Siódme poty i pieniądze
Transkrypt
Siódme poty i pieniądze
Siódme poty i pieniądze Utworzono: czwartek, 15 lipca 1999 Siódme poty i pieniądze Bronisław Wątroba z zabrzańskiej Stacji Ratownictwa Górniczego wziął pożyczkę, by wypuścić swoje numizmatyczne zbiory w świat. Nie potrafi zbierać do szuflady. Prawdziwą frajdę ma dopiero wtedy, gdy może pokazać ludziom kawałek historii ich „małych ojczyzn”. Na Pomorzu od szkoły do szkoły krąży unikatowa ekspozycja tamtejszych notgeldów. Po Śląsku od 8 lat jeździ wystawa pieniędzy zastępczych emitowanych w naszym regionie po I wojnie światowej. Właściciel obu tych kolekcji, zamiast rwać włosy z głowy, że mu cenne zbiory ukradną lub uszkodzą, cieszy się jak dziecko. Numizmatycy niekiedy mówią mu bez ogródek: Tyś jest wariat, a nie kolekcjoner. A on tylko wzrusza ramionami. Nie potrafi zbierać do szuflady. Prawdziwą frajdę ma dopiero wtedy, gdy może pokazać ludziom kawałek historii ich „małych ojczyzn”. - Żeby zbierać notgeldy, musiałem się zestarzeć. Jak człowiek młody, to fascynuje go to co daleko, gdzieś za granicą. Ze mną było podobnie. Kolega dostał na 18 urodziny od swojego taty numizmatyczną kolekcję, która w jego rodzinie przechodziła z ojca na syna od wielu pokoleń w dniu jego pełnoletności. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zacząłem zbierać pieniądze z całego świata. Im bardziej egzotyczne, tym lepiej - wspomina Bronisław Wątroba, mechanik z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Zabrzu. W numizmatyce ugrzązł po uszy. Wydawało się, że inna pasja go już nie porwie. W 1992 roku po raz pierwszy przygotował tematyczną wystawę dla Muzeum w Rudzie Śląskiej. Z kolekcji wybrał monety i banknoty nawiązujące do 500-lecia odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. I tak został organizatorem objazdowych ekspozycji. Wziął nawet pożyczkę w banku, żeby kupić ramy, szyby z pleksy i inne rzeczy, konieczne do transportu eksponatów i publicznej ich prezentacji. Użycza je różnym placówkom i instytucjom bezpłatnie. Jest to najgorszy biznes plan komercyjnego świata. Do wystawienniczego interesu dokłada, przeważnie to on pokrywa koszty transportu. Bywa, że bierze urlop w pracy, żeby dostarczyć kolekcję do nowej sali ekspozycyjnej. Za tragarza nie płaci, sam nosi, pakuje i rozpakowuje swoje zbiory. Prezentował na wystawach objazdowych pieniądze Azji, Afryki, Ameryki. Osiem lat temu wyraźnie zarysował się nowy nurt w jego zbieractwie. Nową miłością stały się notgeldy - pieniądze biedy, „chwilówki” banknoty zastępcze. Jakbyśmy o nich ładnie nie mówili, to i tak miały mniejszą wartość od prawdziwych pieniędzy. - Miłość wyciska z człowieka ostatnie poty i pieniądze - śmieje się kolekcjoner. Na notgeldy wymienił całą swoją numizmatyczną kolekcję. Obecnie jego zbiory to około 2,5 tys. banknotów zastępczych. Zna historię każdego z nich. Podobnie było z poprzednią kolekcją, ale nie tęskni za nią. Nie można mieć wszystkiego. Dojrzały człowiek każdego dnia musi dokonywać wyborów. - Przed I wojną światową marka niemiecka była walutą oparta na stałym złotym parytecie. W obiegu były złote monety o nominałach 10 i 20 marek, a wymienialność banknotów na złoto była w pełni gwarantowana. W przeddzień wybuch wojny władze Niemiec zawiesiły wymienialność waluty na złoto, przystępując zarazem do operacji zwiększenia swych rezerw kruszcowych, poprzez ściągnięcie złota monetarnego z obiegu. Doprowadziło to do zaniku pieniądza kruszcowego na rynku lokalnym już z początkiem sierpnia 1914 roku - tłumaczył Wątroba wejherowskim uczniom przyczynę powstania zastępczego pieniądza. Kolekcjoner przypomina, że przezorni ludzie także zaczęli chować cenne monety na „czarną godzinę”. Niedobór kruszcowego pieniądza utrudniał handel. Żeby temu zaradzić, kto tylko mógł emitował zastępcze pieniądze. Początkowo były to notgeldy monetarne z żelaza lub cynku. Z powodu wysokich kosztów ich produkcji szybko wyparły je papierowe bony pieniężne. Emitowały je władze miast, gmin, a nawet przedsiębiorcy, którzy mieli problemy z wypłatą zarobków. Było to zjawisko masowe w całej Europie w okresie I wojny światowej i tuż po jej zakończeniu. Dla Bronisława Wątroby najcenniejsze notgeldy te przedstawiające historię śląskich miejscowości i zakładów przemysłowych. Niedawno pracownikom kopalni „Knurów” pokazywał na przygotowanej dla nich wystawie banknoty emitowane w okresie międzywojennym przez ich firmę. - Od roku 1918 bony zaczęły zanikać, ponieważ sukcesywnie wycofywano je z obiegu lub wykupywane były przez przez kasę magistracką. W późniejszych latach pojawiały się okazjonalnie na przykład jako środek zapłaty dla jeńców zatrudnianych w kopalniach - dopowiada numizmatyk z Rudy Śląskiej. Gdy z jego mieszkania w Halembie zniknęła światowa kolekcja, zabrakło korespondencyjnych tematów. Wątroba przywykł do stałego kontaktu z innymi kolekcjonerami. Pisywał po kilka listów dziennie. Na temat notgeldów niewielu chętnych chciało korespondować. Z poczucia pisarskiej pustki zaczął wiersze klecić. - Ino nie godojcie mi poeta - przestrzega numizmatyk i fraszkopisarz. Wątroba wymyślił, że Ruda Śląska jest stolicą fraszki. Opowiada dziennikarzom, że opasze swoimi rymami kościół. A ludzie dają się porwać jego fantazjom i pasjom. Namówił „Wiadomości Rudzkie” do zorganizowania konkursu dla dzieci i młodzieży na wiersz o św. Barbórce, patronce górników. Chce ustanowić nagrodę Śląskiego Notgelda. Ktoś zapytał go na forum internetowym, czy zna jasełek po śląsku. Nie znał. No to zabrał się do roboty. I sprawił, że kilka tygodni temu opłatkowe spotkanie w Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Zabrzu było inne niż wszystkie poprzednie. Ratownicy wystawili jego jasełka. Nie nauczyli się tekstów na pamięć (do tego nie dali się namówić), czytali z kartki, ale i tak widownia była zachwycona. Ksiądz chciał ich zaprosić z jasełkami do kościoła. Odmówili. Co innego zagrać na luzie, dla siebie i kolegów, a co innego dla nieznanej publiczności. - Jedni mnie za fraszki chwalą, inni ganią, bo przecież ze mnie to taki poeta z familoka - mówi skromnie. Inspiracji szuka w gazetach. Czasami coś usłyszy w telewizji, Koledzy opowiedzą. Rymuje śląską codzienność. Pisze na przystankach, w autobusie, w domu. Nim dojedzie do pracy ma gotowych sześć, siedem fraszek. Dziennie uzbiera się ich 20-30. Publikuje w internecie. Nie myśli o wydaniu książki. Mówi, że go nie stać. Wszystkie oszczędności ulokował w swoich zbiorach. Nie ma samochodu, nie jeździ na zagraniczne wczasy, ale z dumą zapewnia, że jego numizmatyczna kolekcja nigdy się nie zdewaluuje. Nie straci wartości. Może przekaże ją swojemu synowi na 18 urodziny, a może córce. Jeszcze nie zdecydował. JOLANTA TALARCZYK