Kompania wspomnij - Fundacja Szturman

Transkrypt

Kompania wspomnij - Fundacja Szturman
Kompania wspomnień.
W JWK
Czerwiec 2014. Dla większości ludzi, to taki niepozorny miesiąc. Prawie jak każdy
inny. Ale, że „prawie” czyni wielką różnicę, to czas, który dla jednych jest końcem wiosny, a
dla innych początkiem lata, dla pewnej ekipy rezerwistów, stał się w dniu 7 czerwca 2014 r.,
okazją do towarzyskiej podróży w czasie. Dzięki magicznej mocy pamięci, żołnierskiej
lojalności i koleżeńskich więzi, 20 lat po ostatniej zbiórce kompanii, pokaźna jej część znów
stanęła razem na terenie swej dawnej jednostki.
Chyba jest to niezmiernie rzadki ewenement, by rezerwista, żołnierz przymusowej
przecież służby zasadniczej, miał sentyment dla swojej jednostki wojskowej. Sam częściej
bywałem świadkiem opowieści z „syfu” lub z „mafii”, niż wspomnień z wojska. Oczywiście
zdarzały się pojedyncze przypadki sympatii, ale z sentymentem grupowym, raczej nie często
jest okazja się spotkać. Dlaczego...? Na to pytanie chyba każdy sam sobie może
odpowiedzieć. Ja jako jeden z byłych dowódców w tym pododziele przyznam tylko, że jestem
dumny z faktu, iż zostałem zaproszony na tą zbiórkę po latach. Ale bardzo mnie to też nie
dziwi, żołnierze ci bowiem musieli być (i zapewne dalej są) w pewnym sensie wyjątkowymi
ludźmi, skoro z czterech kompanii z jakimi zetknąłem się podczas swojej służby w Lublińcu,
tylko z tej jednej zapamiętałem około połowy nazwisk. Co na tle trzech lub jednego z innych
kompanii, niewątpliwie jest teraz dla mnie zagadką wartą refleksji... albo rachunku
sumienia...
Refleksyjny był też wspominkowy spacer po terenie dawnego „podwórka”, choć z
wiadomych względów bardzo ogólnikowy (sala tradycji, park techniczny przy kaplicy, plac
apelowy i OSF). Wrażenia z niego były co prawda trochę interesujące, choć nie wypadało w
szczegóły wnikać szanując obowiązek zachowania tajemnicy przez naszego przewodnika.
Były też jednak trochę smutne. Ciężko bowiem dawnemu żołnierzowi w pełni zrozumieć jak
można być świetnym komandosem bez toru francuskiego, bez czołgania się w dymie i masce
po krzakach i błocie na Czarnym Lesie. Bez zakładania i rozbrajania min pułapek mokrymi,
zdrętwiałymi z zimna rękami... Fakt są różne, ciekawe, komputerowe gry taktyczne, ale i
cywile przecież bytują i walczą przed monitorem całymi dniami...
Dobra. Pomińmy sprawy, których rezerwista nie musi rozumieć. Najlepiej wiec z
dalszą relacją, przenieść się gdzieś na piwko i wódeczkę, by w koleżeńskiej atmosferze
wrócić do spraw, na których kiedyś każdy z nas znał się chociaż troszeczkę.
Zanim jednak w głowie zaszumi, warto na trzeźwo wspomnieć i podziękować
wszystkim uczestnikom spotkania, za obecność, nie gasnące wciąż poczucie więzi, lojalności
i zgrania, bez których to cech niczym przecież jest siła pododdziału. Wymienię ich na końcu,
a teraz przede wszystkim w imieniu wszystkich uczestników podziękujmy pomysłodawcom i
organizatorom całego spotkania; Mariuszowi Szyszce, Waldemarowi Szyporcie,
Arkadiuszowi Gryglowi. Oczywiście też dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów i
wyznaczonemu przewodnikowi, oraz pomocy udzielonej przez ppłk. rez. Romana
Syczewskiego i kpt. rez. Roberta Jacka.
Akcja w Manchatanie
Ten sam dzień czerwcowy, obecny, a więc jakby nie było wciąż NOWY ROK,
konkretnie Manchatan (to co, że nie dzielnica Nowego Jorku, a tylko restauracja w
Kochanowicach – dla dobrej zabawy ważniejsze od miejsca są brzmienie i fantazja),
siedzimy, jemy, jaramy, pijemy... Albo może zmienię temat, bo snując opowieść o tym co
było na stole, a co pod nim i tak nie przebiję jakością tak modnych ostatnio w telewizji
programów kulinarnych. Nie napiszę też, kto konkretnie, o kim, co mówił i komu, bo zabrzmi
jak „Barwy szczęścia”, albo nawet „M jak miłość”. A po co nam mdłości?
Spotkanie było wspomnieniem minionych czasów w konfrontacji z indywidualną
szarą rzeczywistością obecnej codzienności. Codzienność każdy zna, więc skupmy się na
wspomnieniu kompanijnej przeszłości.
Kiedy w 1993 roku, po ukończeniu Szkoły Podoficerów i Młodszych Specjalistów,
trafili chłopaki w szeregi 2ks Pierwszego Batalionu Szturmowego, nie mieli pojęcia jak ułożą
się ich losy. Zapewne niektórzy marzyli o jakiejś życiowej przygodzie, inni o zagranicznym
wyjeździe w ramach misji pokojowej ONZ, ale też i byli bez wątpienia tacy, którzy jak
najszybciej pragnęli znaleźć się z powrotem w cywilu. Zakres i czas ich służby trudno było
jednak wówczas przewidzieć, zaczynał się bowiem okres oszczędności i transformacji w
wojsku. Pierwszy batalion szturmowy miał w niedalekiej przyszłości rozbudować się do
pułku. Nikt nie znał jednak wówczas szczegółów w tym względzie. Ba, młodzi żołnierze nie
znali i nie widzieli nawet dowódcy swej kompanii. „Tata” ich nie przywitał. Wyznaczono rok
później innego, ale nowego „taty” też potem nie było przy pożegnaniu. Tylko „matka” jako
szef kompanii zawsze była. Nie zawsze rozumiana, ale była i powitała tajemniczymi słowami
„ręke fęke”, a pożegnała mówiąc „feke meke”. Nikt nie wie co to mogło znaczyć, za to każdy
co chciał mógł sobie pomyśleć. Bo panowała wolność (myśli) na tej kompanii.
Pierwszego „tatę”, czyli dowódcę kompani poznali co niektórzy dopiero po wielu
latach, będąc już dawno w cywilu, kiedy ówczesny dowódca, kapitan Roman Polko był już
sławnym generałem. Na tamten czas jednak, chyba bardziej potrzebowały go zwaśnione
narody byłej Jugosławii, niż młodzi żołnierze w Polsce. Zresztą, nie ma dowódcy, którego nie
da się zastąpić. Czasowo pełnił więc te obowiązki ppor. G. Kaźmierczak. W następnym roku,
etatowo kompanię objął już porucznik R. Jacek. A w miedzy czasie, bardzo często w tą
funkcję wplatał się ppor. P. Wojakiewicz i to akurat w takich newralgicznych momentach, z
których według możliwych teorii spiskowych można by wysnuć wniosek, że niejako odcisnął
swe „destrukcyjne” piętno na sile pododdziału. Zaczęło się od tego, że był zmuszony
„eksmitować” z kompanii na rzecz ONZ, a potem 18 bdsz dwóch żołnierzy. Ale jakich? Jeden
był chyba „najpiękniejszy”, bo nazywał się Paw, a drugi najdzielniejszy, bo to Albert
Rybacki, który 7 lat później został bokserem zawodowym i stoczył 16 walk, w tym 15
zwycięskich. Potem trzeciego żołnierza (obecnie w swej kategorii najszybszego od kilku lat w
biegach „O nóż komandosa”) kaprala Dusia, wydalił z pododdziału, w celu wsparcia
kompanii płetwonurków. W końcu, kiedy zegar dziejowych zmian uderzył najmocniej,
niewielki, słabo jeszcze wyszkolony pluton z kapralem Fornalikiem na czele, został wysłany
na zachód, do Bolesławca... Przypadkiem, wkrótce potem, samodzielna 62 ks przestała
istnieć.
Nie był to koniec „wpływu” bohaterów naszej kompani na procesy dziejowe. No ale cóż,
były to (jak już wspomniałem) czasy zmian, nie tylko w naszej jednostce, ale i w całym kraju.
Tymczasem, mimo wspomnianych faktów, jednostka komandosów z Lublińca w owym
okresie liczbowo rosła w siłę. Wtedy też jakoś 2ks przemianowana została w 6 ksk, a 1bsz w
1pspec. Ale czy to zmieniło jakość tamtych żołnierzy? Dzisiejszych rezerwistów? Mało
prawdopodobne. Wciąż byli tymi samymi ludźmi i mimo nowej nazwy kompanii, nie
stanowili kadry zawodowej, a ciągle obowiązkową służbę zasadniczą. Co nie znaczy wcale,
że gorsi byli od zawodowców. Niech wspomnę tylko dwa przykłady.
1. Poligon wspinaczkowy z sierpnia 1993r. w Górach Stołowych. Na zakończenie
szkolenia odbywały się zawody w konkurencji włażenia po ścianie na wysoką skałę o
nazwie Narożnik.
Pierwsze miejsce w klasyfikacji indywidualnej zdobył ... Nie żaden tam faworyt z
kadrówki, tylko nasz malutki, skromny, niepozorny, szeregowy Cyfka. Dostał za to
potem dwie nagrody. Pierwsza, to awans na starszego szeregowego... Raaaany,
straszna to tragedia była. Dobrze, że broń schowano w magazynie, bo chłopak ze
„szczęścia” by się zastrzelił. Ale pocieszałem go.
– Nie płacz. Będziesz miał 20 zł więcej żołdu co miesiąc... Albo 5 piw jak wolisz...
Będziesz mógł się urżnąć co miesiąc i być szczęśliwy... – Nie pomagało. Łzy się lały
zwycięzcy z oczu niczym woda z wodospadu... Toteż „dobry wujek”, dorzucił 5 dni
urlopu za całokształt i pozwolił się nie obszywać do końca służby, żeby w domu go
nie powiesili za tą belkę na jakiejś innej, drewnianej belce.
2. Rok później. Comiesięczna pętla taktyczna - sprawdzian dla wszystkich. Czerwiec
1994 rok. Zanosiło się na totalną porażkę w konkurencji zespołowej grup specjalnych,
bo zewsząd w kompani słychać tylko było denerwujące jęki „ cienko, cienko,
cienko...”. Za mniej więcej dwa tygodnie, zaowocują „drzewa sandałowe” i jęki
ucichną, będzie można odetchnąć, „uff, uff, uff”, czyli prosto mówiąc - zaufać. Ale
teraz jeszcze nie. Teraz trzeba było jakoś przetrwać przypuszczalnie dużo dłuższy
dzień pracy. Bo pętlę, którą żołnierze przeciętnie pokonują w 5 do 6 godzin, nasze
wysłużone „cieniasy” zapewne zrobią złośliwie w 12. ...? I to, zaledwie...
„Chwilkę” potem, już nie wiedziałem jak nazwać własną pomyłkę. Zawodem? Czy
szczęściem? Wiem jednak, że bluza mego munduru zrobiła się jakaś dziwnie ciasna, a
guziki od kieszonek gniotły w piersi. Jakby nagle spuchły. Ale nie od mleka. Tylko
normalnie tak... z dumy. Bo w 2 godziny i 55 minut od startu, na metę już wpada
piątka „cienkich”, niedużych ludzików, a jednocześnie ludzi wielkich, prawdziwych
twardzieli, z jeszcze większą ludzką godnością. Taką do końca. Grupa nie była
etatowa, w sumie zbieranina, ale prowadzona przez mistrza motywacji. A może
dwóch? St. kpr. Jarosław Jurkiewicz i st. szer. Rafał Sylwester, najlepsi koledzy, a
jednocześnie żołnierze posiadający bardzo pozytywny, motywujący wpływ na innych.
Jeden z nich dźwigał dwa zasobniki, a obaj biegnąc, podtrzymywali pod ramiona
wypompowanego lecz ambitnego też, luzaka bez plecaka. Biegli w grupie z szer.
Szyportą, szer. Włodarskim i szer. Pekliczem . Wszyscy dali z siebie wszystko. Do
dziś chylę czoła Panowie. Nigdy, żadna inna grupa nie miała takiego super wyniku.
Chyba zawsze byli gotowi na wiele, z rządzą przygód i z pełnią chłopięcych fantazji.
Szczególnie fantazji, wręcz nie do zrozumienia dla przeciętnego obywatela. Dla
wprowadzenia do przykładu, przypomnę trochę ówczesną sytuację polityczną i wynikające z
niej trendy zmian w wojsku.
Na czele rządu naszego kraju stała wtedy Hanna Suchocka. Oczywiście do czasu…
(Ha, ha. Związaną z tym teorię spiskową z udziałem 2ks przybliżę nieco później.) Zapewne
niektórzy wierzyć wówczas chcieli, że nasz kraj, wzorem Anglii z „zachodu” miałby w pani
premier swoją żelazną damę. Mnie się zdaje, że chyba jednak bardziej ludzką niż żelazną była
kobietą, a jak już porównywać z metalem, to raczej z miękką cyną. Dość stwierdzić, że za jej
rządów w pełni właśnie realizowano politykę „humanizacji” w Polskiej Armii. A jednym z jej
elementów było likwidowanie fali w wojsku, czyli prosto mówiąc, wykorzenianie tradycji
znęcania się żołnierzy „dziadków” ze starszych roczników, nad młodszymi, „kotami”.
Dlatego też cała ta kompania była jedną z pierwszych, po raz pierwszy w historii jednostki, w
całości składającą się z żołnierzy jednego rocznika.
- Mieli szczęście – mógłby ktoś powiedzieć, prawda? Nic podobnego, dla naszych
bohaterów brak „fali”, to tragedia, taka jak awans dla „szer.” Cyfki. Jak można
bowiem czuć się bohaterem bez blizn, nie okazując męstwa? Musieli więc
nieszczęśnicy prosić Boga o katusze. Przeto też zapłacili starszemu rocznikowi z
innego batalionu, by im „starzy” łaskawie, na kolor beretu siedziska taboretami
wytrzaskali. Z dowódcą kompani zaś „załatwili”, by najbardziej mroźny okres zimy
1993/1994, za magazynami, 150 m od ciepłych łóżek przebytować. No bo skoro mały,
bożonarodzeniowy Jezusek przetrwać bez domu dał rady, to oni nie mogli być gorsi
od niego. Prawda? Wierze naiwnie, że właśnie taka była motywacja, bo przecież
kompania była dobra. Co tu dużo gadać. Dobra i już.
Zdjęcie zastępcze z poligonu – za magazynami nie było ognisk.
Kolędowali se więc chłopaki przez trzy doby w chłodnej atmosferze, pełnej
naturalnych wrażeń, na białym puchu... Niczym polarne misie. A pewnie i
romantycznie im tam było, w kontakcie ze świeżym powietrzem i rześką przyrodą.
A teraz obiecanka, czyli spiskowa teoria upadku rządu Hanny Suchockiej. Mieliśmy
na kompani komandosa specjalizującego się w leżeniu na izbie chorych. Właściwie był tam
non stop. Zdrowiał tylko wtedy, gdy był telefon z Ministerstwa Obrony Narodowej, z
sugestywnym pytaniem; kiedy syn sekretarki ówczesnego ministra, a obecnego prezydenta
RP będzie miał przepustkę. No wiadomo, że miał zaraz... Potem wracał i nagle znów czepiały
się go wszelakie zarazki. I w sumie nie dziwne, też bym zachorował, gdybym rano wkładał
nogi do buta w którym jest... kupa. Ale bynajmniej nie kupa prezentów od Świętego Mikołaja.
Pewnego razu przyszedł więc czas, by szeregowego D. posłać na ostatnią misję... bez
powrotu. Oczywiście do stolicy, skąd pochodził.
Ze stanu kompanii ubył więc następny żołnierz, a tuż po tym rząd pani premier dopadła jakaś
bliżej nieznana „infekcja” i został rozwiązany. Jakieś dwa lata trwała jego kadencja.
Transport tratwą sprzętu do bazy na wyspie w listopadzie 1993. Baza się spodobała, miała być telewizja, ale jakiś kadet zgubił broń i
ćwiczenia przerwano.
Teraz pierwsza, po latach kompanijna imprezka jaka odbywała się 7.06.2014 roku, to
w pewnym sensie więc dwudziesta rocznica powrotu do cywila byłych żołnierzy. Należało to
uczcić. Należało powspominać. Należało też się urżnąć w trupa... ale o dziwo do tego
ostatniego nie doszło. W końcu wojsko nie było przedszkolem, tylko szkołą życia. W końcu
też, tylko raz przypadek nieodpowiedzialnego braku dyscypliny ujrzał światło dzienne. A
aferka, której nie wspomnę by nie zanudzić, była tylko wyjątkiem świadczącym o dobrym
wyszkoleniu kompanii specjalnej, która przecież ma działać osiągając swe cele w sposób
niezauważony. Prawda? Jak przystało zresztą na tradycje „cichociemnych”. Pewnie więc
działo się wiele, ale skrycie, po nocy i po cichu, czyli profesjonalnie. A przede wszystkim z
głową, no bo jak inaczej można określić zaradność szeregowego Kondoszka na przykład,
który chcąc zapewnić sobie bezpieczny i ekspresowy powrót do jednostki z udanej lewizny,
łapiąc transport na stopa, z pośród wielu niepewnych kierowców, mogących przecież nie znać
drogi do Lublińca, wybiera sobie pojazd z dowódcą własnej kompanii? Czy ktoś mógłby
załatwić sobie lepszego kierowcę? Żołnierz wie co robić, by bezpiecznie do jednostki trafić. I
żeby nie było aferki.
Tak też i teraz, na początek tego po latach spotkania wszyscy bezbłędnie trafiliśmy na
swą dawną jednostkę. Choć tym razem sami. Wszyscy ją poznaliśmy, mimo wielu zmian,
dobrze rzucających się w „nagie” oczy zwiadowcy. Wszyscy więc mając okazję
porównywali i wspominali ją z tamtą dawną, z dziejów o wiele bogatszych niż te, teraz z
przymrużeniem oka wspomniane.
Przy okazji tego wszystkiego, była kadra dowódcza kompanii zaproszona na zjazd,
poznała kilka tajemnic i sekretów, co pozwoliło bez wątpienia stać się nieco mądrzejszym,
albo inaczej, bogatszym o wnioski z doświadczenia. Spojrzenie z dystansu emocjonalnego i
perspektywy czasu, pozwala bowiem szerzej otworzyć oczy i dostrzec o wiele więcej. Nie
tylko w zakresie własnych błędów lub racji, ale i w działaniach z udziałem wyższych
przełożonych. Również wychodzi na jaw dyletanctwo zewnętrznych ekspertów, i
niedouczenie decydentów na stanowiskach, które potem negatywne niosły skutki dla
jednostki.
Czas, ten co upłynął, jest też najlepszym sprawdzianem dla trafnych bądź chybionych
ocen podwładnych żołnierzy jako ludzi. W mym osobistym odczuciu powodów do
rozczarowań raczej brak na szczęście, aczkolwiek na podstawie opowieści z obecnego życia –
20 lat później – wyciągnąć by można taki wniosek, że przynajmniej jedna trzecia
zgromadzonych radzi sobie lepiej niż kiedyś można byłoby przypuszczać, a to znaczy chyba
tylko tyle, że bez względu na to co i jak kiedyś było, na pewno na zdrowie powychodziło.
Przynajmniej tym co przybyli. Nie wszyscy oczywiście mogli. Z różnych powodów. Na
pewno są tacy, którzy nie chcieli, ale ich się nie będzie pamiętać, albo już się zapomniało, a
więc i żałować nie ma czego. Trójka odeszła na zawsze: plut. Łosiak, st. szer. rez. Izydorczyk,
szer. rez. Włodarski, ale i tak na spotkaniu byli, choć tylko duchem, w pamięci dawnych
kolegów i przełożonych.
Kończąc ten referat, jeszcze raz pragnę podziękować wszystkim, i przypomnieć o istnieniu
święta jednostki i o uzgodnionym wstępnie „po pijaku” bytowaniu w przyszłym roku...
W „przedstawieniu” udział wzięli
OSOBISTOŚCI
1. Mariusz Szyszka
2. Arkadiusz Grygiel
3. Waldemar Szyporta
4. Dariusz Peklicz
5. Michał Ługowski
6. Jarosław Jurkiewicz
7. Sebastian Sitkiewicz
8. Rafał Sylwester
9. Stanisław Sękiewicz
10. Paweł Wojakiewicz
11. Robert Jacek
12. Roman Syczewski
13. Marek Cymbała
14. Ryszard Kozak
15. Roman Kozak
16. Jacek Popczyk
17. Przemysław Marciniak
18. Robert Mucha
19. Mirosław Biedra
20. Mirosław Błach
21. Janusz Jasiński
FUNKCJA WOJSKOWA W LATACH 1993/94
zastępca dowódcy grupy
miner
językowiec
zastępca dowódcy grupy
radiotelegrafista
radiotelegrafista
operator
dowódca plutonu, dowódca grupy, z-ca d-cy 2ks
drugi etatowy dowódca 2ks
językowiec
miner
radiotelegrafista
zastępca dowódcy grupy