Mascha Rolnikaite: Muszę opowiedzieć. Mój pamiętnik 1941-1945

Transkrypt

Mascha Rolnikaite: Muszę opowiedzieć. Mój pamiętnik 1941-1945
Mascha Rolnikaite: Ich muss erzählen. Mein Tagebuch 1941-1945, Kindler, Berlin 2000, S. 237-241 (odpis
framentów, tłumaczenie na j zyk polski: pracownicy Muzeum Stutthof w Sztutowie).
Mascha Rolnikaite: Musz opowiedzie . Mój pami tnik 1941-1945
Ur. 1927, córka adwokata z Kłajpedy, urodziła si i wychowała w Plunge, przebywała w wile skim gettcie, obozie
koncentracyjnym Strasdenhof k/Rygi, obozie koncentracyjnym Stutthof koło Gda ska. Prócz matki i młodszego
rodze stwa straciła czterdziestu pi ciu krewnych. Dzi mieszka w Petersburgu, jest członkiem tamtejszego
demokratycznego zwi zku pisarzy, pisze po rosyjsku.
Długi, nie do wytrzymania dzie i ci ka noc były ju na nami.
Koło południa statek powoli przybijał do brzegu. Nie pozwolono nam jednak wyj . Chcieli
nas wywie jeszcze dalej? Gdyby tak było z pewno ci podusiliby my si .
W ko cu nadszedł upragniony rozkaz: „Wychodzi !”
Opu cili my statek. Kiedy ustawili my si na brzegu, policzono nas. Okolica nie wygl dała wcale
jak port: pole, droga i kilka domów. Nadbiegło kilku młodych i spogl dało na nas z ciekawo ci .
Kto
spytał si ich ,gdzie si znajdujemy. Odpowiedzieli, e niedaleko od Gda ska. Nie
interesowało mnie wcale, gdzie si znale li my. Najwa niejsze, ze mieli my powietrze, by móc
oddycha .
Potem ponownie zostali my policzeni. Z nadej ciem ciemno ci udali my si nad rzek , przy
brzegu stały du e ,czarne barki. Podobnie jak poprzednio na statku, zap dzili nas na barki i
skoszarowali nas tam niczym ledzie w beczce. ołnierze krzycz c, wszystkich, dla których nie
starczyło miejsca, wrzucali do rzeki. Tak stłoczeni, walcz c o powietrze, popłyn li my dalej. Noc
była koszmarna. To był cud, ze nie podusili my si .
Rankiem nast pnego dnia, gdy sło ce było ju na niebie, wypuszczono nas w ko cu na l d.
Nie mogli my dobrze zaczerpn powietrza, poniewa pop dzono nas dalej drog oznaczon
tablic w kierunku Stutthof.
Przechodzimy przez wie . Jak czysto wsz dzie tutaj jest!. Po obu stronach drogi stoj w
blasku sło ca małe domy. Ka dy jest ogrodzony, za płotem kwiaty. Dzieci bawi si … Jak cicho
tutaj jest! Jak gdyby nie było na wiecie tej strasznej wojny, Hitlera…
Z daleka widzimy długie rz dy baraków, które zasłaniał okazały sad owocowy. Pi kne aleje, kilka
domków z kamienia, fontanna, hu tawka, kort do tenisa – krótko: raj!. Gdy zostawili my za sob
ogród, przed naszymi oczami pojawiła si nam pusta, piaszczysta przestrze , drut kolczasty,
ogromna przestrze z długimi rz dami baraków. Stały na piachu , oddzielone od siebie biegn cym
wzdłu drutem kolczastym. Na pozór, gdy widziało si cały obóz, wygl dał jak gdyby był
podzielony na wybiegi dla zwierz t. Dookoła płotu, podpartego wysokimi drewnianymi belkami,
stały wie e stra nicze, przez okna których rozci gał si widok na czerty strony wiata.
Przy bramie niemieccy oficerowie. Zanim pozwolili nam wej ,zostali my policzeni.
Monotonny głos ostrzega nas, zakazuje surowo podchodzi do płotu- był pod napi ciem.
Przechodzimy do pierwszej cz ci obozu. Za nami natychmiast zamkn ła si brama. Otworzono
drug i pognano nas dalej. Tak e i tu zamkn ła si brama i zostali my pop dzeni do trzeciej cz ci
obozu, coraz dalej, w gł b.
Gdy przechodzimy obok baraków, napotkane kobiety pytaj si nas sk d pochodzimy. Za
udzielanie odpowiedzi musieli my znosi bezlitosne uderzenia, ale nie mogli my przecie
pozostawa dłu ni wobec pytaj cych ludzi! Zagaduj nas po rosyjsku, polsku, romsku, jednak e
najcz ciej w jidysz. Przed jednym z baraków stoj straszliwie wychudzone kobiety, wygl daj na
chore. Nic nie pytały, ostrzegały nas tylko przed pewnym Maxem.
1
Na prawo do barków kobiecych, oddzielone podwójnym płotem z drutu kolczastego, stoj
baraki dla m czyzn. Baraki dla kobiet i m czyzn znajduj si dosy daleko od siebie. Mi dzy
podwójnym ogrodzeniem płotu rozci gni ty był dodatkowo drut kolczasty.
M czy ni zauwa yli nas, kiedy przechodzimy. Tak e i niektórzy z nich wołaj do nas
pytaj c si sk d pochodzimy. Kiedy usłyszeli, e jeste my z Wilna, starszy m czyzna zapytał,
kiedy opu cili my Wilno. Jego twarz wydała mi si znajoma, ale nie odwa yłam si odwróci , by
po raz drugi na niego spojrze , gdy obok mnie szedł niemiecki ołnierz.
Prowadz nas do ostatnich baraków o numerach 19 i 20. Tu spotykamy kilku
SS-manów i jednego cywila jednak e oznaczonego numerem wi niarskim. Cywil wrzeszczy,
mamy ustawi si do apelu i zaczyna nas zaraz traktowa r kami i nogami. Bez powodu.
Ustawili my si w szeregu jeszcze nim nam rozkazał. Przyj łam postaw i stałam jak skamieniała.
Nie przeczułam, e on upatrzył sobie mnie i ju szedł w moim kierunku. W nast pnym momencie
skrzywiłam si z bólu. SS-mani stali z boku i bawiło ich to.
Gdy stłukł wszystkich w szeregu, czesze włosy, poprawia koszul , wkłada j w spodnie i
zaczyna nas liczy . W samym rodku odliczania jeden z oficerów słyszy, e czas ju na obiad.
Poszedł sobie, a nam kazał sta .
Na ko cu innego szeregu stoi tuzin kobiet, które przybyły tutaj przed nami. Opowiadaj o
yciu w obozie. Ka de ich słowo po cichu podawane jest z ust do ust. Kobiety pochodz z Polski i
znajduj si w tych blokach od tygodnia. Wcze niej przebywały w innych barakach. Tu jest gorzej
poniewa blokowym jest Max, który nas tak brutalnie dr czył. Diabeł w ludzkiej skórze. Kilku
wi niów zostało przez niego miertelnie pobitych. On tak e jest wi niem. Siedzi ju od jedenastu
lat, poniewa zamordował swoj on i dzieci. SS-mani cenili jego niesłychan okrutno .
Tak yło si w prawdziwym obozie koncentracyjnym!
SS-mani i Max powrócili dopiero wieczorem. Mi dzy uderzeniami i przekle stwami jakim
sposobem liczyli nas i gonili do baraków. Prycze s tu równie
trzypi trowe, ale zamiast
słomianych sienników były tylko nieheblowane deski.
Budzi nas ryk Maxa. Przez otwarte okno wpadaj kamienie. Uciekamy do drzwi. cisk.
Nagle wszyscy si cofaj . W drzwiach stoi Max i ten, kto był koło niego otrzymywał uderzenie po
głowie. Próbujemy wyskoczy przez okno, ale Max ju tu jest eby rozdziela razy z powodu
„nieprzepisowego zachowania”. Czy by my nie wiedziały, e mo na wyj przez drzwi? Biegn z
powrotem do drzwi i unikam elaznej , wszechobecnej pi ci Maxa.
Poniewa spó nili my si troch na apel, Max ka e nam cały dzie sta w pal cym sło cu.
Ostrzega nas. Mamy sta nieruchomo. Podczas niewielkiego nawet ruchu b dzie si do nas strzela .
Sło ce wieci bezlito nie. Pragnienie jest nie do zniesienia. Nogi dr ,nie wytrzymuj . Zaraz
osun si na piasek, w kurz, eby cho na moment odpocz .
Zaewidencjonowano nas. Boje si poda mój prawdziwy wiek. Wszyscy poni ej osiemnastu
lat nie s „warto ciowi „ jako zdolni do pracy. Tak wi c wymamrotałam, e mam koło dwudziestu
lat. Czy mógłby uwierzy w to SS-man? Za kłamstwo z pewno ci mo na zosta rozstrzelanym!
Na szcz cie na mnie nie spojrzał.
Otrzymali my na kawałkach materiału wydrukowane numery, które natychmiast trzeba
było przyszy na naszych ubraniach ( do tego celu były nawet igły i nici). Nie jestem ju wi cej
numerem 5007 lecz stałam si numerem 60821.
Gdy numery zostały naszyte , dano zup , która jest tutaj jeszcze gorsza ni w Strasdenhof.
Letnie sinawego koloru pomyje bez kaszy. Niektóre dziewcz ta miały szcz cie. Znalazły w
swojej misce troch obierków ziemniaczanych.
2
Jeste my ju dziewi dni w tym piekle. Ze strachu przed razami Maxa chodzimy wszystkie wkoło
ze spuszczonymi głowami. Niebieskie si ce na moim ciele s „autografami Maxa”. Niektóre
kobiety s złe z tego powodu, e mnie przydarzaj si ci gle takie rzeczy. Nie zastanawiam si nad
tym.
W ci gu dnia, to znaczy mi dzy rankiem a wieczornym apelem, wchodzenie do baraków
jest zabronione. Gdy Max nie krzyczy „sta w bezruchu!” albo nie zmusza do kl czenia , siedzimy
w pal cym sło cu na ziemi. Nigdzie nie ma cienia, aby schroni si przed sło cem. Nic nie
otrzymujemy do picia, prócz tak zwanej rannej kawy – czarka na pi kobiet. Ka da próbowała by
pierwsza, eby nie musie zadowala si resztkami. Chocia ustalone było, e ka da pije tylko
cztery łyki, by wystarczyło dla wszystkich, oczywi cie gdy umierało si z pragnienia, łyk nie był
łykowi równy. Nie rozpychałam si i wstydziłam si ebra , dlatego byłam prawie zawsze ostatnia,
rzadko czwarta czy trzecia, druga czy pierwsza nigdy.
Ju trzy razy SS-mani wyszukiwali z naszego bloku ofiar do krematorium. Kazali nam
ustawi si , lustrowali nas i zabrali najbardziej wychudzone. Za pierwszymi dwoma razami
ka dorazowo zabrali trzydzie ci osób, kilka dni pó niej – sze dziesi t. Gdzie znajdowało si
krematorium, nikt nie wiedział. Mówiło si , gdzie w pobli u wej cia.
Jeden z tych, którzy roznosili zup , przyniósł kobietom z Wilna pozdrowienie od pisarza
Balysa Sruogi1.
1
Balys Sroga (1896-1947), był profesorem na Uniwersytecie w Kownie i Wilnie. Gdy nie udało si Niemcom na
pocz tku 1943 roku utworzy na Litwie Waffen-SS-Division, du grup litewskich intelektualistów i oficerów
deportowano do obozu Stutthof. Wspomnienia Srogi „Las bogów” ukazały si na Litwie dopiero w 1957 roku , pó niej
przetłumaczone zostały na wiele j zyków europejskich.
3

Podobne dokumenty