Ach te zające

Transkrypt

Ach te zające
ACH TE ZAJĄCE.....
Magiczny, zimowy czas Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia zawsze kojarzy
mi się ze zbiorowymi polowaniami na zające. Polowaniami - z kooca lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, w których
uczestniczyłem jako mały chłopiec zabierany na stanowisko i w nagankę przez
mego ojca, myśliwego. Później już jako młody „fryc” - układałem pokoty
składające się z kilkudziesięciu szaraków, w których przeważnie też miałem
swój udział. Lis w tym czasie był wielce wartościowym rarytasem. Jego piękne
rude futro stanowiło największy obiekt pożądania nie tylko myśliwych, ale też
ich małżonek, które dużo chętniej puszczały mężusia na polowanie wiedzione
wizją posiadania modnego lisiego kołnierza wyprawionego na tzw.
„zwierzątko”. Starsi nemrodzi dobrze pamiętają, lisów w łowiskach było
wówczas niewiele, za to zające w każdym miocie cieszyły oko smakoszy,
wybornego zajęczego pasztetu, który zajmował ważne miejsce w zestawie
potraw na myśliwskim, świątecznym stole.
W okresie świąt śnieg prawie zawsze leżał na polach i w lasach.
Polowanie na koty miało wtedy największy urok.
Rano temperatura poniżej - 13 stopni, trzeba się ciepło ubrad, wojskowa
ocieplana zimowa kurtka, buty też wojskowe z podwójną skarpetą. Niełatwo
było skompletowad odpowiedni strój myśliwski, a ciuchy z demobilu były
wystarczające i wszechobecne chociaż nie zawsze łatwo osiągalne.
Zbiórka jak zwykle - w Stawach pod „bramką piątką” . Jest dwóch
Janków, Marek, Andrzej, Marian, kilku kolegów z Ryk i strażnik Rysio, który na
miejsce zbiórki dotarł przez śniegi na wiekowym, ale niezawodnym Simsonie.
Wszyscy czekamy na ciężarowego wojskowego Stara i pakujemy się pod
brezent, na specjalnie rozstawione drewniane trochę zmrożone ławki. Humory
dopisują. Ktoś częstuje gorącą herbatą, koś inny opowiada wrażenia
z poprzedniego zajęczego polowania, ile strzelił kotów, a ile wyszło zdrowo
z miotu. Jedziemy wąską ośnieżoną drogą prowadzącą z jednostki wojskowej
w stronę Dęblina. Pęd powietrza zamiata pod brezent smród spalin i śnieżny
pył, który z czasem całkowicie obsypuje siedzących przy tylnej burcie.
Polujemy na Gołębiu. Pierwsze mioty między szosą a wałem wiślanym.
Na miejscu czekają miejscowi koledzy, Tadeusz i Edek oraz częśd naganki, którą
rozstawimy od granicy z Azotropem. Wszyscy ciepło ubrani, gumofilce
przewiązane w cholewie sznurkiem zabezpieczają but przed dostępem śniegu.
Przestępując z nogi na nogę, przytupując obcasami, czekamy na zbiórkę.
Obfite kłęby pary, wydobywające się z rozgrzanych płuc, giną w mroźnym
powietrzu. Krótka odprawa, losujemy kartki ze stanowiskami. Polujemy
w szesnaście strzelb. Łowczy Wacław przypomina o surowych karach za brak
dyscypliny i łamanie regulaminu, wszak o bezpieczeostwo tu idzie i w tej
materii żartów z łowczym nie ma. Rozstawiamy się szeroko w stronę Wisły.
Mam ostatnie stanowisko na prawej flance od strony wału
przeciwpowodziowego. Zasuwam po kolana w świeżym, zmrożonym, sypkim
śniegu rozsuwając go na boki, znacząc dziewiczą drogę w białej, nie zapisanej
jeszcze księdze tropów. Ledwo dotarłem na miejsce słyszę sygnał rogu
myśliwskiego – Naganka ruszyła. Klepią kołatkami i pokrzykują aaa...aaa,
za.....ja, za...ja. Z mego stanowiska widzę w oddali gromadę rozstawionych
małych ludzików, która sunie po białej śniegowej pierzynie w stronę drugich
nieruchomo przyczajonych, czasem opartych o drzewo, tudzież słup
elektryczny, siedzących na myśliwskim, trójnożnym stołeczku, czekających
w napięciu na długouchego. Biała śniegowa pierzyna nagle się ożywia.
Pojawiają się małe ciemne punkciki, które suną wprost na linię myśliwych.
Naganka pokrzykuje teraz głośniej - dawaj... dawaj... zaja...zaja. Widad dymy
spalonego prochu, wydobywające się z lufy i rolującego w śniegowym puchu
zająca, a dopiero po chwili do uszu dochodzi huk wystrzału. Jeden, drugi, trzeci
strzał i następny. Szarak defiladuje przed nieruchomymi strzelcami. Widzę jak
łamią broo, wkładając kolejne naboje, w koocu i ten został, wzbijając
w powietrze srebrzysty śniegowy pył. Podnoszą się następne, jeden z nich odbił
prosto na mnie. Idzie dosyd szybko, wzdłuż bruzd, przewianej płytkiej oranki.
Najważniejsze w takiej chwili to nie ruszyd... nawet powieką.
Zrzucone rękawice leżą gdzieś pod nogami, gołe ręce kąsane mrozem
ściskają kurczowo starą, wysłużoną, ojcowską, horyzontalną „szesnastkę”.
Niby co tam - taki zwykły szarak, ale emocje grają w myśliwskiej duszy.
Czekam na moment, aż przyjdzie na odległośd strzału – jest na 40 metrów.
Wstaję ze stołka i strzelam z przyrzutu celując prosto w przednie skoki – dostał
- widzę jak przegiął się do tyłu i koziołkując zapada w bruzdę z której po chwili
wyskakuje kolejny zając, ale mam w tym czasie już złamaną strzelbę dokładam
nabój, zamykam broo i cóż... teraz nie mogę strzelad. Zając kuląc słuchy po
sobie pruje w stronę linii myśliwych prosto pomiędzy stanowiska Romka
i Kazia, ten pierwszy ma go bliżej, puszcza kota za linię myśliwych i zatrzymuje
celnym strzałem pomiędzy szpalerem krzaczastych porzeczek. Naganka zbliża
się do mojego stanowiska, w powietrzu rozlega się drugi z kolei sygnał rogu,
czyli zakaz strzału w miot. Idący brzegiem naganiacz, podbiegł i wydobył ze
śniegu mojego kota. Fachowo opiera grzbietem o kolano i uciska kciukiem
pęcherz i oddaje już „wymoczonego”. Widad, że chłopak zna się na rzeczy,
słowa uznania dodają mu animuszu – Przecież od kilku lat w nagankę za
zającami chodzę - odkrzykuje zadowolony. Kolejny długouchy szarak podnosi
się gdzieś na środku, ale ten idzie do tyłu, wprost na nagankę i ani myśli
zmienid obrany wcześniej kierunek ucieczki. Dwóch naginaczy rzuca się w jego
kierunku. Próbują zabiec mu drogę. Jeden cisnął w uciekiniera kołatką, drugi
czapka, krzyczą przy tym przeraźliwie, machają rękami, ale to nic nie daje, zając
jest już na tyłach. W takiej sytuacji zawsze powtarzamy stare myśliwskie
powiedzenie. – Dobrze, że poszedł – będzie na rozmnoże...
Zbiórka po zakooczeniu pędzenia na lewym skrzydle, czyli na małych
numerach. Pięd kotów mamy już na rozkładzie, ale to dopiero pierwszy miot.
Niektórzy z kolegów podpowiadają, ze lepiej brad zagajniki od strony Borowej
i Piaskowni, bo tam może byd lisek - rudy mykita, a zająca też łatwiej pozyskad
nie narażając się na żarty kolegów po kilku kolejnych pudłach. Pakujemy
zdobycz na Stara i kolejny miot przed nami. Słooce niczym złoty dwiek wbity
w błękitne, czyste niebo skrzy promieniami po białej rozległej przestrzeni,
pogoda wymarzona, a polowanie dopiero się zaczęło......
Gołąb – Borowa
Grudzieo 1986r.
Tomasz-Hubert Marcinkowski