stan ducha i ciała - Andrzej Jarczewski

Transkrypt

stan ducha i ciała - Andrzej Jarczewski
STAN DUCHA I CIAŁA
(recenzja „Selmy” Andrzeja Jarczewskiego
miesięcznik „Śląsk”, wrzesień 2012)
Michał Wroński
Czy można dziś interesująco opowiedzieć o Karnawale
„Solidarności” i o konspiracji stanu wojennego?
Zmierzył się z tym zadaniem Andrzej Jarczewski w powieści dokumentalnej (tak to chyba trzeba zakwalifikować) pt. „Selma”. Jest to sfabularyzowana, oparta na autentycznych zdarzeniach opowieść o grupie gliwickiej młodzieży, która działała w latach osiemdziesiątych w małej
konspiracji. A osią tej niezwykłej historii jest dziewczyna
o pseudonimie SELMA, fascynująca i dziwna. Wokół niej
kręci się powieściowy świat.
Na pierwszą część („Stan Ducha”) składa się kilkanaście
krótkich opowiadań, sygnowanych pseudonimami licealistów i opublikowanych w latach 1982-83 w młodzieżowym dodatku literackim biuletynu „Manifestacja Gliwicka”, redagowanym przez Jarczewskiego. Są to oryginalne,
żarliwe i autentyczne teksty młodych ludzi, którzy włączyli
się w tamtych czasach do działalności konspiracyjnej.
Przyświecało im motto, drukowane w tym piśmie:
Koledzy. Nie rzucajmy kamieniami. Słowa są cięższe od
kamieni. Piszmy!
W części drugiej autor przechodzi do wartko prowadzonej fabuły i kreśli losy bohaterów „Stanu Ducha”. Czyta się
to znakomicie, zwłaszcza że jest to napisane niezłym językiem literackim. W tle konspiracja, często „na wesoło”,
manifestacje, malowanie haseł na murach, ucieczki przed
atakującą milicją. Ale nie jest to papierowe i sztucznie
zarysowane. Czuje się, że to jest AUTENTYK! Że autor to
wszystko doskonale zna, że był w środku. Jako narrator
„obserwujący” nie wpływa na bieg zdarzeń; raczej daje
znać o sobie gawędowymi dygresjami, które płynnie i nieagresywnie wtapia w akcję fabularną.
Nie jest to fabuła typowa i „grzeczna”. Czytelnik płynie
w różnorodności zdarzeń, przenosi się z miejsca na miejsce i trudno, żeby się nudził. Tak jak nie nudzą się bohaterowie powieści.
Na dłużej autor zaprasza nas do GARAŻU, typowego
muzycznego garażu, jakich było w Gliwicach wiele, gdzie
młodzi ludzie improwizują bluesa na gitarach i uczestniczą
w świecie oderwanym od szarej rzeczywistości; z dala od
kolejek, codziennych kłopotów, ale także od konspiracji
politycznej, którą realizują gdzie indziej. Muzyczny garaż
to ich azyl, wymarzone niebo; miejsce, gdzie nie ma dostępu bieda, kolejka za chlebem, kłamstwo i propaganda ludowej władzy. Niestety nie wiedzą, że wśród nich jest
agent służby bezpieczeństwa, który pisze raporty, ale który – paradoksalnie – ich także chroni, bo dla niego garażowy blues też jest ucieczką przed szarą rzeczywistością…
Równolegle rozgrywa się dramat wojennego wygnańca
i repatrianta z Kazachstanu, Sinusa, nauczyciela matematyki, internowanego 13 grudnia 1981; zdradzonego przez
najbliższych. Jednak osią tej polimorficznej powieści jest
tytułowa Selma, dziewczyna niesamowita, intrygująca,
o wspaniałym głosie. Na koniec, po trzydziestu latach –
w zabytkowej Radiostacji Gliwice – spotykają się uczestnicy tamtych wydarzeń i robią rachunki swoich młodzieńczych sumień, konfrontują swoje widzenia tamtych lat...
Wszyscy kochali Selmę.
W Gliwicach to nie przypadek demograficzny, statystyczny i emocjonalny, że dziewczyna jest rodowitą Ślązaczką, a jej platoniczni wielbiciele pochodzą z rodzin kresowych i chcą szczerze pokochać Silesię – krainę, która dla
ich rodziców miała być tylko chwilowym wygnaniem ze
Lwowa. Nieubłagana logika powieści czyni jednak z Selmy
postać tragiczną. We wspomnieniach kolegów pozostaje
„wiecznie młoda”.
W tej fascynującej opowieści są jeszcze inne wątki,
zwłaszcza muzyczne. Bach, Beethoven, Chopin, ale także
Rolling Stones, Niemen i Aretha Franklin. Przenikanie się
różnych muzycznych światów. A na pierwszym miejscu:
„Selma” – słynna piosenka sarajewskiego zespołu Bijelo
Dugme (Sarajewo i Gliwice to znów miejsca, znane z wydarzeń, poprzedzających wybuch I i II wojny światowej).
Zupełnie nową jakością są niezwykłe opisy koncertów
klasycznych i rockowych, zrealizowane oryginalną metodą
2
„czasownikową”. Autor nie mówi, czym jest muzyka, ale
opowiada, co ta muzyka z nami robi, a raczej: co wyprawia! Garażowy „koncert Selmy” zapewne znajdzie trwałe
miejsce w literaturze, bo niczym podobnym nie dysponujemy.
Mamy tu również dokumentalny opis wydarzeń politycznych, widziany od środka oczami uczestników konspiracji antykomunistycznej; poznajemy esbeckie metody
infiltracji, „łagodne” przesłuchania, łamanie charakterów,
sylwetki ludzi, którzy nie wytrzymali presji bezpieki.
Swoisty kontrapunkt względem drogi do nieba, jaką (na
wzór mozartowskiej „Lacrimosy”) jest koncert Selmy,
stanowi diabelski monodram, któremu autor zapomniał
nadać oczywisty tytuł: „Kuszenie Ewy”. Jedna z ważnych
postaci powieściowych o nieprzypadkowym imieniu Ewa
jest przedmiotem esbeckiej operacji o również nieprzypadkowym kryptonimie „Łagodna”. Rolę szatańskiego
węża gra oficer SB, którego celem jest pozyskanie tajnego
współpracownika.
Czytelnik dowiaduje się rzeczy nieprawdopodobnych,
ale prawdziwych. Pisał to świadek i uczestnik tamtych wydarzeń. Dlatego ta książka ma podwójną wartość: poznawczą i literacką. Jest napisana językiem prostym i zrozumiałym, a erudytę ucieszy cała sieć odniesień do arcydzieł
światowej kultury, choć nie wszystkie są tak czytelne, jak
zapowiedź garażowego koncertu: „Natenczas Selma...” lub
– w innym miejscu – „Na początku był czasownik”.
Może warto zacytować autentyczny obrazek z tamtych
lat, jakże odległy od polityki i codziennych trosk. Jest rok
1975. Osiemnastoletni Krystian Zimerman testuje program przygotowany na IX Konkurs Chopinowski. Młody
pianista koncertuje w Klubie Pracowników Politechniki
Śląskiej…
„Po Scherzu h-moll nikt już nie wątpił, że Krystian wygra w Warszawie. Mazurki, polonezy. Publika nie chciała
go wypuścić. Bisy, bisy i na koniec zadziwiające Andante
spianato, utwór z innego świata. Kołysanka wielkiej damy,
która zapomniała przed snem zdjąć pierścień i naszyjnik,
a teraz rozpina sznur i te perły pojedynczo, to znów całymi
garściami delikatnie rozsypuje na kryształowej paterze. Do
tego dnia nie miałem pojęcia, po co Chopin napisał utwór
aż tak… niepotrzebny? Zimerman pokazał, że jednak potrzebny, choć tylko… do szczęścia?
Dostojne lwowianki, które przyprowadziły swoje wnuczki ze szkoły muzycznej, nie mogły nawet bić braw. Wszystkie ręce zajęte przy oczach. Jeden wielki szloch, że doczekały takich uniesień! A dziewczyny? Niech opowiedzą
same. Każdy chłopak chciał być wtedy Zimermanem…”
Na rynku wydawniczym brakuje powieści na temat młodzieżowej konspiracji z lat osiemdziesiątych i do tego napisanych atrakcyjnie. Myślę, że właśnie „Selma” Andrzeja
Jarczewskiego jest taką powieścią.
Michał Wroński
3