szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Zmierzch ery zapałek
(dwie gawędy na ten sam temat napisane w odstępie kilku lat)
Przedsionek teatralny podczas przerwy w spektaklu. Miejsce, gdzie stanęliśmy, nie było dobrze
wybrane – z dala od popielniczki. Przypaliwszy papierosa koleżka rad nierad wsunął spaloną
zapałkę z powrotem do pudełka, mieszając tę niedawno zgasłą i jeszcze gorącą z tymi nie zużytymi.
Eksplozja. Sfajczyły mu się wszystkie w ułamku sekundy. Gdyby był wieśniakiem skłonnym do
dzielenia zapałki na czworo, nie mógłby sobie darować straty. Toć nie jedno pudełko poszło z
dymem, a cztery!
Dzielić zapałkę na czworo – symbol chłopskiej oszczędności, skrzętności, zapobiegliwości. Z
których to cech śmiał się kolejarz Karwat, poznany przeze mnie w czasach, gdy ja również nosiłem
kolejarski mundur. Choć sam chłop z dziada pradziada:
– Zapałkę na cztery, a litra na dwóch, he, he – rechotał mój kolega.
Alkohol płata figle odmieniając charakter człowieka, ze sknery czyniąc utracjusza. Potem wraca
trzeźwość, a wraz z nią gospodarność, walka z marnotrawstwem, czyli zbyt pochopnym spalaniem
zapałek. Szkoda ich, bo jakże wygodne są te sztyfciki o siarkowych łebkach. Toć nie ma porównania
z dawniejszą metodą wzniecania ognia, polegającą na pocieraniu dwóch suchych patyków. Podobno
iskry sypały się pod wpływem takiego tarcia. Czyta się o tym w książkach historycznych, więc to
chyba prawda, ale czy taka sztuczka udałaby się komuś z nas, ludzi żyjących w XXI wieku?
Naszym miejscem pracy, moim i Karwata, były Odolany, stacja towarowa. Przybywały tam
towary najrozmaitsze, wśród nich – zapałki.
Pamiętny dzień: wagon z zapałkami fajczy się i fajczy Nie sposób ugasić, wciąż dym ulatuje
szparami. Sabotaż? Ktoś znający się na rzeczy tłumaczy zjawisko następująco: one zapaliły się
samoczynnie, wskutek tarcia spowodowanego wstrząsami wagonu, a drogę przebył długą, ze
Śląska, z tamtejszej wytwórni zapałek, do Warszawy. Wielogodzinne grzechotanie w pudełkach nie
całkowicie wypełnionych – to wystarczyło.
Od tamtego wydarzenia upłynęły długie lata, podczas których niczego innego, prócz zapałek,
nie używałem do zapalania papierosa, drewna w piecu kaflowym, gazu w kuchence. A teraz widzę,
że zapałki stają się przeżytkiem. Nie tak łatwo je kupić, nie ma ich w ciągłej sprzedaży, bywają
tylko od czasu do czasu.
Wiązka drzazg leży na półce kuchennej, obok pudełka z zapałkami. Gdy trzeba podczas
gotowania obiadu włączyć drugi palnik, nie biorę kolejnej zapałki, nie pocieram świeżego łebka o
draskę; przenoszę płomień drzazgą.
Nie śmiejcie się ze mnie, kolego Karwat.
*
W sklepie społemowskim pojawiła się „na kasie” nowa pracownica, jeszcze nie oblatana. Moja
prośba o „dużą paczkę zapałek” wprawiła ją w zakłopotanie. Miejsce składowania tego artykułu
było jej nieznane. Zwróciła się o pomoc do koleżanki. Zapałki zostały odnalezione, kobieta wzięła
dużą paczkę w lewą dłoń, a prawą, uzbrojoną w nożyczki, jęła rozpruwać opakowanie.
Zorientowawszy się, że chce dla mnie wyłuskać jedno małe pudełeczko, odzywam się:
– Prosiłem o dużą paczkę.
1
Dała mi dużą, ale policzyła za nią zaledwie 15 groszy.
W supermarketach kupno zapałek także nie idzie gładko. Na moją prośbę o zapałki kasjerka
odrzekła: „Na alkoholu.” Idę „na alkohol”, czyli do stoiska z trunkami, a tam: „Zapałki? – rzecze
zaskoczona sprzedawczyni i rozgląda się. – Nie ma. Bywają, ale rzadko.”
Czyżby zapałki, do których jestem przyzwyczajony, należało zaliczyć do przedmiotów
wychodzących z użycia, jak wieczne pióro i maszyna do pisania?
Szkoda, że od czasów Andersena nie spotyka się już na ulicach „dziewczynki z zapałkami”; nie
omijałbym jej obojętnie. Zapalarka do gazu – nie dla mnie. Całe życie używałem zapałek i nie będę
zmieniał metody.
W sklepach, placówkach już wszędzie samoobsługowych, gdzie cały towar jest wystawiony na
światło dzienne, zapałki są niewidoczne – może ze względu na ich łatwopalność?
O tej łatwopalności, wręcz wybuchowości przekonałem się parę razy, dawno temu. Oto stojący
naprzeciw mnie koleżka, przypaliwszy sobie papierosa, gasi zapałkę – i co dalej? Nie ma tu pod
ręką popielniczki, jako że znajdujemy się na Nowym Świecie, a zaśmiecać chodnika nie wypada.
Palacz wsuwa spaloną acz jeszcze gorącą zapałkę z powrotem do opróżnionego w trzech czwartych
pudełka. Rezultatem – eksplozja. W gołych dłoniach wybuchająca quasi-petarda to nie żarty.
Świeżo nabyte pudełko nigdy nie jest i nie było wypełnione całkowicie. (Jakiś pedant zadał
sobie trud liczenia zapałek, porównywania faktycznej ilości z liczbą podaną na etykietce, by
stwierdzić permanentny niedobór. Było to dlań podstawą do oskarżenia producenta o niesolidność.)
Grzechoczące pudełka to niebezpieczeństwo samozapłonu podczas transportu. Ja sam, pracując na
PKP, byłem świadkiem, jak wagon z zapałkami kopcił. Mam w oczach widok naczelnika idącego
wzdłuż toru, w „służbistej” postawie, z notesem w zwisającej dłoni, gotowego do spisania
protokółu. Sprawa była tajemnicza, intrygująca. Podpalacz?... Koniec końców trzeba było uznać, że
nic innego, tylko wielogodzinne ocieranie się o siebie siarczanych łebków na skutek wstrząsów
wagonu doprowadziło do zatlenia się. I tylko dzięki niedostatecznej ilości powietrza dużo było
dymu, ale bez ognia. Wbrew przysłowiu!
2