167 (09.2008) - Forum Kobiet Polskich

Transkrypt

167 (09.2008) - Forum Kobiet Polskich
Okładka
Niedostępna
Wrześniowe uczennice 3
NASZA WIARA, NASZ KOŚCIÓŁ
Wiara i rozum są jak dwa skrzydła 4
Mówić różaniec życiem 5
Żyjąc w cieniu klauzury. Setne urodziny Matki Cecylii 5
EDUKACJA
Jak w ziemiańskim domu dzieci chowano – rozmowa z inż. Stanisławem Wielowieyskim 6
Pisarze bliscy młodym. Jaka będzie lista lektur? 10
KOBIETA, RODZINA
Moje doświadczenie macierzyństwa 14
POLSKIE DZIEJE
Strażniczki domu Chrystusa Króla w Nowogródku 16
KULTURA I SZTUKA
Na pograniczu światów 19
Zatrzymać lato 21
Wiersze Kazimierza Nowosielskiego 22
Dobra dziedziczne 28
SYLWETKA
Profesjonalizm i serce. O doktor Annie Doboszyńskiej 24
CON AMORE
Kto poszedł górą… (2) 27
EKOLOGIA
Zamknięci pośród obrazów 30
Zabić sowę 31
ZDROWIE
O szkodliwości palenia tytoniu 32
POMAGAJMY
Widoki ze szpitalnego łóżka 34
LISTY I TEKSTY NASZYCH CZYTELNIKÓW
Nasze srebrne wesele 36
Mój Chrystus bezdomny 37
Towarzyszyć dzieciom z uwagą 37
NIE TYLKO O MODZIE
Raz na ludowo… 38
Z modą pod rękę 39
COŚ DOBREGO
Paella – coś więcej niż jedzenie 40
SEKRETY PANI DOMU
Porządki na książkowych regałach 41
Krzyżówka 42
Zapamiętajcie, przypominamy 43
Profesjonalizm i serce
O doktor Annie Doboszyńskiej
Maria Wilczek
Kierunek swojej drogi odkryła doktor Anna właściwie już w dzieciństwie, choć może nie w pełni
jeszcze świadomie. Mieszkała wówczas wraz z rodzicami, trzema braćmi i babką – Bebiją, Bebi,
jak się ją z gruzińska nazywało, w Skierniewicach, w niewielkim mieszkaniu, które ojciec – młody
zdolny naukowiec, łąkarz otrzymał od swojego instytutu. I właśnie nieopodal tej miejscowości
rozegrał się dramat, który cieniem położył się na losach rodziny, ale niewykluczone, że wywarł też
swój wpływ na późniejsze wybory Anny.
Miała wtedy zaledwie 6 lat, kiedy 25 sierpnia, pamięta dokładnie ten dzień, wyruszyła wraz z matką
i braćmi na spotkanie z ojcem, oczekującym na nich na małej plaży nad Rawką. Jedyna droga nad
wodę wiodła przez most, którym przebiegała podwójna nitka torów. Przepuścili pędzący pociąg z
Warszawy, pędzącego równocześnie z przeciwnego kierunku nie dosłyszeli, nie dostrzegli. Jej
dziewięcioletni brat Piotruś zginął na miejscu, ją z poturbowaną głową, złamaną nogą wagon
zrzucił z wysokiego nasypu w dół. W szpitalu leżała długo, bardzo długo, ale podobało jej się to
miejsce. Przy zmianie opatrunków zaciskała piąstki, żeby nie płakać z bólu, ale nie odwracała oczu,
jak radzili lekarze – bo to takie ciekawe – mówiła. Z wczesnego dzieciństwa zapamiętała więc
wspólne opłakiwanie brata, swój pobyt w szpitalu, w którym tyle się działo, i pewien niedostatek,
bo też nie przelewało się nigdy.
W rodzinnym domu
Dwupokojowe mieszkanie nie zapewniało odpowiedniej przestrzeni sześcioosobowej już wówczas
rodzinie, której towarzyszył jeszcze pies Traf. Nikt jednak nie rozpaczał z powodu straconego na
wschodzie Polski majątku, choć z rozrzewnieniem wspominano czasem stary dworek w
Boryskowiczach, otaczający go ogród, kaplicę wśród rozległych pól… Żyło się tym co tu i teraz,
stawiając sobie wysokie wymagania, ale nie tracąc przy tym pogody ducha. Doktor Anna wspomina
do dziś serdeczną, choć nie wylewną atmosferę rodzinnego domu. Obowiązywał w nim podział
zadań, których wykonywanie egzekwowane było z całą stanowczością, ale było też wspólne
świętowanie, rodzinne rozmowy, lektury, wspólne uczenie się angielskiego z radia. Pamięta też do
dziś domowe – smaki i przysmaki – proste potrawy przyrządzane przez matkę i babkę:
ziemniaczane placki, gołąbki, racuszki, naleśniki, a także ulubiony deser – babkę „pijaczkę” z kaszy
mannej, wchłaniającą obficie waniliową śmietankę, której słodycz długo potem czuło się w ustach.
Matka to była pracowitość, hart i surowość, ale i nieosiągalny wzór myślenia o innych, nie tylko o
najbliższych. Zawsze wiedziała, jak pomóc, której sąsiadce, czym się podzielić, czym wesprzeć, jak
pocieszyć. Ojciec to naukowe pasje, odpowiedzialność, tym samym stawianie córce wysokiej
poprzeczki, ale i męska serdeczność. Jej nieustanny nad nim zachwyt trwał przez lata i trwa nadal,
chociaż go zabrakło. A babka? Babka to była przyjaciółka (razem dzieliły pokój), osoba do
zwierzeń, do rozmów… To babki marzeniem było, by Anna została lekarką. A że powołaniu trzeba
czasem wychodzić naprzeciw, pozwalała swej kilkuletniej wówczas wnuczce robić sobie
domięśniowe zastrzyki, poprzedzając oczywiście ten zabieg solidną, i jak się okazało, skuteczną
instrukcją. A bracia? Zażyłej z nimi przyjaźni nie umniejszył upływający czas. Nadal dzielą, tak jak
przed laty, bezkolizyjnie obowiązki, tyle że dotyczą one teraz opieki nad samotną już matką.
Jednemu z nich do dziś przypomina jego odważny gest, kiedy to jako dziesięcioletni chłopiec
obronił, ją, czteroletnią, bezradną, przerażoną, uciekającą na swych grubych nóżkach przed psem
sąsiada. (Co prawda pies „pienił się” spoza płotu, ale ten szczegół nie zawsze bywa przywoływany
w rodzinnych opowieściach).
Jej pasją – praca
Babcia doktor Anny – Bebija doczekała spełniania się swych marzeń. Kiedy umierała, jej ukochana
wnuczka była już na drugim roku medycyny, przeświadczona o tym, że to jest na pewno jej miejsce
w życiu. A Bebija umierała w tym szpitalu, w którym po latach Anna zaczęła pracować jako
szefowa stułóżkowego oddziału wewnętrznego.
Ale wcześniej był okres studiów. Trzy lata w Gdańsku (jeszcze dotąd trwają niektóre przyjaźnie z
tamtych dni), potem Warszawa, gdzie po trzech kolejnych latach otrzymuje w 1979 r. – dyplom
lekarza medycyny. A potem? Potem nadszedł trwający do dziś czas ciężkiej, wielogodzinnej,
wytężonej pracy; opieka nad chorymi w klinice przy ul. Banacha w Warszawie i poza kliniką,
zdobywanie specjalizacji – z interny, z pulmonologii i alergologii, a także sukcesywnie, po
napisaniu doktoratu, a potem pracy habilitacyjnej, kolejnych stanowisk: adiunkta, docenta i
profesora medycyny. Zawsze poważnie traktując obowiązki, których się podjęła, nie zważała doktor
Anna na to, że tak wydatnie rozszerza się ich zakres. W 1987 roku staje się współzałożycielką
Warszawskiego Hospicjum Społecznego, w którym działa nieprzerwanie do dziś, odwiedzając i
wspierając tych, przed którymi krótka i najtrudniejsza droga. Bierze udział w wielu naukowych
konferencjach w Polsce i za granicą, przygotowuje referaty i artykuły do licznych czasopism
naukowych i popularnonaukowych, skrypty i podręczniki dla studentów (i dla chorych), prowadzi
wykłady i zajęcia z zakresu leczenia i rehabilitacji pulmonologicznej, opieki paliatywnej,
metodologii badań naukowych, także wykłady na kursach dla lekarzy, uczestniczy w pracach wielu
stowarzyszeń naukowych i społecznych nie tylko w kraju. Po dwudziestu latach pracy w klinice
daje się z kolei poznać jako odpowiedzialny kierownik Zakładu Chorób Wewnętrznych w Centrum
Leczniczo-Rehabilitacyjnym „Attis” przy ul. Górczewskiej w Warszawie, a po następnych siedmiu
latach – oddziału wewnętrznego i pulmonologii Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego.
Niedawny sukces
Znaczącym osiągnięciem doktor Anny w ostatnich miesiącach było wcielenie w życie jej idei
zorganizowania międzynarodowej konferencji „Astma – Alergia – POChP. Chory – Lekarz –
Pielęgniarka. Edukacja chorych”. Wokół tej idei zgromadziła grono młodych, zdolnych
podopiecznych, którzy z nią i pod jej kierunkiem opracowali program konferencji i zapewnili
właściwy jej przebieg. A celem konferencji, która była wydarzeniem w skali nie tylko Polski, była
integracja środowisk: naukowców, lekarzy, pielęgniarek i chorych, wokół zagadnienia
najefektywniejszych sposobów leczenia chorób tak bardzo rozprzestrzenionych, jak astma, alergia i
POChP.
Choć sama nie szukała nigdy poklasku, doczekała się wielu znaków uznania, m.in. została w 2005
roku odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi, w dwa lata później – Medalem Stulecia Towarzystwa
Internistów Polskich, otrzymała też nagrody Ministra Zdrowia i Rektora Akademii Medycznej w
Warszawie.
Zawsze aktywna
A w przeszłości miała też doktor Anna swój udział w budowaniu nowego porządku w Polsce. To w
jej mieszkaniu na Sadach Żoliborskich mieściła się w stanie wojennym, przez dłuższy czas,
redakcja nielegalnego wówczas, tygodnika „Solidarność”. Dyskutowano często długo w nocy o
koniecznych przemianach polskiej rzeczywistości, o cenie tych przemian, o odpowiedzialności za
ich zaistnienie, ale i o konkretnych zadaniach na najbliższy czas… Do dziś ze wzruszeniem
wspomina tamte dni, także dreszczyk emocji, z jakim przyjmowała każde bardziej gwałtowne
pukanie do drzwi.
A kiedy w końcu nastał upragniony i wywalczony czas wolności, miała świadomość, że jej miejsce
jest wśród tych, którzy w cichości a rzetelnie wykonywać będą swoje zawodowe powinności.
Pedagog z powołania
Od trzech lat, jakby za mało miała zawodowych działań, doktor Anna podjęła nowe zadania –
kierownika Zakładu Pielęgniarstwa Klinicznego Wydziału Nauki o Zdrowiu Akademii Medycznej
w Warszawie. „Jest to coś, co zawsze chciałam robić – uczyć młodych i to właśnie pielęgniarki, od
których kompetencji, czujności i serca tak bardzo zależy los chorych” – mówi. Prowadzi więc
wykłady, dogląda prac licencjackich i doktorskich, a znając kilka języków, przedstawia młodym
najnowsze zdobycze wiedzy prezentowane w prasie zagranicznej. Ma też cierpliwość do tych,
którzy nieco wolniej opanowują zadany materiał, którym trudności domowe nie pozwalają być w
czołówce.
Sama, lecz nie samotna
Doktor Anna podąża przez życie sama (pewnie tak toczy się na ogół życie siłaczek), ale nie czuje
się samotna. Serdeczna, choć nie wylewna, z uśmiechem czającym się w oczach i kącikach warg,
umiejąca wsłuchiwać się w słowa rozmówcy, ale i rozumiejąca go bez słów, łagodna, ale
kategoryczna wówczas, gdy chodzi o dobro chorych, zyskała sobie ogromne rzesze oddanych
przyjaciół. A są wśród nich – pacjenci, ich rodziny, studenci, koledzy z pracy i studiów i bardzo
wielu ludzi z różnych kręgów, spotkanych na kolejnych etapach życia. Odwiedzają ją, zapraszają w
gościnę, telefonują, piszą listy, esemesy, e-maile, wierząc, że są na trwale wpisani w jej pamięć i
serce. I pewnie się nie mylą. Maleńki telefon komórkowy doktor Anny niczym wielka centrala
telefoniczna dźwięczy z niewielkimi tylko przerwami. Bo przecież telefonują i chorzy, którym
trzeba pomóc natychmiast, a pomocy nie odmawia nigdy. Często nawet późnym wieczorem puka
do drzwi osób oczekujących jej niecierpliwie. Niesie pomoc, otuchę – i zawsze prawdę o tym
punkcie drogi, w jakim pacjent się znajduje. „Taki lekarz to lek najważniejszy” – powie o niej
wieloletnia pacjentka – znakomity filmowiec – Anna Pietraszek.
Dzień doktor Anny zaczyna się przed 6.00, kończy na ogół po północy. Trudno wiec uwierzyć, że
tak bardzo zapracowana osoba znajduje jeszcze czas, by gościć przyjaciół w swoim domu i za
każdym razem udowadniać, że zasługuje w pełni także na miano mistrza sztuki kulinarnej.
Skąd te siły?
Szczególnie cennym darem otrzymanym od losu?, od rodziców?, darem bez którego nie mogłaby
tak wydajnie pracować, jest jej, na szczęście, żelazne zdrowie. Od dzieciństwa zahartowana,
uprawiająca różnorodne sporty, w czasach szkolnych i studenckich uznawana przez trenerów za
przyszłość lekkoatletyki, tak znaczące miała sukcesy w pchnięciu kulą, do dziś dba o sprawność
fizyczną. Pływa, jeździ całe kilometry na rowerze, nie stroni od pieszych wędrówek… Ale
świadoma jest też tego, że pomnażać trzeba i duchowe moce, czerpać siły z innych źródeł. Bożej
Opatrzności zawdzięcza bowiem to, że na jednym z ważnych zakrętów życia mogła dostrzec Tego,
który jest „Drogą, Prawdą i Życiem”. Odtąd podąża za Nim bez sentymentalizmu, ale
konsekwentnie. Spotyka Go w swoich chorych, w odwiedzanych pacjentach hospicjów, na kartach
Pisma Świętego, a nade wszystko podczas Mszy świętej. Odwiedza Go w czwartki, późnym
wieczorem, w kościele przy ulicy Deotymy w Warszawie, gdzie trwa nieustanna adoracja,
poszukuje na szlakach prywatnych pielgrzymek. A było ich wiele. Te najważniejsze – ponawiane
kilkakrotnie – do sanktuarium Matki Bożej w La Salette, ukrytego we Francuskich Alpach, i te
podejmowane trzykrotnie – do Fatimy, te do Padwy, by pokłonić się św. Antoniemu, który tak
skutecznie odnajduje i nas zagubionych, do O. Pio w San Giovanni Rotondo i do położonego
nieopodal, na Monte St. Angelo – sanktuarium św. Michała Archanioła… Miała też szczęście
pochylić się niegdyś, podczas audiencji do rąk Ojca Świętego. Jana Pawła II, przekazując w imieniu
Polskiego Związku Kobiet Katolickich – dar – rzeźbę w postaci kaganka, którego światło ochrania
kobieca dłoń.
– To spotkanie to jedno z najważniejszych przeżyć w moim życiu. A wakacyjne pielgrzymki?...
podczas nich gromadzę moje duchowe zapasy na zimę – powie z uśmiechem.
Ale gromadzi też i zapasy wymierne – zbiory pięknych fotogramów – dokumentację swoich
podróży, tego co było podczas nich szczególnie poruszające. Jej fotograficzna pasja trwa już
przeszło trzydzieści lat.
– Właściwie, pomimo zmęczenia, które nieustannie mi towarzyszy jestem szczęśliwa – powiedziała
kiedyś. – I jestem wdzięczna – dodała pospiesznie – i Bogu, i ludziom za ich szczodrość dla mnie,
nie w pełni zasłużoną.