Festiwal Afryki - Jakub Ciećkiewicz

Transkrypt

Festiwal Afryki - Jakub Ciećkiewicz
C14
13.05.2011
Historie z paragrafem
Ręce precz od złodzieja!
P
rzed kilkoma tygodniami do kodeksu karnego weszły w życie
przepisy rozszerzające granice obrony koniecznej. Czy będziemy dzięki nim odważniejsi? Na pewno nie Roman W.
Ponad 100–letnia rudera
na obrzeżach Łodzi, zwana
też przez miejscowych „kamienicą cudów”. Część
mieszkańców trafiła tam po
eksmisji z innych lokali. Żyją
z zasiłków i z tego, co uda się
ukraść. Starsi lokatorzy już
po 18 zamykają się w czterech ścianach i przez okno
obserwują pijackie burdy.
Boją się wyjść na ulicę.
Roman W. mieszkał tam
32 lata, czyli od urodzenia,
ale nie był swojakiem. Pracował, nieźle zarabiał. Z daleka
omijał gromadki młodych
podchmielonych mężczyzn.
Mówił „cześć” dla świętego
spokoju i szybko znikał. Nie
stawiał wódki, nie zapraszał
do siebie. To kłuło w oczy.
Tamtego sobotniego wieczoru już po 20 szykował się
AFRYKAŃSKI DLA
POCZĄTKUJĄCYCH
Jakub
Ciećkiewicz
Walczący
ze strachem
Rozmowa z FILIPEM
KITUNDU, dyrektorem
Festiwalu Afrykańskiego
– Filipie, stanąłeś w tym roku
na czele Afrykańskiego Festiwalu, imprezy popularnej i lubianej, organizowanej od 4 lat
przez studentów z Afrykańskiego Koła Naukowego UJ.
Opowiedz o sobie trochę więcej. Kim jesteś? Skąd się wziąłeś? Dlaczego podjąłeś takie
wyzwanie?
– Jestem człowiekiem, który walczy ze strachem...
– To rozumiem, zważywszy na
ogrom tegorocznej imprezy.
Ale opowiedz najpierw coś
o sobie.
– Mam 29 lat, studiuję psychologię,
jestem Polakiem i Tanzańczykiem.
Nie pół–Polakiem. Nie mulatem,
ale w pełni Polakiem i w pełni Tanzańczykiem. Człowiekiem dwóch
kultur.
– Urodziłeś się w Łodzi...
– Mój tato studiował w Polsce w latach 70. medycynę, w akademiku
poznał mamę, wybuchła miłość,
pobrali się, mieli dzieci – typowa
historia.
–Odczuwałeś jakąś różnicę wobec rówieśników?
– Odczuwałem, chociaż jej nie rozumiałem. Kiedyś, gdy szliśmy z ojcem ulicą, ktoś krzyknął: „Murzyn!”
do spania. Był w piżamie, gdy
nagle usłyszał brzęk tłuczonej szyby i ujrzał, jak z okna
lecą kawałki szkła. Parę sekund później pod swymi
drzwiami usłyszał męskie
szepty, a potem ktoś głośno
krzyknął: „Rwij!”. Wyłamywane drzwi zaczęły skrzypieć. Szybko narzucił na siebie kurtkę i złapał za „finkę”.
Pomyślał: – Co będzie, to będzie, ale nie dam się zarżnąć.
W momencie, kiedy puściły zamki, wyskoczył na
korytarz. Dwóch włamywaczy odskoczyło na bok.
Chciał uciec do sąsiadki, ale
trzeci z napastników zastawiał mu drogę. Odepchnął
go od siebie, nawet nie pamiętając, że w ręku ma nóż.
Tamten wpadł na ścianę,
a później zbiegł na dół po
schodach. Romana dobiegły
słowa: „Teraz tę k... trzeba
będzie zabić!”.
Pani O., sąsiadka zza ściany, słyszała łomot na korytarzu. Mieszka sama, więc bała
się nawet wychylić. Potem
ktoś zapukał do jej drzwi.
– Pani otworzy – rozpoznała
głos Romana. Sprawdziła
przez wizjer, że to faktycznie
on i wpuściła go do środka.
– Był blady, poprosił o szklankę wody. Powiedział: „Dobijali się do mnie i rąbnąłem
Zymbala chyba w rękę”. Znał
całą trójkę. Mieszkali po sąsiedzku. Chciał iść na policję,
ale bał się tamtych na dole.
Sąsiadka: – Staliśmy przy
oknie i czekaliśmy na radiowóz. Wkrótce podjechał, niemal równocześnie z karetką.
Dopiero wtedy odważyłam
się otworzyć drzwi i powiedziałam policjantom, że Roman jest u mnie. Od razu zakuli go w kajdanki. Tamtego
zabrała karetka.
Najpierw był przesłuchiwany na policji. Wszystko
wydawało się proste: złodzieje włamali się do jego domu,
bronił się. To, że rabuś został
zraniony, to trudno. Włamując się do cudzego mieszkania, powinien liczyć się z konsekwencjami. Logiczne. Ale
Spytałem: „Kto to jest Murzyn”?
Nie pamiętam, co mi odpowiedział.
Zresztą ledwie się nauczyłem jako
tako pisać i czytać po polsku, usłyszałem, że wyjeżdżamy do Afryki.
bezwarunkową. Pamiętam, kiedyś
wybierałem się rano do pracy wDar,
tymczasem do furtki zadzwoniła
ciotka zprowincji. Postawiła walizki
ipowiedziała „Jestem”. Musiałem
natychmiast zatelefonować do szefa, że zachorowałem i otoczyć ją
troskliwą opieką. W Polsce taka
bezgraniczna jedność z krewnymi
jest odbierana jako ingerencja wcudzą prywatność. Doświadczyłem
tego...
– Odwiedziłeś swoich bliskich
w Tanzanii – na wsi?
– Tak, i to również nie było łatwe.
Moja babcia ma dom zgliny wcentrum wioski: bez wody, prądu, dywanu... Nie potrafiłem znią mieszkać w jednej chacie. Spałem w hotelu wpobliskim miasteczku iwracałem rano. Odkryłem wtedy drugi,
równoległy świat, istniejący w Afryce. Świat zapóźniony...
– Gdzie trochę inaczej płynie
czas.
–Całkiem inaczej! Wiesz, wEuropie
czas określa początek ikoniec każdego wydarzenia. Ustalamy, na
przykład, że zagramy wspólnie
koncert o godzinie szóstej. Spotykamy się, gramy do siódmej, a potem każdy z nas wraca do swoich
spraw. W Tanzanii jedna osoba
przychodzi iczeka. Czeka aż przyjdą
inni. Gdy przyjdą – wtedy dopiero
zacznie się coś dziać. A więc czas
nie dyktuje wydarzenia, tylko ludzka
obecność. Jeśli nie będzie osób
– nie będzie historii.
– W Tanzanii zainteresowałeś
się kuchnią afrykańską. Opowiedz o swoich doświadczeniach.
– Tu znowu stajemy wobec problemu różnic kulturowych –unas,
do niedawna, kuchnia przypisana
była wyłącznie kobietom i gdyby
na wsi mężczyzna zaczął pitrasić
potrawy, zebrałaby się starszyzna
i by mu wlała. Więc kiedy byłem
mały iwchodziłem do kuchni, ojciec
patrzył na mnie krzywo. Ale byłem
uparty. Podpatrywałem gospodynię, mamę... i się nauczyłem.
– Jaka jest Twoja kuchnia?
– Wiedziałeś, że masz czarną
rodzinę?
– Nie. Wszystkiego dowiedziałem
się na miejscu. Czułem się jak Alicja
w Krainie Czarów. Wylecieliśmy
z Warszawy zimą, a w Tanzanii był
środek lata, inne temperatury, zapachy, barwy, ludzie...
– Podobało Ci się?
– Tak. Tam życie toczyło się spokojniej. W1989 roku wDar es Salam
nie było jeszcze telewizji – więc
cały dzień spędzałem wśród kolegów. Suahili nauczyłem się w 3
miesiące na podwórku.
– Pozostałeś w Afryce przez 15
lat...
– i przejąłem cały depozyt ludu
Nyiramba. Ale ponieważ wakacje
spędzałem w Łodzi, u babci, więc
nie traciłem też kontaktu zkulturą
polską.
– Czego się nauczyłeś od Afrykanów?
– W Tanzanii świat duchowy jest
bardzo blisko człowieka. Duszę ma
zarówno piękne krzesło, przydrożny
kamień, czy ubranie. Trzeba je uszanować...
– A zmarłych chowa się tam,
gdzie się urodzili.
– Oni nie umierają. Przechodzą
tylko do innego wymiaru i nadal
uczestniczą wnaszym codziennym
życiu. A w razie czego, gdyby się
gdzieś zagubili, mamy specjalnych
uzdrowicieli, którzy pomagają się
z nimi łączyć.
– Szamanów?
– My ich nazywamy „mechanikami”.
– W Tanzanii prawda często łączy się z fikcją.
– Mit i legenda zlewają się z rzeczywistością. I trzeba tę poezję
przyjąć w sposób naturalny.
– Najważniejszym konkretem
jest rodzina...
–Jest święta, może przezwyciężyć
wszystko, obdarowuje miłością
nie dla naszego wymiaru
sprawiedliwości. Jeszcze tej
samej nocy prokurator
przedstawił mu zarzut usiłowania zabójstwa. Później
przewieziono go do sądu.
– Jestem po pana stronie.
Rozumiem, że próbowano się
do pana włamać, bo mam
w aktach, że szyba w oknie
była wybita i w drzwiach są
wyrwane zamki. Niemniej
muszę się trzymać litery prawa, a przedstawiony panu zarzut nie daje możliwości odpowiadania z wolnej stopy
– usłyszał od sędziego.
W areszcie spędził 10 miesięcy i 10 dni. Został zwolniony dopiero na trzeciej rozprawie. Świadkami oskarżenia
w jego procesie byli m.in. złodzieje, którzy feralnego wieczoru włamali się do jego
mieszkania. Poszkodowany
„Zymbal” przysięgał przed
sądem, że ani mu w głowie
było włamanie. Akurat szedł
do sąsiada na telewizję, gdy
W. wypadł z mieszkania i zaatakował go nożem. Zranił go
w szyję, uszkadzając nerw
twarzowy. – Od tamtej pory
mam trudności z przełykaniem śliny – żalił się. Inni
świadkowie jednak mówili, że
już nazajutrz po wyjściu ze
szpitala widzieli, jak pił z butelki wino pod sklepem.
Pozostali dwaj mężczyźni, podejrzewani o udział
we włamaniu, też do niczego
się nie przyznali. Twierdzili,
że przypadkowo znaleźli się
na podwórku kamienicy,
gdy ranny „Zymbal” zbiegał
po schodach z pierwszego
piętra. Zapewniali sąd, że
ich udział w zajściu sprowadzał się jedynie do udzielenia pomocy koledze i wezwania policji.
Po trzech miesiącach pobytu w celi Roman dostał pisemne zawiadomienie o zwolnieniu z pracy. Załamał się.
Później dowiedział się, że złodzieje jeszcze kilkakrotnie
włamywali się do jego mieszkania. Wynieśli telewizor,
meble, rower, ubrania. Pozostałe rzeczy zniszczyli. Dopie-
ro po interwencjach sąsiadów
i narzeczonej Romana, dzielnicowy polecił przybić solidne deski na drzwi. On w tym
czasie przebywał na obserwacji psychiatrycznej. W wydanej opinii biegli orzekli, iż
„w chwili czynu był poczytalny, rozumiał jego znaczenie
i mógł kierować swoim postępowaniem”.
W efekcie został uznany
winnym usiłowania zabójstwa
i przekroczenia granicy obrony koniecznej. I chociaż sąd
odstąpił od wymierzenia kary,
stwierdzając, że „oskarżony
działał pod wpływem strachu
i wzburzenia”, Roman nie
czuje satysfakcji. – Przeżyłem koszmar w areszcie,
straciłem wszystko. Do swego mieszkania nawet bałem
się wracać. Chociaż byłem
ofiarą przemocy, prawo zrobiło ze mnie mordercę.
I dodaje z goryczą, że więcej już ręki na bandytę nie
podniesie. Bo bardziej niż
złodziei boi się więzienia.
EWA KOPCIK
Filip wśród ludu Nyiramba FOT. AKON UJ
– To fuzja – mieszanina smaków,
przypraw, stylów. Lubię robić tanzański pilau dżolof: duszony i pieczony ryż z mięsem, czosnkiem,
cebulą, kardamonem, cynamonem, imbirem, kolendrą i pieprzem. Gdy podniesiesz pokrywkę
garnka – od razu czujesz wspaniały aromat. Lubię biryani – ryż
z szafranem, podlewany jogurtem, z kardamonem, goździkami...
świetny jest też nyaama choma.
W Tanzanii popularne są marynowane i grillowane mięsa z kozy,
barana, cielaka – na festiwalu
wszystkiego popróbujesz.
– Czego możemy się nauczyć
od Tanzańczyków, a czego oni
od nas?
– Europa mogłaby się uczyć spontaniczności w relacjach międzyludzkich, dystansu wobec porażki, mogłaby też inaczej przeżywać przemijanie. U nas się
mówi: „Pole, pole” – powoli! Albo
Haraka haraka haina baraka
– „Pośpiech nie przynosi błogosławieństwa”. Natomiast Tanzania musi się uczyć sposobów
doganiania świata.
–Zawsze widywałem Cię na imprezach afrykańskich: wykładach, festiwalach –chciałeś objaśniać Afrykę innym ludziom.
– Dopiero kiedy przyjechałem na
studia do Krakowa, zacząłem myśleć oniej na poważnie. Spostrzeg-
łem, że świat nie zna Afryki, że jej
nie rozumie, że poucza ją po ojcowsku, jak nieporadne dziecko,
choć jako psycholog wiem dobrze,
że to najgorsza metoda wychowawcza, bo każde dziecko wie, co
chce robić, tylko rodzice nie dają
mu szansy, żeby się o tym dowiedziało.
– Chciałeś coś zrobić i razem
z kolegą z Zimbabwe – Errolem
Tapiwą Muzzawazi –założyliście
Afrykańskie Koło Naukowe, instytucję, która m.in. przygotowała cztery barwne festiwale.
– I wiele innych imprez. Ale to, co
nastąpi od 25 V do 5 VI wKrakowie,
będzie największą prezentacją afrykańską w Polsce i jedną z większych w Europie. Pokażemy, jaki
ten kontynent jest wrzeczywistości.
Ludzie usłyszą, zobaczą, poczują,
posmakują i się poruszają.
– Co będzie najfajniejsze?
–Wszystko. Warsztaty tańca, kuchni, mecz piłkarski: Afryka – reszta
świata, Zimbabwe EXPO, miejska
gra –afrykańskimi tropami po Krakowie...
– Będą też Afrykamery.
– Pokażemy 15 filmów. Wysokobudżetowe, dokumenty, krótki
metraż i bajki dla dzieci. Świetny
jest etiopsko–niemiecko–amerykański „Atleta” o biegaczu Abebe
Bikilu, który w1960 roku jako pierwszy afrykański sportowiec zdobył
złoty medal olimpijski, choć cały
maraton przebiegł boso; zabawny
–ruandyjsko–angielski „Africa United”, o trojgu dzieciach, które, nie
zdając sobie sprawy z odległości,
postanowiły pojechać autostopem
na mistrzostwa świata do RPA;
ciekawy Ouaga Paradiso – o realiach pracy producentów filmowych w Burkina Faso; mądry malijski dokument – Rękopisy z Timbuktu czy edukacyjny Kuduro
– o tańcu z Angoli.
– Organizujecie też sesję naukową na UJ...
– A największy znawca Tuaregów
ibadacz Sahelu prof.Adam Rybiński
pokaże wMuzeum Etnograficznym
swoje eksponaty, wygłosi wykład
i zaprezentuje znakomity film dokumentalny.
– Dlaczego to wszystko robisz?
–Nawiązujesz do pytania „kim jestem”, które zadałeś mi na początku
rozmowy i na które nie odpowiedziałem. Pochodzę zdwóch kultur,
obie obserwowałem uważnie –staram się je zbliżyć.
– Jesteś więc „mechanikiem”!
–Jestem człowiekiem, który walczy
ze strachem... Zwyzwaniami, które
go – na pierwszy rzut oka – przerastają.
Ps. Dziś, ogodz. 19.00, w„Klubie Kazimierz” przy ul.Krakowskiej 13 autor tej
rubryki będzie opowiadał oMaroku.