Ppłk. Włodzimierz Marciniak dla "TS": UB strzelało tak, by zabić, nie
Transkrypt
Ppłk. Włodzimierz Marciniak dla "TS": UB strzelało tak, by zabić, nie
Ppłk. Włodzimierz Marciniak dla "TS": UB strzelało tak, by zabić, nie zranić - Rannych ludzi bito, grzebano im w ranach, by przyznali, że UB nie zaczęło strzelać pierwsze. A UB strzelało tak dokładnie, by zabić, nie by zranić – z ppłk. Włodzimierzem Marciniakiem, prezesem Związku Kombatantów i Uczestników Powstania Poznańskiego Czerwca 1956 r. rozmawia Anna Brzeska. - Co zadecydowało o tym, że 28 czerwca przyłączył się Pan do Powstania i wraz z robotnikami Cegielskiego wyszedł z transparentem na ulicę? - Mając lat 16 byłem w WiN-ie, zaś w wieku lat ośmiu brałem udział w Powstaniu Warszawskim, jako mały listonosz. Przenosiłem listy. Do Generalnej Guberni, do Warszawy zostaliśmy wysłani z Poznania. Ojciec był w AK, mama również. Gdy wróciliśmy do Poznania, rodzice zostali aresztowani. Przesiedzieli po 3 lata. W 1946 roku wstąpiłem do harcerstwa, które w 1948 roku zostało rozwiązane. Każdemu z harcerzy wręczono legitymację, by wstąpili do Związku Walki Młodych. Ja wstąpiłem do WiN-u. Wraz ze starszymi kolegami zbieraliśmy broń poniemiecką, a rusznikarz tę broń naprawiał. Ta broń została naoliwiona i była potem przechowywana.W '56 roku delegacja robotników wyjechała do Warszawy, w tym mój kolega Stanisław Machnicki. Chodziło o wypłatę zaległych pieniędzy i o wyższe płace. Gdy wrócili, do Poznania przyjechał minister Fidelski. Powiedział, że pieniądze zostaną wypłacone później. Wtedy Fidelski dostał ultimatum: Jeśli do 28.06 nie będzie wypłat, wychodzimy na ulicę. Pracowałem wówczas w Centrofarmie, rozwoziłem leki po aptekach i szpitalach. Akurat zawiozłem leki do szpitala u Cegielskiego. A Cegielski wychodzi. Dołączyliśmy naszą grupą. - Było to tak oczywiste? - Cała moja rodzina walczyła o niepodległość Polski. Ojca kuzyn, Florek Marciniak, założył Związek Walki Zbrojnej. Dziadek Marciniak, rotmistrz, przybył z Armią Hallera. U nas rodzinne jest to, że nigdy nie godzimy się na niewolę. - Dzisiaj panuje „moda” na ocenianie powstań, jako bezzasadnych, bo „z góry skazanych na porażkę”. Jak na to patrzyli zwykli ludzie Poznania w 1956 roku? - To się zaczęło już od 1945 roku, kiedy Rosjanie zniszczyli wszystkie zakłady pracy. Wiadomo, że w Poznaniu ludzie są do niej stworzeni. Własnymi rękami odbudowali Cegielskiego i zaczęła się produkcja. Odgruzowaliśmy nasze miasto, układaliśmy cegły, rozbrajaliśmy forty niemieckie. Ta cegła szła na odbudowę Warszawy. To wszystko była praca społeczna. Niezadowolenie przyszło z tego powodu, że UB za byle co aresztował ludzi. Na przykład za nieoddanie kwintala zboża rolnik dostawał dwa lata. Ludzie się bili o resztki. Kości rąbano i sprzedawano po kilogramie. Do pracy się szło z suchym chlebem i kaszanką, jeżeli była. Albo chlebem z cukrem. Trzeba było pracować i na Warszawę, i odbudować nasze miasto. A żądali coraz większych norm. Młodzieży nie było wolno wyjechać za miasto czy nad jezioro. Rosjanie wszędzie mieli posterunki. To był reżim. Za wywieszenie w święto Bożego Ciała flagi biało-żółtej dostawało się kolegium. Ktoś zarabiał 1200 zł, a dostawał 5000 kary. fot. Wikmedia Commons Cały artykuł w najnowszym numerze "TS" (27/2016) - do kupienia również w wersji cyfrowej TUTAJ