Jan L. Cieśliński Komentarz do założeń debaty „Jakie mają być
Transkrypt
Jan L. Cieśliński Komentarz do założeń debaty „Jakie mają być
Jan L. Cieśliński Komentarz do założeń debaty „Jakie mają być nasze uczelnie i polska nauka” Ograniczę się do omówienia systemu finansowania polskiego systemu szkolnictwa wyższego, który wymaga pilnej i gruntownej naprawy. Najwięcej emocji budzą sprawy środków na badania naukowe. Zapewne wszyscy, przynajmniej werbalnie, chętnie poprą główny postulat „Paktu dla Nauki”: „Podniesienie jakości badań naukowych i kształcenia akademickiego”. Niestety, aktualne rozwiązania mocno premiują ilość kosztem jakości oraz mają małe sprzężenie z konkretnymi efektami. 1. Dotacja statutowa (BSt) nie zależy, wbrew powszechnemu mniemaniu, od liczby publikacji, lecz jest proporcjonalna do liczby pracowników (N). Nawet na pracownika nie publikującego (N0) dotacja się należy. Tylko zmiana kategorii zmienia BSt skokowo, o kilkadziesiąt procent. Warto uzależnić BSt od efektów, będzie sprawiedliwiej i stabilniej. Zwłaszcza, że prace KEJN nad kategoryzacją dają ku temu dobrą podstawę. 2. Kategoryzacja. Jest dość silnym bodźcem do mnożenia ilości publikacji (liczy się ich 3N, mogą być wyprodukowane przez nielicznych liderów, pozostali pracownicy nie muszą się wysilać). Propozycja zmiany: brać po 3 najlepsze publikacje od każdego pracownika z osobna. Wtedy promujemy jakość, nie ilość (3 prace na 4 lata to przecież niewiele), a liderzy publikacyjni swoim ilościowym dorobkiem nie mogą wtedy „przykryć” niedomagań wydziału jako całości. Zniknie tez wiele innych problemów. 3. Granty. Ilość i kwota zdobytych grantów z budżetu są traktowane jako cel sam w sobie. Są plusem w każdym algorytmie. A powinny być traktowane jako środek do celu i dług do spłacenia (efektami). Gdy nie ma efektów odpowiednich do nakładów, powinno się środki finansowe przesuwać do innych osób, bardziej efektywnych (np. mających osiągnięcia mimo braku grantów). Świetnie te kwestie punktuje i rozwija Pakt dla Nauki (str. 11). Granty, kategoryzacja i dotacja statutowa, choć wzbudzają w środowisku akademickim tyle dyskusji, dotyczą jednak stosunkowo niewielkich środków. Koncepcja pozyskania środków na naukę z sektora przedsiębiorstw („Pakt dla Nauki”, str. 10) to ewentualnie sprawa przyszłości. Obecnie wynagrodzenia nauczycieli akademickich oraz struktura etatowa uczelni zależą przede wszystkim od dotacji podstawowej (zwanej potocznie, ale trafnie, dotacją dydaktyczną), a w następnej kolejności od dochodów z płatnej dydaktyki. Oba największe źródła przychodów nie mają związku z badaniami naukowymi i to jest największy minus obecnego systemu. Algorytm = autonomia (finansowa) Aby w ferworze krytyki algorytmu podziału dotacji podstawowej „nie wylać dziecka z kąpielą”, na początku zaznaczę, iż jestem zdecydowanym zwolennikiem tego sposobu finansowania. Alternatywą jest „ręczne sterowanie” uczelniami przez MNiSW (np. gdy chcemy, aby budżet państwa bezpośrednio pokrywał wszelkie koszty wynagrodzeń, to automatycznie MNiSW musi limitować i wydzielać etaty, jak kiedyś), albo jakieś kontrakty czy konkursy na kierunki studiów. Ten ostatni sposób jest, moim zdaniem, bardzo trudny w dobrej realizacji. Wystarczy wspomnieć chaotyczne decyzje w niedawnym programie kierunków zamawianych, czy nawet funkcjonowanie naszej służby zdrowia (kontrakty NFZ). Przede wszystkim jednak, finansowanie za pomocą prostego algorytmu najlepiej pasuje do zasady autonomii szkół wyższych. Ale algorytm powinien realizować w miarę sensowne cele. Niestety, obecny algorytm jest jednym z najgorszych, jakie sobie można wyobrazić. Premiuje uczelnie za zachowania anty-jakościowe i karze za poczynania pro-jakościowe. Ewentualny zarząd menedżerski, wyciągający z algorytmu pełne konsekwencje ekonomiczne, mógłby mieć dla uczelni fatalne skutki. Na szczęście zły algorytm łatwo poprawić, bo prawie każda w miarę sensowna zmiana jest dobra. Szkoda, że algorytm jest wielkim nieobecnym debaty o finansowaniu naszego szkolnictwa wyższego. Jeśli nawet się o nim wspomina, to rzadko o konkretach i szczegółach. Nie ma nawet zgody co do elementarnych faktów. Liczba studentów jest dominującym elementem obecnego algorytmu Fakt ten ma zgubne skutki dla jakości naszego szkolnictwa wyższego, a w niżu demograficznym powoduje niebezpieczną destabilizację całego systemu. Zmiana tego stanu rzeczy jest pierwszym i najważniejszym postulatem Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej (KKHP). Niepokojące jest, że fakt ten nie jest oczywisty dla wszystkich, zwłaszcza dla twórców i wykonawców algorytmu, czyli dla Ministerstwa. Odpowiedź MNiSW na pierwszy postulat KKHP brzmi bowiem: „Finansowanie uczelni tylko w 12% zależy bezpośrednio od liczby studentów. Trudno sobie wyobrazić, by całkowicie odejść od tej zależności”. Jest to wyraźna sugestia, iż 88% dotacji zależy od innych czynników niż liczba studentów. Sugestia skrajnie nieprawdziwa! Źródłem tej systematycznie powtarzanej fałszywej narracji są dane przedstawione na przykład w tabeli 15 „Programu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego do 2020 r.” opracowanego przez Fundację Rektorów Polskich i KRASP (FRP, część III, str. 144). Dane te są zasadniczo prawdziwe, ale traktują stałą przeniesienia jako element od niczego nie zależący. A w niej mamy także zależność, bardzo dużą, od studentów (studentów z poprzednich lat). W ten sposób obok zależności od studentów tegorocznych (ok. 12%), mamy zależność od studentów z poprzedniego roku (8%), sprzed 2 lat (6%) itd., w sumie będzie to mniej więcej tyle, ile wynosi udział składnika studenckiego, czyli 35%. Można tez spojrzeć na to inaczej. Jeśli założyć, że udział składnika studenckiego oraz stała przeniesienia nie zmienią się, to obecna liczba studentów będzie miała analogiczny wpływ na dotację w latach przyszłych. Składnik studencki ma tak silne działanie przede wszystkim dlatego, iż nadmierny nabór nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami (byle zmieścić się w ramach limitu). Dodatkowe koszty mogą być nawet zerowe, można „dotację wziąć i koszty ciąć” (zwiększając pensum i liczebność grup), oczywiście kosztem jakości studiów i obciążenia pracowników. Ale to jeszcze nie wszystko. Główny powód wadliwości algorytmu (przeoczony przez rektorów, KKHP i „Pakt dla Nauki”) to źle skonstruowany składnik kadrowy. Zawiera on bowiem wszystkie etaty, co w praktyce powoduje, że dotacja generowana przez każdy z tych etatów jest znacznie mniejsza niż koszt tego etatu. Dokładnie z tego samego powodu wszelkie składniki zawierające liczbę studentów i liczbę wszystkich pracowników są w istocie… składnikami studenckimi (zatem faktyczny udział liczby studentów w obecnym algorytmie to ok. 50%). Obiektywnie więc żaden etat nie opłaca się władzom uczelni, zwłaszcza etat profesorski (najwięcej kosztuje). Składnik kadrowy jest „martwy”, nie jest on żadną motywacją do zatrudniania kadry. W zasadzie nie ma znaczenia, czy jego udział wynosi 5% czy 50%. Motywacją do utrzymywania stabilnej kadry są tylko minima kadrowe, drugi fundament obecnego systemu. Struktura uczelni, preferowana tymi bodźcami, to: stabilne minima kadrowe, niestabilne etaty z grantów i „śmieciowe” umowy dydaktyczne. Składnik studencki nie jest wcale taki zły (choć jego waga to 35%, a nie 12%), natomiast problemem jest brak innych składników, które by równoważyły jego oddziaływanie. Propozycje modyfikacji tego składnika są jednak godne rozważenia. Po pierwsze, warto przyjrzeć się współczynnikom kosztochłonności (FRP, część IV, str. 113-118), najlepiej definiując ich uproszczony odpowiednik, związany z dostępnością kadry (bo koszt wynagrodzeń kadry to dominujący składnik kosztu kształcenia studenta). Obecnie na kierunkach masowych chyba nikt nie zawyża kosztów kształcenia, raczej na odwrót. Zatem jest to bardzo dobry moment do empirycznego sprawdzenia jaki rzeczywisty koszt kształcenia mają poszczególne masowe kierunki studiów (na kierunkach naukowych teraz się tego nie da sprawdzić, bo obecny algorytm kompletnie bezsensownie zdestabilizował sytuację: renomowane uczelnie kształcą na tych wydziałach niemal masowo, a wydziały prowincjonalne borykają się z brakiem studentów). Po drugie, warto wprowadzić „rynkowy” sposób oceny jakości studiów, wprowadzając mechanizm konkurowania uczelni o najlepszych maturzystów (bo to im zależy na studiach wysokiej jakości, oni są też w stanie sprostać wysokim wymaganiom). Podobną propozycję zawiera „Pakt dla Nauki” („im wyższy średni wynik matury studentów, tym wyższa dotacja”, str. 15). Zwracam jednak uwagę, że „średnia” nie jest w tym przypadku dobra miarą. Lepiej wydzielić zbiór najlepszych maturzystów i olimpijczyków i część składnika studenckiego zamienić na składnik „jakości naboru”, proporcjonalny do liczby najlepszych maturzystów. Jak poprawić składnik kadrowy? Trzeba uwzględnić tylko część kadry. Nie ma innego wyjścia. Najprostszym rozwiązaniem jest branie pod uwagę tylko pracowników samodzielnych na głównym etacie, którzy nie osiągnęli jeszcze wieku emerytalnego. Uczelnie wówczas będą (podobnie jak kiedyś) konkurować o ten zasób kadrowy. Jednak 20 lat anty-jakościowego systemu bardzo obniżyło jakość polskiej profesury i habilitacji, jest więc bardzo wskazane, aby ten składnik potraktować bardziej dynamicznie i pro-jakościowo, na przykład wprowadzając wagi zależne od kategorii naukowej wydziału (podobnie jak w algorytmie podziału BSt). Ocena propozycji zmian KKHP postuluje, m.in. że „Stała część dotacji powinna obejmować m.in. takie elementy, jak utrzymanie infrastruktury badawczej, wynagrodzenia kadry, utrzymanie zespołów badawczych”, a ponadto zastąpienie liczby studentów liczbą grup studenckich i wiele innych składników. Jeszcze obszerniejszą listę prezentuje „Pakt dla Nauki” (str. 32-33), także traktujący „dotację na pracowników” (finansowanie kosztów wynagrodzeń) jako jeden z wielu składników, obok, m.in., „dotacji dydaktycznej” (koszt kształcenia studentów). W obu tych propozycjach, mimo godnych poparcia założeń i celów, tkwi zasadniczy błąd metodologiczny. Trzeba się bowiem zdecydować: albo finansujemy etaty i inne koszty ponoszone przez uczelnię (system zupełnie niemotywacyjny, bez związku z liczbą studentów i jakością studiów, Ministerstwo musi wtedy kontrolować ilość etatów, mamy „ręcznie sterowanie” uczelniami), albo finansujemy efekt: liczbę studentów lub liczbę absolwentów, efekty badań, dostępność i wysoką jakość kadry itp. (a uczelnia sama, autonomicznie, dopasowuje do tych wymagań i swych przychodów skład kadrowy i inne koszty). Próba jednoczesnego ujęcia wszystkich elementów kosztowych i efektywnościowych może mieć tylko jeden skutek: większość z nich będzie bez znaczenia (podobnie jak obecny składnik kadrowy). W „Pakcie dla Nauki” jest też inna propozycja (str. 15), bardziej spójna metodologicznie, gdzie finansowane jest tylko minimum kadrowe. Niepotrzebnie wzmacnia to ten niezwykle silny (a obarczony licznymi wadami) element systemu. Obecnie motywacja do utrzymywania minimum kadrowego jest tak wielka, że żadne jej wzmocnienie jest nie potrzebne. Reasumując: „Pakt dla Nauki” i propozycje KKHP zawierają cenne inspiracje do określenia pożądanych i sensownych celów, natomiast opis algorytmu, który by te cele realizował jest w dużej mierze błędny metodologicznie. Ponadto, propozycje te są bardzo skomplikowane, zawierają zdecydowanie zbyt wiele składników, nie proponując ich konkretnych proporcji, co jest niezwykle istotne dla oceny tych propozycji. W obu przypadkach jednak chyba nie istnieje taka konkretyzacja, która przełożyłaby się na dobry algorytm. Bardzo zachęcam więc do poparcia mojej propozycji zmiany obecnego algorytmu. Zwłaszcza, że można ją modyfikować tak, aby uwzględnić te czy inne pożądane cele. Ale istnieją cele wzajemnie sprzeczne, co delikatnie (zbyt delikatnie) sygnalizują rektorzy. „Obecnie mieszają się postulaty: dostępności studiów, powszechności wyższego wykształcenia, jakości kształcenia, kreatywności absolwentów itd. Należy odpowiedzieć na pytanie, jak połączyć wymienione cele w polityce edukacyjnej, gdyż niekiedy stoją one w kolizji. Przykładowo, formułowane są opinie, że wyższa jakość kształcenia wymagałaby pewnego ograniczenia powszechności wyższego wykształcenia na poziomie magisterskim” (FRP, część V, str. 30-31). W obszernym programie FRP algorytm zajmuje dość odległe miejsce (dotacja podstawowa to przecież absolutna podstawa bytu uczelni). Podoba mi się to, że rektorzy popierają ten sposób finansowania. Niestety, w ich opracowaniu znajduje się wiele błędnych lub nieaktualnych uwag na temat algorytmu. Na przykład cały rozdział IV (poświęcony finansowaniu uczelni) opiera się na dawno już nieaktualnej wersji algorytmu z roku… 2008. Nie jest też prawdą, że „większość składników dotacji służy bezpośrednio pokryciu kosztów kształcenia” (FRP, część III, str. 143). Wręcz przeciwnie, ani składnik kadrowy nie pokrywa kosztów wynagrodzeń, ani składnik studencki kosztów kształcenia studentów. „Niski poziom nakładów przeznaczanych na naukę studzi oczekiwania, że uczelnie będą mogły wyraźniej przeorientować swoją działalność w kierunku badań naukowych i zmniejszone wpływy na cele dydaktyczne zrekompensować środkami przeznaczonymi na badania, co powinno też pozytywnie oddziaływać na proces kształcenia i powiązanie go z najnowszą wiedzą. Warunkiem takiego procesu jest jednak wzmożenie finansowania nauki” (część III, str. 150). Uważam to za zbyt pasywne stwierdzenie. Zmiana algorytmu umożliwi przeorientowanie działalności w kierunku naukowym nawet bez żadnych dodatkowych nakładów, a bez tej zmiany nawet znaczne nakłady mogą pójść na marne. Zjawisko zaniku studiów niestacjonarnych zostało odnotowane, ale nie docenia się kluczowej wagi tego zjawiska. Liczba studentów niestacjonarnych uczelni publicznych spadnie w latach 2013-2020 kilkukrotnie, od 291 000 do 50 000 (FRP, część III, str. 90). „Dalszy spadek populacji osób młodych będzie prowadzić do dalszego zmniejszania liczby studentów opłacających swoje studia, a tym samym negatywnie wpłynie na przychody uczelni. To dodatkowo wzmocni nacisk na obniżanie kosztów prowadzenia zajęć za studentami” (FRP, część III, str. 150). Łatwo zauważyć, że spadek kosztów kształcenia jest rutynowym działaniem już od kilku lat (senaty uczelni podwyższają pensum oraz liczebność grup studenckich). Jakość kształcenia w obecnym systemie jest już niska i (wbrew górnolotnym hasłom) nie jest żadnym priorytetem, bodźce ekonomiczne (określane przez algorytm) to uniemożliwiają. Natomiast konsekwencją coraz szybszego spadku dochodów ze studiów płatnych jest postępująca destabilizacja przychodów uczelni i konieczność dużych redukcji kadry (jeszcze co najmniej 10 tysięcy osób, przy czym wcale nie jest oczywiste, ze redukcje te dotkną osoby najmniej potrzebne, czy najmniej efektywne), a nawet likwidacji całych wydziałów, czy uczelni. Obecny algorytm nie premiuje ani jakości, ani nauki, zatem skutki jego działania mogą być chaotyczne i bardzo groźne. Cześć V programu rektorów zawiera najwięcej ciekawych pomysłów. Bardzo mi się podoba koncepcja (rozdział 3), w której struktura naukowa uczelni nie pokrywa się ze strukturą dydaktyczną. Obecne bardzo sztywne zamknięcie się wydziałów w swoich własnych ścianach, wręcz dążenie do autarkii, jest jedną z najgorszych konsekwencji obecnego modelu finansowania (dydaktyka zapewnia etaty, zatem oddając zajęcia innym wydziałom traci się etaty, czyli robi się to tylko w ostateczności). Zmiana algorytmu na bardziej pro-naukowy będzie sprzyjać zmianie tej sytuacji, ale lata zaniedbań sprawiają, że warto poprzeć ten trend jakimiś decyzjami administracyjnymi. Uczelnie badawcze? Bardzo niepokojące są pomysły wyróżnienia kilku czy kilkunastu uczelni, jako uczelni „badawczych”, zwiększając im finansowanie i stwarzając w miarę normalne warunki funkcjonowania, przy pozostawieniu całej reszty szkolnictwa wyższego w obecnym patologicznym systemie finansowania. Moim zdaniem, każda uczelnia akademicka jest w pewnym stopniu badawcza i najlepiej dopasowywać finasowanie uczelni i wydziałów do stopnia ich zaangażowania w badania naukowe, premiując też i strategię naukowo-badawczą poszczególnych uczelni i wydziałów (a nie tylko wzrost liczby studentów). Koncepcja podziału uczelni na trzy kategorie („Pakt dla Nauki”, str. 23-24) może też być trudna w realizacji. Obecnie w Polsce znacznie większe jest zróżnicowanie pomiędzy wydziałami tej samej uczelni, niż pomiędzy uczelniami. Ciekawy jest pomysł utworzenia tylko dwóch narodowych uniwersytetów badawczych poprzez konsolidację najlepszych wydziałów uczelnianych i instytutów PAN, w taki sposób, aby nie tylko dać im przywileje i dodatkowe finansowanie, ale także postawić im znacznie wyższe wymagania. Niestety, rektorzy nie widzą fundamentalnej różnicy między uniwersytetem badawczym, a każdym innym. „Uzasadnione wydaje się zalecenie (rekomendacja), aby tzw. stacjonarna dotacja dydaktyczna w przeliczeniu na studenta w zależności od jakości uczelni (uczelnie badawcze i pozostałe) nie różniła się więcej niż w granicach 20–30% (przy uwzględnieniu kryteriów jakościowych)” (FRP, część IV, str. 112). Zdecydowanie jestem przeciw takiej rekomendacji. Uczelnie badawcze powinny mieć mało studentów, ale za to najlepszych. Mniejsze uczelnie na tym skorzystają – będą miały wtedy więcej studentów. Niestety, obecnie w Polsce „najlepsza uczelnia” i „największa uczelnia” to w zasadzie synonimy. Zacznie to ulegać zmianie dopiero wtedy, gdy algorytm stanie się bardziej pro-jakościowy, a zwłaszcza pronaukowy. Szkoda, że wielkie uczelnie nie popierają takiego kierunku zmian. Składnik dostępności kadry: niekompetencja czy oszustwo? Wprawdzie w algorytmie 2015 roku składnika dostępności kadry już nie ma, ale stała przeniesienia sprawia, że jego faktyczny udział w tegorocznym podziale dotacji jest nawet większy niż był w roku 2013, gdy go wprowadzano. Sprawa tego składnika dotyczy podziału wielu setek milionów złotych, są to sumy rzędu całego budżetu NCN. Rektorzy podzielają niestety oficjalną narrację Ministerstwa: „składnik dostępności kadry nagradza wysoką proporcję kadry nauczycielskiej do łącznej liczby studentów i doktorantów stacjonarnych (uwzględnionych z większymi wagami) i niestacjonarnych (z mniejszymi)” (FRP, część III, str. 143). Podobnie twierdziła w wielu publicznych wypowiedziach p. minister Kudrycka, przedstawiając ten składnik jako swe duże osiągnięcie pro-jakościowe. Czyżby więc wycofanie tego składnika w roku 2015 było krokiem anty-jakościowym? Oczywiście jest to pytanie retoryczne. Odpowiedź jest od dawna znana: był to składnik antyjakościowy, mocno premiujący niedostępności kadry oraz liczbę studentów niestacjonarnych, wbrew deklarowanym intencjom. Składnik ten krzywdził zwłaszcza wydziały naukowe w faktycznych lub symulowanych podziałach dotacji wewnątrz uczelni (zwłaszcza, że przenoszenie składnika nieliniowego na poziom wewnętrzny rządzi się innymi prawami, a bez ich uwzględnienia wydziały naukowe jeszcze bardziej pogłębiają swój „deficyt” względem wydziałów masowych). Kto jest autorem tego wzoru? Czy Ministerstwo oszukało uczelnie, czy może samo padło ofiarą własnej niekompetencji? Szkoda, że tak bierni są w tej sprawie rektorzy uczelni i dziekani wydziałów, które na tym straciły. Zapytanie o informację publiczną Obecny rząd wkrótce odejdzie, zatem jego decyzje strategiczne nie będą miały większego znaczenia. Ale jest jedna dobra rzecz, którą Ministerstwo może jeszcze zrobić, a mianowicie upublicznić informacje, umożliwiające ocenę skutków algorytmu. Myślę, że spora część przekłamań w ocenie sposobu działania algorytmu wynika z niedostępności większości poniższych danych. A. Jaka kwota była dzielona algorytmem (Dziennik Ustaw z dn. 1.04.2015, poz. 463, załącznik 1 oraz analogiczne dokumenty z lat poprzednich), i ile wynosiła część zasadnicza, dla grupy uczelni akademickich i grupy uczelni zawodowych (w roku 2014, 2015 oraz w latach poprzednich, np. 2000-2013)? Ilu studentów nie było uwzględnianych w algorytmie (przekraczając limit z art. 8 ust. 4 ustawy)? B. Ile tysięcy złotych przypadało podczas takiego podziału (w roku 2014, 2015 oraz w latach poprzednich, np. 2000-2013) na: a) jednego studenta przeliczeniowego (w składniku studenckim dotacji) b) jednego magistra przeliczeniowego (w składniku kadrowym) c) jedno uprawnienie doktorskie (w składniku uprawnień) d) jeden grant przeliczeniowy - polski (w składniku badawczym) e) jednego studenta przeliczeniowego - wyjeżdżającego (w składniku wymiany) f) jednego studenta przeliczeniowego odpowiednio: w składniku dostępności kadry (dla uczelni o modelowej dostępności kadry, czyli m=13 lub m=8), składniku zrównoważonego rozwoju, czy składniku proporcjonalnego rozwoju? prof. dr hab. Jan L. Cieśliński Wydział Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku Opublikowane w czerwcu 2015: http://obywatelenauki.pl/2015/06/komentarz-do-zalozendebaty-jakie-maja-byc-nasze-uczelnie-i-polska-nauka-jan-l-cieslinski/