Dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze
Transkrypt
Dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze
Dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze Rozmowa z ks. Alfonsasem Svarinskasem Ks. ALFONSAS SVARINSKAS urodził się w 1925 r. we wsi Kadrenai koło Ukmerge. Pierwszy raz został skaza ny przez władze sowieckie w 1947 r., na karę 10 lat poz bawienia wolności za udział w litewskiej partyzanctce niepodległościowej. W 1954 r., w łagrze potajemnie otrzymał święcenia kapłańskie z rąk współwięźnia bp. Praneiśkusa Ramanauskasa. W 1956 r. wyszedł z łagru i podjął aktywną działalność duszpasterską i kaznodziejską. Za „antysowieckie treści w kazaniu" został ponownie skazany w 1958 r., tym razem na 6 lat. Po odbyciu kary, nie zaprzestał aktywnego duszpas terstwa, za co władze nękały go często karami admi nistracyjnymi i pieniężnymi. Od początku był ak tywnym współpracownikiem „Kroniki", pomagając głównie przy gromadzeniu informacji i rozpowszech nianiu czasopisma. W 1978 r., wraz z innymi księżmi, założył jawny Katolicki Komitet Obrony Praw Wie rzących. Za działalność w Komitecie oraz za „oczer nianie władzy sowieckiej", w 1983 r. został kolejny raz aresztowany i skazany na 10 lat łagru. Po osobistej interwencji u Gorbaczowa prezydenta USA, Ronalda Reagana, został zwolniony w 1988 r. pod warunkiem opuszczenia Związku Sowieckiego. W łagrach spędził łącznie 22 lata. Wyjechał, ale wrócił z Niemiec już w 1990 r. W 1991 r. został wybrany posłem na sejm (wtedy: do Rady Najwyższej) Republiki Litewskiej oraz mianowany naczelnym kapelanem wojskowym. Pozostaje aktywnym na całej Litwie duszpasterzem kombatantów. Obecnie jako kapłan jest rezydentem w parafii św. Piotra i Pawła w Ukmerge. - Za co Księdza pierwszy raz posadzili? - Za pomoc partyzantom walczącym o wolną Litwę. Woziliśmy im broszury, lekarstwa - pomagaliśmy, jak było można. Wpadliśmy dlatego, że w parafii „produko waliśmy" metryki. Dzięki tym metrykom wielu Litwinów uniknęło pójścia do sowieckiej armii, a nawet do łagru. Mieliśmy formularze kościelne, z sadzy robiliśmy tusz, żeby wyglądał na szary. Przystawialiśmy pieczątki, a pa pier ocieraliśmy o ziemię, by go „postarzyć". Potem nosili śmy go w kieszeniach, złożony na cztery, żeby się powycierał na rogach. Byliśmy tak wprawieni, że robiliśmy papier starszy i nowszy. Z początku tylko dla swojego otoczenia, a potem zaczęliśmy produkować dla wszystkich i dlatego wpadliśmy Rozniosło się, że w parafii można dostać me trykę. Zaczęli przychodzić nieznani ludzie, dowiedziało się o tym KGB i wpadliśmy. Dostałem 10 lat - cały wyrok odsiedziałem. W 1954 r. zachorowałem na gruźlicę i skie rowano mnie do lżejszej pracy, zostałem felczerem w szpi talu. W 1956 r. wróciłem na Litwę. Podczas pierwszego pobytu w łagrze zostałem księ dzem. Wyświęcił mnie w 1954 r. bp Pranas Ramanauskas, który też był więźniem. Przekonał mnie, że na zesłaniu w Ałtaju będę mógł bardziej pomóc ludziom jako ksiądz. Jednak, by ceremonia święceń mogła się odbyć, musieli śmy kupić biskupa za litr spirytusu. 106 j D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E - Jak to - kupić biskupa za litr spirytusu!? - Tak naprawdę chodziło o „zmotywowanie" lekarza, który miał do nas przywieźć biskupa. Oszczędzając każ dego dnia jakąś część ze 150-gramowych dawek, które dostarczano do szpitala, razem z paroma Litwinami ze braliśmy litr spirytusu i daliśmy go lekarzowi. W zamian za to obiecał, że dostarczy nam biskupa do centralnego szpitala. A biskupowi powiedzieliśmy, żeby symulował zapalenie wyrostka robaczkowego. Pokazaliśmy, na co ma się skarżyć, jakie miejsca mają go boleć. W którąś sobotę, biskup „poczuł, że ma atak". Umówiony lekarz stwier dził zapalenie wyrostka robaczkowego i kazał przewieźć go do centralnego szpitala, gdzie my już czekaliśmy. Tam właśnie przyjąłem święcenia, w gabinecie lekarza-specjalisty chorób płuc. Do tego gabinetu można było wchodzić tylko w odzie ży ochronnej, dyżurni tam nie zaglądali. To miejsce przy gotowaliśmy do mszy świętej. Na początku było trochę nerwowo. Jak tylko zaczęliśmy, do sąsiedniego pokoju weszli strażnicy. Przyszli specjalnie po tabakę „Złote runo", świetną tabakę, którą lekarz otrzymywał z Litwy. A nas było siedmiu za cienkimi drzwiami; niech no tyl ko ktoś zakaszle, będzie straszna afera. Na szczęście jakoś wytrzymaliśmy, oni wzięli tabakę i odeszli. Bardzo dobrze pamiętam tę mszę. Przyjąłem święce nia 3 października 1954 r., na 8 miesięcy przed końcem kary, w dzień św. Teresy z Lisieux. Po pewnym czasie wśród Litwinów rozniosła się wieść, że jestem księdzem. - Jak wyglądały później Księdza msze w obozie? - Odprawiałem sam w kącie baraku. Musiałem być bardzo czujny. Rozkładałem i nakrywałem stolik, a jak ktoś przychodził, szybko zakrywałem, jakby nigdy nic. Kiedy się modliłem, czasami ktoś stawał na czatach. ROZMOWA Z KS. A L F O N S A S E M SYARINSKASEM 107 Miałem tekst mszy. Oprócz tego, nauczyłem się na pamięć dwóch mszy: do Bogurodzicy („De Beata Maria Virgine") i żałobnej („Pro defundis"). Udawało nam się zdobyć biały chleb lub kawałki cukru - to były opłat ki. Mieliśmy też rodzynki, które zastępowały nam wino mszalne. Kupowaliśmy od Rosjan, którzy otrzymywali je z Krymu i chętnie odsprzedawali. Z początku byliśmy ra zem z biskupem w szpitalu, to znaczy on leżał na oddziale, na którym ja pracowałem jako felczer. Zanim przenieśli go z powrotem do obozu, zdążył jeszcze wyświęcić jedne go lekarza, Łotysza. Operacji nie przeprowadzono, „zapalenie" w cudowny sposób ustąpiło. W laboratorium szpitalnym pracowali Łotysze. Powiedzieliśmy im, że biskup musi mieć 12 tys. leukocytów, bo przy 16 tys. robili operację, a przy mniej szej liczbie zostawiali na obserwację. Napisali więc 12 tys., a po pewnym czasie 8 tys. Wówczas biskup wrócił do obozu. - Jak można było modlić się w łagrze? - Podczas pierwszego pobytu w obozie - przeważnie indywidualnie, w myśli lub na różańcu. Jednak nawet zrobić różańca nie można było. Wszystko zabierali. Tuż przed końcem pierwszego wyroku otrzymałem Nowy Te stament przywieziony przez pewnego KGB-istę z Litwy. Czasami modlitwa szła ciężko po całym dniu pracy. Podczas drugiego pobytu w łagrze, w latach 1958-1961, publicznie odprawiałem mszę świętą w baraku. A gdy w 1961 r. trafiłem do więzienia, miałem możność odpra wiać tam msze w niedzielę. - Gdzie Ksiądz pracował? - Jako inwalida trzeciej kategorii zostałem skierowany do pracy w kopalni, ale na powierzchni. Moi koledzy, pra- 108 | D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W ŁAGRZE cujący na dole, mieli mniej szczęścia. To była kopalnia od krywkowa. Schodziło się po zwykłej drewnianej drabinie jakieś 200 m w dół - zejść było łatwiej, ale wejść z powro tem po 14 godzinach pracy! Na dole napełniali węglem wagoniki wożone przez konie. Raz na dwa tygodnie konie wyciągali na górę, aby nie oślepły w ciemności. Okropnie tam było - praca ponad siły, brak perspektyw. Nazywali nas sobacznikami. W 1949 r., gdy byłem już w centralnym szpitalu, został zaostrzony reżim dla więźniów-Żydów - naszywali im numery na grzbiecie. Ta akcja objęła też więźniów innych narodowości. Ja dostałem numer Sz-455. - Jakich ludzi spotkał Ksiądz podczas pierwszego poby tu w obozie? - Z osób znanych, był np. prof. Lew Płatonowicz Karsawin z Petersburga. Młody człowiek. Jego siostra, Maria Karsawina, była w Londynie znaną tancerką baletową. On był na emigracji w Paryżu, gdzie mu się nie spodobało, wrócił na Litwę w 1929 r. i tam pozostał. Nauczył się języ ka litewskiego i napisał pierwszy tom „Kultury Europej skiej" w języku rosyjskim, a potem przetłumaczył na ję zyk litewski. Następne dwa tomy napisał już po litewsku. Do 1949 r. wykładał na Uniwersytecie Wileńskim. Został stamtąd usunięty z uzasadnieniem, że „niczym pozytyw nym się nie wyróżniał". Od razu go aresztowano. W łagrze mieszkaliśmy razem. On był prawosławny i ciekawe było jego przejście na katolicyzm. Jako chory na gruźlicę, leżał na oddziale dziewiątym, przeznaczonym dla ciężko chorych i umierających. Poznaliśmy się, gdyż ja pracowałem tam jako sanitariusz. Kto wie zresztą, czy nie od niego zaraziłem się gruźlicą. On pisał prace filozo ficzne i religijne, a ja mu dostarczałem papier. Pewnego dnia oddał mi wszystko, co napisał (udało mi się to urato- R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M [ 109 wać, przywieść na Litwę i oddać do Instytutu) i poprosił, żeby przyszedł do niego ojciec Piotr - prawosławny ksiądz z Akademii Kijowskiej, który pracował w szpitalnej prze chowalni - bo chciałby się wyspowiadać przed śmiercią. Poszedł do niego z tą prośbą litewski sanitariusz. A ten chyba trochę się wystraszył i nie przyszedł. (Swoją dro gą zima wtedy była sroga, na dworze dochodziło do -58 stopni). Gdy sanitariusz wrócił, profesor zapytał dlaczego ojczulek nie przyszedł. A sanitariusz na to, że pewno się boi. Wówczas Karsawin na trzy dni zamilkł, coś rozważał, a potem powiedział mi: „Całe życie oddałem prawosławiu, a teraz oni nie chcą mnie wyspowiadać. Proszę wezwać katolickiego księdza. Chcę przejść na katolicyzm". Wtedy poprosiłem prałata Adolfa Kukuruzińskiego, który przyjął jego spowiedź w pięknym języku łacińskim. A ja ofiarowałem mu krzyżyk z relikwią, który dostałem swego czasu od litewskiego gen. Jonasa Juodiśiusa. Karsa win umarł niedługo potem. Inną indywidualnością był prof. Żvironas, lewicowiec, specjalista od fizyki jądrowej po studiach w Szwajcarii. Po zwolnieniu z łagru wrócił na Litwę, ale po trzech miesią cach umarł. Spotkałem też rektora budapeszteńskiego Seminarium Duchownego. Staruszek, bardzo sympatyczny. Został po tem zwolniony, bo podczas wojny ratował komunistów. Kiedy go uwolnili, miał ponad siedemdziesiątkę. Pięknie mówił po francusku. Był też muzułmanin, prof. Mamur Fatimi, z Egiptu. Jeździł do republik Azji Centralnej, mówił, że tam jest dużo muzułmanów, że można stworzyć kalifat - Sowieci uznali to za propagandę i dali mu 10 lat. Przyjechał do obozu zimą (w półbutach), dużo mu pomagałem, odwie dzałem, bo był samotny Znał wprawdzie język ormiań ski, turecki, francuski i angielski, ale nie znał rosyjskiego, 110 D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA CZAS S P Ę D Z O N Y W ŁAGRZE więc prawie z nikim nie rozmawiał. Gdy objęła go amne stia i wychodził na wolność, zaprosił mnie do Kairu mó wiąc, że jego żona jest katoliczką. Gdy trafiłem do szpitala, w pewnym momencie na jed nym oddziale było 15-18 profesorów. Po wieczornym ob chodzie zamykano wszystko aż do rana. Nikt już do nas nie zachodził. Czy ktoś umarł, czy nie - czekało się do po rannego obchodu. Wtenczas zbieraliśmy się i słuchaliśmy wykładów. Każdy przedstawiał coś ze swojej dziedziny. Ja byłem felczerem razem z jednym oficerem. Pomagał nam jako sanitariusz Waldemar Erdmann z ambasady ro syjskiej, który był bardzo dobrym muzykiem. W jednym łagrze, gdzie było pianino, zaczął z pamięci grać różne utwory klasyczne. Tak było za pierwszym razem. Drugi wyrok odsiadywałem już jako ksiądz i okazało się, że jest nas dwudziestu pięciu katolickich księży w jed nym obozie w Mordwinii. Mieliśmy wspólne modlitwy. W niedzielę były publiczne msze. To był rok 1959. Przy chodzili Polacy, Białorusini, Łotysze, Litwini. Msza była po łacinie. - Czym był dla Księdza pobyt w obozie od strony du chowej? - Łaska Boża zawsze mi towarzyszyła. A łagier, no tak, łagier potrafił być środkiem piekła, szczególnie gdy w jednym obozie - cóż z tego, że w oddzielnych bara kach - trzymano razem kobiety i mężczyzn. Pamiętam rok 1948, ciężki rok. Żadnej nadziei, wszę dzie zło, zimno, zgorszenie - znikąd pomocy. Pracowa łem wtedy w szpitalu, gdzie było mnóstwo ciężko chorych. Wielu umierało przeklinając swoje matki, że ich na świat wydały. Widzieć, jak z tym przekleństwem na ustach człowiek gaśnie i odchodzi na zawsze, to był prawdziwy koszmar. Chciałem jakoś pomóc, chociaż niektórym, ale R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M i 111 nie było żadnych perspektyw. A przecież trzeba było żyć i Bóg podtrzymywał mnie w sobie znanym celu, dla ja kiejś pracy. Takie to były czasy... Tylko, widzi Pan, ja tyle lat tam przesiedziałem, a mi się teraz wydaje, że żadnego złego łagru nie przeszedłem, tylko jakiś kurort. Tam działo się bardzo wiele dobra. To we mnie zostało bardziej niż zło, którego doświadczyłem. Zło było - jeden przypadek, drugi, ale to wszystko minęło. Mnie to nie interesuje. Interesują mnie heroiczne czyny poszczególnych ludzi. - Może Ksiądz dać jakiś przykład? - Znałem dwóch węgierskich grafów: nazywali się Es terhazy i Csaky Esterhazy był w innym obozie, u nas był Csaky. Agronom po studiach w Anglii, elegancki, z bia łymi wąsami, z monoklem. Było to coś zadziwiającego: w łagrze - z monoklem! Zachorował na gruźlicę kolana. Założono mu szynę, chodził o kulach, z nogą w gipsie. Mimo bólu, ciągle się uśmiechał. Kiedy wydawali mu bie liznę, która była cała w łatach, powiedziałem, żeby popro sił o coś lepszego, a on na to z uśmiechem: „Chyba i tak nie dadzą mi takiej, jaką nosiłem w domu". Z kolei graf Esterhazy chorował na serce. Przyjaźnił się z Csakym. Kiedyś, oszczędzając przez miesiąc, uzbie rał 55 gramów cukru. Cukier nie taki czysty, biały, tylko brązowy, zawsze to jednak cukier. Przyniósł Csaky'emu woreczek i mówi: „Mam dla ciebie prezent". A ten: „Skąd to masz?". „Dał mi jeden Niemiec. Połowę zostawiłem sobie, a połowę przyniosłem tobie". „Jeśli tak, to wezmę". Nie wiedział, że ten nie jadł przez miesiąc, choć chorował na serce. A propos tego „świętego kłamstwa", przypomina mi się historia z Wiosny Ludów 1848 r., usłyszana w obo zie. Podczas powstania pewien młody graf dostał się do 112 | D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E niewoli austriackiej. W więzieniu odwiedziła go matka i powiedziała: „Trzymaj się dzielnie, a ja pójdę do gu bernatora, padnę mu do nóg i wybłagam łaskę dla cie bie. I uważaj: jeśli zobaczysz mnie na balkonie ubraną na biało, to choćby prowadzili cię na szafot, będzie to dla ciebie znak, że łaskę otrzymałeś". I ten młody graf idzie i wypatruje matkę. Widzi ją - całą na biało. I oto idzie podniesiony na duchu, wyprostowany. A dopiero gdy pętla zaczęła ściskać mu gardło, powiedział: „O, święta miłości macierzyńska!". Zrozumiał, na co matka się zdo była, nie chcąc, żeby on, syn grafa, umarł przelękniony jak niewolnik. W łagrze staraliśmy się żyć ze sobą dobrze. Często ka tolików, protestantów, prawosławnych czy muzułmanów łączyła przyjaźń. Zaprzyjaźniłem się np. z dwoma Per sami - Zahirem Zade, który w Związku Radzieckim był uznanym poetą i z Mirsanim, byłym ministrem obrony za rządów Mosaddeka. Obaj byli muzułmanami. Razem z innymi więźniami mogliśmy im nawet trochę mate rialnie pomóc, my jeszcze co nieco dostawaliśmy, a oni nic. Kiedy był Ramadan, przychodzili do nas i pytali, czy możemy dać im coś do jedzenia. Za dnia pościli, a gdy za szło słońce mogli już jeść. Jeśli coś tam mieliśmy - chleb z margaryną, wiele tego nie było - to dawaliśmy. Zaprzyjaźniłem się też z pewnym Hindusem o nazwi sku Moden, ekonomistą po studiach w Anglii, którego Sowieci posadzili na 15 lat po tym, jak przed Anglikami uciekł przez Afganistan do ZSRR. Któregoś razu, gdy do wiedziałem się, że w obozowym kinie, w którym zwykle szły tylko filmy o Leninie, będą wyświetlać hinduski film pt. „Włóczęga", zafundowałem mu bilet za rubla. Pamię tam, jak rozpłakał się w czasie seansu. Tak więc przyjaźniliśmy się, majątków nie mieliśmy, ale zawsze jakoś można było sobie pomóc, czymś się po- R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M 113 dzielić. Dobrych przykładów można podać wiele. To były dobre czasy! Z wieloma z tych ludzi z chęcią bym się dziś spotkał. Również nie wszyscy KGB-iści byli skończonymi ło trami. Był u mnie niedawno jeden były KGB-ista. Dobry człowiek. Był majorem, naczelnikiem w Wilnie. Jak mógł, starał się mi pomagać. Kiedyś przekazał mi przesyłkę, za co go zdegradowali. W tamtym czasie przekazanie pięciokilogramowej paczki znaczyło bardzo wiele. Pogadaliśmy trochę. Poprosiłem, by wpadł jeszcze kiedyś do mnie, gdy będzie w okolicy Każdy dobry uczynek trzeba docenić. Poznaliśmy się po 1983 r., kiedy trzeci raz siedziałem. Dowiedziałem się, że jest katolikiem. Powiedziałem mu wtedy, jako majorowi KGB: „Zgodnie z prawem ziemskim, Pan jest moim zwierzchnikiem, a zgodnie z duchownym ja Pańskim. Wie Pan, że jestem księdzem". Wtedy obiecał kiedyś przyjść i opowiedzieć, jak dostał się do KGB. A z innych KGB-istów, np. w Mordwinii naczelnikiem łagru był Litwin, sekretarz komórki partyjnej. Kiedyś w Wielką Sobotę, w 1963 r., przyszedł do mnie i powie dział: „Chodź, porozmawiamy". „No cóż, rozmawiać lżej niż pracować". Wykopywaliśmy wtenczas korze nie - ciężka robota. On w Wilnie kończył szkołę NKWD. Zapytał po litewsku, czy jestem komunistą, ja mu odpo wiedziałem. A on pyta: „Jak ci się żyje?". „Źle. Jutro Wiel kanoc, a jajek nie mamy". Wtedy przekazał nam 10 jajek przez jednego byłego partyzanta litewskiego . Zapłacił za to zdegradowaniem. Oczywiście, w stosunkach z nimi trzeba było mieć swój honor. Kiedyś w łagrze KGB-iści przywieźli mi kawę i herbatę. Podziękowałem i odmówiłem. Zapraszali, by napić się z nimi, pogadać: „Ja z wami pić nie będę. Dopie ro jak wyjdę wolny, wtedy mogę z wami siąść przy stole, a tutaj w łagrze nie mogę". 114 I D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E Czasami też potrzeba było odrobinę przebiegłości. Pewnego razu dostałem kalendarz w języku litewskim. Uradowany pokazywałem go innym - od razu była rewi zja i mi go zabrali. Chodziło o to, że po rosyjsku to oni rozumieli, a po li tewsku nie. Wtedy napisałem do naczelnika KGB, że dwa dni temu było u mnie dwóch mężczyzn: powiedzieli, że są z litewskiego KGB, dali mi książkę, a teraz miejscowe władze odebrały mi ją. Podejrzewam, że tamci byli ame rykańskimi szpiegami. Proszę ich odszukać i wyjawić ich nazwiska. Wtedy oni odpowiedzieli, że to byli ich ludzie i że nic nie zamierzają mi odbierać. W ten sposób wygra łem - odzyskałem kalendarz. Od tej pory nie lubili mnie, ale w pewnym sensie szanowali i się nie czepiali. Wiedzieli, że jeśli będą się czepiać, będę walczyć o swoje. - Przejdźmy do „Kroniki" - jakie znaczenie miała dla Księdza praca przy tym samizdacie? - „Kronika" - to jeden z etapów naszej walki o wol ność Kościoła i Litwy. Były różne okresy tej walki. Naj pierw była walka zbrojna. Partyzanci - tzw. leśni bracia walczyli z bronią w ręku. To się nie powiodło. Wszystkich pobili lub zesłali do łagrów. Gdy w 1956 r. część z nich wróciła z obozów, na Litwie było pewne odrodzenie du cha narodowego. Staliśmy się odważniejsi i nawet stary litewski hymn śpiewaliśmy po domach. Po 1956 r. Sowieci zmienili taktykę. Zaprzestali maso wych aresztowań, a zaczęli werbować ludzi, zarówno księ ży, jak i innych, żeby od wewnątrz rozbijać społeczeństwo. I rzeczywiście, ludzie zaczęli bać się jedni drugich. Jednocześnie w szkołach zaczęto prowadzić ostrą pro pagandę ateistyczną. Werbowano nauczycieli, by zdobyć całkowitą kontrolę nad młodzieżą i odsunąć ją ostatecz nie od Kościoła. Wówczas odezwali się co odważniejsi R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M | 115 księża - najpierw byli więźniowie, potem także młodzi. W listach do nauczycieli apelowali do ich sumień, prosili, by nie niszczyli przyszłości Litwy, przyszłości Kościoła. Na początku lat 70. XX w. zaczęła dojrzewać koncep cja wydawania pisma, które opisywałoby wszelkie przy padki łamania praw katolików i ludzi wierzących na Li twie. Wtedy zaczęła już wychodzić rosyjska „Kronika Wypadków Bieżących". I brane były pod uwagę dwie na zwy: jedni mówili, że powinna to być „Kronika", a inni że „Latopis", na wzór pierwszych latopisów. Przeważyło jednak zdanie, że po litewsku lepiej brzmi „Kronika". Tak też uważał ówczesny arcybiskup kowieński, kard. Sladkevićius. I tak 19 marca 1972 r., w dzień św. Józefa, wyszedł pierwszy numer litewskiej „Kroniki". - Ksiądz był w pierwszym zespole redakcyjnym? - My to wymyśliliśmy: Tamkevićius, Zdebskis, Raćiūnas i ja. I zaczęliśmy wydawać. Zależało n a m przede wszystkim na tym, by przemycić „Kronikę" za granicę. Pomagali nam w tym Rosjanie, dysydenci, którzy walczy li z władzą sowiecką .Oni przyjmowali numery „Kroniki" w Moskwie i wysyłali przez którąś ambasadę. Czasem nu mer wychodził szybko, a czasem długo. Bywało, że mie siąc lub dwa nie było nic słychać. Księża marianie w Chicago wydawali kolejne zeszy ty „Kroniki" na podstawie tekstów zapisanych drobnym maczkiem na bibułce od papierosa. Przekazywali też tekst do gazet. Jeśli dwa źródła potwierdzały daną wiadomość, podawało ją też Radio Watykańskie. To była duża radość, gdy z tej rozgłośni dowiadywaliśmy się, że kolejny numer dotarł już na Zachód. „Kronika" bardzo pomagała. Przecież Radia Watykań skiego słuchali wszyscy, również KGB-iści. Dotąd myśleli, że będą działać bezkarnie, bo nikt się nigdy nie dowie. Ale 116 D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA CZAS S P Ę D Z O N Y W ŁAGRZE gdy zaczęto czytać „Kronikę" w Radiu Watykańskim, wie lu zamilkło, uspokoiło się. Nie każdy przecież chciał przejść do historii jako kanalia. (Choć i tak wielu przeszło). Myślę, że „Kronice" udało się zarejestrować mniej więcej jedną trzecią wszystkich aktów represji skiero wanych przeciw Kościołowi na Litwie. To również dzię ki wyjątkowemu poświęceniu współpracowników. Byli przecież ludzie, którzy wpadali w ręce KGB, a gdy wra cali po dwu-, trzyletnim wyroku, znów włączali się do pracy. I Kościoła katolickiego na Litwie KGB nie udało się zniszczyć. - Księdza nie sądzili za „Kronikę"? - Pytali mnie, czy czytałem „Kronikę". Odpowiada łem, że nie. „A czyją znasz?" „Tak". „A skąd?" „Z Radia Watykańskiego". Oni wiedzieli, że znałem, ale nie mogli mi tego udowodnić. Kiedyś nawet położyli przede mną „Kronikę" w tłumaczeniu angielskim, a ja mówię, że nie znam języka, więc nie wiem, czy to „Kronika", czy nie. Wtedy oni: „W takim razie damy tłumacza. Przyjedzie nauczycielka języka angielskiego z rosyjskiego gimna zjum". A ja, że nie trzeba. „Dlaczego?" „No bo jak ja się jej pokażę? Co ona o mnie pomyśli - że bandyta jakiś, a ja przecież jestem księdzem. Jeśli będziecie trzymać mnie w normalnych warunkach, jeśli będę mógł się ogolić, wło żyć czystą koszulę, wtedy proszę, przyprowadzajcie ludzi z zewnątrz. A tak, nie zgadzam się". I nic z tego nie wy szło. Jak Pan widzi, starałem się ich wychowywać. Na ile było to możliwe, oczywiście. Nie miałem się czego bać. Jedyne, czego się obawiałem, to że nie wypełnię swojego obowiązku. - Interesuje mnie podejście do problemu kolaboracji w Kościele. „Kronika" dążyła do zachowania jedności w Ko- ROZMOWA Z KS.ALFONSASEM SYARINSKASEM 117 ściele, ale zarazem trzeba było powiedzieć wprost, że kola boracja szkodzi Kościołowi. Jak dokonywaliście wyboru? - Nam chodziło przede wszystkim o to, by Kościołowi nie szkodzić. Wiedzieliśmy, który biskup czy administra tor diecezji współpracuje lub podporządkowuje się pole ceniom KGB. Przyjeżdżaliśmy, tłumaczyliśmy, że tak nie można. Zło jest złem, i milczeć nie można, choćby nas to dużo kosztowało. Siedziałem trzy razy, w sumie 22 lata. Gdy Reagan mnie uratował, do końca wyroku pozostało mi 4,5 roku. W mo jej sprawie wystąpiła 48. Amnesty International Group ze stanu Oregon. Z ich inicjatywy Reagan podjął w 1988 r. interwencję u Gorbaczowa, który mnie uwolnił. Potem złożyłem wizytę w Stanach Zjednoczonych. Spotkałem się z prezydentem i serdecznie mu podziękowałem. U Reagana byłem pół godziny. Opowiedziałem mu 0 tym, jak będąc na Uralu zebraliśmy podpisy i chcieli śmy przesłać mu wniosek o przyjęcie 52. stanu Amery ki - Uralu. Nie udało się nam. W czasie rewizji strażnicy znaleźli pismo, ktoś poszedł za to siedzieć. Powiedziałem też, że w łagrze świętowaliśmy dzień urodzin Reagana i Sacharowa. Zbieraliśmy się specjalnie w tym celu. Wcze śniej uciułaliśmy pięć miesięcznych przydziałów her baty - łącznie 250 gramów. Parzyliśmy ją, wznosiliśmy toast za Reagana lub Sacharowa i wypijaliśmy. Wtedy to aluminium dźwięczało jak kryształ. A ostatni raz toast za prezydenta wznosiliśmy w szpitalu, razem z pewnym Żydem - tylko wrzątkiem, bo nie mieliśmy herbaty. Po prosiłem Reagana, by spróbował uzyskać u Gorbaczowa zwolnienie tego Żyda, inżyniera, który od 14 lat siedział za szpiegostwo. Interwencja udała się i człowiek ten wyje chał do Izraela. Teraz Pan rozumie, dlaczego zdjęcie Reagana wisi u mnie w salonie tuż koło portretu papieża. 118 | D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E - Kiedy czytałem pierwsze numery „Kroniki" z lat 1972-1975, miałem wrażenie, że społeczeństwo było bardzo pasywne. Natomiast od końca lat 70. ludzie stawali się co raz odważniejsi w obronie swych podstawowych praw. Czy „Kronika" w tym pomogła? - Zdecydowanie tak. „Kronika" przełamała atmosferę strachu. My w latach 80. mówiliśmy otwarcie o działalno ści papieża. Z BBC albo z Radia Watykańskiego czerpa liśmy wiadomości o jego pielgrzymkach i potem mówi liśmy o nich w kazaniach. Któregoś razu, w czasie jednej z podróży, Ojciec Święty powiedział parę zdań o Litwie. Nagrałem to i przyniosłem na kazanie. Przeczytałem Ewangelię. „A teraz - mówię - ustępuję miejsce, będzie mówił papież". I włączam magnetofon. Wszyscy wstają wzruszeni. To wszystko dodawało ludziom ducha. Od końca lat 70. coraz większą popularnością cieszyły się pielgrzymki piesze do Ż e m a i c i ų Kalvarija czy do Śiluva - naszej litewskiej Częstochowy. Kiedyś doliczyliśmy się około 4 tys. młodych ludzi. Mieliśmy megafony, żeby łatwiej było wspólnie modlić się z tą rzeszą. Śmiałem się, że jak krzyknę w ten megafon, to w Moskwie usłyszą. Umacniała nas postawa kard. Stefana Wyszyńskiego. Był dla nas wzorem miłości Kościoła i odwagi w stosun ku do komunistów. Staraliśmy się robić to tak, jak Polacy. Wyszło nam nie najgorzej, choć w stosunkach z Polakami mieliśmy też różnice zdań. Pamiętam, jak w łagrze dużo dyskutowaliśmy o naszej wspólnej historii i o wizji przy szłości. Spieraliśmy się po przyjacielsku. Gdy wychodzili śmy z łagru, pożegnaliśmy się jak bracia. Wiele lat później, podczas pogrzebu prałata Kucińskiego w Barze na Ukra inie, powiedziałem nad jego trumną: „To wielkie szczęście, żeśmy byli w łagrze. Przedtem myśleliśmy, że Kościół jest litewski, polski, ukraiński. A teraz zrozumieliśmy, że jest katolicki. Dzięki łagrowi mogliśmy popatrzeć na siebie ROZMOWA Z KS. A L F O N S A S E M SYARINSKASEM 119 nie przez narodowe okulary, a przez katolickie. I wyszło nam to na dobre". Naprawdę dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze. To były dobre lata, nie zamieniłbym ich na inne. Rozmawiał Paweł Wołowski Wilno, listopad 2002