Wariat z Hajdowizny

Transkrypt

Wariat z Hajdowizny
Wariat z Hajdowizny
Utworzono: czwartek, 27 maja 2010
Eugeniusz Starzak zapewnia, że określenia „wariat” nie poczyta sobie za ujmę. A już tym bardziej „wariat z Hajdowizny”. Bo
Hajdowizna to jego mała ojczyzna na obrzeżu mysłowickiego Larysza.
Zaraz potem objaśnia gradację „wariatów”. Są więc ci „idący na ślepo” i ci z wyższych półek. Wzbrania się przed deklaracją, do
której z tych grup sam się zalicza. Natomiast – poprzez kontrast – zżyma się na tych z władców Mysłowic, którzy najlepiej wiedzą i
chcą, ale jakoś nigdy nic im nie wychodzi.
W dorosłość 54-letni dziś Eugeniusz Starzak wchodził z dyplomem technika-górnika. Tę profesję – za podpowiedzią ojca, też
hajera – przez 12 lat praktykował w oddziale wiertniczym kopalni Wesoła.
– Byłem młody, ożeniłem się, przyszły na świat dzieci, potrzebowałem pieniędzy. No i był to czas sobotnio-niedzielnych dniówek,
ekstra premiowanych książeczkami „G” – otwarcie tłumaczy powody tamtego wyboru.
– Wesoła była wówczas bardzo nowoczesną kopalnią. To w niej pojawiły się pierwsze obudowy Pioma. Obok dziadostwa i
łajdactwa było tam sporo mądrych ludzi. Dużo się od nich nauczyłem, w tym zwłaszcza górniczej dyscypliny – wspomina były
przodowy.
Pyrtka poda ci stara
Na drugim biegunie – tak we własnej rodzinie, jak i w rodzinie żony – przesiąkł masarskim rzemiosłem. Zwłaszcza pod okiem
wujka.
– Przyszedł 1989 rok, stary świat się przewrócił, wyrastał nowy. Premier Mieczysław Rakowski zachęcał do przedsiębiorczości. Z
czterema chłopakami porwaliśmy się na zakład przetwórstwa wędliniarskiego. Szło, jak szło, nie wszyscy wspólnicy jednakowo się
przykładali, więc ostatecznie postanowiłem przejść na swój chleb, na własne już konto uruchamiając garmażeryjny biznes w
Wesołej – opowiada.
W kooperacji z niemieckim partnerem wyspecjalizował się więc w swojskich wyrobach garmażeryjnych z rodzaju „ino na talerz i fru
do jedzenia”. Rynek zawojował takimi specjałami, jak pieczone szynki, łopatki i kaczki. Ale regularnie wraca też do przyjaciół z
Wesołej z golonkami na barbórkowe karczmy piwne.
– Chwalą, że świetne, po czym grymaszą, że za duże. Ale przecież na karczmę, jak na wesele, idzie się nie tylko po to, żeby napić
się piwa, ale i żeby solidnie pojeść. Chłopaki, przecież nie dam wam jakiegoś małego pyrtka, bo taki dostaniecie na obiad od starej
– śmieje się na wspomnienie corocznego rytuału.
Podłożem śmieszności jest bajzel
Także na swojej Hajdowiźnie chciałby widzieć tradycyjny, śląski porządek.
– Dużo jeżdżę po Polsce z towarem. I irytuje mnie, kiedy przyznając się do Mysłowic, słyszę podszyte kpiną pytania „a świeci się u
was światło?”. Bo to tak, jakby ktoś źle mówił o mojej rodzinie. A czy my, mysłowiczanie, jesteśmy winni temu, że iluś lokalnych
„magnatów” z politycznymi pretensjami wadziło się między sobą, wystawiając Mysłowice na śmieszność? Ja się tu urodziłem,
jestem Ślązakiem i wiem, że przeciwieństwem ordnungu jest bajzel – zżyma się na ów wizerunek „miasta oszołomów”.
Nie bacząc więc, że ma na głowie własne interesy i mało czasu, przed 10 laty Starzak dał się namówić do wejścia do rady osiedla.
– Powiem otwarcie: długo się wzbraniałem. Wydawało mi się, że to gremium jest przedłużeniem ław zasiedziałych przez tych,
którzy niczego nie potrafią. Widać, pan Bóg czuwał jednak nade mną, bo znalazłem się w ekipie mniej więcej 20 ludzi, którym
naprawdę na czymś zależy – wraca do debiutu w nowej dla siebie roli.
Szkoła-malinka
Zrazu nade wszystko zależało im na „jedenastce”, czyli szkole podstawowej na Hajdowiźnie. Dla Starzaka szkole szczególnej, bo
sam się w niej uczył, uczyły się w niej jego dzieci i nie wyobraża sobie, żeby wnuki mogły chodzić gdzie indziej.
– Zrobiliśmy z niej prawdziwą malinkę. Niektórzy mówią z przekąsem, że szkołę elitarną, na co ja odpowiadam: jak zwał, tak zwał,
pokażcie mi lepszą, bardziej rodzinną i przyjazną dzieciom. Owszem, zależało nam na tym, żeby była perfekt – opowiada o
inicjatywie, która scementowała tę grupę „wariatów” z rady.
Z ratusza mogli liczyć na 50 tys. zł rocznie. Tymczasem w szkołę „utopili” prawie 400 tys. Wymienili – także przy dużej pomocy
Wesołej – dach, na wysoki połysk wyremontowali sale lekcyjne, kupili sprzęt komputerowy, a także namioty i stroje dla tutejszego
dziecięcego zespołu „Laryszanki”, „odrobili” szkolne boisko, ba, ufundowali comiesięczne stypendium dla uczennicy regularnie
chlubiącej się świadectwem z paskiem. W planach: wymiana oświetlenia, urządzenie altany do letnich zajęć pod dachem oraz
nowego skrzydła dla sześciolatków i wyczekiwanej stołówki.
– Dołożyli się sponsorzy. Na Hajdowiźnie są takie firmy, jak moja – myślę o domu weselnym o pracowni krawieckiej – ale też
większe, z zagranicznym kapitałem. Prawidłowość jest taka, że najpierw potrzebni są pozytywni „wariaci”. Kiedy jednak otoczenie
spostrzeże, że obracają pieniądze na aprobowany cel, kiedy gołym okiem widzą rezultaty, to grono przyjaciół i sponsorów
natychmiast się rozrasta – dowodzi Starzak.
Na wianie Karola
Kolejną „malinką” – to już inicjatywa Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Społecznych Progres, któremu Eugeniusz Starzak
prezesuje – ma być stworzenie Zespołu Rekreacyjno-Parkowego Hajdowizna. Czegóż ma nie być na 18-hektarowej spuściźnie po
byłej kopalni Dar Karola oraz po torze motokrosowym Górniczego Klubu Motorowego Mysłowice? Najdalej za pięć lat na
dzierżawionym od miasta terenie Progres zamierza urządzić m.in.: stok narciarski z wyciągiem, tor saneczkowy, korty tenisowe,
naturalne lodowisko i amfiteatr, głównie dla „Laryszanek”, oraz leśne kawiarenki. W otoczeniu miałby być rezerwat ptaków i płazów.
Całość ma kosztować mniej więcej pół miliona złotych. Ta kwota absolutnie Starzaka nie zraża. Przekonuje, że pieniądze – od
lokalnych „wariatów”, ale też unijne – na pewno się znajdą.
– Trzeba przykładu. Przed końcem tego roku będzie nim modelowy ogródek jordanowski. Malinka – zapewnia.
Jerzy Chromik