Słowo na dobry początek

Transkrypt

Słowo na dobry początek
Słowo na dobry początek
Mówi się bez zastanowienia, że miłość to najstarszy temat w poezji
świata i najdokładniej opisany, że już nic nowego w niej o tym uczuciu
stworzyć ani znaleźć nie można. Każdy poeta i wierszopis mniej czy więcej, w kółko przez całe życie albo przynajmniej raz, kochał i nie omieszkał
tego przelać na papier, a wielu nie zajmowało się w ogóle niczym innym.
Cóż więc można dodać? Ale gdy zaczniemy te dzieła uważnie czytać, albo
nawet sięgniemy do licznych antologii poświęconych wyłącznie miłości,
łatwo popaść w odwrotną skrajność i dojść do wniosku, że miłość pozostaje do dziś tematem ledwie dotkniętym.
Bo łatwo tu o złudzenie.
Takie czy inne z jej przeżyć zna każdy. Ale właśnie to, co zna każdy, lubi
się powtarzać w stereotypach tak pospolitych, że na tysiąc uczuć i wypowiedzi nie znajdziemy czasem ani jednego zdania, w którym by się zawierało cokolwiek prócz banału. To jedna z oczywistości, które wydają się
niepowtarzalne i do głębi przejmują w użytku własnym: to ich znany
urok i święte prawo! ale poza osobistym przeżyciem nie pozostaje nic
wyróżniającego się, nic godnego zakomunikowania poza tą niezrównaną
sytuacją we dwoje.
Z wielu przyczyn.
Jak choćby ten prosty fakt, że o miłości pisze się i myśli najczęściej
wówczas, kiedy jest świeża, prosta i zachwycająca. A jej trudności? Raczej
bywają przemilczane albo przeżywający wtedy już przestają pisać o tym
poezje! niby że najtypowsze bodźce i emocje miłosne zaczynają wtedy
przygasać! co jednak nie jest prawdą.
5
Tak samo rzadziej pojawiają się jako temat mniej typowe rodzaje uczuć
miłosnych, a mam tu na myśli nie tylko teksty czy podteksty nie tak częste,
jak odcienie np. biseksualne, agresywne, sytuacje i układy niejednoznaczne w społecznym lub indywidualnym odbiorze czy w jakiś inny sposób nie
całkiem powszechnie akceptowane. Również i przejawy humoru, dystansu, ironii mogą się tu wydawać nie na miejscu. My jednak nie zamierzamy
spłycać w taki sposób olbrzymiego i jakże różnorodnego fenomenu, jakim
jest miłość, erotyka, płeć i seks oraz cały ogrom zjawisk, jakie im towarzyszą. Więc także i poniektóre z bardziej prowokacyjnych form wyrazu,
zbyt łatwo wyrzucane poza nawias choćby pod pretekstem jakoby ekshibicjonizmu czy pornografii. Oczywiście takie przejawy erotyki muszą stanowić mniejszość i nie zamierzam tu naruszać tych bądź co bądź słusznych
proporcji. Co jednak nie znaczy, abyśmy bez zakłamania mogli je całkowicie pomijać udając, że nie istnieją.
Tak samo jak rozmaite wynaturzone przejawy płci, chociażby jej fałsz,
hipokryzja, sprzedajność i najrozmaitsze formy brutalności. Czy społeczne i obyczajowe, czy po prostu indywidualne. Absurdem byłoby udawanie, że one nie istnieją w tym nadzwyczaj urozmaiconym obrazie. Twórcy
też nie mają w tych kwestiach złudzeń. Trzeba więc i te aspekty uwzględnić w tym, co poezja ma o nich do powiedzenia. Nie popadając w obłudę.
Nie stwarzając pozorów naiwności. Co najwyżej ograniczając liczbę tych
bezlitosnych i często nieprzyjemnych, ambiwalentnych utworów do paru
sekwencji, zajmujących tu i tak bez porównania mniej miejsca niż ich
rzeczywiste proporcje w ludzkim życiu.
To też jeden z powodów, dla których w podtytule tej antologii pojawia
się wyraz: kontrowersyjna.
Często bowiem wydaje się, że nie po to jest miłość, ażeby o niej opowiadać. Że nie wymaga też analiz i dociekań, aby istniała. I zaczyna się
fałszywy pozór, jakoby nie istniała w niej tak olbrzymia różnorodność:
jedna z jej podstawowych wartości.
Komu zaś przydaje się do jej ozdobienia wiersz miłosny, ten i w poezji
erotycznej na ogół nie szuka zwykle niczego poza tym, co i tak wie. Co
najogólniej pasuje do ciepłego lub gorącego nastroju, który jego albo ją
właśnie ogarnął. Co da się wręczyć jak kwiatuszek i pomoże się tkliwie
a piękniej wyjęzyczyć. Tylko takie wymagania stawiali na ogół sobie
i swym utworom zakochani poeci i tylko tego się spodziewa najczęściej
odbiorca jednej czy drugiej płci.
A może i trzeciej lub obu naraz?
6
W takim tylko znaczeniu można słusznie powiedzieć, że świat jest pełen
poezji miłosnej.
Kiedy postawimy jej większe wymagania, okaże się, że godna uwagi,
nie zdawkowa i niebanalna erotyka jest w poezji czymś niesłychanie rzadkim. Zwłaszcza w poezji! Bo w życiu niektórzy jednak potrafią z niej
uczynić coś więcej i z miłości swej wydobyć rzeczy niezwykłe; ale to się
zachowuje dla siebie.
Poeta zaś, kiedy zaczyna kształtować myśli i słowa w sposób właściwy jego
niecodziennemu zajęciu, jest już pochłonięty zwykle czymś innym niż bezpośredniość tych doznań bardzo intymnych; i nawet jeśli te przeżycia pozostają
bodźcem podskórnie obecnym, ich przetworzenie i splecenie z mnóstwem
innych spraw odbywa się tak lawinowo i błyskawicznie, że o krok od miejsca,
gdzie kończy się namiętny banał, zaczynają się już rejony, w których erotyki
jako takiej trudno się już doszukać. Przynajmniej nie każdemu.
Taka wydaje się być ogólna tendencja. Na szczęście nie brak od tej
reguły wyjątków.
A komplikuje te uczucia i rozumienie ich, ale także wzbogaca je, prosty
lecz nie zawsze uświadamiany fakt, że miłość i erotyka to sprawa nie tak
jednoznaczna, jak niektórym by się zdawało. Przecież wystarcza przekroczyć nie zawsze uświadamiane granice krajów, narodowości, kultur, obyczajów, a nawet środowiska społecznego, by zaczęły narastać różnice.
Często wcale nie błahe. Przecież i to bywa jednym z powodów, dla których
mieszane związki równie często utrudniają miłość i wszystkie jej sprawy,
jak czynią je czymś rozmaitym, ciekawszym i tym bogatszym. Wbrew
pozorom bardzo różna i przez to urozmaicona bywa miłość na pograniczach: polska i niemiecka? francuska? polska i angielska czy hiszpańska?
rosyjska? Cóż dopiero, kiedy po drugiej stronie, jako druga połowa zjawi
się coś japońskiego lub arabskiego? hinduskiego?
Wyliczenie to można ciągnąć bez końca i wynikają z tego tu niespodziewane trudności, tam niewiarygodna wspaniałość, a zawsze sprawy
niebywale ciekawe.
Niniejszy wybór ogranicza się raczej do tego, co nie każdy wie o miłości. Nie powtarza więc na ogół westchnień zwykłych w tego rodzaju
antologiach, a przeciwnie, w stosunku do wielu z nich może się okazać
wręcz dyskusyjny. To również znaczy: antologia kontrowersyjna. Dotyczy
to nawet radosnych stron miłości, czyli tych, do których wszyscy podchodzimy raczej podobnie. Ale przeżycie i jego wyraz iść mogą nieco różnymi
drogami, bliżej lub dalej od stereotypu.
7
Tyle o szczęściu.
Jeśli zaś połowa przeżyć związanych z miłością składa się z uniesień
i zachwytów, to druga połowa z żalów i nieporozumień. Oczywiste?
owszem, do tego stopnia, że wyraz cierpień miłosnych sam już od wieków
należy do podstawowego zasobu stereotypów. Tym bardziej zastanawia,
jak trwożnie antologiści unikają wszystkiego, co konkretne, na temat złych
spraw dziejących się w miłości i jak zdarza się im nawet usprawiedliwiać,
że to w ogóle istnieje! że bywa czasem wyrażane w sposób nie całkiem
ogólnikowy! Otóż nie ma za co przepraszać; brak porozumienia, wątpliwość, subiektywna lub rzeczywista krzywda i rozstanie stanowią połowę
spraw miłosnych; ich wyraz poetycki jest równie ważny jak wszystko inne,
a czasami nawet szczególnie wart zastanowienia.
Toteż wiele utworów mówi tu również o ciemniejszych stronach miłości. Okazji do nich dostarcza zresztą nie tylko psychologia lub odmienne
predyspozycje dwóch płci, ale również takie względy jak zysk i stan majątkowy, konwencje, snobizm i prestiż oraz inne obyczaje i układy społeczne, religijne, a nawet polityczne i rasowe, gdyż to w nich dzieje się
miłość i nie da się od nich oderwać poza indywidualnymi przypadkami,
a i wówczas tylko częściowo: mimo że te jej aspekty w antologiach są
zwykle ignorowane. W tej natomiast bierze się je pod uwagę na równi
z płcią i uczuciem oraz naturalnymi odruchami.
Bo nie jesteśmy dziećmi i nie mamy zamiaru tych najrozmaitszych cieni
i sprzeczności ukrywać.
Z tego samego powodu nie poczuwamy się do obowiązku grzecznego
kultywowania rozmaitych zakłamań, w których całe pokolenia ciotek
i pruderyjnych wychowawców usiłowały przekształcać wyraz miłości w coś
pozbawionego płci.
Cokolwiek wykraczało poza uznawane rejony westchnień i ślubu, kwiatków i motylków, odsyłane było z oburzeniem do piekła pornografii. A już
nie daj Boże, jeśli płci towarzyszył humor czy jakakolwiek lekkość ujęcia!
A tak samo gorycz, cynizm, powątpiewanie lub złość. Bo w istocie wszystko, co dotyczy miłości, było wyklęte, z wyjątkiem kilku ściśle określonych
konwencji i z zastrzeżeniem, że nikt nigdy nie powie nic poza tym.
I rzekomo nikt nie powiedział, nigdy i nigdzie na świecie! a przynajmniej
należy tak udawać. Czasy tego zboczenia w zasadzie już się skończyły:
i oby na zawsze! Ale wszędzie wokół nas kołaczą się jeszcze pruderyjne
nawyki, obłudnie kryjące się pod rozmaitymi pretekstami. Tych resztek
wymierającej hipokryzji nie będziemy brać pod uwagę.
8
Na pewno komuś nasunie się pytanie o frywolnych klasyków, których
szeptana sława krąży daleko szerzej niż ich utwory, choć i te zdarza się
spotykać w odpisach, zwykle niedbałych i okropnie zniekształconych,
z dodatkiem różnych legend, na przykład że Telimena i mrówki to zatuszowany utwór samego Mickiewicza itp. Wypada mi więc przede wszystkim oświadczyć, że samo pojęcie pornografii to kłąb nieporozumień. Jeśli
ktoś chce przez to rozumieć wszystko, co rubaszne lub ostrzejsze w tematyce erotycznej, mówimy stanowczo: nie! Każdy bez wyjątku temat może
być i bywał ujęty na wysokim poziomie i przez wybitnych twórców, żeby
wspomnieć choćby o niektórych wulgarnych lecz świetnie napisanych
facecjach Mikołaja Reja lub Kochanowskiego.
Że chamstwo i prymityw są wstrętne, to już zupełnie inna sprawa!
i całkowicie niezależna od tematu. Brzydzą nas w dziedzinie erotyki,
owszem, jak najsłuszniej! i na taki sam odruch zasługują w każdej innej
dziedzinie, również i bez erotyki, choćby to był dziewiczy wiersz o kwiatuszkach albo kicz religijny czy patriotyczny. Takiego samego wstrętu
godne są, jeżeli na obrzydliwie niskim poziomie, głupie, chamskie i zakłamane teksty na każdy inny temat: choćby to nie był seks, tylko np. antysemityzm czy inny rasizm lub nacjonalizm, nikczemność polityczna, propaganda kretyństwa i wszystkie inne.
Wyłącznie tego rodzaju poziom, jeżeli dotyczy spraw seksu lub erotyki,
można określić nazwą pornografii. Tylko taka może być jej definicja prawna, obyczajowa lub kulturowa. Tej oczywistości nie chce zrozumieć większość pruderyjnych manipulatorów, zajadle i na oślep zwalczających
wszelką erotykę pod hasłem pornografii, lecz z reguły nie fatygujących
się, aby określenie to zdefiniować.
Powtórzmy więc: pornografia to jedna z odmian głupoty i chamstwa.
W żadnym zaś wypadku sam temat.
Obłudą zaś i bezmyślnością jest nadawanie miana pornografii wybitnym i mądrym, czy po prostu błyskotliwie inteligentnym, dowcipnym,
śmiałym albo prowokacyjnym dziełom tylko dlatego, że ktoś przyzwyczaił
się i wolałby przemilczać sam temat erotyki czy seksu. W takim przypadku
można o skrzywienie moralne posądzać raczej tego, kto chce wszystko to
bez względu na jakość uważać za brud i sekret.
Znalezienie demonstrujących to utworów nie zawsze jest łatwe. Choćby nasz sławny z tego Aleksander Fredro nie doczekał się włączenia ich
do niby to kompletnego wydania swych dzieł. Taka hipokryzja za granicą
jest mniej powszechna. U nas profesorska obłuda wzięła górę nad ele9
mentarnym obowiązkiem i rzetelnością uczonych edytorów. Woleli dać
istny pokaz swego załgania. Pozostają więc nam tylko pokątne wydania
dwóch poematów i jednej sztuki, choć to niewielka strata, bo te akurat
wydają mi się raczej wulgarne. Zdaje się, że coś lepszego znalazłoby się
u Fredry w krótszych wierszach, lecz do tych akurat chwilowo nie można
dotrzeć, bo jedyna kopia ich rękopisu, znajdującego się niedostępnie we
Lwowie, została ćwierć wieku temu wypożyczona od uniwersyteckiego
edytora przez pewnego bardzo szanowanego grafika, który ją najzwyczajniej ukradł i tak oto przepadła.
Kilkanaście nie drukowanych obscenów Boya czytałem przed laty
w kopii maszynowej i stąd wiem, że co najmniej kilka z nich byłoby ozdobą
tej książki. Niestety! nie udało mi się ich wtedy odpisać, po czym te względnie miarodajne kopie wyjechały z Polski ze swym właścicielem, którym był
podobno Jan Kott.
Takie zjawiska nie ograniczają się do Polski.
Jeden z wybitnych poetów francuskich Paul Verlaine ma w dorobku
dwa cykle odrębnych od reszty wierszy Femmes i Hombres, jeden o miłości hetero, drugi homo. Nie znajdziemy ich w tzw. kompletnych edycjach jego poezji. Dopiero po wielu latach udało mi się w Niemczech
znaleźć i skopiować ich porządne wydanie bibliofilskie. Tak samo i pewien świetny wiersz Musseta, którego autorstwa ciągle usiłują mu niektórzy odmawiać, tak iż nie znajdziecie go w dziełach zebranych sławnego
klasyka, nawet w dziale niepewnego autorstwa.
Również i Tennyson był znany ze swych frywolnych wierszy, których
klasy można się co najwyżej domyślać. Ale nie znajdziemy ich tu i nigdzie,
ponieważ spadkobiercy je starannie zniszczyli.
Więcej szczęścia miał Brecht.
Cały cykl znakomitych utworów, które sam przekornie a przesadnie
określał jako Sonety pornograficzne, trafił pośmiertnie do wydania zbiorowego i w moim przekładzie do kompletnej, obszernie komentowanej
książki. Jeden z nich O uwodzeniu aniołów doczekał się barwnej historii.
Kiedy włączyłem go do mego przekładu sztuki Baal i warszawski Teatr
Powszechny pojechał z tym sensacyjnym spektaklem na gościnne występy
do NRD, zapoczątkowując tam narodowy przełom do nowego odbioru
Brechta, usiłujące przerabiać to na własne kopyto ideologiczne władze
NRD pod groźbą skandalu międzynarodowego ustąpiły we wszystkich
punktach prócz jednego: zabroniły tego sonetu. I wtedy Zbigniew Zapasiewicz tak odegrał szczegółowo całą jego treść, chociaż bez słów, że
10
niemiecka widownia oszalała z zachwytu i od tego zaczął się w NRD
renesans już całkiem innego Brechta, wcale nie komunisty.
Czy wszystko to po prostu jakiś margines poważnej twórczości? Zwyczajne ciekawostki?
Bynajmniej. Często dzieła ogromnej wagi.
Z mnóstwa antologii miłosnych, jakie istnieją w różnych językach,
bodajże większość stosuje takie właśnie fałszujące metody, układy i podejścia. Wiedząc o tym łatwiej zrozumieć brak publikacji tego typu, nadających się dla normalnego i myślącego człowieka.
Antologia niniejsza to po prostu opowieść poetycka na wiele głosów
o miłości: czym jest, jak nazwać ją i odróżnić, jak rozmaicie się przejawia,
jakie przynosi radości i smutki, czym zagraża i co jej zagraża, ku czemu
zmierza, ale też czym się może okazać i jak się oprzeć niektórym jej
skrzywieniom i nie najlepszym skutkom.
Nie cytowałbym tego podsumowania, uważając je dla każdego i każdej
za oczywiste, gdybym nie zobaczył na własne oczy, w wieloletnim obcowaniu z problematyką literatury erotycznej, jak niektórym ludziom nawet
i to bywa trudno zrozumieć.
Do najwyraźniejszych przejawów tego, że człowiek myśli i ma coś do
powiedzenia, należą m.in. wszelkie przejawy umysłowego i emocjonalnego dystansu, również takie jak humor i dowcip. Ale korzystające z nich
formy poetyckie bywają wręcz obsesyjnie usuwane z obszarów poezji przez
wielu takich, którym obrzędowa powaga w ujęciu La Rochefoucauld,
mająca kryć niedostatki umysłu, zastępuje gust i rozsądek.
Tu założenia są całkiem odwrotne: wyżej ceni się inteligencję od najgładszych frazesów, a od poezji wymaga się, żeby nie powtarzała banałów
i była ciekawa, jeśli zaś przy tym rozbawi, to jedna korzyść więcej. Dlatego, mimo że antologia ta nie ma zupełnie intencji humorystycznych ani
satyrycznych, różni się ona zasadniczo od swych poprzedniczek, w których
można było jęczeć, płonąć lub dumać, ale uśmiechnąć się lub roześmiać?
chroń panie Boże!
Tymczasem śmiech z miłością też chodzą w parze.
Jednak opowiadając się za pełnym równouprawnieniem poezji nie tylko zabawnej, ale w ogóle prostej i powszechnie dostępnej, w nie mniejszej
mierze broniłbym poezji najbardziej wyszukanej, trudnej, tej co wymaga
znajomości swego bardzo skomplikowanego języka i przeciw której nie
może być argumentem fakt, że ktoś nauczyć się tego języka nie chciał,
nie umiał lub nie miał sposobności. Dlatego znalazły się tu również skraj11
nie wyrafinowane utwory takich poetów jak Ted Hughes i Richard
Wilbur, Girondo i Chlebnikow. Tej zasadzie wszechstronności wyboru
przyświeca wśród innych i ta intencja, żeby zachęcić czytelnika, którego
smak ograniczał się do zacnej prostoty, aby zagustował także w najbardziej wyszukanych i trudnych sposobach wypowiadania się; tego zaś czytelnika, co przywykł tylko do poetyckich szyfrów, aby nie mniej od nich
docenił mistrzostwo i głębię form prostszych. Niech jedne nie skłaniają do
lekceważenia drugich. Nie tędy bowiem przebiega granica poetyckich
świetności ani tego, czy wyraża się w nich istotna treść.
To również jeden z powodów, dla których nie brak tu poezji ludowej.
Jak również tej z gazet i estrad.
Niektórym z tych utworów towarzyszy zapis melodii, bez której nie
miałyby pełni wyrazu. Lecz i w tych wypadkach nie obniżamy poziomu
artystycznego i wymowy, czego poręką jest fakt, że chodzi tu o utwory
takich twórców jak Brecht lub Tucholsky albo jak repertuar Edith Piaf
lub Marlene Dietrich.
Z wielkimi nazwiskami zaś bywa rozmaicie.
U wielu z najwybitniejszych klasyków, między innymi polskich, miłość
odgrywała dużą rolę w życiu, ale nie w ich twórczości. Dla innych, może
zwłaszcza w świecie romańskim i na Wschodzie, była tematem wręcz
obligatoryjnym i przez to uprawianym równie obficie, jak nieciekawie, bo
na ogół konwencjonalnie.
Wielkość poezji Norwida czy Rimbauda jest oczywista, niestety jednak
nie znajduję, aby mieli coś istotnego do powiedzenia o miłości jako takiej.
Mogliby co najwyżej dostarczyć, sztucznie i na siłę wyciągniętych, ilustracji do zagadnienia erotyki w ich własnym życiu i poetyce, ale to nie jest ani
trochę celem tej antologii. Toteż pozorne dysproporcje dotyczą nie tylko
nazwisk, ale i całych literatur. Cóż z tego, że choćby w poezji chińskiej
albo ludów tureckich formalnie roi się od erotyki, skoro okazuje się ona
niemal wyłącznie konwencjonalnym ozdobnikiem i prawie nigdy się jej
nie widzi powyżej tego poziomu konwencji?
Za to jeśli się już temat autentycznie miłosny pojawił, łatwo stanąć
w obliczu odwrotnej trudności: jak wybrnąć z nadmiaru? Gdy zajmie się
tym subtelna i mądra Wisława Szymborska lub najbardziej przełomowa
i bezkompromisowa z polskich feministek Anna Świrszczyńska czy jakiś
naprawdę krwisty i nie wymigujący się od rzeczy Apollinaire, Brecht albo
Pablo Neruda, pozostaje dbać już tylko o to, aby ilością i wagą swych
utworów nie przytłoczyli całej antologii.
12
Poza tym okazało się, że często właśnie o miłości coś uderzającego
miewa do powiedzenia poeta skądinąd mniej się liczący. Czasem nawet na
dość umiarkowanym poziomie artystycznym. Wtedy w imię zdrowego
rozsądku trzeba jemu albo jej oddać głos tam, gdzie nie chcieli czy nie
potrafili zabrać głosu wybitniejsi.
Te kłopoty z erotyką dadzą się zauważyć także w innych proporcjach
niniejszej książki. Jak wiele jest w niej utworów na ogół mniej znanych,
świadczy choćby fakt, że aż tyle trzeba było specjalnie dla tej antologii
tłumaczyć. Czy wskazuje to na niedostateczne oczytanie różnych antologistów, czy na odmienność kryteriów? Podejrzewam, że jedno i drugie.
A także przerażający poziom większości przekładów poetyckich już dostępnych; nie tu miejsce na komentowanie i szczegółową analizę tej okropności: zajmuję się gdzie indziej tym zjawiskiem, które pozbawia wartości
także większość istniejących w Polsce antologii poetyckich. W każdym
razie książka ta ma dość znacznie odbiegać od innych o podobnym temacie i oby z korzyścią dla czytelnika.
Bo jakie są jej intencje?
Przyznawać myśli, filozofii, refleksji zbyt wiele miejsca w miłości to
naiwność albo perwersja.
Ale takim samym dziwactwem, czy wręcz prostactwem i chorobą,
byłoby zakładanie, że w miłości w ogóle nie ma miejsca na nic poza
uczuciem i odruchami, ponieważ tak istotne są dla miłości chwile, w których się zupełnie nie myśli. Jednak miłość nie ogranicza się do tych
momentów i tym lepsza się wydaje, tym poważniejsza, im bardziej
niezależna od nich w powierzchownej warstwie odruchów, a jednak
obecna przez całą resztę czasu i tak samo dziejących się w nim spraw
ludzkich.
Nie jest celem tej książki dostarczanie lepiej niż zwykle napisanych
tekstów do kartek miłosnych i do szeptania w ucho. Nie służy ona, jak już
podkreśliłem, do powtarzania cudzymi słowami tego, co i tak wie każdy.
Te wiersze będą mówić o miłości to i wyłącznie to, czego się na ogół nie
wie, o czym się nie pamięta, albo wie się tylko z grubsza i niedokładnie.
Nie byłoby sensu sięgać po te wiersze w momentach, gdy kochanie się
mówi samo za siebie. Po co się wtedy wtrącać i mędrkować? Ale gdy
w bogatym, rozmaitym i nieraz trudnym toku miłości przychodzi moment
refleksji, nawet wahania czy konfliktu, wówczas ten czy inny wiersz może
się przyczynić do lepszego zrozumienia przeżyć cudzych i własnych, do ich
pogłębienia.
13
Wprawdzie nie brak już dziś podręczników miłości na wszelki poziom,
gust i potrzeby, od mechanicznych technik po mądre subtelności. Wprawdzie zwłaszcza proza światowa mówi nieraz o miłości rzeczy najwyższej
głębi i wagi. Ale to nie zastąpi poezji, która ma własną mądrość i wrażliwość, nie dające się skutecznie wyrazić w innym języku, choćby dlatego,
że mówi je wyjątkowo przenikliwie a zwięźle. W pewnym sensie te kilkaset
wierszy może posłużyć jako tyleż łatwiej dostępnych tomów czy rozdziałów dość uniwersalnego podręcznika miłości.
Robert Stiller
14
Francisco de Quevedo
1580–1645
Definiowanie miłości
Jest to palący lód, mroźne płomienie,
rana bolesna a nie odczuwana,
dobre złudzenie, zła rzecz doznawana,
krótkie i bardzo męczące wytchnienie.
Jest to beztroska, co niesie strapienie,
trwoga imieniem odwagi nazwana,
samotność pośród ludzi znajdowana,
kochanie bycia w kochającej wenie.
Miłość to również wolność uwięziona,
co do ostatnich skurczów będzie trwała,
choroba, która wzrasta, gdy leczona.
Ta jest Amora otchłań niebywała.
Przyjaźnią z kimż więc będzie pogodzona
istota, z sobą też w niezgodzie cała!
Przełożył z hiszpańskiego
Robert Stiller
15
Giambattista Marino
1569–1625
Do trupa
Leżysz zabity i jam też zabity,
Ty strzałą śmierci, ja strzałą miłości,
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości,
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty.
Tyś na twarz suknem żałobnym nakryty,
Jam zawarł zmysły w okropnej ciemności,
Ty masz związane ręce, ja wolności
Zbywszy, mam rozum łańcuchem powity.
Ty jednak milczysz, a mój język kwili,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śreżodze.
Ty się rozsypiesz prochem w małej chwili,
Ja się nie mogę, stawszy się żywiołem
Wiecznym mych ogniów, rozsypać popiołem.
Przełożył z włoskiego
Jan Andrzej Morsztyn 1621–1693
Zawarł: zamknął. Zbywszy: pozbywszy się.
Powity: spętany. W śreżodze: w upale
16
Anatol Stern
1899–1968
rozmowa kochanków:
??????!.....
czyżby, czyż?..
a, a, ak, agh, akh!!!!
twe czyż ćwierka
bee. dlin. mm
jak z świerku czyż
bu lu „lu bu” fr!
bu lu lu „lu lu bu” frfrfr!!
kizia
milusieńki kukusienki kusieńki sieńki
maluteńka kukusieńka pienka–cieńka–enka
mimi ba – mm mm, w!!
kr trh. (ń ń...) wr! wrr
aa
17
Andrzej Bursa
1932–1957
Miłość
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
tylko rób tak żeby nie było dziecka
To nie istniejące niemowlę
jest oczkiem w głowie naszej miłości
kupujemy mu wyprawki w aptekach
i w sklepikach z tytoniem
tudzież pocztówkami z perspektywą na góry i jeziora
w ogóle dbamy o nie bardziej niż jakby istniało
ale mimo to
...aaa
płacze nam ciągle i histeryzuje
wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę
o precyzyjnych szczypcach
których dotknięcie nic nie boli
i nie zostawia śladu
wtedy się uspokaja
nie na długo
niestety.
18
Benjamin Péret
1899–1959
Halo
Mój samolocie w płomieniach mój zamku zatopiony w reńskim winie
moje ghetto czarnych irysów moje ucho z kryształu
moja skało lecąca z urwiska żeby zmiażdżyć polowego
mój ślimaku opalowy mój komarze powietrzny
mój puchu z rajskiego ptaka moja grzywo z czarnej piany
mój grobie co pękł moja ulewo czerwonych szarańczy
moja latająca wyspo moje turkusowe winogrono
moje zderzenie aut rozszalałych i roztropnych moja dzika grządko
mój słupku dmuchawca w oku moim odbity
moja tulipanowa cebulko w mózgu
moja gazelo zabłąkana w kinie na bulwarach
moja szkatułko słońca mój owocu dojrzały z wulkanu
mój śmiechu ukrytego stawku gdzie wciąż topią się roztargnieni
prorocy
mój zalewie czarnych porzeczek mój motyli smardzu
moja kaskado niebieska jak klinga z dna która czyni wiosnę
mój rewolwerze koralowy którego usta przyciągają mnie jak oko
migotliwe studni
połyskliwe jak lustro w którym wypatrujesz płochliwego trzepotu
kolibrów twego spojrzenia
zgubionego w ekspozycji bieli oprawnej w mumie
kocham cię.
Przełożył z francuskiego
Robert Stiller
19
Heinrich Heine
1797–1856
Pieśń nad pieśniami
Ciało kobiety to istny poemat,
Który, przyparty na duchu,
Sam Stwórca raczył kiedyś wypisać
W przyrody wielkim sztambuchu.
Zaiste można tę chwilę zwać
Natchnioną i szczęśliwą,
Gdy Pan Bóg twórczo opanował
Niepodatne i krnąbrne tworzywo.
Zaprawdę, pieśnią nad pieśniami
Jest kształt kobiety słodki,
A smukłe, białe członki jej
To przecudowne zwrotki.
Odkryta szyja! Ach, boski pomysł,
Jaki nie trafia się co dnia!
A na niej główka waży się
Jak w lokach myśl przewodnia.
Piersiątka jak te pączki róż,
Epigram jędrny a ścisły!
I ta średniówka ich, niewymownie
Poruszająca me zmysły.
Że Bóg plastyczne ma wyczucie,
Biódr świadczy paralela
I to wtrącenie, które je
Listkiem figowym rozdziela.
Nie abstrakcyjny to poemat!
Ta pieśń ma ręce i nogi,
I we współbrzmieniu warg zawarty
Uśmiech i całus błogi.
20
Taka poezja życiem tchnie!
Jej każdy zwrot jest namiętną
Symfonią wdzięku! Na czole zaś
Doskonałości ma piętno.
Będę cię wielbił leżąc w prochu,
O Panie! Wierszokletą
Jest nieudolnym każdy z nas
Przy tobie, niebiański poeto.
A przeto w cudach pieśni twej
Pogrążę się, o Panie!
Niech dni i noce pochłania mi
Jej pilne studiowanie.
Nie tracąc czasu, dniem i nocą
Studiować chcę ten cud ja,
Aż z nóg patyki mi się zrobią
Przez wytężone te studia.
Przełożył z niemieckiego
Robert Stiller
21
Friedrich Hollaender
1896–1976
Istnieję tylko po to
Ten w oczach niepojęty,
ten zagadkowy błysk
przestrogi czy zachęty
to szczęście, ból czy zysk?
Co mówią moje oczy,
gdy się wpatrzycie w nie?
A kto w ich głębię skoczy,
co znajdzie na dnie?
Istnieję tylko po to,
żeby kusić was,
a potem kochać was i więcej nic.
By cała być pieszczotą
i zachwycać was
i wtajemniczać was i więcej nic.
Lecicie w mój płomień
jak motyli rój,
22
a jak się spalicie,
to kłopot wasz, nie mój.
Bo cała jestem po to,
żeby wabić was
a potem zabić was i więcej nic.
We włosów ciepłej woni
i zachłanności warg,
w paznokciach, zębach, dłoni
kładącej się na kark,
w uściskach moich nagich
i w opuszczeniu rzęs
czy chcecie wiedzieć, jaki
wyraża się sens?
Istnieję tylko po to,
żeby kusić was
i żeby łudzić was i więcej nic.
By cała być pieszczotą
i uwodzić was,
a potem zwodzić was i więcej nic.
Lecicie w mój płomień
jak motyli rój,
a jak się spalicie,
to kłopot wasz, nie mój.
Bo cała jestem po to,
żeby mamić was
i oszałamiać was i więcej nic.
Przełożył z niemieckiego
Robert Stiller
Muzyka
też Friedrich Hollaender
Z repertuaru
Marlene Dietrich
23