Styczeń 2013.cdr
Transkrypt
Styczeń 2013.cdr
20 │vis a vis | styczeń 2013 fot. B. Kucharek numer 1 (56), Kraków, styczeń 2013 Wiesław Siekierski Tadeusz Śliwiak (1932-1994) Poeta czasem w niedzielę przychodził do nas Pod Gruszkę i tak go było niewiele jak piwa pitego duszkiem z Poety czasem się śmiali że żywy że nie jest pomnikiem i nikt Poety nie chwalił choć nikt mu nie był wilkiem fot. , B. Zimowski telewizja wigilijna Wszystkie materiały publikowane są za zgodą autorów a gdzie jest dusza Poety jakim się kłania progom Poeta jak wiersz jest święty jak jego Ta nasza młodość Delmenhorst, grudzień 1994 fot. J. Zych Poeta jak to poeci zwyczajny w ludzkich odruchach choć mylił już Lwów i Szczecin to przecież był czuł chciał słuchać Ryba W rybnym sklepie kupiłem przerażonego karpia ładna sztuka powiedział sprzedawca cuchnący tranem zabić? - pytał z uśmiechem nie trzeba nie trzeba kupiłem go razem z jego rybim życiem moje jest jego poruszanie pyszczkiem i prężenie płetw i cekiny łusek poszedłem nad Wisłę rzuciłem rybę do wody ludzie patrzyli rysowali kółka na zdumionych czołach jak by nie wolno mi było choć raz nie być człowiekiem Wydawca: Andrzej Dyga, Bogusaw Kucharek Kontakt: Półeczka Vis a Vis, www.zvis.pl www.vis-a-vis.netart.eu.org [email protected] [email protected] Skład i współpraca: Bogdan Zimowski Korekta: Maria Bal - Nowak styczeń 2013 | vis a vis │ 19 2 | vis a vis | styczeń 2013 Andrzej Sikorowski OKNO NA PLANTY (12) fot. B. Kucharek W pierwszy dzień nowego roku udałem się na spacer do Parku Jordana. Pogoda była tak wyjątkowa, tak słoneczna, że na podobny pomysł wpadły tłumy Krakowian. Pchałem więc wózek ze śpiacą słodko wnuczką i obserwowałem rodaków. Na ławkach czuliły się pary, place zabaw okupowały dzieciaki w różnym wieku, po alejkach mknęli rowerzyści i łyżworolkowcy, trwał festiwal sprzętu fotograficznego, by uwiecznić tę wyjątkową styczniową chwilę. I tylko czynne przez okrągły rok dwa pokaźne szalety, otwarte zawsze nawet wtedy gdy spacerowiczów na lekarstwo, zamknięte były na głucho. W powszednie dni kręcą się przy nich panie nazywane niesłusznie babciami klozetowymi, sprzątają, grabią liście, nudzą się brakiem klientów, a gdy tych ostatnich tabuny, w potrzebie bo po sylwestrowej nocy, kible świętują. Przypomniałem sobie natychmiast legendarną już przerwę obiadową w knajpach byłego Związku Radzieckiego. Między 14-tą a 15-tą drzwi wszystkich restauracji były zawarte, bowiem w środku ucztował personel. Dbałość o lud pracujący przybrała tam formę najwyższej troski i chyba jeszcze resztki takiego myślenia pokutują wszędzie, gdzie ten najlepszy i najbardziej ludzki ustrój zagościł. W Nowy Rok polskie babcie klozetowe w krakowskich parkach mają wolne ! W efekcie przyciśnięci do muru zdesperowani rodacy uganiali w wyjściowym obuwiu po krzakach dających o tej porze roku wątpliwe schronienie przed wzrokiem ciekawskich. Życzę wszystkim by nadchodzący czas oderwał nas od spraw przyziemnych, poniósł w rejony czystej poezji, a zawarta w dacie trzynastka nie miała z pechem nic wspólnego. Żeby jednak utrzymać się w temacie, krótka anegdota dotycząca Jana Himilsbacha, będącego jedną wielką anegdotą. Otóż rzucił ów jegomość opuszczając wiadomy przybytek banknot, którego nominał wielokrotnie przewyższał rzeczywistą groszową należność. Pilnująca ubikacji dama zaprotestowała gwałtownie mówiąc, że nigdy od nikogo nie wzięła więcej niż potrzeba. Na co Pan Jan z charakterystyczną chrypą: i dlatego k...robisz w sraczu. Idzie nowe, i nie tylko o nowy rok tu chodzi. Jedna z naszych uroczych czytelniczek podjęła się robić nam profesjonalną korektę tekstów. Jesteśmy bardzo wdzięczni gdyż była to nasza, no może nie pięta, ale piętka achillesowa, przez większość czytelników smarowana z resztą masłem, co pozwalało nam żyć w błogiej nieświadomości. Ale skończyło się, czego i innym w tym roku życzę. AD Wzniecając tym wielki obłok czarnego kurzu. Na dłuższą chwilę zapadła ciemność. A gdy tuman opadł, można było zobaczyć umorusane Anioły, porozrzucane na łące Piotrowe klucze i stojącego nad tym wszystkim Chudzielca, który rechotał bezzębnie i dalej grzmiał. Głosem tak wielkim, że strach. Witam miejscowe towarzystwo! Kto tu baba? Kto tu chłop?! Wpadłem do was na chwilę! Gdzie mój giermek, do pioruna? Pandy! Koale! Do nogi! Do nogi! Nie bójcie się mnie! Nie jestem żadnym królem! Jestem galicyjskim imperatorem! Wybaczam wam! Udaję się teraz na mały spacerek! Czekajcie tu na mnie! Zaraz wracam! I poszedł. W stronę widnokręgu. A za nim powlekli się grzecznie: siekiera z cukrowej waty, dwa na powrót małe, objęte łapkami niedźwiadki, a na końcu akordeon. Który posuwając się przed siebie - znaną wszystkim metodą dżdżownicy - wygrywał tęskną melodię odejścia na zawsze. Patrzyłem na to wydarzenie oniemiały. Po czym mimo woli... stanąłem na baczność. Nie miałem pewności, ale zdaje się, że to był... jak Pan myśli? KTO TO BYŁ? Jak nigdy, czekam na odpowiedź. Pański bez reszty zaintrygowany Piotr Skrzynecki PS. Niezłą wiosnę zafundowaliśmy Wam zimą 2001 roku. Kiedyś była o tym mowa, aby do istniejących już czterech pór roku dodać jeszcze jedną - piątą. Niech Pan szuka- Drogi Panie. Myślę, że to ważne. Myślę, że to... najważniejsze. JUŻ Z NAMI: Andrzej Warchał, Stanisław Stabro, Jan Andrzej Nowicki „Viking”, Andrzej Warzecha, Krzysztof Tyszkiewicz, Adam Ziemianin, Aleksander Rozenfeld, Wiesław Siekierski, Andrzej Sikorowski, Jacek Lubart-Krzysica, Jan Nowicki, Leszek Pizło, Jerzy Michał Czarnecki, Aleksander Jasicki, Tomek H. Kaiser, Wojciech Gawłowski, Jacek Podgórski, Kazimierz Oćwieja, Magdalena Rychel, Dorota Kazimiera Zgałówna, Henryk Rafalski, Paweł Kozłowski, Bogusław Kucharek, Win, Dorota Dużyk, Mieczysława Dużyk, Marek Kawa, Wojciech Mucha, Michał Kulpa, Aurelia Mikulińska, Darek Bojda, Stanisław Franczak, Jerzy Dębina, Ewa Durda „Lubelka”, Joanna „Malgwen” Mielniczek, Witold Banach, Edward Michalik, Wiesław Jarosz, Omar Khayya, Walery Popov, Marek Studnicki, Tomek Kałuża, Kasia Hypsher, Krzysztof „Kris” Cedro, Sebastian Kudas, Woytek Woyciechowski, Zbigniew Żarow, Marek Przybyłowicz, Roman Mucha, Zofa Daszkiewicz, Bożena Boba-Dyga, Halina Pląder, Robert Czekalski, Agnieszka Stabro, Jędrzej Cyganik, Jadwiga Grabarz, Marek Wróbel, Magdalena Tuszyńska, Henryk Arendarczyk, Marzena Krzyżak, Ewa Maciejczyk, Magdarius, Maro Zender, Adam „Bobs” Marczek, Janusz Wosiek, Roman Gustaw Woźniak, J.B.W., johny porter (ona), Andrzej Dyga, Magda Marciniak, Edward Biały „Wódz”, Maciej Dudek, Tomasz Kowalczyk, Ryszard Świątek „Pikuś”, Ryszard Szociński, Anna Burns Wyller, Anna Widlarz, Ryszard Sokołowski, Marek Wróbel, Elżbieta Żurawska-Dobrowolska, Ryszard Bochenek-Dobrowolski, M, Car lie, Wojciech Pestka, Józef Bator, Renata Nalepa, Justyna Sokół, Maciej Szymczak, Pan Smth, Paweł Rzegot, Marcin Her nas, Ewald Tomon, Gina Gurgul, Miguel Cortez, Małgorzata Łempicka-Brian, Damian, Katarzyna, Alicja, Agata Marczek, Róża Dominik, Ania Karez, Julka Dyga, Renata Dubiel, Czesław Robotycki, Roman Wysogląd, Iwona Siwek-Front, Danuta Mucharska, Karolina Dyga, Teresa Lange, Krzysztof J. Lesiński, Tadeusz Łukasiewicz-Tigran, Anna Witek, Pablo, Jarek Potocki, Mariola Frankiewicz, Robert Florczyk - celnik z Północy, Paulina Simlar (Rzepicha), Aleksandra Pędzisz, Magda Konopska, Iwona Chojnacka, Wiktoria Mizia, Wojciech Kwinta, Wojtek Morek, Bogdan Zimowski, Adam Kawa, Roman Kownacki, Krzysztof Janik, Wawrzyniec Sawicki, Krzysztof Miklaszewski, Zygmunt Konieczny, Konrad Pollesch, Maciej Dyląg, Jan Czopek, Leszek Długosz, Andrzej Szełęga, Krzysztof Pasierbiewicz, Alsana, Piotr Kędzierski, Piotr Błachut, Tony, Andrzej Matusiak, Adam Komorowski, Bruno, Monika Kozłowska, Dorota Czarnecka, Ryszard Rodzik, Jerzy Stasiewicz, Aleksander Szumański, Agnieszka Grochowicz, Kazimierz Machowina, Magdalena Świtek, Paweł Kozłowski Jerzy Skarżyński, Arleta Opioła, Anna Dziadkowiec, Maciej Serafin, Wojciech Firek, Andrzej Pacuła, Owca, Wojciech Woyciechowski, Andrzej Banaś, Tadeusz Smolicki, Wit Jaworski, Tadeusz Śliwiak, Jan Zych ..a Ty?..dołącz..czekamy ☺... styczeń 2013 | vis a vis │ 3 18 │vis a vis | styczeń 2013 Paweł Kozłowski fot. B. Kucharek LIST 16 Ławeczka przed hacjendą, 24 lutego 2001 roku Pan Jan Nowicki Ziemia Drogi Panie Janie. ZAGADKA! Jakiś czas temu stałem się mimowolnym świadkiem jedynego w swoim rodzaju zjawiska. Niebo. Późne popołudnie. Trochę chłodniej. Miodowe światło. Widownia zajmująca dużą część łąki, której kolor o tej porze dnia przemienia ostrą żółć w przychylniejszą dla oka sepię. Przed oczyma zebranych parę bezlistnych drzew ze świetnie zakonserwowanymi gałęziami. Na nich stado białych Aniołów powiązanych ze sobą warkoczami. Dla bezpieczeństwa i wygody. Sposobiło się właśnie do próby chóru przed jakimś ważnym koncertem. Na jednym drzewie soprany, na drugim mezzo, na trzecim alty. W pierwszym rzędzie słuchaczy -jak zawsze w takim przypadku - niestosownie rozwalony, wyraźnie ironiczny, z góry nieprzychylny, dołujący otoczenie - duch Szaliapina. Zawiał wiatr. Podał ton. Już mieli zacząć śpiewać, gdy nagle stało się coś bardzo dziwnego, śmiesznego i przerażającego zarazem. Spadło z góry tak, jakby wyrosło spod ziemi. Chude, grzmiące, długie, do złudzenia przypominające - człowieka. Z otwartym akordeonem, z niestartą do końca resztką melodii na klawiaturze - w prawej ręce. Z siekierą zakończoną złowieszczym żeleźcem z cukrowej waty - w lewej. Z głębi długiego, spiętego wojskowym pasem płaszcza wyglądały dwa pluszowe niedźwiadki. Koala i panda. Przytulone do siebie, zszokowane nowym otoczeniem, płaczące. Wspomniany - powiedziałbym - ziemski meteoryt narobił tu wielkiego zamieszania, Drogi Panie. Poroztrącał Anioły. Jednemu urwał warkocz, drugiemu wybił zęby, trzeciemu kazał skoczyć po wiśniówkę, a czwartego z miejsca w sobie... rozkochał. GROZA! 0 kontynuowaniu próby chóru nie mogło być mowy. Stój! Stój! Jakim prawem?! Jakim prawem?! - ryczał nadbiegający z rozwianym włosem Święty Piotr, który z rozpaczy, że ktoś ośmielił się dostać do Nieba pomijając Niebieską Bramę, pękiem kluczy walił się po głowie. Do pierwszej krwi. Bierzcie go! - ryknął w odpowiedzi do niedźwiadków - Chudzielec. A one jakby tylko na to czekały. Przestały płakać i wyszczerzyły kły. Potem wyskoczyły z płaszcza, przemieniły się w ogromne niedźwiedzie i poczęły gonić nieszczęsnego Bramkarza Niebios, któremu strach tak dalece pokręcił nogi, że potknął się o coś i runął jak długi. Furor (2) Na miejscu trochę się przeziębiłem. Pisanie musiałem odłożyć na później i poczułem się lepiej. Nie używam lekarstw, a walczę z chorobą środkami wolicjonalnymi. Minimalizuję straty. Ciężka choroba na szczęście nie ustąpiła szybko. Ciągle miałem 36,5ºC, ale gorączka popołudniami skakała do 36,7ºC. Organizm stygł, ale czasami się napinał. Rozszerzyłem terapię o środki medycyny naturalnej. Moi opiekunowie zalecili mi grzane wino. Także inne mikstury odżywcze. Mam zaufanie do doświadczeń minionych pokoleń, a także wiedzy ludzi jeszcze żyjących. Leczyłem się więc grzańcem, ale go nie grzałem. Zacząłem zdrowieć, co budziło moje zdziwienie. Intensywnie zabierałem się do pracy. Zgromadziłem kartki. Spostrzegłem, że są białe. Dobrałem pióro. Nie używam długopisu, bo nie lubię naciskać. Ułożyłem wszystko na stole. Usiadłem tyłem do okna, żeby nie rozpraszał mnie świat. Za oknem jest dom starców, prowadzony przez zakonnice. Bliżej, na ogół leży kot. Zmęczyłem się i postanowiłem odpocząć. Zasnąłem. Obudziłem się już po dwóch godzinach. Wstałem, przykryłem się kocem i odpoczywałem nadal. Przypomniałem sobie tekst o znaczeniu iluminacji w życiu, a zwłaszcza w poznaniu i tworzeniu. Czekałem na nią. Zrobiło się ciemno. Wstałem i poszedłem do kuchni. Po chwili dotarłem do salonu. Przyjaciel postanowił towarzyszyć mi w kontynuowaniu kuracji. Jest opiekuńczy .Następnego dnia rano też wstałem. Zrobiłem to wszystko co robi się najpierw i już o dwunastej usiadłem do stołu. Lubię pracować o świcie. Zwłaszcza umysłowo. Przełożyłem papiery z boku na środek stołu. Otworzyłem pióro. Pisało. Wszystko było w porządku. Postanowiłem odpocząć i zasnąć. Udało się bez trudu. Obudziłem się i zobaczyłem, że moje pióro leży otwarte. Zamknąłem. Wyciągnąłem się, żeby nie bolały mnie mięśnie od siedzenia i od natężonej pracy mózgu. . Następnego dnia wstałem trochę później. Przyszło mi do głowy, że może powinienem wiedzieć o czym piszę. Po głębokiej analizie doszedłem do wniosku, że to teraz nie jest konieczne. Po pierwsze na razie jeszcze nie piszę, a po drugie, jak skończę, to zorientuję się o czym to jest. Myślenie zajęło mi cały dzień i tak było absorbujące, że zapomniałem odpocząć. Postanowiłem najbliższego ranka nie zrywać się tak wcześnie. Wstałem trochę później, ale nie przesadnie, już o trzeciej po południu. Przyjaciel spał na leżaku przed domem. Umiejętnie w ręku trzymał książkę. Zawsze podziwiam jego zapał czytania. Usiadłem na sąsiednim leżaku, ale bez książki. Obok ustawiłem sobie szklankę z lekarstwem. Zamknąłem oczy i marzyłem. Następnego dnia zacząłem pracę o zwykłej porze. 4 │vis a vis | styczeń 2013 styczeń 2013 | vis a vis │ 17 Zobaczyłem, że przywiozłem ze sobą kilka kartek z tabelkami i cyframi wewnątrz nich. To się nazywa materiał empiryczny. Nie wiedziałem jak ten materiał ułożyć, pionowo czy poziomo. Na razie przeniosłem go na pianino i włożyłem do kupki nut. Obok Anglika Brittena. Chciałem sobie puścić radio, ale nie zrobiłem tego, bo nie słucham radia. Przeniosłem tabelki do nut Bacha. Lubię harmonię . Następnego dnia zacząłem zastanawiać się nad zakończeniem artykułu. Nie mogłem ustalić konkluzji, bo nic jeszcze nie zdążyłem napisać. Pomyślałem o metafizycznej głębi obrazu Malewicza „Biały kwadrat na białym tle”. Zdrzemnąłem się trochę. Od następnego ranka, jeszcze przed podwieczorkiem, kontynuowałem pracę. Przy stole zasnąłem. Przeniosłem się na kanapę i przykryłem. Gdy się obudziłem, zacząłem czytać wiersze. Czytałem całą noc. Następnego dnia przejrzałem esej Myśliwskiego o kulturze chłopskiej. Ładny. . Przez kolejne dni odpoczywałem. Rozmawiałem z kolegą o obrzydliwości uzależnienia od pracy. Kolejnego następnego dnia przyszła mi do głowy konkluzja mojego tekstu naukowego. Początkowo nie śmiałem jej zapisać, bo obawiałem się że jest zbyt ryzykowna. Ale po trzech dniach uznałem, że tylko odważne twierdzenia dokonują postępu w nauce. Moje są takie: ludzie (a zwłaszcza badani) charakteryzują się zróżnicowanym poglądem na świat. Uzupełniłem to ustalenie twierdzeniem następnym: pogląd ludzi na świat zmienia się wraz z upływem czasu, a zwłaszcza stuleci . Zawstydziłem się swoim heroizmem intelektualnym i zrezygnowałem z nazywania tego odkrycia twierdzeniem. Raczej to jest hipoteza. Spróbowałem zasnąć. Nie mogłem. Ponawiałem próby. Byłem rozdygotany. Chyba się rozchorowałem. . Wracałem pociągiem. Znalazłem przestronny wagon dla dzieci. Funkcjonalnie urządzony. Nie było w nim przedziałów. Fotele, w nich matki, a poniżej dzieci. Na środku duża zagroda, w której umieszczono zabawki i miękko wyściełaną podłogę. Leżało na niej dwóch mężczyzn. Pijani, w wieku już ponadszkolnym. Turlali się trochę, umiejętnie wykorzystywali hamowanie pociągu. Na rozjazdach podskakiwali, ale nisko. Jeden trzymał zielony parowóz, a drugi różowego misia. Pomyślałem o swoim dzieciństwie. Zawsze chciałem mieć własną kolejkę. Jechałem do domu. Postanowiłem u siebie skończyć artykuł, a nawet zacząć go pisać. Przedtem zaplanowałem odpoczynek. Inni naukowcy udowodnili, że powinien on wynosić przynajmniej trzy tygodnie. Mogą się mylić. Na wszelki wypadek przeznaczę na ten cel tydzień więcej. . 28. IX. 2012 godz. 23,18 nie świeci nie pada Galeria „ Vis á Vis ” - nowe wystawy styczeń 2013 | vis a vis │ 5 16 │vis a vis | styczeń 2013 Adam Bobs Marczek *** Przesłanie noworoczne logika wydarzeń zbliża mnie do realizacji mych marzeń a więc będę wolny jako martwy lub żywy tylko dla tych którzy widzą z zamkniętymi oczami jak dzisiaj ja ciąg zdarzeń których nie chciałem których się tak bałem dołuje mnie wyciągam ręce ku górze ku mojej chmurze ale ona śliska i wymyka się obca drobne zdarzenia to wszechświat rozszerza się ból istnienia nie ma miejsca dla Boga więc trwoga pozostaje pozostaje kiedy dzień wstaje i kiedy nadchodzi noc robię unik i biegnę dalej przy moim murze bo tak bardzo chcę żyć bo tak bardzo lubię róże kiedy pada deszcz kiedy Słońce pali je gorące dopóki czuję ich kolce w dłoniach żyję ale czy dzisiaj można wierzyć różom minuty to miesiące a dni to lata pajęczyna czasu mnie oplata szczelnie wkrótce miejsca już nie zostanie na czekanie i wiarę ile części w jednym może być myślę patrząc w lustro potem zaciskam pięść i uderzam w nie a gdy leży takie samo jak ja rozbite zaczynam się śmiać zaczynam się śmiać zaczynam się śmiać … Henryk Tomasz Kaiser fot. I. Chojnacka Nie było mnie w Polsce długo, bo 22 lata, ale do Polski wróciłem. Wróciłem, bo ziemię na której się urodziłem i ludzi wśród których się urodziłem, kocham. Uważam, że trzeba kochać kraj swojego urodzenia. Polacy odważyli się zlikwidować komunizm i uczynili to prawie fot. B. Zimowski bezkrwawo. Polacy są najinteligentniejszym narodem w Europie (dane z Reader’s Digest oraz University of Ulster). Byli i są wśród nas wielcy, na których nie było stać innych państw. Polacy są pracowitym, wytrwałym, odważnym i z fantazją narodem. Nie mamy wojny. Nie mamy problemów wielonarodościowych. Ja wolę mentalność słowiańską, niż germańską i anglosaską, obca mi jest Afryka, Eskimosi. Polska ma dobry umiarkowany klimat, nie doświadczają nas takie kataklizmy jak tsunami, niszczące erupcje wulkanów, tragiczne trzęsienia ziemi, susze trwające latami. Mamy drzewa liściaste, trawę (co nie jest takie oczywiste), nie mamy większych problemów z dzikimi zwierzętami czy zabójczymi insektami i gadami. Z ponad 200 państw na ziemi jesteśmy na 29 pozycji w jakości życia (Newsweek 2010 r.), w sytuacji, gdy połowa państw na świecie boryka się z ubóstwem. Jeżeli jest tak, to: Dlaczego większość narodów ma wielką dumę narodową, a my nie? Dlaczego podoba nam się wszystko, co nie jest polskie? Dlaczego używamy w negatywnym sensie określeń typu „tylko w Polsce”? Dlaczego za granicą wstydzimy się przyznać, że jesteśmy Polakami? Dlaczego wybrany przez nas przywódca natychmiast po wyborach staje się zły? Dlaczego jak kabareciarz powie coś złośliwego o Polsce to dostaje największe brawa? Dlaczego mamy wyższą pozycję w świecie niż trwający pięć tysięcy lat Egipt? Dlaczego jak Polacy chcą się zaprzyjaźnić to zaczynają od narzekania? Dlaczego media są agresywne i wzbudzana jest w nich nienawiść? Dlaczego politycy nie szanują się, mówiąc jeden przez drugiego? Dlaczego redaktorka, rozmawiając z Prezydentem Polski, zachowuje się jak buldog? Dlaczego mało kto umie słuchać? Dlaczego krytykując uważamy się za zwolnionych z odpowiedzialności? Dlaczego mówiąc źle o Polakach, nie odnosimy tych słów do siebie? Dlaczego zawsze podziwiani przez nas, a uważani za „zachód” Hiszpanie, Portugalczycy, Grecy bankrutują, a Włosi ciągle mają nowy rząd? Dlaczego jak powie się coś dobrego o Polakach, czy Polsce to zawsze odpowiedź jest „ale”? Dlaczego nie mamy autorytetów? Dlaczego łatwiej okazujemy sobie pogardę i nienawiść niż akceptację i miłość? Na Nowy 2013 Rok życzę nam, Polakom, mniej narzekania i złości, a więcej szacunku i wzajemnej miłości. styczeń 2013 | vis a vis │ 15 6 │vis a vis | styczeń 2013 DIAGNOZA Andrzej Banaś Mówił wszystko Złowróżbny błysk okularów Wzmocniony odbiciem białego kitla I zmarszczonym czołem Nie widzę tu nic złego PESEL rzecz wyjaśnia Dyskretny zanik mózgu Przerost prostaty fot. B. Kucharek Chroniczny obrzęk ego Następny proszę !!! KARTKA Cóż mi po nieskazitelnej bieli – pomyślała Jakież ma znaczenie harmonijny prostokąt, którym jestem Kawałkiem przetworzonego drewna lub makulatury Pustką, niczym Gdyby mnie zapełnić Jakimś tekstem zaczynającym się od „dotyczy” Byłby to awans do rangi pisma, dokumentu To znacznie lepsze od origami Lub wiersza, którym może mnie zabazgrać nietrzeźwy grafoman MINI TV fot. B. Kucharek M. Przybyłowicz dotyczyło to wioski Warszawa, a dwór królewski był na zamku Wawel w królewskim mieście Krakowie. Stąd też wymienieni mieszkańcy centralnej Polski w celu zabalowania udawali się do arystokratycznych dworów i Krakowa, co czynią do dzisiaj. Ponieważ opuszczenie znajdujących się w polach domostw było dla nich wielkim wydarzeniem, dlatego też dla dodania sobie prestiżu od tego czasu mówią, że udają się „ na dwór” , podczas gdy krakusi nie muszą się dowartościowywać mając dwór u siebie i wychodzą, co jest oczywiste i logiczne, „na pole” np. dla zaczerpnięcia świeżego powietrza po intensywnym intelektualnym spotkaniu dyskusyjnym w Zwisie czy innym krakowskim lokalu. Niestety nie pamiętają o tym obecni mieszkańcy centralnej metropolii i okolic, prawdopodobnie z racji pewnej powolności umysłowej, będącej chyba wynikiem oddalenia od zdrowej jodowanej soli wielickiej, która to przypadłość dotyka też wielu krakowian po przeniesieniu się na stołeczne salony. . W 2-giej poł. XIX w. nastąpiło już powszechne rozbalowanie, które nabrało w Krakowie pewnej ekskluzywności z racji bawienia się w ramach swoich kręgów społeczno-towarzyskich czy zawodowych. Przykładowo rzemieślnicy bawili się na balach cechowych, które w Krakowie zwane były „burkotami” - od majstra cechowego, a czeladnicy mieli na nich obowiązek obtańcowywania wszystkich majstrowych panien, nawet tych z pośledniejszą urodą. Spotykanie się różnych sfer towarzysko-zawodowych, jednak z rezerwą i bez zbytniej poufałości, następowało na coraz liczniejszych powszechnych balach charytatywnych. Największe odbywały się w Hotelu Saskim i Teatrze Starym – z racji dużych sal. Bale oczywiście, tak jak i teraz, były okazją do zaprezentowania najnowszych kreacji i obowiązujących trendów w modzie, do czego nawiązuje zamieszczona kartka pocztowa z ok. 1905 r. Jednak w zakresie mody w Krakowie obowiązywała bardziej tradycyjna wyważona „hrabiowska” elegancja, bliższa Wiedniowi, w przeciwieństwie do Lwowa, gdzie prezentowano najnowsze trendy „modowe” – jak by dziś powiedziano. No, ale Lwów był stolicą Galicji. Bale karnawałowe były jednak przede wszystkim swoistym wybiegiem dla panien „na wydaniu” , gdzie mogły się prezentować potencjalnym kandydatom na mężów. Stąd też najwięcej zabaw karnawałowych odbywało sie w domach krakowskich mieszczan i arystokracji, zwłaszcza mających córki gotowe do zamążpójścia. Ale o tym następnym razem, wszak karnawał dalej trwa. A więc w górę kielichy, kieliszki i inne naczynia zdatne do napełnienia wszelkiego rodzaju trunkami i wypijmy za Pomyślność i Szczęście w Nowym Roku 2013, a kto może to do tańca. styczeń 2013 | vis a vis │7 14 │vis a vis | styczeń 2013 Andrzej Matusiak Roman Wysogląd MÓJ DAWNY KRAKÓW MIASTO, LUDZIE, WYDARZENIA Niepełna czystość abstrakcji – 2 x W. na starej pocztówce i fotografii oraz wspomnieniach (7) Uff! Udało się. Kolejny zapowiadany koniec świata znowu się nie odbył. Mogliśmy więc Sylwestrową Nocą świętować zakończenie Starego Roku, żeśmy do jego końca dotrwali, jak też cieszyć się znowu nadejściem następnego Nowego Roku z nadzieją dla jednych, że będzie równie dobry jak poprzedni, a dla innych – że pomyślniejszy. Świętujemy ten dzień od 1000 roku, kiedy to papież Sylwester II po niespełnieniu się przepowiedni Sybilli o końcu świata, udzielił błogosławieństwa „urbi et orbi – miastu i światu” – kontynuowanemu przez papieży do dzisiaj, a mieszkańcy Rzymu rozpoczęli radosną zabawę noworoczną z ogniami, tańcami i toastami. No i mamy Sylwestra, a wraz z nim od Nowego Roku zaczyna się okres karnawałowy, trwający do środy popielcowej. Karnawał, od łacińsko-włoskiego „carnevale” (pożegnanie mięsa) czyli staropolskie „zapusty” to czas różnorodnych zabaw i balów, których zwyczaj organizowania przywiozła do Polski wraz ze swoim dworem królowa Bona. Najsłynniejszym wówczas w Europie był karnawał wenecki z balami maskowo-kostiumowymi, kontynuowany do dzisiaj. . Odbywające się na dworze królewskim Bony bale karnawałowe, niewątpliwie dały asumpt magnatom i zamożnej szlachcie do organizowania takowych w swoich siedzibach. . Niezorientowanym mieszkańcom Mazowsza i okolic wyjaśniam, że nie Nie wiem, jaka była pogoda w Krakowie 21 listopada 2012, ale nie ma to większego znaczenia. Jak zwykle wstał dzień, ludzie gdzieś tam się spieszyli, coś próbowali załatwić, naprawić, znaleźć jakiś cel w na ogół bezmyślnym życiu. Pewnie rano padał deszcz, kawiarnie powoli budziły się do życia, miasto parowało smogiem i szarością, a fot. B. Kucharek w ”Dzienniku Polskim” jak codziennie ukazały się nekrologi. Szczególnie dwa zwróciły moją uwagę, gdyż informowały o śmierci moich przyjaciół, którzy - co ciekawe – nigdy w życiu się nie spotkali, chociaż prawie przez trzydzieści lat mieszkali w tym samym mieście. Wiesław Siekierski i Wiktor Winkszno nie umarli tego samego dnia, i nie w tym samym dniu zostali pochowali, ale 21 listopada ich nazwiska pojawiły się w rubryce, którą z jakimś tępym zacięciem czytam codziennie od najmłodszych lat. I pewnie kiedyś i moje nazwisko w niej się znajdzie. Wiktora poznałem w 1963 roku w pierwszej klasie Liceum im. Sobieskiego, Wieśka pięć lat później w Emipiku, jak to się dzisiaj nieładnie mówi, kultowej kawiarni mojej młodości. A później – nie wiadomo kiedy – przeleciało prawie pięćdziesiąt lat. Wiesiek grywał w karty z Warchałem, Wiktor kilka lat spędził w Maroku, a następnie osiadł w Paryżu. Niby zwyczajna kolej rzeczy, ale w ich przypadku nie można mówić o marnowaniu czasu i życia, gdyż z całą pewnością obaj żyli na maksymalnych obrotach, szczególnie w przypadku Wiktora nie są to słowa napisane na wyrost. Kraków jest bardzo małym miastem, przecież w gruncie rzeczy całe życie towarzyskie koncentruje się w rejonie Rynku, ale Wiesiek, zakotwiczony w Vis a Vis, i Wiktor, który w czasie częstych odwiedzin przedkładał nad Zwis malutki bar przy Jana nie spotkali się nigdy. Krążyłem więc między Zwisem i Jana by chociaż przez chwilę pobyć z każdym z nich. Wiktora nie za bardzo ciągnęło do Zwisu, a pewnie i Wieśka nie dałoby się zaciągnąć na Jana, gdyż po co? I tak oddaleni od siebie o zaledwie kilkaset metrów przeżyli swój czas, co nie znaczy, że nie odeszli za wcześnie i pewnie jeszcze wiele dobrego mogli zrobić. Nie znali się, ale 21 listopada chociaż na chwilę pojawili się obok siebie, na nieszczęście w rubryce drukującej nekrologii. Ironia losu? Nie sądzę. Po prostu normalna kolej rzeczy, podobno pisana każdemu z nas. A, że przypadek? Przecież całe nasze życie to jeden wielki przypadek, tak w Zwisie, jak i w małym barze przy ulicy Jana. POWROTY fot. B. Kucharek 8 │vis a vis | styczeń 2013 Krzysztof Pasierbiewicz Stary kelner Od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem zaszczyt celebrować z przyjaciółmi piękną świąteczną tradycję. Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w Wigilię fot. B. Zimowski Wigilii, spotykaliśmy się w secesyjnej sali kolumnowej krakowskiego hotelu Pollera by przełamać się opłatkiem. Nasza kompania składała się wówczas z ambasadorów sfer uniwersyteckich, śmietanki krakowskiej palestry, czołówki szanowanych pod Wawelem lekarzy i znanych galicyjskich artystów. Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania odbywane z rzadko już spotykanym pietyzmem podług nad wyraz wytwornej etykiety. Służba hotelowa ustawiała w podkowę elegancko zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium puszyła się pięknie ubrana choinka. A kapituła naszej grupy miała swoje, od zawsze te same honorowe miejsca przy świątecznym przy stole. Odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy do uroczystego podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem. Czuło się wzruszenie w oczekiwaniu na moment podzielenia się opłatkiem, a na sali panowała atmosfera podobna tej w kościele tuż przed podniesieniem. A gdy nadchodziła chwila świętego dla Polaków obrządku wszyscy wstawali od stołu z listkami opłatka w ręku i z łezką w oku życzyli sobie najlepiej i najszczerzej, jak tylko przyjaciel przyjacielowi życzyć może. Usługiwał nam niezmiennie od lat niejaki pan Józef – starej daty kelner, który mi pewnego razu powiedział, że choć dawno już powinien był pójść na emeryturę, to tak naprawdę wciąż pracuje za naszą przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo tworzycie państwo towarzystwo, które mi jak żywo przypomina przedwojenne czasy, kiedy dama była damą, a pan rzeczywiście był panem”. I trwała ta nasza piękna tradycja całymi latami, aż ż nadszedł czas kiedy Bóg pokarał Polaków wolnością i zaczęła się tak zwana „transformacja”. Starsi zapewne pamiętają hasła, jakie lansowały wówczas media: „bierzcie polskie sprawy w swoje ręce”, „liczy się tylko przyszłość i pomnażanie kapitału”, „niewidzialna ręka wolnego rynku rozwiąże wam wszystkie problemy”, „liberalna Polska receptą na szczęście”… Jak się okazało, wielu moich przyjaciół wzięło sobie owe hasła głęboko do serca. Oddani w przeszłości wyłącznie nauce profesorowie prawa wraz z zaprzyjaźnionymi gwiazdorami krakowskiej palestry pozakładali firmy konsultingowo doradcze, co obrotniejsi lekarze dogadali się z koncernami medycznymi, a niektórzy artyści zaczęli tworzyć dla potrzeb biznesu. No i bractwo, które od zawsze jeździło rozklekotanymi „maluchami”, a w porywach wartburgiem na talon, przesiadło się raptem do luksusowych „audic” i „beemek” z serii 700. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie nieszczęście, że powąchanie pieniędzy styczeń 2013 | vis a vis │ 13 Wiadomości o florenckiej premierze „Wielopola” przeplatają się z wiadomościami o robotniczych strajkach w Polsce. Wreszcie wybucha Sierpień ze zwycięskimi postulatami. „Solidarność” staje się legalnym związkiem zawodowym. Na jej czele – Lech Wałęsa. Ekipa partyjna goni w piętkę. Ustępuje Gierek. Powiew wolności odświeża polskie powietrze. W Cricocie kolejna niespodzianka. Oto – po raz pierwszy w historii – poprzednia premiera nie schodzi z afisza. Dotychczas każda nowa premiera oznaczała pożegnanie się z poprzednim tytułem. Po „Wielopolu, Wielopolu”, które po Florencji zdążyło już zagościć na Wyspach Brytyjskich, „w repertuarze” pozostaje „Umarła klasa”. I ten to słynny na cały świat „seans dramatyczny” postanawia zagrać Kantor właśnie we...Florencji, a właściwie pod Florencją – w Prato, w awangardowej przestrzeni „La Fabricone”. Wznowienie po wielomiesięcznej przerwie wymaga prób. Zaczynają się 20 września, 5 dni wystarczy! – mówi na odprawie Kantor, ale rzeczywistość...skrzeczy: wiele scen utraciło napędzający ich rytm, wiele motywacji...wyparowało. Próby są zatem uporczywe, wyczerpujące i nerwowe. Trud Kantora jest wielki, ale i aktorów – ogromny. Iskrzy na stykach nieustannie. Awantury nie słabną. Wszyscy są zmęczeni. Wyczerpani. Wyczerpani prawie dziewięciomiesięczną rozłąką z domami w Polsce. Wyczerpani intensywną eksploatacją „Wielopola, Wielopola” po premierze. Zmęczeni wiadomościami z kraju, gdzie trwa prawdziwa walka polityczna. 24 września, dzień przed premierą w Prato, napięcie osiąga swój szczyt. Zegarmistrzowski mechanizm „Umarłej klasy” powoli osiąga precyzję. Dla Kantora zbyt powoli. Kiedy nagle w scenie „koszenia” Uczniów przez SprzątaczkęŚmierć, ta wspaniała postać (grana przez znakomitego Stanisława Rychlickiego) po raz pierwszy chyba gubi rytm. Rezultat: cały orszak staje, a Rychlicki, nieukontentowany, stroi miny do dźwiękowca. Wymieniają uwagi, ale wtedy Kantor nie wytrzymuje: „Panie Staszku, może Pan nie robić z siebie imbecyla!”. Reakcja tak szybka i niespodziewana nie tylko nikogo nie przestraszyła, ale rozśmieszyła. Mówiąc teatralnym żargonem: „ugotowała”. Oczy wszystkich ożywił uśmiech, trudny do opanowania. Kantor wszystkiego się spodziewał za wyjątkiem akcentu komicznego. Po chwili wszyscy już płakali ze śmiechu. Hamując wybuch zaczęli zasłaniać usta i oczy. Wszystkie te reakcje rozeźliły Mistrza, który dodał: „...i nie wybałuszać bawolich oczu!” Kiedy powtórzył jeszcze kilka razy bezsilne „psiakrew” wypadł z sali. Wtedy dopiero śmiech, śmiech hamowany, wybuchnął naprawdę. Wszyscy popłakaliśmy się, nie wiedząc jeszcze, że jesteśmy świadkami narodzin kolejnego przykazania Mistrza. styczeń 2013 | vis a vis │ 9 12 │vis a vis | styczeń 2013 Krzysztof Miklaszewski fot. B. Kucharek DEKALOG KANTORA I - A NAM SIĘ PO PROSTU NIE CHCE! II - MÓJ PODPIS NIC NIE ZNACZY! III - PROSZĘ NATYCHMIAST OPUŚCIĆ TĘ ULICĘ! IV - PROSZĘ TEMU PANU POWIEDZIEĆ ŻEBY PRZESTAŁ MÓWIĆ! V - ODTĄD - DOTĄD: SAME CHUJE VI - NIE MOŻNA JEŚĆ ŚNIADANIA, JAK KTOŚ RUSZA DUPĄ! VII - NIE WOLNO UMIERAĆ PRZED PREMIERĄ! VIII - MIEJMY W DUPIE PIRAMIDY, ALE 1 MAJA TEŻ! IX - PROSZĘ NIE ROBIĆ Z SIEBIE IMBECYLA I NIE WYBAŁUSZAĆ BAWOLICH OCZU! X - MOŻE JA JESTEM KOPNIĘTY, ALE WY WSZYSCY - TEŻ ! PRZYKAZANIE IX PROSZĘ NIE ROBIĆ Z SIEBIE IMBECYLA I NIE WYBAŁUSZAĆ BAWOLICH OCZU Brak ekspresji to klęska. Nie tylko w teatrze. Nadmiar emocji też. I tam, w sztuce. I tu, w życiu. Brak emocji to czasem wybawienie, natomiast nadmiar ekspresji prowadzić może do prawdziwych odkryć. Gra paradoksów? Bynamniej! Samo życie!! Kantor uwielbiał czynić niespodzianki. Wiele opowiadał o przypadkach, które rządzą twórczością. Życiowo natomiast zaskakiwanym być nie lubił. Rok 1980 obfitował w same niespodzianki. Dla Polski. Dla Polaków. Dla Kantora. I dla Cricotu 2. Działalność podziemna KOR, sygnowana kolejnymi procesami działaczy anty-komunistycznego ruchu, przeplata się z kryzysem PZPR. Kantor wraz z zespołem pracuje we Florencji nad „Wielopolem, Wielopolem”, a w międzyczasie otwierają swoje podwoje dwie Cricoteki: florencka i krakowska, dwa Ośrodki Sztuki Kantora. wyzwoliło z nich ślepy pęd do zbicia fortuny za tak zwaną „wszelką cenę”. Nowe realia skłoniły ich do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi klientami, a mówiąc dokładniej byłymi prywaciarzami, sekretarzami partii, prezesami et consortes, czyli post-komuszą nacją geszefciarzy, którzy w czasie transformacji przepoczwarzyli się w sektę „nowofalowych biznesmenów”, których historia zapamięta z tego, że do garniturów z Vistuli nosili białe frotowe skarpetki. A z czasem ta nowobogacka ferajna zaczęła się panoszyć w eleganckim towarzystwie z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu Cohiby do dziś nie odróżnia od swądu skisłego ogórka. Aż nadszedł rok, kiedy moi wieloletni przyjaciele postanowili wyjść naprzeciw „nowym czasom” i zaprosić na opłatek do Pollera swych „nowych znajomych”. Przedstawienie zaczęło się już w hotelowej szatni, gdzie odbył się pokaz, obowiązkowo długich aż po same kostki futer z norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych na głos nazw kosztownych okryć nie zapamiętałem. Poprawiwszy makijaże i klapy garniturów od Bossa „elita” polskiego „biznesu” wlała się do hotelowej sali kolumnowej zasiadając bez żenady na honorowych miejscach zwyczajowo przeznaczonych dla kapituły. Jeden z „biznesmenów” chciał za wszelką cenę zaistnieć w nowym towarzystwie. Ryknął więc na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak zawsze w kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi ze słowami: „do usług szanownego pana”… Gdzie jest wódka!!! – ryczał nowofalowy bonza… Najmocniej szanownego pana przepraszam, ale myślałem, że jak zwykle podam po opłatku – skłonił się grzecznie pan Józef… Po jakim opłatku!!! – wrzasnął podkręcony parweniusz. Żeby mi tu zaraz było na stole parę flaszek!!! Zrozumiano???... Jak szanowny pan sobie życzy – skłonił się uprzejmie stary kelner. Z niepomiernym zdumieniem stwierdziłem, że gros moich przyjaciół nie reaguje na to rynsztokowe zachowanie znakomicie się bawiąc w nowym towarzystwie, a głównym tematem dyskusji są chełpliwe opowiastki ile też gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd właśnie wrócili i jak wiele kafelków Versace mają ich żony w łazience. Z zażenowaniem patrzyłem jak mizdrzą się do swoich potencjalnych klientów. Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdysiejsza uroczyście podniosła atmosfera naszych opłatkowych spotkań prysła jak bańka mydlana przemieniwszy się w bazarowy harmider. A gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się poufale po plecach zaczęło sobie pośpiesznie składać sztampowe życzenia, by czym prędzej powrócić do rozmów, kto, ile, gdzie i jakim sposobem zarobił pieniędzy. Wtedy przypomniałem sobie o naszym kelnerze i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze by złożyć życzenia panu Józefowi. Siedział zafrasowany przy kuchennym stole jakiś taki skulony i w siebie wpełznięty. Panie Józefie! Z najlepszymi życzeniami do pana przychodzę! – krzyknąłem od progu. Pan Józef wstał ciężko od stołu i z gorzkim uśmiechem na twarzy odpowiedział: „Ja też, panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z panem pożegnać”… Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie. Co się stało panie Józefie? – zapytałem. Coś ze zdrowiem nie tak??? Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wyksztusił przez ściśnięte gardło: „ze zdrowiem dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się szanowny pan na mnie nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo to już nie to towarzystwo” . 10 │vis a vis | styczeń 2013 Tadeusz Śliwiak Miejsce Wiesz, byłem tam niczego nie znalazłem nic nie zostało po nas ani twoja szpilka do włosów ani mój guzik od koszuli nic, zupełnie nic tylko pamięć jak przywołany gwizdem pies siedziała przy mnie pozwalając się głaskać styczeń 2013 | vis a vis │ 11 Erotyk Piwnice Coraz bliżej do ciebie Przestał padać deszcz Wyschła szosa Na szybie zostało jeszcze kilka kropel Pokazało mi się zwierzątko o świecących oczach Etylina przegrywa z zapłonową świecą W glinianej okarynie wiozę ci bardzo cienki jedwab wiatru na nocną koszulę dla ciebie w ciemnościach przypadkowej piwnicy kryjąc się przed bombami stłoczeni pospiesznie nie znając imion twarzy koloru włosów mocno objęci ze strachu ty i ja obcy a najbliżsi sobie całowaliśmy na przemian oczy dłonie usta dwoje młodych tak bardzo kochających życie Obiecaliśmy sobie ogród Jesteśmy teraz sami Jesteśmy teraz sami dla siebie nie dzieląc spojrzeń pomiędzy tłum oczu nie odpychając ścian napierających niczyje słowa nie dotyczą nas każdy ruch każde najdrobniejsze światło mamy tylko dla siebie dla siebie nasze palce nasze dłonie całą powierzchnią zuchwale sięgają biorą chwytają zachłannie słowa przestają znaczyć tracą obrys pojęć jest tylko oddech wargi rymują się z sobą spadamy unosząc się w górę coraz wyżej wyżej aż na dno które rozstępuje się przed nami jak niebo przed rozedrganą ścianą dzwonu porośnięci chityną i puchem pierza uciekamy przed sobą do siebie zamykamy się cali w sobie po krańce paznokci po włosów rozdwojenie po bezruch podobny do śmierci Obiecaliśmy sobie ogród po którym chodzi deszcz wysoki gdzie rosną porzeczki i groch o siedmiu sercach a trafi się i pokrzywa Obiecaliśmy sobie ogród przyrzekliśmy trzymać się ziemi bo niebo jest martwe i nic w nim nie rośnie a tu i wróbel przyleci świerszcz pomuzykuje Jeśli wykopiemy z ziemi wielki kamień to niech zostanie - będzie nam pod głowę przyłożymy ucho - posłuchamy co w środku czy hucząca rzeka czy stuk końskich kopyt Obiecaliśmy sobie ogród w dwóch jednakich słowach Raj - to za dużo wystarczy nam jabłoń nie wiem kim jesteś nie wiem jak wyglądasz po nalocie wypchnęli nas z piwnic na światło rozdzieliła nas ciżba jak miałaś na imię [...] Z szuflady Lubelki Kolegium Kusy, poprawiając stylowy fraczek - jak redagujesz swoje Życie? daj, niech zobaczę. Artykuł o przyjaźni wyrzuć, bo zdradza moralnego kaca! Dla ciebie tylko to dobre, co ci się opłaca, szczerze: - w twą wybitność tylko głupiec nie wierzy… Wtedy Biały zabrał głos po chwili skupienia: - czy takie usuwanie tematów coś w twe Życie wnosi? - czy wydanie jednorazowe o poczytność prosi? Tekst o samokrytyce jest pychą, skąd masz do sądzenia prawo? Rozumiejąc siebie, kochasz innych – ciągle będzie tak samo. Afekty wszelkie w wierszach pozostaw aż do zagubienia tak jak kolory swoje Ziemia rozmienia… Na tym spotkanie zakończono, czy było ciekawe? Kusy i Biały skłonili się uprzejmie i poszli do Zwisu na kawę (?) grudzień 2012