MAGAZYN EUROPA ARCHIWUM

Transkrypt

MAGAZYN EUROPA ARCHIWUM
Sobota, 15 września 2007 Imieniny: Albina, Lolity, Ronalda
Dziennik.pl
Google
Potrzebna wtyczka FlashPlayer w wersji 8 lub nowsza Pobierz
MAGAZYN EUROPA ARCHIWUM
POLITYKA
» DZIENNIK
DIAGNOZA
WYDARZENIA
GOSPODARKA
"EUROPA" Numer 180/2007-09-15, strona 8
ŚWIAT
W kolejce po aprobatę
KULTURA
OPINIE
Kolonialna mentalność polskich elit
NAUKA
SPORT
ŻYCIE NA LUZIE
Narodowy egoizm i kompleksy
AUTO
Wojnę elit z PiS można interpretować na różne sposoby. Zwłaszcza u jej początków modne były
wyjaśnienia psychologiczne. Celowali w nich głównie przeciwnicy braci Kaczyńskich. W wersji
pop przyjmowały one postać dywagacji na temat psychologii bliźniąt jednojajowych. W wersji
bardziej poważnej pisano sporo o "agresywności", "mściwości" albo "konfliktowości" liderów PiS.
Tego typu diagnozy mają jednak to do siebie, że są bronią zdecydowanie obosieczną. Łatwo
bowiem o podejrzenie, że ten, kto oskarża, sam działa pod wpływem jakichś poważnych
mentalnych obciążeń.
KOBIETA
HOROSKOP
PROGRAM TV
REPERTUAR KIN
LOTTO
POGODA
FORUM
ARCHIWUM
EUROPA
NEWSLETTER
» WIRTUALNE PODRÓŻE
Polska cierpi na typowe dolegliwości postkolonializmu. Króluje w niej samobójczy pesymizm,
skarżypyctwo i niedostatek kapitału. Podczas gdy ten ostatni jest nieunikniony i będzie jeszcze
długo doskwierał, pozostałe są tworem skolonizowanych umysłów, które nie potrafią sobie
poradzić bez hegemona.
» KURSY WALUT
1 CHF
2.29 zł
1 EUR
3.78 zł
1 USD
2.72 zł
1 GBP
5.49 zł
więcej »
» GIEŁDA
WIG
60071.34
WIG20
Z takiego właśnie założenia wychodzi Ewa Thompson. Proponuje nam więc ćwiczenie z
psychologii zbiorowej polskich elit intelektualnych. Jej zdaniem cierpią one na głęboki
"kompleks kolonialny". Przejawia się on m.in. w obsesyjnym niemal poszukiwaniu uznania na
zewnątrz, przede wszystkim na Zachodzie. Intelektualiści zdają się na "zewnętrzny" autorytet i
zewnętrzny punkt widzenia - z tej pozycji oceniają też sytuację wewnątrz własnego kraju. Stąd
ostra krytyka polskiego rządu formułowana przez nich na łamach zagranicznych gazet.
Przypomina to wedle Thompson poczynania afrykańskich dysydentów, którzy w prasie
francuskiej bądź amerykańskiej demaskują działania własnych rządów. Adam Michnik czy
Bronisław Geremek przejmują ten sposób postępowania, mimo że rządy PiS w niczym nie
przypominają krwawych dyktatur na Czarnym Lądzie. Wręcz przeciwnie - twierdzi Thompson po raz pierwszy od lat Polska ma rząd, który potrafi twardo i czytelnie artykułować własne
interesy. Naiwnością jest bowiem przekonanie, że wkroczyliśmy w jakąś "postpolityczną" epokę,
w której narodowy interes nie ma już znaczenia. Zdaniem Thompson Zachód wciąż do końca
nie zaakceptował faktu, że Polska jest w pełni niezależnym, samodzielnym krajem. Histeryczna
postawa polskich elit na pewno tej akceptacji nie przyspieszy.
3612.81
-0.57
-0.62
więcej »
» SONDA
Czy podobają Ci się
nowe spoty wyborcze
PO?
Tak
Nie
Nie mam zdania
Nie widziałem tych
spotów
W okresie nieudanej kampanii lustracyjnej w pierwszej połowie tego roku polska inteligencja
uniwersytecka podniosła bunt, zaś intelektualiści przenieśli centrum cywilizacji na łamy "New
York Timesa" i "Le Monde", szukając tam poparcia, zrozumienia i potwierdzenia swojego
przekonania, że są bojownikami o postęp w zacofanym kraju. Niepisaną przesłanką tych akcji
była chyba wiara, że w krajach takich jak Polska rządzący powinni podporządkować się presji
opinii publicznej krajów oświeconych. Jak by powiedział Homi Bhabha, skolonizowane umysły
zawsze umieszczają centrum cywilizacji poza granicami własnego kraju, wierząc, że inna władza
jest lepsza, i gardząc tą, która wyłoniła się na ich własnym podwórku. Skolonizowana
mentalność odznacza się wiarą, że najwyższa mądrość zawsze mieszka za granicą, a prawdziwa
kultura jest odległa, nigdy zaś rodzima. Presja zagranicznych Lepszych ma uczynić rodzimych
Gorszych godnymi uczestnictwa w projekcie cywilizacyjnym zainicjowanym i kontrolowanym
przez Lepszych. Podobną mentalność można zaobserwować wśród polskiego kleru: nie mogąc
sobie poradzić z niesfornym kapłanem, niektórzy biskupi oznajmili niedawno, że to Rzym
powinien się nim zająć.
W bój ruszyli dwaj członkowie polskiej elity intelektualnej, profesor Bronisław Geremek i
profesor (tymczasowy, w Princeton) Adam Michnik. Jeremiady, które obaj panowie
wyprodukowali mniej więcej w tym samym czasie na łamach "Le Monde" (Bronisław Geremek,
26 - 27 kwietnia 2007) i "New York Timesa" (Adam Michnik, 26 marca 2007), to przykłady
chowania się pod skrzydła autorytetów geograficznie odległych i niemających o Polsce zielonego
pojęcia. Teksty te dały podstawę obecnemu kryzysowi rządu Kaczyńskich oraz potwierdziły
popularną za granicą tezę, że Polacy nie potrafią sami rządzić i potrzebują pomocy z zewnątrz.
Skolonizowany umysł to nie to samo, co Miłosza umysł zniewolony. Zniewolenie jest w
znacznej mierze narzucone, skolonizowanie zaś - w okresie postkolonialnym, w który Polska
wstąpiła po 1989 roku - jest dobrowolnym wyborem. Wybieram raczej obcego hegemona niż
żmudne i niezgrabne konstruowanie własnej tożsamości narodowej. Wolę się poskarżyć w
zagranicznym centrum, bo jego wartości są już sprawdzone i znajdują potwierdzenie w prestiżu
jego państwa, podczas gdy moja tożsamość jest niejasna, krucha i nieuznawana przez Innych.
Tego rodzaju credo abstrahuje od faktu, że bez dumy narodowej i egoizmu narodowego
oświeceniowe gwarancje praw nie byłyby warte papieru, na którym są napisane. Bez
solidarności narodowej Francja czy Stany Zjednoczone nie miałyby tej demokratycznej siły,
którą obecnie posiadają. O tym paradoksie pisała brytyjska politolog Margaret Canovan:
europejska i amerykańska demokracja zbudowane są na podłożu narodowości; prawa człowieka
są najmniej łamane w tych krajach, które są zamknięte dla Innych na wiele zamków. Aby
dołączyć do społeczności francuskiej czy amerykańskiej - uzyskać status obywatela - trzeba
wielu lat i sporej liczby pieniędzy. Mimo głoszenia zasad równości i solidarności w odniesieniu
do wszystkich ludzi na świecie, kraje demokratyczne w praktyce bronią praw człowieka tylko w
odniesieniu do swoich własnych obywateli. Narodowość, czyli oddzielanie swego narodu od
Innych, jest warunkiem demokracji, twierdzi Canovan. Jest to paradoks, o którym warto
pamiętać. Polska inteligencja nieustannie pokazuje, że zupełnie tej sytuacji nie rozumie. Przede
wszystkim demonstruje pesymizm w stylu afrykańskim, pesymizm pełny i całkowity, taki, jakim
przepojone są wypowiedzi intelektualistów afrykańskich komentujących wydarzenia w
Zimbabwe czy Sudanie. Ale istnieje wielka różnica między rządami PiS a rządami - powiedzmy Roberta Mugabe w Zimbabwe. Pesymizm ten pogłębiany jest przez rutynowy już wśród
inteligencji "kulturalizm", czyli nałóg gorliwości w podporządkowywaniu się wyobrażonej przez
» KONTAKT
DZIENNIK Polska Europa Świat
Ul. Domaniewska 52
02-672 Warszawa
Tel. (22) 232 05 19,
faks (22) 232 55 17,
Adres e-mail: [email protected]
siebie doskonałości hegemonów zastępczych. Drukowanie za granicą artykułów denuncjujących
własny demokratycznie wybrany rząd to wyraz dziecinnej wprost ufności w pierwszeństwo "New
York Timesa" czy "Le Monde" oraz w nieomylność opinii publicznej krajów, których te
czasopisma są reprezentantami. Nawiasem mowiąc, "New York Times" słynie z tego, że potrafi
narzucić tematykę innym gazetom i mediom. Dlatego właśnie jest wciąż czołową gazetą
amerykańską (a nie dlatego, że jest najlepszy czy najbardziej wiarygodny). Drukowanie w
"NYT" ostrzeżeń o polskim rządzie jest więc wyrazem świadomego czy nieświadomego dążenia
do tego, by Polacy nigdy się nie wyzwolili ze statusu uczniów profesora Pimko, aby wciąż
patrzyli na Lepszych z bojaźliwym szacunkiem, czekając na ich krytykę i wskazówki. To wyraz
mentalności, która potrzebuje hegemona tak, jak narkoman potrzebuje strzykawki. Twierdzę,
że polska inteligencja przyzwyczaiła się do wstrzykiwania sobie i społeczeństwu tych ideologii,
które potwierdzają wyższość Zachodu oraz niższość społeczeństwa polskiego. Mają odrobinę
racji bardzo antypolscy komentatorzy z rosyjskiego portalu inosmi.ru, którzy twierdzą, że Polska
wymieniła jednego pana - Rosję - na drugiego, Amerykę. Oczywiście tak źle nie jest, ale
warcholstwo w stosunku do własnego rządu prowadzi w tym właśnie kierunku: uczy Polaków
niezdolności do budowania własnego politycznego bytu.
Warto tu zacytować "Ślubowanie wierności" ("Pledge of Allegiance"), które każde dziecko
amerykańskie składa w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Oto ono: "Składam przysięgę na
wierność sztandarowi Stanów Zjednoczonych i republice, którą on reprezentuje. Jeden naród, a
nad nim Bóg, naród niepodzielny, ofiarujący wolność i sprawiedliwość wszystkim". Te słowa
wypowiadane są w wielokulturowej, wielonarodowej Ameryce, gdzie każdy rzekomo żyje na
luzie. Gdyby bracia Kaczyńscy zaproponowali coś takiego w Polsce, nastąpiłby prawdopodobnie
bunt inteligencji twierdzącej, że podkreślanie narodowości jest zaproszeniem do praktykowania
agresywnego nacjonalizmu. Należy mówić o obywatelstwie, a nie o narodzie. A "niepodzielność"
to dyskryminacja mniejszości.
Przykładem skolonizowania polskich umysłów jest reakcja mediów i znacznej części inteligencji
na wystąpienia Lecha Kaczyńskiego i Anny Fotygi na międzynarodowych forach. Uderza
zajadłość, z jaką komentatorzy starali się zdyskredytować tych dwoje polityków, którzy przestali
myśleć o Polsce jako o marginesie Europy. Tu nie chodziło o to, że obojgu dyplomatom
brakowało doświadczenia, swobody wypowiadania się w obcym języku oraz tej retorycznej
inteligencji, która czyni z przemówienia rzecz długo pamiętaną i z podziwem cytowaną.
Krytykowano głównie to, że ani Fotyga, ani Kaczyński nie zgodzili się potulnie na
nieskuteczność.
Mało kto zauważył, że gdyby nie te utarczki, interesów Polski w ogóle by nie wzięto pod uwagę
na berlińskim forum i że uzyskanie "odroczenia" momentu, w którym państwa UE będą musiały
ustawić się w szeregu według wielkości, jest wspaniałym zwycięstwem Kaczyńskiego. Zaś to, co
minister Fotyga powiedziała w wywiadzie dla "International Herald Tribune" - że w procesie
konstruowania swojej polityki zagranicznej Niemcy nie biorą pod uwagę Polski jako
pełnoprawnego partnera w Unii Europejskiej - jest oczywistą prawdą dla Polaków. Z
perspektywy międzynarodowej jest to jednak wielka nowość - oto ktoś, kto nie istniał przez
pokolenia, nagle wstaje z miejsca i powiada, że ma swoje własne interesy i punkt widzenia,
które zamierza publicznie wyłożyć. W przeszłości od polskich ministrów spraw zagranicznych
słyszałam głównie wyjaśnienia, tłumaczenia i usprawiedliwienia. Oczywiście wedle stawu grobla,
i w wielu wypadkach polscy ministrowie mieli w przeszłości rację. Ale będąc członkiem UE,
trzeba zrobić krok naprzód i powiedzieć, że Polska istnieje, ma takie to a takie interesy. Zrobiła
to minister Fotyga. I za to napadły na nią polskie media i politycy!
Polityka, jak wiadomo, jest sztuką rzeczy możliwych, nie zaś sztuką robienia tego, co
konieczne. Tego ostatniego czasem po prostu nie da się zrobić. Czy polscy wyborcy potrafią z
podświadomości wyciągnąć na światło dzienne zrozumienie statusu niezależnego państwa,
którym kiedyś, przed wiekami, byli? I przeciwstawić to zrozumienie ideologiom, stworzonym w
Europie i Ameryce w czasach, gdy Polski nie było na mapie lub gdy była pozornie tylko
niezależna? Trzeba przecież wyciągnąć wnioski z faktu, że wszystkie prawie teorie
państwowości, które powstały w wieku XIX w Europie - te demokratyczne i te
niedemokratyczne - uznawały rozbiory Polski za rzecz oczywistą i konieczną dla prawidłowego
funkcjonowania europejskiego kontynentu.
Podczas gdy adwersarze Kaczyńskich wciąż ustawiają się w kolejce po Aprobatę - a to do
trybunału w Strasburgu, a to do Brukseli, a to do Rzymu, a to do zachodniej prasy - Kaczyńscy
starają się zachowywać tak, jak przystało na polityków państwa postkolonialnego, które
wreszcie uzyskało względną niezawisłość i które zaczyna formułować swoją własną tożsamość.
Takiemu procesowi naturalnie brak elegancji i wdzięku. Istnienie niezależnej Polski nie leży w
niczyim interesie (z wyjątkiem samych Polaków), zaś rozparcelowanie Polski lub jej formalna
tylko niezawisłość już od stuleci leży w interesie państw ościennych. Przekonanie tych państw,
że tak nie jest, będzie rzeczą trudną i nieprzyjemną. W przeciwieństwie do Francji czy Niemiec,
które wnoszą integralne składniki do europejskiej tożsamości, Polska jest krajem który - na
pozór - żadnego takiego integralnego składnika nie wnosi. Na pozór, bo coś ważnego uchwycił
chyba G.K. Chesterton, gdy pisał, że Polska jest cienką przegrodą między "bolszewicką
nienawiścią do chrześcijaństwa a pruską nienawiścią do rycerskości". Największym osiągnięciem
braci Kaczyńskich jest to, że stworzyli sprawną partię chrześcijańsko-demokratyczną w kraju,
który jest najbardziej katolicki na świecie i gdzie istnienie takiej partii stanowi fundamentalny
element normalnego funkcjonowania państwa. Zrobili to w warunkach ideologicznego chaosu i
politycznej dezorientacji społeczeństwa. Rozumieją oni, że - jak powiada angielskie przysłowie "najlepsze rozwiązanie" jest wrogiem "jedynego możliwego rozwiązania". Po raz pierwszy w
postkomunistycznej rzeczywistości, ktoś w Polsce wykazał się politycznym rozumem i zbudował
partię bez ludzi związanych z polskimi i międzynarodowymi "poputczikami" komunizmu.
Drugim i wynikającym z pierwszego osiągnięciem Kaczyńskich jest zakłócenie miłej europejskim
potentatom harmonii i równowagi w UE. Jak twierdzą (prywatnie) niektórzy z tych ostatnich,
wprowadzenie do UE niedomytych kraików ze wschodniej Europy, takich jak Polska, było
pomyłką. Jeden z nich zwierzył się dziennikarzowi BBC, że lepiej byłoby, gdyby niektórzy nowi
przybysze w UE opuścili ją, bo od "starej" Europy oddziela ich brak wspólnej z nią historii. Mark
Mardell (bo tak się ów dziennikarz nazywa) w końcu wydobył z owego dyplomaty wyznanie, że
miał
on
na
myśli
Polskę
(por.
www.bbc.co.uk/blogs/thereporters/markmardell/
2007/07/polish_spirit_1.html).
Musimy wreszcie zrozumieć, że Weltanschauung Zachodu jest wciąż zbudowany na XIXwiecznym "podziale władzy", w którym Polska nie istniała. Przypominanie o tym, że na wschód
od Odry istnieje w tej chwili niezawisłe państwo mające własne interesy, długo jeszcze będzie
zgrzytem na europejskich forach. To, że rząd Kaczyńskich odważył się na wprowadzenie tego
rodzaju zgrzytów, przypomina trochę kupowanie akcji na giełdzie. Tchórzostwo zapewnia
zaciszny zakątek na parę lat (tzn. dobrą posadę w dyplomacji), ale na dłuższą metę pogrąża
państwo, które się reprezentuje.
Co nie oznacza rzecz jasna, że Kaczyńscy wszystko robią dobrze. Fakt, że sprzeciwili się
minimalnej choćby odpłatności za usługi medyczne, sprawił, że polska służba zdrowia będzie
chorować jeszcze przez wiele lat. Szykuje się też katastrofa paliwowa, na którą polski rząd i
inteligencja nie zwracają większej uwagi. Beztroska, z jaką traktuje się ten problem (widoczna
zwłaszcza za czasów Kwaśniewskiego i Millera), jest charakterystyczna: ktoś się tym przecież
kiedyś zajmie, to nie moja sprawa, większe państwa to załatwią. Konsolidacja lokalnego rynku
energetycznego w Europie Środkowej jest sprawą kluczową dla przyszłości Polski.
Ludność Polski od pokoleń była wychowywana w przekonaniu, że o sprawy prawdziwie ważne
zatroszczą się wujaszkowie z zagranicy. Stąd uderzający brak świadomości długofalowych
polskich interesów wśród polskich elit. Patrząc z Ameryki, odnoszę wrażenie, że polska polityka
wewnętrzna to gwarzenie dzieci w przedszkolu, kłótnia o rzeczy mało ważne, dziecinne: kto o
kim co powiedział (i kiedy), kto kogo obraził, kto kradł, a kto nie. Właśnie tak samo określił
polską politykę Czesław Miłosz na początku lat 90.
Nad Polską wciąż krąży widmo - nie komunizmu, lecz permanentnego skolonizowania.
Wszystkie siły, które chciałyby utrzymać Polskę na poziomie kraju wasalnego, zawarły już jeżeli
nie święte przymierze, to przynajmniej rozejm: zgodnie potępiają braci Kaczyńskich. A jeżeli
tak się dzieje, znaczy to, że rząd Kaczyńskich stara się coś dla Polski robić. Jest on pierwszy,
który stara się wyciągnąć Polskę z postkolonializmu. Co nie oznacza, że nie popełnia błędów i
że wszystkie inicjatywy, które popiera, mają sens. Starałam się w tym artykule pokazać, że
krytyka braci Kaczyńskich wykracza daleko poza ramy normalnej krytyki rządu i że forma, którą
przybiera, jest odzwierciedleniem kolonialnych przyzwyczajeń najbardziej światłych skądinąd
warstw polskiego społeczeństwa.
Za prawami człowieka stoi siła narodowych wspólnot
Prawa człowieka jako wyraz "uniwersalnych" wartości często przeciwstawia się dziś całej sferze
narodowych interesów i tożsamości. Tymczasem - zauważa Thompson - tak naprawdę tylko
narodowe wspólnoty gwarantują swoim członkom, że przysługujące im prawa będą
przestrzegane. "Bez dumy narodowej i egoizmu narodowego oświeceniowe gwarancje praw nie
warte byłyby papieru, na którym są napisane". Dotyczy to wedle Thompson przede wszystkim
takich państw jak Polska, które dopiero niedawno odzyskały niezależność po długich latach
niewoli. Tylko silna tożsamość narodowa pozwoli więc Polakom czuć się pełnoprawnymi
Europejczykami.
Ewa M. Thompson, ur. 1937, badaczka literatury, slawistka. Jest profesorem na Uniwersytecie
Rice w Houston oraz redaktorem pisma "Sarmatian Review". Uprawia tzw. studia
postkolonialne, w których literaturę i inne wytwory kultury interpretuje się pod kątem
zachowanych w nich śladów kolonizacji i imperialnego podboju. Opublikowała m.in. książki
"Trubadurzy imperium" (wyd. pol. 2000) i "Witold Gombrowicz" (2002). Wielokrotnie gościła na
łamach "Europy" - ostatnio w nr 165 z 2 czerwca br. ukazał się jej tekst "Narodowość i
polityka".
EWA M. THOMPSON slawistka
Tekst główny artykułu z wydania 180/2007-09-15 ze strony 8
© 2006 Axel Springer Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Polityka | Wydarzenia | Gospodarka | Świat | Kultura | Opinie | Nauka | Sport | Życie na luzie | Auto | Kobieta
Newsletter | Horoskop | Program tv | Repertuar kin | Lotto | Pogoda | Forum | Archiwum | Europa
Redakcja Online | Reklama | Warunki prawne

Podobne dokumenty