Między życiem a sceną

Transkrypt

Między życiem a sceną
Między życiem a sceną – rozmowa z Januszem Radkiem Charyzma, doskonały głos, świetny kontakt z publicznością, a do tego szczypta egocentryzmu – taki przepis na artystyczny sukces podaje Janusz Radek. „Królowa Nocy”, wystawiona 28 marca po raz kolejny w „Alchemii”, stała się okazją do spotkania i rozmowy z wokalistą. e‐lama: Lama to portal tworzony z myślą o ludziach młodych, szczególnie zaś o studentach. Jak Pan wspomina okres swoich studiów na UJ? Janusz Radek: Nie mogę go porównać z dzisiejszymi możliwościami i technikami studenckimi. Dawniej było albo szybko albo długo. Ja studiowałem bardzo długo, to było kilkanaście lat… Był Pan przysłowiowym „wiecznym studentem”? Janusz Radek: Tak. Najpierw było prawo, ostatecznie historia, którą skończyłem. Jestem magistrem z nieodebranym dyplomem. Obroniłem się i to był ostatni dzień, w którym pojawiłem się na uczelni. Poświęciłem się rodzinie ‐ urodziła się Zuzia i nie miałem czasu, aby martwić się o studia. Wkrótce potem rozpocząłem pracę przy „Jesus Christ Superstar” i wtedy już na wszystko brakowało mi czasu. Jeśli UJ, to Kraków. Wybierzmy się w sentymentalną podróż – Jakie miejsca w Krakowie są dla Pana wyjątkowe? Janusz Radek: Park Bednarskiego… Tam często chodziłem z dzieckiem na spacery. Jeszcze placyk pomiędzy Kościołem Mariackim a Kościołem Jezuitów. Jest tam wspaniała brama ‐ nie ta, którą przechodzi się na Mały Rynek, ale prowadząca – podejrzewam ‐ do zakrystii. Przepiękna. Natomiast miejscem, gdzie warto wybrać się z przyjaciółmi jest Alchemia. Polecam ‐ już w niewielu miejscach można posłuchać muzyki granej na żywo – tutaj na szczęście jeszcze tak. Czy pojawiły się kiedykolwiek w Pana życiu docinki w stylu: „Janusz Radek ‐ człowiek dwojga imion”? Janusz Radek: Tak. Dla ułatwienia podaję, że mam jeszcze trzecie: Dariusz. [śmiech] Oczywiście nigdy się na to nie oburzałem. Zresztą, znajomi rzadko mówili do mnie Janusz, zdecydowanie częściej Jasiek albo Janek. Na stronie poświęconej recitalowi „Królowa Nocy” czytamy: „Królowa Nocy, to ciemna strona piękności dnia”. Jaka jest ciemna strona natury Janusza Radka? Janusz Radek: Nie będę mówił o swoich histeriach i załamaniach albo o moich czarnych myślach. W każdym człowieku jest tyle dobrego, co złego. Gdy grałem Judasza, właśnie to chciałem przekazać: nie ma ludzi na wskroś złych, ani na wskroś dobrych. Gdyby tak było, to nie mielibyśmy punktu odniesienia, nie potrafilibyśmy ocenić co jest złem, a co dobrem. Na scenie zachowuję się tak, jak wymaga tego tekst i pomysł reżyserski – gdy śpiewam o pewnych postaciach, stereotypach, czy wcieleniach zła na te trzy minuty jestem pierońsko zły. A jak to jest w życiu? Janusz Radek: W każdym człowieku czasami odzywa się ta ciemniejsza strona. Ja za najgorszą ludzką cechę uważam zazdrość, za nią idzie zawiść i złorzeczenia. Niestety świat ludzi występujących na scenie jest pełen zazdrości, to nie jest łatwe środowisko. Każdy, kto występuje na scenie jest egoistą, ma bardzo rozbudowane ego. Oczywiście pojawiają się też chwile refleksji i tak musi być, bo inaczej uważalibyśmy, że jesteśmy nadludźmi. Z drugiej jednak strony, w tej branży wymagane jest pewne myślenie egoistyczne, inaczej trudno zostać zauważonym. Przeciętność jest mało interesująca – przynajmniej na scenie. Śpiewa Pan: „Ja nie wiem, do kogo należę, Wszak szkoda, by tylko ktoś jeden mnie miał”. W jakimś stopniu, jako osoba publiczna należy Pan do fanów.. Janusz Radek: Staram się śpiewać do każdego słuchacza z osobna, ale jednocześnie chcę, aby przekaz był zrozumiały dla wszystkich. Czasem to się udaje, czasem nie. Cieszę się, jeśli ktoś przychodzi po koncercie i mówi, że czuł jakbym śpiewał tylko do niego, tylko jemu opowiadał jakąś historię. Nie ma Pan czasami ochoty, aby krzyknąć „Lass mich in Ruhe!”? Janusz Radek: Do publiczności nie. Nie gram na festynach, ale imprezach biletowanych ‐ ludzie wiedzą po co i na czyj koncert przychodzą. Jednak czasami mam ochotę tak powiedzieć osobom, które próbują wpływać na moją twórczość, na to, co mogę według nich robić, a co nie. Odgrywa Pan podczas swoich recitali na scenie bardzo różnorodne role. Której z tych masek najbliżej do osoby prawdziwego Janusza Radka? Janusz Radek: Do tego, co robię na scenie podchodzę z dużym dystansem. Świadomie kreuję pewne role, ale to nie znaczy, że jestem kłamcą ‐ w końcu mówię o rzeczach, które są prawdziwe. Z zasady powątpiewam we wszystkich tych, którzy przenoszą swoje napięcia psychiczne na scenę ‐ to z czasem staje się trochę banalne. Uważam, że tego typu ekshibicjonizm jest pretensjonalny, uniemożliwia odniesienie się do masy innych problemów, bo człowiek przestaje je dostrzegać patrząc tylko przez pryzmat swojej osoby. Z drugiej strony jest też tak, że od artystów wymagane jest, aby to, co robią na scenie realizowali też w życiu. Gdy ktoś na scenie jest walczącym buntownikiem, to w życiu też powinien nim być, ale nie jest to możliwe: człowiek stale się zmienia, nie można całe życie tylko buntować się, być ciągle zakochanym lub nieszczęśliwym. Można powiedzieć, że „Królowa Nocy” wraca na stare śmieci – tutaj w Alchemii wszystko się zaczęło i tutaj wszystko trwa nadal. Czy przez ten czas zmieniło się coś w spektaklu i równocześnie w Pana życiu artystycznym? Janusz Radek: Nie jestem zwolennikiem jakiejkolwiek formy scenicznej jako tworu w stu procentach skończonego. Nie powinno być tak, że układając spektakl, recital czy koncert zakłada się ich niezmienność. Nie powinno być tak, gdyż scena żyje. Jest główny szkielet, główna myśl, która co pewien czas ‐ w zależności od nastroju twórcy czy percepcji publiczności ‐ w jakimś stopniu jest ciągle kształtowana. „Królowa Nocy” ma teraz kilka lat – niemożliwe, by była identyczna tak, jak na początku. Spektakl musi cały czas ewoluować ‐ przynajmniej w ramach interpretacyjnych. Wciąż zdarza nam się czymś urozmaicać spektakl. Czy piosenka jest dziś jeszcze medium, za pomocą którego można przekazać istotną treść? Janusz Radek: Jest ona najpopularniejszą i najlepiej przyswajalną formą muzyczną, ale jednocześnie taką, która nie powinna być wyjątkowo skomplikowana intelektualnie – stworzyłem to pojęcie właśnie w tej chwili [śmiech]. Według mnie „wyjątkowe skomplikowanie intelektualne” występuje przy bardzo złożonych formach muzycznych: wielkich dziełach symfonicznych, ewentualnie przy improwizacji jazzowej. Zresztą korzenie piosenki sięgają arii operowych i operetkowych, wodewilowych zaśpiewów ‐ po to była stosowana i wymyślona przez takich, jak Mozart czy Offenbach, żeby również przeciętny słuchacz mógł się nią zachwycić. Gdy ktoś mi mówi, że piosenka jest wielkim i głębokim przeżyciem intelektualnym, zastanawiam się nad tym, bo ja nie traktuję jej w ten sposób. W „Królowej Nocy” jest Pan świetnym aktorem, musical nie jest Panu obcy. Czy planuje Pan w przyszłości rozwój w tym kierunku? Janusz Radek: Nie, bo ten kierunek się nie rozwija. Miał swój największy rozkwit w latach 60‐
70, niestety później tworzono już tylko typowe widowiska muzyczne, które opierały się na podobnych schematach, chociażby „Nędznicy” czy „Dzwonnik z Notre Dame”. Nie brałem nigdy udziału ani w „West Side Story” ani w „Miss Saigon” ‐ to w gruncie rzeczy nowoczesna operetka, a taka forma mnie nie interesuje. Zajmują mnie spektakle, które mają sporo z teatru dramatycznego – ten jest eksperymentem, polegającym na tym, że aktor nie śpiewa klasycznie swojej partii, tylko stara się znaleźć nową, atrakcyjną formę przekazu. „Sen nocy letniej” miał niewiele wspólnego z musicalem ‐ był współczesną transoperą ‐ jak nazwał go Leszek Możdżer. Aktorstwo nie polegało na tautologicznej grze tego, o czym się śpiewa, lecz na odkrywaniu pierwotnych pokładów w danym tekście. Podobnie było z innymi spektaklami, w których grałem: „Kombinatem”, „Operą za trzy grosze” czy „Opowieściami Jedenastu Katów”. Istnieje jedna rockopera ‐ „Tommy” zespołu The Who z lat 70, w której chciałbym zagrać. Tyle że taki spektakl jest niesamowitym wyzwaniem finansowym i produkcyjnym… Wiemy, że pracuje Pan nad nową płytą. Możemy się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat? Janusz Radek: Jestem przekonany, że warto znajdować rzeczy oryginalne, nie wpasowywać się w istniejące już konwencje. Nie ma sensu walczyć z czymś, co osiągnęło już perfekcję. Myślę, że naszym atutem ‐ tym, czym możemy zaskoczyć Europę, a nawet cały świat ‐ jest pewna oryginalność, która może polegać na eksponowaniu swojego głosu. Nie chcę go chować w mainstreamowych pioseneczkach, które słyszymy w radiu. Stąd pomysł, by wpleść w utwory pewne elementy ze słowiańszczyzny, wykorzystać polskie zaśpiewy. Lubię długie frazy, ładne melodie – a tych ludzie się boją, bo według nich skomplikowane dźwięki nobilitują muzykę do miana sztuki. To nieprawda. Piękna melodia również jest sztuką, wartością samą w sobie. Skomponowałem piosenki, które są bardzo melodyjne, a równocześnie bardzo trudne do zaśpiewania. Chcę ujarzmić tradycyjną formę piosenki i jednocześnie nie popaść w banał. Po roku poszukiwań znalazłem producenta muzycznego ‐ Mateusza Pospieszalskiego, któremu spodobały się moje kompozycje i w zupełnie niekonwencjonalny i nowoczesny sposób je zaaranżował. Wyjątkowa zasada konstrukcji tych utworów polega na połączeniu współczesności i jej technologicznych rozwiązań z bardzo klasycznymi zestawieniami harmonicznymi, na przykład kwartetem smyczkowym. Powstaje płyta, która ‐ mam nadzieję ‐ do końca kwietnia zostanie zrealizowana w studiu. Obok tekstów mojego autorstwa znajdą się na niej również cztery wiersze Haliny Poświatowskiej. Żyję tym projektem od co najmniej miesiąca i z pewnością przez kolejny nie będę myślał o niczym innym. Dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów. Janusz Radek: Ja również dziękuję. 

Podobne dokumenty