20-lecie kanonizacji św. Brata Alberta. Droga do świętości

Transkrypt

20-lecie kanonizacji św. Brata Alberta. Droga do świętości
Zastanawiając się nad drogą świętości Brata Alberta widzę zatem wyraźnie
trzy sprawy, które mają praktyczne znaczenie dla naszego życia. Pierwsza to owa
naturalna prawość, która otwiera drogę łasce. Pan Bóg znajdzie drogę dostępu do
człowieka, który jest prostolinijny. Natomiast niewiele pomogą pacierze komuś,
kto żyje mętnie, kombinując i chodząc krętymi ścieżkami, hołdując zasadzie, że
cel uświęca środki, szukając ludzkich względów, żyjąc połowicznie.
Druga sprawa to owo poddanie się Bogu, które sprawdza się w chwilach konkretnych strat. Strat naszych planów, dobrej sławy, zdrowia. Gotowość pójścia
nie tylko drogą wzwyż, ale także drogą w głąb, która w praktyce często jest drogą
przez upokorzenie. Drogą ubóstwa, „opróżniania”. Drogą, którą prowadzi nas
sam Pan Bóg, ale do której też przygotowujemy się poprzez wybieranie Jego woli
kosztem naszych upodobań. „Doskonałość zależy (=polega na) wyłącznie na
próżni i pozbyciu się wszelkich żądz niedoskonałych”, pisał Brat Albert (s. 269).
I trzecia sprawa. Świętość, doskonałość, to na pierwszym miejscu relacja, a nie
przymiot. Cnota to nie kapelusz, nie dodatek do człowieka. Zdobywanie doskonałości to nie wyposażanie się w zestaw cnót, lecz przeobrażanie duszy w Boga. W
okresie malarstwa Adam chciał duszę uświęcić, by lepiej malować obrazy. Tak,
jakby świętość mówiła o tym, „jaki” człowiek jest, co potrafi, a nie „kim” człowiek
jest... A Brat Albert, mistyk i kierownik dusz, pisze: „Doskonałość cnoty jest sam
Bóg” (s. 264). „Cnota polega na znajomości praktycznej Boga i siebie. Postanowienie: Oddać się modlitwie, ażeby cnoty nabyć” (s. 267). I w tym kontekście lepiej się
rozumie zdanie: „Niech sprawa mojego udoskonalenia będzie odtąd dla mnie jedyną” (s. 267). Jakiej doskonałości pragnie Brat Albert? – „Nie chcę pociechy, ani
nieba, pogardzam potępieniem. Chcę cierpieć z Ukochanym, Chrystusem się karmię, On we mnie żyje, nie mogę czynić ani chcieć inaczej niż On. Święty, Święty,
Święty” (s. 265). Cnota? - tak. Staranie o cnoty? – tak. Ale celem – Bóg, a nie ja.
„Ludzka pustka wypełniona przez Boga…”. „Nie mogę czynić ani chcieć inaczej niż On”. Czy tymi słowami Brat Albert sam nie wystawił sobie najlepszego
świadectwa świętości? A Bóg, który jest miłością, chciał, by ktoś w Jego imieniu
pokochał tych ludzi, których nikt nie kocha, by ktoś przyprowadził do Niego tych,
którzy stracili nadzieję na dom i normalne życie. A co to jest normalne życie?
Normalne – to znaczy święte.
s. Agnieszka Koteja
=======================================================================
W drodze na kanonizację jeden brat w świętej gorliwości
zaklinał się, że gdy w Asyżu wysiądzie z autobusu, to ucałuJAK ŚWIĘTY
je pierwszego ubogiego, jakiego napotka. I oto Asyż, autobus
FRANCISZEK
zajeżdża na parking, drzwi się otwierają i wspomniany brat
wchodzi prosto na mężczyznę z napisem na piersi: „Jestem chory na AIDS”. I co
Brat uczynił? Hm.
☺
=======================================================================
Odpowiedzialni
s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-12/413-55-99]
br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664]
Któredy
?
11
(47)
2009
BRAT ALBERT - DROGA DO ŚWIĘTOŚCI
W związku z 20-tą rocznicą kanonizacji
stanęło przed nami jeszcze raz pytanie, jak
s. AGIESZKA KOTEJA
Brat Albert doszedł do świętości. Kanonizacja ukazuje pewien wzór, drogę, która
20-lecie kanonizacji św.
okazała się sprawdzona, skuteczna. (ie
Brata Alberta. Droga do
można jej powielić, ale można z niej skorzystać. Przyglądamy się jej, by lepiej zroświętości
zumieć i wypełnić własne powołanie.
Czy Brat Albert doszedł do świętości dzięki swym staraniom, czy też otrzymał
ją w darze? Czym jest świętość? Święty człowiek to ten, kto uczestniczy w świętości Pana Boga, bo Pan Bóg sam jeden jest prawdziwie święty. I to właśnie
uczestnictwo w Jego świętości owocuje dobrym, świętym życiem. Człowiek sam
nie uczyni siebie świętym, nie „przerobi się” na świętego, choćby nie wiem jak
się starał. A jednak musi się starać, i to bardzo, by ta darmowa świętość, Boże
synostwo, otrzymane na chrzcie św., stało się „czynne”, miało realny wpływ na
motywacje, pragnienia, czyny. Ale i to staranie prowadzi z kolei do oddawania
steru życia w Boże ręce. Trud dawania siebie staje się trudem pod-dawania siebie.
Droga do świętości Brata Alberta… od strony daru zaczęła się na chrzcie świętym, a w pewnym sensie – rozpoczęła się wraz z darem życia, które Pan Bóg zamyślił już „przed założeniem świata”. Ale od kiedy, dlaczego, jak to się stało, że tak
skutecznie ten dar przemienił jego życie? Nie ma jednego punktu zwrotnego; przemiana Adama w Alberta, o której najczęściej się mówi, dotyczy czasu, kiedy już
świadomie i ze wszystkich sił dążył do Pana Boga. Ale kiedy zaczął tego chcieć?
Wydaje mi się, że tak bliska droga zjednoczenia z Panem Bogiem została zapoczątkowana wówczas, gdy Adam jeszcze wcale o Panu Bogu nie myślał. Mam
na myśli zwykłą prawość, wymagającą zgodności postępowania z wewnętrznym
przekonaniem. Znamy wszyscy epizod z Powstania, kiedy przestraszony gradem
kul chciał się przeżegnać – i zrezygnował z tego gestu, bo pomyślał, że skoro
wcześniej nie żegnał się z pobożności, to ze strachu też nie będzie. Ks. Lewandowski opowiada także o takim wydarzeniu ze szkoły w Petersburgu, gdy chłopcu groziła surowa kara za przekroczenie rozkazu – uczniowie mieli w pokazowej
bitwie uciekać, a Adam wbrew nakazowi wraz z kolegami bił się nadal – bo uwa-
żał, że Polak może w bitwie zwyciężyć albo polec, ale nie uciec. Postawa ta uwidacznia się też w artykule na temat sztuki. „Wielki człowiek robi wielkie dzieło –
pisze Chmielowski – mały człowiek i jego dzieła są drobne” (Pisma Brata Alberta św. Brata Alberta, Kraków 2004, s.233). Adam był znawcą sztuki, cenionym w
środowisku malarzy ze swych trafnych sądów, a mimo to odważał się oceniać
dzieło nie tylko na podstawie kryteriów artyzmu, ale też wielkości duszy jego
autora. Uważając, że istotą sztuki jest dusza wyrażająca się we własnym stylu, nie
tylko wyśmiewał malarzy ulegających manierze czy malujących dla sławy lub
pieniędzy, ale też niszczył własne obrazy, które nie w pełni odpowiadały zawartości duszy. We wszystko, co robił, wkładał całe serce: każdy obraz poprzedzał
długimi studiami, nawet szył i kleił ubranka lalkom, by odtworzyć szczegóły strojów z danej epoki. Wiele lat później, gdy już jako Brat Albert przez jakiś czas wykańczał naprędce obrazy, by je sprzedać dla potrzeb ubogich, po prostu ich nie podpisywał. Nie były, według niego, prawdziwymi dziełami sztuki. Już w młodości
Maksymilian Gierymski zarzucił mu, że jest to jego „nieszczęście” – że Adam „żąda od siebie więcej, niż natura mu dała, niż mu dać mogła”, że usiłuje „naginać
życie do potrzeb poetycznych” (ks. Michalski, Brat Albert, Kraków 1986, s. 13).
Dla Adama natomiast była to prosta konsekwencja zgodności czynów i myśli.
Taka właśnie prawość domaga się też zrozumienia i poszukiwania istoty rzeczy. Tu widać zarys tego przejścia od poszukiwania prawdy o rzeczy, do poszukiwania Pana Boga. We wspomnianym artykule Adam pisze: „bo twórczość nie
jest udziałem człowieka, chyba tylko w przenośni tak by wyrazić się można.
Udziałem człowieka jest siebie samego zakląć w słowo, kamień, tony – przez to
jest nieśmiertelny nawet na ziemi, nie umiera, zostaje jako przyjaciel albo mistrz
dla tych, co przychodzą po nim. Szereg tych przodków moralnych to bogactwo
i szlachectwo ludzkości, nitka, co ją łączy z Bogiem, droga do prawdy, to jedyny
bezpośredni cel sztuki” (Pisma, s. 233).
To ta żelazna konsekwencja w poszukiwaniu prawdy i w praktycznym stosowaniu tego, do czego był wewnętrznie przekonany, zaprowadziła go do zakonu jezuitów. Bo gdy zrodziło się w nim pragnienie sztuki sakralnej, to pomyślał, że aby
święte rzeczy malować, trzeba „siebie oczyścić i uświęcić i do klasztoru wstąpić”
(s. 61). W tamtych czasach było to powszechne myślenie: kto szuka świętości, doskonałości, Pana Boga – ten idzie do klasztoru. I Adamowi wydawało się, że znalazł to, czego szuka. Pisze z nowicjatu listy pełne radości o tym, że już niedługo
będzie służył Panu Bogu odziany w „tę sławną czarną sukienkę, pod którą tylu
Świętych zwyciężało świat i siebie, a tylu bohaterów krwią się oblało za Boga
i wiarę” (s. 78). A tak się ostro zabrał za to uświęcanie siebie, że już po dwóch miesiącach nie sprostał stawianym sobie wymaganiom i przeżył głębokie załamanie.
Gdy zaś wydobył się z niego i odkrył wartości tercjarstwa, natychmiast zaczął je
głosić innym, studiując zarazem dogłębnie jego przesłanie (Wstęp do tłumaczonego
przez niego Przewodnika dla tercjarzy mógłby być autonomicznym dziełkiem).
Droga do świętości Brata Alberta… Jego życie było „wspinaniem się” drogą
cnót i „napełnianiem się” dobrami duchowymi, lecz równocześnie, w trakcie wewnętrznej przemiany, zmierzało ono „w dół”. Nie w dół moralny, ale w taki rodzaj próżni, która robi miejsce Panu Bogu. O. Amedeo Cencini mówi że „świę-
tość to pustka ludzka wypełniona przez Boga” („Zeszyty Formacji Duchowej.
Słowo Boże i formacja”, 31/2006, s. 44). Brat Albert współpracował z Bożą łaską, zdobywając cnoty, ale też przyjął trudną łaskę „opróżniania”, by zostać całkowicie wypełnionym przez Boga. Rozwijał swe zdolności i talenty, ale przeszedł
także bolesne straty, upokorzenia, ogołocenie wewnętrzne. To wszystko, co św.
Jan od Krzyża nazwał „nocą”. Po wielu latach pisał w notatniku rekolekcyjnym:
„Zadowolenie znachodzi się nie w posiadaniu wszystkich rzeczy, ale
w pozbawieniu, w nagości i ubóstwie; ubóstwo Perła Ewangeliczna” (s. 264).
Dlaczego ubóstwo stało mu się Perłą? – bo Pan Bóg stał mu się Wszystkim:
„Szukać Boga [to] jedyny cel życia” (s. 257). Pisał tak na kilka lat przed śmiercią,
gdy już Perłę ubóstwa dzielił z najuboższymi, z „opuchlakami”, z „wydziedzicznymi”. Gdy już tak upodobnił się do Chrystusa, że przejął „Jego styl”. Jaki jest
„styl” Chrystusa? On dla nas „stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić” (2 Kor 8, 9). Ubóstwo, którego Brat Albert doświadczył i które ostatecznie
sam wybrał, stało się jego drogą świętości i owocowało w życiu innych, stało się
skarbem dla tych, którym służył. Na drodze ubóstwa Brat Albert stał się „chlebem”. Tak właśnie zaowocowała jego świętość: stał się „dobry jak chleb”.
Zanim Adam Chmielowski stał się Bratem Albertem i znalazł ową Perłę, szedł
drogą zwyczajnej, tradycyjnej religijności. Jako młody chłopak nie myślał o zdobywaniu szczytów świętości – w każdym razie, nie ma na to żadnych dowodów.
Epizod ze spowiedzią podczas Powstania, gdy w niebezpieczeństwie śmierci odmówił spowiadania się z powodu mało malowniczego wyglądu księdza, potwierdza tezę, że daleko mu było do pogłębionego przeżywania wiary. A gdy już jako
dojrzały artysta zapragnął uświęcenia swej duszy, sądził, że osiągnie ten cel wstępując do jezuitów. Jakby „zaplanował” swą świętość: że oczyści duszę, uświęci
się i będzie malował święte obrazy. A Pan Bóg te plany zburzył. Poprowadził go
całkiem inną drogą – „dokąd nie chciał”. Na tej nieprzewidzianej przez niego
drodze dał mu mistrzów świętości – przede wszystkim św. Franciszka, który nauczył go, jak zaślubić Panią Biedę, i św. Jana od Krzyża, który pomógł mu zrozumieć własną duszę i mężnie dążyć do zjednoczenia z Panem Bogiem.
Posługując ubogim, zakładając nowe przytuliska, organizując życie nowych
wspólnot zakonnych i załatwiając tysiące spraw, Brat Albert prowadził głębokie
życie modlitwy. Próbował krok po kroku realizować wskazówki św. Jana od Krzyża, szukając Boga w czystej Wierze. W jego notatniku są całe fragmenty dzieł Mistyka Karmelu. Z właściwym sobie radykalizmem rozliczał się w rachunku sumienia z każdej niepotrzebnej rozmowy, z lenistwa i roztargnienia na modlitwie czy
zażywania tabaki. I zagrzewał sam siebie słowami z (aśladowania Chrystusa: „Nie
trać bracie nadziei postąpienia w duchowym życiu, oto jeszcze czas i godzina po
temu” (s. 255). „Nie robię postępów – trzeba prosić a nie ustawać” (s. 274).
I tak doszedł do miejsca, w którym te siły, pozornie sprzeczne – wysiłek i łaska – osiągają wspólny cel: „Doskonałość cnoty jest sam Bóg” – napisał podczas
rekolekcji. I tłumaczy: „Chcieć doskonałości Ewangelii jest chcieć Chrystusa
Pana, czyli kochać Go z całego serca, duszy i z całej myśli. Wykonać, jest to
wierność w tej miłości” (s. 257). „Chrystusem się karmię, On we mnie żyje, nie
mogę czynić ani chcieć inaczej niż On. Święty, Święty, Święty” (s. 265).