Sprawozdanie z wyjazdu

Transkrypt

Sprawozdanie z wyjazdu
Hultsfred to jedna z 290 szwedzkich gmin, położona w regionie Kalmar. Od 1996 roku
miasto siostrzane Rumi. Corocznie organizowany jest tutaj największy w Skandynawii festiwal muzyki młodzieżowej, a w pobliskim Vimmerby mieszkała Astrid Lindgren.
W tym roku, już po raz kolejny, uczniowie Gimnazjum nr 1 odwiedzili swoich przyjaciół
ze szkoły w Hultsfred. Od 28 września do 2 października 2010 r. wraz z opiekunami gościli na szwedzkiej ziemi.
A zaczęło się tak…
Dzień jak co dzień. W pracy
pojawiłam się jak zwykle po
siódmej. Właśnie parzyłam sobie kawę, gdy weszła koleżanka i oznajmiła, że pani dyrektor
wzywa mnie do siebie. Pani
dyrektor?
Tak
wcześnie?
A czegóż może chcieć ode
mnie o tej porze? Pewnie dzieciaki znowu coś narozrabiały.
Z niepokojem idę w stronę sekretariatu. Pani dyrektor wita
mnie promiennym uśmiechem:
„Pani spocznie, pani Irenko.
Mam dla pani propozycję.
Chciałabym, aby wraz z grupą
naszych uczniów pojechała pani do Szwecji… Proszę się zastanowić i
odpowiedzieć
za dwie godziny”.
Ja do Szwecji?! Ojej! Przecież nie znam szwedzkiego,
a z angielskim miałam do czynienia ostatni raz w liceum.
I jeszcze
trzeba
płynąć
promem, a ja nie umiem pływać!
Ale z drugiej strony…
Właściwie to nigdy nie byłam
w Szwecji. Warto by zobaczyć,
jak tam ludzie żyją. A poza
tym to jakoś głupio odmawiać
dyrekcji. Przecież to - było nie
było - wyróżnienie! No i co tu
robić? Zadzwonię do męża,
może on poradzi: „Cześć, słuchaj, mam jechać do Szwecji!”.
„Nie mogę teraz rozmawiać,
mam lekcje” – odpowiedział
zniecierpliwiony. „Do Szwecji? No to jedź! Stopy wody
pod kilem!”. „Ale…”. Nie dał
mi w ogóle dojść do słowa:
„Nie rób z siebie dzikusa.
Masz jechać i koniec!”.
Tak podbudowana pobiegłam do sekretariatu, aby
przedstawić swoją decyzję:
„Pani dyrektor, jadę!” –
krzyknęłam od progu z wesołą
miną, bo w gruncie rzeczy bardzo ucieszył mnie ten wyjazd.
Po powrocie do domu – zaskoczenie. Otwieram drzwi, a
tu mąż z córką siedzą przy
komputerze i wyszukują w Internecie wszystkie informacje,
w które – według nich – powinnam zostać wyposażona
przed podróżą. „Musisz się tego wszystkiego nauczyć, żeby
nie było wstydu, gdy pojedziesz” – wyrecytowali niemal
jednocześnie, a następnie przymusili mnie do wkuwania,
oczywiście po szwedzku, szeregu zwrotów i wyrażeń typu:
God dag (Witam), Var är toaletten? (Gdzie jest toaleta?). Za
najważniejszy zwrot moi bliscy
uznali: Jag har tappat mitt barn,
czyli: „Zgubiłam dzieci” i, nie
wiedzieć czemu, kazali mi go
powtarzać przez cały wieczór.
Później zastanawialiśmy się,
jaką gotówkę powinnam zabrać ze sobą. Zaczęliśmy więc
wertować strony z cenami najpopularniejszych produktów.
1
Strasznie drogo! Chleb – 20
koron (ok. 10 zł), masło 200g –
10 koron (ok. 5 zł), mleko 1l –
15 koron (ok. 7,50 zł), pomidory 1kg – 38 koron (ok. 19
zł), parówki 1kg – 70 koron
(ok. 35 zł). Po wnikliwej
„analizie finansowej” doszliśmy do wniosku, że 450 koron
(200 zł) powinno mi wystarczyć jako „kieszonkowe”.
Skoro już co nieco wiem
o Szwecji, to teraz tylko wypad
do kantoru i już można pakować walizkę.
Jutro wypływamy!
Wtorek
Nie mogę spać całą noc. To
chyba z wrażenia. Wstaję
bardzo wcześnie i spoglądam
w okno. Prawdziwy potop!
Od niedzieli leje bez przerwy.
Nie wróży to nic dobrego.
Cała mokra docieram do bazy promowej. Są tu już wszys-
Tu mieliśmy spędzić całą podróż, ale…
Gdynia pożegnała nas strugami ulewnego deszczu
i sztormem 8 w skali Beauforta!
tkie moje koleżanki i prawie
wszyscy uczniowie. Zaraz będziemy wchodzić na pokład.
Jeszcze nigdy nie płynęłam
promem! Ciekawe jak to wszystko wygląda w środku? Okazuje się, że całkiem tu przejemnie. Miły wystrój, przestronne
sale, restauracja, sklep, toalety.
Zupełnie jak w hotelu. Zasiadamy w wygodnych granatowych fotelach, w dużym
salonie pasażerskim przedzielonym niebieskimi zasłonami.
Tu spędzimy najbliższe 11 godzin.
Coś się chyba dzieje, ponieważ wypływamy z godzinnym
opóźnieniem. I stało się to,
czego najbardziej się obawiałam. Na Bałtyku sztorm: 8
w skali Beauforta. I dopiero się
zaczęło! Huśta niemiłosiernie.
Widzę, jak z sekundy na sekundę cała nasza grupa zaczyna jakoś tak dziwnie markotnieć, a potem w zastraszającym
tempie blednąć. Każdy sięga
po białą papierową torebkę,
… warunki pogodowe zmusiły nas do zajęcia
całkiem innych pozycji.
której przeznaczenie można
odgadnąć bez żadnej instrukcji
obsługi. A ja czuję się świetnie. Czyżby choroba morska
nie zamierzała mnie dotknąć?
Z grupą coraz gorzej. Część
biedaków już nawet nie chce
siedzieć, postanowili rozłożyć
się na podłodze. Muszę im jakoś pomóc, tylko jak? Oprócz
pocieszania mogę im jedynie
podawać… torebki.
Podczas gdy oni cierpieli, ja
zgłodniałam. Zaraz będzie
obiad. Ciekawe, dlaczego
w restauracji jest zupełnie pusto? Tylko od czasu do czasu
pojawia się jakiś pasażer, aby
ze zbolałą miną poprosić
o szklankę wody mineralnej.
Zatem cały lokal dla mnie!
Pyszne jedzonko, a do tego
można nakładać do woli. Takiej okazji nie przepuszczę. No
to próbujemy: makaronik z warzywami – przepyszny, klopsiki po szwedzku – wspaniałe,
kurczaczek w przyprawach –
wyśmienity…
Po obiedzie nadal pilnuję ca-
Schronisko w Målilla – tu spędziliśmy pierwszą noc.
2
łej naszej „delegacji”. Wszyscy
leżą pokotem i nawet głowy
nie mogą podnieść. Właściwie
to całkiem przyjemnie jest płynąć promem, ale dlaczego tylko ja jestem tego zdania?
W końcu dopływamy. Co prawda z trzygodzinnym opóźnieniem, ale przestało nareszcie
kołysać. Jak wspaniale jest stanąć na ziemi i to jeszcze szwedzkiej.
W Karlskronie oczekuje nas
delegacja z Hultsfred. Po serdecznym powitaniu (dobrze, że
są z nami trzy anglistki) wsiadamy do autokaru, który wiezie nas do schroniska w Målilla
na pierwszy nocleg. I tu ciekawostka: autokar prowadzi pan
Thomas, który jest równocześnie i nauczycielem, i kierowcą
w szkole w Hultsfred. To by
było coś dla mnie! Po
powrocie muszę o tym natychmiast powiedzieć pani dyrektor. Skoro do pracy dojeżdżam najmniejszym samochodem, to może w pracy mogła-
bym jeździć największym?
Chętnie bym się tego podjęła.
Do schroniska docieramy
około drugiej w nocy i wymęczeni podróżą natychmiast zasypiamy.
Środa
Pobudka o 6.00. Szybka toaleta. Pakujemy się i opuszczamy schronisko. Na 8.00 jesteśmy zaproszeni na powitalne
śniadanie do Urzędu Miasta
Hultsfred. Trochę się obawiam tego spotkania, gdyż
moja znajomość angielskiego
pozostawia wiele do życzenia.
Ale może nie będzie tak źle.
I rzeczywiście nie było. Nawet
dużo zrozumiałam. Spotkanie
przebiegało w bardzo serdecznej atmosferze, dzieciaki zachowywały
się
wzorowo
i wszystko wypadło cudownie.
A więc pierwszy sukces!
Po wizycie w Urzędzie udajemy się do szkoły. Otoczenie
przepiękne, w pobliżu urokliwe jezioro i mieniący się teraz
barwami jesieni las. Naszą
uwagę zwracają wypielęgnowane trawniki z charakterystycznymi klombami.
Już od progu nauczyciele i uczniowie witają nas transparentami. Następuje część oficjalna, podczas której zostaje
odśpiewany hymn Szwecji.
Zaraz potem młodzież – bo
to ona jest gospodarzem spotkania – przedstawia nam szczegółowy harmonogram pobytu.
Ciekawy program ułożyli,
na pewno nie będziemy się nudzić!
Aby lepiej się poznać, zaczynamy pierwszą zabawę – powtarzanie swoich imion. Po tym
swoistym „bruderszafcie” przechodzimy do jednej z sal lekcyjnych. Tu wita się z nami
przedstawicielka biura turystycznego, pani Jenny Leppelt.
Specjalnie dla naszej grupy
przygotowała bardzo ciekawą
prezentację
multimedialną
o mieście i gminie Hultsfred
oraz regionie Kalmar. Opowiadanie pani Jenny kończy się
quizem, w którym wszyscy
bierzemy udział. W nagrodę otrzymujemy materiały promocyjne i różne gadżety. Ja dostaję breloczek – malutką harmonijkę ustną z napisem „Hultsfred”. Bardzo miła pamiątka,
a na dodatek można na niej
grać!
Po prezentacji udajemy się
do szkolnej stołówki na lunch.
Posiłki dla uczniów są bardzo
smaczne, urozmaicone (np.
dziesięć rodzajów surówek)
i… bezpłatne. Zgodnie z panującymi obyczajami obowiązuje
tu „szwedzki stół” (a niby jaki
miałby być w Szwecji?), co oznacza, że nakładać możemy
dowolną ilość potraw i nikt
z tego powodu nie będzie na
nas krzywo patrzył. Do wszystkich posiłków podawane są tylko mleko i woda. Od razu widać, że Szwedzi preferują zdrowy tryb odżywiania i nie faszerują swoich latorośli „smacznymi” napojami.
Rozleniwił nas ten lunch.
Przydałaby się może króciutka
drzemka, ale, niestety, nie ma
na to czasu. Zaraz po posiłku
wspólnie ustalamy, w jakich
zajęciach będzie uczestniczyć
nasza grupa w czwartek, a następnie uczniowie otrzymują
kartki zawierające scenariusz
wywiadu, jaki należy przeprowadzić ze swoim szwedzkim
kolegą. Okazuje się, że wywiady owe będą miały miejsce
podczas czterokilometrowego
marszu zwanego Skoljoggen,
który właśnie teraz odbywa się
w pobliskim lesie, i w którym
my również będziemy uczestniczyć. Świetny pomysł! Młodzież „pośród przyrodniczego
łona” ma za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o sobie
nawzajem. Muszę przyznać, że
całkiem nieźle im to idzie!
Dotlenieni
wracamy
do szkoły. W stołówce czekają
na nas pyszne bułeczki z rodzynkami i serem oraz upieczone przez uczniów ciasteczka. Całe szczęście, że organizatorzy pomyśleli o podwieczorku, gdyż czyste szwedzkie powietrze niesamowicie zaostrza
apetyt.
Po
wspólnym
posiłku
uczniowie w międzynarodowych, polsko-szwedzkich parach, udają się do sal, gdzie,
wykorzystując
informacje,
uzyskane podczas marszu, redagują opowiadania o swoich
nowych kolegach. Efekty tej
pracy zapisują w laptopach.
Powstają bardzo ciekawe historyjki personalne, które stanowić będą trwały ślad nawiąza-
Szwedzka młodzież uroczyście wita nas w szkole
Pierwsze spotkania z nowymi kolegami
W drodze przez las – marsz Skoljoggen
Redagowanie „historyjek personalnych”
3
nia internacjonalnych kontaktów między młodzieżą państw
wchodzących w skład Unii
Europejskiej (ale mądrze mi się
napisało!). Naszym dzieciakom
bardzo spodobała się ta forma
zajęć. Wybiegli z sal z wypiekami na twarzach: „Proszę pani! Proszę pani! Mamy przyjaciół w Hultsfred!”. I około
17.00 udali się do domów swoich nowych przyjaciół.
Natomiast nam – piątce opiekunów – organizatorzy zarezerwowali dwa przytulne pokoje w miejskim Palace Hotel.
Jednak o dłuższym odpoczynku nie może być mowy, gdyż
na 18.00 jesteśmy zaproszeni
na spotkanie do pani Anne
Ekstrand – nauczycielki języka
angielskiego.
W pięknym domu mieszka
pani Anne! Typowo szwedzki
wystrój,
piękne
salony,
wygodna jadalnia. Trudno
nie zauważyć
świecących
w każdym oknie lamp. To stary
szwedzki zwyczaj. Podobno
dawno, dawno temu, gdy Skandynawowie opuszczali swoje
zagrody, zawsze zostawiali
w oknie światło, aby nie zabłądzić w ciemnościach i bezpiecznie wrócić do domu. Mijają lata, a te swojego rodzaju
drogowskazy do dziś świecą
jasnym blaskiem w każdym
szwedzkim oknie….
Oprócz nas gospodyni zaprosiła na spotkanie dyrektorów
Spotkanie polskich i szwedzkich nauczycieli w domu pani Anne Ekstrand
szkoły oraz swoje koleżanki –
nauczycielki: Catharinę i Sandrę.
O czym mogą rozmawiać nauczyciele, nawet gdy spotykają
się po pracy? Oczywiście
o szkole i uczniach. Czas upłynął nam więc na porównywaniu systemów edukacyjnych
w Polsce i Szwecji oraz na…
degustacji kilkunastu gatunków
sera, którą pani Anne przygotowała jako miły (i smaczny!) przerywnik w dyskusji.
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się późno. Czas się
pożegnać. Jeszcze tylko wpis
do pamiątkowej księgi gości,
którą gospodyni przechowuje
w swojej bibliotece i wszystkim mówimy „God natt!”.
Po
minach
gospodarzy
widać, że są bardzo zadowoleni ze spotkania i owocnej
dyskusji, więc chyba… nadajemy się na eksport!
Czwartek
Z samego rana zaglądamy
do szkoły. Nareszcie można
dokładniej przyjrzeć się budynkowi. To bardzo ciekawa architektonicznie lekka konstruk-
cja pawilonowa. Sale lekcyjne
są jasne, przestronne i wyposażone w nowoczesne urządzenia
multimedialne. Bardzo podobają się nam pracownie do zajęć praktycznych, np.: kuchnia,
dekoratornia czy stolarnia,
w których uczniowie zdobywają umiejętności przydatne
w życiu codziennym.
Akurat, podczas naszego pobytu, młodzież nie zaprzątała
sobie umysłów „normalnymi”
lekcjami, lecz przez cały tydzień w różnoraki sposób realizowała swoje zainteresowania
w pracowni krawieckiej, przy
SZKOŁA ALBÄCK W HULTSFRED
Korytarz
Sala lekcyjna
Pracownia kulinarna
4
Pracownia stolarska
komputerze, obróbce drewna,
czy też odkrywając talenty
kulinarne.
Nasi uczniowie są tu już od
8.10 i do 14.00 będą uczestniczyć w zajęciach praktycznych.
Część w dekoratorni projektuje
wystrój sali, część pracuje
w stolarni, a jeszcze inna grupa
uczy się w kuchni trudnej sztuki wypieku szwedzkich ciasteczek. Uczniowie są tak zaabsorbowani tymi czynnościami,
że praktycznie nie zauważają
naszej obecności. Usuwamy się
więc delikatnie w cień, gdyż
nie ma sensu im przeszkadzać.
Zresztą jesteśmy umówieni
z panią Margaretą Hellander –
pracownikiem Urzędu Miasta
w Hultsfred, która obiecała
nam wycieczkę do Vimmerby,
gdzie mieści się muzeum
Astrid Lindgren.
O 10.00 jesteśmy na miejscu. Właściwie to nie muzeum,
ale cały kompleks poświęcony
autorce „Pippi Langstrumpf”
i „Dzieci z Bullerbyn”. Znajduje się tu dom pisarki, dom jej
brata, muzeum z salą kinową,
plac zabaw dla dzieci i restauracja. Całość wygląda bardzo interesująco. Będzie więc
co zwiedzać.
Naszą wycieczkę rozpoczynamy od obejrzenia domu,
w którym mieszkała Astrid
Lindgren. Wystrój i sprzęty pochodzą z czasów jej młodości,
a szczególną, jedyną w swoim
rodzaju pamiątką są piękne,
przesycone poezją i miłością listy rodziców tej sławnej
Szwedki, wielkiej bojowniczki
o prawa dzieci. Następnie podchodzimy pod piękny żółty budynek – to dom jej brata. Przed
zwiedzaniem muzeum oglądamy film poświęcony życiu
i twórczości pisarki. Zaraz
potem wchodzimy do sali,
w której
wyeksponowano
książki Astrid Lindgren oraz
pamiątki i fotografie związane
z prowadzoną przez nią działalnością na rzecz dzieci.
Szczerze mówiąc, zaimponowała mi ta postać. Miała w sobie tyle ciepła i pogody ducha!
I tak naprawdę nigdy nie wydoroślała, dzięki czemu lepiej
niż ktokolwiek inny rozumiała
potrzeby swoich małych przyjaciół. W muzeum widzieliśmy
makietę, która przedstawia Astrid Lindgren
zjeżdżającą
Muzeum Astrid Lindgren w Vimmerby
Dom wielkiej pisarki
Z wizytą u pani Margarety Hellander
z górki na sankach. Nie byłoby
miana mogłaby dotyczyć także
w tym nic dziwnego, gdyby nie
dorosłych
obywateli
obu
fakt, że była już wtedy… sipaństw.
wiuteńką staruszką.
Po tej oficjalnej rozmowie
Na koniec wizyty w „Astrid
udajemy się w drogę powrotną
Lindgrens Näs” pani Margareta
i przejeżdżamy przez Bullerzaprasza nas na lunch do rebyn! Niestety, nie było czasu,
stauracji mieszczącej się tuż
aby naocznie przekonać się,
przy muzeum. Podczas posiłku
czy zagrody: Północna, Porozmawiamy na temat kontakłudniowa i Środkowa stoją
tów polsko-szwedzkich. Mana swoich miejscach.
rzeniem pani Margarety jest
Po południu mamy nareszcie
rozszerzenie
współpracy.
chwilę oddechu! Zaszywamy
Z chęcią widziałaby wśród parsię więc w hotelu i oddajemy
tnerów Hultsfred takie miasta
słodkiemu lenistwu. Musimy
jak Gdańsk czy Sopot, a wynabrać sił przed wieczorem,
5
gdyż pani Margareta Hellander
zaprosiła nas do siebie do domu. Jesteśmy umówieni na
18.00!
Po drodze na kolację podziwiamy typową architekturę
Szwecji – piękne drewniane
różnokolorowe domy. W jednym z nich mieszka pani Margareta. Domek, nie dość, że posiada swój niepowtarzalny klimat, to jeszcze otoczony jest
pięknym ogrodem, który, oczywiście, również oglądamy. Nie
możemy wprost nadziwić się,
jakie tu rosną maliny, wielkie
jak truskawki!
Pani Margareta – osoba niezwykle sympatyczna – z promiennym uśmiechem oprowadza nas po swoim obejściu.
Nagle podchodzi do rabatki
i zrywa pokaźną ilość pięknych
niebieskich kwiatków. Myślałyśmy, że posłużą jako ozdoba
stołu, ale niebawem okazało
się, że ich przeznaczenie jest
zupełnie inne: będą stanowiły
przyprawę do zapiekanki warzywnej serwowanej przez gospodynię i niebawem zostaną
przez nas… strawione.
Oprócz tej zapiekanki pani
Hellander przygotowała i inne
specjały szwedzkiej kuchni.
Nie zabrakło więc zapiekanki
ziemniaczanej,
pieczonych
kiełbasek i pysznego jabłecznika na kruchym cieście oblanego sosem waniliowym.
W związku z tym, że spotkanie nie miało oficjalnego charakteru, nie zajmowaliśmy się
sprawami służbowymi, lecz
rozprawialiśmy na tematy rodzinne i kulinarne, wymieniając się co ciekawszymi przepisami.
I tak, w rodzinnej, ciepłej
atmosferze upłynął nam wieczór.
Kolejny
wieczór
w Szwecji.
W drodze powrotnej poznajemy Hultsfred nocą. Jak tu cicho i spokojnie! Zgiełk, tłok
i hałas to chyba pojęcia zupełnie obce mieszkańcom tego
miasteczka.
Piątek
Znowu wstajemy bardzo
wcześnie, bo przed 6.00.
Zaraz po śniadaniu pędzimy
do szkoły. Przed budynkiem
stoi już autokar, którym –
wspólnie z organizatorami –
udajemy się do Kalmar. Dobrze, że mąż i córka znaleźli
przed wyjazdem informacje
o tej miejscowości. Przynajmniej wiem, dokąd jedziemy.
Otóż Kalmar to 35-tysięczne
miasto w południowo-wschodniej Szwecji, nad Cieśniną Kalmarską. Znajduje się tu fabryka
samochodów ciężarowych Kalmar Mekaniska Verkstad, Uniwersytet Kalmarski i Muzeum
Regionu Kalmar.
Po drodze nasi uczniowie
z wielkim zapałem opowiadają,
co robili wczoraj po zakończeniu zajęć w szkole. Szwedzcy
koledzy zafundowali im tyle
atrakcji, że niepodobna było
się nudzić. Popołudnie spędzili
więc na wizycie w saunie, grali
w kręgle, jeździli konno, pokosztowali szwedzkiej pizzy,
odwiedzili dyskotekę i, oczywiście, chodzili po hultsfredskich sklepach.
Ale czas kończyć te opowieści,
gdyż
dojeżdżamy
do Kalmar!
Po wyjściu z autokaru podziwiamy imponującą średniowieczną budowlę – zamek kalmarski. Pod zamkiem przeprowadzamy krótkie „sesje fotograficzne” i zajadamy się
„sandwiches” – przepysznymi
kanapkami
przygotowanymi
przez pracowników szkoły
jako suchy prowiant.
Następnym punktem programu jest wizyta w centrum
naukowo – technologicznym
„Xlabbet” – to odpowiednik
naszego gdyńskiego „Experymentu”. Oprócz rozwiązywania
różnych
łamigłówek
oraz zapoznania się ze stanowiskami przybliżającymi zagadnienia dotyczące ekologii
i oszczędzania energii czeka
nas zadanie główne: wspólne
projektowanie i konstruowanie
modeli jednostek pływających.
Spod rąk szwedzkich i polskich
„inżynierów” wyszły naprawdę
bardzo udane stateczki, którymi mogłaby poszczycić się
niejedna stocznia…
Po wyczerpujących „zajęciach technicznych” przydałoby się coś przekąsić. Tym razem gospodarze zapraszają nas
do Ikei, gdzie próbujemy tradycyjnych szwedzkich klopsików i ratatouille.
Po obiedzie czas wolny.
Trzy godziny poświęcamy
na spacer po pięknych uliczkach miasta, nie zapominając
o odwiedzeniu galerii handlowych i licznych sklepów.
O 17.00 opuszczamy to
urokliwe miasteczko.
Droga powrotna mija nam
na oglądaniu efektów owocnego spędzania czasu wolnego,
czyli tego, co kupiliśmy
w Kalmar. Nasi podopieczni
zaopatrzyli się w piękne bluzeczki, sweterki, modne szaliki, efektowną biżuterię młodzieżową oraz upominki dla
rodziny i znajomych w Polsce.
Do Hultsfred dojeżdżamy
około 19.00 i od razu kierujemy się nad jezioro. Tu rodzice
naszych szwedzkich przyjaciół
przygotowali „barbecue”, czyli
wieczór przy grillu. Mimo
skandynawskiego chłodu, jaki
zapanował nad wodą, prowadzimy bardzo gorące i przyjazne rozmowy przerywane… połykaniem kęsów pieczonej
kiełbaski. I było to nasze ostatnie wspólne spotkanie.
Jutro, skoro świt pożegnamy
gościnne Hultsfred…
WYCIECZKA DO KALMAR
Zamek kalmarski
W Xlabbet
Sobota
Znowu nie mogę spać! Przed
każdą podróżą mój organizm
tak reaguje. Wstajemy o 4.00
i opuszczamy Palace Hotel,
w którym spędziliśmy trzy dni.
Jest 5.00 rano. Z niezawodnym panem Thomasem za kierownicą podjeżdżamy pod
szkołę. I tu niespodzianka. Naszą młodzież odprowadzają
wszyscy szwedzcy koledzy,
a nawet ich rodzice! Długie pożegnania
ze
ściśniętym
ze wzruszenia gardłem i łzami
w oczach są ostatnim, jakże
prawdziwym, bo niezapisanym
w żadnym programie, punktem
tej wizyty. Zarazem jest to najlepsza ocena celowości organizowania takich spotkań. Dla tej
jednej wzruszającej chwili
warto było poświęcić swój
czas. Mnie też tak jakoś rozmazuje się obraz. To chyba od
wiatru…
Do Karlskrony dojeżdżamy
przed 8.00. Po serdecznym pożegnaniu z panem Thomasem
przechodzimy do bazy.
O 9.00 wchodzimy na pokład i – po krótkiej odprawie –
jesteśmy już „zaokrętowani”
na promie.
W centrum miasta
Tym razem aura okazała się
łaskawa i chyba postanowiła
zrehabilitować się za krzywdy
wyrządzone nam we wtorek.
Morze jest gładkie jak stół
i podróż przebiega w niezwykle komfortowych warunkach.
Białe papierowe torebki nie
cieszą się więc powodzeniem.
No i w czasie obiadu w restauracji nareszcie nie jestem
sama!
Po południu zaglądamy
do promowego sklepu, aby wydać ostatnie korony. Największym powodzeniem cieszą się
szwedzkie słodycze Daim
i szwajcarska czekolada Toblerone. Też kupiłam moim bliskim, aby w ten sposób osłodzić
im gorycz prawie tygodniowej
rozłąki.
Do Gdyni docieramy przed
20.00. Na naszych uczniów
6
czekają w bazie promowej
stęsknieni rodzice, a na mnie –
mąż (też stęskniony).
W domu rozpakowuję rzeczy
i wygodnie sadowię się w moim fotelu. „Zaraz będę wam
wszystko opowiadać. Co prawda jest już trochę późno, ale na
pewno jesteście ciekawi, jak
było” – zaczynam swoją relację. „Otóż, we wtorek cała
mokra dotarłam do bazy promowej. Były już tam wszystkie
moje koleżanki i prawie wszyscy uczniowie. O 8.00 weszliśmy na pokład…”.
Ale zaraz! Mąż i córka
w ogóle mnie nie słuchają,
tylko śpią w najlepsze! No
i komu mam teraz to wszystko
opowiedzieć?
SPISAŁ: TADEUSZ BURCZYK
ZDJĘCIA: IRENA BURCZYK

Podobne dokumenty