Rozdział I

Transkrypt

Rozdział I
Rozdział I
Moskwa, czwartek 17 września
Wszystkie spojrzenia skierowane były w róg głównego placu Kremla,
naprzeciwko soboru Zaśnięcia Matki Bożej zwieńczonego pstroka­
tymi cebulastymi kopułami. Załom ściany pałacu patriarchy odsła­
niał niewielki taras ogrodzony czarną kutą balustradą. Wchodziło
się na niego z placu, pokonując trzy schodki. Tam, w wąskim prze­
smyku, oparty o mur siedział na kamiennej ławce cesarz Napoleon.
Nosił swój czarny codzienny kapelusz ozdobiony trójkolorową ko­
kardą, zieloną kurtkę i białe spodnie szaserów Gwardii Cesarskiej.
Obojętnym wzrokiem obserwował tłum spacerowiczów, co świad­
czyło, że jego myśli krążą gdzie indziej.
Ów tłum składał się wyłącznie z wojskowych, raczej oficerów
aniżeli żołnierzy niższych rangą. Otrzymawszy zgodę na krótki wy­
poczynek, pozwalali sobie na luksus przechadzki w słoneczne jasne
popołudnie, trzy dni po tym, jak ich przednia straż dotarła do Mo­
skwy nareszcie zdobytej. W tłumie nie dało się dostrzec ani jednego
cywilnego ubrania, ani jednej przepasanej w talii rubaszki proste­
go Rosjanina. Mundury Wielkiej Armii mieniły się we wszystkich
kolorach tęczy: od niebieskoszarej barwy artylerzystów po granat
żołnierzy piechoty. Kawalerzyści pozbyli się metalowych pancerzy,
przywdziewając jaskrawoczerwone kamizelki. Szare filcowe kape­
lusze woltyżerów włoskich zdobiły długie pióra.
29
Żołnierze natychmiast odnotowali obecność cesarza, ale uda­
wali, że go nie widzą lub też zadowalali się ukradkowymi spojrze­
niami rzucanymi w jego stronę, starając się nie przeszkadzać mu
w tym, co wydawało im się zadumą w samotności.
Napoleon siedział w białej kamizelce z lekko pochyloną głową
i od czasu do czasu rozprostowywał nogi w wysokich butach z nako­
lannikami z czarnej skóry. Nagle wyciągnął szyję i zawołał przecho­
dzącego żołnierza mocnym, choć odrobinę zachrypniętym głosem
noszącym ślady kataru, którego nabawił się w bitwie pod Borodino:
– Beille, do mnie! Mam ci coś do powiedzenia. Dowiesz się,
dlaczego kazałem cię tu przyprowadzić.
Koło oficera, do którego zwrócił się Napoleon, istotnie stał ce­
sarski adiutant.
– Zbliż się, zbliż – powtórzył cesarz zniecierpliwionym tonem,
który wydobył jego korsykański akcent.
Oficer wszedł niepewnie po trzech schodkach prowadzących
na ganek. Był wysoki i szczupły; spod furażerki przyozdobionej
pomponem zwisającym na bok wystawały mu kosmyki czarnych
włosów. Zastygł w pozycji na baczność, przedstawiając się pewnym
głosem o przyjemnej barwie:
– Pułkownik Beille, dowódca Trzeciego Pułku Szaserów Gwar­
dii Cesarskiej.
– Już nie pułkownik – powiedział cesarz władczym tonem, ści­
szając głos, by nikt niepowołany go nie usłyszał. – Nie pułkownik, lecz
generał! Wiesz chyba, że mogę mianować generałów! Od tej chwili
jesteś generałem, Beille. A niewykluczone, że zajdziesz jeszcze dalej...
Młody oficer znieruchomiał z szeroko otwartymi oczyma. Nie
wiedząc, jak zareagować, podniósł rękę do czapki, by zasalutować.
– Tak jest! Dziękuję, sire! – rzekł.
– Nie dziękuj – odparł Napoleon. – Zaraz ci powiem, dlaczego
cię awansowałem i jaką misję wykonasz.
***
– Usiądź najpierw. Jest miejsce naprzeciwko mnie, na tym gzymsie.
Nie lubię zadzierać głowy, kiedy z kimś rozmawiam. To, co mam
30
ci do powiedzenia, jest ściśle tajne. Wiem, że mogę ci zaufać, ale to
nie jest zwykła tajemnica. Nie mów o tym zwłaszcza swojemu do­
wódcy, marszałkowi Davoutowi. Sam go o tym powiadomię, gdy
nadejdzie czas. Oto moja decyzja: za dwa dni Wielka Armia roz­
pocznie wymarsz z Moskwy. Nie ma już nic do roboty w tym cho­
lernym mieście!
Podczas gdy cesarz mówił, słupy czarnego dymu wznosiły się
ku wciąż jeszcze błękitnemu niebu.
– Spójrz! – rzekł Napoleon. – To z pożarów, które wzniecili
bandyci wypuszczeni z więzienia przez tego bydlaka Rostopczyna.
Ale to nie oni zmuszają nas do wymarszu! Woleliby przecież, że­
byśmy zostali na miejscu, licząc, że nas osłabią i opóźnią moment,
gdy opuścimy to przeklęte miasto, bo kiedy spadnie pierwszy śnieg,
mogliby nas dopaść. Właśnie dlatego postanowiłem ich zaskoczyć
i przyspieszyć wymarsz. Dziś wieczorem wydam rozkaz zorgani­
zowania przed Kremlem wielkiej parady, która odbędzie się poju­
trze. To będzie dobra sposobność, by ustawić jednostki w szyku,
po czym natychmiast pierwsze pułki wyruszą w drogę powrotną.
Nie wybrałem jeszcze dowódcy przedniej straży. Waham się po­
między Muratem z powodu jego odwagi, Davoutem ze względu
na jego zdolności taktyczne i może jeszcze marszałkiem Neyem.
Musimy koniecznie zachować nasz plan w sekrecie, żeby Rosjanie
nie zdążyli urządzić na nas zasadzki. Od schwytanych szpiegów,
bo w tym mieście zostali tylko podpalacze, prostytutki i szpiedzy,
udało nam się dowiedzieć, zanim ich rozstrzelaliśmy, że dowódca
rosyjski nakazał swojej armii stacjonującej na południu, w Moł­
dawii przy samej Turcji, wyruszyć w kierunku Moskwy. Ta armia
ma wiele oddziałów jazdy kozackiej, których głównym celem jest
nękanie naszych sił.
W głosie cesarza pobrzmiewały nuty zgorzknienia, bruzdy na
twarzy pogłębiały mu się jak zawsze, kiedy intensywnie nad czymś
myślał. Od czasu do czasu obrzucał spojrzeniem różnobarwny tłum
żołnierzy przemierzających nonszalancko plac; w tym imponują­
cym podbitym mieście zdawali się rozkoszować kilkoma spokoj­
nymi chwilami pomimo pióropuszy dymu, które nie przestawały
zasnuwać nieba.
31
– Zanim ujawnię, czego od ciebie oczekuję – kontynuował
Napoleon – powiem ci, dlaczego podjąłem decyzję, by natychmiast
opuścić Moskwę. Kilkakrotnie zdałem sobie sprawę, że ta wojna jest
pomyłką, niejedyną zresztą, a najwięcej ich było podczas kampanii
hiszpańskiej. Rzeczywistość zaczęła mi się objawiać w pełni, kiedy
opuszczałem Drezno. Tam byłem cesarzem całej Europy! U swego
boku miałem cesarza Austrii, króla Prus, wicekróla Włoch i wszyst­
kich suwerennych książąt niemieckich. Byli u moich stóp wraz ze
swoimi małżonkami, pojmujesz to? U stóp! Mogłem tam zostać
i umocnić przymierza, które tego wymagały. Ale czułem nieodpar­
tą potrzebę dominacji. Chciałem definitywnie się rozprawić z hor­
dami barbarzyńców z północy, którzy grozili Europie południowej.
Cara Aleksandra nie zaliczałem do tego zagrożenia: udało nam się
dojść do porozumienia w Tylży. Byłem gotów do dalszych negocja­
cji i wiedziałem, że on też by zasiadł do rokowań. A równocześnie
czuliśmy obaj, że wojna jest nieunikniona: on z powodu frustracji
swojego narodu, który nie przetrawił porażek i domagał się zemsty,
ja dlatego, że swoje potężne wojsko liczące pół miliona ludzi, naj­
większą armię, jaką poznał świat, nie po to przeprowadziłem przez
całą Europę, aby teraz żołnierze gnuśnieli nad Niemnem, łowiąc
w rzece ryby. Wojny po prostu nie dało się już uniknąć!
– Przeprawiając się przez Niemen – mówił dalej cesarz – wy­
obrażałem sobie, że już wkrótce zmierzę się z armią Barclaya de
Tolly, zmiotę ją z powierzchni ziemi w jednej lub dwóch bitwach
i droga na Moskwę stanie przede mną otworem. Jednak nie tak to
się potoczyło. Rosjanie postanowili się wycofywać, spowolniając
nasz marsz.
– Powiem ci coś w tajemnicy – kontynuował. – Kiedy dotarli­
śmy do Witebska i ulokowałem się w pałacu księcia Wirtembergii,
który jest wujem Aleksandra, poczułem zniechęcenie. Wciąż nie
doścignęliśmy armii rosyjskiej. Panował nieznośny upał, a odległo­
ści, które musieliśmy jeszcze pokonać, wydawały mi się zbyt duże.
Korpus kawalerii jadący na czele armii bardzo ucierpiał z powodu
braku paszy dla koni. Z okien powozu widziałem setki martwych
zwierząt po obu stronach drogi. Pomyślałem wtedy, że powinni­
śmy się zatrzymać, pozwolić wypocząć armii, uporządkować Pol­
32
skę, przygotować kampanię i wznowić ją w przyszłym roku. Pod­
czas tych dwóch tygodni, które spędziłem w Witebsku, czułem, jak
wokół mnie narastało zwątpienie, i postanowiłem się poradzić mo­
ich generałów. Książę Neuchâtel, Duroc i Caulaincourt uważali, że
lepiej by było, gdybyśmy przerwali marsz. Ale to wciąż był lipiec.
Przecież nie będziemy zajmować kwater zimowych! I tak podjąłem
decyzję. Armia rosyjska nie mogła bez końca przed nami uciekać.
W końcu musiała się nadarzyć okazja, by ją rozbić. Postanowiłem
zatem wznowić ofensywę. Rosjanie próbowali zatrzymać nas dwu­
krotnie. Pierwszy raz przed Smoleńskiem. To była głupota. Barclay
de Tolly źle rozegrał tę potyczkę, co przypłacił utratą dowództwa.
Pokonaliśmy Rosjan dzięki doskonałym manewrom Davouta. Bra­
łeś w nich udział, jak sądzę?
Cesarz spojrzał pytająco na młodego oficera, który odpowie­
dział potwierdzającym skinieniem głowy.
– Tak, wasza wysokość, byłem tam z moim pułkiem. Masze­
rowaliśmy na prawym skrzydle.
– A raczej galopowaliście! – rzekł Napoleon. – Właśnie wte­
dy Davout zauważył twoją determinację i odwagę i powiedział mi
o tobie. Drugą próbę zatrzymania nas Rosjanie podjęli nad rzeką
Moskwą, pod Borodino. Dobrze wybrali miejsce, skupiając artyle­
rię, bez wątpienia najlepszą na świecie, na reducie pośrodku pola
bitwy. Walka była straszliwa. Po południu odnieśliśmy zwycięstwo
dzięki naszym bohaterskim żołnierzom, którzy pod ogniem dział
wzięli szturmem redutę. Ponieśliśmy ogromne straty, lecz Rosjanie
jeszcze większe! Niechętne mi gazety nazywają mnie rzeźnikiem.
To nieprawda. Bolałem nad tym, jeszcze dziś serce mi się kraje. Ale
wygraliśmy, a resztki armii rosyjskiej musiały się salwować ucieczką.
Cesarzowi przerwały dźwięki fanfar. Tłum się oglądał. To król
Murat urządził na poczekaniu defiladę swojej neapolitańskiej kawa­
lerii. Widzowie wymachiwali czakami lub czapkami z pióropuszami.
– Niech żyje Murat! Niech żyje cesarz! – wołali.
Dobry humor powodował powszechne rozprężenie.
Napoleon odwrócił się w stronę generała Beille’a i rzekł:
– Są szczęśliwi, bo znaleźli się w wielkim mieście, a być może
i dlatego, że w ogóle żyją.
33
Przez kilka minut wsłuchiwał się w wiwatowania tłumu, po
czym podjął:
– W zasadzie – Napoleon zauważył Murata, który wystrojony
w purpurowy płaszcz przetykany złotą nitką pozdrawiał go efek­
townym gestem – dopiero jak Murat otrzymał wiadomość od do­
wódcy rosyjskiego, przyjrzałem się dokładnie wszystkim możliwo­
ściom. Znasz treść tej wiadomości?
– Nie, wasza wysokość. Słyszałem o niej, ale nie miałem oka­
zji jej przeczytać.
– To niebywale przymilny list, prawie uniżony. Po porażce na­
czelny wódz armii rosyjskiej napisał, że jego wojska wycofają się bez
walki w kierunku Moskwy, bo chciałby uniknąć zniszczenia miasta
spowodowanego bitwą lub oblężeniem. Zaproponował zatem Mu­
ratowi coś w rodzaju przejściowego rozejmu. Nasza przednia straż
miałaby kroczyć kilkaset metrów za tylną strażą armii rosyjskiej
wycofującej się do stolicy. Dotarłszy na miejsce, Rosjanie przema­
szerowaliby przez miasto, zostawiając swobodne przejście Wielkiej
Armii, dzięki czemu mogłaby wkroczyć do Moskwy. Murat był za­
chwycony tą propozycją, w której dostrzegł rycerski gest, i błagał
mnie, żebym ją przyjął. Byłem mniej naiwny niż on! Natychmiast
się zorientowałem, że to manipulacja. Kutuzow wiedział, że jego
wojsko poniosło pod Borodino zbyt wielkie straty, by stanąć do ko­
lejnej bitwy, i obawiał się, że z pomocą polskiej kawalerii, która wy­
szła prawie bez szwanku z poprzedniego boju, ruszymy forsownym
marszem i rozbijemy resztki ich oddziałów. Wolał zaproponować
nam tę jedyną w historii dziwaczną procesję, w której armia poko­
nana toruje drogę armii zwycięskiej i wprowadza ją do swojej sto­
licy w konkretnym celu: żeby ją tam uwięzić!
– Kiedy tak szliśmy na Moskwę – mówił cesarz – biłem się
z myślami, jakiego wyboru dokonać, lecz o niczym nie mówiłem
marszałkom, bo decyzja należała do mnie, tylko do mnie. Możli­
wości było kilka. Żadna mnie nie satysfakcjonowała. Mogłem dojść
aż do Petersburga i zmusić Aleksandra do podpisania pokoju. Jed­
nakże prawie osiemset kilometrów to zbyt daleko dla wyczerpanej
piechoty. Zresztą car nigdy by się nie zgodził na negocjacje u sie­
bie, w okupowanej stolicy. Zdążyłby uciec na wschód bezkresnej
34
Rosji, a tam z całą pewnością byśmy go nie ścigali. Do niczego by
to nie doprowadziło.
– Innym rozwiązaniem było dalsze gnębienie wojsk Kutuzowa.
W tym celu należałoby zostać w Moskwie i przeprowadzać ope­
racje na wschód i na południe od miasta. Nadeszłaby zima. Zosta­
libyśmy unieruchomieni pod śniegiem. Musielibyśmy zaczekać do
wiosny, by znów wyruszyć w drogę. Stracilibyśmy prawie wszystkie
konie z powodu braku paszy i odpowiedniej opieki. W tym czasie
wybuchłyby zamieszki w Niemczech, w Prusach i być może też we
Francji, skąd dostawałem wieści, że spiskowcy sieją zamęt, co zresz­
tą jest nieodzownym elementem paryskich obyczajów. To rozwią­
zanie należało odrzucić.
– Nawet oficerom marzyło się wtedy to i owo. Na przykład
przeczekanie zimy na Ukrainie, gdzie klimat jest łagodniejszy, albo
sprzymierzenie się z Rosjanami, by razem podążyć szlakiem Alek­
sandra Wielkiego i wypędzić Anglików z ich okazałych posiadło­
ści w Indiach.
– Gdy tak posuwaliśmy się naprzód, wyrzucałem z głowy ko­
lejne hipotezy i coraz wyraźniej widziałem tylko jedną: wracać na­
tychmiast! Wahałem się nawet, czy nie zawrócić, zanim dotrzemy
do Moskwy. Ale to nie miałoby zbyt wielkiego sensu. Miasto było
w zasięgu ręki. Kiedy na wzgórzu patrzyłem przez lunetę opartą na
ramieniu adiutanta na wieże i kopuły kościołów Moskwy wyłania­
jącej się w oddali, byłem jak odurzony. A poza tym żołnierze byli
wycieńczeni. Należały im się co najmniej dwa, trzy dni odpoczyn­
ku. Po tej wściekłej bitwie potrzebowali wytchnienia.
– Zresztą spójrz na nich! – dodał Napoleon, podkreślając swoje
słowa zamaszystym ruchem ręki i wskazując na przechadzających
się wojskowych, których liczba zaczęła się zmniejszać wraz z gas­
nącym blaskiem nieba. – Musimy natychmiast ruszać. Natychmiast!
– powtórzył.
Cesarz zaczął przytupywać. Jego czarne buty stukały o ziemię.
Generał Beille przesunął się tak, by zasłonić Napoleona przed wzro­
kiem ostatnich żołnierzy obecnych na placu.
– Natychmiast! – podjął cesarz już spokojniej. – Straciłem za­
pewne blisko jedną piątą armii w bitwie pod Borodino i jej szóstą
35
część w czasie długiego marszu przez rosyjską wieś na skutek dezer­
cji, chorób i zasadzek kozaków. Jeszcze gorzej jest ze zwierzętami.
Chcę powieść moją armię do Europy i do Francji! To nie będzie od­
wrót, ale dokładnie zorganizowany manewr wojskowy. Moim celem
jest powrót dwóch trzecich Wielkiej Armii, ludzi i dział, na pozycje
wyjściowe, jak już zdobędę stolicę imperium rosyjskiego i sprawię, że
carska armia nie będzie w stanie zaatakować Europy przez kolejnych
pięćdziesiąt lat! To właśnie chcę jutro rano wytłumaczyć marszałkom.
– Za dwa dni Wielka Armia zacznie wychodzić z miasta, osiem­
nastego września wyruszą pierwsze jednostki. Potrzeba co najmniej
czterech dni, żeby wszyscy opuścili Moskwę.
Piękny zmierzch końca lata, podobny do lekkiej aksamitnej
tkaniny w kolorze błękitu, spowił plac, odsłaniając powyżej kopu­
ły cerkwi rozświetlone złotawym blaskiem zachodzącego słońca.
– Nie oddalaj się, generale Beille – rzekł cesarz. – Pozwoliłem
sobie posnuć dywagacje, ale moje rozkazy będą precyzyjne.
***
– Tak jak ci powiedziałem – Napoleon wrócił do swojego wład­
czego tonu – chcę, by dwie trzecie Wielkiej Armii powróciło do
Europy bez szwanku. Wojsko pójdzie w szyku marszowym pod
dowództwem księcia Neuchâtel. Ja ze swoją gwardią będę podążał
w otoczeniu pułków. Podczas powrotu naszym celem będzie roz­
bicie wojsk rosyjskich, które z pewnością nas w końcu zaatakują.
Należałoby zetrzeć w proch co najmniej połowę armii Kutuzowa,
żeby oszczędzić mu pokusy powrotu do Europy! Zarządzę zmia­
nę w rozmieszczeniu oddziałów kawalerii, przydzielając każdemu
korpusowi dodatkowe pułki, które zapewnią ochronę przed ataka­
mi kozaków. Tylna straż zostanie uformowana przez kawalerzystów
Poniatowskiego i włoskie dywizje piechoty, którymi dowodzi mój
pasierb. To świetni żołnierze!
Cesarz westchnął i odsunął do tyłu opadający mu na czoło
kapelusz.
– A teraz twoje zadanie. Za strażą tylną będzie jeszcze dodatko­
wa, żeby zmylić Rosjan. Dowódca rosyjski musi być przekonany, że
36
to ostatni człon Wielkiej Armii, choć tak naprawdę my już dawno
będziemy sto pięćdziesiąt lub dwieście kilometrów dalej. Chciał­
bym dotrzeć do Smoleńska, przez który przemaszerujemy co tchu,
około piątego października i przeprawić się przez Niemen przed
końcem miesiąca, by uniknąć pierwszych śniegów. Będziemy mieli
trochę przewagi nad Rosjanami, choć oni i tak poruszają się szyb­
ciej niż my. Nas dodatkowo spowolnią Francuzi z Moskwy, którzy
poprosili, byśmy ich ze sobą zabrali, w przeciwnym razie zostaną
zabici w eksplozji nienawiści wobec obywateli francuskich panu­
jącej w mieście po wizycie cara Aleksandra. Żołnierze rosyjscy nie
tylko lepiej znają teren, lecz mają też mniejsze konie, dobrze dosto­
sowane do panujących warunków. Będą starali się zaatakować tyl­
ną straż i właśnie twoja w tym głowa, by zmylić ich co do naszego
prawdziwego położenia.
– Powierzę ci dowództwo nad małą mobilną jednostką. Zosta­
niesz na tyłach armii i twoim zadaniem będzie przekonać wroga, że
Wielka Armia jest tuż przed tobą, podczas gdy będzie już o sześć,
siedem dni marszu dalej. Najważniejsze, żebyś został w Smoleńsku
jeszcze tydzień po naszym wymarszu. Kiedy miniemy Witebsk, wy­
ślę do ciebie posłańca z wiadomością, że twoja misja jest zakończo­
na i możesz jak najszybciej do nas dołączyć.
Pod czołem naznaczonym równoległymi bruzdami rysowało
się pełne skupienia spojrzenie generała Beille’a.
– Posłaniec może do mnie nie dotrzeć – powiedział. – Przecież
wszędzie jest pełno kozaków! Co mam wtedy robić?
– Mam nadzieję, że mu się uda – odparł cesarz. – Zapewnimy
mu eskortę. Ale jeśli do piętnastego października nie będziesz miał
żadnych wieści, możesz przyśpieszyć.
– Mogę zapytać, wasza wysokość, czy przemyślałeś skład jed­
nostki odpowiedzialnej za wykonanie tej misji?
– Oczywiście, że przemyślałem – odpowiedział Napoleon po­
irytowanym tonem, postukując o buty szpicrutą zakończoną po­
złacaną gałką, którą trzymał w prawej dłoni przyodzianej w białą
rękawiczkę. – Zresztą wszystko inne też! W jej skład będą wcho­
dziły dwie baterie lekkiej artylerii z dywizji generała Lauristona
i trzy bataliony piechoty wybrane spośród najbardziej wytrzyma­
37
łych żołnierzy. Mam na myśli Szwajcarów, Bawarczyków i naszą
armię alpejską. Rozważam też, by wyjątkowo dołożyć ci szwadron
szwoleżerów polskich, mimo że stanowi on część mojej gwardii.
Czy to ci odpowiada?
Młody generał Beille stał zatopiony w myślach, rozważając sy­
tuację, która wykraczała poza jego najśmielsze wyobrażenia i któ­
rą starał się teraz przeanalizować. Po długim wahaniu przemówił:
– Wydaje mi się, wasza cesarska mość, że można by wzmoc­
nić oddział dwojako. Żeby wprowadzić wroga w błąd, musimy być
odpowiednio przygotowani, robić dużo hałasu, ostrzeliwując prze­
ciwników. Dodatkowa bateria bardzo by się przydała. Następnie
kawaleria. Będziemy niewątpliwie atakowani z dwóch stron. Poje­
dynczy szwadron nie wystarczy, by nas chronić. Potrzebny będzie
jeszcze jeden.
– Krótko mówiąc, prosisz mnie, bym ci powierzył całą Wiel­
ką Armię! – nie krył oburzenia Napoleon. Po chwili, uspokoiwszy
oddech, dodał: – Może masz rację... Bądź jutro o wpół do siódmej
wieczorem w pałacu gubernatora. Wtedy zawiadomię cię o mojej
ostatecznej decyzji. Ale powtarzam: do tej pory nikomu ani słowa.
Ja spędzę dziś noc na zamku w Pietrowskoje na północ od Mo­
skwy. Zatrzymuje się tam car, kiedy opuszcza miasto i udaje się
do Petersburga. To da do myślenia szpiegom, który zaczną podej­
rzewać, że przygotowuję się, by obrać ten sam kierunek... Wrócę
jutro rano, by czuwać nad organizacją parady, a po południu zbio­
rę wszystkich marszałków w pałacu gubernatora i uściślę strategię
wymarszu. Nie zapomnij, że czekam na ciebie o wpół do siódmej!
Dobrej nocy, generale Beille!
Cesarz się podniósł i rozprostował kolana, usiłując pozbyć się
zdrętwienia mięśni zastygłych od długiego bezruchu. Adiutant
czym prędzej podszedł i podał mu ramię, by pomóc cesarzowi zejść
ze schodów.
W tej samej chwili François Beille zauważył na placu wyłania­
jącą się z cienia cesarską karetę, która stała nieopodal w oczekiwa­
niu na znak. Nigdy więcej nie zobaczy równie niezwykłego wido­
wiska. W sercu Kremla, wśród sylwetek cerkwi, Napoleon usadowił
się w powozie zaprzęgniętym w sześć koni. Ponieważ buda pojazdu
38
była odsłonięta, Beille zauważył siedzącego obok woźnicy człowieka
w cywilu, w kosmatym cylindrze. „To pewnie tłumacz – pomyślał –
lub przewodnik, który ma wskazywać drogę ulicami oświetlanymi
przez płonące domostwa”.
Kiedy tylko ruszyli, dostrzegł dwóch ordynansów w randze ofi­
cerów kłusujących przy drzwiach powozu i małą eskortę kirasjerów
Gwardii Cesarskiej, osłaniającą pojazd z przodu i z tyłu. Podkowy
koni stukały po bruku.
„Przez resztę życia nie ujrzę już pewnie równie zaskakującej
sceny” – powiedział sobie François Beille.
Przeszedł przez plac i odszukał swojego konia, którego trzy­
mał za uzdę ordynans; dosiadłszy go, dopasował strzemiona i ruszył
opustoszałymi ulicami w stronę pobliskiego pałacu, gdzie kwater­
mistrzostwo przydzieliło mu miejsce.
Przeanalizował raz jeszcze zamiary cesarza, zastanawiając się,
jakie kroki musi przedsięwziąć, żeby dobrze wykonać powierzoną
mu misję.

Podobne dokumenty