Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces

Transkrypt

Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces
Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces
poniedziałek, 12 listopada 2012 20:25
Razem przeżyli już 50 lat. Mówią, że swojego współmałżonka nie zamieniliby na nikogo innego.
Gdyby mieli wybierać drugi raz, wybraliby tak samo.
Tak wiele książek czy filmów kończy się sceną ślubu. W malowniczej scenerii bohaterowie
patrzą na siebie czule i przysięgają sobie, że będą razem, dopóki śmierć ich nie rozłączy.
Czasem pojawia się na ekranie napis: „i żyli długo, i szczęśliwie”, czasem ktoś krótko i dosadnie
komentuje: „to bajka”. Aż chce się odpowiedzieć: „nie, to rzeczywistość”. Rozejrzyjmy się, ile
wokół nas żyje szczęśliwych małżeństw. Są razem od kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu
lat. Nie twierdzą, że zawsze było i jest łatwo, ale wiedzą, że zdecydowali się iść przez życie
razem i tej decyzji są wierni. Jakie wskazówki mają dla tych, którzy dopiero stanęli na ślubnym
kobiercu albo właśnie przygotowują się do małżeństwa?
Mają o czym opowiadać
W 2012 roku w diecezji opolskiej na pielgrzymkę złotych jubilatów małżeńskich rozesłano 568
zaproszeń, kolejne 638 powędrowało do skrzynek srebrnych jubilatów. – W dzisiejszych
czasach, gdy rodzina przeżywa kryzys, gdy coraz więcej w mediach mówi się o rozwodach, te
małżeństwa są wspaniałym wzorem wierności – mówi ks. Jerzy Dzierżanowski, diecezjalny
duszpasterz rodzin, zachęcając mnie do napisania o doświadczeniach małżonków, którzy pół
wieku przeżyli razem. Temat podejmuję. To ponad pół tysiąca par – żeby choć z kilkoma udało
się spotkać. Trafiam m.in. do Chrząszczyc, do państwa Agnieszki i Franciszka Mrozów. – Co ja
mogę powiedzieć – zastanawia się pani Agnieszka. – Nieraz od męża słyszę: „co ja bym bez
ciebie zrobił” – opowiada, dodając, że to samo mówi mężowi. Poznali się na odpuście w
Gosławicach, rodzinnej miejscowości pana Franciszka, gdzie pani Agnieszka odwiedzała
krewnych. Cieszą się trzema synami i czwórką wnucząt. Mieszkają w domu, który sami
wybudowali.
Ich życie płynie w zgodzie
– Już na samym początku postanowiliśmy sobie, by nigdy nie zachodziło słońce nad naszym
zagniewaniem – mówi pani Agnieszka. – Każdy może mieć zły dzień, czasem trzeba pójść na
kompromis, ale nigdy nie doprowadziliśmy do sytuacji, by jedno z nas powiedziało: „już nie chcę
być z tobą” – podkreśla pan Franciszek. Gdy tak rozmawiamy przy herbacie, żartów nie
brakuje, bo jak mówią, bez poczucia humoru byłoby smętnie. Słyszę o fikusie, który pan
1/4
Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces
poniedziałek, 12 listopada 2012 20:25
Franciszek przywiózł swojej żonie na traktorze, o radości z narodzin dzieci, o tym, że w
trudnych chwilach uciekali się do Pana Boga. Szybko przekonuję się, że jednym z tematów,
który ich łączył całe życie i nadal łączy, jest rolnictwo i hodowla. – Mąż często od świtu do
zmierzchu pracował na gospodarstwie. Imponował mi tym, jaki jest zaradny, pracowity i
przystojny. Jako pierwszy wprowadzał nowinki, był też radnym, i ławnikiem, był i kościelnym –
opowiada złota jubilatka, a pan Franciszek, podpytywany, dlaczego to właśnie do pani
Agnieszki przyjeżdżał w zaloty, odpowiada krótko: – Spodobała mi się. Innej żony bym nie
chciał.
Razem po górach i w dolinach
W Winowie goszczę w domu państwa Irmgardy i Joachima Walecko. Złote gody świętowali w
październiku, m.in. wraz z szóstką dzieci i czwórką wnucząt. – Mój mąż choruje, nawet nie
pozwalał mi planować uroczystości, ale ja go nie słuchałam, a Pan Bóg podarował nam złoty
jubileusz. W kościele, odnawiając przysięgę, czuliśmy się jak na ślubnym kobiercu – opowiada
pani Irmgarda. Czasem zbiera im się na wspomnienia. – Zastanawiamy się wtedy, jak udało
nam się wszystko pogodzić, praca w ogrodnictwie jest bardzo zajmująca, prowadzenie domu i
wychowanie dzieci również, a myśmy w tym wszystkim mieli tyle siły i radości. Nasze życie było
naprawdę bogate – mówią. – Były i góry, i doliny. Momentów trudnych nie brakowało, ale siłę
odnajdywałam u Matki Bożej. Bez wiary i nadziei, bez coniedzielnej Mszy św., gdy przyszły
choroby i inne trudne wydarzenia, nie dalibyśmy rady – podkreśla pani Irmgarda.
Wraz z mężem nie kryją, że trzeba wkładać wiele wysiłku w zrozumienie współmałżonka. – Nie
można myśleć tylko o sobie, na egoizm w małżeństwie miejsca nie ma – mówi pan Joachim. –
Mam duszę romantyczki, ale wiem, że mój mąż kwiatów mi nie przyniesie, jednak prawie co
niedzielę w kuchni ze mną tańczył – opowiada wzruszona pani Irmgarda, chwaląc męża za to,
że i kuchnią się zajmie, i w przeszłości pieluszki dzieci prał. – Mówi się, że ciężki kamień
młyński, ale jeszcze cięższy stan małżeński. To prawda, ale gdy braliśmy ślub, byliśmy
przekonani, że cokolwiek by się działo, będziemy razem. Zawsze stajemy po swojej stronie –
zgodnie podkreślają. A kłótnie? Były i są. Jakby inaczej, ale wiedzą, że zawsze ktoś musi
odpuścić.
Po ślubie zamieszkać na swoim
W Zdzieszowicach, w mieszkaniu państwa Elżbiety i Huberta Krupopów na ścianie zawieszone
są zdjęcia ślubne trójki ich dzieci i liczne fotografie ośmiorga wnucząt. – Wszyscy mieszkają w
2/4
Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces
poniedziałek, 12 listopada 2012 20:25
Niemczech, ale mimo odległości jesteśmy ze sobą bardzo blisko – mówią złoci jubilaci. Poznali
się na zjeździe księgowych w Ustroniu. Później pana Huberta czekała niełatwa przeprawa, by
dojeżdżać pociągiem i autobusem na zaloty do Bierunia w ówczesnym województwie
katowickim, rodzinnej miejscowości pani Elżbiety. Pobrali się po dwóch latach. Opowiadając o
ślubie, z uśmiechem dorzucają kolejne fakty. Do kościoła szli pieszo. Mieli przecież tylko 10
minut drogi. – Dziś młodzi stawiają na coraz to okazalsze samochody i drogie stroje. Nam to
zupełnie nie było potrzebne – mówi pan Hubert. Sukienka pani Elżbiety, skromna i krótka,
jeszcze kilka godzin przed uroczystością była w rękach krawcowej – sąsiadki. Przyjęcie odbyło
się w domu, tańce były w sieni. – Ważne jest, by jak najszybciej po ślubie małżonkowie
zamieszkali na swoim, nawet jeśli na początek miałoby to być jednopokojowe mieszkanie –
radzi pani Elżbieta, tłumacząc, że bliska obecność rodziców bądź teściów zakłócałaby
budowanie młodego związku, wchodzenie w role żony i męża. – Na początku naszego
małżeństwa mieliśmy oparcie w rodzinie, mogliśmy liczyć również na pomoc sąsiadów, ale
mieszkaliśmy na swoim – opowiadają.
Warto podpatrywać i naśladować
– Zawsze chciałam, żebyśmy w małżeństwie jak najwięcej ze sobą rozmawiali, byli blisko
siebie. Na początku musiałam Huberta do tego przyzwyczajać – opowiada pani Elżbieta,
podkreślając, że trzeba wystrzegać się „cichych dni”, bo one są zabójcze dla każdego
małżeństwa. Z rozmowy dowiaduję się również, że mają do siebie zaufanie, wiedzą, że mogą
na sobie polegać, nie brakuje im wspólnych tematów i zainteresowań, choć każde z nich ma też
swoje odrębne hobby. Są radośni, dużo żartują, czasem ostro wymieniają zdania, ale zawsze
się godzą. Razem oglądają mecze, w zimowe wieczory grają w scrabble. Na spacer chodzą
pod rękę, na peronie nie wstydzą się pocałować na pożegnanie. W każdej sytuacji po prostu
doceniają siebie wzajemnie. Pani Elżbieta chwali męża za to, że nauczył dzieci szacunku do
pracy, dzielenia się domowymi obowiązkami, wędkowania czy pływania. – To wszystko jest
bardzo ważne – mówi. W ich domu życie rodzinne budowane było wokół wspólnego stołu.
Niezwykle ważna była i jest modlitwa, która – jak podkreślają – jest ich ratunkiem. – Moja
chrześnica powiedziała mi, że tak buduje swoje małżeństwo, jak my nasze – mówi pani
Elżbieta. I to chyba jest piękny dowód na to, że warto sięgać po dobre wzory.
Anna Kwaśnicka
Źródło: Gość Niedzielny
3/4
Rodzina katolicka - Znają przepis na sukces
poniedziałek, 12 listopada 2012 20:25
Za: Wiara.pl
4/4