Los ciosu - MOK Legionowo
Transkrypt
Los ciosu - MOK Legionowo
Los ciosu... tfu... cios losu! Podziemny magazyn dużej księgarni. Nie ma tu okien, a tylko otwór w suficie, zwykle zasłonięty metalową klapą; kwadratowy właz, z którego – po pochyłej desce – spływają paczki. Jeśli ktoś tam w górze wali obcasem w klapę, jest to dla mnie sygnał, że przybył nowy transport książek lub płyt gramofonowych. Z zaciekawieniem odchylam papier świeżo rozprutej paczki z płytami. Co się tam ukaże w środku? Jakie utwory? Widok koperty z V Symfonią Beethovena rozczarowuje mnie. Pięćdziesiąt egzemplarzy słynnej Piątki i nic poza tym. Dla mnie, melomana o wieloletnim stażu, nie jest to żadna atrakcja ani rewelacja. Ileż razy słyszałem tę symfonię. Nasłuchałem się tych dźwięków i naczytałem muzykologicznych komentarzy na ich temat. Do syta. Znużyło mnie już to arcydzieło i obrzydły komentarze, sakramentalne gadanie o „losie, co puka do naszych drzwi”. Taki jest początek, cztery nuty zagrane staccato, i ma to być właśnie owo pukanie losu. Podczas rozpakowywania płyt i sprawdzania ich według załączonej specyfikacji: – Dlaczego – rozmyślam – żaden z komentatorów nie raczy wyjaśnić, co właściwie oznacza ten pukający los? Jestem skazany na domysły, na przypuszczenia. Przypuszczam, że był w życiu Beethovena moment, gdy uświadomił sobie, że jego kłopoty ze słuchem nie są przejściowe. Że grozi mu trwałe kalectwo. Że lekka początkowo głuchota będzie się pogłębiać, aż przyjdzie czas, gdy on, muzyk, stanie się głuchy jak pień. I można sobie wyobrazić, jak go ta myśl przeraziła; dałaby się porównać z przerażeniem człowieka mieszkającego gdzieś na odludziu i w środku nocy zaalarmowanego nagłym, głośnym, natarczywym pukaniem. Ki diabeł stoi tam za drzwiami i czego chce? Z dłonią przyciśniętą do walącego serca: „O, to nie wróży nic dobrego”, myśli sobie samotny lokator. Czy tak należy interpretować słowa kompozytora o losie, co puka do drzwi? Nie wiem. Komentatorzy muzyczni nie raczą sprawy wyjaśnić, a tylko ograniczają się do powtarzania czterech, pięciu ogólnikowych słów. Powtarzają je do znudzenia, podobnie jak bez końca cytują słowa Schumanna o Chopinie: „Panowie, czapki z głów, oto geniusz!” W każdej biografii chopinowskiej czytasz o tej czapce lub kapeluszu, a w każdej książce poświęconej Mozartowi znajdziesz niechybnie ów rzymski epizod, kiedy to genialny młodzieniec spisał ze słuchu ośmiogłosowy utwór Allegriego. Przybycie kierowniczki przerywa moje rozmyślania. Szefowa ogląda świeżo rozpakowane płyty, „o, piąta symfonia Beethovena”, powiada, po czym daje swemu magazynierowi małą lekcję z zakresu edukacji muzycznej: – Pierwsze cztery nuty na początku symfonii – oznajmia z takim namaszczeniem, że aż zmarszczka jawi się między jej brwiami – to pukanie losu do drzwi. Po jej odejściu podejmuję swoje rozmyślania: – Każdemu może się zdarzyć, że los... i tak dalej. Każdemu, mnie też. Może przyjść moment, gdy się okaże, żem nieuleczalnie chory. Dziś na drugie śniadanie jadłem jajko na twardo, niedokładnie obrane, kawałek skorupki dostał się do żołądka; może wyniknie z tego zapalenie robaczka wyrostkowego? No, no, sadź się na dowcipy. Niefortunna operacja i – adieu! A parę razy staczająca się po desce i niezręcznie pochwycona paczka z książkami uderzyła mnie w prawy bok swoim ostrym kantem; może wywiąże się z tego nowotwór? „Rak-wą-tro-by”, te cztery sylaby, które usłyszę z ust badającego mnie lekarza, to nie będzie nic innego, tylko pukanie losu do moich drzwi. Odpukać! Rozglądam się za niemalowanym drewnem. Ale zanim mój zgięty palec zetknął się z drewnianym słupkiem jednego z regałów, ktoś mnie uprzedza. Z góry, od strony włazu oddzielającego suterenę od ulicy, dochodzą cztery uderzenia w klapę. Łup-łup-łup-łup. Przybył nowy transport.