Dlaczego łowię pstrągi dopiero od marca? - Portal Muskie.Pl

Transkrypt

Dlaczego łowię pstrągi dopiero od marca? - Portal Muskie.Pl
Portal Muskie.Pl
Dlaczego łowię pstrągi dopiero od marca?
Autor: Jacek Jóźwiak
O tym, dlaczego przez większość swojego wędkarskiego żywota (przyznaję, że przez
2 sezony odstąpiłem od tej zasady i wstydzę się do dzisiaj) nie łowiłem pstrągów zimą, a czekałem do
marca, niekiedy nawet do kwietnia. Czy widzieliście kiedyś tarło pstrąga? Ja tak i opisuję je w tym
tekście.
Nie rozstaję się z pstrągami. W tym roku byłem na nich już dwa razy, od kiedy mają okres ochronny...
Rzecz jasna, nie chodzę ich "łapać" na wędkę, lecz korzystam z niepowtarzalnej jesiennozimowej okazji,
by rozpoznać rzekę, nad która mam chęć rozpocząć swój nowy sezon. Piszę "swój", bowiem zaczynam
dwa miesiące później od większości łowiących pstrągi przyjaciół.
Dla mnie to ryba wyjatkowa, ryba serdeczna, więc postanowiłem trzymać się bardzo starych
regulaminów i pozostawiam jej szansę na odpoczynek i "odkucie się" po wyczerpujacym tarle.
Nie chcę dobudowywać tutaj jakiejkolwiek ideologii, tym bardziej nie chcę nikogo przekonywać do
postępowania podobnie jak ja. Ten, kto łowi pstrągi od stycznia, czyli zaraz po ich miłosnym bara-bara,
jest tak samo dobrym pstrągarzem jak ja i nie ma o czym gadać.
Nigdy nie chwaliłem się na łamach gazet moją fascynacja tym gatunkiem i moim osobistym stosunkiem
do łowienia pstrągów. Internet jest jednak miejscem wyjątkowym, wiec mogę moim przyjaciołom po kiju
i klawiaturze o tym wszystkim opowiedzieć.
W podjęciu decyzji o pozostawieniu pstrągów w spokoju do pierwszego weekendu marca skłoniłe mnie takie to już są te życiowe paradoksy - że nie mogąc się doczekać w jakimś roku pierwszych wypraw,
zacząłem jeździć nad Wel, i nad pomorskie rzeczki już w listopadzie. Te wyprawy miały na celu dwie
rzeczy - po pierwsze, oczekiwałem, że takie zwiadowcze spacery pozwolą mi już w dniu inaugurującym
sezon włożyć do koszyka ryby, na które czekałem tak długo. Drugi powód był trywialny - po zimie
zawsze miewam tak bardzo zastane gnaty, że chodzenie na ryby sprawia mi problemy natury
kondycyjnej, więc jeden czy drugi wypad przez pstrągowe habazie i grząskie źródliska pozwala na
niejaką rekonstrukcję fizycznej tężyzny...
Zacząłem więc jeździć na te pstrągi w listopadowe dni. Po pierwszych odkryciach i zauroczeniach, także
w grudniu. Pewnie się starzeję - pocieszam się, że może jest to wędkarskie dojrzewanie - więc nie za
każdym razem muszę na ryby jeździć z wędkami, nie za każdym razem też musze je rozkładać, jeśli
dotrę z nimi nad rzekę.
Wracałem z tych jesiennoziomowych pstrągowych wypraw do domu i czułem się jak po zwyczajnych,
standardowych eskapadach z wędką. Byłem zmordowany, sterany, ale pełen zachwytu i zauroczenia.
Dochodziło to tych zwyczajnych stanów jeszcze coś - kupa wiedzy, kupa spostrzeżeń i doświadczeń,
które nie są dane temu, kto na wode patrzy wyłącznie przez przelotki.
Pstrągowe wypady niczym się od siebie nie różnią, czy lato to, czy zima. Trzeba się sprytnie ubrać - tak
żeby nie było zimno, ale też w taki sposób, żeby się nie zaparzyć podczas forsowania trudniejszych
odcinków. Wodery konieczne - mokro jest nad pstrągowymi rzekami zawsze; w listopadzie czy grudniu tym bardziej.
Podobnie jak w sezonie przed wyprawami na nowe miejsca, posługiwałem się mapą przy wyborze
odcinka do spenetrowania. Na samym początku na niebieską krzywą kreskę, patrzyłem tak, jakbym
wybierał się na pstrągi z wędką, a nie z zaciekawionymi ślepiami. Szukałem zakrętów, skarp, patrzyłem
po warstwicach, wypatrywałem suchych łąk, łęgów, nadrzecznych dróg i dróżek.
A potem zobaczyłem tarło pstrągów po drodze nad rzekę. Tarły się w rowie melioracyjnym o wartkim
nurcie i twardym dnie. Ktoś tu kiedyś wywalił wywrotkę cegły po jakiejś rozbiórce; dawno, bo kanciaste
bloki wypalanej gliny zaokrągliły się, rozjechały na dużej powierzchni.
Nie zauważyłbym tego miejsca, gdyby nie to, że topniejące śniegi wypełniły wodą ten rów ponad miarę i
nie mogłem, ot tak, hycnąć sobie na drugą stronę. Musiałem więc iść wzdłuż tego rowka w poszukiwaniu
jakiegoś mostka czy przepustu...
http://muskie.home.pl
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 01:37
Portal Muskie.Pl
Po tym pierwszym razie, szukam na mapie już nie miejsc, w których łowiłbym pstrągi, lecz potencjalnych
stanowisk, gdzie mógłbym je znaleźć o tej porze roku. Zapewniam was, że ktoś, kto raz widział, jak się
trą te wspaniałe ryby, będzie chciał to zobaczyć po raz kolejny...
Biorę więc mapę i szukam nagromadzenia dopływów - najlepiej o wyraźnym, ale niezbyt wielkim spadku.
Da się takie znaleźć po analizie topograficznych warstwic. A potem jedzie się w taki miejsca, schodzi nad
rzekę i kiedy natknie się na ujście wypatrzonego siurka, idzie się w jego górę, i idzie, i idzie... Mija się
niewysokie jazy - żadna to przeszkoda dla rozkochanego pstrąga. Mija się wodospadziki, przegrody wierzcie mi, pstrąg płynący na tarło jest lepiej wysportowany od antyterrorysty, przejdzie i pójdzie
wyżej... Im więcej takich przeszkód, tym bardziej niesamowitego widoku należy się spodziewać…
Posłuchajcie...
Był jaz, wysoki na 30 cm... Potem był spadek do przepustu pod polną drogą, kipiel jak cholera... A
potem rzeczułeczka, nie, co ja plotę, strumień rwał ostro przez lite pole. Przepłynął przez olszynę,
wypadł na mokradło pozostałe po jakimś zarośniętym stawie. A potem łąka na łagodnym wzniesieniu.
Szybki uciąg, woda jak w szklance, lekko zbrunatniałe od rudy darniowej żwirowe podłoże.
A potem punkt, gdzie na odcinku 20 metrów zbiega się kilka strumieni, jakieś rowki melioracyjne, czort
go tam wie... Woda rwie, ma głębokość kilkunastu centymetrów, gdzieniegdzie pół metra. I pieprzą się
tu pstrągi. Jeden w drugiego czterdziestak. No tak, przez jaz i przez przepust nie przejdą ledwo miarowe
gluty.
Pieprzą się straszliwie. Niektóre wystają do połowy z wody. Nie dały rady wpasować się w głębsze dołki.
Że coś się dzieje, widziałem ze sto metrów poniżej. Woda zaczęła mętnieć. I mętniała z metra na metr.
Kiedy zobaczyłem, jak się kochają pstrągi, natychmiast sobie pomyślałem, że te dołki, w których teraz
trą się największe sztuki, to ślad po zeszłorocznych rybich uniesieniach.
Nic nie widzą, poza hormonami. Można między ryby wejść z nogami. Nie wchodzę. Siadam na plecaczku.
I siedzę. Jestem szczęśliwy. Nigdy bym nie przypuszczał, że w rzece, którą znam jako bardzo trudną i
nienadzwyczajnie darzącą pstrągami, żyje tyle wspaniałych kropkowańców. I właśnie robią wszystko,
żeby było ich jeszcze więcej.
Rozglądam się, jest tutaj ze dwadzieścia, może nawet trzydzieści par. Może niezupełnie par, bo zmienia
się to wszystko jak w wyuzdanym pornolu. Niektóre konfiguracje pieprzą się tak zawzięcie, że ryją przy
tym pieprzeniu dziury w twardym żwirowym dnie. Aż usuwają się do tych dziur pojedyncze otoczaki i
gliniaste inkluzje.
Bożesz ty mój, jak to wspaniale, że nie łazi tutaj okoliczne włościaństwo a kłusownicy ograniczają się do
bobrowania w rzece. Dobrze, że nie przyjeżdżają tu wędkarze z jakiejś Warszawy czy z innego miasta.
Błogosławię ten okres ochronny. Gdyby wolno było wędkować w okresie tarła, wśród dziesięciu
najbardziej etycznych znalazłby się jeden, który wlazłby w tarlisko z łapami.
O rany, ale się kochają. Jakiś samiec, pięćdziesiątak z łososiową kufą, do połowy wylazł na pożółkłą
trawę i nie bardzo wie, co się właściwie stało. Aż słyszę to dyszenie. Woda mętna nie tylko od porwanej
przez prąd rudy, w tym miejscu bardziej przypomina kawę z mlekiem, z mleczkiem... Ufff, kilka razy
poruszył się niemrawo i strumień wciągnął go z powrotem... Stoi teraz w nieco głębszej rynience i głowę dam - chce mu się spać. A może nawet śpi jakoś tak po rybiemu... A koło samicy już następny
mąci wodę... Kilka chwil, kilka chlapnięć i znów rdzawa woda zabarwia się jaśniej...
Jestem tu na drugi dzień. Dalej trwa ten zbiorowy wysiłek natury. Dziś patrzę na to spokojniej. Będą
małe w mojej rzece. Patrzcie, od lat nie zarybiano, a pstrągi są. I będzie ich jeszcze więcej... Siedzę i
patrzę, nie ruszam się. Przyleciała para siwych wron. Biegają teraz niepoważnie po brzegu, raz w jedną,
raz w drugą stronę. Ale sprawa jest poważna. Jeden z ptaków podlatuje, staje na kamieniu i tłucze
dziobem którąś z ryb. Nie rozumiem, co się stało. Dalej się nie ruszam.
Wrona zabiła czterdziestocentymetrowego pstrąga jednym uderzeniem. Ryba spływa. Ptaki podlatują po
metrze, po dwa. Wiem, że ryba się nie zmarnuje, 50 metrów niżej jest wypłycenie na zakręcie. Tam się
wrony nażrą. Też będą miały dzieci... Pstrąg się zamieni w jajko...
Trzeciego dnia pusto tutaj, jakby nic się nie wydarzyło. Łażę jak jakiś Szerlok Holms i szukam śladów
ludzkich. No bo, jakże to tak, jeszcze wczoraj pstrągi w miłosnych harcach ryły tu dziury w dnie, a dzisiaj
strumień przelewa się klarowną strugą nad dnem ogołoconym z rdzawej warstwy darniowej rudy...
http://muskie.home.pl
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 01:37
Portal Muskie.Pl
Nie, nie znajduję ludzkich śladów. To po prostu koniec widowiska. Wracam do rzeki. I teraz, bardziej
uważny, zauważam te zmordowane ryby - już to przy wykrocie jakimś, już to za kamieniem. Nie srebrzą
się, jak jeszcze wczoraj, nie pokazują boków. Do mojego lądowego świata odwróciły się plecami
pomalowanymi w ochronny kamuflaż...
No, i idę tak sobie. I wypatruje tych grzbietów. Muszą tu być. Po takim dymaniu trzeba gdzieś
przycupnąć, odetchnąć, pozbierać się. O, jest kolejny. Wielki. Może to ten półmetrowiec, co aż na trawę
wylazł z tego wszystkiego? Przywarł do dna. Przypomina mi żabę. Taki jest rozczapierzony na tym dnie,
przylgnięty, zmordowany...
Dochodzę do jazu. Tu widzę kilka rybich grzbietów. Woda porywa jedną z ryb i za sekundę jej ciało
przewala się przez barierę jazu jak ścierka. Woda wynosi pstrąga poza pienisty bełt. Ryba stoi przed
chwilę zdezorientowana, dochodzi do siebie, odpływa w bok i rozczapierza się jak ta żaba w przydennym
zastoju.
Patrzę na jej grzbiet i już wiem, dlaczego starzy wędkarze łowili pstrągi dopiero od marca. To coś więcej
aniżeli szacunek do piękna i wyjątkowości tych ryb. Oni nie raz, nie dwa musieli widzieć pstrągowe tarło.
Ten wysiłek potworny i to szczęście najwyższe. Już wiem, że ja także pozwolę rybom odpocząć,
zachować pamięć o tym wszystkim przez dwa dodatkowe miesiące.
Że ryby nie pamiętają, nie czują tak jak człowiek? Że są bezduszne? Gadanie, bzdury, jak ja mógłby tak
kochać coś bezdusznego, jak kocham pstrągi. I moja miłość do tych ryb jest najlepszym dowodem na to,
ze pstrągi maja duszę. I kiedy - już po pierwszym marcowym weekendzie - zdecyduję się zabić jakąś
rybę i ją zjeść, to po zadaniu jej śmierci szepnę tej odlatującej do nieba rybiej duszy, że widziałem jej
najpiękniejsze chwile...
http://muskie.home.pl
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 01:37

Podobne dokumenty