Twórca a prawo w³asno¶ci intelektualnej - wywiad z

Transkrypt

Twórca a prawo w³asno¶ci intelektualnej - wywiad z
Twórca a prawo własności intelektualnej - wywiad z Edwardem Pałłaszem - Jak pan rozumie pojęcie
dobra intelektualnego?
To dziecięco proste. Jest to coś co malarz, fotograf, kompozytor, pisarz, a nawet filozof wymyśli i udostępni,
co stworzył, do publicznego użytku. Pokazuje to co w sobie urodził i oczywiście automatycznie jest jego
własnością. Tak jak własnością piekarza jest przez niego wypieczony chleb.
- A jak pan interpretuje prawa twórcy do decydowania o jego dziełach?
Sprawa jest dość stara. Dotyczyła też Szekspira, gdy próbowano mu podkradać i wydawać już drukiem jego
sztuki. Musiała nawet interweniować królowa i powiedziała, że Szekspira może wydawać tylko ten wydawca,
którego wskaże. Z tym problemem się nic nie zmieniło. Zmieniły się tylko sposoby przekazywania,
popularyzowania i powielania przy pomocy druku, a teraz i cyfrowych narzędzi, ale i powielania w eterze i
obrazkach. Wtedy urodziła się taka powszechna opinia w Europie i na świecie, że trzeba unormować i
zracjonalizować relacje twórcy, czyli autora, z użytkownikiem. Nie sposób przecież, żeby do mnie zgłaszały
się wszystkie chóry dziecięce w Polsce z prośbą o zgodę na publiczne wykonanie jakiejś piosenki dla dzieci,
bo to po prostu jest absurdalne. Wystarczy, że albo skorzystają z wydanego utworu przez wydawcę, albo
pytają Stowarzyszenia Autorów ZAiKS czy wykonywanie tego jest dopuszczalne i legalne. Richard Strauss,
wybitny kompozytor, poświęcił część swojego życia na to, aby relacje twórca-odbiorca miały ręce i nogi. Żeby
pozwalały zarówno korzystać z czyjejś twórczości, ale jednocześnie, żeby mu zagwarantowały możliwości
życia. Po prostu ? normalnej egzystencji.
- Dzisiaj amatorzy mają narzędzia do tego, aby dowolnie wykorzystywać i przerabiać cudzą
twórczość. Powstają różne remixy utworów, które bez problemu mogą znaleźć się w internecie i
ukazać się przed milionową publicznością. Jakie jest pańskie zdanie na ten temat takiego
amatorskiego, nie zawsze komercyjnego, wykorzystania utworu?
Przede wszystkim to zależy od tego, czy jest to robione dobrze czy źle. Jeżeli ktoś bierze na ,,tapetę'',
nazwijmy to tak trywialnie, twórczość Fryderyka Chopina, która jest twórczością chyba najwybitniejszą w
ogóle w polskiej kulturze, i jeżeli ktoś dotyka tak subtelnej, wysokiej klasy twórczości, to bardzo wiele
ryzykuje. Oczywiście może sobie uznać, że to jest taki mały ,,pegazik'', na którym sobie przy tej okazji
pojeździ. Problem adaptowania twórczości oryginalnej jest też stary jak świat. Na przykład piękna ,,Opera
żebracza'' została tak świetnie przerobiona, że w następstwie Bertolt Brecht napisał ,,Operę za trzy grosze'',
a Kurt Weill do tego ciekawą muzykę, chociaż właściwie pierwowzorem jest utwór z XVIII wieku. Czyli
problem przetwarzania czyjejś twórczości jest także dość stary i tu nic się istotnego nie zmienia, a czy z tego
wyjdzie coś ciekawego czy nie, to wszystko zależy od talentu. Na ogół jednak największe talenty objawiają
się wtedy, kiedy same coś tworzą, a nie przerabiają cudze utwory, chociaż generalnie nie mam nic przeciwko
temu. Wydaje mi się, że są twórcy którzy niekiedy bardzo się cieszą z tego, że coś nabrało innego sensu w
innych rękach i z inną pomysłowością. Nawet Krzysztof Penderecki z radością odnotowuje, że jazzmeni czy
rockmeni próbują wysnuć z jego bardzo wysokiej klasy muzyki, takiej raczej mało przyswajalnej, i stworzyć
coś, co przybliża jego idee i wydaje mi się, że dzieje się to z korzyścią dla obydwu stron.
1/4
- Ale czy autor mógłby nie godzić się na przeróbki swojej twórczości, które uważa za niedobre albo
działające przeciwko niemu?
Ogólnie nie ma takiej możliwości. Trudno zapanować nad ambicjami dziesiątek lub setek osób rozsianych w
całej Polsce czy Europie. Opanować tego procederu, jeżeli tak go nazwać, nie da się. Natomiast jeżeli ktoś
traktuje rzeczywiście z wystarczającą powagą pierwowzór tak jak widzimy to na przykładzie muzyki Witolda
Lutosławskiego, gdzie także następują próby przenoszenia tego w świat przystępnych środków przekazu i
wykonuje to taki artysta świetny jak wiolonczelista Andrzej Bauer to z tego wychodzą fajne rzeczy. Jeżeli
natomiast bierze się za to patałach robi się rzecz okropna. Wydaje mi się, że ten który pyta twórcę lub
spadkobiercę przed wykonaniem takiej adaptacji czy aranżacji, wykonuje to na ogół lepiej.
- Czy twórca powinien mieć bezpośredni wpływ na sposób dystrybucji jego twórczości?
Jeżeli ma takie ambicje to tak, ale wydaje mi się, że twórca nie do końca wyobraża sobie, jak ta jego
twórczość będzie przyjmowana. Jego ambicją jest, aby móc ją pokazać w jakiejś formie. Jeżeli powiedzmy
pisarz dobrej rangi jak pan Wiesław Myśliwski wybiera wydawnictwo Znak na wydanie swojej najnowszej
książki, to oznacza, że ten wydawca jest godny jego powieści. Już w XIX wieku Chopin też długo
kombinował, który to z wydawców w Niemczech ma mieć prawa na wydawanie jego utworów. Tak więc takie
próby być powinny, ale nie wydaje mi się, aby był to pierwszorzędny problem. Istotniejsze jest, aby powstał
mechanizm między gotowym dziełem a potencjalnym odbiorcą i tu ci pośrednicy zmieniają się pod każdym
względem. Czynność jest niby ta sama, ale środki przy pomocy których udostępnia się, przekazuje się czy
pośredniczy się w konsumpcji muzyki, literatury czy filmu również multiplikują się i trudno to ogarnąć jakimś
jednym określeniem. Wydaje mi się, że świat jest bogatszy niż nasze wyobrażenie o nim.
- Czy w pana opinii obowiązujące w Polsce prawo dotyczące własności intelektualnej jest zbyt
restrykcyjne i w zasadniczy sposób ogranicza społeczeństwu dostęp do kultury?
Nie sądzę. Wydaje mi się, że już nasi ojcowie założyciele Stowarzyszenia Autorów ZAiKS mieli tą
świadomość z chwilą, gdy w latach międzywojennych pojawiło się prawo autorskie w Polsce. Absolutnie
fałszywe jest twierdzenie, że jest to wynalazek ostatnich dziesięciu czy dwudziestu lat. Nie mówiąc już o tym,
że w zaborach austriackim i pruskim prawo autorskie też już funkcjonowało. Kształt prawa autorskiego
oczywiście się zmienia w miarę, jak bogaci się cała rzeczywistość zarówno tworzenia jak i odbioru. To się
zmienia na naszych oczach i uszach niezwykle szybko, wobec tego tylko ta istota prawa autorskiego, czyli
wykorzystywanie twórczości dla jakichkolwiek celów zarobkowych przez kogoś jest niedozwolone, jeżeli autor
nie uczestniczy w jego sukcesie finansowym. Reszta jest po prostu dostosowaniem się do zmieniającej się
rzeczywistości technologicznej, albo tworzeniem nowych form twórczości, które przecież też się pojawiają, a
których nie było jeszcze sto lat temu. Istotą jest natomiast ciągle to samo: autor musi w jakimś ułamku
czerpać korzyść finansową z wykorzystania jego dzieła i prawdę mówiąc nie sądzę, żeby jakakolwiek
twórczość miała szanse istnienia, gdyby tę regułę złamać. Okazałoby się wtedy, że wszyscy twórcy muszą
umrzeć na gruźlicę na poddaszu i nie zdążą nic napisać, czy namalować, bo po prostu nie będą mieli z czego
żyć. Natomiast próby odwrócenia tej sytuacji, to znaczy ubezwłasnowolnienie twórcy z jego praw
materialnych, a także moralnych co do kształtu utworu i przejęcie tej roli przez państwa, oczywiście już miały
miejsce w różnych reżimach i one bardzo źle owocują. W krajach, w których twórca jest pozbawiony
osobistego impulsu i twórczej motywacji, to kończy się to katastrofą kultury. Tak było w Chinach Ludowych,
czy w Korei Północnej. Zastąpienie tego mechanizmu przez totalny mecenat państwa przynosi fatalne
efekty.
2/4
- Jak w dobie obecnego rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego rozumie pan rolę producenta,
wydawcy, firmy nagraniowej, albo podobnej instytucji w procesie dotarcia twórcy ze swoją
twórczością do odbiorcy?
Jest to najbardziej szlachetne zajęcie i wydaje mi się, że bez tych mechanizmów, wydawców, producentów i
innych mecenasów popularyzowania kultury, czy kontaktu z odbiorcą, twórczość pozostałaby w szufladzie, a
to nie ma żadnego sensu. Niedawno nawet Szczepan Twardoch, twórca znakomitej powieści ,,Morfina'',
powiedział, że powieść leżąca w szufladzie nie istnieje. Ożywa dopiero wtedy, gdy ktoś ją przeczyta, a żeby
ożyła, musi istnieć takie coś jak wydawca, producent, nadawca lub wykonawca w przypadku muzyki. Bez
wykonania muzyka jest zamrożona w szufladzie. Jeżeli natomiast pojawi się wykonawca i jeszcze do tego
(daj Boże) dobry, to wtedy ta harmonia dzieła i pośrednika wobec słuchacza zwiększa siłę utworu. Staje się
wtedy wielkim wydarzeniem, często niespodziewanym nawet dla samego autora. Bez wykonawcy,
kompozytor nie istnieje.
- Czy z jednej strony twórca mógłby sam kontrolować dystrybucje swoich dzieł, a z drugiej
kontrolować szanowanie przysługujących mu praw?
Oczywiście ta szansa istnieje, ale mało kto z niej korzysta, bo nie jest chyba zbytnio racjonalna. Niedawno
zmarł Sławomir Mrożek. Napisał parę wspaniałych, wybitnych, dramaturgicznych dzieł i był czas, kiedy
zdawało mu się, że jest w stanie sam nad tym zapanować czy w Hong Kongu zagrają to ,,Tango'' czy nie
zagrają, czy on się zgodzi czy nie zgodzi, czy reżyser będzie ciekawy czy nie. Dość szybko doszedł jednak
do wniosku, że jest to nieracjonalne. Jego ambicją było tworzenie coraz to nowych tytułów, takich jak
,,Emigranci'' czy ,,Miłość na Krymie'', a nie pilnowanie tego gdzie i kiedy to będzie zagrane. I dlatego znalazł
pośrednika. Tym pośrednikiem było Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. To ono pytało go o wyrażenie opinii tak
lub nie, gdy na przykład teatr w Bydgoszczy chciał zagrać ,,Tango''. Wobec czego nie musiał poświęcać
cennego czasu, potrzebnego na pisanie. Pośrednictwo, czy to w formie agencji czy stowarzyszenia, jakim
jest organizacja zbiorowego zarządzania, jest moim zdaniem bardziej racjonalne i daje większą wolność
twórcy.
- Jak odnosi się pan do poglądów, że współczesny użytkownik kultury powinien mieć nieograniczone
prawo do korzystania, udostępniania, rozpowszechniania innym osobom, czy nawet dowolnego
adaptowania rozumianego jako tworzenie przekształconych wersji danego utworu?
To są złudne nadzieje, że tak być może, bo w konsekwencji prowadzi to absolutnie do uwiądu wszelakiej
twórczości. Musi być motyw autora, który nie jest tylko motywem woli twórczej, ale także motywem
pozyskiwania dóbr materialnych. Jeżeli ktoś chce się utrzymać z pisania muzyki, to musi dzięki tej muzyce
choćby wspomóc się życiowo. Jeżeli zdarza się, że autorzy rezygnują z tantiem, z odpłatności wykonań
publicznych, to robią to tylko wtedy, jeżeli ma to jakiś sens społeczny. Kiedy wykonuje się to na przykład w
celach edukacyjnych, czy w kościele. Aczkolwiek są kraje, w których twórczość kościelna jest także
chroniona materialnie. Złudzenie tej wolności, łatwości i przystępności jest po prostu tak prawdziwe i tak
wielkie, że może uwieść niektórych, ale tą drogą się daleko nie zajdzie, bo po prostu nie będzie co rozdawać,
nie będzie co konsumować. Chyba że zechce państwo, samorządy i uczelnie do swojego garnuszka dołożyć
jeszcze obowiązek karmienia artystów, a oni wtedy po prostu oddawaliby nam wszystko. A to się zdarzało,
bo byli tacy mecenasi i to kilkaset lat temu, dla których twórcy, za ich pieniądze, robili rzeczy genialne. Igor
Strawiński mówił, że nie jest wielką sztuką dostanie zamówienia na napisanie takiej czy innej symfonii;
natomiast sztuką jest, żeby skomponować taką symfonię, którą ktoś będzie chciał kupić, pokazać, pochwalić
się nią. Każdemu z autorów sprawia radość, gdy ktoś zechce zapłacić za jego utwór.
- Jak odnosi się pan do haseł głoszących konieczność darmowego dostępu do kultury?
Tej darmowej kultury jest ,,od groma''. Nie bardzo wiem, co należy rozumieć przez hasło darmowego dostępu
do kultury. To znaczy teatry, muzea, filharmonie, opery powinny być za darmo? Może, ale nie wiem, kto za to
3/4
zapłaci. Jeden król bawarski prawie zbankrutował, gdy Ryszardowi Wagnerowi zbudował teatr. Żeby mieć ten
teatr, całe królestwo musiało zbankrutować, bo to jest kosztowne. Stworzenie filmu to są koszty rzędu
milionów dolarów. Kto ma wyciągnąć z kieszeni takie pieniądze, aby film się zrodził? Nie widzę tak wielu
chętnych do takiej filantropii. Nawet w Stanach Zjednoczonych nie ma nadmiaru tak ambitnych ludzi,
aczkolwiek bywają wielcy biznesmeni, którzy fundują różne wspaniałe rzeczy. Stworzyli Metropolitan Opera,
czy wspaniałe muzeum w Nowym Jorku, ale żeby utrzymać je przy życiu i utrzymać te dzieła w znakomitej
fizycznej formie, potrzeba pieniędzy. Nie da się stworzyć darmowego sklepu z półkami pełnymi dzieł sztuki ?
ot tak, pstryknięciem palca. Taka myśl jest po prostu irracjonalna. Amerykańscy profesorowie wykładający na
uniwersytetach, którzy mają niezłe pensje , tworzą dzieła, ale za to biurko, cieple pomieszczenie, elektryczne
światło i komputer, płaci uczelnia. Taki autor nie pokrywa tych kosztów i łatwo mu zrezygnować z tantiem za
użytkowanie jego twórczości. Ale jeżeli mnie przychodzi napisać w domu piosenkę dla dzieci, to muszę mieć
instrument, nuty, nie być głodny, mieć światło i komputer. Muszę zainwestować, żebym mógł komponować.
Dlaczego więc mam oddawać tę piosenkę za darmo? Czy ktoś pokryje moje koszty, które poniosłem? To
trywialne co mówię, ale jest to codziennością każdego autora: by móc usiąść przed pustą kartką, czy stanąć
z pędzlem przed nowym płótnem, musi w tę kartkę, czy płótno zainwestować. Nierozumienie tego
prymitywnego faktu uważam za zjawisko zabawne. I mówiąc szczerze, bardzo mnie to śmieszy.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2017 ZAiKS / data wygenerowania strony 04.03.2017 04:44:39
PDF ze strony:
http://www.zaiks.org.pl/814,0,tworca_a_prawo_wlasnosci_intelektualnej_-_wywiad_z_edwardem_pallaszem
4/4