PKP od A do Z

Transkrypt

PKP od A do Z
PKP od A do Z
Pracę na kolei poznałem od A do Z. Poznałem smak alkoholu (A) darmowego, poznałem
też wyrażenie: zarobić (Z) na wódkę.
Pośród wagonów krytych, węglarek i platform trafiały się czasem cysterny z resztkami
spirytusu. Wskazówkę stanowił napis na tablicy: Zakłady Przemysłu Spirytusowego.
Wiadomo wówczas było, że nie jest to metyl. Więc tylko takie cysterny nas interesowały.
Tylko do takich cystern zakradało się bractwo z butelkami. „Cysterki”, jak mawiali kolejarze,
były próżne, nie zaplombowane i raczej nie strzeżone. Próżne, lecz po odkręceniu kranu coś
tam zawsze nakapało.
Ostatecznie jeszcze jedno przedsiębiorstwo wchodziło w grę: „Polfa”, producent
farmaceutyków i perfum. Używany do ich wyrobu spirytus nie był trucizną, ale to już nie ta
jakość. Niesmaczna z niego wódka wychodziła, co zrobić jednak, skoro życie krótkie, a pić
się chce.
Opróżniwszy cysternę do ostatniej kropli kolejarz chował butelkę do kieszeni i czym
prędzej wracał do swego służbowego lokum, które jednakże dla posiadaczy stuprocentowego
alkoholu nie było azylem stuprocentowym. Niespodziewanie drzwi się otwierały i zaglądał
dyspozytor stacji ze słowami: „Macie tu spinacz?” Była to kontrola trzeźwości pod pozorem
zaopatrzenia się w spinacz biurowy. Raz pchnięto drzwi w momencie, gdy kolejarz podnosił
do ust musztardówkę. Od progu rozległ się okrzyk:
– Ej, ty, stój! Co to, co to?!
– To nic, panie dyspozytorze – miękko wyjaśnił zdybany – imieniny Pawła...
– Aha, Pawła. A może Gawła?
Dyspozytor podszedł i wyjął delikwentowi szklaneczkę z ręki. Stał chwilę nieruchomo,
przyglądając się trzymanej w dłoni cieczy, powąchał, po czym – wlał ją sobie do gardła. Otóż
wąchanie nie zdało się na nic; dopiero po przełknięciu:
– O cholera – zawołał dyspozytor na wpół ubawiony – to perfumy!
Do pomieszczenia, w którym oprócz mnie przebywało jeszcze kilka granatowych
mundurów i gdzie wypisywałem tak zwane polecenia do rozrządu, wszedł nieznajomy.
Jeszcze zanim otworzył usta, wiedziałem, co go sprowadza. Jego sprawa była typowa dla
wczesnych lat siedemdziesiątych, początków doby gierkowskiej, kiedy to kolej zaczęła
szybko schodzić na psy. Niepozorny człeczyna przyturlał się tu do nas z warszawskiej fabryki,
coś tam produkującej – nie dosłyszałem, co. Sedno w tym, iż potrzebne do produkcji surowce
nie nadeszły. Wagon z niezbędną przesyłką powinien być już dawno podstawiony do
wyładunku, ale wsiąkł. O przybyciu ani widu, ani słychu. Stan krytyczny, fabryce grozi
wstrzymanie produkcji.
– Jedno, co mogę panu powiedzieć, to że pański wagon do stacji Warszawa Główna
Towarowa nie dotarł – oznajmiłem gościowi po przejrzeniu swojej dokumentacji.
To oczywiście nie wystarczyło do spławienia faceta, wobec czego wskazałem mu krzesło i
podsunąłem aparat telefoniczny razem ze spisem numerów.
– Proszę, niech pan dzwoni.
Niech się skontaktuje z Żyrardowem, ze Skierniewicami. Niewykluczone, że wagon
ugrzązł na którejś z tych stacji pośrednich.
Poszukiwacz cennego wagonu bezskutecznie wykręcał różne numery; nikt tam, po drugiej
stronie linii, nie podnosił słuchawki. Interesantowi przypomniało się, że podobną sytuację,
niemożność dodzwonienia się, miał niegdyś w swoim zakładzie pracy. Ze słuchawką przy
uchu zaczął opowiadać.
Chodziło o połączenie się z innym pokojem biurowym. Liczba sygnałów, jakie naliczył
dzwoniący po wykręceniu numeru, wyniosła dziesięć, piętnaście, urosła do dwudziestu – i
nic. Zostawiwszy słuchawkę na blacie biurka ruszył po schodach i korytarzach w kierunku
owego referatu, który był mu potrzebny. Przez szparę w uchylonych drzwiach zajrzał do
wnętrza. A tam młody urzędnik najspokojniej czytał gazetę, z doskonałą obojętnością reagując
na wciąż terkoczący w odległości paru metrów telefon. Leniwcowi nie chciało się unieść
sempiterny.
Nie puszczono mu tego płazem. Opowiadanie zostało zakończone zdaniem:
– Pojechałem mu po premii.
Ignorujący telefoniczne sygnały pracownik pożegnał się z premią na całe trzy miesiące.
„Toś ty taki? Szycha, co władny uderzać ludzi po kieszeni, no, no!” – spojrzałem na
jegomościa innym wzrokiem.
Po paru dniach szycha zawitał do nas ponownie. W podobnej sprawie. Tym razem z
półlitrówką.
Czemu podejmuje się pracę zarobkową? Wiadomo: żeby zaspokoić potrzeby podstawowe i
te wyższe. Żeby zarobić na chleb, a także zarobić na... to, tamto i owo. Długo trzeba by
wyliczać. Ale po co? Po co ta litania? Za przykładem kolejarzy mówmy: zarobić na wódkę.
Krótko i zwięźle. Wódka symbolem wszystkiego, co wyrasta ponad prozę życia. Są dwa
rodzaje zarobkowych zajęć: pospolita chałtura, taka, której wynagrodzenie starcza wyłącznie
na jedzenie, czynsz i odzież, oraz praca atrakcyjna, dająca możność „zarobienia na wódkę”.
Zmieniłem pracę, z kolejarza przedzierzgnąłem się w księgarza. Przestałem popijać, lecz
pod względem językowym nie od razu otrząsnąłem się z kolejarskich naleciałości.
– To gdzie pan teraz robi? – zapytał mnie spotkany na ulicy znajomy kolejarz.
– W księgarni.
– Lepiej płacą?
– Lepiej nie, ale na wódkę i tak zarobię.