Styczeń 2013.cdr

Transkrypt

Styczeń 2013.cdr
20 │vis a vis | styczeń 2013
fot. B. Kucharek
numer 1 (56), Kraków, styczeń 2013
Wiesław Siekierski
Tadeusz Śliwiak (1932-1994)
Poeta czasem
w niedzielę
przychodził do nas
Pod Gruszkę
i tak go było niewiele
jak piwa pitego duszkiem
z Poety czasem się śmiali
że żywy
że nie jest pomnikiem
i nikt Poety nie chwalił
choć nikt mu nie był wilkiem
fot. , B. Zimowski
telewizja wigilijna
Wszystkie materiały publikowane są za zgodą autorów
a gdzie jest dusza Poety
jakim się kłania progom
Poeta jak wiersz
jest święty
jak jego
Ta nasza młodość
Delmenhorst, grudzień 1994
fot. J. Zych
Poeta
jak to poeci
zwyczajny w ludzkich odruchach
choć mylił już
Lwów i Szczecin
to przecież był
czuł
chciał słuchać
Ryba
W rybnym sklepie
kupiłem przerażonego karpia
ładna sztuka
powiedział sprzedawca cuchnący tranem
zabić? - pytał z uśmiechem
nie trzeba nie trzeba
kupiłem go razem z jego rybim życiem
moje jest jego poruszanie pyszczkiem
i prężenie płetw
i cekiny łusek
poszedłem nad Wisłę
rzuciłem rybę do wody
ludzie patrzyli
rysowali kółka na zdumionych czołach
jak by nie wolno mi było
choć raz nie być człowiekiem
Wydawca: Andrzej Dyga, Bogusaw Kucharek Kontakt: Półeczka Vis a Vis, www.zvis.pl
www.vis-a-vis.netart.eu.org
[email protected]
[email protected]
Skład i współpraca: Bogdan Zimowski
Korekta: Maria Bal - Nowak
styczeń 2013 | vis a vis │ 19
2 | vis a vis | styczeń 2013
Andrzej Sikorowski
OKNO
NA PLANTY (12)
fot. B. Kucharek
W pierwszy dzień nowego roku udałem się na spacer
do Parku Jordana. Pogoda była tak wyjątkowa, tak
słoneczna, że na podobny pomysł wpadły tłumy
Krakowian. Pchałem więc wózek ze śpiacą słodko
wnuczką i obserwowałem rodaków. Na ławkach czuliły
się pary, place zabaw okupowały dzieciaki w różnym
wieku, po alejkach mknęli rowerzyści i łyżworolkowcy, trwał festiwal sprzętu
fotograficznego, by uwiecznić tę wyjątkową styczniową chwilę.
I tylko czynne przez okrągły rok dwa pokaźne szalety, otwarte zawsze nawet wtedy gdy
spacerowiczów na lekarstwo, zamknięte były na głucho. W powszednie dni kręcą się przy
nich panie nazywane niesłusznie babciami klozetowymi, sprzątają, grabią liście, nudzą się
brakiem klientów, a gdy tych ostatnich tabuny, w potrzebie bo po sylwestrowej nocy,
kible świętują.
Przypomniałem sobie natychmiast legendarną już przerwę obiadową w knajpach
byłego Związku Radzieckiego. Między 14-tą a 15-tą drzwi wszystkich restauracji były
zawarte, bowiem w środku ucztował personel.
Dbałość o lud pracujący przybrała tam formę najwyższej troski i chyba jeszcze resztki
takiego myślenia pokutują wszędzie, gdzie ten najlepszy i najbardziej ludzki ustrój
zagościł. W Nowy Rok polskie babcie klozetowe w krakowskich parkach mają wolne !
W efekcie przyciśnięci do muru zdesperowani rodacy uganiali w wyjściowym obuwiu po
krzakach dających o tej porze roku wątpliwe schronienie przed wzrokiem ciekawskich.
Życzę wszystkim by nadchodzący czas oderwał nas od spraw przyziemnych, poniósł
w rejony czystej poezji, a zawarta w dacie trzynastka nie miała z pechem nic wspólnego.
Żeby jednak utrzymać się w temacie, krótka anegdota dotycząca Jana Himilsbacha,
będącego jedną wielką anegdotą. Otóż rzucił ów jegomość opuszczając wiadomy
przybytek banknot, którego nominał wielokrotnie przewyższał rzeczywistą groszową
należność. Pilnująca ubikacji dama zaprotestowała gwałtownie mówiąc, że nigdy od
nikogo nie wzięła więcej niż potrzeba. Na co Pan Jan z charakterystyczną chrypą:
i dlatego k...robisz w sraczu.
Idzie nowe, i nie tylko o nowy rok tu chodzi. Jedna z naszych uroczych
czytelniczek podjęła się robić nam profesjonalną korektę tekstów. Jesteśmy bardzo
wdzięczni gdyż była to nasza, no może nie pięta, ale piętka achillesowa, przez większość
czytelników smarowana z resztą masłem, co pozwalało nam żyć w błogiej
nieświadomości. Ale skończyło się, czego i innym w tym roku życzę. AD
Wzniecając tym wielki obłok czarnego kurzu.
Na dłuższą chwilę zapadła ciemność. A gdy tuman opadł, można było zobaczyć umorusane
Anioły, porozrzucane na łące Piotrowe klucze i stojącego nad tym wszystkim Chudzielca, który
rechotał bezzębnie i dalej grzmiał. Głosem tak wielkim, że strach.
Witam miejscowe towarzystwo! Kto tu baba? Kto tu chłop?! Wpadłem do was na
chwilę! Gdzie mój giermek, do pioruna? Pandy! Koale! Do nogi! Do nogi! Nie bójcie się mnie!
Nie jestem żadnym królem!
Jestem galicyjskim imperatorem! Wybaczam wam! Udaję się teraz na mały spacerek! Czekajcie
tu na mnie! Zaraz wracam!
I poszedł. W stronę widnokręgu. A za nim powlekli się grzecznie: siekiera z cukrowej waty, dwa
na powrót małe, objęte łapkami niedźwiadki, a na końcu akordeon. Który posuwając się przed
siebie - znaną wszystkim metodą dżdżownicy - wygrywał tęskną melodię odejścia na zawsze.
Patrzyłem na to wydarzenie oniemiały. Po czym mimo woli... stanąłem na baczność. Nie miałem
pewności, ale zdaje się, że to był... jak Pan myśli? KTO TO BYŁ? Jak nigdy, czekam na
odpowiedź.
Pański bez reszty zaintrygowany Piotr Skrzynecki
PS. Niezłą wiosnę zafundowaliśmy Wam zimą 2001 roku. Kiedyś była o tym mowa, aby do
istniejących już czterech pór roku dodać jeszcze jedną - piątą. Niech Pan szuka- Drogi Panie.
Myślę, że to ważne. Myślę, że to... najważniejsze.
JUŻ Z NAMI:
Andrzej Warchał, Stanisław Stabro, Jan Andrzej Nowicki „Viking”, Andrzej Warzecha,
Krzysztof Tyszkiewicz, Adam
Ziemianin, Aleksander Rozenfeld, Wiesław Siekierski, Andrzej Sikorowski, Jacek Lubart-Krzysica, Jan Nowicki, Leszek
Pizło, Jerzy Michał Czarnecki, Aleksander Jasicki, Tomek H. Kaiser, Wojciech Gawłowski, Jacek Podgórski, Kazimierz
Oćwieja, Magdalena Rychel, Dorota Kazimiera Zgałówna, Henryk Rafalski, Paweł Kozłowski, Bogusław Kucharek, Win,
Dorota Dużyk, Mieczysława Dużyk, Marek Kawa, Wojciech Mucha, Michał Kulpa, Aurelia Mikulińska, Darek Bojda, Stanisław Franczak, Jerzy Dębina, Ewa Durda „Lubelka”, Joanna „Malgwen” Mielniczek, Witold Banach, Edward Michalik,
Wiesław Jarosz, Omar Khayya, Walery Popov, Marek Studnicki, Tomek Kałuża, Kasia Hypsher, Krzysztof „Kris” Cedro,
Sebastian Kudas, Woytek Woyciechowski, Zbigniew Żarow, Marek Przybyłowicz, Roman Mucha, Zofa Daszkiewicz,
Bożena Boba-Dyga, Halina Pląder, Robert Czekalski, Agnieszka Stabro, Jędrzej Cyganik, Jadwiga Grabarz, Marek Wróbel,
Magdalena Tuszyńska, Henryk Arendarczyk, Marzena Krzyżak, Ewa Maciejczyk, Magdarius, Maro Zender, Adam „Bobs”
Marczek, Janusz Wosiek, Roman Gustaw Woźniak, J.B.W., johny porter (ona), Andrzej Dyga, Magda Marciniak, Edward
Biały „Wódz”, Maciej Dudek, Tomasz Kowalczyk, Ryszard Świątek „Pikuś”, Ryszard Szociński, Anna Burns Wyller, Anna
Widlarz, Ryszard Sokołowski, Marek Wróbel, Elżbieta Żurawska-Dobrowolska, Ryszard Bochenek-Dobrowolski, M, Car lie, Wojciech Pestka, Józef Bator, Renata Nalepa, Justyna Sokół, Maciej Szymczak, Pan Smth, Paweł Rzegot, Marcin Her nas, Ewald Tomon, Gina Gurgul, Miguel Cortez, Małgorzata Łempicka-Brian, Damian, Katarzyna, Alicja, Agata Marczek,
Róża Dominik, Ania Karez, Julka Dyga, Renata Dubiel, Czesław Robotycki, Roman Wysogląd, Iwona Siwek-Front, Danuta
Mucharska, Karolina Dyga, Teresa Lange, Krzysztof J. Lesiński, Tadeusz Łukasiewicz-Tigran, Anna Witek, Pablo, Jarek
Potocki, Mariola Frankiewicz, Robert Florczyk - celnik z Północy, Paulina Simlar (Rzepicha), Aleksandra Pędzisz, Magda
Konopska, Iwona Chojnacka, Wiktoria Mizia, Wojciech Kwinta, Wojtek Morek, Bogdan Zimowski, Adam Kawa, Roman
Kownacki, Krzysztof Janik, Wawrzyniec Sawicki, Krzysztof Miklaszewski, Zygmunt Konieczny, Konrad Pollesch, Maciej
Dyląg, Jan Czopek, Leszek Długosz, Andrzej Szełęga, Krzysztof Pasierbiewicz, Alsana, Piotr Kędzierski, Piotr Błachut,
Tony, Andrzej Matusiak, Adam Komorowski, Bruno, Monika Kozłowska, Dorota Czarnecka, Ryszard Rodzik, Jerzy
Stasiewicz, Aleksander Szumański, Agnieszka Grochowicz, Kazimierz Machowina, Magdalena Świtek, Paweł Kozłowski
Jerzy Skarżyński, Arleta Opioła, Anna Dziadkowiec, Maciej Serafin, Wojciech Firek, Andrzej Pacuła, Owca, Wojciech
Woyciechowski, Andrzej Banaś, Tadeusz Smolicki, Wit Jaworski, Tadeusz Śliwiak, Jan Zych
..a Ty?..dołącz..czekamy
☺...
styczeń 2013 | vis a vis │ 3
18 │vis a vis | styczeń 2013
Paweł Kozłowski
fot. B. Kucharek
LIST 16
Ławeczka przed hacjendą, 24 lutego 2001 roku
Pan Jan Nowicki Ziemia
Drogi Panie Janie. ZAGADKA! Jakiś czas temu stałem
się mimowolnym świadkiem jedynego w swoim rodzaju
zjawiska. Niebo. Późne popołudnie. Trochę chłodniej. Miodowe światło. Widownia
zajmująca dużą część łąki, której kolor o tej porze dnia przemienia ostrą żółć w
przychylniejszą dla oka sepię.
Przed oczyma zebranych parę bezlistnych drzew ze świetnie zakonserwowanymi
gałęziami. Na nich stado białych Aniołów powiązanych ze sobą warkoczami. Dla
bezpieczeństwa i wygody. Sposobiło się właśnie do próby chóru przed jakimś ważnym
koncertem. Na jednym drzewie soprany, na drugim mezzo, na trzecim alty.
W pierwszym rzędzie słuchaczy -jak zawsze w takim przypadku - niestosownie
rozwalony, wyraźnie ironiczny, z góry nieprzychylny, dołujący otoczenie - duch
Szaliapina.
Zawiał wiatr. Podał ton. Już mieli zacząć śpiewać, gdy nagle stało się coś bardzo
dziwnego, śmiesznego i przerażającego zarazem.
Spadło z góry tak, jakby wyrosło spod ziemi. Chude, grzmiące, długie, do złudzenia
przypominające - człowieka.
Z otwartym akordeonem, z niestartą do końca resztką melodii na klawiaturze - w prawej
ręce. Z siekierą zakończoną złowieszczym żeleźcem z cukrowej waty - w lewej.
Z głębi długiego, spiętego wojskowym pasem płaszcza wyglądały dwa pluszowe
niedźwiadki. Koala i panda. Przytulone do siebie, zszokowane nowym otoczeniem,
płaczące. Wspomniany - powiedziałbym - ziemski meteoryt narobił tu wielkiego
zamieszania, Drogi Panie.
Poroztrącał Anioły. Jednemu urwał warkocz, drugiemu wybił zęby, trzeciemu kazał
skoczyć po wiśniówkę, a czwartego z miejsca w sobie... rozkochał. GROZA!
0 kontynuowaniu próby chóru nie mogło być mowy.
Stój! Stój! Jakim prawem?! Jakim prawem?! - ryczał nadbiegający z rozwianym
włosem Święty Piotr, który z rozpaczy, że ktoś ośmielił się dostać do Nieba pomijając
Niebieską Bramę, pękiem kluczy walił się po głowie. Do pierwszej krwi.
Bierzcie go! - ryknął w odpowiedzi do niedźwiadków - Chudzielec. A one jakby
tylko na to czekały. Przestały płakać i wyszczerzyły kły. Potem wyskoczyły z płaszcza,
przemieniły się w ogromne niedźwiedzie i poczęły gonić nieszczęsnego Bramkarza
Niebios, któremu strach tak dalece pokręcił nogi, że potknął się o coś i runął jak długi.
Furor (2)
Na miejscu trochę się przeziębiłem. Pisanie musiałem odłożyć
na później i poczułem się lepiej. Nie używam lekarstw, a
walczę z chorobą środkami wolicjonalnymi. Minimalizuję
straty. Ciężka choroba na szczęście nie ustąpiła szybko. Ciągle miałem 36,5ºC, ale gorączka
popołudniami skakała do 36,7ºC. Organizm stygł, ale czasami się napinał. Rozszerzyłem
terapię o środki medycyny naturalnej. Moi opiekunowie zalecili mi grzane wino. Także inne
mikstury odżywcze. Mam zaufanie do doświadczeń minionych pokoleń, a także wiedzy
ludzi jeszcze żyjących. Leczyłem się więc grzańcem, ale go nie grzałem. Zacząłem
zdrowieć, co budziło moje zdziwienie. Intensywnie zabierałem się do pracy. Zgromadziłem
kartki. Spostrzegłem, że są białe. Dobrałem pióro. Nie używam długopisu, bo nie lubię
naciskać. Ułożyłem wszystko na stole. Usiadłem tyłem do okna, żeby nie rozpraszał mnie
świat. Za oknem jest dom starców, prowadzony przez zakonnice. Bliżej, na ogół leży kot.
Zmęczyłem się i postanowiłem odpocząć. Zasnąłem. Obudziłem się już po dwóch
godzinach. Wstałem, przykryłem się kocem i odpoczywałem nadal. Przypomniałem sobie
tekst o znaczeniu iluminacji w życiu, a zwłaszcza w poznaniu i tworzeniu. Czekałem na nią.
Zrobiło się ciemno. Wstałem i poszedłem do kuchni. Po chwili dotarłem do salonu.
Przyjaciel postanowił towarzyszyć mi w kontynuowaniu kuracji. Jest opiekuńczy
.Następnego dnia rano też wstałem. Zrobiłem to wszystko co robi się najpierw i już o
dwunastej usiadłem do stołu. Lubię pracować o świcie. Zwłaszcza umysłowo. Przełożyłem
papiery z boku na środek stołu. Otworzyłem pióro. Pisało. Wszystko było w porządku.
Postanowiłem odpocząć i zasnąć. Udało się bez trudu. Obudziłem się i zobaczyłem, że moje
pióro leży otwarte. Zamknąłem. Wyciągnąłem się, żeby nie bolały mnie mięśnie od siedzenia
i od natężonej pracy mózgu.
.
Następnego dnia wstałem trochę później. Przyszło mi do głowy, że może powinienem
wiedzieć o czym piszę. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że to teraz nie jest
konieczne. Po pierwsze na razie jeszcze nie piszę, a po drugie, jak skończę, to zorientuję się o
czym to jest. Myślenie zajęło mi cały dzień i tak było absorbujące, że zapomniałem
odpocząć. Postanowiłem najbliższego ranka nie zrywać się tak wcześnie. Wstałem trochę
później, ale nie przesadnie, już o trzeciej po południu. Przyjaciel spał na leżaku przed
domem. Umiejętnie w ręku trzymał książkę. Zawsze podziwiam jego zapał czytania.
Usiadłem na sąsiednim leżaku, ale bez książki. Obok ustawiłem sobie szklankę z
lekarstwem. Zamknąłem oczy i marzyłem. Następnego dnia zacząłem pracę o zwykłej porze.
4 │vis a vis | styczeń 2013
styczeń 2013 | vis a vis │ 17
Zobaczyłem, że przywiozłem ze sobą kilka kartek z tabelkami i cyframi wewnątrz nich. To
się nazywa materiał empiryczny. Nie wiedziałem jak ten materiał ułożyć, pionowo czy
poziomo. Na razie przeniosłem go na pianino i włożyłem do kupki nut. Obok Anglika
Brittena. Chciałem sobie puścić radio, ale nie zrobiłem tego, bo nie słucham radia.
Przeniosłem tabelki do nut Bacha. Lubię harmonię
.
Następnego dnia zacząłem zastanawiać się nad zakończeniem artykułu. Nie mogłem
ustalić konkluzji, bo nic jeszcze nie zdążyłem napisać. Pomyślałem o metafizycznej głębi
obrazu Malewicza „Biały kwadrat na białym tle”. Zdrzemnąłem się trochę. Od następnego
ranka, jeszcze przed podwieczorkiem, kontynuowałem pracę. Przy stole zasnąłem.
Przeniosłem się na kanapę i przykryłem. Gdy się obudziłem, zacząłem czytać wiersze.
Czytałem całą noc.
Następnego dnia przejrzałem esej Myśliwskiego o kulturze chłopskiej. Ładny.
.
Przez kolejne dni odpoczywałem. Rozmawiałem z kolegą o obrzydliwości uzależnienia od
pracy. Kolejnego następnego dnia przyszła mi do głowy konkluzja mojego tekstu
naukowego. Początkowo nie śmiałem jej zapisać, bo obawiałem się że jest zbyt ryzykowna.
Ale po trzech dniach uznałem, że tylko odważne twierdzenia dokonują postępu w nauce.
Moje są takie: ludzie (a zwłaszcza badani) charakteryzują się zróżnicowanym poglądem na
świat. Uzupełniłem to ustalenie twierdzeniem następnym: pogląd ludzi na świat zmienia się
wraz z upływem czasu, a zwłaszcza stuleci
.
Zawstydziłem się swoim heroizmem intelektualnym i zrezygnowałem z nazywania tego
odkrycia twierdzeniem. Raczej to jest hipoteza. Spróbowałem zasnąć. Nie mogłem.
Ponawiałem próby. Byłem rozdygotany. Chyba się rozchorowałem.
.
Wracałem pociągiem. Znalazłem przestronny wagon dla dzieci. Funkcjonalnie urządzony.
Nie było w nim przedziałów. Fotele, w nich matki, a poniżej dzieci. Na środku duża
zagroda, w której umieszczono zabawki i miękko wyściełaną podłogę.
Leżało na niej dwóch mężczyzn. Pijani, w wieku już ponadszkolnym. Turlali się trochę,
umiejętnie wykorzystywali hamowanie pociągu. Na rozjazdach podskakiwali, ale nisko.
Jeden trzymał zielony parowóz, a drugi różowego misia. Pomyślałem o swoim
dzieciństwie. Zawsze chciałem mieć własną kolejkę. Jechałem do domu. Postanowiłem u
siebie skończyć artykuł, a nawet zacząć go pisać. Przedtem zaplanowałem odpoczynek.
Inni naukowcy udowodnili, że powinien on wynosić przynajmniej trzy tygodnie. Mogą się
mylić. Na wszelki wypadek przeznaczę na ten cel tydzień więcej.
.
28. IX. 2012
godz. 23,18
nie świeci
nie pada
Galeria „ Vis á Vis ” - nowe wystawy
styczeń 2013 | vis a vis │ 5
16 │vis a vis | styczeń 2013
Adam Bobs Marczek
***
Przesłanie noworoczne
logika wydarzeń zbliża mnie do realizacji mych marzeń
a więc będę wolny
jako martwy lub żywy tylko dla tych którzy widzą z
zamkniętymi oczami
jak dzisiaj ja
ciąg zdarzeń których nie chciałem których się tak bałem
dołuje mnie
wyciągam ręce ku górze ku mojej chmurze
ale ona śliska i wymyka się
obca
drobne zdarzenia to wszechświat
rozszerza się ból istnienia
nie ma miejsca dla Boga więc trwoga pozostaje
pozostaje kiedy dzień wstaje
i kiedy nadchodzi noc
robię unik i biegnę dalej przy moim murze
bo tak bardzo chcę żyć
bo tak bardzo lubię róże kiedy pada deszcz
kiedy Słońce pali je gorące
dopóki czuję ich kolce w dłoniach żyję
ale czy dzisiaj można wierzyć różom
minuty to miesiące a dni to lata
pajęczyna czasu mnie oplata szczelnie
wkrótce miejsca już nie zostanie na czekanie
i wiarę
ile części w jednym może być myślę
patrząc w lustro
potem zaciskam pięść i uderzam w nie
a gdy leży takie samo jak ja
rozbite
zaczynam się śmiać
zaczynam się śmiać
zaczynam się śmiać …
Henryk Tomasz Kaiser
fot. I. Chojnacka
Nie było mnie w Polsce długo, bo 22 lata, ale do Polski wróciłem.
Wróciłem, bo ziemię na której się urodziłem i ludzi wśród których
się urodziłem, kocham.
Uważam, że trzeba kochać kraj swojego urodzenia.
Polacy odważyli się zlikwidować komunizm i uczynili to prawie
fot. B. Zimowski
bezkrwawo.
Polacy są najinteligentniejszym narodem w Europie (dane z Reader’s Digest oraz
University of Ulster). Byli i są wśród nas wielcy, na których nie było stać innych państw.
Polacy są pracowitym, wytrwałym, odważnym i z fantazją narodem.
Nie mamy wojny. Nie mamy problemów wielonarodościowych.
Ja wolę mentalność słowiańską, niż germańską i anglosaską, obca mi jest Afryka,
Eskimosi.
Polska ma dobry umiarkowany klimat, nie doświadczają nas takie kataklizmy jak
tsunami, niszczące erupcje wulkanów, tragiczne trzęsienia ziemi, susze trwające latami.
Mamy drzewa liściaste, trawę (co nie jest takie oczywiste), nie mamy większych
problemów z dzikimi zwierzętami czy zabójczymi insektami i gadami.
Z ponad 200 państw na ziemi jesteśmy na 29 pozycji w jakości życia (Newsweek 2010
r.), w sytuacji, gdy połowa państw na świecie boryka się z ubóstwem.
Jeżeli jest tak, to:
Dlaczego większość narodów ma wielką dumę narodową, a my nie?
Dlaczego podoba nam się wszystko, co nie jest polskie?
Dlaczego używamy w negatywnym sensie określeń typu „tylko w Polsce”?
Dlaczego za granicą wstydzimy się przyznać, że jesteśmy Polakami?
Dlaczego wybrany przez nas przywódca natychmiast po wyborach staje się zły?
Dlaczego jak kabareciarz powie coś złośliwego o Polsce to dostaje największe brawa?
Dlaczego mamy wyższą pozycję w świecie niż trwający pięć tysięcy lat Egipt?
Dlaczego jak Polacy chcą się zaprzyjaźnić to zaczynają od narzekania?
Dlaczego media są agresywne i wzbudzana jest w nich nienawiść?
Dlaczego politycy nie szanują się, mówiąc jeden przez drugiego?
Dlaczego redaktorka, rozmawiając z Prezydentem Polski, zachowuje się jak buldog?
Dlaczego mało kto umie słuchać?
Dlaczego krytykując uważamy się za zwolnionych z odpowiedzialności?
Dlaczego mówiąc źle o Polakach, nie odnosimy tych słów do siebie?
Dlaczego zawsze podziwiani przez nas, a uważani za „zachód” Hiszpanie, Portugalczycy,
Grecy bankrutują, a Włosi ciągle mają nowy rząd?
Dlaczego jak powie się coś dobrego o Polakach, czy Polsce to zawsze odpowiedź jest
„ale”?
Dlaczego nie mamy autorytetów?
Dlaczego łatwiej okazujemy sobie pogardę i nienawiść niż akceptację i miłość?
Na Nowy 2013 Rok życzę nam, Polakom, mniej narzekania i złości, a więcej szacunku
i wzajemnej miłości.
styczeń 2013 | vis a vis │ 15
6 │vis a vis | styczeń 2013
DIAGNOZA
Andrzej Banaś
Mówił wszystko
Złowróżbny błysk okularów
Wzmocniony odbiciem białego kitla
I zmarszczonym czołem
Nie widzę tu nic złego
PESEL rzecz wyjaśnia
Dyskretny zanik mózgu
Przerost prostaty
fot. B. Kucharek
Chroniczny obrzęk ego
Następny proszę !!!
KARTKA
Cóż mi po nieskazitelnej bieli – pomyślała
Jakież ma znaczenie harmonijny prostokąt, którym jestem
Kawałkiem przetworzonego drewna lub makulatury
Pustką, niczym
Gdyby mnie zapełnić
Jakimś tekstem zaczynającym się od „dotyczy”
Byłby to awans do rangi pisma, dokumentu
To znacznie lepsze od origami
Lub wiersza, którym może mnie zabazgrać nietrzeźwy grafoman
MINI TV
fot. B. Kucharek
M. Przybyłowicz
dotyczyło to wioski Warszawa, a dwór królewski był na zamku Wawel w królewskim mieście Krakowie. Stąd też wymienieni mieszkańcy centralnej Polski
w celu zabalowania udawali się do arystokratycznych dworów i Krakowa, co czynią
do dzisiaj. Ponieważ opuszczenie znajdujących się w polach domostw było dla nich
wielkim wydarzeniem, dlatego też dla dodania sobie prestiżu od tego czasu mówią,
że udają się „ na dwór” , podczas gdy krakusi nie muszą się dowartościowywać
mając dwór u siebie i wychodzą, co jest oczywiste i logiczne, „na pole” np. dla
zaczerpnięcia świeżego powietrza po intensywnym intelektualnym spotkaniu
dyskusyjnym
w Zwisie czy innym krakowskim lokalu. Niestety nie pamiętają o tym obecni
mieszkańcy centralnej metropolii i okolic, prawdopodobnie z racji pewnej
powolności umysłowej, będącej chyba wynikiem oddalenia od zdrowej jodowanej
soli wielickiej, która to przypadłość dotyka też wielu krakowian po przeniesieniu
się na stołeczne salony.
.
W 2-giej poł. XIX w. nastąpiło już powszechne rozbalowanie, które nabrało w
Krakowie pewnej ekskluzywności z racji bawienia się w ramach swoich kręgów
społeczno-towarzyskich czy zawodowych. Przykładowo rzemieślnicy bawili się na
balach cechowych, które w Krakowie zwane były „burkotami” - od majstra
cechowego, a czeladnicy mieli na nich obowiązek obtańcowywania wszystkich
majstrowych panien, nawet tych z pośledniejszą urodą. Spotykanie się różnych sfer
towarzysko-zawodowych, jednak z rezerwą i bez zbytniej poufałości, następowało
na coraz liczniejszych powszechnych balach charytatywnych.
Największe odbywały się w Hotelu Saskim i Teatrze Starym – z racji dużych sal.
Bale oczywiście, tak jak i teraz, były okazją do zaprezentowania najnowszych
kreacji i obowiązujących trendów w modzie, do czego nawiązuje zamieszczona
kartka pocztowa z ok. 1905 r. Jednak w zakresie mody w Krakowie obowiązywała
bardziej tradycyjna wyważona „hrabiowska” elegancja, bliższa Wiedniowi,
w przeciwieństwie do Lwowa, gdzie prezentowano najnowsze trendy „modowe” –
jak by dziś powiedziano. No, ale Lwów był stolicą Galicji.
Bale karnawałowe były jednak przede wszystkim swoistym wybiegiem dla panien
„na wydaniu” , gdzie mogły się prezentować potencjalnym kandydatom na mężów.
Stąd też najwięcej zabaw karnawałowych odbywało sie w domach krakowskich
mieszczan i arystokracji, zwłaszcza mających córki gotowe do zamążpójścia. Ale o
tym następnym razem, wszak karnawał dalej trwa. A więc w górę kielichy, kieliszki
i inne naczynia zdatne do napełnienia wszelkiego rodzaju trunkami i wypijmy za
Pomyślność i Szczęście w Nowym Roku 2013, a kto może to do tańca.
styczeń 2013 | vis a vis │7
14 │vis a vis | styczeń 2013
Andrzej Matusiak
Roman Wysogląd
MÓJ DAWNY KRAKÓW
MIASTO,
LUDZIE,
WYDARZENIA
Niepełna czystość abstrakcji – 2 x W.
na starej pocztówce i fotografii
oraz wspomnieniach (7)
Uff! Udało się. Kolejny zapowiadany koniec świata
znowu się nie odbył. Mogliśmy więc Sylwestrową
Nocą świętować zakończenie Starego Roku, żeśmy do jego końca dotrwali, jak
też cieszyć się znowu nadejściem następnego Nowego Roku z nadzieją dla jednych,
że będzie równie dobry jak poprzedni, a dla innych – że pomyślniejszy.
Świętujemy ten dzień od 1000 roku, kiedy to papież Sylwester II po niespełnieniu
się przepowiedni Sybilli o końcu świata, udzielił błogosławieństwa „urbi et orbi –
miastu i światu” – kontynuowanemu przez papieży do dzisiaj, a mieszkańcy
Rzymu rozpoczęli radosną zabawę noworoczną z ogniami, tańcami i toastami. No i
mamy Sylwestra, a wraz z nim od Nowego
Roku zaczyna się okres karnawałowy,
trwający do środy popielcowej. Karnawał,
od łacińsko-włoskiego „carnevale”
(pożegnanie mięsa) czyli staropolskie
„zapusty” to czas różnorodnych zabaw i
balów, których zwyczaj organizowania
przywiozła do Polski wraz ze swoim
dworem królowa Bona. Najsłynniejszym
wówczas w Europie był karnawał wenecki
z balami maskowo-kostiumowymi,
kontynuowany do dzisiaj.
.
Odbywające się na dworze królewskim
Bony bale karnawałowe, niewątpliwie
dały asumpt magnatom i zamożnej
szlachcie do organizowania takowych w
swoich siedzibach. .
Niezorientowanym mieszkańcom
Mazowsza i okolic wyjaśniam, że nie
Nie wiem, jaka była pogoda w Krakowie 21 listopada 2012, ale nie
ma to większego znaczenia.
Jak zwykle wstał dzień, ludzie gdzieś tam się spieszyli, coś
próbowali załatwić, naprawić, znaleźć jakiś cel w na ogół
bezmyślnym życiu. Pewnie rano padał deszcz, kawiarnie powoli
budziły się do życia, miasto parowało smogiem i szarością, a
fot. B. Kucharek
w ”Dzienniku Polskim” jak codziennie ukazały się nekrologi.
Szczególnie dwa zwróciły moją uwagę, gdyż informowały o śmierci moich przyjaciół,
którzy - co ciekawe – nigdy w życiu się nie spotkali, chociaż prawie przez trzydzieści lat
mieszkali w tym samym mieście. Wiesław Siekierski i Wiktor Winkszno nie umarli tego
samego dnia, i nie w tym samym dniu zostali pochowali, ale 21 listopada ich nazwiska
pojawiły się w rubryce, którą z jakimś tępym zacięciem czytam codziennie od najmłodszych
lat. I pewnie kiedyś i moje nazwisko w niej się znajdzie.
Wiktora poznałem w 1963 roku w pierwszej klasie Liceum im. Sobieskiego, Wieśka pięć lat
później w Emipiku, jak to się dzisiaj nieładnie mówi, kultowej kawiarni mojej młodości.
A później – nie wiadomo kiedy – przeleciało prawie pięćdziesiąt lat. Wiesiek grywał w karty
z Warchałem, Wiktor kilka lat spędził w Maroku, a następnie osiadł w Paryżu. Niby
zwyczajna kolej rzeczy, ale w ich przypadku nie można mówić o marnowaniu czasu i życia,
gdyż z całą pewnością obaj żyli na maksymalnych obrotach, szczególnie w przypadku
Wiktora nie są to słowa napisane na wyrost.
Kraków jest bardzo małym miastem, przecież w gruncie rzeczy całe życie towarzyskie
koncentruje się w rejonie Rynku, ale Wiesiek, zakotwiczony w Vis a Vis, i Wiktor, który
w czasie częstych odwiedzin przedkładał nad Zwis malutki bar przy Jana nie spotkali się
nigdy. Krążyłem więc między Zwisem i Jana by chociaż przez chwilę pobyć z każdym
z nich. Wiktora nie za bardzo ciągnęło do Zwisu, a pewnie i Wieśka nie dałoby się zaciągnąć
na Jana, gdyż po co? I tak oddaleni od siebie o zaledwie kilkaset metrów przeżyli swój czas,
co nie znaczy, że nie odeszli za wcześnie i pewnie jeszcze wiele dobrego mogli zrobić.
Nie znali się, ale 21 listopada chociaż na chwilę pojawili się obok siebie, na nieszczęście
w rubryce drukującej nekrologii. Ironia losu? Nie sądzę.
Po prostu normalna kolej rzeczy, podobno pisana każdemu z nas. A, że przypadek? Przecież
całe nasze życie to jeden wielki przypadek, tak w Zwisie, jak i w małym barze przy ulicy
Jana.
POWROTY
fot. B. Kucharek
8 │vis a vis | styczeń 2013
Krzysztof Pasierbiewicz
Stary kelner
Od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku
miałem zaszczyt celebrować z przyjaciółmi piękną świąteczną
tradycję. Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w Wigilię
fot. B. Zimowski
Wigilii, spotykaliśmy się w secesyjnej sali kolumnowej
krakowskiego hotelu Pollera by przełamać się opłatkiem. Nasza kompania składała się
wówczas z ambasadorów sfer uniwersyteckich, śmietanki krakowskiej palestry, czołówki
szanowanych pod Wawelem lekarzy i znanych galicyjskich artystów.
Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania odbywane z rzadko już spotykanym pietyzmem
podług nad wyraz wytwornej etykiety. Służba hotelowa ustawiała w podkowę elegancko
zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium
puszyła się pięknie ubrana choinka. A kapituła naszej grupy miała swoje, od zawsze te same
honorowe miejsca przy świątecznym przy stole.
Odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy do uroczystego
podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem. Czuło się wzruszenie w oczekiwaniu na
moment podzielenia się opłatkiem, a na sali panowała atmosfera podobna tej w kościele tuż
przed podniesieniem. A gdy nadchodziła chwila świętego dla Polaków obrządku wszyscy
wstawali od stołu z listkami opłatka w ręku i z łezką w oku życzyli sobie najlepiej i
najszczerzej, jak tylko przyjaciel przyjacielowi życzyć może. Usługiwał nam niezmiennie
od lat niejaki pan Józef – starej daty kelner, który mi pewnego razu powiedział, że choć
dawno już powinien był pójść na emeryturę, to tak naprawdę wciąż pracuje za naszą
przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo tworzycie państwo
towarzystwo, które mi jak żywo przypomina przedwojenne czasy, kiedy dama była damą, a
pan rzeczywiście był panem”.
I trwała ta nasza piękna tradycja całymi latami, aż ż nadszedł czas kiedy Bóg pokarał
Polaków wolnością i zaczęła się tak zwana „transformacja”. Starsi zapewne pamiętają hasła,
jakie lansowały wówczas media: „bierzcie polskie sprawy w swoje ręce”, „liczy się tylko
przyszłość i pomnażanie kapitału”, „niewidzialna ręka wolnego rynku rozwiąże wam
wszystkie problemy”, „liberalna Polska receptą na szczęście”…
Jak się okazało, wielu moich przyjaciół wzięło sobie owe hasła głęboko do serca. Oddani w
przeszłości wyłącznie nauce profesorowie prawa wraz z zaprzyjaźnionymi gwiazdorami
krakowskiej palestry pozakładali firmy konsultingowo doradcze, co obrotniejsi lekarze
dogadali się z koncernami medycznymi, a niektórzy artyści zaczęli tworzyć dla potrzeb
biznesu.
No i bractwo, które od zawsze jeździło rozklekotanymi „maluchami”, a w porywach
wartburgiem na talon, przesiadło się raptem do luksusowych „audic” i „beemek” z serii 700.
I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie nieszczęście, że powąchanie pieniędzy
styczeń 2013 | vis a vis │ 13
Wiadomości o florenckiej premierze „Wielopola” przeplatają się z wiadomościami o
robotniczych strajkach w Polsce. Wreszcie wybucha Sierpień ze zwycięskimi
postulatami. „Solidarność” staje się legalnym związkiem zawodowym.
Na jej czele – Lech Wałęsa. Ekipa partyjna goni w piętkę. Ustępuje Gierek. Powiew
wolności odświeża polskie powietrze.
W Cricocie kolejna niespodzianka. Oto – po raz pierwszy w historii –
poprzednia premiera nie schodzi z afisza. Dotychczas każda nowa premiera oznaczała
pożegnanie się z poprzednim tytułem. Po „Wielopolu, Wielopolu”, które po Florencji
zdążyło już zagościć na Wyspach Brytyjskich, „w repertuarze” pozostaje „Umarła
klasa”. I ten to słynny na cały świat „seans dramatyczny” postanawia zagrać Kantor
właśnie we...Florencji, a właściwie pod Florencją – w Prato, w awangardowej
przestrzeni „La Fabricone”.
Wznowienie po wielomiesięcznej przerwie wymaga prób. Zaczynają się 20
września, 5 dni wystarczy! – mówi na odprawie Kantor, ale rzeczywistość...skrzeczy:
wiele scen utraciło napędzający ich rytm, wiele motywacji...wyparowało. Próby są
zatem uporczywe, wyczerpujące i nerwowe. Trud Kantora jest wielki, ale i aktorów –
ogromny. Iskrzy na stykach nieustannie.
Awantury nie słabną. Wszyscy są zmęczeni. Wyczerpani. Wyczerpani prawie
dziewięciomiesięczną rozłąką z domami w Polsce. Wyczerpani intensywną eksploatacją
„Wielopola, Wielopola” po premierze. Zmęczeni wiadomościami z kraju, gdzie trwa
prawdziwa walka polityczna. 24 września, dzień przed premierą w Prato, napięcie
osiąga swój szczyt.
Zegarmistrzowski mechanizm „Umarłej klasy” powoli osiąga precyzję. Dla
Kantora zbyt powoli. Kiedy nagle w scenie „koszenia” Uczniów przez SprzątaczkęŚmierć, ta wspaniała postać (grana przez znakomitego Stanisława Rychlickiego) po raz
pierwszy chyba gubi rytm. Rezultat: cały orszak staje, a Rychlicki, nieukontentowany,
stroi miny do dźwiękowca. Wymieniają uwagi, ale wtedy Kantor nie wytrzymuje:
„Panie Staszku, może Pan nie robić z siebie imbecyla!”.
Reakcja tak szybka i niespodziewana nie tylko nikogo nie przestraszyła, ale
rozśmieszyła. Mówiąc teatralnym żargonem: „ugotowała”. Oczy wszystkich ożywił
uśmiech, trudny do opanowania. Kantor wszystkiego się spodziewał za wyjątkiem
akcentu komicznego. Po chwili wszyscy już płakali ze śmiechu. Hamując wybuch
zaczęli zasłaniać usta i oczy. Wszystkie te reakcje rozeźliły Mistrza, który dodał: „...i
nie wybałuszać bawolich oczu!” Kiedy powtórzył jeszcze kilka razy bezsilne
„psiakrew” wypadł z sali. Wtedy dopiero śmiech, śmiech hamowany, wybuchnął
naprawdę. Wszyscy popłakaliśmy się, nie wiedząc jeszcze, że jesteśmy świadkami
narodzin kolejnego przykazania Mistrza.
styczeń 2013 | vis a vis │ 9
12 │vis a vis | styczeń 2013
Krzysztof Miklaszewski
fot. B. Kucharek
DEKALOG KANTORA
I
- A NAM SIĘ PO PROSTU NIE CHCE!
II - MÓJ PODPIS NIC NIE ZNACZY!
III - PROSZĘ NATYCHMIAST OPUŚCIĆ TĘ ULICĘ!
IV - PROSZĘ TEMU PANU POWIEDZIEĆ ŻEBY PRZESTAŁ MÓWIĆ!
V - ODTĄD - DOTĄD: SAME CHUJE
VI - NIE MOŻNA JEŚĆ ŚNIADANIA, JAK KTOŚ RUSZA DUPĄ!
VII - NIE WOLNO UMIERAĆ PRZED PREMIERĄ!
VIII - MIEJMY W DUPIE PIRAMIDY, ALE 1 MAJA TEŻ!
IX - PROSZĘ NIE ROBIĆ Z SIEBIE IMBECYLA I NIE WYBAŁUSZAĆ
BAWOLICH OCZU!
X - MOŻE JA JESTEM KOPNIĘTY, ALE WY WSZYSCY - TEŻ !
PRZYKAZANIE IX
PROSZĘ NIE ROBIĆ Z SIEBIE IMBECYLA
I NIE WYBAŁUSZAĆ BAWOLICH OCZU
Brak ekspresji to klęska. Nie tylko w teatrze. Nadmiar emocji też. I tam, w sztuce.
I tu, w życiu.
Brak emocji to czasem wybawienie, natomiast nadmiar ekspresji prowadzić może do
prawdziwych odkryć.
Gra paradoksów? Bynamniej! Samo życie!!
Kantor uwielbiał czynić niespodzianki. Wiele opowiadał o przypadkach, które
rządzą twórczością. Życiowo natomiast zaskakiwanym być nie lubił.
Rok 1980 obfitował w same niespodzianki. Dla Polski. Dla Polaków. Dla Kantora.
I dla Cricotu 2. Działalność podziemna KOR, sygnowana kolejnymi procesami działaczy
anty-komunistycznego ruchu, przeplata się z kryzysem PZPR. Kantor wraz z zespołem
pracuje we Florencji nad „Wielopolem, Wielopolem”, a w międzyczasie otwierają swoje
podwoje dwie Cricoteki: florencka i krakowska, dwa Ośrodki Sztuki Kantora.
wyzwoliło z nich ślepy pęd do zbicia fortuny za tak zwaną „wszelką cenę”. Nowe realia
skłoniły ich do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi klientami, a mówiąc dokładniej
byłymi prywaciarzami, sekretarzami partii, prezesami et consortes, czyli post-komuszą
nacją geszefciarzy, którzy w czasie transformacji przepoczwarzyli się w sektę
„nowofalowych biznesmenów”, których historia zapamięta z tego, że do garniturów z
Vistuli nosili białe frotowe skarpetki. A z czasem ta nowobogacka ferajna zaczęła się
panoszyć w eleganckim towarzystwie z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu
Cohiby do dziś nie odróżnia od swądu skisłego ogórka. Aż nadszedł rok, kiedy moi
wieloletni przyjaciele postanowili wyjść naprzeciw „nowym czasom” i zaprosić na
opłatek do Pollera swych „nowych znajomych”. Przedstawienie zaczęło się już w
hotelowej szatni, gdzie odbył się pokaz, obowiązkowo długich aż po same kostki futer z
norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych na głos nazw kosztownych
okryć nie zapamiętałem.
Poprawiwszy makijaże i klapy garniturów od Bossa „elita” polskiego „biznesu” wlała się
do hotelowej sali kolumnowej zasiadając bez żenady na honorowych miejscach
zwyczajowo przeznaczonych dla kapituły. Jeden z „biznesmenów” chciał za wszelką cenę
zaistnieć w nowym towarzystwie. Ryknął więc na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak
zawsze w kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi ze słowami: „do usług
szanownego pana”… Gdzie jest wódka!!! – ryczał nowofalowy bonza… Najmocniej
szanownego pana przepraszam, ale myślałem, że jak zwykle podam po opłatku – skłonił
się grzecznie pan Józef… Po jakim opłatku!!! – wrzasnął podkręcony parweniusz. Żeby mi
tu zaraz było na stole parę flaszek!!! Zrozumiano???... Jak szanowny pan sobie życzy –
skłonił się uprzejmie stary kelner.
Z niepomiernym zdumieniem stwierdziłem, że gros moich przyjaciół nie reaguje na to
rynsztokowe zachowanie znakomicie się bawiąc w nowym towarzystwie, a głównym
tematem dyskusji są chełpliwe opowiastki ile też gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd
właśnie wrócili i jak wiele kafelków Versace mają ich żony w łazience. Z zażenowaniem
patrzyłem jak mizdrzą się do swoich potencjalnych klientów.
Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdysiejsza uroczyście
podniosła atmosfera naszych opłatkowych spotkań prysła jak bańka mydlana
przemieniwszy się w bazarowy harmider.
A gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się
poufale po plecach zaczęło sobie pośpiesznie składać sztampowe życzenia, by czym
prędzej powrócić do rozmów, kto, ile, gdzie i jakim sposobem zarobił pieniędzy. Wtedy
przypomniałem sobie o naszym kelnerze i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze
by złożyć życzenia panu Józefowi. Siedział zafrasowany przy kuchennym stole jakiś taki
skulony i w siebie wpełznięty. Panie Józefie! Z najlepszymi życzeniami do pana
przychodzę! – krzyknąłem od progu.
Pan Józef wstał ciężko od stołu i z gorzkim uśmiechem na twarzy odpowiedział: „Ja też,
panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z
panem pożegnać”… Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie. Co się stało panie
Józefie? – zapytałem. Coś ze zdrowiem nie tak???
Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wyksztusił przez ściśnięte
gardło: „ze zdrowiem dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się szanowny pan na mnie
nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo to już nie to towarzystwo”
.
10 │vis a vis | styczeń 2013
Tadeusz Śliwiak
Miejsce
Wiesz, byłem tam
niczego nie znalazłem
nic nie zostało po nas
ani twoja szpilka do włosów
ani mój guzik od koszuli
nic, zupełnie nic
tylko pamięć jak przywołany gwizdem pies
siedziała przy mnie pozwalając się głaskać
styczeń 2013 | vis a vis │ 11
Erotyk
Piwnice
Coraz bliżej do ciebie
Przestał padać deszcz
Wyschła szosa
Na szybie zostało jeszcze kilka kropel
Pokazało mi się zwierzątko o świecących oczach
Etylina przegrywa z zapłonową świecą
W glinianej okarynie
wiozę ci bardzo cienki jedwab wiatru
na nocną koszulę dla ciebie
w ciemnościach przypadkowej piwnicy
kryjąc się przed bombami
stłoczeni pospiesznie
nie znając imion
twarzy
koloru włosów
mocno objęci ze strachu
ty i ja obcy a najbliżsi sobie
całowaliśmy na przemian oczy dłonie usta
dwoje młodych tak bardzo kochających życie
Obiecaliśmy sobie ogród
Jesteśmy teraz sami
Jesteśmy teraz sami dla siebie
nie dzieląc spojrzeń pomiędzy tłum oczu
nie odpychając ścian napierających
niczyje słowa nie dotyczą nas
każdy ruch każde najdrobniejsze światło
mamy tylko dla siebie dla siebie
nasze palce nasze dłonie całą powierzchnią zuchwale
sięgają biorą chwytają zachłannie
słowa przestają znaczyć tracą obrys pojęć
jest tylko oddech wargi rymują się z sobą
spadamy unosząc się w górę coraz wyżej wyżej
aż na dno które rozstępuje się przed nami
jak niebo przed rozedrganą ścianą dzwonu
porośnięci chityną i puchem pierza
uciekamy przed sobą do siebie
zamykamy się cali w sobie
po krańce paznokci po włosów rozdwojenie
po bezruch podobny do śmierci
Obiecaliśmy sobie ogród
po którym chodzi deszcz wysoki
gdzie rosną porzeczki i groch o siedmiu sercach
a trafi się i pokrzywa
Obiecaliśmy sobie ogród
przyrzekliśmy trzymać się ziemi
bo niebo jest martwe i nic w nim nie rośnie
a tu i wróbel przyleci
świerszcz pomuzykuje
Jeśli wykopiemy z ziemi wielki kamień
to niech zostanie - będzie nam pod głowę
przyłożymy ucho - posłuchamy co w środku
czy hucząca rzeka
czy stuk końskich kopyt
Obiecaliśmy sobie ogród
w dwóch jednakich słowach
Raj - to za dużo
wystarczy nam jabłoń
nie wiem kim jesteś
nie wiem jak wyglądasz
po nalocie
wypchnęli nas z piwnic na światło
rozdzieliła nas ciżba
jak miałaś na imię [...]
Z szuflady Lubelki
Kolegium
Kusy, poprawiając stylowy fraczek
- jak redagujesz swoje Życie? daj, niech zobaczę.
Artykuł o przyjaźni wyrzuć, bo zdradza moralnego kaca!
Dla ciebie tylko to dobre, co ci się opłaca, szczerze:
- w twą wybitność tylko głupiec nie wierzy…
Wtedy Biały zabrał głos po chwili skupienia:
- czy takie usuwanie tematów coś w twe Życie wnosi?
- czy wydanie jednorazowe o poczytność prosi?
Tekst o samokrytyce jest pychą, skąd masz do sądzenia prawo?
Rozumiejąc siebie, kochasz innych – ciągle będzie tak samo.
Afekty wszelkie w wierszach pozostaw aż do zagubienia
tak jak kolory swoje Ziemia rozmienia…
Na tym spotkanie zakończono, czy było ciekawe?
Kusy i Biały skłonili się uprzejmie i poszli do Zwisu na kawę (?)
grudzień 2012

Podobne dokumenty