Mapa Kultury

Transkrypt

Mapa Kultury
Pobrano z portalu Mapa Kultury
05.03.2014
BESTIARIUSZ ZAGŁĘBIOWSKI - PŁANETNICY
____________________________
autor: szkieletek
W Zagłębiu Dąbrowskim ludzie wierzyli, że pogodą i zjawiskami przyrodniczymi rządzą olbrzymi ludzie,
mieszkający na "płanetach", czyli na chmurach. Dziwaczne miały to być istoty. Zawsze owiewała je
nutka tajemniczości i chociaż same w sobie nie budziły lęku, to jednak dobrze było pozostawać z nimi
w dobrych układach. Zwłaszcza w czasie żniw i sianokosów. Płanetnicy byli istotami rodzaju męskiego. Przechadzali się nago, gdyż obce im było poczucie wstydu –
ciała ich od stóp do głów porastać miały bowiem długie, gęste włosy. Stworzenia te posiadały niezwykłą siłę – potrafiły nie tylko przesuwać po niebie ciężkie, burzowe
chmury, spuszczać na ziemię grad i ściągać zawieruchę, ale także rozbić piorunem skałę lub powalić
ogromne drzewo.
Zazwyczaj nie ukazywały się ludziom, nie wyrządzały im też bezpośrednio żadnej krzywdy. Swoimi
poczynaniami mogły jednak całkowicie zniszczyć uprawy lub uszkodzić zabudowania i sprowadzić na
prosty lud wielką biedę. Starano się zatem nie wchodzić im w paradę, a ponadto szanowano ludzi,
którzy – jak sami twierdzili – umieli się komunikować z płanetnikami. Dzięki wiedzy nabytej od
nachmurnych stworów niektórzy gospodarze potrafili uchronić swe uprawy przed żywiołami, na
przykład w odpowiednim momencie obsadzając wokoło całe swoje pole poświęconymi latoroślami
leszczynowymi.
Przyjaźnie nastawiony płanetnik bywał niezwykle pomocny zwłaszcza podczas żniw, gdy w porę
ostrzegał przed nawałnicą lub kierował burzową chmurę nad inną wieś, chroniąc tym samym zbiory
zaprzyjaźnionych z nim kmieci.
Jak się wydaje, zagłębiowskie pogodowe olbrzymy lubowały się w rzeczach, które sprawiały
przyjemność także zwykłym mężczyznom: paliły więc tytoń, zażywały tabakę oraz wręcz przepadały za
piciem gorzałki o ogromnej mocy. O trunku tym opowiadano, że gdyby spożył go ktoś inny, niż
płanetnik, ów piekielny napój kiszki by mu na wylot przepalił. Płanetnickie opilstwo okazało się być
zresztą przyczyną pierwszej bezpośredniej konfrontacji tych stworzeń z ludźmi.
Generalnie rzecz biorąc zagłębiowski lud długo o istnieniu płanetników nie miał zielonego pojęcia. W
kwestiach pogody zazwyczaj ograniczał się do wykonania znaku krzyża, spojrzenia w kierunku Góry
św. Doroty w Grodźcu i ewentualnie do bojaźliwego stwierdzenia, że oto "idzie chmura od Doroty". Było tak aż do pewnego dnia, kiedy to jeden z zaganiaczy chmur tak pohulał i opił się mocnej wódki, że
zatoczywszy się paskudnie z rozpędem upadł z obłoków na ziemię, poobijawszy się przy tym
niemiłosiernie o skały. Zdarzenie to przypadkowo zauważył pewien młody owczarz. Chłopakowi żal się
zrobiło olbrzyma i z dobroci serca ruszył mu z pomocą. Wprawnie natarł go specjalnym, znoszącym ból
zielem oraz zamówił potłuczone kości. Działania te okazały się być bardzo skuteczne: płanetnik
wkrótce wrócił do przytomności i serdecznie podziękował za okazaną przysługę.
Wdzięczny przysiadł na trawie obok owczarza i zapytany, kim jest, przyznał, że jedną z istot, która
spadła z wiszących nad łąką płanet. I zrazu wywiązała się między człowiekiem, a ogromnym stworem
taka oto rozmowa:
strona 1 / 2
Pobrano z portalu Mapa Kultury
- A dużo was tam?
- Jak piasku na ziemi.
- A co ta robicie, że macie popsute barki i ramiona?
- Żelaznymi drągami przepychamy z jednego miejsca na drugie płanety, boby was inaczej woda zalała.
A gdzie odpoczywamy, tam na ziemię deszcz pada.
A jak se popijemy, to nieraz całe tygodnie śpimy, a tymczasem chmura sobie stoi, a deszcz wciąż w
jedno i to samo miejsce wali, aż póki się nie ockniemy – z rozbrajającą szczerością tłumaczył
młodzieńcowi olbrzym swe płanetnickie zwyczaje.
- A dlaczego grzmi, kiedy deszcz pada? - dopytywał się ciekawski chłopak.
- Oto, bo widzisz, my na płanetach mamy pełne zastronia wody, takie, jak u was po stodołach, jeno
tysiąc razy większe, a jest ich na każdej płanecie po dziesięć, a to dlatego, żeby było pod dostatkiem
wody.
Skoro tylko z jednego zastronia woda deszczem wypada, to zaraz przelewamy do niego wodę z
wyższego przedziału i wtedy to następuje straszny huk, czyli grzmoty.
Interesująca ta rozmowa trwałaby pewnie jeszcze długo, ale wtem jedna z chmur zniżyła się mocno
nad łąkę i uniosła olbrzyma, który przyjaźnie machając owczarzowi ręką odleciał ku niebiosom, by dalej
przepychać ciężkie chmury pełne wody i oddawać się od czasu do czasu nałogom.
Od chwili tego pierwszego spotkania ludzie i płanetnicy zaczęli komunikować się ze wzajemnie,
niejednokrotnie pomagając sobie wzajemnie. Czasami, spoglądając na chmury za oknem, trochę żal
się robi, że tak istotna umiejętność zanikła zupełnie w obecnych czasach i nikt ze zwykłych
śmiertelników zamawiać pogody już nie potrafi.
Konkurs strona 2 / 2