Olga Menzel Był sobie kiedyś męczyzna, który pewnej nocy, na

Transkrypt

Olga Menzel Był sobie kiedyś męczyzna, który pewnej nocy, na
Olga Menzel
Był sobie kiedyś mężczyzna, który pewnej nocy, na przyjęciu, pomiędzy daniem głównym a
deserem, poszedł na piętro i zamknął się w jednej z sypialni w domu gospodarzy.
Była sobie kiedyś kobieta, która spotkała tego mężczyznę trzydzieści lat wcześniej i znała go
przez blisko dwa tygodnie w środku lata, kiedy oboje mieli po siedemnaście lat. Nie widziała
go od tego czasu, chociaż jeszcze przez kilka lat sporadycznie wymieniali kartki świąteczne i
inne temu podobne dowody uprzejmości.
A teraz kobieta, która miała na imię Anna, stała przed zamkniętymi drzwiami sypialni, za
którymi teoretycznie znajdował się mężczyzna o imieniu Miles. Uniosła rękę z dłonią gotową
do – do czego? Pukania? Dyskretnego zastukania? Ten piękny, idealnie wykończony,
doskonale nudny i pozbawiony charakteru dom nie zniósłby hałasu: każde skrzypnięcie było
dla niego zniewagą, a w dodatku jego właścicielka stała tuż za nią, emanując dezaprobatą. Ale
to ona znalazła się tu pierwsza, zamierając w bezruchu i w swojej postawie do złudzenia
przypominając rewolucjonistę, szykującego się by robić coś, hm, zdecydowanie nie cichego.
Walić. Łomotać. Tłuc. Raz za razem.
Dziwne wyrażenie, „raz za razem”. Raz za razem a zarazem raz. Niewiele o nim pamiętała,
ale połączyło ich właśnie wzajemne upodobanie do tego typu niewyszukanych gier słownych.
Czy był, nie tak jak Anna, osobą która wiedziałaby co powiedzieć, stojąc przed zamkniętymi
drzwiami i próbując nakłonić kogoś znajdującego się w środku do otworzenia ich? Osobą,
która zainteresowałaby się rozciągniętą na schodach dziewczynka, opierającą bose stopy o
podłogę parteru a głowę o trzymane na stopniach dłonie, która obserwowałaby ją i chętnie
opowiedziała jakiś dowcip (jak się czuje ogórek w śmietanie? mizernie!) albo rozpoczęła
rozmowę o skomplikowanych grach słownych (raz za razem a zarazem raz!)?
Stojąca za Anną kobieta westchnęła. Ciężko, głęboko. Cisza stała się jeszcze bardziej
drażniąca. Anna odchrząknęła.
- Miles - zwróciła się do drzwi. - Jesteś tam?
Wypowiedziawszy te słowa poczuła się jeszcze gorzej. Dzięki Bogu za dziecięcą bezczelność
i brak skrępowania. Właśnie tego było trzeba. Dziewczynka zerwała się ze schodów i
podbiegła do drzwi, sprawiając wrażenie, że zaraz załomocze w nie z całej siły.
Łup, łup, łup.
Każde uderzenia Anna odczuwała jak rozchodzący się po ciele wstrząs, jakby dziecko waliło
w jej klatkę piersiową.
- Wyłaź, gdziekolwiek jesteś – wrzasnęła dziewczynka.
Nic się nie wydarzyło.
- Sezamie, otwórz się – wyskandowała. Zanurkowała pod ramieniem Anny by zapukać i
spojrzała na nią z dołu.
- To sprawia, że otwiera się tajemne przejście w skale – wyjaśniła. – W tamtej bajce to
działało.
Dziewczynka przytknęła usta do drzwi i spróbowała ponownie, tym razem bez krzyków.
- Puk, puk – wyszeptała. – Kto tam?
Kto tam?
W tamtym czasie w życiu Anny Hardie istniało kilka powodów by zastanowić się, co
właściwie znaczyło dla niej być tam.