Tomasz Mielko Synowie Marsa w Lete skąpani „Cmentarny granit

Transkrypt

Tomasz Mielko Synowie Marsa w Lete skąpani „Cmentarny granit
Tomasz Mielko
Synowie Marsa w Lete skąpani
„Cmentarny granit otulił żołnierza,
by z słów przysięgi wydobyć dziś czyn
Dla nowej chwały polskiego orężaOni odeszli- zostaliśmy my!”
Kim jest weteran? Być może pierwszym obrazem, jaki pojawi nam się przed oczyma
jest weteran przegranego powstania listopadowego z popularnej XIX wiecznej litografii.
Przedstawia ona żołnierza zapraszanego do karczmy przez francuskich gospodarzy.
Powstaniec ów, o bardzo posępnym wyrazie twarzy nosi długą brodę, zniszczone ładownice i
zakurzony mundur. Jest ranny w rękę, w drugiej dzierży laskę, nieodłączny element
towarzyszący tułaczom. Tworząc psychologiczny portret postaci z litografii posiadamy
niemalże idealny obraz weterana. Obrazek ten może być uważany za nieco sztuczny i
wyidealizowany, jednak bije z niego sugestywność przekazu. Oto Polak walczący „w imię
Boga za naszą i waszą wolność” całkowicie załamany udaje się na emigrację, gdzie z wielkim
szacunkiem i radością, jest przyjmowany do karczmy. Jest bohaterem, nie tylko w wymiarze
narodowym, dla tej społeczności jest wzorem, oto człowiek przybyły z daleka niesie nowinę,
że walka z despotyzmem wciąż trwa, a jest to mitologiczna walka dobra ze złem.
Współcześnie pojęcie weteran jest niejako synonimem innego określenia – kombatant.
Najczęściej określa się tak żołnierzy biorących udział w II wojnie światowej. Kiedy
wspomina się o walkach żołnierzy polskich, wzbudza to gwałtowny przypływ szacunku, czci,
podziwu, ogółem mówiąc patriotyzmu. Jednym z najsłynniejszych epizodów tamtej wojny
było przełamanie Linii Gustawa i zdobycie słynnego klasztoru na Monte Cassino przez II
Korpus Polski. Jest to historia wręcz tragiczna, o ile z punktu widzenia wojskowości jest to
1
wielki sukces, o tyle politycznie trud żołnierzy polskich poszedł na marne – Polska została
oddana w strefę wpływów Stalina, pomimo zrobienia sprawie polskiej reklamy . I tak oto
wielki dowódca, weteran Wielkiej Wojny, wojny z bolszewikami oraz II wojny światowej generał Anders został wrogiem numer jeden Polski Ludowej. Można sobie zadawać pytanie
dlaczego? Jak wiadomo ewakuował on niedożywioną, źle wyposażoną armię polską w ZSRR
do Iranu, co zostało uznane jako zdrada największego sojusznika Polski Ludowej. Generał
Anders, podobnie jak powstaniec z litografii musiał emigrować, zamieszkał w Wielkiej
Brytanii, gdyż został pozbawiony stopnia oraz obywatelstwa polskiego. Może to i lepiej, że
nie doświadczył bezpośrednich represji, jak wielu z jego żołnierzy, którzy zdecydowali się na
powrót do komunistycznej Polski. Niewykluczone, że pozostało okaleczenie moralne,
psychiczne, które dla żołnierza bywa gorsze niźli nawet najgorsze rany od pocisków. Smutny
los spotkał tych, którzy popierali legalny rząd emigracyjny, bez różnicy czy byli to żołnierze
Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie, czy
też członkowie ZWZ Armii Krajowej lub
Narodowych Sił Zbrojnych. O ile tamten powstaniec listopadowy mógł liczyć na szacunek i
podziw, o tyle członkowie tych organizacji skazani byli na różnorakie represje ze strony
komunistów.
Największy dramat II wojny światowej rozegrał się w samym sercu Rzeczypospolitej,
a mianowicie w Warszawie. Być może była to najdroższa manifestacja polityczna w historii,
kosztowała ona życie setek tysięcy ludzi oraz doszczętne zniszczenie całego miasta.
Powstanie warszawskie miało pokazać, że sprawa polska nie zostało jeszcze przesądzona a
Rzeczpospolita nie musi stać się kolejnym lennem Stalina. Weteranów tamtych walk spotkały
więzienia NKWD, przymusowe wcielenie do Ludowego Wojska Polskiego, a potem
potępienie. Rzeczą, która najbardziej bolała weteranów powstania warszawskiego był
pozorny bezsens tak dużej i krwawej ofiary, która została celowo powiększona przez wojska
sowieckie bezczynnie przyglądające się rzezi miasta. Ludzie ci walczyli za wolność
Rzeczypospolitej, nie wiedzieli o tym, że sprawa jest już posądzona, chociaż wydaje mi się,
że nawet gdyby wiedzieli, to i tak chwyciliby za broń. To nie była walka o pojedyncze
barykady, ulice, czy miasto, to była walka o uratowanie dziedzictwa zachłyśniętego
wolnością pokolenia. Teraz, kiedy nastąpiły pewne zmiany w sytuacji politycznej kraju,
często nieświadomie rozdrapuje się stare, niegojące się rany, głównie poprzez stwierdzenia
negujące sens powstania. Powinniśmy raczej w spokoju oddać hołd bohaterom i nie toczyć
2
dalej tej jałowej dyskusji, gdyż dla weteranów powstania warszawskiego jest to tak samo
irytujące, jak spory Wielkiej Emigracji dla żołnierza z litografii.
Jeżeli zastanawialibyśmy się nad tym, jaka jest najdotkliwsza kara w historii to
odpowiedź mogłaby się okazać zadziwiająco prosta - skazanie na niepamięć. Oprócz mordów,
długiego więzienia, potem kłopotów ze znalezieniem pracy odpowiedniej do wykształcenia,
wobec weteranów partyzantki antykomunistycznej zastosowano jeszcze jeden, ten oto
straszliwy zabieg. Zbigniew Herbert napisał kiedyś: „ponieważ żyli prawem wilka historia o
nich głucho milczy”. Prawem wilka można nazwać bezkompromisową walkę z dwoma
okupantami – niemieckim i sowieckim. Dokonania „Żelaznego”, „Ponurego”, czy
legendarnego „Łupaszki” na zawsze zapisały się w burzliwą historię XX wieku i dzięki temu
pamięć przetrwała. Obecnie można zaobserwować pozytywne zjawisko przywracania pamięci
zapomnianym, a raczej wymazanym z pamięci bohaterom.
Innym typem weterana jest wielki wojownik, a w cywilu prosty, skromny człowiek,
który nigdy nie chwali się swoimi osiągnięciami – motyw ten jest szczególnie popularny w
kinematografii krajów zachodnioeuropejskich i
USA. Takim typem żołnierza był z
pewnością generał Stanisław Sosabowski. Na pewno znany był jako dowódca pierwszej w
historii polski jednostki spadochronowej – 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Jednostka ta zasłużyła się podczas operacji Market-Garden, co prawda cała akcja zakończyła
się kompromitującą porażką, jednak Polacy pokazali klasę żołnierza, kiedy to przeprawiali
się przez Ren w pontonach , pod gęstym ostrzałem wroga, aby wzmocnić Brytyjski
przyczółek pod Oosterbeek. Bitwa pod Arnhem skończyła się porażką aliantów, wpływ na to
miały: lekceważenie sił wroga oraz złe rozpoznanie. Zwycięzca spod El-Alamein – marszałek
Montgomery szukał
winnych
i
tak oto
generał
Sosabowski
został
uznany za
niekompetentnego, mówiąc prościej został kozłem ofiarnym angielskich sztabowców. W
lipcu 1948 roku został zdemobilizowany, następnie pracował jako robotnik magazynowy w
fabryce silników elektrycznych. Żył bardzo skromnie, a większość jego wydatków
pochłaniała opieka nad ociemniałym synem, Stanisławem Januszem. Swoją drogą był to także
barwny życiorys, żołnierz Kedywu, w czasie walk w powstaniu warszawskim dowodził
oddziałem, który 1 sierpnia oswobodził 50 osobową grupę Żydów pochodzenia węgierskiego
z obozu na Gąsiówce. Co ciekawe dowódca 1. SBS nikomu nie chwalił się swoją generalską
przeszłością, prowadził podwójne życie – w tygodniu ciężko pracował, by w weekendy
spotykać się z byłymi żołnierzami. Zmarł na zawał serca w 1967 roku. Był człowiekiem
3
niedocenianym, ale taka jest już rola tułacza. On i jego jednostka mieli trafić do Polski
„najkrótszą drogą”, jednakże sytuacja polityczna nigdy na to nie pozwoliła i tak oto
wylądowali w Holandii, o jeden most za daleko.
Podobny los spotkał też dwóch innych znanych polskich generałów. Stąd też na
pytanie kim był generał Maczek? Można odpowiedzieć – barmanem, a kim generał BórKomorowski – tapicerem. Sytuacja ta obecnie może się wydawać skandaliczna, ale
rzeczywistość powojenna okazała się dla weteranów bezlitosna. Niegdyś w glorii i chwale,
pełni podziwu, wyzwoliciele Europy. Walczyli za naszą i waszą wolność, jak się okazało,
tylko za waszą. Nie byli już potrzebni, byli tykającą bombą, dlatego też problem PSZ musiał
być rozwiązany szybko i bezboleśnie, stąd przyspieszona demobilizacja. Frustracja jest
słowem zbyt małym, aby wyrazić uczucia tamtych ludzi. Nie mogli powrócić do swojej
ojczyzny, bo to nie był ich kraj, nie mogli walczyć, bo wojna już się skończyła. Zostali
kolejny raz wykorzystani i pozostawieni sami sobie. Aby dopełnić tego żenującego obrazu
całość dramatu rozgrywała się przy akompaniamencie polityki wielkich mocarstw, które jak
pisze profesor Mieczysław Nurek nadały weteranom „statusu przegranych zwycięzców”.
Epopeja Polskich Sił Zbrojnych zakończyła się 10 lipca 1947 roku uroczystym złożeniem
sztandarów. Żołnierze, którzy wybrali emigrację osiedlili się w Wielkiej Brytanii i tam ledwie
wiązali koniec z końcem, podczas gdy ich koledzy odbierali kolejne laury i medale. Tęsknotę
za ojczystym krajem potęgowało uczucie doznanych krzywd, zapomnienia i społecznej
niesprawiedliwości.
Człowiekiem, którego życiorys mógłby stać się scenariuszem do niejednego filmu
akcji był bez wątpienia Bolesław Wieniawa-Długoszewski, generał wojska polskiego,
legionista, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, osobisty adiutant marszałka Józefa
Piłsudskiego. Człowiek ten, obdarzony silnym temperamentem, był niejako ikoną życia kół
wojskowych i co ciekawe, artystycznej bohemy dwudziestolecia międzywojennego. Słynął z
nienagannego obycia, wysokiej kultury osobistej, a rzeczą ujmującą dla jego znajomych był
honor. Karierę wojskową rozpoczął maszerując wraz z pierwszymi legionistami –
1.Kompanią Kadrową. Jego miłością była jednak kawaleria, był ułanem z krwii i kości.
Wysławił się podczas brawurowej szarży pod Kostiuchnówką. Dowodził 1. Brygadą
Kawalerii. Potem kariera wojskowa rozwinęła się i Wieniawa został adiutantem Piłsudskiego,
brał udział w przygotowaniu kampanii kijowskiej 1920 roku. Był człowiekiem, który brzydził
się polityką, często mówił „w kawalerii można czasem robić głupstwa, ale nigdy świństwa. W
4
polityce na odwrót, czasami trzeba robić świństwa, ale nigdy głupstwa. Wolę zostać w
kawalerii!”. Jednakże nominację na ambasadora w Rzymie przyjął z radością i ku
zaskoczeniu całego towarzystwa wyzbył się słynnych trzech K kawalerzysty, czyli koni,
kobiet i koniaku. Był bardzo zręcznym dyplomatą, a jego raporty cechowały się niezwykłą
precyzją i starannością. Wybuch II wojny światowej zastał go tkwiącego na swej placówce
dyplomatycznej, gdzie niezwykle cierpiał z niemożliwości wzięcia udziału w walkach. 23 IX
1939 roku prezydent Mościcki wyznaczył Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego swoim
następcą, czyli prezydentem Rzeczypospolitej, funkcję tę sprawował przez jeden dzień.
Momentalnie rozpoczęła się przeciwko Wieniawie mowa nienawiści, celowo podsycana przez
ludzi Sikorskiego. Zrzekł się stanowiska dla dobra narodu, a przede wszystkim jego jedności
w obliczu tak trudnych czasów. Politycy związani z Sikorskim nie odpuszczali i obława
polityczna trwała dalej. W międzyczasie Wieniawa wykorzystał swoje wpływy, głównie
świetne znajomości z hrabią Ciano, co pozwoliło na organizowanie dróg ewakuacji żołnierzy
polskich z Rumuni do Francji. Kolejnym, niestety przykrym rozdziałem w życiu tego
niezwykłego człowieka był wyjazd do Nowego Jorku. Wiosną 1942 roku nawiązał kontakty z
gen. Sikorskim, ten zaproponował mu objęcie stanowiska posła w Hawanie. Tego było za
wiele, jak dla człowieka, dla którego honor był jedną z trzech, po Bogu i Ojczyźnie
wiodących
wartości.
Wobec
niemożliwości
zrealizowania
swoich
dążeń,
wobec
promieniującej niezgody emigracyjnej nie mógł stać obojętnie. Swój sprzeciw i zarazem
cichy protest Bolesław Wieniawa-Długoszowski wyraził samobójstwem. Motywy śmierci nie
zostały do dzisiaj wyjaśnione. Ostatnie jego słowa brzmiały „Boże zbaw Polskę!”. Tak więc i
tu można odnaleźć weterana-tułacza, tym razem jest to człowiek wybitny, który toczył swą
walkę na bardzo wielu frontach, czy to w aspekcie militarnym, czy też jako świetny
dyplomata, nie mógł jednak wytrzymać skutków wydarzeń, co do których nie miał
możliwości zrobienia czegokolwiek.
Ciekawym epizodem w historii polskiej wojskowości może być działalność Lecha
Zondka. Człowiek ten wytoczył prywatną wojnę komunizmowi, a przede wszystkim ZSRR,
w Polsce nazywany jest czasem „żołnierzem solidarności”. Rozczarowany sytuacją, jaka
panowała na przełomie lat 70. i 80. w Polsce postanowił walczyć. W grudniu 1980 roku
postanowił wyjechać do Afganistanu, gdzie akurat dokonała się inwazja ZSRR. I znów
odżyły tradycje polskiego oręża i znów ciśnie się hasło „za naszą i waszą wolność”. Na
początku wyruszył do Wiednia. Pół roku spędził w obozie dla azylantów i wyjechał do
5
Australii. W Perth nawiązał kontakty z afgańskimi emigrantami, szkolił się w technikach
walki wręcz, uczestniczył w kursie strzeleckim. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił
karabin z lunetą. W lipcu 1984 roku wyjechał do Afganistanu, gdzie brał udział w walkach,
pisał reportaże, a nawet dokumentował zbrodnie wojenne popełniane przez wojska sowieckie.
Zginał 4 lipca 1985 roku na skutek niefortunnego upadku ze skały. Pośmiertnie odznaczony
został Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polsk oraz Złotym Krzyżem Zasługi z
Mieczami.
Jest to pewien symbol, otóż szlachetna idea walki ze złem w imię nie tylko naszego
dobra, ale także innych narodów okazuje się być wciąż żywa. Współcześnie wojsko polskie
bierze udział wielu misjach pokojowych i stabilizacyjnych. Działania te budzą wśród
społeczeństwa wiele kontrowersji, gdyż wielu ludzi nie widzi sensu udziału polskich
żołnierzy w wojnach, jako część koalicji. Najostrzejszy miecz krytyki wymierzony jest
właśnie w wojnę w Afganistanie. Czasami podkreśla się, że żołnierze polscy stoją tu, gdzie
niegdyś stał Lech Zondka, szkoda tylko, że sytuacja polityczna w Afganistanie jest zupełnie
inna, niż 25 lat temu. Sprzeciwianie się wojnie, nie może, pod żadnym pozorem oznaczać
braku szacunku wobec weteranów. Warto tutaj podkreślić, że właściwie to nie zawsze
wracają cali i zdrowi. Bardzo niebezpieczne są także schorzenia psychiczne np. zespół stresu
pourazowego, czy depresja. Dlatego też bardzo ważne jest zachowanie dobrego imienia słowa
weteran. Warto też wspomnieć, iż weterani mają wyostrzone poczucie honoru, a ból sprawia
im traktowanie żołnierzy Wojska Polskiego jak morderców. Cały temat, jako że jest to
historia najnowsza budzi bardzo wiele emocji i przesiąknięty jest polityką, której tak bardzo
obawiał się Bolesław Wieniawa-Długoszewski. Weterani coraz bardziej przypominają
powstańca listopadowego z litografii, różnica polega na tym, że tym razem witani są w swoim
ojczystym kraju, ale jakoś nikt nie zaprasza ich do szynku, wiwatując i ściągając przy tym
czapki z głów.
6