Zapominanie Eleny

Transkrypt

Zapominanie Eleny
Edmund White
Zapominanie Eleny
Przełożyli
Andrzej Sosnowski i Szymon Żuchowski
Biuro Literackie • Wrocław 2013
3
Rozdział pierwszy
O
budziłem się pierwszy z całego domu, lecz nie wiem,
jakie są tego implikacje. Oczywiście nie mogę mieć
całkowitej pewności, że wszyscy poza mną dalej śpią,
ale dwaj mężczyźni w moim pokoju oddychają głośno, a ich dłonie są rozpostarte, zwinięte w pięści lub zamknięte w sposób
równie naturalny, co nieprawdopodobny – krótko mówiąc, wątpię,
aby ktokolwiek mógł być na tyle sprytny, żeby tak przekonująco
improwizować gestykulację snu. Ponadto pod oczami mają półkoliste, opuchłe obwódki, a ich wargi są lekko rozchylone.
Co do użytkowników innych pokoi, to nie sposób ustalić, czy
jeszcze śpią, czy nie, a nawet czy w ogóle są w domu. A jednak
nikt się nie krząta; tego mogę być całkiem pewny, gdyż ściany są
cienkie i nie sięgają sufitu, a dom jest tak mały, że żadna jego część
nie leży dalej niż trzydzieści stóp od mojego łóżka.
Zastanawiam się, jakie wywarłbym wrażenie, gdybym poszedł
teraz do łazienki? Być może nikt nawet by nie zauważył, być
może nikogo by to nie obeszło; jest możliwe, że ludzie mają tutaj
całkiem „naturalny” stosunek do czynności fizjologicznych, że
uważają je już to za humorystyczne, już to zbyt trywialne, żeby
o nich mówić. A z drugiej strony, zawsze zachodzi możliwość,
że całą sprawę ustala skrupulatnie ułożony protokół, a domownicy przestrzegają porządku wzrostu, popularności bądź starszeństwa.
Po prostu muszę skorzystać z łazienki, bez względu na ewentualne konsekwencje. Nawet jeśli popełniam błąd, to bardzo wątpię,
żeby ktoś zganił mnie wprost. Wygląda na to, że panuje klimat
tolerancji, nawet jeśli każda niestosowność jest przedmiotem
wszechstronnych analiz i niekończących się żartów – lekkich,
7
nonszalanckich, uporczywych. Wczoraj wieczorem po kolacji
Bob wstał od stołu i kręcił się po pokoju – sądzę, że nie bardzo
wiedział, co ma dalej robić. Zdobywszy się wreszcie na śmiałość,
powiedział, nie zwracając się do nikogo w szczególności: – Myślę,
że przespaceruję się do hotelu i chwilkę potańczę. – Jego deklaracja
przeszła bez echa. Jeszcze raz obszedł pokój i ziewnął w sposób
najwyraźniej wymuszony – to w ogóle nie było prawdziwe ziewnięcie, raczej kiepska imitacja. Potem wyszedł.
Kiedy tylko umilkł odgłos jego kroków, mężczyźni przy stole
wybuchnęli śmiechem. – Tańce? Co za absurd! Kto chodzi do hotelu, zanim wybije północ? Ale Bob zawsze gubi miarę. Na przykład
tyle razy mu mówiłem, że ludzie wychodzą z hotelu około drugiej
nad ranem i idą do domu. Ale on bierze wszystko tak dosłownie,
że teraz wychodzi p u n k t druga, bez względu na okoliczności,
bez względu na towarzyskie niuanse. Naturalnie już kilka razy
został na lodzie, a w takich wypadkach złości się i mówi: „Przecież
p o w i e d z i a ł e ś, że o drugiej”. Próbuję mu tłumaczyć, że trzeba
uważnie badać nastrój towarzystwa, obserwować ważnych ludzi
i wiedzieć, kiedy o n i okazują zniecierpliwienie i gotują się do
wyjścia.
– Nigdy mu się to nie uda – rzekł Herbert, który, choć małomówny, z pewnością jest głową domu, a całkiem niewykluczone,
że w ogóle jakąś ważną figurą. Opanował sztukę pobłażliwej nonszalancji w większym stopniu niż inni domownicy; kiedy zeszłego
wieczora spytałem go, czy mam sprzątnąć ze stołu, położył mi na
ramieniu dłoń gestem zupełnie wyzbytym przyjaźni i serdeczności, mówiąc: – Ależ mój drogi, rób, jak chcesz. Kto zwraca uwagę
na takie rzeczy? Każdy idzie za swoim impulsem, a gospodarstwo
samo świetnie się kręci.
– Nigdy mu się to nie uda – mówił Herbert – gdyż jest zupełnie pozbawiony instynktów społecznych. A zresztą komu są one
potrzebne? – zapytał, rzucając spojrzenie w moją stronę. – Za to
ma inne, ważniejsze właściwości. Nawet jego nieudolność wydaje
mi się czarująca. Dzisiaj wyodrębniłem jego kolejny manieryzm,
mógłbym go określić mianem „syndromu ziewania”.
8
Wszyscy nakłaniali Herberta, aby opisał ów syndrom. Kiedy
pochylili się głębiej nad stołem (Herbert roztropnie zniżył głos),
najciszej, jak umiałem, podałem świeżą kawę.
– „Syndrom ziewania” możemy zaobserwować, kiedy Bob jest
zakłopotany, niepewny, czy ma iść tu, czy tam, albo też kiedy
zdaje sobie sprawę z jakiegoś napięcia w grupie, którego mógł być
przyczyną. W takich chwilach Bob p o h u k u j e – nie, to słowo
jest może nie dość uprzejme. Odwraca wzrok, opuszcza szczękę
i z ciężkim przydechem wydaje z siebie jeden wysoki ton, po czym
obniża go o „kwintę”, jeśli nie macie nic przeciwko technicznej
terminologii w mojej wypowiedzi. Rozpoznałem rzeczony syndrom dzisiaj rano i miałem już przyjemność widzieć – a może
raczej słyszeć – jego działanie dokładnie sześć razy.
Billy, chłopiec do posług Herberta, a może jego sekretarz, lokaj
lub młodszy brat – nie wiem dokładnie, jakie miejsce zajmuje
w hierarchii, i bardzo uważam, aby traktować go z szacunkiem,
na wypadek gdyby się okazało, że jest figurą o pewnym, może
nawet nadzwyczajnym, znaczeniu – Billy zaniósł się śmiechem
i powiedział: – Załatwiłeś chłopaka n a f e s t.
Ktoś zapytał o to ciekawe wyrażenie i Billy wyjaśnił z nieukrywaną radością, że „na fest” jest w hotelu najnowszym zwrotem
odpowiadającym znaczeniu słów „zupełnie”, „całkowicie”, „kompletnie”. – Na przykład można powiedzieć: „posprzątam w tym
domu n a f e s t” albo, ubierając się, „dziś wieczór dam fason n a
f e s t”.
Zanotowałem w pamięci wyrażenia „na fest” i „dać fason”
z mocnym postanowieniem wypróbowania ich w jakiejś pogawędce z innym nowicjuszem (o ile jestem nim ja); gdy już oba
zwroty gładko wpiszą się w mój repertuar, będę ich używał
w rozmowach z pozostałymi ludźmi, cały czas pamiętając, aby
kłaść na nie nieznaczny, ironiczny nacisk, bo mogłem podejrzewać,
iż hotelowy slang uchodzi za zabawny tylko o tyle, o ile stosuje się
go z pełną świadomością jego nieczystego charakteru.
W sumie nader krótko głowiłem się nad nowymi słowami,
gdyż moją uwagę przykuł bardziej naglący problem: czy kwestia
9
Billy’ego (,,posprzątam w tym domu n a f e s t”) nie była czasem
subtelnym, przeznaczonym dla mnie sygnałem od Herberta, bądź
od całej grupy, przypominającym o obowiązkach, które bezwiednie zaniedbałem? Nie śmiałem zapytać wprost, bo przecież znów
usłyszałbym tylko: – Ależ mój drogi, rób, jak chcesz.
– Dlaczego tolerujemy Boba? – zagadnął ktoś Herberta ze
śmiechem. – Jest taki komiczny: tańczy o jedenastej i ziewa.
A zwróciliście uwagę, jak sprytnie sobie wyobraził, że obejdzie
wszystkie zawiłości mody? Ubiegłej nocy oznajmił, że będzie nosił zieloną koszulę i niebieskie dżinsy przez całe lato – to ma być
jego „znak firmowy”, jak wyjaśnił mi z wyraźną satysfakcją. Oznacza to nie tylko wypaczone i prymitywne pojęcie ubioru, coś jak
opakowanie produktu gwoli łatwej identyfikacji, ale dowodzi
również lekceważenia pewnego wyglądu, który moglibyśmy
osiągnąć jako grupa. Nie sugeruję, żebyśmy wykoncypowali jakieś
mundurki czy coś w tym stylu, ale są przecież momenty, w których
należałoby dostosować się do kolegów i złożyć im przynajmniej
mały galanteryjny ukłon. Na przykład gdyby Bob nosił się całkiem
na niebiesko, ja mógłbym dobrać niebieską chustkę w charakterze
aluzji do jego kostiumu.
– Ważniejsze jest to – powiedział Herbert – że upór, z jakim
Bob obstaje przy zielonym i niebieskim, świadczy o zupełnej
nieświadomości zmian pogody i pór roku. Bóg wie, że nie wymagam zgodności naszych strojów, ale ekscentryczność, jeśli ma
być godna uwagi, musi być rzadkim i wykalkulowanym wyjątkiem. Rzecz jasna, Bob ma wszelkie prawo nosić, co tylko zechce.
Nie możemy być małostkowi. – Herbert spojrzał na wszystkich
i powoli wysunął podbródek jak pianista rozpoczynający nową
frazę. – Co do twojego pytania: „dlaczego tolerujemy Boba?”, to
byłem skłonny myśleć, że nie ma nic łatwiejszego. Jest czarującym
młodym człowiekiem. Obecnie wszyscy jesteśmy równi.
Ostatnie słowa Herberta, wypowiedziane niemal bezgłośnie,
wynurzyły się z nurtu jego argumentacji równie niespodziewanie jak ludzka ręka z morskich fal wśród nocy. Pokój wypełniło
chrobotanie odsuwanych krzeseł: mężczyźni wstawali. Herbert
10
przeszedł przez pokój i, wspiąwszy się na trzy schodki prowadzące
na górny poziom domu, skręcił w prawo, żeby zapalić przyćmioną
lampkę stojącą za bambusową storą. Usiadł na krawędzi pryczy
i otworzył książkę.
Mężczyzna, który zapytał: „dlaczego tolerujemy Boba?”, popadł w niełaskę; natychmiast opuścił dom, ale, jak spostrzegłem,
zostawił niedomknięte drzwi. Zastanawiałem się, czy ta nowa
niestosowność została zauważona przez innych.
Ktoś nastawił płytę z „Dysonansowym” kwartetem smyczkowym Mozarta i ta interpretacja stanu rzeczy w domu nie uszła
mojej uwagi. Sprzątnąłem ze stołu i zabrałem się do naczyń. Jeden ze starszych mężczyzn zaoferował pomoc przy wycieraniu,
ale zapewniłem go, że uwielbiam robotę przy naczyniach, dzięki
niej odpoczywam. Mam nadzieję, że mi uwierzył. Jakżebym się
cieszył z jakiegoś własnego zadania, z określonego przydziału –
cóż, skoro należy wątpić, abym go otrzymał. Kiedy wkładałem
naczynia w pianę, myłem je ściereczką, spłukiwałem i wreszcie,
przed położeniem na suszarce, sprawdzałem, czy aby na pewno są
czyste, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że bałem się, iż coś upuszczę.
Czy wówczas zapytaliby, dlaczego jestem taki nerwowy? Co bym
odpowiedział? Na szczęście wykonałem zadanie bez pechowych
wypadków. Wieszając ręcznik obok kuchenki, zanuciłem piosenkę – tę samą, którą nucił Herbert, zmywając po drugim śniadaniu.
Nie znałem tytułu; mam wszakże nadzieję, że była równie na
miejscu o jedenastej wieczór, co pół do trzeciej po południu!
– Skąd ta radość? – zapytał jeden z mężczyzn, dotykając mojego ramienia.
– Tak przyjemnie jest tu być – odparłem – z dala od wszystkiego. Nie wiem. Po prostu w tej chwili jest w domu taka miła
atmosfera, nie sądzisz?
Trochę się bałem, że mógł mnie zrozumieć opacznie i pomyśleć,
że kiedy indziej nie uważam atmosfery za tak przyjemną, ale on
tylko skinął głową, uśmiechnął się i skierował wzrok w stronę
mężczyzn siedzących na długiej, wąskiej sofie. Wszyscy czytali
najwyraźniej tę samą książkę. Przynajmniej okładki były iden11
tyczne: szkarłatne płótno, złote litery na grzbiecie. U góry każdego
egzemplarza zwisało coś, co wyglądało na zakładkę – pojedynczy
sznur rzeźbionych drewnianych paciorków przyczepiony do kutasika z czerwonego jedwabiu.
Przerwa na lekturę trwała pół godziny. Zupełnie nie wiedziałem, czym mógłbym się zająć. Czy oczekiwano ode mnie, że też
będę czytał, a jeśli tak, to co? Nigdzie nie widziałem wolnego
egzemplarza szkarłatnej książki, a gdybym nawet go spostrzegł,
to i tak w żadnym wypadku nie założyłbym automatycznie, iż
został przeznaczony dla mnie. Mijały minuty; siedziałem na
wysokim stołku w kuchni i, sącząc kawę, kontemplowałem białe
esy-floresy namalowane na różowym blacie z plastiku, mając
nadzieję, że moje milczenie i spuszczone oczy wprawią w ruch,
niczym dziecinnego bąka, oszołamiającą i potężną sprzeczność
między znudzonym, nowoczesnym młodym człowiekiem obojętnie sączącym kawę a żarliwym akolitą pokornie czekającym
u wrót świątyni. Myślę, że fortel okazał się skuteczny.
Przez przepierzenie zauważyłem, że Herbert odkłada książkę
i powstaje z pryczy. Stanął u szczytu schodów i powiedział: – Czy
nie powinniśmy gotować się do wyjścia?
– Naprawdę? Tak wcześnie? – zapytałem, ryzykując wszystko. –
Która godzina?
– Jedenasta trzydzieści – odparł Herbert – a przecież musimy
się jeszcze wszyscy umyć i ogolić.
– Jedenasta trzydzieści! – wykrzyknąłem. – Nie ma co, czas
rzeczywiście tutaj leci.
Herbert uśmiechnął się. – Prawda? Wezmę prysznic pierwszy,
jeśli nie macie nic przeciwko temu.
Westchnąłem z ulgą, kiedy zamknął za sobą drzwi łazienki,
wszak mogłem być pewien, że zdobyłem uśmiech. Powodzenie
u Herberta złagodziło na chwilę napięcie, jakie odczuwałem
w barkach. Spostrzegłem, że dzięki uniżonej postawie i bacznej
obserwacji, postępowaniu z taktem i sporadyczną werwą, można
było iść w górę na wyspie – tyle że bałem się, iż w każdej chwili
mogę opaść z sił. Byłem tak bardzo zmęczony.
12
Herbert zostawił książkę na kuchennym blacie. Otworzyłem
ją i przeczytałem: „Kiedy książę zstępuje z łodzi, wszyscy padają
na kolana. Od tej chwili aż do zmroku w mocy jest Stary Kodeks.
Obowiązują wszystkie tradycyjne formy”. Na marginesie dopisek:
„Nudne, lecz cwane”.
