"Zapasy drogą do sukcesu" - Prezes Marek Goliszewski

Transkrypt

"Zapasy drogą do sukcesu" - Prezes Marek Goliszewski
Zapaśnik, (marzec 2004 r.)
"Zapasy drogą do sukcesu"
Wojciech Gorzelańczyk i Mikołaj Jarocki: Deklaruje Pan, że zapasy to filozofia Pańskiego działania. Na
czym ona tak właściwie polega?
Marek Goliszewski: Życie zawodowe jest jak życie sportowca, słowem jest ciągłą walką. Takie jest zwłaszcza
moje życie, ponieważ prowadzę bardzo różnorodną działalność - lobbingową, polityczną, biznesową - i
tego, co nauczyły mnie zapasy, a więc wytrwałość, siła, zaciętość, a także inne cechy towarzyszące walce
zapaśnika, przeniosłem na swoje życie zawodowe. Może właśnie dzięki temu, że uprawiałem zapasy,
osiągnąłem takie, a nie inne sukcesy.
WGiMJ: Jest Pan założycielem Business Centre Club. Jak w ogóle doszło do tego przedsięwzięcia?
MG: Byłem dziennikarzem, redaktorem naczelnym "Konfrontacji" i uczestniczyłem w pewnych wydarzeniach
politycznych, które doprowadziły do "okrągłego stołu". Wprowadzony został nowy ustrój nie tylko
polityczny, ale również gospodarczy. W centrum tego ustroju zamiast robotnika stanął człowiek, który
potrafi zorganizować miejsca pracy i daje pieniądze do budżetu państwa. On stał się jakby centralną
postacią. W związku z tym wiedziałem, że będzie on potrzebował ochrony przed różnego rodzaju atakami
ze strony tych, którzy jeszcze ciągle myśleli starymi kategoriami i - tak szczerze mówiąc - dalej tak myślą,
że będzie potrzebował ochrony prawnej, materialnej, że będzie szukał kapitału, czy też kontaktów
zagranicznych. Stąd też zrodził się pomysł, by powołać taką organizację, która będzie mu torować drogę w
Polsce i za granicą.
WGiMJ: BCC nie jest jedyną organizacją, czy też instytucją, do których Pan należy, w których Pan
działa. Zliczyliśmy ich prawie kilkadziesiąt. To wszystko musi zajmować Panu sporo czasu, a mimo
to ma WGiMJ: Pan go jeszcze na środowe lub sobotnie treningi z zapaśniczymi oldbojami na
obiekcie warszawskiej Legii? Jak Pan to wszystko godzi ze sobą!
MG: Ja inicjuję pewne rzeczy, rysuję scenariusz działania, a resztę powierzam ludziom, których w samej
Warszawie zatrudniam około stu, a w całej Polsce około ośmiuset. Tak więc jest z kim pracować, jest z kim
to wszystko realizować. BCC jest olbrzymim przedsięwzięciem, zajmującym się głównie lobbingiem, czyli
budowaniem prawa, kontrolowaniem polityki gospodarczej rządu i parlamentu, współpracą z tymi
instytucjami, ale także reklamą, ratowaniem przedsiębiorstw w trudnych sytuacjach. Znajduję na to
wszystko czas, bo muszęˇ znajdować, z tym, ze potrafię powierzyć obowiązki innym ludziom, samemu
inspirując i kontrolując wszystkie sprawy.
WGiMJ: BCC jaki lek przypisuje na bezrobocie w naszym kraju?
MG: Bezrobocie będzie mniejsze, jak będą miejsca pracy. A te będą wtedy, kiedy firma będzie mogła je
tworzyć. Będzie je mogła tworzyć wówczas, gdy będzie miała na to pieniądze. Te ostatnie będzie miała
wtedy, kiedy będzie miała rynki zbytu dla swoich produktów. Rynki będzie miała wówczas, gdy produkty
będą tanie. Będą one tanie wtedy, kiedy będą niższe podatki i koszty pracy. Walczymy właśnie o to, by te
dwa ostatnie elementy byty niższe, żeby prawo było inaczej skonstruowane niż jest obecnie, bo jest złe.
Nasz system prawny jest niewydolny, a prawo powoduje, że przed tymi, którzy chcą otwierać nowe firmy
piętrzą się olbrzymie trudności i nie można tych firm otwierać w takim stopniu, jaki jest potrzebny do tego,
by było więcej miejsc pracy. Mamy nadzieję, że doczekamy się realizacji naszych postulatów.
Wywalczyliśmy już obniżenie podatku z 27% do 19%, to już jest coś, ale w dalszym ciągu za mało.
Staramy się także o to, by inwestycje zagraniczne zawitały do Polski i te miejsca pracy również tworzyły.
WGiMJ: Postulaty zmniejszenia podatków i wiązania tego z obniżeniem poziomu bezrobocia są tak stare,
jak budowanie nowego ustroju w Polsce po 1989 roku i jak pojawienie się w tym czasie bezrobocia,
jako nowego zjawiska, niespotykanego od czasów przedwojennych w naszym kraju. Taki punkt
można było znaleźć w programach wyborczych praktycznie wszystkich ekip rządzących po roku
1989. Czemu zatem przed wyborami mówi się o zmniejszeniu podatków, a potem partia dzierżąca
władzę dostaje amnezji? Czy to może brak dobrej woli?
MG: Na pewno jej brak w dużym stopniu o tym przesądza. Politycy boją się zmniejszać podatki, bo uważają, że
jak się je obniży, to do budżetu naszego państwa będzie wpływało mniej pieniędzy. A jak będzie ich mniej,
to nie będą mogli realizować swoich obietnic przedwyborczych, w konsekwencji czego władzę i swoje
stanowiska. To właśnie taki mechanizm. Politycy ciągle boją się podjąć ryzyko, jakie choćby podejmują
zapaśnicy w walce, by na przykład rzucić suples i nie widzą, że we wszystkich rozwiniętych,
cywilizowanych krajach mimo tego, że obniża się podatki, wpływy do budżetu są większe. Nasi polityce
ciągle się tego boją i w zasadzie pieniądze, które idą na tzw. pomoc społeczną w gruncie rzeczy są
marnotrawione. 53 miliardy złotych wydajemy na pomoc społeczną i są one dzielone każdemu po równo.
Daje się stu osobom po złotówce, zamiast dać po pięćdziesiąt złotych dwom osobom, które naprawdę
potrzebują tej pomocy. Z tą filozofią należy jak najszybciej skończyć ale politycy boją się powiedzieć
pozostałym, że nie dostaną pieniędzy. A pozostali, nieco upraszczając, to są tacy bezrobotni, którzy przyjdą
po zasiłek i zaraz potem idą do pracy na czarno, zarabiając w niej niejednokrotnie więcej niż uczciwy
przedsiębiorca, duszony podatkami. Tak samo jest z rencistami, którzy mają "fałszywe renty", z wieloma
ludźmi.
WGiMJ: Domyślam się, że jest Pan przeciwny dotowaniu przez państwo nieefektywnych firm?
MG: Oczywiście, że tak. Jest bardzo dużo takich przedsiębiorstw, które nie płacą podatków, nie płacą za swoich
pracowników ZUS-u, po prostu oszukują ich, które funkcjonują tylko dzięki politycznym koneksjom i sile
związków zawodowych, które w każdej chwili mogą przecież wyjść na ulicę, obrzucić płonącymi oponami
Urząd Rady Ministrów, czy Sejm, poturbować policjantów. Politycy się tego na każdym kroku obawiają,
dlatego dotują takie firmy. Ale trzeba z tym wreszcie skończyć. Oczywiście restrukturyzacja kopalń, czy
hut to jest wielki problem ludzki. Co z nimi zrobić? Kolejne programy nie wypalają, ale też trzeba spojrzeć
prawdzie w oczy. Bardzo sobie cenią śląsk, górników, mam tam wielu przyjaciół i mówię im, że, by
uratować niektóre kopalnie, by były one zyskowne, by górników nie pozbawiać całkiem pracy, niektóre
kopalnie muszą być zlikwidowane. Ludzie muszą dostać odprawy na szkolenia, przekwalifikowanie się
założenie własnego interesu. To trzeba robić. Ale był już taki pomysł, dostali górnicy po pięćdziesiątsiedemdziesiąt tysięcy złotych i na co one poszły? Na dywany, samochody, lodówki, a nie na kursy. czy
uzupełnienie wykształcenia. To bardzo skomplikowany problem, ale wreszcie politycy powinni się za
niego wziąć. Jakoś stymulujemy tych polityków, nie chcąc brać udziału w bezpośredniej walce wyborczej.
WGiMJ: W przemówieniu publicznym z 16 stycznia 1999 roku powiedział Pan, cytuje: "Nasz kraj ma
wszelkie dane, aby w niedługim czasie stać się regionalnym mocarstwem". Minęło ponad pięć lat od
tamtej wypowiedzi, czy już jesteśmy tym mocarstwem?
MG: Jesteśmy mniejszym mocarstwem niż byliśmy, bo wtedy, kiedy to powiedziałem, wzrost gospodarczy był
u nas 7-procentowy. Był on największy w całej Europie, żadne państwo nie miało większego. Prasa
światowa, europejska pisała wtedy o Polsce, jako tygrysie Europy. Byliśmy dumni, kiedy okazywaliśmy
polski paszport i ludzie kiwali ze zrozumieniem. Minęło pięć lat i mamy 3,5-procentowy wzrost
gospodarczy i to też nie wiadomo, czy to nie jest czasem wzrost gospodarczy wynikający z wysokiego
kursu EURO. Nie ma reform strukturalnych. Plan Hausnera jest blokowany. Ciągle wierzę w to, że damy
sobie rade, bo jestem byłym zapaśnikiem. Trzeba walczyć do końca, do ostatniej sekundy, nawet, gdy się
przegrywa. Dzisiaj przegrywamy, bo jest duże ubóstwo, gospodarka w gruncie rzeczy nie jest w
najlepszym stanie, rocznie bankrutuje sto tysięcy przedsiębiorstw! Mimo to, myślę, że jednak pójdziemy po
rozum do głowy i tak, jak pokazaliśmy całemu światu na początku lat 90., że jesteśmy zdolni, zaradni, że
potrafimy konkurować, jesteśmy silni, wytrwali i w gruncie rzeczy uczciwi, tak teraz trzeba to trochę
nadrobić.
WGiMJ: To, że z tygrysa staliśmy się kociakiem, można wytłumaczyć tylko i wyłącznie tym, że rząd boi
się podjąć ryzykownych decyzji?
MG: Rząd lewicowy, z którym mamy w tej chwili do czynienia, poczynił pewne obietnice i stoi na straży ludzi
tzw. ubogich. Ale nie z tej pomocy nie wychodzi. tego państwa opiekuńczego. Premier Miller, który
uważam, że próbował bardziej przyspieszyć reformy, które są zawarte choćby w planie Hausnera, nie
cieszy się w swojej własnej partii uznaniem. takim, jakim powinien cieszyć się szef własnej partii, szef
rządu. Zatem być może, że do władzy powinno dojść nowe pokolenie ludzi. Tu nie chodzi o kolor partii,
ale o nowe pokolenie, młodych ludzi.
WGiMJ: Ale młodzi ludzie widząc to, co dzieje się w naszej polityce, te wszystkie brudy, afery coraz mniej
się do niej garną.
MG: No tak, ale wszyscy za to płacimy, chociaż ja też się nie garnę d polityki. Miałem propozycje ze
wszystkich partii politycznych, żeby startować w ich barwach, ale polityka partyjna mnie nie interesuje, bo
to jest po prostu łamanie słowa, sprzeniewierzanie się. Nie interesuje mnie też zabieganie o glosy
marginesu społecznego, a w zasadzie polityk powinien to robić. Ale prawda jest też taka, że ludzie bardziej
zdolni, ludzie ambitni nie idą do polityki, idą raczej do wolnych zawodów, biznesu, nauki, wyjeżdżają z
kraju, natomiast do polityki w dużym stopniu dostają się nieudacznicy i my, jako naród, niestety na to
pozwalamy. Poza tym nie chodzimy głosować. Ci ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, którzy myślą,
po prostu opuszczają ręce i nie idą głosować. Później mamy do czynienia z tym, z czym mamy - w
parlamencie o naszych podatkach i naszym życiu, decydują ludzie, którzy nie mają kompletnie o tym
pojęcia.
WGiMJ: Co ma wpływ na takie zjawisko?
MG: Słaba świadomość narodowa, słabe wykształcenie, brak utożsamiania się ze sprawami politycznymi. To
wszystko powoduje, że ludzie nie głosują. Pamiętajmy jednak, że nowy ustrój mamy dopiero piętnaście lat.
Co to jest? Nic! Ameryka budowała swoją potęgę dwieście lat, kraje Europy Zachodniej jeszcze dłużej.
WGiMJ: Czy elity polityczne już się w Polsce zużyły? Słowo elita zawiera samo w sobie pozytywny
oddźwięk, natomiast u nas nie wiadomo, czy nie brakuje nam słowa na określenie tego, co się zwykło
określać mianem elit politycznych.
MG: Na pewno brakuje. Obecne elity rzeczywiście wykruszają się i straciły rację bytu. Niedobre jest to, że
zgubiliśmy dziś autorytety moralne w stylu Tadeusza Mazowieckiego, profesora Geremka, czy profesora
Religi. Gdzieś zostali oni odsunięci. Teraz na piedestał wskakuje ten, kto głośno krzyczy. W wielu
młodzieżówkach partyjnych, nawet tych bardzo ekstremalnych, widzę młodych ludzi, którzy zupełnie
inaczej myślą niż ich przywódcy. Prędzej, czy później, osobiście uważam, że prędzej, ale zastąpią swoich
liderów i będziemy mieli do czynienia z naszym wzrostem, postępem. W nich właśnie upatruję nadzieję.
WGiMJ: To może nieco utopijne, ale czy byłoby uzasadnione powołanie ministra bez teki do spraw
szukania oszczędności w budżecie?
MG: Byłoby uzasadnione, a jeszcze bardziej wprowadzenie tzw. policji budżetowej, która kontrolowałaby
poszczególnych ministrów, departamenty, resorty i pociągałaby ludzi do odpowiedzialności. Proszę
zauważyć, że pieniądze budżetowe są marnowane w tych wszystkich agencjach rządowych, funduszach,
środkach specjalnych. Ministerstwa wydają pieniądze niezgodnie z prawem i nie ma za to
odpowiedzialnych, nikogo nie stawia się przed Trybunatem Stanu. Winni zawsze się wymigają. Powinna
być taka instytucja; w gruncie rzeczy Prokurator Generalny w ogóle nie powinien podlegać szefowi rządu.
Wtedy byłaby zupełnie inna relacja. Taki minister mógłby być, ale nie mógłby podlegać premierowi.
WGiMJ: Taki minister powinien mieć stałą pensję, czy też być na prowizji (śmiech)?
MG: Zdecydowanie stałą pensję, ponieważ prowizja zachęcałaby do szukania na siłę, za wszelką cenę
pieniędzy, tak jak jest to, niestety, w niektórych Urzędach Skarbowych, co prowadzi do patologii.
WGiMJ: Pan jest zwolennikiem naszej integracji z Unią Europejską. Czy Pańskim zdaniem
wynegocjowane warunki są korzystne dla Polski?
MG: Uważam, że są korzystne dla naszego kraju. Można by oczywiście wiele poprawić, ale nie uznaje hasła
"wszystko albo nie", dlatego, jeśli chcemy decydować o Europie, to musimy być w Unii Europejskiej, jeśli
chcemy decydować o samej Unii, to musimy być jej członkiem. Wszystko można zmienić, ale większe
prawa będziemy mieć jako członek Unii Europejskiej, niż jako przyglądający się wszystkiemu z boku
kibic. Niestety, taka jest prawda. Jest parę znaków zapytania, choćby dotyczących rolnictwa, wiele
unijnych przepisów nie jest dziś zbyt korzystnych dla Polski, ale lepiej być w klubie i decydować na
równych prawach z Niemcami, z Francją, niż być poza nim.
WGiMJ: Czy nasz kraj w negocjacjach rzeczywiście jest traktowany jak równorzędny partner?
MG: Będziemy tak traktowani, kiedy będziemy mieli taki sam potencjał gospodarczy jak pozostali, a my jeszcze
jego nie mamy. Dziś to nieistotne, czy jesteśmy gospodarczo równorzędnym partnerem, tylko ważne jest
to, czy mamy takie same prawa jak inni. Jeśli je mamy to skorzystajmy z nich, ale z drugiej strony musimy
poprawić naszą gospodarkę, musimy mieć po prostu więcej pieniędzy, mieć większe wpływy w Europie i
świecie. Wtedy będziemy naprawdę równorzędnym partnerem. Póki co, lepiej być partnerem w Unii, niż
poza nią.
WGiMJ: Na koniec, do zapasów zdecydowanie bardziej garną się dzieci i młodzież pochodzące ze wsi i
małych miasteczek, niż z większych miast. Pan pochodzi z tego największego - Warszawy. Dlaczego
wybrał Pan właśnie zapasy?
MG: Kiedyś pojechałem na kolonie. Wynikła bójka i przegrałem z chłopcem, który trenował boks. Ale ten z
kolei uległ chłopcu, który ćwiczył zapasy. Tak więc po wakacjach poszedłem do śp. Bolesława Dubickiego
i zapisałem się na zapasy. Na początku traktowałem to jako dobry sposób na obronę przed jakimś
napastnikiem na ulicy. Później zrozumiałem, co to są zasady sportowej rywalizacji i z biegiem czasu
zacząłem się wciągać w zapasy. Problem polegał jednak na tym, że w przeciwieństwie do wielu moich
kolegów uczyłem się, robiłem maturę, studiowałem i nigdy nie miałem czasu, żeby tak naprawdę trenować.
Wyniki miałem na miarę moich trzech treningów w tygodniu. Byłem dwukrotnym mistrzem Warszawy
juniorów, młodzieżowców, mistrzem Warszawy seniorów, brązowym medalistą Mistrzostw Polski,
drużynowym mistrzem Polski, po dwa razy w kategorii młodzieżowca i seniora, w I lidze utrzymywałem
się w pierwszej trójce i w zasadzie przegrywałem wówczas tylko z Czesławem Kwiecińskim, wygrałem
dwukrotnie z Romanem Wrocławskim, jeszcze zanim został mistrzem świata, byłem reprezentantem Polski
na Uniwersjadzie, choć wystawiono mnie wtedy w kategorii ciężkiej, gdzie przegrałem dwoma punktami z
ówczesnym mistrzem świata, ale ważyłem od niego czternaście kilogramów mniej. Tak więc na miarę
czasu, który poświęcałem zapasom, sądzę, że te wyniki nie były takie złe. Tym bardziej, że pokochałem tę
dyscyplinę, a oprócz tego ona mi się odwdzięczyła, wykształciła we mnie te cechy charakteru, które
później w różnych sytuacjach życiowych i zawodowych ratowały mnie, często moje życie. Stąd jakby moje
dalsze zaangażowanie w treningi na macie, choć jak Panowie wspomnieli na początku rozmowy, zajęć
mam dużo, to staram się poćwiczyć raz lub dwa razy w tygodniu. Staram się pomagać, zwłaszcza
młodzieży zapaśniczej, funduję im nagrody, tak jak zresztą wielu ludzi, pojawiających się na łamach
"Zapaśnika".
WGiMJ: Czyli, nawet gdyby mógłby Pan cofnąć się w czasie, chciałby Pan, aby życie potoczyło się tak, jak
się potoczyło, nie postawiłby Pan tylko i wyłącznie na karierę zapaśniczą?
MG: Tak, ponieważ przychodzą do mnie koledzy, którzy byli mistrzami olimpijskimi, świata i nie mam tutaj na
myśli tylko zapaśników, i wielu z nich nie znalazło sobie miejsca w życiu po zakończeniu kariery
sportowej. Owszem zasłużyli się Polsce, stawali na najwyższym stopniu podium, grano im Mazurka
Dąbrowskiego, osiągnęli bardzo szybko sukces, ale później nastąpiły lata degradacji życiowej. To straszne,
że bardzo wielu wysoko wykwalifikowanych sportowców przez to, że nie ma wykształcenia, nie ma
podłoża, które mogłoby zaowocować jakimś normalnym życiem zawodowym, stacza się. Z drugiej strony
w dzisiejszych czasach, jeśli nie trenuje się dwa razy dziennie, nie jest się przez ponad trzysta dni w roku
na zgrupowaniach, nic wielkiego się nie osiągnie. To jest więc jakiś wybór życiowy, bardzo trudny i bardzo
niesprawiedliwy. Biorąc pod uwagę to, co stało się w moim życiu, nie postawiłbym zdecydowanie na sport.
WGiMJ: Janusz Tracewski stwierdził, że był Pan dobrym zapaśnikiem i miał spory potencjał, nawet na
mistrza. Miło słyszeć, ale szkoda, że trener Tracewski wcześniej tego nie dostrzegł (śmiech). Janusza
Tracewskiego, jak i całe środowisko zapaśnicze wspominam bardzo miło, bo to oni dali mi podstawy
do tego, by osiągnąć sukcesy na niwie zawodowej.
MG: Dziękuję za rozmowę, dalej ich Panu życzymy.
Rozmawiali: Wojciech Gorzelańczyk i Mikołaj Jarocki