DEPOZYTARIUSZ PAMIĘCI - Alma Mater
Transkrypt
DEPOZYTARIUSZ PAMIĘCI - Alma Mater
SMAK ŻYCIA Jako naukowiec klinicysta wiem, jak bardzo może fascynować struktura pojedynczego genu. Inspirującą dla mnie jest jednak nie tylko przyszłość, lecz również zagłębianie się w świat, którego już nie ma. Ślady takiego świata odnajduję w ludziach, którzy tamten czas pamiętają: w ich wspomnieniach, rodzinnych fotografiach, pamiątkach. To taka mikrobiologia przeszłości – mówi profesor Aleksander Skotnicki. DEPOZYTARIUSZ PAMIĘCI odzienna poranna wizyta przy łóżkach pacjentów kończy się, jak zwykle, przed godziną 12.00. Profesor, idąc korytarzem kliniki ozdobionym reprodukcjami obrazów Renoira, van Gogha, Rafaela, da Vinci, Moneta czy Maneta, pośpiesznym krokiem wchodzi do swojego gabinetu na drugim piętrze. Tyle że po drodze z rąk sekretarki przejmuje plik dokumentów do podpisania, wysłuchuje, kto i w jakiej sprawie do niego dzwonił, wydaje pilne polecenia. – Jeszcze sekundę, a zaraz będę do dyspozycji – te słowa kieruje już w moją stronę. Na umówione spotkanie z profesorem Aleksandrem Skotnickim stawiam się punktualnie. Chcę porozmawiać o transplantacji szpiku. Przede wszystkim o przełomie, jaki nastąpił w leczeniu ostrych białaczek. Bo ten, z całą pewnością, notuje się od chwili zastosowania u pacjentów, zamiast standardowych dawek leków przeciwbiałaczkowych – megachemioterapii całkowicie niszczącej szpik zaatakoProf. Aleksander Skotnicki wany komórkami nowotworowymi. Po to, by następnie bezpieczne przetoczyć pacjentowi potencjał krwiotwórczy pochodzący od zdrowego spokrewnionego dawcy – najczęściej siostry czy brata lub z międzynarodowego banku dawców szpiku. Albo i od samego pacjenta, któremu w okresie remisji choroby pobrano komórki macierzyste szpiku, zamrożono w ciekłym azocie (–180˚C), a po przeprowadzeniu megachemioterapii na powrót przetoczono, aby podjęły w ustroju pacjenta proces zdrowego krwiotworzenia... Ledwie jednak zasiadam w fotelu przy ogromnym biurku, zajmującym niemal cały gabinet następcy takich szefów kliniki jak Aleksandrowicz, Blicharski i Lisiewicz, ledwie zaczynam formułować pierwsze pytanie, gdy dzwoni telefon... Profesor sięga po słuchawkę: – Ach to pani, pani Ireno. Jakże się cieszę... Tak?... Naprawdę?!... Podoba się pani ta książeczka? 48 ALMA MATER SPADKOBIERCA Rozmowa telefoniczna trwa. Tymczasem kątem oka obserwuję regały z książkami i ściany gabinetu, po sam sufit zawieszone zdjęciami oprawionymi w ramki. Nad drzwiami wejściowymi zwraca uwagę obraz utrzymany przez artystę w odcieniach brązu. To portret Juliana Aleksandrowicza. Lekarza, który po wojnie stworzył w Krakowie nowoczesną Klinikę Chorób Wewnętrznych, a wcześniej, od 1936 roku, pod kierunkiem profesora Tadeusza Tempki, rozwijał nowoczesną hematologię, przygotowując równocześnie pierwszy w Polsce podręcznik z tej dziedziny. – Dziś dzieło uczonego klinicysty kontynuuje mój interlokutor – coraz skuteczniej walczący z chorobą białaczkową swoich pacjentów, a równocześnie pokorny wobec tragicznych przejść ludzi w czasie drugiej wojny światowej. Wśród nich i swojego Mistrza. Doktor Aleksandrowicz był zamknięty w krakowskim getcie, a podczas jego likwidacji, 13 marca 1943 roku, uciekł kanałem, trzymając za rękę małego synka Jerzyka, pod pachą zaś maszynopis wspomnianego podręcznika, który wydał dopiero w 1946 roku. – Przepraszam, dzwoniła pani Irena Sendlerowa – kierując te słowa już w moją stronę, Aleksander Skotnicki odrywa mnie od zadumy nad portretem człowieka, który pół wieku temu dokonał pierwszego w Polsce przeszczepu szpiku, w świetlicy klinicznej! Znana krakowska malarka otrzymała wówczas od swojej siostry bliźniaczki szpik kostny, z żyły do żyły. K.K. Pollesch C W KLASZTORZE BONIFRATRÓW – Pan zna kandydatkę do tegorocznej Nagrody Nobla?! – zaciekawienie tą znajomością nagle bierze górę nad chęcią dopytania profesora o komórki macierzyste, o ich udział w terapii. Zaczynam wypytywać o kobietę dziś siedzącą na inwalidzkim wózku – a w czasie okupacji hitlerowskiej dzielną pracownicę socjalną, która uratowała od zagła- ników. I dlatego teraz proszę panią, a także innych redaktorów, dy ponad dwa tysiące dzieci żydowskich. abyście zainteresowali nimi kuratora oświaty w Krakowie, pana – Znamy się od pięciu lat – odpowiedź jest krótka. Wyrywa z kon- Józefa Rostworowskiego. A ten żeby z kolei sprawił, aby unikatemplacji o Andrzeju towy dokument stał Wajdzie, który po się dla młodzieży polskiej premierze lekcją większego Listy Schindlera zaangażowania w krakowskim kinie w sprawy Polski Kijów, w obecności – mówi nauczyciel reżysera, Stevena akademicki, który Spielberga, z nietajniki medycyny ukrywanym wzruwykłada setkom leszeniem powiedział karzy, a do doktorado dziennikarzy: tu doprowadził już I my, w Polsce, mamy ponad dwudziestu. bohaterkę wartą nakręcenia tak bardzo CÓRKA wstrząsającego filKANTORA mu... Profesor tę bohaNa ścianie, za terkę zna. Na prośbę fotelem profesora, wspólnych przyjaznajduje się czarciół kiedyś do niej no-białe zdjęcie. zadzwonił. Później Przedstawia dwie zaczął odwiedzać Prof. Aleksander Skotnicki podczas zabiegu pobrania szpiku kostnego i jego przeszczepienia małe dziewczynki. ją w Warszawie – w Klinice Hematologii CM UJ Jedną z nich jest w klasztorze Bonifratrów, w pokoiku, w którym codziennie pracuje wspomniana Genia. Córka kantora w Synagodze Wysokiej i odbiera telefony. Zdarza się czasem, że przesyła 97–letniej dziś na Kazimierzu, który został zamordowany przez hitlerowców kobiecie książki i artykuły dotyczące losów ludzi uratowanych w płaszowskim obozie. Opowieść o 81-letniej dziś Geni jest wzruszająca. Ona, tak z Holokaustu. jak jej ojciec, też znalazła się w getcie. Później przy ul. LipoPAMIĘTNIK Z ULICY MIODOWEJ wej 4 – na Zabłociu. Jakieś cztery kilometry dalej od baraków głównego obozu w Płaszowie, kierowanego przez sadystycznego Książka, o której starsza pani uhonorowana medalem Spra- komendanta Amona Goetha. wiedliwy wśród Narodów Świata rozmawiała z profesorem przez – 17-letnia Genia miała szczęście, bo trafiła do tego sanktuarium (jedni je nazywali „Arką telefon, leży na biurku – tuż Noego”, inni „Wyspą przeżyobok mikroskopu i lekarskich notatek. Na czym polega wielcia”), jakie stworzył więźniom kość tej niewielkiej formatem Płaszowa Oskar Schindler. edycji? Na autentyczności. W jego Fabryce Naczyń EmaNa prawdzie, jaką w swych liowanych nikogo nie bito, nikt przedwojennych pamiętnikach nie głodował, nikt nie umarł zawarły uczennice Szkoły Poz przepracowania, nikogo nie wszechnej im. Klementyny zastrzelono – mówi Aleksander z Tańskich Hoffmanowej przy Skotnicki. ul. Miodowej 26; starannym, Genia jest jedną z ponad kaligraficznym pismem relatysiąca osób, które ocalały cjonowały dzień po dniu – opiz piekła Holokaustu w Krasywały obchody dnia imienin kowie. Napisany przez nią Marszałka Józefa Piłsudskiego, i jej koleżanki z ul. Miodowej prezydenta RP Ignacego Mościpamiętnik też ocalał. Za sprawą ckiego, swój udział w sypaniu rodziny, do której trafił przyKopca na Sowińcu. padkowo, a która zdecydowała – Podczas jednej z wypraw do się w latach 90. przekazać go do Izraela, będąc w Beer Shewie, na pustyni Negew, w domu u Geni Żydowskiego Instytutu Historycznego. Wohlfeiler-Manor, przeczytałem dzienniczek owych dziewcząt – W Yad Vashem w jednej z autorek zapisków rozpoznano Eugenię i zrozumiałem, jak młodzież z żydowskiej szkoły kultywowała Wohlfeiler i właśnie dla niej skopiowano pamiętniki z oryginału. tradycję niepodległej Polski oraz w jak wielkim patriotyzmie ją Tę kopię dostałem do przeczytania, gdy odwiedziłem Genię wychowywano. Dlatego postarałem się o wydanie tych pamięt- w Izraelu – dopowiada tropiciel śladów przeszłości. ALMA MATER 49 MIKROSKOP po świecie osiemdziesięcio-, dziewięćdziesięciolatków ocalonych z Holokaustu, staram się spojrzeć na świat ich oczyma, przez pryzmat ich wrażliwości, ich pamięci. Dzięki temu mogę robić Irena Sendlerowa, fotografie, pamiętnik uczennic z Miodowej... coś, o czym zawsze marzyłem: pospacerować po Krakowie z, – Intryguje mnie mikroskop stojący na Pana biurku pośród sterty rozpowiedzmy, 1936 roku. maitych dokumentów – nie mogę uchronić Holistyczne podejście do pacjenta, się od natręctwa spoglądania na ten przyrząd. wrażliwość – te wartości dla profesora Dlatego tak właśnie rozpoczynam kolejny mają duże znaczenie. Jest lekarzem. Jest wątek rozmowy, na kolejnym spotkaniu z uczniem Juliana Aleksandrowicza, który lekarzem, który naukowo zajmuje się rozniestrudzenie powtarzał: nie można leczyć wojem nowych metod leczenia – chemio-imczłowieka bez jego udziału, bez zbudowamuno-radioterapią u chorych z białaczkami nia partnerskich relacji, nawiązania z nim i chłoniakami. Rozmowa ma miejsce po kontaktu. Wskazówki Mistrza uczeń odnosi opuszczeniu gabinetu przez zastępczynię jednak nie tylko do pacjentów – również profesora; lekarz menedżer – a jakże! do swoich żydowskich przyjaciół, którym – omawiał z nią pismo zaadresowane do się uniknąć śmierci w obozie zagłady udało Narodowego Funduszu Zdrowia; współczes– bo zostali skierowani do pracy przy ul. ne światowe standardy leczenia białaczki Lipowej 4. wymagają zwiększonych nakładów na leki Tych ocalonych – obecnych na liście nowej generacji, a to oznacza zwiększenie adresowej sporządzonej przez Leopolda przydziału pieniędzy dla placówki obejmuPage’a-Pfefferberga w 1993 roku – na prośjącej hospitalizacją południowo-wschodnią bę Stevena Spielberga, gdy ten w Krakowie Polskę. Z hospitalizacji w Uniwersyteckim kręcił fi lm Lista Schindlera – szuka teraz po Szpitalu i Klinice Hematologii przy ul. całym świecie. W Australii, w Nowej ZelanKopernika 17 – zapamiętałam – korzysta dii, w obu Amerykach i w Europie. rocznie około 500 pacjentów, a codziennie Odnalazł ponad sześćdziesięciu. Oskar do poradni przyklinicznej zgłasza się ich Prof. Aleksander Skotnicki przy symbolicznym Schindler w oczach uratowanych przez sieponad setka. grobie swojej babki w Jerozolimie bie krakowskich Żydów – to tytuł monografii, – Mikroskop jest pamiątką. Dostałem go którą im poświęcił. w prezencie od doktora Thomsona, który uczył mnie hematologii podczas mojego pierwszego wyjazdu na stypendium, do Instytutu DLACZEGO? Raka (Imperial Cancer Research Fund) w Londynie. Ale ten mikroskop jest wciąż w użyciu – mówiąc to profesor demonstruje, jak równocześnie – razem z asystentami czy studentami – możliwe jest – Książka powstała w oparciu o wspomnienia schindlerowców. oglądanie i ocena tego samego preparatu rozmazu krwi lub szpiku Ukazuje ona jednak i dzisiejszy świat ludzi, do których udało mi kostnego pacjentów. Zaletą tego instrumentu optycznego jest akurat się dotrzeć – dopowiada autor. I niespodziewanie sam sobie zadaje pytanie: – Dlaczego ja to wszystko robię? to, że został wyposażony w podwójny okular – dla dwu par oczu. Pytania nie pozostawia bez odpowieMIKROBIOLOG dzi. Odpowiedzią jest PRZESZŁOŚCI powiedzenie: „Jeżeli nie ja – to kto? Jeżeli Mikroskop ponie teraz – to kiedy?”. strzegam jeszcze inaOdpowiedzią jest czej. Symbolicznie. także pamięć zwiąNaukowiec klinicysta zana z niepospolitym dobrze wie, że obserżyciem babci, Anny wując coś z bliska, Sokołowskiej, zabitej widzi się znacznie zastrzykiem fenolu więcej. w obozie koncentra– Od lat przyglądam cyjnym w Ravenssię komórkom krwi brück. I ojca Romana, pod mikroskopem który walczył w Po– niewidzialnym gowstaniu Warszawsłym okiem. Usiłuję Ogród Kliniki Hematologii UJ – spotkanie chorych po transplantacji szpiku, 2004 r. kim. I matki Aliny, jednak równocześnie ofi ary okupacji w tym sensie, że w czasie wojny straciła swoją mamę, poznawać świat, którego już nie ma. Śladów przeszłości szukam zamordowaną za ukrywanie kobiet żydowskiego pochodzenia, także więc u ludzi, którzy zatrzymali je we wspomnieniach, na fotograpierwszego męża, Juliusza Russockiego, ofi cera Wojska Polskiego fiach czy innych pamiątkach. Ot, uprawiam swoistą mikrobiologię walczącego o Wał Pomorski, oraz pierwszego syna, Krzysztofa. przeszłości – te słowa potwierdzają moją tezę. Zwłaszcza że badacz Nota bene to właśnie mamie, urodzonej na Kresach Wschodnich, minionego zaraz dodaje: – Staram się docierać do rozproszonych 50 ALMA MATER Aleksander Skotnicki zawdzięcza to, że jako kilkunastoletni chłopiec – z obniżoną po grypie liczbą płytek krwi – trafił pod lekarską opiekę Juliana Aleksandrowicza... – Ten niezwykły lekarz, późniejszy mój Mistrz, zwykł mawiać: jeżeli coś cię pasjonuje, wciąga, staraj się też innych tym zainteresować. Przejąłem się tymi słowami. Staram się budować mosty między ludźmi różnych narodowości, różnego wyznania, wieku, zawodu czy pozycji społecznej. Chociaż sam nie mam korzeni żydowskich – to właśnie Żydzi stali mi się bliscy. posadzone w 1989 roku, a opatrzone tabliczką: „Anna Sokołowska, Poland”. Na tym, jakże symbolicznym, grobie położy kamyczek przywieziony z Krakowa, znad Wisły. Kamyk będzie też od jego matki Aliny Skotnickiej, która, mając 85 lat, opuściła ziemski świat w 2002 roku. – Jak Pan staje przed drzewkiem zasadzonym przed laty, to jakie myśli chodzą mu po głowie? – Zanim odpowiem, chcę coś dodać: otóż byłem przekonany, że drzewko, a właściwie dziesięciocentymetrowa łodyżka posadzona na mocno nasłonecznionej skale, podlana tylko jedną konewką wody... BABCIA umarła. Tym bardziej że przez piętnaście lat od tamtego czasu ani razu nie byłem w Jerozolimie. Na dodatek znajomym, którzy odMyśląc o początkach działań związanych z historią krakow- wiedzali jerozolimskie wzgórze, nie udawało się odnaleźć tabliczki skich Żydów, wciąż ma przed oczyma Juliana Aleksandrowicza z nazwiskiem mojej babci. Aż razu pewnego... Tak, w odnalezieniu – wybitnego lekarza żydowdrzewka pomógł mi jeden skiego pochodzenia. To on z najwybitniejszych hematoopowiadał jemu, także inlogów Izraela, profesor Aaron nym asystentom, o getcie, Polliack, z którym zetknąłem o ucieczce z niego, o walce się na konferencji naukowej w szeregach Armii Krajowej. w Lublinie. Podczas wspólTakże o bardzo odważnych nego śniadania, na papierowej Polakach, którzy, narażając serwetce, którą on wetknął własne życie, udzielili schrow swoją butonierkę, wypisanienia jemu, jego żonie Małem nazwisko babci. rylce i ich małemu wówczas Drogi Alku, przepraszam synkowi... że dopiero teraz się odzywam. – Do tych odważnych Pola[...] Z pomocą mojej pacjentki, ków zalicza się Pana babcia która pracuje w Yad Vashem, – zauważam. drzewko zostało odnalezione Znam historię Anny So[...]. Posyłam Ci jego zdjęcie kołowskiej. Z opowiadania – taka odpowiedź przyszła jej córki, Aliny. Po powrocie z Izraela po pół roku. 120-letni, odnowiony budynek Kliniki Hematologii UJ przy ul. Kopernika 17 z Jerozolimy, gdzie razem – Drzewko rosło... z synem Aleksandrem posadziła drzewko w Alei Sprawiedliwych na – Ma teraz ponad 5 metrów! A kiedy przy nim staję, to myślę tak: zaproszenie Instytutu Yad Vashem, spotkałyśmy się, by o tym wyda- jeśli babcia zginęła za pomoc udzieloną współobywatelom mojego rzeniu porozmawiać. Wzruszona pani Alina (psycholog z wykształ- kraju, to ja przynajmniej powinienem przyczynić się do dalszego cenia, założycielka Telefonu Zaufania w Krakowie) wspominała rozwoju dobrych stosunków polsko-żydowskich. wtedy czas, gdy jej matka, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego z dyplomem uzyskanym w 1905 (!) roku, uczyła w nowosądeckim GENY gimnazjum – gdzie jedną trzecią uczniów stanowili Żydzi – języka polskiego i historii. Mówiła też, że jej matka była wielką patriotką, Anna Sokołowska ukrywała farmaceutki w domu, swoim że przeżyła Sybir (1903–1904) i utratę męża, starosty z Żytomierza, uczniom przynosiła do getta żywność, tam ich wspierała, zdobyła który został zamęczony przez bolszewików w więzieniu w 1920 roku. nawet stałą przepustkę, gdyż świetnie posługiwała się językiem Wdowa z dziećmi przyjechała z Kresów Wschodnich do Warszawy, niemieckim. osiadła w Nowym Sączu, wykształciła troje dzieci. – Myślę, że mam geny po babce. Łatwo się nie poddaję – wyznaje – Babcię aresztowano w 1944 roku, gdy doszło do dekonspiracji profesor. jej mieszkania. Dwie ukrywane przez nią Żydówki, farmaceutki, Wyznanie ma odniesienie do działań. Przykład? Po studiach, rozstrzelano na miejscu... – ściszonym głosem profesor przypomina jako dyplomowany lekarz, chciał zostać i pracować na Akademii dramat, jaki rozegrał się przy ul. Szujskiego 10, właśnie w Nowym Medycznej. Szanse były nikłe, był z „niepolitycznej grupy”. Sączu. A potem jeszcze ciszej dopowiada: – Gdy w obozie koncentra- Jednak się uparł. W rezultacie trafił do Zakładu Anatomii Patolocyjnym w Ravensbrück w lutym 1945 roku zabito Annę Sokołowską, gicznej, gdzie przeprowadzał sekcje zwłok, wykonywał obdukcje, miała prawie siedemdziesiąt lat. opisując ich przebieg i rezultaty. – Tych zabiegów przez rok wykonałem ponad setkę, a rówKAMYK ZNAD WISŁY nocześnie pracowałem jako wolontariusz w klinice profesora Aleksandrowicza – tak mówi Aleksander Skotnicki o początkach Przed długim weekendem znów spotykam się z profesorem. zawodowej drogi. Wiem, że kilka majowych dni zamierza spędzić w Izraelu. Chce Ta droga wiodła i przez zagraniczne uczelnie – między innymi przede wszystkim pójść na jerozolimskie wzgórze, gdzie pośród w Londynie i Waszyngtonie. Jednak klinika przy ul. Kopernika 17 dwudziestu tysięcy drzew poświęconych Sprawiedliwym rośnie i to była – jest – i będzie dla niego najważniejsza. Dlatego zżyma się, ALMA MATER 51 gdy ktoś go pyta: jak można do tego samego budynku przychodzić przez ponad trzydzieści pięć lat?! Można. Każdy dzień niesie nowe wyzwania... METAMORFOZA Aleksander Skotnicki lubi się odwoływać do Pilota wojennego, w którym Antoine de Saint-Exupéry zawarł taką myśl: Katedra jest czymś więcej niż sumą kamieni. Ona nadaje im piękno i sens. Sam dla siebie tę myśl zinterpretował tak: nie można człowieka rozpatrywać przez pryzmat jego chorej wątroby, nerek czy szpiku – te narządy tworzą przecież całość. I właśnie o tym – również jako autor przeszło 250 publikacji naukowych, 12 monografii oraz podręczników medycznych z zakresu hematologii i immunologii doświadczalnej i klinicznej – przekonuje swoich studentów oraz asystentów. Ja myślenie profesora o humanizmie, o prawdzie w medycynie miałam okazję poznać na jego wykładach wygłaszanych w auli CM UJ – adresowanych nie tylko do lekarzy. Jednym z wyzwań była modernizacja Kliniki Hematologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą kieruje od dziesięciu lat. Tym bardziej że to zadanie potraktował nadzwyczaj poważnie – jako realizację niepisanego testamentu Juliana Aleksandrowicza. 120-letni budynek, dwie dekady temu przeznaczony do likwidacji, dziś budzi zazdrość niejednego dyrektora szpitala. I jest ukojeniem dla ducha setek pacjentów, którym DOBRA ENERGIA przyszło zmagać się z białaczką. Bo czy nie napawa nadzieją na wyzdroKlinika przy ul. Kopernika jest wienie kompetentny zespół lekarzy chyba miejscem największego przywiąi pielęgniarek oraz nowoczesna zania Aleksandra Skotnickiego. Do niej aparatura diagnostyczna? (Białaczpowraca z radością – nawet z najbarkę – podstępnego wroga pacjentów dziej odległych zakątków świata. – poznaje się tutaj na poziomie – Lubię swoją pracę, chociaż lubię się też klinicznym, cytologicznym, immuprzemieszczać – stwierdza. nofenotypowym, cytogenetycznym, – Są miejsca, które wyzwalają dobrą molekularnym, i skutecznie z nią energię, do których chce Pan wracać? walczy). Czyż nie łatwiej walczyć – Jednym z nich jest Genewa. Przeszło z chorobą, gdy obcuje się z dzieładwadzieścia lat temu wziąłem udział mi artystów, które zdobią kolorowe – po rocznym pobycie na stypendium ściany korytarzy i sal szpitalnych? Fulbrighta w USA, gdy, interesując się Czyż nie ułatwia życia osobna łaAIDS, pojechałem do Zairu, aby porówzienka, telefon przy łóżku, telewizor nać obraz kliniczny chorych zarażonych i radio? HIV w Ameryce i Afryce – w kongresie – W metamorfozę kliniki włożylizorganizowanym przez Światową śmy sporo wysiłku i wiele milionów Organizację Zdrowia (WHO), a pozłotych pozyskanych z różnych święconym właśnie tej chorobie. Nie źródeł, w większości z Ministerstwa Mam jeszcze tyle do zrobienia – prof. Aleksander ukrywam, że gdy po powrocie z Afryki Zdrowia oraz z Fundacji im. Juliana Skotnicki w ogrodzie Kliniki wchodziłem do gmachu WHO w GeAleksandrowicza – wspomina profesor. newie, będącego mekką dla każdego lekarza na świecie, byłem Modernizacja kliniki to było wielkie przedsięwzięcie. Szef bardzo wzruszony. z zespołem też się w nią włączyli. Podpowiadali architektom, Jest sporo miejsc w świecie, które Aleksander Skotnicki jak zamienić 10-łóżkowe sale bez toalet (WC dla 50 pacjentów zachował w dobrej pamięci. Przede wszystkim jednak Kraków! znajdowało się na końcu korytarza!) w dobrze wyposażone Bo choć urodził się w Chorzowie, gdzie ojciec, inżynier rolnik, i estetycznie wyglądające separatki; wnętrza Kliniki zdobili, zarządzał dużym gospodarstwem – to jednak… Cóż, mieszka przynosząc również i ze swoich domów dywany, kwiaty do- w Krakowie od pierwszych miesięcy swego życia, które naznaniczkowe, a nawet obrazy. czył rok 1948. Energia? Wszedł kiedyś na dach domu Sióstr Urszulanek przy SIEDEM DO DZIESIĘCIU ul. Starowiślnej, gdzie dawniej było jego przedszkole, popatrzył wokoło – cudownie! Równie piękny widok miał przed oczyma, Zmienił się obraz kliniki. Czy zmienia się liczba pacjentów gdy na miejsce kontemplacji wybrał patio hotelu „Copernicus” wyleczonych nowymi metodami? Pytanie jest ważne. Odpo- przy ul. Kanoniczej. Inny dach, z którego lubi fotografować, wiedź jeszcze ważniejsza: – Dawniej udawało się wyleczyć to ten na budynku hotelu obok Starego Teatru. I także ten przy jednego chorego na dziesięciu, a teraz siedmiu – mówi pro- krakowskich Plantach, gdzie przed wojną była giełda, po wojnie fesor, który codziennie pochyla się nad łóżkami pacjentów. KW PZPR, a teraz mieści się Akademia Muzyczna. A bywa, że jeszcze w swoim domu zastanawia się, czy podano im odpowiednie leki, czy na przykład w literaturze medycznej NIEZBĘDNIK nie znajdzie się opis podobnego zespołu objawów, jakie ma pan X albo pani Y i czy przez analogię nie można by leczyć Ciekawość świata inspiruje do robienia zdjęć. Aparat fotoich jeszcze lepiej. graficzny to dla profesora niezbędnik. Zawsze ma go przy sobie. 52 ALMA MATER Z natury samotnik, chce czasem podzielić się z kimś tym, czego fotograficzne dokumentowanie jest najlepszym zapisem. Chce przedłużyć chwile zachwytu nad miejscami, które go zaciekawiły. A fotografuje pejzaże, zabytki – choć także i ludzi. – Marzy mi się album Kraków w obiektywie Aleksandra Skotnickiego. Chciałbym takowy zadedykować Stowarzyszeniu Krakowian w Izraelu i New Cracow Friendship Society w Nowym Jorku, „moim” schindlerowcom i ich potomkom – wyznaje. SYN GUBERNATORA FRANKA – Współpracuje Pan z Krakowskim Towarzystwem Fotograficznym. Wspólnie z Władysławem Klimczakiem, prezesem tego Towarzystwa, zorganizował Pan kilka wystaw – zauważam. – Przygotowaliśmy wystawę fotografii poświęconą Julianowi Aleksandrowiczowi. Także ekspozycję zatytułowaną Farmacja i medycyna za murami krakowskiego getta. W Podgórzu były – przypomnę – cztery szpitale (jednym z nich kierował Julian Aleksandrowicz) i słynna apteka „Pod Orłem” Tadeusza Pankiewicza, którego miałem okazję poznać dzięki Ryszardowi Oresowi, byłemu sanitariuszowi z getta, mieszkającemu obecnie w Nowym Jorku. Była jeszcze inna wystawa, pokazująca okupacyjny Kraków na uratowanych fotografiach. Na jej otwarcie – a zebrało się wtedy pewnie z dwieście osób, wśród których znalazł się również profesor Józef Wolski, historyk starożytności ocalały z Sonderaktion Krakau, z obozów w Sachsenhausen i Dachau – przyjechał z Niemiec syn gubernatora Hansa Franka – Niklas, który, jak wiadomo, bardzo krytycznie odnosi się do poczynań ojca – opowiada profesor. I wylicza kilka następnych wystaw, w tym Dwa oblicza krakowskich Żydów oraz tę przypominającą rolę, jaką odegrał w czasie okupacji w Krakowie Oskar Schindler. 25 GODZIN NA DOBĘ Fotografowanie to jedna pasja, zbieranie starych widokówek – to inna. Pocztówki na ogół dotyczą Krakowa, uzmysławiają, jak on wyglądał sto lat temu. W miesięczniku „Alma Mater” nr 81/2006 ukazał się artykuł profesora ilustrowany kartami i pocztówkami z jego bogatych zbiorów. Pocztówki pokazujące Uniwersytet Jagielloński z przełomu XIX i XX wieku są przepiękne. – Ile godzin dla Pana liczy doba? – pytanie nie jest bez sensu, jeśli się wie, że Aleksander Skotnicki jest wiceprzewodniczącym Towarzystwa Lekarskiego Krakowskiego, konsultantem wojewódzkim w zakresie hematologii, nauczycielem akademickim, promotorem prac doktorskich, magisterskich itd., itd. Jeśli się wie i o tym, że ostatnio wiele wysiłku wkłada, by mogło w Krakowie, na Zabłociu, powstać Muzeum Sprawiedliwych wśród Narodów Świata – miejsce pojednania pomiędzy narodami. W takim centrum dialogu można by mówić i pokazać, jak w Polsce, z narażeniem życia, ratowano Żydów. Niech ludzie odwiedzający odległe o 60 kilometrów Auschwitz wiedzą, że w Polsce byli tacy jak Sendlerowa, Schindler, babcia profesora i jeszcze wielu innych... – Ile godzin ma dla mnie doba? – powtarza moje pytanie profesor. I bez wahania odpowiada: – Jakieś dwadzieścia pięć. Odpowiedź natychmiast wzbogaca stwierdzeniem, że już dobrze nauczył się ten czas zagospodarowywać – choć nie pamięta, kiedy miał prawdziwy urlop. JAŚ I STAŚ – Synowie idą w Pana ślady? – Dzieciom nie narzucam własnych zainteresowań. Tym bardziej że moje, zwłaszcza te związane z przeszłością, zaczęły rozwijać się dopiero po czterdziestce – mówi profesor. Jaś, młodszy syn, nie zdecydował się pójść w ślady rodziców (żona profesora też jest lekarzem), choć bardzo interesuje się człowiekiem, procesami zachodzącymi zarówno w nim, jak i w otaczającym go środowisku – wybrał kierunek studiów związany z ochroną środowiska. Jaś pasjonuje się również sportem – reprezentował swoją szkołę w lekkiej atletyce, piłce siatkowej i pływaniu. W liceum, na rok przed maturą, wyjechał do Anglii – tam przez dwa miesiące pracował w fabryce japońskich lamp samochodowych, a za zarobione pieniądze zwiedził później Grecję. Zaskoczył profesora także starszy syn, Staś, student stosunków międzynarodowych. Ten wymyślił, że za jeden bilet objedzie dookoła świat. I objechał! Po drodze pracował w Australii w banku, chodził na różne kursy, w szkole w Gwatemali uczył dzieci angielskiego i matematyki, a sam zgłębiał hiszpański. – Po powrocie Stasia z wojaży wybrałem się na jego wykład, który miał miejsce na Uczelni. Przez półtorej godziny niezwykle ciekawie opowiadał o swojej wyprawie, a sala była pełna słuchaczy – w głosie profesora wyraźnie pobrzmiewa już ojcowska duma. POZA RAMAMI Profesor ma uznanie dla ludzi, którzy w czasie wojny ratowali bliźnich. Dlaczego grzeszy skromnością, skoro jako lekarz też ich ratuje?! Przecież z czterystu pacjentów ze śmiertelną chorobą poddanych zabiegowi transplantacji szpiku kostnego – ponad trzystu żyje i ma się dobrze. – Boże broń, nie wolno tego sprowadzać do jednego, wspólnego mianownika! – nieomal na mnie krzyczy. Nie wolno mi snuć porównań jego osoby do ludzi narażających własne życie, oddających głowy za innych. Dlaczego? Bo jego pacjentów na śmierć naraża choroba, a nie ludzie opętani zbrodniczą ideą. Taki punkt widzenia przedstawił zresztą Stelli Muller i Nusi Horovitz, które przeżyły getto i jako jedne z nielicznych schindlerowców mieszkają wciąż w Krakowie. – A jeśli już ktoś koniecznie chce mówić o wspólnym mianowniku, to niech zauważy: spotykają się ze sobą ludzie uratowani przed śmiercią, którą niosła im choroba – spotykają się także ze sobą ludzie uratowani z Holokaustu... To zdanie rejestruje magnetofon na zakończenie rozmowy. Trzeba mi opuścić pokój pełen pamięci o wydarzeniach, o ludziach – telefony na biurku profesora dzwonią bowiem coraz bardziej natarczywie. Ordynatorzy szpitali rejonowych proszą o konsultację dla swoich pacjentów, rodziny chorych czekają na informacje, z uczelni chcą... Depozytariusz pamięci, profesor Aleksander Skotnicki, raz jeszcze wskazuje portret profesora Aleksandrowicza. Ręka Mistrza jest jakby poza obrazem – czyż mam to odczytać jako symbol? Tak, są działania, których w żaden sposób nie można ująć w ramy... Teresa Bętkowska ALMA MATER 53