Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym
Transkrypt
Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym
Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym. Tak już bywa. Ktoś z nami jest, a chwilę później już go nie ma… Pozostały po nim tylko wspomnienia. Ale i one, jak się okazuje, nie są czymś trwałym i niezmiennym. Tak jest i z Maćkiem. Jedni znali Go lepiej, inni prawie wcale, albo tylko z widzenia. Niektórzy poznali go poprzez „Labradoodlusiowo” – niewielką książeczkę z Jego psem w roli głównej. Niewielką, a jednak tak pełną wzruszeń. Inni mieli okazję poznać Go poprzez muzykę – widzieć Go, jak gra, słyszeć, ba, może nawet kupili „wyprodukowaną” po koleżeńsku płytę z Jego nagraniami. Dzięki temu pojawia się czasem w rozmowach, i wtedy ktoś mówi o Nim coś takiego, że oto zdajemy sobie sprawę z faktu, jak bardzo Go nie znaliśmy. Jak wiele o Nim nie wiedzieliśmy. Z wielkim zaskoczeniem dowiedziałem się od kolegów i koleżanek Maćka, że On śpiewał. W domu – przenigdy. Grał, ba, dawał nawet całe koncerty. Ale nie śpiewał. Od tej strony nigdy nie było mi dane Go poznać. Ale pewnie i wy nie macie bladego pojęcia, czym na co dzień żył, jaką muzyką był zafascynowany i co Go w tej akurat muzyce szczególnie poruszało. Być może tym właśnie zachęcę kogoś spośród was, aby w dobie hiciorów jednego sezonu sięgnąć po muzykę bardzo starannie przez Maćka wyselekcjonowaną. Przez Maćka, którego tak do końca nikt z nas nie znał. Był dla nas wszystkich, jak się okazuje, „doskonale nieznajomy – perfect stranger”… „Perfect Strangers” (Zupełnie obcy ludzie). To tytułowy kawałek z bardzo starej płyty Deep Purple. I zarazem bardzo szczególny. „Czy możesz zapamiętać, zapamiętać moje imię, gdy płynę przez twoje życie? Przemierzyłem tysiąc oceanów I chłodnych duchów lodu. Całe moje życie… Jestem echem twojej przeszłości! Powracam echem do tych chwil w czasie, gdzie jaśnieją nieobecne Twarze tysiąca wojowników, których znałem i, śmiejąc się, ukazują się jak duchy… Całe twoje życie to cienie innego dnia. I, jeśli słyszysz mnie jak rozmawiam z wiatrem, powinieneś to zrozumieć, Że musimy pozostać Zupełnie Obcymi Ludźmi! Wiem, że muszę zostać wewnątrz tej ciszy studni smutku. Kosmyk srebra rozpostarty poprzez niebo, wzruszający bardziej, niż ci się wydaje… Odgłos wieków w twoim umyśle cierpi wraz z martwym mrokiem wartościowego życia (twoje łzy zagubiły się w padającym deszczu). I, jeśli słyszysz mnie, jak rozmawiam z wiatrem, powinieneś to zrozumieć, Że musimy pozostać Zupełnie Obcymi Ludźmi!” Maciek bardzo dbał o to, aby tłumaczyć Mu teksty tych utworów, które kochał. A ten, przyznacie chyba sami, do banalnych nie należy. Ale przede wszystkim muzyka. Hammondy dające swoistą, tak charakterystyczną dla Purpli przestrzeń, idące pełnym rytmem bas z perkusją – potężne dźwiękiem i dynamiką jak silnik wielkiego auta, perfekcyjne w każdym uderzeniu w strunę, bęben czy talerz. I na to wszystko nakładające się gitary. I zmiana tonacji Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym. pod koniec. Dla kogoś, kto uczy się grać na klawiszach i gitarze, marzy o basie, a jednocześnie próbuje swoich sił na perkusji, ten utwór to wyzwanie. To wskazówka, gdzie jest przystanek w drodze na szczyt umiejętności muzycznych. Tylko przystanek, bo szczyt przesuwa się coraz to dalej i dalej, im więcej umiesz, tym więcej godnych zdobycia szczytów dostrzegasz na horyzoncie. A każdy wymaga więcej i więcej pracy, coraz większego poświecenia, szlifowania tego talentu niby diamentu bez skazy… „Perfect Strangers” to nie jedyny wielki kawałem Deep Purple, którego Maciek uwielbiał słuchać. „Smoke On The Water” (Dym nad wodą) i „Child In Time” (Dziecko w czasie) to oczywiście utwory zaliczane zarówno do klasyki hard rocka jak i do największych przebojów w historii muzyki rockowej. Tak wielkie, że Maciek nie mógł wobec nich pozostać obojętny. I „wzięły” Go. Ale ze wszystkich płyt Purpli wybrał tylko jedną – żadną oficjalną, ale najprawdziwszego pirata. Nielegalnie wydane nagranie koncertowe „Boston Live 1987”. Czemu akurat tą płytę? Bo jest na niej coś niezwykłego. Oto doskonale znany kawałek „Woman From Tokyo” (Kobieta z Tokio). W wersji live wydanej na płycie „Made In Japan” po prostu zachwyca. Ale w Bostonie staje się rzecz dziwna – oto w środku utworu nagle pojawia się coś innego, muzyka zmienia barwę, tempo i niespodziewanie przechodzi w refren utworu „Jesus Christ Superstar” (Supergwiazda Jezus Chrystus), tytułowego utworu z musicalu, który od 30tu??? czy więcej lat święci triumfy na największych muzycznych scenach świata, jest wystawiany w najlepszych operach i muzycznych teatrach… I przez kilkanaście następnych taktów zapominamy o „Kobiecie z Tokio”, przez może kilkadziesiąt sekund jesteśmy z musicalowym Chrystusem. Po prostu rewelka, jak Maciek określał rzeczy, które uważał za niebywale wspaniałe. Oczywiście po chwili Purple wracają do swojej muzyki, ale tylko na chwilę, aby dokończyć utwór. Chwila braw i oto klawisze już zapowiadają następny kawałek, pojawiają się doskonale znane brzmienia otwierające „Perfect Strangers”, ale tylko na chwilę, bo sekcja rytmiczna ciągle nie wchodzi do gry, Ian Gillan nie zaczyna śpiewać… I nagle Hammondy zmieniają brzmienie na elektryczny fortepian, pojawia się jakaś kompletnie nieznana przygrywka, tempo ulega zwolnieniu i nieoczekiwanie słyszymy pierwsze takty „Do Elizy” Beethovena. Cały bostoński stadion podchwytuje to natychmiast, kilkadziesiąt tysięcy ludzi śpiewa? wyje? „Do Elizy”… Zupełnie jak kibice na meczu! Pełną piersią! Może większość fałszuje, ale dają z siebie wszystko. Stadion żyje. Stadion śpiewa! To już nie jest koncert z podziałem ról: oni – zespół i tamci – publiczność. W tym momencie wszyscy są absolutną jednością. Jon Lord gra na swoich klawiszach, wydobywając z nich fantastyczne brzmienie. Ian Gillan chyba dyryguje publicznością… To wprawdzie tylko jeden refren, ALE JAKI! Gdy dobiega końca, klawisze nawet nie przerywają. Przechodzą od razu w to, co miało być – „Perfect Strangers”. Bez żadnych dodatkowych ozdobniczków, wstawek, tak tylko w ich stylu. Nawet gdy później w „Smoke On The Water” pojawia się kilka taktów z „W grocie króla gór” Edwarda Griega, nic już nie dziwi. Płytę kończy „dodatek specjalny” – „Child In Time”, ale w takiej wersji, że przez dobrą minutę czy dwie nie wiadomo, że to będzie to. Zamiast Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym. tradycyjnych rockowych instrumentów coś japońskiego. Jakieś fletnie? Bo brzmi tak fletopodobnie. I te przedziwne japońskie instrumenty strunowe, co niby wyglądają podobnie do gitary, ale mają zupełnie inne, niż te nasze europejskie, brzmienie. I dopiero gdy Gillan zaczyna śpiewać, wiadomo już, co to za utwór. Przyznacie sami – niezwykłe smaczki Maciek wybierał na Muzykę Jego Życia… Ale nie wszystko co wielkie lub niezwykłe brało Go, nawet gdy zdawało się, że w sumie i gatunek ten sam, i stylistyka podobna… Nigdy nie dał się kupić Zeppelinom. Ani „Whole Lotta Love” (Cała moja miłość), ani „Since I’ve Been Loving You” (Od kiedy ciebie pokochałem), ani „Stairways To Heaven” (Schody do nieba). Coś Mu w Led Zeppelin nie pasowało, po prostu nie. „Perfect Strangers” z owym wstępem a’la Beethoven i „Woman From Tokyo” ze wstawką z musicalu “Jesus Christ Superstar” przyniosły potem niezwykły owoc. Maciek nauczył się mieszać muzyczne style. Jest grudzień 2008 roku. Maciek został zaproszony przez swoją nauczycielkę gry na fortepianie na występ uczniów szkoły muzycznej, tak zwane popisy. Mają na cztery ręce zagrać słynny ragtime „The Entertainer” Scotta Joplina. Jest tam bowiem taki moment, gdzie tylko Maciek ma grać solo, a potem mają wrócić do gry w duecie. Ćwiczą tygodniami, doskonalą grę w duecie, dopieszczają każdy fragment... Pamiętajcie, Maciek grał tylko ze słuchu, bez nut, więc musiał zapamiętać każdy takt, akord, interwał, przewrót i dynamikę. W końcu nadszedł długo oczekiwany kwietniowy wieczór. I moment, w którym stają na scenie. Zaczęli „zgodnie ze sztuką” – nauczycielka z nut, Maciek też gra jak z nut, bez najmniejszego błędu. Idą zgodnie, jak burza lecą przez kolejne takty. Tak jak rozpisał je Joplin. Do momentu, w którym Maciek przejmuje na chwilę grę solo. Nikt nie przeczuwa, że Maciek „szykuje numer”. Bo oto nagle zaczyna się zupełnie niezapowiedziana wariacja. Ragtime zmienia nagle tempo – niby główna linia melodyczna pozostaje bez zmian, ale podkład nie ma już z ragtimeem nic wspólnego. Rock and roll? Uggie-Boogie? Nie ma to jednak w tym momencie najmniejszego znaczenia. Maciek gra całkowicie po swojemu, nauczycielka, zaskoczona, siedzi obok i stara się schować (Mnie tu nie ma! - woła jej przerażona mina). Ale oto nagle ktoś z publiczności zaczyna klaskaniem wybijać takt tego przedziwnego Uggie-Boogie-Ragtime’u, po chwili klaszcze już cała sala, część widowni wstaje. A kiedy Maciek uznaje, że pora na finał, robi muzyczną mini-pauzę, na krótką chwilę wraca do ragtimeu w jego pierwotnej wersji, po czym na bluesową modłę, septymami i w bardzo zwolnionym tempie, kończy ową wariację na temat Scotta Joplina. Są owacje na stojąco, nauczycielka gry na fortepianie płacze, osoby odpowiedzialne za „narrację i konferansjerkę” też próbują nazwać jakoś ową wariację, ale to nie ma znaczenia. Ktoś z profesorów podchodzi do mikrofonu i życzy uczniom Szkoły Muzycznej, by wzorem Maćka kiedyś mieli odwagę dokonać takiej śmiałej aranżacji utworu i tak perfekcyjnie zagrać! Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym. Takiego Maćka wcześniej nie znaliśmy. Też nas zaskoczył. „Doskonale nieznajomy”. Kto by pomyślał, że pozornie niewinna fascynacja kilkoma nagraniami Deep Purple przyniesie taki owoc? P.S. Skoro byliśmy w trakcie tej podróży w świcie nieco cięższego rocka, muszę wam wspomnieć o jeszcze jednej Maćkowej fascynacji z obrzeży tego gatunku. Wprawdzie Zeppelini nie przypadli Maćkowi do gustu, ale odkrył solową twórczość Roberta Planta i jego płytę „Pictures at Eleven” (można to tłumaczyć dwuznacznie: Obrazki o jedenastej, ale też – Obrazki z jedenastego piętra, na co wskazywałoby zdjęcie na okładce, zrobione na klatce schodowej jakiegoś wieżowca). Jest na tej płycie jeden wspaniały numer „Moonlight at Samosa” (Księżyc nad Somozą). Nieczęsto stacje radiowe sięgają po ten znakomity kawałek – zachęcam was, byście go posłuchali. ************************************** Piotr Lazar, listopad 2012 Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż pierwsza. Przez muzykę i życie z doskonale nieznajomym.