A. Perłowska, Nasza Troska (41) kwiecień 2013
Transkrypt
A. Perłowska, Nasza Troska (41) kwiecień 2013
Anna Perłowska Cztery ściany to nie dla mnie W marcu znała już diagnozę: rak jelita grubego, a dokładnie – nisko zlokalizowane niewielkie owrzodzenie. Żaden z lekarzy nie widział innego rozwiązania, jak operacja i wyłonienie stomii na stałe. W kwietniu pojechała do szpitala, gdzie na oddziale radioterapii przeszła tzw. krótką ścieżkę naświetlań. Towarzyszyli jej mąż i córka, która specjalnie przyleciała z Irlandii, by wspierać mamę. – Oboje bardzo się starali, żebym czuła się bezpiecznie – opowiada pani Anna. Po trzech tygodniach, dokładnie 26 maja, lekarz operujący zapewnił ją o radykalnym usunięciu komórek rakowych. – Świadomość, że przeżyłam tak poważny zabieg chirurgiczny, zdominowała szok związany ze stomią – wspomina. Nowa sytuacja, to samo życie Jeszcze przed operacją syn podarował jej dwie książki: „Rak jelita grubego” M. Bennetta Pochapina i „Żywienie chorych ze stomią” M. Jarosza. Pierwszą pani Anna przeczytała jeszcze w szpitalu i w ten sposób zaczęła oswajać się z nową sytuacją zdrowotną. Kiedy wróciła do domu, najbliższa i dalsza rodzina, przyjaciele i znajomi nie zawiedli, robili co mogli, by jej pomóc. Interesowali się rozwojem sytuacji na każdym etapie leczenia i rekonwalescencji. Pani Anna tak wspomina jedno z ważnych wydarzeń: – Synowa umówiła mnie z ciocią swojej przyjaciółki, która miała stomię. Spotkałyśmy się z panią Iwoną w kawiarni. I już podczas tamtej rozmowy wiedziałam, że stomia nie zmieni mojego dotychczasowego trybu życia. Brzmi to optymistycznie, jednak przesadą byłoby stwierdzenie, że od razu po operacji wszystko układało się znakomicie. Pokonywanie siebie Najtrudniej przyszło pani Annie pogodzić się z faktem, że była bardzo słaba i mało sprawna. Rany długo się goiły, co najmniej przez pół roku musiała nosić pas pooperacyjny. Dotąd zawsze była osobą aktywną, razem z mężem dużo podróżowali, wędrowali po górach, jeździli na rowerach. Tymczasem słoneczne lato 2011 roku fot. archiwum bohaterki Święta Bożego Narodzenia w 2010 r. były podobne do innych. Bezpieczne, spokojne, radosne. Anna Perłowska, nauczycielka z Bojanowa, spędziła je razem z mężem i parą przyjaciół w Szklarskiej Porębie. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało, że w jej organizmie dzieje się coś złego. Miesiąc później zaobserwowała krew w stolcu i przerażona pomyślała: „onkologia”. musiała spędzić w domu, powoli i cierpliwie wracając do stanu sprzed operacji. – Zupełnie nie radziłam sobie z zaopatrzeniem i pielęgnacją stomii – przyznaje. – Codziennie pomagał mi mąż. Okazał się silnym facetem, który powtarzał z uporem, że na pewno dam radę, jeśli przezwyciężę lęk i zaakceptuję swoje ciało. Stało się tak po jedenastu miesiącach, gdy okazało się, że pani Anna musi wyjechać do córki. – Decyzję o wyjeździe podjęłam natychmiast, ale miałam tylko trzy dni na przełamanie dotychczasowych oporów związanych ze stomią. I udało mi się to, a pobyt nad irlandzkim morzem sprawił, że poczułam się znacznie lepiej i pewniej – podkreśla. Wnuki, moja miłość Pani Anna nigdy nie bała się, że nie będzie miała co robić na emeryturze. Kiedy więc w marcu 2011 r. skończyła 60 lat i miała taką możliwość, nie wahała się ani chwili. – Wiedziałam, że stałam się pacjentką onkologiczną, z kalendarzem badań kontrolnych, ale miałam jeszcze tyle planów i pomysłów na życie! – mówi. – Postanowiłam raz w miesiącu zapraszać wnuki, Czarka (5 lat i 6 miesięcy) i Lenę (4 lata), na weekend. Cały ten czas poświęca na zabawę, spacery, wycieczki krajoznawcze, czytanie bajek i gry. Do tej pory była już z każdym z nich z osobna w Teatrze Lalek we Wrocławiu. – Przebywanie z wnukami jest najlepszą terapią dla mojego umysłu. Nadal też dużo z mężem 7 podróżujemy, kontynuujemy tradycję rodzinnych spotkań z różnych okazji, wędrujemy po górach. Pierwszy po operacji spacer na Ślężę odbyliśmy z córką we wrześniu 2011 r. Chodzimy też do teatru i na koncerty, a ja spotykam się regularnie z przyjaciółmi i koleżankami ze szkoły podstawowej i średniej – dodaje. W stronę życia Na pytanie, jak to się dzieje, że po tak trudnych doświadczeniach nie ucieka przed światem, pani Anna odpowiada z ożywieniem: – Zamykanie się w czterech ścianach to nie dla mnie. Nie znam czegoś takiego. Tyle się dzieje dokoła! Codzienne spacery uświadamiają mi, że ludzie, których spotykam, zasługują na to, by cieszyć się z ich towarzystwa. A przyroda – by podziwiać jej piękno. Siłę i motywację do życia czerpię z długich rozmów z mężem w czasie posiłków (stosujemy zasadę: mniej jedzenia, więcej przeżuwania), z niedzielnych obiadów z energetyczną rodzinką mego syna, z codziennych rozmów z córką, przyjaciółmi i znajomymi przez Skype’a. Z wymiany myśli drogą e-mailową, SMS-ową i telefoniczną. Wiem, że jakość mojego życia zależy ode mnie. I dlatego każda chwila jest ważna, bo być może limit moich dolegliwości nie został wyczerpany. Nie mogę się załamać i opuścić rąk. Przede mną nie tylko wspaniałe przygody, muszę jeszcze spisać swoje wspomnienia, by podzielić się nimi z wnukami...