wieści ze strasburga

Transkrypt

wieści ze strasburga
~ ~ ~ ~ ~ WIEŚCI ZE
STRASBURGA ~ ~ ~ ~ ~
UNIA EUROPEJSKA
Strasburg, 6 czerwca 2004 r.
Tydzień 38
Witam, witam w Unii Europejskiej.
Miesiąc temu miałem przyjemność być naocznym świadkiem wciągnięcia flag Polski
i dziewięciu innych krajów na maszty przed gmachem Parlamentu Europejskiego. Tak
oto staliśmy się Unioeuropejczykami, obywatelami UE, choć wcale nie zmienialiśmy
paszportów. Ten list będzie więc oczywiście o tym, jak rozszerzenie wyglądało
w mieście, które jest w samym środku Wspólnoty od samego jej początku i dumnie
nazywa się „stolicą europejską” (będąc tu można odnieść wrażenie, że w ogóle nie ma
czegoś takiego jak Bruksela).
Ale zacznijmy od małego wstępu historycznego, a konkretnie od św. Leona IX (znanego przed objęciem pontyfikatu jako Bruno z Eguisheim). Był to jedyny w historii papież pochodzący z Alzacji i jeden z najwięcej podróżujących – w wędrówkach po Włoszech, Niemczech i Francji spędził więcej czasu niż w Rzymie, więc pod tym względem
bije chyba nawet Jana Pawła II! Podczas jednej z tych podróży, będąc w swej rodzinnej Alzacji, konsekrował w Strasburgu kościół św. Piotra – dla odróżnienia od już istniejącej świątyni pod tym samym wezwaniem, zwany nowym kościołem św. Piotra
(Saint-Pierre-le-Jeune). Mniej więcej w tym samym czasie, gdy wznoszono strasburską katedrę, kościół został przebudowany w stylu gotyckim i jest do tej pory jednym
z najpiękniejszych kościołów w mieście. W 1524 r. kościół przejęli protestanci, lecz po
zdobyciu Strasburga przez Francję w 1681 r. ustanowiono w nim tzw. simultaneum polegające na tym, że świątynię podzielono na dwie części: katolicy modlili się
w prezbiterium, a luteranie w nawie głównej. Dopiero w 1893 r. katolicy zbudowali sobie nieopodal własny nowy kościół św. Piotra, a stary nowy kościół św. Piotra stał się
znowu w całości protestancki. Niemniej, podział na dwie części widać do dzisiaj: barokowe prezbiterium oddzielone jest ozdobnym przepierzeniem i organami od naw,
w których zachowały się gotyckie zdobienia – w śród nich wspaniałe freski. Jeden
z nich to kopia słynnej „Navicelli” Giotta di Bondone z bazyliki św. Piotra w Rzymie.
W czasie, gdy go namalowano, miał obok znaczenia religijnego, również wymiar polityczny – był to protest przeciw awiniońskiej niewoli papieży.
No dobrze, ale dlaczego ja o tym piszę? Aha, już wiem. Chodzi o inny ważny fresk
z tego kościoła, również o przesłaniu religijno-politycznym, które na dodatek nadal
pozostaje aktualne. To „Marsz narodów do Krzyża”. Fresk przedstawia ukrzyżowanego
Chrystusa, w kierunku którego podąża konny orszak, w którym każda z kobietjeźdźców reprezentuje jeden z narodów piętnastowiecznej Europy. Na czele, właściwie pod samym krzyżem, jedzie przedstawicielka Niemiec, nieco za nią Włoszka
i Francuzka. W dalszej kolejności jadą przedstawicielki takich krajów jak Anglia,
Szkocja, Kastylia, Aragonia i Sycylia. Ostatni jeźdźcy w orszaku to dwa bratanki
(dwie bratanice?): Węgierka i Polka. Na samym końcu idą jeszcze dwie piechurki,
przedstawicielki Litwy (tak mi się wydaje) i Orientu (Palestyny?); być może pieszo
przedstawiono te nacje, które dopiero niedawno przeszły na chrześcijaństwo.
W każdym razie jest to unikat w skali europejskiej, który szczególnie pasuje właśnie
tu, w mieście, które było raz niemieckie, a raz francuskie, a dziś jest jedną ze „stolic
europejskich”, a do tego w kościele, który należał do dwóch wspólnot religijnych naraz.
Oczywiście można powiedzieć, że nazywanie tego fresku „Pocztem narodów Europy”,
jak chcą niektórzy, jest nadinterpretacją; na początku XV w. pojęcie Europy jeszcze
nie istniało lub dopiero zaczynało się kształtować, a malowidło przedstawia tak naprawdę poczet narodów chrześcijańskich na drodze do Chrystusa. Ale można to też
potraktować jako kolejny argument za chrześcijańskimi korzeniami Europy; nic dziwnego, że reprodukcją fresku chętnie posługują się polscy delegaci w Strasburgu.
Jednak dopiero jakieś pięć wieków później Strasburg stał się siedzibą międzynarodowej instytucji. Nota bene, najstarszej wciąż działającej międzynarodowej instytucji w Europie, bowiem powstała ona w wyniku ustaleń Kongresu Wiedeńskiego.
Chodzi tu o Centralną Komisję Żeglugi Reńskiej, która zajmuje się regulacją żeglugi po
jednym z najważniejszych śródlądowych szlaków wodnych w Europie. Początkowo jej
siedziba mieściła się w Moguncji, później przeniesiono ją do Mannheim, a od 1920 r.
urzęduje w dawnym Pałacu Cesarskim, przemianowanym na Pałac Reński, w Strasburgu.
Po II Wojnie Światowej w Strasburgu zaczęto umieszczać siedziby nowych instytucji i organizacji międzynarodowych. Strasburg chlubi się zresztą tym, że razem
z Genewą i z Nowym Jorkiem należy do ekskluzywnego klubu miast, które nie będąc
stolicami państw, goszczą siedziby organizacji międzynarodowych. Pierwsza była, założona w 1949 r. przez dziesięć państw, Rada Europy – organizacja zajmująca się głównie ochroną praw człowieka, która dziś skupia wszystkie kraje europejskie
z wyjątkiem Białorusi i Monako. Jej pierwsze sesje odbywały się w Pałacu Uniwersyteckim, dopóki nie wzniesiono nowoczesnego Pałacu Europejskiego nieco na północ od
centrum miasta. Z czasem w sąsiedztwie zaczęły się pojawiać inne „europejskie” instytucje – Europejski Trybunał Praw Człowieka i Parlament Europejski – tworząc całą
„Dzielnicę Europejską”.
Z wymienionych dotąd instytucji, tylko Parlament Europejski jest organem Unii
Europejskiej. PE to twór jedyny w swoim rodzaju: jest to jedyny na świecie ponadnarodowy organ powoływany w wyborach powszechnych. Wydawałoby się, że jego znaczenie powinno być potężne; tymczasem PE ma dość ograniczone kompetencje. Dość
powiedzieć, że nie ma nawet prawa samemu wybrać swojej siedziby. Większość europosłów i pracowników PE otwarcie przyznaje, że woleliby, gdyby wszystkie posiedzenia
parlamentu odbywały się w Brukseli, a obecny, ustalony odgórnie system z trzema siedzibami – w Brukseli, w Strasburgu i w Luksemburgu – to potworne marnotrawstwo.
Nie trudno nie przyznać im racji, ale też nie należy liczyć na to, by ten stan rzeczy się
prędko zmienił. Europosłowie będą musieli więc nadal jeździć tam i z powrotem na linii
Bruksela – Strasburg (w Luksemburgu nie odbywają się posiedzenia plenarne, tam są
tylko biura).
Teraz będą to już także polscy europosłowie. Trzeciego maja, w nasze Święto Konstytucji, Polska i pozostałe kraje, które weszły z nami do Unii, zostały oficjalnie powitane w Parlamencie Europejskim. Na uroczystość wybrałem się razem z innymi Polakami i wspólnie oglądaliśmy wciąganie flag nowych krajów członkowskich przy dźwiękach
ich hymnów. Nota bene maszty, na które te flagi wciągnięto, są darem Stoczni Gdańskiej, który osobiście przekazał parlamentowi Lech Wałęsa. Przy okazji wygłosił też,
rzecz jasna, przemówienie o tym, jak to Europa powinna oddychać „dwoma połowami
płuc” (już, już chciał powiedzieć dobrze, ale zdążył się poprawić na po swojemu). Po tej
uroczystości posłowie przenieśli się do środka na krótką sesję parlamentarną. Ponieważ koleżanka jest tam stażystką, to udało mi się wejść do gmachu razem z nią, ale na
samą salę posiedzeń już się nie zmieściliśmy. Miałem za to okazję pozwiedzać budynki
PE i to dokładniej niż podczas oficjalnej, szkolnej wizyty następnego dnia. Między innymi obejrzałem przepiękny widok Wogezów ze szczytu wieży i wypiłem piwo w parlamentarnej kawiarni.
Trzeba przyznać, że pod względem architektonicznym PE jest bardzo ciekawy: labirynt korytarzy, schodów, wind i mostków, do tego trochę zieleni. Ale co mnie najbardziej zaciekawiło, to to, że niemal wszędzie słyszałem język polski – posłowie, ich
rodziny, koledzy, stażyści, wszyscy mówili po polsku. Widziałem nawet jednego pana
w charakterystycznym biało-czerwonym krawacie; to chyba najlepszy dowód, że Polska naprawę weszła do Unii.
Następnego dnia, jak wspomniałem, byłem już na wycieczce zorganizowanej, która
obejmowała głownie krótki pobyt na sali obrad podczas sesji plenarnej oraz wykład
jednego z pracowników PE. Same obrady niewiele się różnią od tych w polskim Sejmie.
Główna różnica jest chyba taka, że posłowie, gdy mają przemawiać, po prostu mówią
tam, gdzie siedzą, bez wychodzenia na mównicę. No i oczywiście, każda wypowiedź
jest na bieżąco tłumaczona na dziewiętnaście pozostałych języków. Wersja polska
jest w słuchawkach na kanale 18. Niestety, póki co, nie mają tu komisji śledczych.
Przez jakiś czas potem po obu stronach Renu było trochę imprez z okazji rozszerzenia. Nad samym Renem właśnie otwarto nowy park, zwany Parkiem Dwóch Brzegów,
którego obie części połączone są kładką dla pieszych. Tam przez parę nocy pod rząd
miały miejsce pokazy sztucznych ogni. W parku przy Oranżerii jednego dnia był pokaz
strojów ludowych, smakołyków itp. z „nowych” krajów… Na mnie największe wrażenie
zrobił strój kobiecy z południowych Moraw – z takim czymś wielkim (naprawdę nie
wiem, jak to nazwać) na ramionach.
Pytałem niektórych młodych Francuzów, co myślą o wejściu Polski do UE. Przeważnie mówili, że ogólnie, to dobrze, ale trochę się boją „bezpośrednich skutków gospodarczych”. Od kiedy tu jestem, staram się odtworzyć obraz Polski, takiej, jak ją widzą Francuzi. Nie ma tu dużych niespodzianek i wygląda to mniej więcej tak:
• zimno;
• dużo katolików, Czarna Madonna i papież (niektórzy nawet kojarzą skądś moje
imię: Ah, « Karol », comme le pape ! );
• wódka, zwłaszcza „Zubrowska” (skąd im się to „s” tam wzięło, nie mam pojęcia);
• zimno;
• w polskim hymnie jest wzmianka o Napoleonie (a może o Karolu Wielkim?), choć
we francuskim nie ma o nim ani słowa;
• piękne kobiety;
• Polacy są cwani i umieją kombinować (zupełnie tak jak Francuzi, którzy nazywają
to „Systemem D”, od słowa se débrouiller – radzić sobie);
• w Polsce jest takie miasto, Cracovie, o którym ostatnio się coraz więcej słyszy
(może dlatego, że większość Polaków, których się tu spotyka, to krakowianie), czyżby
to była stolica Polski?
• zimno;
• aha, zapomniałbym, oczywiście Polacy całują panie w rękę.
A więc różnice kulturowe są, nie ma co do tego wątpliwości. Ale, jak na to spojrzeć
z dalszej perspektywy, to jednak Europa jest pewną całością, która od reszty świata
mocno się wyróżnia. Wystarczy posłuchać niemieckiego wykładowcy, który nie jest
w stanie wyjaśnić studentce ze Stanów, na czym polega idea solidarności, w Ameryce
najwyraźniej nieznana. Wystarczy posłuchać koleżanek z Kolumbii, jak opowiadają
o porwaniach dla okupu, które w ich kraju są na porządku dziennym i każda z nich miała porwanego kogoś z najbliższej rodziny. A zdecydowanie najlepiej posłuchać studenta z Republiki Środkowoafrykańskiej, który zapytał moją sąsiadkę – Bułgarkę – jaki
jest język narodowy w jej kraju:
– Bułgarski.
– Ale mnie nie chodzi o język twojego plemienia, tylko o język ogólnonarodowy:
francuski, angielski?
– Bułgarski.
– Aha. To kiedy mieliście dekolonizację?…
LISTY DO REDAKCJI
Ten list nadesłał Pan Janusz Zegarmistrz z Krakowa:
Cześć Karolu!
Czytałem Twój ostatni list – jestem pod wrażeniem, gratuluję poczucia humoru, ten odpowiednik śledzia solonego jest wspaniały – (całe szczęście – jak przypuszczam – nie brakuje tam
papieru toaletowego)!
Jak zobaczysz jeszcze tego faceta w spódnicy w kratkę grającego na kobzie, powiedz mu
ode mnie żeby wypuścił to zwierzę, to przestanie się tak wydzierać.
Pozdrawiam – Janusz Zegarmistrz
Nie omieszkam na pewno. Dziękuję za list i pozdrawiam wszystkich czytelników.
Karol

Podobne dokumenty