Dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze

Transkrypt

Dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze
Dziękuję Bogu
za czas spędzony w łagrze
Rozmowa z ks. Alfonsasem
Svarinskasem
Ks. ALFONSAS SVARINSKAS urodził się w 1925 r. we
wsi Kadrenai koło Ukmerge. Pierwszy raz został skaza­
ny przez władze sowieckie w 1947 r., na karę 10 lat poz­
bawienia wolności za udział w litewskiej partyzanctce
niepodległościowej. W 1954 r., w łagrze potajemnie
otrzymał święcenia kapłańskie z rąk współwięźnia bp. Praneiśkusa Ramanauskasa. W 1956 r. wyszedł
z łagru i podjął aktywną działalność duszpasterską
i kaznodziejską. Za „antysowieckie treści w kazaniu"
został ponownie skazany w 1958 r., tym razem na 6 lat.
Po odbyciu kary, nie zaprzestał aktywnego duszpas­
terstwa, za co władze nękały go często karami admi­
nistracyjnymi i pieniężnymi. Od początku był ak­
tywnym współpracownikiem „Kroniki", pomagając
głównie przy gromadzeniu informacji i rozpowszech­
nianiu czasopisma. W 1978 r., wraz z innymi księżmi,
założył jawny Katolicki Komitet Obrony Praw Wie­
rzących. Za działalność w Komitecie oraz za „oczer­
nianie władzy sowieckiej", w 1983 r. został kolejny raz
aresztowany i skazany na 10 lat łagru. Po osobistej
interwencji u Gorbaczowa prezydenta USA, Ronalda
Reagana, został zwolniony w 1988 r. pod warunkiem
opuszczenia Związku Sowieckiego. W łagrach spędził
łącznie 22 lata. Wyjechał, ale wrócił z Niemiec już
w 1990 r. W 1991 r. został wybrany posłem na sejm
(wtedy: do Rady Najwyższej) Republiki Litewskiej
oraz mianowany naczelnym kapelanem wojskowym.
Pozostaje aktywnym na całej Litwie duszpasterzem
kombatantów. Obecnie jako kapłan jest rezydentem
w parafii św. Piotra i Pawła w Ukmerge.
- Za co Księdza pierwszy raz posadzili?
- Za pomoc partyzantom walczącym o wolną Litwę.
Woziliśmy im broszury, lekarstwa - pomagaliśmy, jak
było można. Wpadliśmy dlatego, że w parafii „produko­
waliśmy" metryki. Dzięki tym metrykom wielu Litwinów
uniknęło pójścia do sowieckiej armii, a nawet do łagru.
Mieliśmy formularze kościelne, z sadzy robiliśmy tusz,
żeby wyglądał na szary. Przystawialiśmy pieczątki, a pa­
pier ocieraliśmy o ziemię, by go „postarzyć". Potem nosili­
śmy go w kieszeniach, złożony na cztery, żeby się powycierał na rogach. Byliśmy tak wprawieni, że robiliśmy papier
starszy i nowszy. Z początku tylko dla swojego otoczenia,
a potem zaczęliśmy produkować dla wszystkich i dlatego
wpadliśmy Rozniosło się, że w parafii można dostać me­
trykę. Zaczęli przychodzić nieznani ludzie, dowiedziało
się o tym KGB i wpadliśmy. Dostałem 10 lat - cały wyrok
odsiedziałem. W 1954 r. zachorowałem na gruźlicę i skie­
rowano mnie do lżejszej pracy, zostałem felczerem w szpi­
talu. W 1956 r. wróciłem na Litwę.
Podczas pierwszego pobytu w łagrze zostałem księ­
dzem. Wyświęcił mnie w 1954 r. bp Pranas Ramanauskas,
który też był więźniem. Przekonał mnie, że na zesłaniu
w Ałtaju będę mógł bardziej pomóc ludziom jako ksiądz.
Jednak, by ceremonia święceń mogła się odbyć, musieli­
śmy kupić biskupa za litr spirytusu.
106 j
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E
- Jak to - kupić biskupa za litr spirytusu!?
- Tak naprawdę chodziło o „zmotywowanie" lekarza,
który miał do nas przywieźć biskupa. Oszczędzając każ­
dego dnia jakąś część ze 150-gramowych dawek, które
dostarczano do szpitala, razem z paroma Litwinami ze­
braliśmy litr spirytusu i daliśmy go lekarzowi. W zamian
za to obiecał, że dostarczy nam biskupa do centralnego
szpitala. A biskupowi powiedzieliśmy, żeby symulował
zapalenie wyrostka robaczkowego. Pokazaliśmy, na co ma
się skarżyć, jakie miejsca mają go boleć. W którąś sobotę,
biskup „poczuł, że ma atak". Umówiony lekarz stwier­
dził zapalenie wyrostka robaczkowego i kazał przewieźć
go do centralnego szpitala, gdzie my już czekaliśmy. Tam
właśnie przyjąłem święcenia, w gabinecie lekarza-specjalisty chorób płuc.
Do tego gabinetu można było wchodzić tylko w odzie­
ży ochronnej, dyżurni tam nie zaglądali. To miejsce przy­
gotowaliśmy do mszy świętej. Na początku było trochę
nerwowo. Jak tylko zaczęliśmy, do sąsiedniego pokoju
weszli strażnicy. Przyszli specjalnie po tabakę „Złote
runo", świetną tabakę, którą lekarz otrzymywał z Litwy.
A nas było siedmiu za cienkimi drzwiami; niech no tyl­
ko ktoś zakaszle, będzie straszna afera. Na szczęście jakoś
wytrzymaliśmy, oni wzięli tabakę i odeszli.
Bardzo dobrze pamiętam tę mszę. Przyjąłem święce­
nia 3 października 1954 r., na 8 miesięcy przed końcem
kary, w dzień św. Teresy z Lisieux. Po pewnym czasie
wśród Litwinów rozniosła się wieść, że jestem księdzem.
- Jak wyglądały później Księdza msze w obozie?
- Odprawiałem sam w kącie baraku. Musiałem być
bardzo czujny. Rozkładałem i nakrywałem stolik, a jak
ktoś przychodził, szybko zakrywałem, jakby nigdy nic.
Kiedy się modliłem, czasami ktoś stawał na czatach.
ROZMOWA
Z KS. A L F O N S A S E M
SYARINSKASEM
107
Miałem tekst mszy. Oprócz tego, nauczyłem się na
pamięć dwóch mszy: do Bogurodzicy („De Beata Maria
Virgine") i żałobnej („Pro defundis"). Udawało nam się
zdobyć biały chleb lub kawałki cukru - to były opłat­
ki. Mieliśmy też rodzynki, które zastępowały nam wino
mszalne. Kupowaliśmy od Rosjan, którzy otrzymywali je
z Krymu i chętnie odsprzedawali. Z początku byliśmy ra­
zem z biskupem w szpitalu, to znaczy on leżał na oddziale,
na którym ja pracowałem jako felczer. Zanim przenieśli
go z powrotem do obozu, zdążył jeszcze wyświęcić jedne­
go lekarza, Łotysza.
Operacji nie przeprowadzono, „zapalenie" w cudowny
sposób ustąpiło. W laboratorium szpitalnym pracowali
Łotysze. Powiedzieliśmy im, że biskup musi mieć 12 tys.
leukocytów, bo przy 16 tys. robili operację, a przy mniej­
szej liczbie zostawiali na obserwację. Napisali więc 12 tys.,
a po pewnym czasie 8 tys. Wówczas biskup wrócił do
obozu.
- Jak można było modlić się w łagrze?
- Podczas pierwszego pobytu w obozie - przeważnie
indywidualnie, w myśli lub na różańcu. Jednak nawet
zrobić różańca nie można było. Wszystko zabierali. Tuż
przed końcem pierwszego wyroku otrzymałem Nowy Te­
stament przywieziony przez pewnego KGB-istę z Litwy.
Czasami modlitwa szła ciężko po całym dniu pracy.
Podczas drugiego pobytu w łagrze, w latach 1958-1961,
publicznie odprawiałem mszę świętą w baraku. A gdy
w 1961 r. trafiłem do więzienia, miałem możność odpra­
wiać tam msze w niedzielę.
- Gdzie Ksiądz pracował?
- Jako inwalida trzeciej kategorii zostałem skierowany
do pracy w kopalni, ale na powierzchni. Moi koledzy, pra-
108 |
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W
ŁAGRZE
cujący na dole, mieli mniej szczęścia. To była kopalnia od­
krywkowa. Schodziło się po zwykłej drewnianej drabinie
jakieś 200 m w dół - zejść było łatwiej, ale wejść z powro­
tem po 14 godzinach pracy! Na dole napełniali węglem
wagoniki wożone przez konie. Raz na dwa tygodnie konie
wyciągali na górę, aby nie oślepły w ciemności. Okropnie
tam było - praca ponad siły, brak perspektyw. Nazywali
nas sobacznikami.
W 1949 r., gdy byłem już w centralnym szpitalu, został
zaostrzony reżim dla więźniów-Żydów - naszywali im
numery na grzbiecie. Ta akcja objęła też więźniów innych
narodowości. Ja dostałem numer Sz-455.
- Jakich ludzi spotkał Ksiądz podczas pierwszego poby­
tu w obozie?
- Z osób znanych, był np. prof. Lew Płatonowicz Karsawin z Petersburga. Młody człowiek. Jego siostra, Maria
Karsawina, była w Londynie znaną tancerką baletową.
On był na emigracji w Paryżu, gdzie mu się nie spodobało,
wrócił na Litwę w 1929 r. i tam pozostał. Nauczył się języ­
ka litewskiego i napisał pierwszy tom „Kultury Europej­
skiej" w języku rosyjskim, a potem przetłumaczył na ję­
zyk litewski. Następne dwa tomy napisał już po litewsku.
Do 1949 r. wykładał na Uniwersytecie Wileńskim. Został
stamtąd usunięty z uzasadnieniem, że „niczym pozytyw­
nym się nie wyróżniał". Od razu go aresztowano.
W łagrze mieszkaliśmy razem. On był prawosławny
i ciekawe było jego przejście na katolicyzm. Jako chory na
gruźlicę, leżał na oddziale dziewiątym, przeznaczonym
dla ciężko chorych i umierających. Poznaliśmy się, gdyż
ja pracowałem tam jako sanitariusz. Kto wie zresztą, czy
nie od niego zaraziłem się gruźlicą. On pisał prace filozo­
ficzne i religijne, a ja mu dostarczałem papier. Pewnego
dnia oddał mi wszystko, co napisał (udało mi się to urato-
R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M
[ 109
wać, przywieść na Litwę i oddać do Instytutu) i poprosił,
żeby przyszedł do niego ojciec Piotr - prawosławny ksiądz
z Akademii Kijowskiej, który pracował w szpitalnej prze­
chowalni - bo chciałby się wyspowiadać przed śmiercią.
Poszedł do niego z tą prośbą litewski sanitariusz. A ten
chyba trochę się wystraszył i nie przyszedł. (Swoją dro­
gą zima wtedy była sroga, na dworze dochodziło do -58
stopni). Gdy sanitariusz wrócił, profesor zapytał dlaczego
ojczulek nie przyszedł. A sanitariusz na to, że pewno się
boi. Wówczas Karsawin na trzy dni zamilkł, coś rozważał,
a potem powiedział mi: „Całe życie oddałem prawosławiu,
a teraz oni nie chcą mnie wyspowiadać. Proszę wezwać
katolickiego księdza. Chcę przejść na katolicyzm".
Wtedy poprosiłem prałata Adolfa Kukuruzińskiego,
który przyjął jego spowiedź w pięknym języku łacińskim.
A ja ofiarowałem mu krzyżyk z relikwią, który dostałem
swego czasu od litewskiego gen. Jonasa Juodiśiusa. Karsa­
win umarł niedługo potem.
Inną indywidualnością był prof. Żvironas, lewicowiec,
specjalista od fizyki jądrowej po studiach w Szwajcarii. Po
zwolnieniu z łagru wrócił na Litwę, ale po trzech miesią­
cach umarł.
Spotkałem też rektora budapeszteńskiego Seminarium
Duchownego. Staruszek, bardzo sympatyczny. Został po­
tem zwolniony, bo podczas wojny ratował komunistów.
Kiedy go uwolnili, miał ponad siedemdziesiątkę. Pięknie
mówił po francusku.
Był też muzułmanin, prof. Mamur Fatimi, z Egiptu.
Jeździł do republik Azji Centralnej, mówił, że tam jest
dużo muzułmanów, że można stworzyć kalifat - Sowieci
uznali to za propagandę i dali mu 10 lat. Przyjechał do
obozu zimą (w półbutach), dużo mu pomagałem, odwie­
dzałem, bo był samotny Znał wprawdzie język ormiań­
ski, turecki, francuski i angielski, ale nie znał rosyjskiego,
110
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA CZAS S P Ę D Z O N Y W ŁAGRZE
więc prawie z nikim nie rozmawiał. Gdy objęła go amne­
stia i wychodził na wolność, zaprosił mnie do Kairu mó­
wiąc, że jego żona jest katoliczką.
Gdy trafiłem do szpitala, w pewnym momencie na jed­
nym oddziale było 15-18 profesorów. Po wieczornym ob­
chodzie zamykano wszystko aż do rana. Nikt już do nas
nie zachodził. Czy ktoś umarł, czy nie - czekało się do po­
rannego obchodu. Wtenczas zbieraliśmy się i słuchaliśmy
wykładów. Każdy przedstawiał coś ze swojej dziedziny.
Ja byłem felczerem razem z jednym oficerem. Pomagał
nam jako sanitariusz Waldemar Erdmann z ambasady ro­
syjskiej, który był bardzo dobrym muzykiem. W jednym
łagrze, gdzie było pianino, zaczął z pamięci grać różne
utwory klasyczne. Tak było za pierwszym razem.
Drugi wyrok odsiadywałem już jako ksiądz i okazało
się, że jest nas dwudziestu pięciu katolickich księży w jed­
nym obozie w Mordwinii. Mieliśmy wspólne modlitwy.
W niedzielę były publiczne msze. To był rok 1959. Przy­
chodzili Polacy, Białorusini, Łotysze, Litwini. Msza była
po łacinie.
- Czym był dla Księdza pobyt w obozie od strony du­
chowej?
- Łaska Boża zawsze mi towarzyszyła. A łagier, no
tak, łagier potrafił być środkiem piekła, szczególnie gdy
w jednym obozie - cóż z tego, że w oddzielnych bara­
kach - trzymano razem kobiety i mężczyzn.
Pamiętam rok 1948, ciężki rok. Żadnej nadziei, wszę­
dzie zło, zimno, zgorszenie - znikąd pomocy. Pracowa­
łem wtedy w szpitalu, gdzie było mnóstwo ciężko chorych.
Wielu umierało przeklinając swoje matki, że ich na świat
wydały. Widzieć, jak z tym przekleństwem na ustach
człowiek gaśnie i odchodzi na zawsze, to był prawdziwy
koszmar. Chciałem jakoś pomóc, chociaż niektórym, ale
R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M
i 111
nie było żadnych perspektyw. A przecież trzeba było żyć
i Bóg podtrzymywał mnie w sobie znanym celu, dla ja­
kiejś pracy. Takie to były czasy...
Tylko, widzi Pan, ja tyle lat tam przesiedziałem, a mi
się teraz wydaje, że żadnego złego łagru nie przeszedłem,
tylko jakiś kurort. Tam działo się bardzo wiele dobra. To
we mnie zostało bardziej niż zło, którego doświadczyłem.
Zło było - jeden przypadek, drugi, ale to wszystko minęło.
Mnie to nie interesuje. Interesują mnie heroiczne czyny
poszczególnych ludzi.
- Może Ksiądz dać jakiś przykład?
- Znałem dwóch węgierskich grafów: nazywali się Es­
terhazy i Csaky Esterhazy był w innym obozie, u nas był
Csaky. Agronom po studiach w Anglii, elegancki, z bia­
łymi wąsami, z monoklem. Było to coś zadziwiającego:
w łagrze - z monoklem! Zachorował na gruźlicę kolana.
Założono mu szynę, chodził o kulach, z nogą w gipsie.
Mimo bólu, ciągle się uśmiechał. Kiedy wydawali mu bie­
liznę, która była cała w łatach, powiedziałem, żeby popro­
sił o coś lepszego, a on na to z uśmiechem: „Chyba i tak
nie dadzą mi takiej, jaką nosiłem w domu".
Z kolei graf Esterhazy chorował na serce. Przyjaźnił
się z Csakym. Kiedyś, oszczędzając przez miesiąc, uzbie­
rał 55 gramów cukru. Cukier nie taki czysty, biały, tylko
brązowy, zawsze to jednak cukier. Przyniósł Csaky'emu
woreczek i mówi: „Mam dla ciebie prezent". A ten: „Skąd
to masz?". „Dał mi jeden Niemiec. Połowę zostawiłem
sobie, a połowę przyniosłem tobie". „Jeśli tak, to wezmę".
Nie wiedział, że ten nie jadł przez miesiąc, choć chorował
na serce.
A propos tego „świętego kłamstwa", przypomina mi
się historia z Wiosny Ludów 1848 r., usłyszana w obo­
zie. Podczas powstania pewien młody graf dostał się do
112 |
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E
niewoli austriackiej. W więzieniu odwiedziła go matka
i powiedziała: „Trzymaj się dzielnie, a ja pójdę do gu­
bernatora, padnę mu do nóg i wybłagam łaskę dla cie­
bie. I uważaj: jeśli zobaczysz mnie na balkonie ubraną na
biało, to choćby prowadzili cię na szafot, będzie to dla
ciebie znak, że łaskę otrzymałeś". I ten młody graf idzie
i wypatruje matkę. Widzi ją - całą na biało. I oto idzie
podniesiony na duchu, wyprostowany. A dopiero gdy
pętla zaczęła ściskać mu gardło, powiedział: „O, święta
miłości macierzyńska!". Zrozumiał, na co matka się zdo­
była, nie chcąc, żeby on, syn grafa, umarł przelękniony
jak niewolnik.
W łagrze staraliśmy się żyć ze sobą dobrze. Często ka­
tolików, protestantów, prawosławnych czy muzułmanów
łączyła przyjaźń. Zaprzyjaźniłem się np. z dwoma Per­
sami - Zahirem Zade, który w Związku Radzieckim był
uznanym poetą i z Mirsanim, byłym ministrem obrony
za rządów Mosaddeka. Obaj byli muzułmanami. Razem
z innymi więźniami mogliśmy im nawet trochę mate­
rialnie pomóc, my jeszcze co nieco dostawaliśmy, a oni
nic. Kiedy był Ramadan, przychodzili do nas i pytali, czy
możemy dać im coś do jedzenia. Za dnia pościli, a gdy za­
szło słońce mogli już jeść. Jeśli coś tam mieliśmy - chleb
z margaryną, wiele tego nie było - to dawaliśmy.
Zaprzyjaźniłem się też z pewnym Hindusem o nazwi­
sku Moden, ekonomistą po studiach w Anglii, którego
Sowieci posadzili na 15 lat po tym, jak przed Anglikami
uciekł przez Afganistan do ZSRR. Któregoś razu, gdy do­
wiedziałem się, że w obozowym kinie, w którym zwykle
szły tylko filmy o Leninie, będą wyświetlać hinduski film
pt. „Włóczęga", zafundowałem mu bilet za rubla. Pamię­
tam, jak rozpłakał się w czasie seansu.
Tak więc przyjaźniliśmy się, majątków nie mieliśmy,
ale zawsze jakoś można było sobie pomóc, czymś się po-
R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M
113
dzielić. Dobrych przykładów można podać wiele. To były
dobre czasy! Z wieloma z tych ludzi z chęcią bym się dziś
spotkał.
Również nie wszyscy KGB-iści byli skończonymi ło­
trami. Był u mnie niedawno jeden były KGB-ista. Dobry
człowiek. Był majorem, naczelnikiem w Wilnie. Jak mógł,
starał się mi pomagać. Kiedyś przekazał mi przesyłkę, za
co go zdegradowali. W tamtym czasie przekazanie pięciokilogramowej paczki znaczyło bardzo wiele. Pogadaliśmy
trochę. Poprosiłem, by wpadł jeszcze kiedyś do mnie, gdy
będzie w okolicy Każdy dobry uczynek trzeba docenić.
Poznaliśmy się po 1983 r., kiedy trzeci raz siedziałem.
Dowiedziałem się, że jest katolikiem. Powiedziałem mu
wtedy, jako majorowi KGB: „Zgodnie z prawem ziemskim,
Pan jest moim zwierzchnikiem, a zgodnie z duchownym ja Pańskim. Wie Pan, że jestem księdzem". Wtedy obiecał
kiedyś przyjść i opowiedzieć, jak dostał się do KGB.
A z innych KGB-istów, np. w Mordwinii naczelnikiem
łagru był Litwin, sekretarz komórki partyjnej. Kiedyś
w Wielką Sobotę, w 1963 r., przyszedł do mnie i powie­
dział: „Chodź, porozmawiamy". „No cóż, rozmawiać
lżej niż pracować". Wykopywaliśmy wtenczas korze­
nie - ciężka robota. On w Wilnie kończył szkołę NKWD.
Zapytał po litewsku, czy jestem komunistą, ja mu odpo­
wiedziałem. A on pyta: „Jak ci się żyje?". „Źle. Jutro Wiel­
kanoc, a jajek nie mamy". Wtedy przekazał nam 10 jajek
przez jednego byłego partyzanta litewskiego . Zapłacił za
to zdegradowaniem.
Oczywiście, w stosunkach z nimi trzeba było mieć
swój honor. Kiedyś w łagrze KGB-iści przywieźli mi kawę
i herbatę. Podziękowałem i odmówiłem. Zapraszali, by
napić się z nimi, pogadać: „Ja z wami pić nie będę. Dopie­
ro jak wyjdę wolny, wtedy mogę z wami siąść przy stole,
a tutaj w łagrze nie mogę".
114 I
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E
Czasami też potrzeba było odrobinę przebiegłości.
Pewnego razu dostałem kalendarz w języku litewskim.
Uradowany pokazywałem go innym - od razu była rewi­
zja i mi go zabrali.
Chodziło o to, że po rosyjsku to oni rozumieli, a po li­
tewsku nie. Wtedy napisałem do naczelnika KGB, że dwa
dni temu było u mnie dwóch mężczyzn: powiedzieli, że
są z litewskiego KGB, dali mi książkę, a teraz miejscowe
władze odebrały mi ją. Podejrzewam, że tamci byli ame­
rykańskimi szpiegami. Proszę ich odszukać i wyjawić ich
nazwiska. Wtedy oni odpowiedzieli, że to byli ich ludzie
i że nic nie zamierzają mi odbierać. W ten sposób wygra­
łem - odzyskałem kalendarz. Od tej pory nie lubili mnie,
ale w pewnym sensie szanowali i się nie czepiali. Wiedzieli,
że jeśli będą się czepiać, będę walczyć o swoje.
- Przejdźmy do „Kroniki" - jakie znaczenie miała dla
Księdza praca przy tym samizdacie?
- „Kronika" - to jeden z etapów naszej walki o wol­
ność Kościoła i Litwy. Były różne okresy tej walki. Naj­
pierw była walka zbrojna. Partyzanci - tzw. leśni bracia walczyli z bronią w ręku. To się nie powiodło. Wszystkich
pobili lub zesłali do łagrów. Gdy w 1956 r. część z nich
wróciła z obozów, na Litwie było pewne odrodzenie du­
cha narodowego. Staliśmy się odważniejsi i nawet stary
litewski hymn śpiewaliśmy po domach.
Po 1956 r. Sowieci zmienili taktykę. Zaprzestali maso­
wych aresztowań, a zaczęli werbować ludzi, zarówno księ­
ży, jak i innych, żeby od wewnątrz rozbijać społeczeństwo.
I rzeczywiście, ludzie zaczęli bać się jedni drugich.
Jednocześnie w szkołach zaczęto prowadzić ostrą pro­
pagandę ateistyczną. Werbowano nauczycieli, by zdobyć
całkowitą kontrolę nad młodzieżą i odsunąć ją ostatecz­
nie od Kościoła. Wówczas odezwali się co odważniejsi
R O Z M O W A Z KS. A L F O N S A S E M S Y A R I N S K A S E M
| 115
księża - najpierw byli więźniowie, potem także młodzi.
W listach do nauczycieli apelowali do ich sumień, prosili,
by nie niszczyli przyszłości Litwy, przyszłości Kościoła.
Na początku lat 70. XX w. zaczęła dojrzewać koncep­
cja wydawania pisma, które opisywałoby wszelkie przy­
padki łamania praw katolików i ludzi wierzących na Li­
twie. Wtedy zaczęła już wychodzić rosyjska „Kronika
Wypadków Bieżących". I brane były pod uwagę dwie na­
zwy: jedni mówili, że powinna to być „Kronika", a inni
że „Latopis", na wzór pierwszych latopisów. Przeważyło
jednak zdanie, że po litewsku lepiej brzmi „Kronika". Tak
też uważał ówczesny arcybiskup kowieński, kard. Sladkevićius. I tak 19 marca 1972 r., w dzień św. Józefa, wyszedł
pierwszy numer litewskiej „Kroniki".
- Ksiądz był w pierwszym zespole redakcyjnym?
- My to wymyśliliśmy: Tamkevićius, Zdebskis, Raćiūnas i ja. I zaczęliśmy wydawać. Zależało n a m przede
wszystkim na tym, by przemycić „Kronikę" za granicę.
Pomagali nam w tym Rosjanie, dysydenci, którzy walczy­
li z władzą sowiecką .Oni przyjmowali numery „Kroniki"
w Moskwie i wysyłali przez którąś ambasadę. Czasem nu­
mer wychodził szybko, a czasem długo. Bywało, że mie­
siąc lub dwa nie było nic słychać.
Księża marianie w Chicago wydawali kolejne zeszy­
ty „Kroniki" na podstawie tekstów zapisanych drobnym
maczkiem na bibułce od papierosa. Przekazywali też tekst
do gazet. Jeśli dwa źródła potwierdzały daną wiadomość,
podawało ją też Radio Watykańskie. To była duża radość,
gdy z tej rozgłośni dowiadywaliśmy się, że kolejny numer
dotarł już na Zachód.
„Kronika" bardzo pomagała. Przecież Radia Watykań­
skiego słuchali wszyscy, również KGB-iści. Dotąd myśleli,
że będą działać bezkarnie, bo nikt się nigdy nie dowie. Ale
116
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA CZAS S P Ę D Z O N Y W ŁAGRZE
gdy zaczęto czytać „Kronikę" w Radiu Watykańskim, wie­
lu zamilkło, uspokoiło się. Nie każdy przecież chciał przejść
do historii jako kanalia. (Choć i tak wielu przeszło).
Myślę, że „Kronice" udało się zarejestrować mniej
więcej jedną trzecią wszystkich aktów represji skiero­
wanych przeciw Kościołowi na Litwie. To również dzię­
ki wyjątkowemu poświęceniu współpracowników. Byli
przecież ludzie, którzy wpadali w ręce KGB, a gdy wra­
cali po dwu-, trzyletnim wyroku, znów włączali się do
pracy. I Kościoła katolickiego na Litwie KGB nie udało
się zniszczyć.
- Księdza nie sądzili za „Kronikę"?
- Pytali mnie, czy czytałem „Kronikę". Odpowiada­
łem, że nie. „A czyją znasz?" „Tak". „A skąd?" „Z Radia
Watykańskiego". Oni wiedzieli, że znałem, ale nie mogli
mi tego udowodnić. Kiedyś nawet położyli przede mną
„Kronikę" w tłumaczeniu angielskim, a ja mówię, że nie
znam języka, więc nie wiem, czy to „Kronika", czy nie.
Wtedy oni: „W takim razie damy tłumacza. Przyjedzie
nauczycielka języka angielskiego z rosyjskiego gimna­
zjum". A ja, że nie trzeba. „Dlaczego?" „No bo jak ja się
jej pokażę? Co ona o mnie pomyśli - że bandyta jakiś, a ja
przecież jestem księdzem. Jeśli będziecie trzymać mnie
w normalnych warunkach, jeśli będę mógł się ogolić, wło­
żyć czystą koszulę, wtedy proszę, przyprowadzajcie ludzi
z zewnątrz. A tak, nie zgadzam się". I nic z tego nie wy­
szło. Jak Pan widzi, starałem się ich wychowywać. Na ile
było to możliwe, oczywiście.
Nie miałem się czego bać. Jedyne, czego się obawiałem,
to że nie wypełnię swojego obowiązku.
- Interesuje mnie podejście do problemu kolaboracji
w Kościele. „Kronika" dążyła do zachowania jedności w Ko-
ROZMOWA
Z
KS.ALFONSASEM
SYARINSKASEM
117
ściele, ale zarazem trzeba było powiedzieć wprost, że kola­
boracja szkodzi Kościołowi. Jak dokonywaliście wyboru?
- Nam chodziło przede wszystkim o to, by Kościołowi
nie szkodzić. Wiedzieliśmy, który biskup czy administra­
tor diecezji współpracuje lub podporządkowuje się pole­
ceniom KGB. Przyjeżdżaliśmy, tłumaczyliśmy, że tak nie
można. Zło jest złem, i milczeć nie można, choćby nas to
dużo kosztowało.
Siedziałem trzy razy, w sumie 22 lata. Gdy Reagan mnie
uratował, do końca wyroku pozostało mi 4,5 roku. W mo­
jej sprawie wystąpiła 48. Amnesty International Group
ze stanu Oregon. Z ich inicjatywy Reagan podjął w 1988
r. interwencję u Gorbaczowa, który mnie uwolnił. Potem
złożyłem wizytę w Stanach Zjednoczonych. Spotkałem się
z prezydentem i serdecznie mu podziękowałem.
U Reagana byłem pół godziny. Opowiedziałem mu
0 tym, jak będąc na Uralu zebraliśmy podpisy i chcieli­
śmy przesłać mu wniosek o przyjęcie 52. stanu Amery­
ki - Uralu. Nie udało się nam. W czasie rewizji strażnicy
znaleźli pismo, ktoś poszedł za to siedzieć. Powiedziałem
też, że w łagrze świętowaliśmy dzień urodzin Reagana
i Sacharowa. Zbieraliśmy się specjalnie w tym celu. Wcze­
śniej uciułaliśmy pięć miesięcznych przydziałów her­
baty - łącznie 250 gramów. Parzyliśmy ją, wznosiliśmy
toast za Reagana lub Sacharowa i wypijaliśmy. Wtedy to
aluminium dźwięczało jak kryształ. A ostatni raz toast
za prezydenta wznosiliśmy w szpitalu, razem z pewnym
Żydem - tylko wrzątkiem, bo nie mieliśmy herbaty. Po­
prosiłem Reagana, by spróbował uzyskać u Gorbaczowa
zwolnienie tego Żyda, inżyniera, który od 14 lat siedział
za szpiegostwo. Interwencja udała się i człowiek ten wyje­
chał do Izraela.
Teraz Pan rozumie, dlaczego zdjęcie Reagana wisi
u mnie w salonie tuż koło portretu papieża.
118 |
D Z I Ę K U J Ę B O G U ZA C Z A S S P Ę D Z O N Y W Ł A G R Z E
- Kiedy czytałem pierwsze numery „Kroniki" z lat
1972-1975, miałem wrażenie, że społeczeństwo było bardzo
pasywne. Natomiast od końca lat 70. ludzie stawali się co­
raz odważniejsi w obronie swych podstawowych praw. Czy
„Kronika" w tym pomogła?
- Zdecydowanie tak. „Kronika" przełamała atmosferę
strachu. My w latach 80. mówiliśmy otwarcie o działalno­
ści papieża. Z BBC albo z Radia Watykańskiego czerpa­
liśmy wiadomości o jego pielgrzymkach i potem mówi­
liśmy o nich w kazaniach. Któregoś razu, w czasie jednej
z podróży, Ojciec Święty powiedział parę zdań o Litwie.
Nagrałem to i przyniosłem na kazanie. Przeczytałem
Ewangelię. „A teraz - mówię - ustępuję miejsce, będzie
mówił papież". I włączam magnetofon. Wszyscy wstają
wzruszeni. To wszystko dodawało ludziom ducha.
Od końca lat 70. coraz większą popularnością cieszyły
się pielgrzymki piesze do Ż e m a i c i ų Kalvarija czy do Śiluva - naszej litewskiej Częstochowy. Kiedyś doliczyliśmy
się około 4 tys. młodych ludzi. Mieliśmy megafony, żeby
łatwiej było wspólnie modlić się z tą rzeszą. Śmiałem się,
że jak krzyknę w ten megafon, to w Moskwie usłyszą.
Umacniała nas postawa kard. Stefana Wyszyńskiego.
Był dla nas wzorem miłości Kościoła i odwagi w stosun­
ku do komunistów. Staraliśmy się robić to tak, jak Polacy.
Wyszło nam nie najgorzej, choć w stosunkach z Polakami
mieliśmy też różnice zdań. Pamiętam, jak w łagrze dużo
dyskutowaliśmy o naszej wspólnej historii i o wizji przy­
szłości. Spieraliśmy się po przyjacielsku. Gdy wychodzili­
śmy z łagru, pożegnaliśmy się jak bracia. Wiele lat później,
podczas pogrzebu prałata Kucińskiego w Barze na Ukra­
inie, powiedziałem nad jego trumną: „To wielkie szczęście,
żeśmy byli w łagrze. Przedtem myśleliśmy, że Kościół jest
litewski, polski, ukraiński. A teraz zrozumieliśmy, że jest
katolicki. Dzięki łagrowi mogliśmy popatrzeć na siebie
ROZMOWA
Z
KS. A L F O N S A S E M
SYARINSKASEM
119
nie przez narodowe okulary, a przez katolickie. I wyszło
nam to na dobre".
Naprawdę dziękuję Bogu za czas spędzony w łagrze.
To były dobre lata, nie zamieniłbym ich na inne.
Rozmawiał Paweł Wołowski
Wilno, listopad 2002

Podobne dokumenty