawet wówczas, gdy po drabinie kariery wspina się człowiek z nizin, moralnie bez zarzutu, wyposażony w same walory charakteru i intelektu, jakim jest inżynier górnik Stefan Borżyn. Jego podopieczny a jednocześnie syn przyjaciółki, Julian Lescaut, gdy dorośnie nie zaaprobuje takiego sposobu życia, mimo że szanuje przybranego ojca i kocha go za czystość serca oraz męskie cechy. Dlatego właśnie sądzę, że jet to konflikt z przejedzenia. We wszelkich innych aspektach, w tym formalnych, powieść ta jest atrakcyjna i godna polecenia. Po pierwsze, łaskocze przyjemnie naszą dumę narodową. Wyposażony w wymienione już przymioty Stefan Borżyn jest pochodzenia polskiego. Jego ojciec, również wspaniały człowiek, był nie tylko twardym górnikiem, ale także uczestnikiem ruchu w czasie okupacji, co przypłacił życiem. Bardzo często wspomina się w powieści całą Polską Osadę przedstawioną zawsze z szacunkiem, ciepło, pozytywnie. Mało kto również w literaturze wystawił tak piękną, zbiorową opinię polskim robotnikom na obczyźnie: „Zwierzchnicy zatem we własnym interesie winni okazywać Polakom wszelkie względy. W ten sposób zdobędą rzetelnych, oddanych pracowników, zdolnych do prawdziwego przywiązania, pracujących tak, jakby pracowali na swoim. Polacy są posłuszni i nawykli do dyscypliny, łatwo zatem przyzwyczajają się do naszych metod pracy, trzeba jednak uważać, żeby nie obrazić ich uczuć religijnych i patriotycznych”. Do diabła, żebyśmy mieli trochę tych Polaków w kraju! Piszącemu te uwagi jest osobiście przyjemnie, bowiem przyszedł na świat w niezbyt odległym od miejsca akcji departamencie Meurthe-et-Moselle w rodzinie właśnie górnika. Ale nie te wzruszenia mają wpływ na ocenę walorów książki. A jest ona prosta i bardzo piękna w oddawaniu różnych uczuć oraz pejzaży. Absolutnie nie sentymentalna, wzrusza postawami bohaterów w sprawach miłości, przyjaźni, stosunków między matką a synem, wzajemnego szacunku dla ludzi, dla siebie. Mimo że problematyka dotyczy zagadnień pracy zakładu przemysłowego utwór zawiera wiele portretów krajobrazu tej części Francji, ciekawych obserwacji przyrodniczych, a nawet cienkiego humoru. Poza tym, wziąwszy pod uwagę temat, treść utworu wciąga, co należy przypisać też wartościom stylu autora, którego cechą charakterystyczną jest, rzekłbym technokratyczna jasność i precyzja w budowaniu psychologii ludzi mądrych i – a to jest chyba dziś przekonująco najtrudniej zrobić – dobrych. Dla nas ładny język tej książki jest w znacznej mierze zasługą tłumaczki, pani Ewy Fiszer (i nie przypuszczam, by to właśnie ona używała ortograficznej formy „łepek”, gdy chodzi o mały łeb). Guy Croussy Koncesja opatrzności Tłum. z franc. E. Fiszer Warszawa 1984 KiW Nowe Książki, nr 4/1985