Jeden, by wszystkie odnaleźć

Transkrypt

Jeden, by wszystkie odnaleźć
Jeden, by wszystkie odnaleźć...
Recenzja konwentu Polcon 2007
Tekst: Marcin "Ezechiel" Zaród
Joanna "Ysabell" Filipczak
Korekta: Joanna "Ysabell" Filipczak
Org biegł! Był gotowy na spotkanie z przeznaczeniem! Trzy lata morderczych przygotowań
uczyniły z niego najdoskonalszą maszynę do konwentowania znaną w dziejach fandomu.
Przy stanowisku ochrony wykonał zgrabny piruet, okazując jednocześnie gustowny identyfikator.
Runda honorowa dookoła stanowiska prasowego, następnie programowy ogień zaporowy na grupkę
marudzących fanów. Reszta peletonu odpadła jakiś czas temu, gubiąc się w tłumie uczestników
czekających na akredytację.
Wreszcie pokazała się ostatnia prosta, prowadząca do krainy, gdzie przykazań brak dziesięciu.
Rozumny szałem i jednością silny, w ostatniej chwili spostrzegł skórkę od banana ...
Polcon wielkim konwentem był! W imprezie trwającej cztery dni wzięło udział ponad dwa tysiące
uczestników. W trakcie konwentu przygotowano ponad trzysta punktów programu, w tym około dwieście
godzin prelekcji i czterdzieści konkursów. W organizację zaangażowanych było ponad stu Organizatorów
i co najmniej siedemdziesięciu Gżdaczy (wolontariuszy). Łączna powierzchnia sal prelekcyjnych
wynosiła ponad 6000 metrów kwadratowych (więcej niż powierzchnia boiska do piłki nożnej).
Poniższa relacja jest adresowana do osób nie mogących uczestniczyć w Polconie 2007. Mam
jednak nadzieję, że również uczestnicy konwentu znajdą w niej coś dla siebie.
Czy konwentowej magii wystarczyło, aby przemienić „ilość” w „jakość”?
Poniedziałek zaczyna się w czwartek, czyli przygotowania
Konwent zaczyna się długo przed przybyciem pierwszych gości. Rozwija się w Internecie, na
plakatach i w dyskusjach fanowskich. Pod względem kontaktu z uczestnikami tegoroczny Polcon stał na
wysokim poziomie. Schludna i estetyczna strona konwentu, w połączeniu z czytelnym newsletterem
stanowiła doskonałe źródło informacji o konwencie. Jeżeli dodamy do tego imprezy przedpremierowe
(PrePolcon) i spoty reklamowe w telewizji otrzymamy najlepiej rozreklamowany konwent w historii
polskiego fandomu.
Całemu konwentowi przyświecała maksyma „fani dla fanów”, co stało się przyczyną kilku
gorących dyskusji w Internecie. Brak zwyczajowych zniżek dla prelegentów i stosunkowo wysokie
koszty konwentu stały się pożywką dla wielu fandomowiczów i / lub maruderów.
1
Polcon 2007 zrywał z klasycznym modelem konwentu odbywającego się w szkole. Od początku
przygotowań organizatorzy postawili na „wyjście z cienia”. Konwent miał być otwarty nie tylko dla osób
niezwiązanych z fantastyką, stawiał również na integrację wewnętrzną wszystkich odmian fandomu.
Miłośnicy Gwiezdnych Wojen mieli bawić się razem z literatami i erpegowcami, nie zaś obok nich. Fani
mangi mogli spotkać się z wielbicielami komiksu „klasycznego”. Bitewniakowcy i planszówkowcy,
komputerowcy i karciarze, „młodzi ciałem” i „młodzi duchem” - każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Duch
Tolkiena („Jeden, by wszystkie odnaleźć...”) unosił się nad całym konwentem.
Atrakcyjny program i czytelna mapka dojazdowa zachęciły do przyjazdu wielu ludzi nie
uczestniczących zazwyczaj w innych konwentach. Program Polconu, ujawniony na dwa tygodnie przed
jego rozpoczęciem, wyglądał zachęcająco. Gorące (od dyskusji) oczekiwania zostały dodatkowo
podgrzane wieściami o gościach zagranicznych i premierowych pokazach gier fabularnych (Warhammer
40k), komputerowych (Wiedźmin) i planszowych (Talisman).
Wielu uczestników narzekało na wysokie koszty uczestnictwa. W najtańszym wariancie
przyjezdnym przyszło bowiem zapłacić 65 zł. W przeliczeniu na dobę konwentu, wychodzi to około 16
zł. W porównaniu z konwentem „szkolnym” to stosunkowo dużo. Zarówno organizatorzy, jak i twórcy
programu płacili za wejściówkę, tak jak każdy inny uczestnik. Zapobiegło to tworzeniu relacji „klient –
kupiec” i korzystnie wpłynęło na atmosferę konwentu. Podobnie jak w przypadku pozostałych Polconów,
część wpływów z akredytacji była przekazywana na fundusz nagrody im. Janusza A. Zajdla.
Warto zauważyć, że z wpłat uczestników trzeba było pokryć jedynie 30% kosztów konwentu.
Pozostałe wydatki pokryli sponsorzy i partnerzy imprezy. Dzięki ich uprzejmości i gospodarności
organizatorów udało się utrzymać stałą cenę wejściówki (początkowo bowiem akredytacja „u drzwi”
miała być droższa niż w przedpłatach).
Na pochwałę zasługuje jawność finansowa Polconu, brak było „kosztów ukrytych”. Rozdzielenie
opłat za noclegi i akredytację sprawiało, że osoby nocujące w akademikach lub poza konwentem nie
musiały łożyć na sypialnie zbiorowe.
Jedynymi osobami wchodzącymi „za darmo” byli goście honorowi, akredytowani dziennikarze
i dzieci z domów dziecka. Dzięki akcji pozyskiwania prywatnych sponsorów, osoby dysponujące
mniejszymi zasobami finansowymi mogły wejść za darmo (ich akredytacja była opłacana przez
sponsora). Ostatnim ze sposobów na wejście za darmo był eliksir młodości, jeżeli udowodniłeś, że masz
poniżej 12 lat – wchodziłeś za friko.
Dojazd na konwent nie nastręczał specjalnych problemów, dzięki informacjom zawartym na
stronie internetowej bez problemu dotarłem do hotelu Gromada. Najwięcej problemów mieli sami
warszawiacy, skazani na zatłoczony parking hotelowy i korki w drodze powrotnej.
Co więc czekało na pozytywnie nakręconego fana w Warszawie?
2
Wij w mrowisku, czyli pierwsze wrażenia
Kolejka! Onieśmielający i ogromny gmach hotelu „Gromada” krył w swoich trzewiach
przerażającego wija ogonkowego. Barwne przebrania miłośników fantastyki kontrastowały ze
sterylnością korytarzy lokalu. Oczekiwanie na akredytację trwało od kilku do kilkudziesięciu minut.
Gżdacze (wolontariusze – pomocnicy konwentowi) pracujący w recepcji braki w przeszkoleniu musieli
nadrabiać zapałem i dobrą wolą. Niestety dobre chęci nie zawsze wystarczały, aby nasycić żądzę krwi
osób stojących w długim ogonku.
Trzeba przyznać, że ilość uczestników zaskoczyła nawet samych organizatorów. Akredytacja
okazała się zbyt mała w stosunku do stojących przed nią wyzwań. Widoczne „gołym okiem” brak
wypracowanych procedur i chaos organizacyjny mogły zirytować każdego czekającego, nie
odznaczającego się cierpliwością Yody. Zmagania rycerzy recepcyjnych z gadem ogonkowym trwały
przez cały konwent.
Każdy
uczestnik
konwentu
był
rejestrowany
zgodnie
z
wymaganiami
dotyczącymi
bezpieczeństwa imprez masowych. Wraz z imiennym i estetycznym identyfikatorem otrzymywał karty
noclegowe i upominki od sponsorów. Duża ilość uczestników sprawiła, że niektórych gadżetów nie
starczyło dla wszystkich. Gwarancję otrzymania kompletu prezentów dawała tylko wcześniejsza
akredytacja.
Znaleziska ukryte w siatkach konwentowych prezentowały się zachęcająco. Oprócz tradycyjnych
zakładek, długopisów i innych cosiów, uczestnicy z przedpłatami otrzymywali antologię tekstów nagrody
im. Janusza A. Zajdla, informator Polconowy i program. Antologia tekstów „zajdlowych” stała na
wysokim poziomie edytorskim i pisarskim.
Informator Polconowy, ilustrowany stylizowaną, roznegliżowaną (i estetyczną) syrenką autorstwa
Chrisa Achilleosa, dostarczał podstawowych informacji odnośnie rodowodu imprezy. Kilka esejów
wspomnieniowych, szczypta historii i niezłe fragmenty prozy dopełniały radości szczęśliwego
posiadacza.
Program Polconu, ilustrowany przez Marvano, został wydany w formie miniaturowej książeczki.
Niestety korzystanie z programu było dość kłopotliwe, ponieważ opisy punktów programu umieszczone
zostały w innym miejscu niż informacje o ich lokalizacji czasoprzestrzennej. Trudno było powiązać tytuł
i opis punktu programu z godziną i miejscem jego prezentacji. Na tylnej stronie okładki znajdowała się
przydatna mapka wskazująca obiekty gastronomiczne w okolicach akademików. Choć topografia
hotelowa nie była zbyt skomplikowana, zamieszczono również przydatne mapki poszczególnych pięter.
Zarówno programy, jak i informatory wydrukowane zostały w 1500 egzemplarzach. Zgodnie
z informacjami głównego koordynatora liczba ta została wyznaczona przy pomocy precyzyjnych analiz
3
astrologiczno- wróżbiarskich. Według założeń książeczki przeznaczone były dla uczestników
opłacających całość akredytacji w przedpłatach.
Trudno o lepszą zachętę do wczesnego zgłaszania się na konwent, ale nawet osoby wchodzące
„jednodniowo” mogły liczyć na program wywieszony na ścianach konwentu, informację w akredytacji
i gazetkę polconową. Ta ostatnia służyła też do publikowania zmian w programie (sztuk kilka – około
0,5% całości programu), informacji o obsuwach (brak) i ważnych punktach programu (dużo). Miłą
niespodzianką był darmowy egzemplarz papierowego wydania antologii internetowych komiksów
politycznych marki „Chomiks”.
Po otrzymaniu identa i karty noclegowej udałem się czym prędzej do sali sypialnej...
Noc Tryfidów, czyli wrażenia noclegowe
Sale noclegowe umieszczone były w szkole hotelarskiej, sąsiadującej z centrum konferencyjnym
(czas przejścia 2 minuty) lub w akademikach (czas przejścia 20 minut). Szkoła hotelarska mieściła się
w tym samym budynku co centrum konferencyjne hotelu. Przejście „wewnętrzne” było jednak możliwe
tylko w jedną stronę. Zapewnione przez organizatorów zabytkowe autobusy kursowały pomiędzy
akademikami a centrum konferencyjnym od początku do końca imprezy. Ze względu na warszawskie
korki, czas przejazdu niejednokrotnie wydłużał się, wystawiając cierpliwość fanów na próbę.
Noclegi w szkole hotelarskiej stały na wysokim poziomie. W cenę noclegu (5 zł) wliczone było
miejsce do spania, prysznic i łazienka. Konwentowicze nie korzystający ze „spalni” nie byli obciążeni
kosztami wynajmu, sprzątania ani częściowej ochrony sal. Obiekty sanitarne miały dużą pojemność, nie
zdarzyło mi się uświadczyć tłoku w umywalni lub toalecie. Z drugiej strony mała ilość pryszniców (2
sztuki) była niewystarczająca w stosunku do potrzeb.
Poziom +1, na którym miałem przyjemność mieszkać przez cały konwent, był utrzymywany w
porządku i czystości. Osoby przyzwyczajone do standardu szkolnego i hieroglifów toaletowych („Jolka
to...” / „Kocham Jolkie”) mogły przeżyć prawdziwy szok kulturowy. Dopiero w trakcie niedzielnych
wyprowadzek można było zauważyć tradycyjne ślady bytności konwentowiczów.
Organizatorzy zrobili mi niespodziankę i zamiast składanych łóżek polowych przygotowali
w sypialniach materace wojskowe. Jako osoba znająca uroki i fanaberie wojskowych „kanadyjek”
mogłem się z tego tylko cieszyć. Osoby tęskniące za pękającymi rozpórkami i trzaskającym brezentem
mogły zawsze zwrócić się do organizatorów i otrzymać swoją wymarzoną, drewnianą przyjaciółkę.
Dzięki systemowi „jeden człowiek, jeden materac”, wykupienie noclegu dawało pewność
znalezienia dość wygodnego miejsca noclegowego. W porównaniu z warunkami znanymi ze schronisk
górskich lub młodzieżowych (20 zł za nocleg w PTSM Warszawa, bez gwarancji miejsca), konwent
4
wypadał świetnie. Osoby pamiętające niektóre Krakony wiedzą jakim problemem bywa znalezienie
odrobiny wolnego miejsca na podłodze (ławce, schodach, szatni, parapecie, poręczy, koleżance...).
Tegoroczna edycja Polconu była pozbawiona takich atrakcji.
Nie wszystkie sale konwentowe były pilnowane przez ochroniarza. Na moim piętrze ochrona była
obecna przez całą dobę i (przeważnie) uważnie sprawdzała karty noclegowe. Niestety na poziomie -1
ochrony brakowało, co przełożyło się na spadek bezpieczeństwa konwentowiczów. Zgodnie z moimi
danymi nie doszło jednak do żadnych przypadków kradzieży dokonanych przez osoby spoza konwentu.
W porównaniu ze szkołami konwentowymi, sale sypialne, w których gościłem były czyste
i niezbyt zatłoczone. Duża ilość ławek na korytarzach sprawiała, że życie konwentowe toczyło się długo
po zamknięciu sal programowych. Nie widziałem żadnego konwentowicza „w stanie wskazującym na
spożycie”, choć wiem, że alkohol był spożywany w salach noclegowych. Pozostaje żałować, że miłośnicy
honoru rycerskiego / kodeksu Jedi / regulaminu Floty Gwiezdnej tak mało sobie cenią swój podpis pod
regulaminem imprezy.
Rozmieszczaniu konwentowiczów w salach towarzyszył pewien chaos, to samo można też
powiedzieć o noclegach w akademikach. W czwartek rano osoby przydzielone do konkretnych sal, były
następnie przenoszone do innych. Gęstość rozmieszczenia konwentowiczów nie była równomierna,
zdarzały się sale nadmiernie zatłoczone i prawie zupełnie puste. Bez względu na zamieszanie
i zmęczenie, obsługa sal noclegowych była zawsze życzliwa i skora do pomocy. W trakcie przenosin
pomiędzy salami Tomasz ‘Godryk’ Marcinkowski (koordynator noclegów) był pomocny i sprawny.
Ochroniarze konwentowi, kierowani przez Marka ‘Goro’ Miedzianowskiego (Polcon Patrol) spisali się na
medal – nie było ich zanadto widać, za to czułem się bezpiecznie.
Dobra atmosfera sal noclegowych została zakłócona przez niedzielny poranek. Organizatorzy
budzili konwentowiczów i nakłaniali ich do szybszego spakowania się i opuszczenia sal przed godziną
10. rano. Niestety w szatni hotelowej rychło zabrakło miejsca na plecaki, stąd też niektórzy uczestnicy
ostatni dzień imprezy spędzili z własnym bagażem na grzbiecie. Część „wielbłądów” poszła po rozum do
głowy i zrzuciła swoje garby w różnych innych miejscach konwentu.
Piknik na skraju drogi, czyli wrażenia kulinarne
Zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa, każdy fan fantastyki konwent rozpoczyna od poszukiwania
jadłodajni i knajpy konwentowej. Tegoroczny Polcon niestety nie ułatwiał tych poszukiwań, na miejscu
obecne były tylko obiekty hotelowe (drogie i niesmaczne). Ze względu na bliskość sklepu spożywczego,
prośba (nie zakaz!) organizatorów o niewnoszenie jedzenia na teren konwentu była ustawicznie łamana.
Sam hotel ułatwiał takie postępowanie, udostępniając namiary pobliskiej pizzeri.
5
Mój jadłospis konwentowy wyglądał następująco: bułka + herbata w bufecie (w sumie 10 zł), na
obiadokolację ½ pizzy (10 zł), w międzyczasie ciastka i sok (10 zł). Jako prelegent / Gżdacz mogłem
zawsze liczyć na herbatę, ciastka i wodę w Green Roomie. Obecny na targach popkultury pub Paradox
serwował doskonałą kawę.
Braki organizacyjne można było zawsze załatać na własną rękę, jak to czyniła większość
użytkowników Polconu. W porównaniu z innymi konwentami było nieco drożej i trudniej o jedzenie.
Gdyby na akredytacji były dostępne ulotki pizzerii sytuacja byłaby znacznie łatwiejsza. Nie każdy
bowiem miał dość bezczelności by pytać obsługę hotelu o lokale pozahotelowe.
Problemy
gastronomiczno
–
noclegowe
zepsuły humor wielu uczestnikom. Kłopoty
organizacyjne, wynikające ze skali imprezy, stały się kanwą oskarżeń o oszustwa i wyłudzenia.
Rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami uczestników a rzeczywistością był szczególnie widoczny
w kontekście wysokich cen jedzenia. Zapewnienia organizatorów zostały potraktowane jako obietnice,
których niespełnienie budziło gorycz.
Podobnie jak w przypadku hotelowego Polconu 2000, drobiazgi organizacyjne zaważyły na
całości imprezy – niestety fani fantastyki miewają fantastyczne oczekiwania. W oczach bardzo wielu
konwentowiczów problemy bytowo – kulinarne były ważniejsze niż pozostałe elementy konwentu.
Nie był to jednak pierwszy raz, gdy musiałem na własną rękę „organizować” prowiant, stąd też
problemy aprowizacyjne nie przysłoniły mi pozostałych atrakcji konwentu.
Porozmawiajmy o sepulkach, czyli Polcon literacko
Dla miłośnika literatury Polcon jest konwentem szczególnym, głównie ze względu na prestiż
towarzyszący „Zajdlom”. Na tegorocznej edycji imprezy udało się zgromadzić dużą liczbę pisarzy, wielu
gości zagranicznych i tłumaczy. Strzałem w dziesiątkę okazało się nakłonienie autorów do wygłaszania
prelekcji tematycznych.
Blok literacki był bez wątpienia królem konwentu, większość pisarzy okazała się biegła również
w słowie mówionym. Prelekcje Anny Brzezińskiej, Grzegorza Wiśniewskiego i Witolda Jabłońskiego
stały na wysokim poziomie merytoryczno-estetycznym. Erudycyjne, niecodzienne i prowadzone ze
swadą budziły żywe zainteresowanie publiczności. Zarówno I Wojna Światowa, jak i Słowiańszczyzna
okazały się kluczem do wyobraźni słuchaczy. Atmosfera panująca w trakcie prelekcji literackich była
znakomita, udało się zachować zarówno szacunek do twórcy, jak i fanowski charakter imprezy.
Inną odsłoną literatury na konwencie były panele dyskusyjne. Fani spragnieni kontaktu ze swoimi
bożyszczami mogli udać się m.in. na panel pisarzy fantastycznych, tłumaczy lub komiksiarzy. Zarówno
goście zagraniczni (amerykański tłumacz i slawista Michael Kandel, zagraniczni pisarze – Hal Duncan
6
i Tad Williams) jak i polscy tłumacze i autorzy (m. in. honorowy gość-twórca Marek S. Huberath, Jacek
Komuda, Jarosław Grzędowicz, Jakub Ćwiek, Piotr W. Cholewa, Anna Studniarek, Paulina Braiter)
uczestniczący w dyskusjach okazali się znakomitymi rozmówcami. Sympatyczna atmosfera nie chroniła
nikogo przed celnymi ripostami. Nie widziałem natomiast przejawów chamstwa lub bufonady. W trakcie
paneli dyskusyjnych brakowało nieco moderatorów dyskusji, zdolnych pohamować zapędy gadułów
i innych „wszystkowiedzącychlepiej”. W niektórych dyskusjach moderator mógłby też nadawać ton
dyskusji, czy prowadzić spotkania z gośćmi (Michael Kandel, Zbigniew Przyrowski).
Osoby zainteresowane rolą fantastyki w (pop)kulturze miały szansę spotkania się z Wojciechem
Orlińskim (gość honorowy – popularyzator sf-f), dziennikarzem kulturalnym „Gazety Wyborczej”. Dał
się on poznać jako erudyta i świetny znawca fantastyki. Obie jego prelekcje (O fantastyce Lema
i popkulturze) były dla mnie jednymi z najciekawszych na tym konwencie.
Innym podejściem do fantastyki cechowały się prelekcje prowadzone przez pracowników
naukowych różnych uczelni. Żadna z nich – począwszy od prelekcji dotyczącej konwencji literackich (dr
Edyta Rudolf), aż po dwugodzinny warsztat praw autorskich (dr Zbigniew Okoń) nie przypominała
nudnych wykładów akademickich. Rzetelna wiedza łączyła się tutaj z pasją fantastyczną, nie miałem
wrażenia uczestnictwa w seminarium naukowym, ale w spotkaniu zaangażowanych w temat fanów.
Tradycyjny, polconowy blok tolkienowski wypadł, moim zdaniem, bardzo dobrze. Na szczególną
uwagę zasługuje tutaj prelekcja ks. Damiana Kalemby traktująca o teologicznych fundamentach
twórczości Tolkiena. Moje obawy nie sprawdziły się – nie było tutaj nachalnej propagandy religijnej,
zamiast tego można było obserwować dobre przygotowanie do tematu i duży takt prelegenta.
Palmę pierwszeństwa muszę jednak spotkaniu z redaktorem legendarnego Młodego Technika –
Zbigniewem Przyrowskim (gość honorowy – wydawca). Pierwszy Cyborg RP okazał się być kopalnią
anegdot o prehistorii fantastyki i fandomu. Jako miłośnik robotyki byłem nieustannie zadziwiany
erudycją i wiedzą autora. Wielu prelegentów z innych bloków mogłoby się od niego uczyć prowadzenia
spotkań i kultury słowa.
Punktem kulminacyjnym bloku literackiego było wręczenie nagród im. Janusza A. Zajdla.
W kategorii powieści zwyciężył (tak jak w roku ubiegłym) Jarosław Grzędowicz za „Popiół i kurz”,
natomiast w kategorii opowiadanie nagrodę dostała Maja Lidia Kossakowska (prywatnie żona
zeszłorocznego zwycięzcy) za tekst „Smok tańczy dla Chung Fonga”. Zgodnie z danymi organizatorów
w głosowaniu na nagrodę wzięło udział jedynie około 350 osób.
7
Bardowie / MG, czyli Polcon erpegowo
Tym, czym dla literatów jest „Zajdel”, dla erpegowców był na Polconie Puchar Mistrza Mistrzów
(PMM). Miłośnicy gier fabularnych mogli wybierać spośród sesji pucharowych, prelekcji erpegowych
i LARPów.
PMM, pomimo pewnych kontrowersji, okazał się znakomitym punktem konwentu. Gracze
wychodzili z sesji pucharowych zadowoleni i oczarowani. Chwilami miałem nawet wrażenie, że
uczestnicy konkursu wiedzą więcej o RPG niż sędziowie. Szczególnie dotyczyło to wiedzy o systemach
RPG z pogranicza indie (niezależnych gier fabularnych). W niepozornym skrzydle hotelu Gromada
zebrali się bowiem najlepsi MG w Polsce, reprezentujący zupełnie różne podejścia do gier fabularnych.
Począwszy od mistrzów preferujących minimalną ingerencję w sesję, skończywszy na zwolennikach
potoczystej narracji. Sesje, którym miałem przyjemność się przyglądać stały na bardzo wysokim
poziomie. Każdemu miłośnikowi RPG polecam zagranie kilku sesji w ramach PMM. Doświadczenia
wyniesione z uczestnictwa w tych kilku sesjach zastąpią lekturę wielu artykułów. Ciche, kameralne sale
położone na uboczu doskonale spełniły swoje zadanie, stając się areną, na której zatryumfował Piotr
‘Skała’ Jurgiel.
Miłośnicy gry bitewnej Warhammer 40k mogli wziąć udział w sesjach testowych nowej gry
fabularnej opartej na ich ulubionym uniwersum. Nie da się jednak ukryć, że miłośnicy sesji
konwentowych musieli liczyć głównie na PMM i wspominane powyżej sesje testowe. Ze względów
organizacyjnych utrudnione było otrzymywanie pomieszczeń na użytek konkretnego MG. Zabrakło
ułatwień dla miłośników RPG – tablica informacyjna była stosunkowo nieczytelna, brakowało osoby
koordynującej sesje oderwane od PMM. Myślę, że gdyby uruchomiono punkt spotkań Graczy i MG,
oferujący dodatkowo kredyty konwentowe za prowadzenie sesji odczucia erpegowców mogłyby być
trochę lepsze.
Prelekcje epregowe stały na stosunkowo wysokim poziomie. Zarówno warsztaty Macieja
‘Hekatonopsychosa’ Kowalskiego jak i wystąpienie Jacka ‘Vanderusa’ Dworzyckiego spotkały się
z uznaniem słuchaczy. Podobnie jak prelekcje Jarosława ‘beacona’ Kopcia stały się one punktem wyjścia
dla wielu interesujących spostrzeżeń i uwag. Część warsztatów przerodziła się w panele dyskusyjne, co
świadczyło o sporej potrzebie rozmowy wśród miłośników RPG. Szkoda tylko, że niektórzy dyskutanci
nie potrafili powstrzymać się od personalnego atakowania rozmówców (vide „Warsztaty tworzenia
drużyny”).
Chwilami program erpegowy był zbyt hermetyczny dla początkujących. Wielu miłośników gier
fabularnych odrzucały zbyt niszowe tematy prelekcji, specjalistyczny język lub prezentacje systemów
autorskich mających dopiero powstać. Przyznaję, że sam nie jestem bez winy, bowiem, jako prelegent,
mylnie oceniłem oczekiwania polconowych erpegowców. Z drugiej strony miałem przyjemność
8
wysłuchać dobrej prelekcji Michała ‘Puszkina’ Marszalika, analizującej motywacje erpegowców z punktu
widzenia psychologii społecznej. Ponownie polconowy prelegent zaskoczył mnie swoją wiedzą, erudycją
i wszechstronnym ujęciem tematu.
Zarzutu hermetyczności nie można za to postawić wystąpieniu Mateusza ‘Matiego’ Zaroda
poświęconemu rozstrzyganiu sporów między MG a Graczami. Dynamicznie poprowadzona, dobrze
przygotowana i wyjątkowo przydatna, prelekcja zebrała wiele pozytywnych opinii. Chwilami nawet
żałowałem, że nie jestem spokrewniony z jej autorem.
LARPy Polconowe muszę ocenić jako zbyt niszowe. Pomimo dużego wyboru (10 punktów
programu), tematyka większości z nich nie przypadła mi do gustu. Zabrakło LARPów związanych
z głównym nurtem gier fabularnych, więcej było za to eksperymentów, osadzonych w światach
autorskich. Interesujące mnie gry tego typu, organizowane przez Pałac w Wilanowie, pomimo
znakomitych warunków (stroje z epoki i zabytkowe wnętrza), nie cieszyły się specjalną popularnością.
Szkoda, że z powodu trudności z dojazdem miały one problemy z frekwencją.
Miłośnicy LARPów osadzonych w realiach militarystycznych mogli być za to zadowoleni
z programu ASG na konwencie. Przez cztery dni odbywały się pojedynki strzeleckie i pokazy taktyczne.
Można było postrzelać z karabinków na sprężone powietrze lub wcielić się w rolę niewinnego zakładnika
więzionego (przykładowo) przez złe terrorystki w kominiarkach – myślę, że każdy fan Neuroshimy
powinien być zadowolony.
Ze strony organizacyjnej blok stał na stosunkowo wysokim poziomie. Pomimo problemów ze
sprzętem multimedialnym, obsługa była zawsze sympatyczna i pomocna. Jako prelegent miałem do
swojej dyspozycji: obsługę sali, rzutnik, laptop, głośniki, tablicę (flipczart) z markerem, wodę mineralną
i ksero materiałów. To więcej niż zagwarantował mi jakikolwiek inny konwent w Polsce. Nawet
w trakcie gorączki przedkonwentowej nie miałem problemów z kontaktem z organizatorami bloku.
Większość prelekcji konwentowych miała przydzielonych Gżdaczy do obsługi, przez co prelegent
nie musiał martwić się o „zaplecze techniczne”. W przeciwieństwie do innych konwentów, twórcy
programu musieli płacić akredytację. W zamian za to otrzymywali jednak cenne upominki
(oprogramowanie, książki, kredyty) i profesjonalną obsługę.
Gra Entera, czyli Polcon grający
Polcon 2007 potwierdził rolę Games Roomu (GR) w programie konwentowym. Duże, przestronne
pomieszczenie, wiele gier do wypożyczenia, profesjonalna obsługa – miłośnicy planszówek mogli być
(i byli!) zachwyceni. Największym powodzeniem cieszyły się gry „imprezowe”, charakteryzujące się
prostotą zasad i estetycznym wykonaniem. O rząd dusz konwentowiczów walczyły Pitch Car Mini,
9
Cytadela i Mag•Blast. Popularność Neuroshimy Hex przekroczyła wszelkie oczekiwania, obydwa
egzemplarze były w ciągłym ruchu. Zarówno Carcassonne jak i Osadnicy z Catanu zdobyli kolejne grupy
oddanych fanów.
Pewnym minusem była nieobecność konwentowych „evergreenów” pokroju chociażby Gry o
Tron. Wielu uczestników spodziewało się obecności najgorętszych nowości planszówkowych.
Konwentowicze pytali o Thurn und Taxis i Filary Ziemi. Nie dało się również zagrać w Tygrys i Eufrat,
Zooloretto lub w Książąt Florencji. Z drugiej strony GR nie jest z gumy, a miłośnicy planszówek mieli
okazję poznać takie rarytasy jak Polarity, Zertz czy Twilight Struggle, nieobecne na innych konwentach.
Zarówno miłośnicy gier wojennych, jak i logicznych byli usatysfakcjonowani.
Najgorętszym wydarzeniem planszówkowym konwentu był pokaz nowej edycji gry Talizman
(znanej w Polsce jako Magia i Miecz). Znajomy tytuł skusił wielu planszówkowiczów, którzy nie
żałowali czasu na poznanie (niegdyś) ukochanej gry.
Sporym zaskoczeniem była duża ilość osób rozpoczynających swoją przygodę z fantastyką od
Games Roomu. Ze względu na charakter kampanii promocyjnej Polconu, pojawiło się mnóstwo rodziców
z dziećmi. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy praca w Games Roomie nie dostarczyła mi tyle satysfakcji.
Propagowanie planszówek i mnóstwo nowych znajomości z naddatkiem równoważyły włożony wkład
pracy. Osoby, z którymi miałem przyjemność pracować w GR były dla mnie wzorem życzliwości
i profesjonalizmu. Nawet widok Wojciecha Orlińskiego oglądającego rozgrywkę w Mag•Blasta nie mógł
zniszczyć ich pewności siebie. Co ciekawe organizatorzy nagradzali aktywnych planszówkowiczów,
wręczając co jakiś czas walutę do sklepiku konwentowego zwycięzcom i organizatorom rozgrywek.
GR był zamykany o godzinie 22, chętni mogli jednak wypożyczyć gry do sal noclegowych. Moi
sąsiedzi skwapliwie z niego korzystali, więc do snu utulały mnie kołysanki w stylu „drewno za owce
i glinę” czy „Achtung! Panzer!”.
Najsmutniejszym planszówkowym faktem konwentu był brak kilku wydawnictw zajmujących się
planszówkami. Osoby chcące spotkać się z redakcją Świata Gier Planszowych lub z Wydawnictwem
Lacerta musiały poczuć się nieco dziwnie.
Zaraz obok Games Roomu rozlokowali się miłośnicy gier bitewenych. W ciągu całego konwentu
z pomieszczeń „bitewniaków” biła niespotykana cisza, przerywana krótkimi okrzykami rozpaczy. Wiem,
że grano tam głównie w Warhammera Fantasy Battle, ale też w „czterdziestkę” (Warhammera 40k),
Mordheim, oraz Lord of the Rings. Ostatni dzień konwentu był dla miłośników tych gier szczególnie
ważny, ze względu na największy na świecie turniej malowania figurek „Golden Daemon”. Arcydzieła,
zarówno rodzimych, jak i zagranicznych mistrzów budziły podziw precyzją i kunsztem malarskim. Nawet
osoby nie zainteresowane na codzień grami bitewnymi były oczarowane.
10
Ostatnią mekką graczy była sala komputerowa, na której niepodzielnie królował „Wiedźmin”.
W trakcie pokazu przedpremierowego można było zobaczyć fragmenty rozgrywki, porozmawiać
z projektantami lub wygrać prawo do samodzielnego zagrania przed oficjalną premierą.
Turnieje w gry „Medieval Total War 2”, “F.E.A.R.” czy “S.T.A.L.K.E.R.” nie cieszyły się
porównywalną popularnością. Miłośników gier komputerowych mogły też zaciekawić pokazy
komentowania meczów w „Counter-Strike”, czy też spotkania z zawodowymi graczami. Dzięki
uprzejmości kolegów-gżdaczy z serwisu Valkiria, każdy uczestnik konwentu miał szansę na chwilę
relaksu przy monitorze.
A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli...
Najbardziej rozpoznawalną grupą na konwencie byli, bez wątpienia, miłośnicy Gwiedznych
Wojen. Nawet księża-tolkieniści byli bardziej incognito. Osoba w kostiumie Jeża Jerzego wyróżniała się
nieco bardziej niż szturmowcy. Ci drudzy byli jednak zdecydowanie liczniejsi a przy tym zdecydowanie
lepiej uzbrojeni... Blok „gwiezdnowojenny” miał stałą i wierną publiczność, otwartą na innych
konwentowiczów. Konkursy ubierania zbroi szturmowca (na czas), czy budowania mechów (z kartonu)
były chętnie odwiedzanymi punktami programu. Choć dźwięk w kosmosie rozchodzi się kiepsko, to
jednak ich głośne owacje przeszkadzały nieco literatom z sąsiadującego bloku książkowego.
Na tym kończą się jednak moje uwagi do lokalizacji punktów programu – sale były czyste,
przestronne, dobrze wygłuszone i klimatyzowane. Krzesła wygodne, nagłośnienie działało na ogół bez
zarzutu. Prelekcje odbywały się metodą 50 + 10, co oznacza, że po każdych 50 minutach prelekcji
widzowie mieli 10 minutową przerwę na pójście do toalety, zmianę odwiedzanego punktu programu lub
złożenie ofiary z prelegenta.
Obsługa, czyli zarówno Gżdacze jak i Orgowie, byli sympatyczni i pomocni. Mapka była
czytelna, choć przydałyby się drogowskazy prowadzące do poszczególnych sal. Po kilku godzinach
konwentu uczucie zagubienia ustępowało, a człowiek „wtapiał się w rytm konwentu”. Wąskie klatki
schodowe konwentu skłoniły mnie do nieustającej zabawy w „okręt podwodny” (Gdzie jest góra? Gdzie
jest dół? Dlaczego tylu ludzi na mnie biegnie?).
Osobny komentarz należy się multimediom na Polconie. Przez cały konwent można było oglądać
odcinki drugiej serii serialu Lost, brać udział w licznych konkursach filmowych, muzycznych lub
literackich. Dzięki patronatowi telewizji AXN udało się wyemitować spoty reklamowe, które
przyciągnęły wiele osób „spoza środowiska”. Kilka prelekcji poświęconych było multimedialnym
obliczom fantastyki – od filmów klasy Z, przez fantastyczne musicale, na spotkaniu z reżyserem
filmowym – Stanisławem Mąderkiem – skończywszy.
11
Miłośnicy teatru mogli obejrzeć występy sekcji teatralnej Śląskiego Klubu Fantastyki (Słudzy
Metatrona). Przedstawienia towarzyszące oficjalnym otwarciu i zamknięciu konwentu uważam za bardzo
udane. Pomimo problemów z nagłośnieniem, gra aktorska była sugestywna i atrakcyjna.
Obie gale konwentowe należy również uznać za udane. Przestronna sala, dobre nagłośnienie
i atrakcyjna koncepcja stanowiły dobrą oprawę konwentu. Europejski sznyt nie ustrzegł jednak
organizatorów przed lapsusami językowymi i problemami technicznymi (sprzęg mikrofonów,
opóźnienia).
Laureaci konkursów korzystali ze znakomitego systemu nagród, opartego na walucie
konwentowej. Malkontenci narzekali na ubogi wybór nagród w niedzielę, albowiem do ich dyspozycji
pozostało jedynie około stu różnych artykułów (książek, filmów, karcianek, komiksów, koszulek). W
porównaniu z dużą ilością nagród w piątek to rzeczywiście mało. W porównaniu z wyborem nagród na
innych konwentach – bardzo dużo. System nagród nie był pozbawiony wad, zawsze możnaby go
usprawnić, dokładając na półki kolejne nagrody w trakcie konwentu. Niezależnie od zastrzeżeń, sprawę
nagród rozwiązano na Polconie lepiej niż na innych odwiedzonych przeze mnie konwentach. Sama
wysokość puli nagród (70 tysięcy PLN) mogła przyprawić fana o żywsze bicie serca.
Atmosfera panująca na Polconie była nomen-omen fantastyczna. Każdy uśmiech był
odwzajemniany w dwójnasób. Nawet tłok na oficjalnych punktach programu (rozpoczęcie, zakończenie,
popijawa po konwencie) nie był w stanie popsuć humorów uczestników. Ze względu na czytelny system
identyfikacji (koszulki, naklejki na identach) każdy uczestnik mógł w każdej chwili zwrócić się o pomoc
i otrzymać ją. Problemy z moją salą noclegową były rozwiązywane szybko i uprzejmie.
Trudno powiedzieć, czy blok dziecięcy był źródłem, czy zwieńczeniem tego nastroju. Na
tegorocznym Polconie rodzice mogli zostawić swoje pociechy pod okiem opiekunów i samemu pogrążyć
się w odmętach konwentu. Warsztaty origami, nauka tai-chi, czy pokazy szermierki mieczem świetlnym
przyciągały również dorosłych fanów. Starsze pociechy odwiedzające Games Room były również
zadowolone. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie dziewczynki dyskutujące ze sobą o dość trudnej
planszówce – Wysokim Napięciu („Ameryka jest słaba, wolę zagrać w Niemczech, ale na zasadach
z Beneluksu”).
W trakcie trwania Polconu miałem wrażenie uczestnictwa w „święcie miłośników fantastyki”.
Panująca na konwencie akcja „Poznajmy się” ułatwiała przełamywanie lodów towarzyskich. System
naklejek na identyfikatorach pomagał w orientacji i budził we mnie instynkt zbieracza. Małe naklejki nie
zastąpiły jednak systemu kolorowego, w którym barwa identa jest przypisana do funkcji pełnionej na
konwencie.
Po godzinie 23, ze względu na zamknięcie bloków programowych, zabawa przenosiła się do
warszawskich klubów i sal noclegowych. Zarówno wizyta w Paradox Cafe, jak i zabawa w klubie
12
studenckim Proxima należały do bardzo przyjemnych sposobów integracji fandomu. Miłośnicy
konwentów „barowych” mogli być usatysfakcjonowani.
Obecne na każdych konwentach stoiska wydawnictw, na Polconie przybrały postać „Targów
popkultury”. Na pierwszy rzut oka – to dość szumna nazwa na stanowiska 18. sklepów i wydawnictw
zajmujących się fantastyką. Z drugiej strony wszystkie wydawnictwa przygotowały na Polcon pokazy
produktów i promocje cenowe dochodzące nawet do 25%. Trudno o lepszą okazję na uzupełnienie
biblioteczki / armii / kolekcji. Na żadnym innym Polconie (wliczając to edycję Euroconu w 2000 r.) nie
widziałem takiej ilości wystawców fandomowych zebranych w jednym miejscu. Zamiast ławki na
korytarzu – profesjonalny boks wystawowy. Zamiast dusznego korytarza, klimatyzowana sala. Zamiast
jednego sklepiku – całe targi., otwarte od 10 do 23 przez piątek i sobotę. Większość moich wydatków
polconowych przeznaczyłem nie na jedzenie, ale na książki.
Imperium kontratakuje, czyli wady konwentu
Najpoważniejszym problem na konwencie było jedzenie. Drogi bufet hotelowy, problemy
z dowozem pizzy, spora odległość od innych lokali – dla wielu konwentowiczów oznaczało to
dyskredytację całego konwentu. Przekleństwem imprezy okazał się być zbyt dobry „PiaR”, wielu
konwentowiczów miało zbyt wygórowane oczekiwania wobec imprezy. Wrodzona nieufność do środków
masowego przekazu (w szczególności do portali internetowych) pozwoliła mi ominąć rafy reklamy
i cieszyć się bezkresami programu.
Malkontenci byli dla mnie wadą znacznie większą niż problemy z jedzeniem czy salami
noclegowymi. Ja obchodziłem święto fantastyki, oni zaś żałobę za utraconą bułką z bananem. Część
uczestników mogła czuć się zawiedziona lub nawet oszukana. Uważam jednak, że tego typu
sformułowania za niesprawiedliwe – poszkodowani zawsze mogli skontaktować się z Orgami i wyjaśnić
niejasności. Rzeczywistość zweryfikowała plany organizatorów, dość mocno dowodząc słuszności
pojęcia „złośliwość rzeczy martwych”. Z drugiej strony osoby niezadowolone z noclegu na materacach
mogły zawsze zwrócić się z prośbą o kanadyjkę do organizatorów.
Inne drobiazgi organizacyjne można swobodnie zrzucić na karb rozmachu imprezy. Problemy
z orientacją, korki w Warszawie, drobne poślizgi w PMM – wszystkie te rzeczy psuły nieco wrażenia
wywołane przez fantastyczny klimat i znakomity program. Długa kolejka do akredytacji nie nastrajała
pozytywnie do całego konwentu. Problemy ze sprzętem multimedialnym (patrz: nowy system operacyjny
firmy Microsoft) nie były w stanie wyprowadzić organizatorów z równowagi. Myślę, że życie wielu
konwentowiczów byłoby znacznie łatwiejsze, gdy na korytarzach przyklejono strzałki wskazujące drogę
do sal programowych.
13
Kolejną wpadką organizatorów były koszulki konwentowe. O ile uniformy obsługi były czytelne
i estetyczne (przynajmniej pierwszego dnia), to koszulki pamiątkowe wydrukowano systemem „szary
nadruk na szarym tle”.
Drobiazgi psuły bardzo dobry odbiór całości konwentu. Po trzyletnim maratonie organizacyjnym
nie starczyło sił na wykończenie ostatniej prostej. Niestety ze względu na niewykończone istotne
drobiazgi nie mogę dać oceny maksymalnej.
W trakcie rozmów z wieloma uczestnikami wyszła na jaw jeszcze jedna wada konwentu. Zabrakło
prelekcji wprowadzających w arkana różnych odmian fantastyki. Innymi słowy można było dyskutować
o wariantach umowy społecznej i motywach literackich w książkach XYZ, a nie można było dowiedzieć
się „Czym są gry fabularne?”, „Dlaczego planszówki są fajne?” lub „Co to jest fantastyka?”. Szkoda, bo
Polcon mógł stać się okazją do przerzucania mostów pomiędzy miłośnikami różnych odmian fantastyki.
Szkoda, bo wielu początkujących odrzucił duży ruch na korytarzach i hermetyczny charakter wielu
spotkań. Szkoda bo mnóstwo „laików” wybierało Games Room – gry planszowe wydawały im się mniej
obce niż Star Wars czy RPG. Prelekcje dotyczące podstawowych zagadnień (m.in. RPG, Planszówki,
Bitewniaki, Literatura, Komiks) powinny odbywać się raz dziennie, aby wciągnąć jak najwięcej osób.
Skala konwentu przyciągnęła zainteresowanie mediów. Do legend fandomowych przejdzie relacja
TVN24 z konwentu, reklamówki w AXN lub relacja w Gazecie Wyborczej. Zwykli ludzie mieli szansę
wejść na konwent i wyjść z niego żywi.
Co, oczywiście, stanowiło dla niektórych ogromną wadę...
Podsumowanie, czyli bez cytatu...
Pomimo wymienionych przeze mnie wad, Polcon 2007 zapisze się w mojej pamięci jako
wydarzenie wyjątkowe. Po raz pierwszy w historii polskiego fandomu, kilkuset zwykłych ludzi miało
okazję spojrzenia z zewnątrz na nasze hobby. Bez uprzedzeń, bez lapsusów dziennikarskich –
zwyczajnie, jak na część rzeczywistości. Atmosfera sympatii i życzliwości była dla nich ważniejsza niż
problemy z jedzeniem czy „kanadyjkami”.
W przeciwieństwie do innych uczestników nie oczekiwałem ósmego cudu świata. Otrzymałem za
to bardzo dobry konwent. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak podziękować osobom zaangażowanym
w organizację tegorocznego Polconu, szczególnie zaś Ojcu Koordynatorowi – Witoldowi ‘Szamanowi’
Siekierzyńskiemu.
Artykuł pochodzi z serwisu Poltergeist.
www.polter.pl
14