Basnie 1001.indd

Transkrypt

Basnie 1001.indd
Ali Baba
i czterdziestu rozbójników
D
awno temu w perskiej krainie Chorosan, pośród surowych gór i rozległych pustyń, gdzie zieleniły
się tylko nieliczne oazy porośnięte palmami daktylowymi, leżało miasto Tabas. Jego mieszkańcy
nosili długie jasne szaty, a na głowach turbany. Co tydzień docierały tam karawany wielbłądów, którymi kupcy przewozili towary na sprzedaż.
W mieście tym mieszkało dwóch braci. Starszy Kasim ożenił się z bogatą wdową i miał kilka
sklepów, młodszy Ali Baba i jego żona byli bardzo biedni. Pewnego dnia za ostatnie pieniądze kupił
Ali siekierę i osła i postanowił chodzić w góry, aby ścinać gałęzie drzew i krzewów i sprzedawać je na
bazarze. Z gałęzi robił wiązki, objuczał nimi osła i wracał do miasta, a następnego dnia szedł na bazar
i sprzedawał je jako wiązki na opał. Potem znów ruszał w góry.
Któregoś dnia, kiedy chciał już wracać do domu, dostrzegł z wysokiego wzgórza, że w oddali,
gdzie rozciągała się pustynia, unosi się ogromny tuman pyłu. Zrazu myślał, że to nadciąga burza
piaskowa albo trąba powietrzna, ale wnet zorientował się, że zbliża się oddział zbrojnych jeźdźców.
Przeraził się, bo wiele słyszał o rozbójnikach pustynnych grasujących w okolicach, napadających na
kupców i ich karawany. Przegnał więc osła za skały, a sam wdrapał się na jedno z nielicznych drzew,
ukrył się wśród jego konarów i liści i czekał, co będzie dalej.
Wkrótce zjawili się jeźdźcy. Byli brodaci i uzbrojeni po zęby. Mieli u boku miecze, do siodeł przypięte włócznie, przez ramię przewieszone łuki. Ich konie i muły dźwigały ciężkie worki, kosze i kufry.
7
Były to zapewne łupy, które zdobyli, napadając na karawany. Ali Baba zaczął liczyć konnych i zliczył,
że zbójców było aż czterdziestu. Drżał ze strachu.
Tymczasem jeźdźcy zatrzymali się obok drzewa, na którym ukrył się Ali Baba. Pozsiadali z rumaków i każdy wziął na plecy worek, kufer albo kosz. Jeden z jeźdźców nazywany Mustafą, zapewne
przywódca tej bandy, skoro wszystkim wydawał rozkazy, stanął przed wysoką skałą i zawołał:
— Sezamie, sezamie, otwórz się!
Kiedy wypowiedział te słowa, rozsunęły się nagle żelazne drzwi, dotąd niewidoczne, bo ukryte
za gęstym krzakiem. I oczom Ali Baby ukazał się otwór wiodący do skalnej jaskini. Zbójcy zaczęli
gęsiego wchodzić do środka, wnosząc swe łupy. Ali Baba domyślił się, że mają tam swoją kryjówkę,
w której chowają zrabowane bogactwa.
Po pewnym czasie rozbójnicy opuścili jaskinię, wrócili do koni i mułów i odjechali. Ali Baba długo jeszcze czekał, zanim zdecydował się zejść z drzewa. Podkradł się do ukrytych w skale żelaznych
drzwi i trochę niepewnym głosem wyrzekł:
— Sezamie, sezamie, otwórz się!
Ledwo to powiedział, a wrota stały już otworem. Ali Baba wsunął się do wnętrza i stanął jak wryty.
Znajdował się w ogromnej jaskini, błyszczącej od brył złota i srebra i od złotych denarów usypanych
w stosy. Kiedy wszedł głębiej, dostrzegł w bocznej grocie wspaniałe ubiory z jedwabiu i brokatu,
a także piękne tkaniny z dalekich Chin. W kolejnej grocie znalazł skrzynie i kufry pełne szlachetnych
kamieni i klejnotów, a także perły usypane w kopce.
Oszołomiony bogactwami Ali Baba pomyślał, że jeśli uszczknie coś dla siebie, to rozbójnicy nawet
tego nie dostrzegą, skoro tyle tu ukrytych skarbów.
— A poza tym nie zrobię nikomu krzywdy — rzekł do siebie Ali — bo to przecież są zrabowane
kosztowności.
Wyniósł więc z jaskini worek pełen denarów i worek drogocennych pereł. Zagwizdał na swego
osła, załadował oba worki na jego grzbiet i po zmroku wrócił cichaczem do domu, odprowadzany
podejrzliwym spojrzeniem swego sąsiada.
Kiedy wysypał na stół garść pereł, jego żona przeraziła się, sądząc, że kogoś okradł, a może nawet
zabił.
— Coś ty zrobił, nieszczęsny! — krzyknęła. — Nie potrzeba nam cudzego!
Ale Ali Baba uspokoił ją, opowiadając, co mu się przydarzyło. Przykazał też żonie, aby nikomu
o tym słowa nie pisnęła. A potem pokazał jej worek pełen pereł. Kobieta aż klasnęła z uciechy i zaczęła liczyć perły.
— Ej, nie policzysz ich nawet przez całą noc — zauważył Ali Baba.
— To może zmierzę perły miarką, żeby choć w przybliżeniu wiedzieć, ile ich mamy — odparła
i czym prędzej pobiegła do żony Kasima, aby pożyczyć od niej naczynie do odmierzania ziarna.
Żona Kasima zdziwiła się i pomyślała: „Przecież Ali Baba i jego żona są bardzo biedni. Nie robią
zapasów ziarna ani go nie sprzedają, nie muszą więc odliczać ziaren miarkami. Po co im w takim
razie ta miarka?”. Chcąc zaspokoić ciekawość, wysmarowała dno miarki woskiem, aby się przekonać,
co też na nim zostanie, a więc jakie ziarno do niego się przylepi. I wtedy dopiero pożyczyła miarkę.
Wkrótce żona Ali Baby odmierzyła perły miarką i stwierdziła, że jest tych miarek aż czterdzieści.
Oddała naczynie następnego dnia, ale nie zauważyła, że do jego dna przylepiły się dwie malutkie
perły. Kiedy zobaczyła je żona Kasima, zrobiła mężowi straszną awanturę. Powiedziała mu, że Ali
Baba tylko udaje biedaka, bo jego żona perły liczy miarką.
— Ty chwalisz się swym bogactwem — krzyczała na męża — ale przy nim jesteś biedakiem! Niezaradnym niedołęgą!
Kasim poczuł złość i zawiść w sercu. Udał się więc następnego dnia do brata.
8
9