Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Copyright © Stanisław Srokowski, 2006
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
www.panczakiewicz.pl
Zdjęcie na okładce
© Duncan Walker/Getty Images
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Jan Koźbiel
Korekta
Grażyna Nawrocka
Michał Załuska
Łamanie
Alicja Rudnik
ISBN 978-83-8069-078-3
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
KMDRUK
90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14
Książkę poświęcam
pamięci pomordowanych na Kresach
w latach 1939–1945
Wszelkie podobieństwa nazw, nazwisk i postaci do
nazw, nazwisk i postaci realnych są dziełem przypadku.
Ale historie są prawdziwe, zdarzyły się rzeczywiście i zosta­
ły opisane tak, jak przebiegały.
WSTĘP
Moja pamięć, wyobraźnia i emocje kształtowały się i rozwijały w atmosferze wojny, straszliwych mordów, nienawiści, gwałtu i strachu. Od wczesnych lat dziecięcych wsłuchiwałem się w głosy, które mówiły o lękach, cierpieniu i bólu.
Mieszkałem na wsi, na ziemi tarnopolskiej, podhajeckiego
powiatu, gdzie już od września 1939 roku działy się dantejskie sceny. Właśnie, od września 1939 roku, a nie od 1943
czy 1944, jak się przyjęło mówić.
Pierwszą bowiem ofiarą masowych mordów padła
17 września 1939 roku niedaleka wieś Sławentyn. Wraz z sowieckim atakiem, uzbrojone w widły, siekiery i noże ukraińskie grupy terrorystyczne rozpoczęły rzeź swoich polskich
sąsiadów. „(…) Zrobiłam kolację – opowiada Anna Kozieł
z tej wsi – a mama poszła do sklepu (…). Ale tak coś długo
mamy nie widzę. Wyleciałam (…). Pobiegłam aż do studni
i patrzę – idzie! I mówię: »Mamo, gdzie byłaś tak długo?«.
A ona: »Ty wiesz co, coś niedobrego będzie, bo Ukraińcy
stoją tak w kupkach... Zawsze się kłaniali, witali, a teraz
nic, tylko stoją i patrzą, i to z widłami i ze szpadlami. Co oni
w nocy będą kopać?«”.
To był znak ostrzegawczy, że nadchodzi czas mordów.
Ale mieszkańcy wsi nie byli na to przygotowani. Nikt nie
był przygotowany. Bo nikt nigdy tutaj nikogo nie mordował.
7
Polacy i Rusini, a potem już Rusini jako Ukraińcy, żyli
w zgodzie, przyjaźnili się, pomagali sobie wzajemnie, tworzyli wspólne rodziny. A tu nagle takie dziwne zachowanie.
Dodajmy – dla prawdy historycznej – że jeszcze w 1931 roku, w spisie powszechnym, 48 procent mieszkańców województwa tarnopolskiego wywodzących się z kultury rusińskiej przyznawało się – właśnie – do rusińskiego, a nie
ukraińskiego dziedzictwa etnicznego. Proces ukrainizacji
tych ziem w owym czasie był gwałtowny i dramatyczny.
Związany ściśle z narastaniem terroru OUN.
Ale wróćmy do Sławentyna.
„(… ) jak już siedliśmy do… kolacji – kontynuuje Kozieł
– (…) usłyszymy krzyki: (…) »Uciekajcie, Polacy! Biją nas
Ukraińcy! Uciekajcie!«. To my szybko uciekliśmy (…). (…)
mamę wyciągałam przez okno (…). W czasie, gdy ją wyciągałam, Ukrainiec przyleciał i wbił mi widły w tył głowy (…).
Cała głowa we krwi (…). Pod żebro mi wbili widły, prawie
do serca, gwizdało mi tam, taka dziura była. Do dzisiaj jest
blizna. (…) Bolek całą noc na trupie ojca spędził. (…) Ukraińcy zaczęli krzyczeć: »Do nogi wszystkich Polaków wybijemy!«”.
17 września 1939 roku zostało zamordowanych w Sławentynie około 80 naszych rodaków.
18 września 1939 roku zostali wybici w pień Polacy w innej niedalekiej wsi, Szumlanach. Z dokumentów znajdujących się w Brzeżanach wynika, że ukraińskie bandy wyrżnęły
także Polaków w takich wioskach, jak Żuków, Urmań, Leśniki, Kuropatniki, Jakubowa, Józefówka, Mazurskie Łany, Seńków Kuropatnicki, Mieczyszczów, Mużyłów, Krasuck, Hołchocze i Wyczółki (…). Masowe mordy objęły trzy powiaty:
8
Brzeżany, Podhajce i Buczacz. Powtórzmy, były to pierwsze
mordy na masową skalę. Pierwsze akty ludobójstwa.
Z całą pewnością możemy powiedzieć, że te pierwsze
akty ludobójcze miały już w sobie zarodek tego wszystkiego, co później stało się normą – rodzaje narzędzi zbrodni:
noże, widły, siekiery, piły, łańcuchy, bagnety, młotki, gwoździe, sznury, druty. I objawiły całą przerażającą technologię
mordowania, czyli takie metody zabijania, jak wydłubywanie oczu, odcinanie lub odrąbywanie języków, rąk, nóg, genitaliów, głów, ściąganie skóry, wbijanie gwoździ w czaszki,
przybijanie języków dzieci do stołu itd. Dokładnie o tym
wszystkim pisze doktor Aleksander Korman, wymieniając
ponad 350 sposobów zadawania śmierci. Nie po to jednak
wymieniam niektóre z nich, by się ekscytować, tylko po to,
by na chłodno rozważać, jak cywilizacja europejska nie radziła sobie z własnymi wynaturzeniami. I do dzisiaj sobie
nie radzi, co widać było na przykładzie narodów Jugosławii
czy obecnie nowej Ukrainy.
Mordy ukraińskich nacjonalistów, a lepiej powiedzieć:
ukraińskich faszystów, ponieważ OUN należała do międzynarodówki faszystowskiej, więc mordy ukraińskich faszystów, płonące wsie, gwałty i najokrutniejsze zbrodnie
dokonywane na niewinnych ludziach były na porządku
dziennym. Odczułem je szczególnie boleśnie, kiedy zostali
zamordowani najbliżsi członkowie mojej rodziny: dziadek,
zarąbany siekierami, ciotka, brutalnie zabita, kuzyn Stanisław, spalony żywcem, i wielu innych. Żyłem w strachu wieczornych zwierzeń i niezliczonych opowieści przy zapalonej
lampie. W naszym domu zbierali się najbliżsi członkowie
rodu oraz sąsiedzi i rozprawiali w nieskończoność, co się
9
gdzie zdarzyło, jaki miało przebieg, kto został zabity, komu
oczy wydłubano, język ucięto i jak się bronić przed okrucieństwem.
Nie miałem jeszcze ośmiu lat i chłonąłem świat wszystkimi zmysłami. Siedziałem na zapiecku skurczony i wystraszony – słuchałem. Wyobraźnia dziecka w tym wieku jest
szczególnie wyostrzona i czujna. Natychmiast wychwytuje
to, co najstraszniejsze, przetwarzając grozę w ciężkie, makabryczne sny, i powoduje lęki, napięcia i wieczny strach.
Moja wrażliwość na krzywdę i cierpienia innych była nieustannie poddawana próbie i podsycana. Wyrastałem w klimacie przerażenia i zbrodni. I ten klimat musiał się odbić
na moim życiu i w moich książkach.
Przez długi czas nie można było pisać całej prawdy o tych
mordach. O tym, co się działo w latach 1939–1945 – albo
i później – na Wołyniu, Podolu i Pokuciu. A kiedy zabrałem
się już do pisania kresowych, jak je krytycy nazwali, eposów, wkroczyła polityka i zaczęła je ciąć cenzura. Dlatego
nie udało mi się wówczas zamieścić w tych książkach obrazów, które musiałem zostawić „na później”.
Najwcześniejszą książką, w której pojawiają się echa
zbrodni, a do której zbierałem materiał w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, był zbiór opowiadań psychologiczno-społecznych pt. Walka kogutów, opublikowany
w 1981 roku. Nawiasem mówiąc, z tytułowym opowiadaniem miałem spore kłopoty, ponieważ cenzura dopatrzyła się
w nim walki dwu systemów, socjalizmu i kapitalizmu i miała
do autora pretensje, że czerwony kogut zalewa się krwią.
Pierwszy natomiast z cyklu kresowych eposów, Du­
chy dzieciństwa (ponad trzy lata czekania na druk),
10
opublikowałem dopiero w 1985 roku, a drugi, Repatrian­
tów, dopiero w 1988, sześć lat po napisaniu i po wielu perypetiach z aparatem partyjnym. Może warto wspomnieć,
choćby dla pokazania barwy tamtych lat, jak przebiegała
walka z cenzurą i czego się ona czepiała.
Repatriantów wewnętrzna krytyka wydawnicza, czyli
recenzenci, którzy doradzają wydawcy, przyjęła z entuzjazmem i rekomendowała Czytelnikowi, by książkę wydał
natychmiast. Ale mijały lata, a wydawca milczał. Dopiero
kiedy zaniepokojony przedłużającą się ciszą spytałem, co się
dzieje, dowiedziałem się, że książką zainteresowały się tak
zwane czynniki, czyli najwyższe władze partyjne; nawet, jak
mi tłumaczono, osobiście był w to zaangażowany I sekretarz
KC PZPR, generał Wojciech Jaruzelski. Zaskoczyła mnie ta
informacja. Wydawała się niewiarygodna. A jednak tak było. Potwierdził to potem wysoki urzędnik aparatu partyjnego, profesor Witold Nawrocki. A rzecz się miała, zgodnie
z relacją, jaką usłyszałem także od wydawcy, następująco:
w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku odbywała się w KC narada poświęcona kulturze, którą
prowadził ówczesny członek Biura Politycznego, Józef Czyrek, a obecny był ambasador ZSRR, Aristow, który spytał,
czy w Polsce zostanie wydana antyradziecka powieść Repa­
trianci niejakiego Srokowskiego.
Wśród czynników zapanowała konsternacja, nawet kierownik Wydziału Kultury KC PZPR, profesor Nawrocki, nie wiedział o istnieniu takiej powieści, a zapewne nie znał też mego nazwiska. Natomiast ambasador radziecki wiedział i znał.
Znaczyć to mogło tylko jedno: KGB dokładnie i perfekcyjnie inwigilowało polską kulturę. Miało swoje własne – poza
11
„naszą” bezpieką – wtyczki w redakcjach, wydawnictwach
i instytutach naukowych. Profesor Nawrocki zażądał wtedy
od wydawcy owej niebezpiecznej książki i poddał ją partyjnej
cenzurze. No i zaczęła się karuzela z Repatriantami. Wożono maszynopis od Annasza do Kajfasza, aż w końcu, kiedy
nadchodziła odwilż 1989 roku, pozwolono na druk. (Swoją
drogą, chciałem dać książce tytuł Wypędzeni, ale na to nie
było żadnych szans). I tak zaczął się kolejny cyrk z cenzurą.
Książkę można było publikować, ale z dużymi cięciami. Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował
z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych
zdań lub słów. W końcu książka się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy.
I właśnie to, czego zabrakło w tamtych książkach, jest
w tej. Złożyły się na nią opowiadania, które wyrosły z relacji
moich rodziców, dziadków, krewnych, sąsiadów, znajomych,
a także zupełnie nieznanych mi ludzi, którzy po ukazaniu
się Duchów dzieciństwa i Repatriantów dzwonili do mnie
lub pisali listy i opowiadali wiele historii, które im się przydarzyły albo o których słyszeli, a ja o nich nie wiedziałem,
i prosili, bym je kiedyś opisał i opublikował.
Ostatnie takie telefony, z Gorzowa i Warszawy, miałem
niedawno. Starsza kobieta przekazała mi dwie dramatyczne
historie: o głowie w koszu i o mężczyźnie, który zabił syna,
by uniknąć morderstwa na żonie. Z kolei kuzyn z Warszawy, Leszek, tak jak ja pochodzący z Kresów, napisał o dwu
strasznych zbrodniach, o których opowiadał mu ojciec, mój
wujek – o spaleniu człowieka w snopie zboża i masakrze
dokonanej przez UPA na rosyjskich jeńcach.
12
Są to wydarzenia i sytuacje prawdziwe. One na pewno
się zdarzyły. Rzecz jasna, nadałem im nową językową postać
i literacki wymiar, starając się pokazać uniwersalny problem
człowieka uwikłanego w świat nienawiści i zbrodni. Zależało mi na przywołaniu atmosfery tamtego czasu i zapisie
prawdy zarówno historycznej, jak i literackiej.
Duchy dzieciństwa i Repatriantów krytyka przyjęła
bardzo dobrze, wręcz entuzjastycznie. Repatrianci zostali
uznani za książkę roku, a Duchy dzieciństwa znalazły się
na liście najczęściej czytanych wówczas powieści. Nakłady
obu sięgnęły blisko 50 tysięcy egzemplarzy. Pojawiły się setki recenzji, audycji radiowych i programów telewizyjnych.
Utrzymana w konwencji realizmu magicznego powieść
Stanisława Srokowskiego pt. Repatrianci – zauważał Zenon
Łukaszewicz – jest bodajże jedynym w naszej literaturze
tak doskonałym artystycznie obrazem wędrówki Polaków
z dawnych wschodnich rubieży.
Problematyka, którą zajmuję się od lat, nadal jest aktualna, żywa i ważna. Drzwi zostały otwarte i trzeba pokazywać
cały złożony i naznaczony bólem krajobraz życia kresowego.
Niniejsze opowiadania nie są tylko kolejnym krokiem literatury w odkrywaniu tamtego świata – są przede wszystkim
głosem sumienia, ostrzeżeniem przed złem, które nadal panoszy się w świecie. To, co się działo na Wołyniu, Podolu czy
na Pokuciu, straszliwe zbrodnie, uznane przez historyków
za akty ludobójstwa, zna doskonale cały wiek dwudziesty,
choćby na przykładzie mordów popełnianych przez Turków
na Ormianach czy Grekach albo przez Serbów na Albańczykach i przez Albańczyków na Serbach. Terroryści zabijali i nadal zabijają niewinnych ludzi w Ameryce, Europie,
13
na Dalekim i Bliskim Wschodzie. Zawsze i wszędzie u źródeł terroru czai się nienawiść. Dlatego apokaliptyczne sceny
z Wołynia czy Podola są tak samo ważne, jak sceny mordów
i akty przemocy w dwudziestym pierwszym wieku. Dopóki
nie odsłoni się korzeni zła, nie wskaże się winnych, nie nazwie się zbrodni po imieniu i nie ukaże się sprawców, dopóty zło będzie nękać świat.
Niestety, Europa nie ma pojęcia, co się działo na Kresach,
i prawie nic nie wie o wymordowaniu przez bandy UPA około 200 tysięcy Polaków, a także tysięcy Żydów, Ormian, Czechów, Rosjan czy samych Ukraińców, którzy sprzeciwiali się
zbrodniarzom. Europa nic nie wie o kulminacji antypolskiej
akcji w krwawą niedzielę 11 lipca 1943 roku, kiedy UPA
zaatakowała na Wołyniu jednocześnie prawie 100 miejscowości i wymordowała w ciągu kilku godzin kilkanaście tysięcy Polaków. Ze szczególnym okrucieństwem dokonała serii
mordów w kościołach, zabijając kapłanów odprawiających
mszę świętą, zakonników i ministrantów. Była to akcja świadoma, dobrze zaplanowana, zorganizowana i jedna z najokrutniejszych w dziejach człowieka.
A tak się działo między innymi dlatego, że nawoływały do zbrodni radykalne hasła zawarte w Dekalogu ukra­
ińskiego nacjonalisty, utrzymane w duchu ideologii skrajnego nacjonalizmu Dmytra Doncowa. Można w nim było
wyczytać w przykazaniu siódmym: Nie zawahasz się popeł­
nić największego przestępstwa…, a w ósmym: Nienawiścią
i podstępem będziesz przyjmował wrogów swojej Nacji.
U podstaw ideologicznych straszliwych rzezi stały też takie słowa jak te, które wypowiedział Mychajło Kołodziński:
Trzeba krwi, dajmy morze krwi, trzeba terroru, uczyńmy go
14
piekielnym (…). Mając na celu wolne państwo ukraińskie,
idźmy doń wszystkimi środkami i wszystkimi szlakami.
Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce
nie ma etyki (…).
A kiedy politycy, zaniepokojeni rosnącą falą rzezi dokonywanych przez OUN na samych Ukraińcach (według Wiktora Poliszczuka 80 tysięcy ofiar), pytali, czy jest to konieczne, jeden z najkrwawszych katów tamtych czasów, Roman
Szuchewycz (ps. Taras Czuprynka) – przewodniczący Krajowej Egzekutywy OUN-B, naczelny dowódca Ukraińskiej
Powstańczej Armii, odpowiadał: Jeśli trzeba będzie zlikwi­
dować nawet połowę Ukraińców, to ta druga połowa będzie
czysta jak szklanka źródlanej wody. I oto ten człowiek ma
dziś na Ukrainie dziesiątki pomników i jest uznany za bohatera narodowego. Tak samo jak Stepan Bandera, czczony
i wielbiony przez odradzające się w tym kraju partie nazistowskie (Swoboda, Prawy Sektor).
***
Europa niewiele wie o wielkim, wielomilionowym wygnaniu Polaków z ich domów i ziemi, ba!, w ogóle nie wie,
że Polacy zostali wygnani ze swojej ziemi. Gdy kilkanaście
lat temu brałem udział w dyskusji z niemieckimi pisarzami o wypędzeniu, szeroko otwierali oczy. Nie mieli o tym
zielonego pojęcia. Kiedy mówiłem o falach migracyjnych
ze wschodu, o mordach i przelanej krwi, byli kompletnie
zaskoczeni. Sądzili, że tylko oni zostali wyrzuceni z Wrocławia i Szczecina. Wydaje się, że gehennę milionów Polaków, wypędzanych z polskiej ziemi kresowej, mordowanych
15
i wywożonych na Sybir, winno się nieustannie przypominać,
przypominając tym samym, czym są zaślepienie, nienawiść,
faszyzm i komunizm.
Ale nie tylko Niemcy nie mają wystarczającej wiedzy
o wygnaniach z Kresów i ludobójstwie, jakiego dokonali
ukraińscy faszyści w latach 1939–1945. Nie wiedzą także
sami Polacy. Badania, które przeprowadził nie tak dawno
Ośrodek Badania Opinii Publicznej TNS, przyniosły zatrważające wyniki: aż 49 procent ludności naszego kraju „w ogóle nie słyszało o tych wydarzeniach”, 17 procent „coś słyszało, ale dokładnie nie wie, o co chodzi”, 20 procent „wie,
ale mało”; tylko 14 procent ankietowanych deklarowało, że
„wie dużo o tych wydarzeniach”.
Przy okazji tych badań – ale i wielu publikacji – zauważmy,
że zwykle używa się obojętnego słówka „wydarzenia”, unikając choćby aluzji do prawdy o straszliwej rzezi, a dokładniej mówiąc, o ludobójstwie. Nie bali się tej prawdy objawić
w tytule swojej książki Ewa i Władysław Siemaszkowie, publikując monumentalne dzieło Ludobójstwo dokonane przez
nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia
1939–1945 (wyd. Von Borowiecky, Warszawa 2000). W księdze, opartej na dokładnych badaniach, można znaleźć relacje
świadków, dokumenty, zdjęcia, liczby pomordowanych.
Publikuje się oczywiście materiały naukowe obrazujące
tamte czasy. Niepoślednią rolę odgrywają – niestety, mało
dostępne – tytuły z serii Polska – Ukraina – trudne pytania.
Gorzej jest z literaturą piękną. Wydawnictwa boją się tematu jak ognia, choć, rzecz jasna, spory snop światła rzucają na tragedię kresową tacy pisarze, jak Buczkowski, Odojewski czy Grynberg.
16
I druga, bardziej osobista uwaga; dotyczy ona mojej peregrynacji po pięćdziesięciu latach na Kresy, do mojej wsi,
by pochylić się nad grobami pomordowanych krewnych,
a także by oddać hołd i przypomnieć postać bohaterskiej
Ukrainki, która ryzykując życie, ukrywała Polaków, gdy tej
samej nocy banderowcy palili polską część wsi. Pokłoniłem
się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka
dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę.
Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek,
który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka.
Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech
i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy.
Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie.
Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. Dodał, że byłoby
mu ciężko umierać bez tej konfesji. Teraz, gdy przeprosił,
poczuł ulgę. Wtedy, w tamtej chwili, wydaje mi się, że wybaczyłem w duchu mordercom śmierć mego dziadka i najbliższej rodziny; zrozumiałem, że tak samo jak ten stary
człowiek pewnie i oni mają wyrzuty sumienia i po nocach
spać nie mogą. Ale z drugiej strony zatwardziałość, buta
i pycha, a nawet drwina i szyderstwo z tragedii Polaków
wciąż pokutują na dzisiejszej Ukrainie. Ten starzec stał się
dla mnie jakby symbolem skruchy tych wszystkich, którzy
mają wyrzuty sumienia. Ale tylko on jeden miał odwagę
powiedzieć: przepraszam. Stara kobieta mieszkająca blisko
zdewastowanego polskiego cmentarza, gdy się dowiedziała,
że jestem wnukiem zamordowanego niedaleko dziadka Ignacego, przeraziła się tak bardzo, że szepnąwszy mi do ucha,
17
iż boi się ze mną o tamtych czasach rozmawiać, bo zło nadal
tutaj czuwa, szybko uciekła do domu. Zamknęła się w izbie
i zasłoniła okna. Wielu mieszkańców tej wsi i innych miejscowości na Wołyniu i Podolu boi się własnej pamięci.
Wróciłem zdruzgotany i zatrwożony. Spotkani przeze mnie
w tej podróży starsi ludzie w ogromnej większości uciekają
od pamięci, nie chcą wspominać tamtych lat i – co gorsza – nie
chcą, by inni pamiętali, a szczególnie ich dzieci i wnukowie.
Nic dziwnego, że młodzi Ukraińcy niewiele albo i nic nie wiedzą o tym, co się naprawdę wydarzyło na Wołyniu i Podolu.
Wychowanie w niepamięci, świadome ukrywanie i fałszowanie faktów, stawianie zbrodniarzom pomników to najbardziej
hańbiąca i podła rzecz, jaka może się zdarzyć cywilizowanym
narodom, które doświadczały tak wielkich tragedii. A niestety,
najnowsze świadectwa wskazują, że wciąż ukrywa się zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce pamięć o dramacie Wołynia, Podola i Pokucia. I trudno w tej sytuacji mówić o przebaczeniu.
Nie nadszedł jeszcze czas. I nie wiadomo, kiedy nadejdzie.
Oto, co w „Gazecie Wyborczej” z 12 marca 2004 pisał
Marek Rapacki: Co do opinii publicznej (chodzi o Ukrainę
– St.S.), to w pierwszych miesiącach 2003 r. (…) znajomość
tematu lub „wiedzę w ogólnych zarysach” zadeklarowało
22,7 proc. respondentów, głównie z Ukrainy zachodniej.
4,8 proc. spośród nich obarczyło winą stronę ukraińską,
15,1 proc. – Polaków (…). Zaledwie 8,7 proc. zapytanych
uznało, że Ukraińcy powinni przeprosić Polaków, a aż
41,7 proc. wyraziło zdanie przeciwne.
Zapominanie o zbrodniach to prosta droga do nowych
zbrodni. Tylko pamięć, poczucie winy, akt skruchy, żalu
i przebaczenie mogą przełamać ten dramatyczny stan. Na
18
szczęście światła część nowej ukraińskiej inteligencji i polityków wydaje się to rozumieć.
Z uznaniem Polacy przyjęli odezwę, jaką grupa deputowanych do parlamentu Ukrainy przyjęła w sierpniu 1996
roku, w której czytamy między innymi: My, deputowani
do Rady Najwyższej Ukrainy, zwracamy się do narodów,
parlamentów, rządów i do wszystkich patriotycznych, poli­
tycznych oraz społecznych organizacji Ukrainy, Białorusi,
Izraela, Polski, Rosji, Słowacji i Jugosławii, aby wyraźnie
uświadomiły sobie niebezpieczeństwo groźby nacjonal­
faszyzmu, jakie zawisło nad Ukrainą. Zwracamy się
do tych wszystkich, którzy nie są w stanie zapomnieć se­
tek tysięcy niewinnych ofiar, zamęczonych przez członków
zbrodniczej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN)
oraz jej formacji wojskowych, przede wszystkim Ukraiń­
skiej Powstańczej Armii (UPA), których organizacyjna
i ideologiczna działalność i praktyka daje pełną podstawę
do zakwalifikowania ich jako ukraińskiej odmiany faszy­
zmu (…). To ukraińskie nacjonalistyczne bandy latami
terroryzowały cywilną ludność, rozsiewając krew i śmierć
(…). Zbrodnie te kwalifikują się do potępienia przez spo­
łeczność międzynarodową i uznania jako ludobójstwo.
Jednakże, wbrew prawdzie historycznej (…), współcześni
następcy nacjonalizmu ukraińskiego (…) prowadzą ma­
sową kampanię, skierowaną na rehabilitację OUN-UPA,
kreowanie ich członków na bohaterów (…). W wielu mia­
stach, szczególnie na terytorium zachodnich obwodów, na­
daje się ulicom, placom imiona złej sławy nacjonalistycz­
nych zbrodniarzy, stawia się na ich cześć pomniki, tablice
pamiątkowe, otwierane są muzealne kompleksy.
19
Tyle tamci deputowani Ukrainy. Tamci, a nie nowi. Bo
nowi gloryfikują Banderę i faszystowskie symbole.
Świadomość zbrodniczej przeszłości UPA nie jest powszechna. Dlatego chyba powstał list 59 ukraińskich intelektualistów, który wspomina o potrzebie pojednania
na gruncie rzetelnej wiedzy o zbrodni i prośby o wybaczenie.
Pod listem podpisali się między innymi Jurij Andruchowycz
– pisarz, Myrosław Marynowycz – profesor Ukraińskiego
Uniwersytetu Katolickiego, Myrosław Popowycz i Jarosław
Hrycak – historycy, którzy mówią: Prosimy o wybaczenie
tych Polaków, których los został złamany przez ukraiński
oręż, a za ich pośrednictwem prosimy o wybaczenie całe
polskie społeczeństwo.
Dodam, że znalazłem kilku twórców wcześniej reagujących na zbrodnie nacjonalistów ukraińskich, którzy uznali,
że tylko przez prawdę można dojść do pojednania, choćby
takich jak Dmytro Pawłyczko i Ołeś Honczar. Pawłyczko
tak oto w tomiku poetyckim Bystryna (1959, Kijów) pisał:
Będziesz, Ukraino,
Długo pamiętać,
Wykłute oczy...
A Ołeś Honczar uzupełniał:
Nacjonalistyczni dzieciobójcy, mordercy, którzy coraz
bardziej brnęli w swoim okrucieństwie, w sadyzmie, za­
tracali ostatecznie ludzką twarz i nie powstrzymywali się
przed niczym, nie uznając żadnej moralności (…), żadnego
prawa, prócz prawa noża i bagnetu (…). (Ludzkiej krwi nie
można zmyć, Kijów 1970).
20
Greckokatolicki metropolita lwowski, kardynał Lubomir Huzar, na pytanie dziennikarza („Gazeta Wyborcza”,
04.06.2004): W sześćdziesiątą rocznicę rzezi polskiej ludno­
ści na Wołyniu prezydenci Polski i Ukrainy doszli do sym­
bolicznego gestu pojednania. Jednak ze strony prezydenta
Kuczmy nie padło słowo „przepraszam”. Czy Ksiądz Kardy­
nał uważa, że to słowo jest potrzebne? – odpowiedział: – Tak.
I jeszcze raz prof. Myrosław Popowycz z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, który w krótkim wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (22/23.10.2005) na pytanie, czy tragiczne wydarzenia w Hucie Pieniackiej (wymordowanie w pień całej
ludności – St.S.) z punktu widzenia ukraińskich historyków
są walką o niepodległość Ukrainy, czy zbrodnią wojenną, jednoznacznie powiedział: Zbrodnią, która nigdy nie powinna
ulec przedawnieniu. Przez dłuższy czas w naszym kraju
toczyła się dyskusja – jaką rolę w drugiej wojnie świato­
wej odegrała dywizja SS Galizien (Hałyczyna) i czy brała
udział w akcjach odwetowych. Trzeba powiedzieć szcze­
rze: ta formacja kolaborowała z faszystami, a współpraca
z okupantem nikogo nie zwalnia z odpowiedzialności.
I dalej, na kolejne pytanie, czy Ukraińcy wiedzą o działalności SS Galizien i o tym, że społeczność polska poniosła ogromne straty w wyniku masowych rzezi na Wołyniu,
w Małopolsce wschodniej i na Lubelszczyźnie, których
dokonywała między innymi Ukraińska Powstańcza Armia,
prof. Popowycz odpowiada: Ukraińcy w tej sprawie wiedzą
niewiele i to trzeba zmienić. Ujawnienie w całości prawdy
historycznej znacznie oczyściłoby atmosferę. Myślę, że mil­
czenie ukraińskich władz w kwestii drażliwych rozdziałów
historii jest chybione…
21
To dobry krok w kierunku wzajemnego zrozumienia.
Potrzeba wielkiego wysiłku zarówno ze strony polskiej, jak
i ukraińskiej, ze strony polityków, Kościoła, Cerkwi i wszystkich przyzwoitych i odpowiedzialnych ludzi, twórców kultury, by nie zapominając o trudnej przeszłości, budować świat
współczesny oparty na prawdzie i wzajemnym zaufaniu.
Wiem, że dobre efekty osiąga się na gruncie współpracy
dzieci i młodzieży. Sam przez wiele lat wydawałem pismo
twórcze „Gazeta Dzieci”, w którym spotykały się dzieci polskie, ukraińskie, rosyjskie, litewskie, niemieckie i opowiadały o swoim życiu, nawiązywały kontakty i pisały do siebie
listy. Potrzebne są też żywsze kontakty kulturalne, handlowe i gospodarcze. Należy tłumaczyć ważne, a nie modne
książki na oba języki, udowadniać na co dzień, że jesteśmy
bliskimi sobie sąsiadami i pragniemy żyć w przyjaźni.
Pamiętam, z jakim życzliwym przyjęciem spotkał się mój
artykuł w „Literaturnoj Ukrainie”, w którym jeszcze kilka lat przed uzyskaniem przez Ukrainę wolności życzyłem
Ukraińcom własnego wolnego i niezawisłego państwa. Także przekładane przeze mnie dziesiątki utworów ukraińskich
poetów dostarczały Polakom wiedzy o życiu duchowym
Ukrainy i spotykały się z żywym zainteresowaniem.
Niewiele to jednak zmieni, jeśli Ukraina nie zmierzy się
z własną przeszłością, nie przyzna się do ludobójstwa i nie
zerwie z niegodną historią. A to nastąpi tylko wtedy, kiedy
do władzy dojdzie odrodzone moralnie pokolenie, które usunie ze wszystkich placów pomniki hańby.
Niniejszy zbiór opowiadań to mała kładka przerzucona na stronę zaciemnionej albo pustej pamięci. Pokazując
22
barbarzyńskie sceny, chciałem nie tylko pokazać zło jako
wynik indoktrynacji ideologicznej, ale także tkwiące immanentnie w człowieku skłonności do siania nienawiści, ujawniające się zawsze, kiedy tylko powstaną sprzyjające ku temu
okoliczności. Chciałem, by opowiadania te miały uniwersalny
i ponadczasowy sens, by stały się narracją prawdy artystycznej
i dawały świadectwo prawdzie historycznej. Bo okrucieństwo
w takim samym stopniu mogą nieść Ukraińcy, Niemcy, Serbowie, Polacy, Turcy czy Rosjanie, jeśli zniszczona zostanie
w nich wrażliwość moralna, zdławiona etyczna tkanka życia
i nie zostanie wykorzenione poczucie absolutnej wyjątkowości.
Pozwolę sobie zacytować jeszcze mądre wyznanie wybitnego francuskiego filozofa, Jeana Guittona: Okruch wyrwa­
ny niepamięci jest rzeczą świętą.
Ta książka to przezwyciężanie uprzedzeń i dialog ze swoim czasem, z nową epoką.
Obecnie mieszka w Polsce 6 milionów Kresowiaków i ich
potomków. Niektórzy z nich przeczytali te opowiadania
i z lękiem pytali:
– Nie boisz się pisać o tych strasznych rzeziach? Przecież
wielu morderców wciąż żyje na Ukrainie i na całym świecie.
I stawia się im dzisiaj na przesiąkniętej naszą krwią ziemi
pomniki. Mogą cię za tę książkę zamordować, tak samo jak
twego dziadka.
– Boję się – odpowiedziałem – ale muszę. Muszę to napisać, bo nie mogę się uwolnić od brzemienia tamtego czasu.
Tkwi we mnie jak drzazga. Tak samo jak w każdym, kto
przeżył piekło. Jak mnie zabiją, to tylko potwierdzą, kim są.
Cóż to pytanie o śmierć i strach znaczy? Znaczy jedno:
tamten strach, zasiany przed sześćdziesięciu laty, nadal
23
w nas żyje. Powinniśmy się rozliczyć z naszą pamięcią,
z historią, bo inaczej ten strach zamieni się w przyszłych
pokoleniach w nienawiść. I wciąż będzie nas i naszych potomków boleć. I będzie ranić przez wieki, siejąc nieufność
i niezgodę między narodami.
Generał Józef Haller, jak o nim mówiono, „człowiek czystych rąk i serca”, tak pisał na temat mordów UPA:
Prosimy Boga, by z tej krwi ofiarnej nie powstał już żaden
krwawy czy ognisty mściciel, lecz by sam Bóg w miłosierdziu
swoim połączył narody w bratnim uścisku przebaczenia.
I jeszcze słowa Jana Pawła II o prawdzie:
Prawda jest dobrem dla człowieka, jest dobrem dla czło­
wieka w odniesieniach międzyludzkich, jest dobrem dla
człowieka w odniesieniach szerszych, społecznych. Jest do­
brem. Drugi człowiek ma prawo do prawdy. Człowiek ma
prawo do prawdy (fragment homilii wygłoszonej w Olsztynie 6 czerwca 1991 roku).
Niestety, tej prawdy boją się głosiciele kłamstw i matactw
jak ognia. Są oni i na Ukrainie, i w Polsce, i na świecie. Są
pośród nas i fałszują historię. Wzmacniają uprzedzenia i nienawiść między narodami. A narody, które boją się rozliczeń
z własną przeszłością, boją się same siebie i karłowacieją.
Wybaczanie rodzi się z prawdy, wyznania winy, skruchy
i obietnicy poprawy. Prawdy nie można oszukać. Prawdy nie
można zabić. Bo prawda wcześniej czy później wyjdzie na
światło dzienne.
A my chcemy żyć z podniesionym czołem.
Stanisław Srokowski
www.srokowski.art.pl