Nowa perspektywa

Transkrypt

Nowa perspektywa
Nowa perspektywa
K. J. Yeskov:
Ostatni władca Pierścienia
(Paslednij kolcenosiec)
Recenzja powieści fantasy
Borys Jagielski
Wydawnictwo i rok wydania: Solaris, 2002
Rok pierwszego wydania: 2002
Liczba stron: 430
Oprawa i wymiary: miękka
ISBN: 83-88431-28-5
Drugiego września 1973 r. hebanowe wrota dostojnie się zamknęły. Zdobiony srebrem klucz
wypadł z mithrilowego zamka i gdy bezpowrotnie tonął w trawie przysypanej pierwszymi
złotymi, jesiennymi liśćmi, dusza Demiurga wznosiła się wyżej i wyżej, ku przejrzystym,
chłodnym niebiosom. Niewielkie drzwi widniejące w bramie były potem jeszcze kilkukrotnie
otwierane, gdy Christopher Tolkien publikował „Silmarillion” i kolejne tomy „Historii
Śródziemia”. Nikt jednak nie ma złudzeń, że główne wejście raz jeszcze rozewrze swoje
podwoje, choć magiczny świat Śródziemia nadal kusi i fascynuje. Niektórzy, jak na przykład
Nik Pierumow, autor trylogii „Pierścień Mroku” decydują się na pokonanie porośniętego
bluszczem muru i wkraczają do środka gdzieś w pobliżu zamkniętych na głucho wrót. Rodak
Pierumowa, K. J. Yeskov zdecydował się na większą dyskrecję. Okrążył ogrodzenie i odkrył
skrzypiącą, pokrytą rdzą, nigdy nie używaną tylną furtkę. Tym sposobem wkroczywszy do
Śródziemia od południowego-wschodu znalazł się w krainach, powszechnie uznawanych za
mroczne, groźne i niezbadane. Co odkrył podczas swojej podróży?
Napis umieszczony na okładce – „wojna o pierścień oczami Saurona” (powinno pisać zresztą
„Pierścień”) – to pospolity chwyt reklamowy, który o zawartości książki daje pojęcie mniej
więcej w trzech czwartych mylne. Nie mamy tu wcale do czynienia z retellingiem wydarzeń
przedstawionych we „Władcy Pierścieni”. Faktycznie, poznamy nowe wersje kilku epizodów
związanych bezpośrednio z Wojną o Pierścień – na przykład odejścia Sarumana z Białej Rady
i bitwy na Polach Pelennoru – lecz właściwa fabuła rozgrywa się już po jej zakończeniu,
obejmując okres od kwietnia do początku sierpnia roku 3019 Trzeciej Ery. Sytuacja
przedstawia się następująco: wojska Saurona zostały rozbite, Barad-Dur upadł, gondorska
armia okupuje terytorium pokonanego ze szczętem wroga. Przez mordorską pustynię
uciekają dwaj żołnierze – znakomity zwiadowca, orokuen Cerleg i umbarski lekarz polowy
Haladdin. Do niedawna byli żołnierzami w armii Saurona, obecnie są niedobitkami, którzy
usiłują znaleźć jakieś bezpieczne schronienie i uniknąć śmierci z rąk zwycięskich
Gondorczyków. Z Haladdinem niespodziewanie kontaktuje się Nazgul. Zleca konsyliarzowi
zadanie – zadanie nie tyle niebezpieczne, co teoretycznie niemożliwe do wykonania. Jeżeli się
uda, elficka ekspansja w Śródziemiu zostanie powstrzymana. Jeżeli nie – z biegiem stuleci
ludzie staną się niewolnikami długouchych i długowiecznych stworzeń. Tak przynajmniej
Nazgul wykłada całą rzecz Haladdinowi, dodając, iż zadanie wykonać trzeba przed upływem
stu dni, a lekarz jest jedyną osobą, która może się go podjąć.
W jakimś odrętwieniu Haladdin wrócił do ogniska i usiadł naprzeciwko przybysza w ciemnym
płaszczu i nagle zachłysnął się powietrzem, jak po wymierzonym ciosie w splot słoneczny:
cień nisko nasuniętego kaptura krył pustkę, z której patrzyła na niego uważnie para
matowych, purpurowych węgielków. Siedział przed nim Nazgul.
Charakter misji bohatera powieści przypomina nieco quest dobrze nam skądinąd znanego
Froda Bagginsa. Podobieństwa ucinają się jednak na poziomie samych wytycznych, gdyż
Haladdin, zamiast rozpoczynać długą i niebezpieczną wyprawę, do realizacji swego zadania
przystąpi w nieskończenie bardziej wysublimowany sposób. Wraz z przyjaciółmi – zwiadowcą
Cerlegiem i poznanym w niezwykłych okolicznościach baronem Tangornem – stworzy
niebezpieczny, złożony, pomysłowy i zuchwały plan. Stopniowe wykonywanie pierwotnych
zamierzeń zaprowadzi bohaterów do Ithilien i zmusi do lawirowania pomiędzy kilkoma
frakcjami szpiegowskimi w Umbarze, a wielki finał nastąpi jednocześnie w dwóch oddalonych
od siebie o wiele mil miejscach.
Lektura Ostatniego władcy Pierścienia to przeżycie specyficzne, gdyż książkę odebrać można
na dwa różne sposoby, zależnie od tego, czy zgodzimy się na reguły gry proponowane przez
Yeskova. <Władca Pierścieni> jest historiografią zwycięzców, którzy wiadomo w jaki sposób
przedstawiają zwyciężonych. Zapomnijmy więc na chwilę o tym, że wiekopomne dzieło
Tolkiena to tylko i wyłącznie fikcja literacka i załóżmy – dla prawdziwego fantasty nic
prostszego pod słońcem – że opisane tam wydarzenia wydarzyły się w jakimś innym Świecie
naprawdę, ale zaprezentowane zostały z punktu widzenia triumfatorów i zniekształcone
płaszczykiem demagogii, bardzo typowym także i dla naszych dziejów. Tymczasem
spojrzenie Yeskova na Śródziemie u schyłku Trzeciej Ery jest obiektywne, w myśl zasady o
prawdzie leżącej zawsze pośrodku, choć nie ulega wątpliwości, że sympatia pisarza znajduje
się po stronie pokonanych. Mordor wcale nie był esencją wszelkiego Zła. Sauron propagował
po prostu postęp technologiczny, który nie w smak był żyjącym w zgodzie z naturą
mieszkańcom Zachodu. Jeżeli tylko zaakceptujemy tę możliwość, nie okrzykniemy herezją
przedstawiania Gandalfa jako sprytnego manipulatora, Aragorna jako bezwzględnego
pretendenta do gondorskiego tronu, Nazguli jako zdolnych do poświęceń mędrców i trolli jako
gościnnych górali. Co najwyżej uśmiechniemy się, czując oryginalny powiew świeżości
oczyszczający Śródziemie ze skostniałych, biało-czarnych mitów.
- Powiedz, nie żal ci ich?
- Jakich „ich”?
- Ludzi, ludzi, Gandalfie! Rozumiem, że z powodów wyższego dobra skazałeś na śmierć
cywilizację Mordoru. Ale cywilizacja to przede wszystkim jej nosiciele. Znaczy to, że ich
również należy zniszczyć i to tak, żeby nie mogli się odrodzić. Czyż nie?
- Litość jest złym doradcą, Sarumanie.
Mało tu postaci i lokacji, które pamiętamy z „Władcy Pierścieni”. Przez stronice powieści
Yeskova przewijają się incydentalnie wymienieni wcześniej Gandalf, Aragorn i Saruman, a
także Eomer, Faramir, Eowina, Arwena i Galadriela, ale spotkania z nimi są zawsze krótkie,
choć za każdym razem poznajemy nowe, nieznane dotąd aspekty ich osobowości.
Geograficzne potrzeby czytelnika zostają zaspokojone. Zamiast powracać w miejsca dobrze
znane z trylogii, autor pozwala nam poznać nowe, egzotyczne zakątki Śródziemia - urokliwe i
groźne pustynie Mordoru oraz tętniący życiem Umbar, główne skrzyżowanie szlaków
handlowych wschodniego kontynentu.
- Zwyciężyłeś podstępem – powtórzył głównodowodzący, tłumiąc kaszel; krew z
przebitych płuc wolno wypełniała jego usta. – Nawet rycerze zachodu nie podadzą ci więcej
ręki.
- Oczywiście, że nie podadzą – roześmiał się Dunadan. – Ponieważ będą klęczeli przed
nowym królem Gondoru.
Styl Yeskova jest wyrafinowany, momentami nawet barokowy, i powinien w zupełności
zadowolić wymagającego czytelnika. Akapity ociekają soczystymi porównaniami, wyrazistymi
szkicami, złożonymi, długimi zdaniami, częstymi dygresjami i referatami myślowymi. Choć
pisarz wyraźnie rezygnuje z dialogów na rzecz opisów, całość skomponowana jest na tyle
elegancko, iż na pewno nie poczujemy się znużeni, o ile tylko nie oczekujemy przyzwoitego
łubudu przynajmniej raz na rozdział. Od razu podkreślić należy, że pióro Yeskova, chociaż
równie żywe i bogate, zupełnie odmienne jest od pióra Tolkiena. Intuicyjnie wyczuwamy, że
tak pisać Anglik by nie potrafił – barwa stylu charakterystyczna jest tutaj dla Słowianina.
Czyż istnieje na świecie piękniejszy widok niż zachód słońca na pustyni, gdy, jakby wstydząc
się swej jaskrawej południowej mocy, zaczyna pieścić człowieka garściami barw o
niewyobrażalnej czystości i delikatności?! Szczególnie piękne są niezliczone odcienie
fioletów, w mgnieniu oka zmieniających szeregi diun w zaczarowane morze – uważajcie,
byście nie przegapili tych kilku mgnień, bo nigdy już się one nie powtórzą... A ta chwila tuż
przed świtem, gdy pierwszy błysk światła przerywa w pół taktu powściągliwy menuet
księżycowych cieni na woskowanym parkiecie wyschniętych jezior – albowiem owe bale na
wieki ukryte są przed niewtajemniczonymi, którzy przedkładają dzień nad noce... A
nieodłączna tragedia tego momentu, kiedy potęga mroku zaczyna chylić się ku upadkowi i
puszyste skupiska wieczornych gwiazdozbiorów niespodziewanie stają się ostrymi lodowymi
okruchami – tymi samymi, które przed świtem osiądą w postaci szronu na oksydowanym
żwirze zboczy wzgórz...
Tłumaczeniu nie można wiele zarzucić – jest wzorowe. Znacznie gorzej spisali się redaktorzy.
Czytając niezmiennie odnosimy wrażenie, że dyskietka z „surowym” przekładem nie spędziła
zbyt dużo czasu w komputerze korektora. Literówki występują nagminnie, podobnie jak błędy
w dzieleniu wyrazów, a w epilogu tego typu drobnych błędów jest najwięcej, co jasno daje do
zrozumienia, iż redaktorzy pragnęli jak najszybciej zakończyć przeglądanie tekstu. Przesadą
jest nazwanie Eomera kilka razy z rzędu Homerem (komuś się najwyraźniej coś nie
zgadzało). Wszystkie te wpadki nie utrudniają w gruncie rzeczy lektury, choć nie sposób nie
dostrzec ich relatywnie dużej ilości. Ocena końcowa nie uległa z tego tytułu obniżeniu – spory
minus wędruje na konto wydawcy, nie autora bądź tłumacza.
Powieści Yeskova zarzucać można przywar kacerstwa. Zagorzali miłośnicy Tolkiena traktujący
treść „Władcy Pierścieni” jako świętość zarzucą jej jednym głosem obrazoburstwo i spróbują
spalić na prześmiewczym stosie. Pozostali, którzy zachowają większy dystans, będą mieli
przyjemność wysłuchania melodyjnej, obfitującej w zaskakujące akordy aranżacji doskonale
znanego utworu. I co z tego, że fabuła Rosjanina bardziej pasowałaby do współczesnego
świata niż do takiego Śródziemia, jakie wykreował Mistrz, między innymi dlatego, że
elementów szpiegowskich nie mniej tu niż przygodowych? Wystarczy otworzyć wyobraźnię.
Czy naprawdę nie chcecie się dowiedzieć, czym tak naprawdę był Jedyny Pierścień, który
Frodo z drobną pomocą Golluma wrzucił do Orodruiny?
A Ktoś nieustannie tkający z niewidocznych przypadków i zupełnie oczywistych ludzkich
słabości wspaniały gobelin, który my właśnie nazywamy Historią, natychmiast wyrzucił z
pamięci ten epizod; to właśnie jest gambit, poświęca się figurę – wygrywa grę. I tyle...
OCENA: 8/10