przekłady

Transkrypt

przekłady
P R Z E K £ A DY
Ewa PIECZONKA
Warszawa
S£OWO O HAVLU
Václav Havel odszedł z wielkiej polityki przed dwoma laty, nadal jednak fascynuje
świat. Czesi stawiali mu wiele zarzutów jako prezydentowi, zdają sobie jednak sprawę, że dla międzynarodowej opinii publicznej stał się on symbolem zmiany, tego, że
Wschód już nigdy nie będzie zagrażał Zachodowi. Za granicą poznano go najpierw
jako eseistę i dramatopisarza, jednego z dysydentów-intelektualistów Europy Środkowo-Wschodniej, kóry się nie poddał i którego głos był słyszany. Gdyby nie było systemu socjalistycznego, Havel prawdopodobnie nie zostałby politykiem: sam kilkakrotnie powtarzał, że w górę wyniosła go rewolucyjna fala.
Havel pochodzi z rodziny określanej przez komunistów mianem „burżuazyjnej”, o tradycjach obcych zwolennikom poglądów socjalistycznych, dlatego po skończeniu szkoły średniej miał kłopoty z dalszym wykształceniem i został kulisowym
w teatrze ABC, co przesądziło o jego przyszłości. Pisał dramaty, w których w mistrzowski sposób krytykował władzę, świadom, że Teatr odkrywa prawdę o polityce nie
dlatego, że stawia sobie polityczne cele. Teatr jest zdolny dokładnie opisać politykę
właśnie dlatego, iż nie ma żadnego politycznego celu1. Niektóre ze sztuk, przede
wszystkim Garden Party, grano na scenach teatrów w wielu europejskich państwach,
co przyniosło Havlowi popularność za granicą, ale w Czechosłowacji szybko znalazł
się on na liście autorów, których książki usunięto ze wszystkich bibliotek publicznych.
Kariera Havla jako dramaturga kończy się wraz z nadejściem Praskiej Wiosny,
kiedy był świadkiem okrutnych scen przemocy, jakich dopuścili się rządzący na
rządzonych, na obywatelach Czechosłowacji. Dramaturga zastępuje polityk, jako że
Havel wygłasza wówczas przemówienia radiowe, potępiając interwencję wojsk Układu Warszawskiego i wzywając do niepoddawania się i wytrwania. Rozpoczęta w tym
okresie walka z systemem zawsze miała charakter moralny, czego praktycznym przykładem była Karta 77, niezależny ruch obrony praw człowieka, najpełniej łączący filozofię z polityką, którego założycielem był m.in. Havel. Największy wpływ na filozofię
Karty miał najwybitniejszy czeski filozof Jan Patočka, którego Havel uważał za wzór
1
J. Keane, Politická tragédie v šesti dě jstvích, Volvox Globator, Praha 1999, s. 111.
POLITEJA 1(3)/2005
S £OWO O H AVLU
455
i nauczyciela. Jak Patočka Havel sądził, że człowiek może żyć autentycznie jedynie
w państwie umożliwiającym istnienie przestrzeni na poszukiwanie prawdy. Tekst
Karty odwoływał się do umów i konwencji międzynarodowych, które podpisała Czechosłowacja (przede wszystkim do Aktu Końcowego KBWE), wskazując na sprzeczność między ich zapisami a metodami stosowanymi w państwie komunistycznym.
Havel często ubolewał nad tym, że Solidarność ma w Polsce tak wysokie poparcie,
gdy Karta 77 została poparta jedynie 1200 podpisami; w odróżnieniu od Solidarności Karta nie była jednak ruchem ogólnospołecznym, ale ruchem elit i dlatego jej znaczenia należało szukać w świadomości i podświadomości obywateli, dzięki czemu
było ono większe, niż możnaby wnosić z liczby podpisów. Karta przyczyniła się do
tego, że Havel coraz bardziej zastanawiał się, jak walczyć z systemem, w którym przyszło mu żyć. Odzwierciedla to jego esej Siła bezsilnych, uważany za oryginalne dzieło
polityczne reagujące na to, co działo się wówczas w całym bloku wschodnim, jedno
z nielicznych, które zostały wówczas na ten temat napisane. Praca została przetłumaczona na wiele języków, przyjęta została z uznaniem, choć były także głosy krytyczne.
Havel nazywał system czechosłowacki posttotalitarnym, ostro go krytykując przy
wykorzystaniu kategorii masowego społeczeństwa nowoczesnego wziętej od Heideggera. Każdy obywatel, który nie sprzeciwia się moralnie systemowi, jest jego współtwórcą, jego nieodłączną częścią, a co za tym idzie zrzeka się swojej identyczności,
wybiera „życie w kłamstwie”, tracąc w ten sposób swą indywidualność i odpowiedzialność. Człowiek nie musi przyjmować kłamstwa, wystarczy, że wybrał życie
w nim. Zdaniem Havla, niepodobna przecenić roli, jaką mają do odegrania najwyżsi
przedstawiciele państwa, gdyż także oni służą systemowi żyjącemu własnym życiem,
kierującemu także nimi. Ich wola jest zawsze słabsza od „ruchu własnego” systemu.
Ideologia, która fałszuje rzeczywistość, z czasem staje się silniejsza niż rzeczywistość jako taka. W systemie posttotalitarnym każde działanie posiada wymiar polityczny, dotyczy to nawet moralności. By zatem dokonać rzeczywistej przemiany na
lepsze, konieczna jest przemiana człowieka na poziomie moralnym i egzystencjalnym. Havel określa to jako wybór „życia w prawdzie”, który miałby się dokonać
dzięki „rewolucji egzystencjalnej”. Chociaż w tym przypadku chodziło mu o moralny sprzeciw wobec systemu, to później – już jako prezydent – także głosił potrzebę
przeprowadzenia podobnej rewolucji, mającej uświadomić odpowiedzialność każdej jednostce, do której z chwilą narodzin została ona „wrzucona”. Rewolucję mieliby rozpoczynać ludzie wykształceni, intelektualiści, którzy posiadają autorytet
i których inni będą uznawać za godnych naśladowania. Havel był przekonany, że
polityka ma wyrastać z moralności i ma polegać na służbie bliźnim, w jego zatem
mniemaniu politykami mieliby być tylko ludzie skromni, zdolni do samokrytyki,
posiadający głębokie poczucie odpowiedzialności. Polityka, zdaje się podkreślać, to
postawa etyczna.
Havel kreśli również wizję przyszłego „państwa postdemokratycznego”, w którym autorytet przywódców wyrastałby z ich osobowości. W państwie takim nie istniałyby partie polityczne, ale w razie pojawienia się rzeczywistego problemu mogłyby
456
Ewa Pieczonka
POLITEJA 1(3)/2005
powstawać struktury wyrastające z niższych poziomów w wyniku „społecznej samoorganizacji”, by po jego rozwiązaniu zaniknąć (na tej podstawie miałyby się opierać
systemy polityczny i gospodarczy). Chociaż praca krytykowała przede wszystkim
narzucony system komunistyczny, w innych esejach Havel krytykował również
demokrację, która – podobnie jak komunizm – posiadać ma sobie właściwy „ruch
własny”, napędzany przez cywilizację techniczną. Także w niej człowiek bezradnie
staje twarzą w twarz z siłą techniki, która nie służy mu, lecz go zniewala do tego stopnia, że staje się jego panem. W cywilizacji technicznej człowiek stracił metafizyczne
punkty oparcia, przeżycie transcendencji i poczucie jakiegoś nadosobowego autorytetu moralnego, odrzucając zarazem dziedzictwo przodków. Jego cywilizacja jest
ateistyczna za sprawą nauki nowożytnej, w której człowiek czyni siebie miarą wszechrzeczy, stara się dotrzeć do „obiektywnej prawdy”, burzy najgłębsze podstawy świata
naturalnego, który zaczyna tracić ludzki wymiar. Władza również staje się anonimowa, zatracając cechy indywidualne, politycy stają się bowiem technologami władzy,
wolnymi od wszelkiej odpowiedzialności osobistej. To Europa wykreowała taki bezosobowy system przez racjonalizm, scjentyzm, rewolucję przemysłową i kult konsumpcji. W okresie prezydentury Havel w pewnej mierze złagodził krytyczny ogląd
nauki i demokracji. Twierdził, że ludzie nigdy nie byli doskonali, więc nie mogą stworzyć doskonałego systemu. Chociaż demokracja ma swoje wady, to jest systemem
najlepszym z możliwych.
W 1979 r. Havel został aresztowany pod zarzutem działalności antypaństwowej
po tym, jak z kilkoma działaczami Komitetu Obrony Niesprawiedliwie Prześladowanych i polskiego KOR-u został zatrzymany na spotkaniu w Karkonoszach. Ponieważ obie grupy miały podobne cele, wzajem się wspierały i omawiały taktykę walki,
Havel został skazany na cztery i pół roku więzienia. Choć miał możliwość emigracji
do USA, nie skorzystał z niej; więzienie było dla niego ciężkim doświadczeniem, jedynym, co nadawało jego pobytowi sens, była, jak twierdził, korespondencja, wydana
następnie pod tytułem Listy do Olgi. Można w nich odnaleźć nie tylko tęsknotę za
utraconą wolnością, ale również rozważania Havla na temat bycia, jego sensu i odpowiedzialności. Z chwilą narodzin człowiek zostaje oderwany od ukrytego ducha
i rozumu bytu, świat staje się dla niego obcy i przez całe życie tęskni za niemożliwą
do zrealizowania „integracją bytu”. Człowiek może się do bytu tylko zbliżać postępując moralnie, nie może się z nim jednak ponownie zidentyfikować, gdyż pragnąc
przekroczyć samego siebie, staje się odpowiedzialny, co konstytuuje go jako człowieka.
Havel opiera swoją etykę na eseju Emanuela Levinasa, którego zdaniem w każdym
człowieku istnieje pragnienie metafizyczności, będące pragnieniem „Innego”: dzięki
niemu jednostka odzyskuje niezależność i poczucie odpowiedzialności. Gdy człowiek
pogrąża się w „pobycie” (co można uznać za synonim jego wcześniejszego terminu
„życia w kłamstwie”), jego odpowiedzialność ma charakter wyłącznie celowy i praktyczny, jest w stanie w takim stopniu się okłamywać, iż myśląc, że czyni dobro, w istocie czyni zło. W kwestii moralności Havel nie uznaje żadnego kompromisu: Każde
drobne kłamstwo w interesie prawdy, pierwsza drobna niesprawiedliwość w imię sprawiedliwego celu, pierwsze małe niemoralne zachowanie w imię moralności, są zawsze
POLITEJA 1(3)/2005
S £OWO O H AVLU
457
początkiem końca2. Na początku stycznia 1983 r. Havel został warunkowo zwolniony
z więzienia nie tylko z powodów zdrowotnych, ale także dzięki naciskowi zachodniej
opinii publicznej, w której był znany i która dowiadując się o jego złym stanie zdrowia, żądała jego uwolnienia.
Podobnie jak w innych „krajach demokracji ludowej”, także w Czechosłowacji
upadek rządów komunistycznych był związany z rozpadem Związku Radzieckiego.
Pierwsza fala demonstracji miała miejsce od 15 do 22 stycznia 1990 r. (rocznica śmierci Jana Palacha), gdy żądano przyśpieszenia demokratyzacji życia publicznego. Havel
został zatrzymany przez milicję i więziony do kwietnia. W listopadzie powstało
w Pradze Forum Obywatelskie, a wśród jego założycieli nie zabrakło oczywiście również jego. Forum szybko zyskało popularność w społeczeństwie, Havel zaś stawał się
przywódcą opozycji. Po kolejnych falach demonstracji z funkcji sekretarza generalnego KC KPC zrezygnował Miloš Jakeš; rozpoczęły się rozmowy komunistów
z przedstawicielami Forum Obywatelskiego, w grudniu powołano nowy rząd, a Zgromadzenie Federalne wybrało Havla na urząd Prezydenta Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Chociaż na początku prezydentury Havel twierdził, że jest to
funkcja tymczasowa, to sprawował ją przez następne 13 lat, niezmiennie głosząc, że
jego kraj i inne państwa Europy Środkowo-Wschodniej są na właściwej drodze powrotu do Europy, do której zawsze należały, współtworząc jej wartości.
Największym zawodem, a równocześnie najpoważniejszą porażką polityczną
Havla był podział Czechosłowacji. Chciał on, by obywatele zadecydowali o tym sami
w referendum, był bowiem – jak wspominaliśmy – przeciwny partiom politycznym;
z tego samego powodu nie miał on jednak wystarczającego poparcia w parlamencie,
by realizować swoje pomysły, co w znacznym stopniu osłabiło jego wpływ. We
wszystkich przemówieniach Havla dostrzec można troskę o przyszłość państwa,
o jego moralną i polityczną kulturę, o gospodarczy rozwój. Jako prezydent cieszył się
wielką popularnością za granicą, nieustannie nawołując do odpowiedzialności, do
tego, by bogatsze państwa pomagały biedniejszym, by narody uświadamiały sobie
bardziej to, co je łączy, niźli to, co je dzieli. Jako prezydent, Havel borykał się z problemami, z którymi wcześniej się nie spotkał. Jako dysydent, był odpowiedzialny sam
za siebie, jego czyny nie miały większego wpływu na innych, a ich konsekwencje ponosił tylko on. Chciał żyć w prawdzie, a wówczas, gdy nie miał politycznego wpływu,
zadanie to było łatwiejsze. Havel porównywał się do krytyka literackiego, któremu
kazano napisać powieść: ten, który przez lata krytykował władzę, znalazł się oto w sytuacji, kiedy sam zaczął ją sprawować.
Raz wydaje mi się, że wszystko, czego pragnąłem, o co zabiegałem, co uważałem
za słuszne – udało się wcielić w życie, napisał Havel po zakończeniu prezydentury.
Kiedy indziej znów mam poczucie, że świat wystawił mi język i dał tym samym do zrozumienia, że jestem kompletnym błaznem. Ale w końcu dojrzałem do poglądu, że prawdą nie jest ani jedno, ani drugie, ponieważ owej walki ze smokiem, która była udziałem
świętego Jerzego, nie można wprawdzie nigdy do końca wygrać, ale zarazem nie można
2
V. Havel, Dopisy Olze, Nakladatelství TORST, Praha 1999, s. 511.
458
Ewa Pieczonka
POLITEJA 1(3)/2005
jej nigdy do końca przegrać. Jest to bój nieustanny, bo zawsze należy starać się o coś lepszego3.
Choć Havel przeszedł na „polityczną emeryturę”, to nadal walczy o „coś lepszego”; w tej roli spotykamy go w publikowanym za Jego przyzwoleniem tekście – jako
obrońcę praw człowieka.
3
Co to nam się porobiło, „Tygodnik Powszechny” 2003, 26 X, nr 43.
Mgr Ewa PIECZONKA, obywatelka Republiki Czeskiej, politolog, absolwentka
Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ – jej praca magisterska (2004), napisana pod kierunkiem dr hab. Bogdana Szlachty, prof. UJ, dotyczyła
postaci Václava Havla jako dysydenta i prezydenta Republiki Czechosłowackiej,
Republiki Czecho-Słowackiej i Republiki Czeskiej.
P R Z E K £ A DY
Václav HAVEL
PRZEMÓWIENIE WYG£OSZONE
W PARLAMENCIE AMERYKI £ACIÑSKIEJ (1996)
Panie Przewodniczący Parlamentu Ameryki Łacińskiej,
Panie i Panowie,
Szanowni zebrani,
Kiedy wchodziłem do tego pięknego budynku, w którym mam dzisiaj zaszczyt
zwrócić się do Państwa, zobaczyłem słynną Aleję Cieni. Słowa „aleja” i „cień” kojarzą
mi się zwykle z wyobrażeniem spokojnej kontemplacji i zamyśleniem; w cieniu
drzewa siadamy przecież nie tylko po to, by odpocząć i oderwać się od wiru wydarzeń,
ale również po to, by spokojnie i z dystansem osądzić i ocenić to, co właśnie przeżyliśmy, a wreszcie, by zamyślić się nad głębszymi powiązaniami naszych przeżyć.
Pozwólcie, że postaram się o coś podobnego. Mój urząd otworzył mi świat tak
zwanej wielkiej polityki, ale umożliwił mi także poznanie różnych państw i kontynentów tej planety, zapoznanie się z ich problemami, atmosferą życia, wartościami,
które wyznają żyjący w nich ludzie. Te bogate doświadczenia, za które jestem wdzięczny Bogu, zmusiły mnie również do podjęcia rozważań nad głównymi pytaniami
dzisiejszego świata. W najrozmaitszych miejscach kuli ziemskiej starałem się formułować swoje rozważania dla samego siebie, równocześnie zaznajamiając z nimi tych,
którzy mnie uważnie słuchali. Wydaje mi się, że nadeszła pora, bym dzisiaj – otoczony razem z wami Aleją Cieni – postarał się zwięźle podsumować wyniki moich
dotychczasowych rozważań.
Żyjemy w czasach, pierwszy raz w historii ludzkości, gdy cała nasza planeta jest
pokryta i objęta jedyną cywilizacją, praktycznie łączącą wszystkich ludzi tysiącami
nitek wspólnie podzielanych wartości komunikacji i stosunków, modeli zachowania,
cywilizacyjnych przyzwyczajeń, form handlowych i tak dalej, i tak dalej. Ta współczesna cywilizacja ma korzenie w Europie, gdzie przed dwoma tysiącami lat powstały
pierwsze duchowe przesłanki jej rozwoju poprzez kombinację antycznej tradycji oraz
duchowości żydowskiej i chrześcijańskiej. Do podstaw tej cywilizacji, która rozwinęła
460
Václav Havel
POLITEJA 1(3)/2005
się w ciągu dwóch tysięcy lat, należą nie tylko idee historyczności, postępu, rozwoju,
szukania, odkrywania, wyobrażenie, że człowiek jest panem świata i nastawiony jest
na jego opisywanie i opanowywanie w sposób racjonalny, ale również, i to z samej jej
istoty, należy do nich idea własnego poszerzania, ekspansji, zdobywania. Ta cecha
charakterystyczna dla europejskiej, a później euroamerykańskiej, cywilizacji przejawiała się w historii rozmaicie, a jeden z jej najbardziej brutalnych i drastycznych przejawów poznał przed stuleciami właśnie nasz kontynent. Jakkolwiek cywilizacja się
poszerzała, jedno jest pewne: nie szerzyła się i całkiem szybko nie ogarnęła całego
świata tylko wskutek różnych historycznych przypadków, jednak szerzyła się z samej
swej istoty.
Wszyscy wiemy, że współczesna cywilizacja dostarcza tysięcy udogodnień, że
umożliwia ludziom realizację tysięcy celów, od niewiarygodnego rozwoju nauki
i techniki, zawrotnie poszerzającego obszar ludzkiego poznania i pogłębiającego
pewną stronę tego, co można by było nazwać komfortem życiowym, aż po kultywację
wzajemnego współżycia ucieleśnionego w nowoczesnych ideach praw człowieka
i demokracji. Równocześnie posiada [ona jednak] wiele cech rodzących problemy
i pociągających za sobą poważne następstwa. Człowiek jakby bezpowrotnie zatracił
to, co inne cywilizacje zawsze posiadały, mianowicie stosunek do wieczności i nieskończoności oraz wyrastającą z nich pokorę i odpowiedzialność, stosunek do świata
jako całości, do jego porządku metafizycznego, do cudu stworzenia, Ziemi, uniwersalności, do własnej przyszłości i tajemnicy, do której został wrzucony.
Jak fatalne skutki mają cechy współczesnej cywilizacji, możemy już dzisiaj wyraźnie obserwować w postaci rozmaitych zagrożeń, od ekologicznych przez społeczne, populacyjne i kulturowe aż po ogólnocywilizacyjne, jak na przykład terroryzm,
szerzenie narkotyków czy depersonalizacja jednostki w gigantycznych nowoczesnych
miastach. O zagrożeniach napisano wiele książek pełnych przerażających analiz
i jeszcze bardziej przerażających prognoz, zorganizowano tysiące konferencji łącznie z wielkimi zgromadzeniami Organizacji Narodów Zjednoczonych. Istnieje
również ogromna liczba technicznych i systemowych propozycji, jak je ograniczyć
czy też zwalczyć, jednak nadzieja, że coś zasadniczo się zmieni jest nadal bardzo
mała.
To niezwykłe, ale również rozwiązanie tych zagadnień zależy w istocie od
współczesnego człowieka: jego zdolność poznania umożliwia mu przewidywanie
wszystkich zagrożeń, jednak jego zdolność czy wola ich przezwyciężania w skali globalnej jest w rzeczy samej niewielka.
W takiej sytuacji mamy tylko dwie możliwości.
Pierwszą z nich jest schowanie głowy w piasek i nieprzejmowanie się globalnymi
i długookresowymi problemami w nadziei, że katastrofy nie spełnią się za naszego
życia. Troszczyć się o dzień dzisiejszy czy o jutro, ewentualnie – jeżeli jesteśmy
politykami – o swój image dziś czy jutro w telewizji albo o swoje zwycięstwo w najbliższych wyborach. Na ostrzegające wezwania czy zapytania tych, którzy się tym
wszystkim martwią, odpowiadać po prostu twierdzeniem, że nowoczesna nauka na
pewno przyniesie dalsze odkrycia, które rozwiążą dane problemy.
POLITEJA 1(3)/2005
P RZEMÓWIENIE WYG£OSZONE W P ARLAMENCIE A MERYKI £ ACIÑSKIEJ
461
Druga możliwość to myślenie o całej sytuacji z rzeczywistą powagą, bycie świadomym ryzyka, że nasze myślenie czy wyzwania, które z niego wynikną, nie muszą
przynieść żadnego odzewu.
Przyznaję, że jestem zwolennikiem drugiej drogi. I to stanowi jeden z powodów
moich rozważań, którymi staram się – w ramach swoich ograniczonych możliwości
– stale poruszać powierzchnię otaczającej mnie zewsząd apatii. Z tego wynika też
główny temat moich rozważań: Co można właściwie zrobić? Dlaczego robi się obecnie tak mało? Od czego należy zacząć?
Jeżeli w dzisiejszych stosunkach jakiś głos może stać się słyszalny, to musi on
być oparty na naukowych podstawach. Dlatego wszystkie propozycje rozwiązania
podstawowych problemów współczesnej cywilizacji mają charakter bardziej lub mniej
techniczny czy systemowy: szukane i proponowane są różne błyskotliwe rozwiązania,
których zaletą jest to, że mogłyby rzeczywiście stać się rozwiązaniami, niedogodnością
zaś, że nikt nie wprowadza ich w życie, gdyż nie pozwala na to sam sposób nowoczesnego życia. Jeżeli takie rozwiązania nie są zgodne z życiowymi przyzwyczajeniami
i interesami ludzi, narodów, grup, przedsiębiorstw czy lobbies, to brak wystarczającej
woli. Rzeczywiście, jeżeli przyjrzymy się jakiemuś problemowi, możliwości, temu,
w jaki sposób się z nim uporać, wreszcie powodom, dla których nikt się o to nie stara,
zawsze dojdziemy w końcu do spostrzeżenia, że cała sprawa beznadziejnie zderza
się z brakiem woli i wewnętrznej potrzeby ludzi, natrafia zatem na bariery tkwiące
w ludzkiej świadomości czy w ludzkim duchu.
To coraz bardziej upewnia mnie w przekonaniu, że zmiany są możliwe tylko
wówczas, gdy zacznie się zmieniać coś w sferze ducha, w stosunku człowieka do
świata, w jego pojmowaniu życiowych wartości, w mentalności, w rodzaju odpowiedzialności. Tylko takie zmiany mogą przyczynić się do powstania woli zmian w zachowaniu, a w końcu do wszystkich zmian systemowych. Jak widać, zgadzam się z takimi zmianami. Twierdzę jednak, że wprowadzenie ich w życie jest możliwe dzięki
czemuś bardziej zasadniczemu, mianowicie dzięki zmianie stosunku do życia.
Po prostu czuję, że na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia nie wystarczy
już tylko jakaś głęboka przemiana czy nawet rewolucja w sferze ludzkiego ducha,
by zapobiec różnym, nieodwracalnym, zbliżającym się katastrofom cywilizacyjnym.
By zmiana taka mogła się dziś rzeczywiście dokonać, musiałaby mieć również globalny czy uniwersalny charakter.
Oczywiście, nad charakterem takiej przemiany i okolicznościami, które mogłyby
ją spowodować, można się tylko zastanawiać. Pomimo tego, chętnie bym wspomniał
o drodze, która – moim zdaniem – do niej prowadzi.
Wprawdzie dzisiejsza cywilizacja pokrywa prawie całą kulę ziemską i powoduje,
że prawie wszędzie możemy zobaczyć takie same produkty, takie same reklamy, takie
same seriale telewizyjne, oddziały takich samych banków międzynarodowych czy też
olbrzymich firm, i wszędzie można zanotować taką samą irracjonalną muzykę,
a młodzież chodzi w tych samych dżinsach, wszystko to stanowi jednak tylko bardzo
młodą, bardzo cienką i bardzo powierzchowną skorupkę. Pod nią znajduje się dużo
różnych warstw tradycji cywilizacyjnych, kulturowych, socjalnych i politycznych,
462
Václav Havel
POLITEJA 1(3)/2005
które formowały się przez tysiąclecia w różnych środowiskach i w których światy te
istniały oddzielnie lub ich kontakty były bardzo rzadkie.
Współczesną cywilizację można wobec tego porównać do wspólnej przestrzeni,
w której wprawdzie musimy żyć, ale która nie zmienia tego, że każdy jest kimś innym. I nie tylko to: im więcej nas jest i im silniejszy jest ujednolicający ucisk cywilizacji, tym jakby coraz bardziej zaczynała nam przeszkadzać nasza inność i jakbyśmy
coraz bardziej czuli potrzebę bronienia własnej indywidualności przeciw wszystkiemu, co chce ją rozpuścić w kosmopolitycznym sosie, a nawet przeciw wszystkiemu,
co po prostu jest inne. Taki stan, przede wszystkim w związku z szybkim przyrostem
naturalnym, prowadzi do tego, że mnóstwo ludzi uważa, iż największym możliwym
zagrożeniem świata jest konflikt różnych kulturowych, religijnych czy cywilizacyjnych światów lub wprost cała kaskada konfliktów między narodami. Inaczej mówiąc,
równolegle z procesem ogólnoświatowej cywilizacyjnej unifikacji przebiega proces
przeciwstawny, którym jest nowe przebudzenie narodów i całych światowych obszarów, ich nowa i często agresywna walka o niezależność, o własną tożsamość, o własne
tradycje, historię, o własnych bogów, o swoje obyczaje, o własną kulturę. Można powiedzieć, że im bliżej jesteśmy wszyscy siebie i im bardziej jest oczywiste, że jedziemy
na tym samym wózku, tym bardziej zaczynamy być dla siebie nieznośni. Zarazem
to właśnie jest wspólna cywilizacja, która nas niebezpiecznie zbliża do siebie i tym
samym prowokuje wszystkie wzajemne animozje, które nam jednocześnie oferują do
powszechnego użytku najbardziej wyrafinowane nowoczesne bronie.
Wyjściem z takiego stanu jest więc taka przemiana w sferze ducha, która nie
będzie oparta na narzucaniu jednej religii wyznawcom wszystkich innych religii, jak
było podczas zdobywania Ameryki i szerzenia chrześcijaństwa, ale odwrotnie, która
będzie szanować niezależność wszystkich poszczególnych tradycji duchowych, religijnych i kulturowych.
Nic nie da się zrobić: nieodwracalnie wchodzimy do wielokulturowego i wielobiegunowego świata, i kto tego nie zrozumie, niczego nie rozumie.
Czy [jednak] jest w ogóle możliwe opamiętanie się człowieka, czy jest możliwa
jakaś rewolucja ludzkiego ducha, jakieś odrodzenie ludzkiej odpowiedzialności w tak
różnorodnym i wielokulturowym świecie?
W wolnych chwilach lubię czytać różne książki o pochodzeniu człowieka, o jego
odległej historii, której dłużej, niż się do niedawna sądziło, towarzyszyła religia, o historii różnych religii. Zawsze podczas czytania potwierdza się to, co czuję też podczas
podróży po różnych kontynentach, mianowicie, że korzenie i podejścia różnych religii
są sobie bliższe, niż się wydaje.
Choć różni bogowie mają różną postać i różne zwyczaje, choć ludzie odnoszą
się do nich, używając rozmaitych rytuałów i ceremonii, w najgłębszych korzeniach
wszystkich wiar i religii zawsze odnajdziemy to samo: przypomnienie, że nie jesteśmy
najwyżsi i najmocniejsi, ale że świat ma swój własny tajemniczy porządek, który nieskończenie nas przewyższa i który powinniśmy szanować. Wszystko się w nim w tajemniczy sposób zapisuje i dlatego nic, co się stało, nie może się już zmienić. Poza
POLITEJA 1(3)/2005
P RZEMÓWIENIE WYG£OSZONE W P ARLAMENCIE A MERYKI £ ACIÑSKIEJ
463
nami wszystko gdzieś się wartościuje, co zobowiązuje nas do tego, byśmy byli odpowiedzialni nawet wówczas, gdy nikt na nas nie patrzy, także wobec tych, którzy żyć
będą po nas. Ze wszystkich religii, przede wszystkim z tych najstarszych, wynika nasz
obowiązek szanowania Ziemi, na której żyjemy, i nieigrania swawolnego z jej nieskończenie bogatą różnorodnością tworzącą – jak by dziś powiedzieli ekolodzy –
jeden spójny system, który może być nieodwracalnie naruszony przez ingerencję
w jedną z pozornie izolowanych części. We wszystkich religiach jest w pewien sposób
obecna zasada winy i kary, to znaczy zasada, że naruszenie porządku danego przez
bogów prędzej czy później musi się zemścić. Świadomość wyższej woli, wyższego
porządku, wyobrażenie dobrych i złych sił, tak samo jak wiele innych zwyczajów religijnych czy wyobrażeń ogólnokulturowych zapisanych na przykład w mitach czy bajkach, odzwierciedla najgłębsze pierwotne doświadczenia człowieka ze światem i z samym sobą. I cały porządek etyczny, podstawa i punkt wyjścia wszelkiego współżycia
ludzi, ma znów w różnych religiach czy różnych kodeksach etycznych, pisanych czy
ustnie przekazywanych, bardzo podobne podstawowe założenia i zawiera bardzo
podobne imperatywy: musimy szanować autorytet uniwersalnego porządku, czyli
wszystkich istot, które taki porządek ucieleśniają i nie sprzeciwiać się mu, musimy
szanować rodzinę i kochać bliźnich, nie możemy się zabijać, okradać i kłamać. Gościa, który przychodzi z dobrym zamiarem, powinniśmy przyjąć jako przyjaciela,
wyrzeczenie jest cenniejsze aniżeli przyjemność, a człowiek jest człowiekiem dlatego,
że nie żyje z samego chleba, i tak dalej i tym podobne.
Z powodu cywilizacyjnych okoliczności, o których mówiłem, i z mnóstwa innych powodów, dzisiaj często bardziej podkreśla się różnice między religiami i kulturami niż ich podobieństwa. Różne imiona bogów, różne liturgie, różne rytuały i różne
zwyczaje są przyczyną mnóstwa lokalnych konfliktów i wojen, podczas gdy rozmaite
zabiegi o dialog między religiami są dzisiaj raczej ekskluzywną sprawą intelektualistów.
Jeżeli z wąwozu, w którym znalazła się ludzkość, wyprowadza jakaś droga, to
wiedzie ona jedynie przez przestrzeń duchowego odrodzenia; odrodzenia, które już
dzisiaj może być uniwersalne, oparte na szacunku wobec poszczególnych światów
religijnych, wyrastające z tego, co owe światy łączy.
Wydaje mi się więc, że dzisiaj nie wystarczy już politycznie tylko godzić ludzi
różnych wiar ani szukać kluczy do przyszłości i oferować ich różnym kulturom w narzędziach oferowanych przez cywilizację techniczną. Tym mniej można naśladować
ekspansję europejskiego, a później amerykańskiego ducha, świata wartości, stylu życia
i entuzjazmu, którymi charakteryzowało powstanie tejże cywilizacji. Jestem głęboko
przekonany, że droga nie tędy prowadzi, że [należy ją łączyć] z szukaniem korzeni
ludzkiej duchowości i religijności, z nową refleksją o porządku etycznym, który ona
zawiera, i z próbą odzwierciedlenia uniwersalnych imperatywów etycznych tegoż porządku do wspólnie przyjętych norm i reguł ludzkiego współżycia.
Potrzebne jest odnowienie ludzkiej odpowiedzialności za świat. I taka odpowiedzialność musi być zakotwiczona metafizycznie.
Nigdy nie zostaną uwieńczone sukcesem usiłowania wtłoczenia przez kogokolwiek swojego boga wszystkim ludziom innej wiary. Powodzenie pojawi się dopiero
464
Václav Havel
POLITEJA 1(3)/2005
wówczas, gdy ludzie zrozumieją – bardzo upraszczając – że mają jednego boga, choć
miałby on tysiące postaci, i że ich obowiązkiem nie jest nawracanie na wiarę tych,
którzy nazywają go inaczej, ale odwrotnie, szanowanie imienia, które oni mu nadają.
Na pewno oczekujecie, że te bardzo ogólne rozważania przeniosę do konkretnych politycznych projektów. Chyba was zawiodę, ale i to, co powiem o ich politycznych konsekwencjach, będzie, niestety, również bardzo ogólne.
Po pierwsze, uważam, że społeczność międzynarodowa powinna sobie jasno
powiedzieć, że dzisiejszy świat nie jest już i nigdy już nie będzie sferą wpływów jednego czy dwóch mocarstw, lecz stanowi wielokulturowe i wielobiegunowe społeczeństwo, w którym wszyscy muszą być sobie równi, muszą współpracować w sprawach
ogólnoświatowych interesów i wspólnymi siłami przeciwdziałać zagrożeniom.
Po drugie, zasady i reguły tejże współpracy powinny być oparte na „wspólnym
minimum”, czyli na stosunku człowieka do samego siebie, do bliźniego, do społeczeństwa, Ziemi i świata, który jest wspólny wszystkim kulturowym i cywilizacyjnym
tradycjom, współtworząc duchowe bogactwo dzisiejszej ludzkości. Oznacza to między innymi zobowiązanie, że interesy ogólne i dla wszystkich wspólne oraz interesy
przyszłych generacji nie mogą być podporządkowane interesom chwilowym i partykularnym.
Po trzecie, z tradycji tych wyrasta pewien ogólny porządek etyczny i pewien
rodzaj ludzkiej odpowiedzialności za świat. Z tej odpowiedzialności wynika mnóstwo
innych, jak: odpowiedzialność za środowisko naturalne, za społeczną sprawiedliwość,
za kulturalną równość, jak również za wspólnie uznawane standardy praw człowieka
i normy porządku społeczno-demokratycznego.
Po czwarte, w przyszłym porządku świata powinno być systematycznie umacniane równouprawnienie w zrzeszaniu się państw i narodów w ugrupowania regionalne, które tworzyłyby naturalny pomost między państwem narodowym a społeczeństwem światowym. Regionalne ugrupowania muszą być równouprawnione
i muszą współpracować w ramach reguł, które zobowiązały się przestrzegać.
Po piąte, wszystko to powinno prowadzić do zasadniczej i rychłej reformy Organizacji Narodów Zjednoczonych, w której organach różne kontynenty i kręgi cywilizacyjne byłyby równo reprezentowane, która pozbawiona byłaby zbędnej biurokracji,
umocniła zaś swą władzę, stając się nie zespołem wszystkich władz, ale rzeczywistą
organizacją wszystkich obywateli naszej planety; organizacją, która stałaby się zdolna
przyjąć w duchu globalnej odpowiedzialności normy wiążące wszystkich i miałaby
również środki pozwalające na egzekwowanie respektu dla tych norm.
Panie i Panowie,
Mam zaszczyt przemawiać jako pierwszy prezydent w Parlamencie Ameryki
Łacińskiej, który – o czym jestem głęboko przekonany – stanowi znakomicie się zapowiadający zalążek przyszłej politycznej, gospodarczej i kulturowej integracji waszego kontynentu. Dlatego ciąży na mnie naturalna powinność powiedzenia na koniec
o tym, co mnie, jako człowiekowi przybywającemu z dalekiego, małego środkowo-
POLITEJA 1(3)/2005
P RZEMÓWIENIE WYG£OSZONE W P ARLAMENCIE A MERYKI £ ACIÑSKIEJ
465
europejskiego kraju, wydaje się najbardziej prawdopodobnym przyszłym wkładem
Ameryki Łacińskiej w budowanie lepszego świata, świata, w którym człowiek ponownie obudzi się do swojej odpowiedzialności.
Często w różnych państwach spotykałem się z ludźmi uważającymi demokrację
za wynalazek europejsko-amerykański, którego nie można eksportować do innych
części świata, gdyż jego idea jest im obca. Moim zdaniem, Ameryka Łacińska dostarcza oczywistego przykładu, że teza ta nie jest prawdziwa. Na Waszym rozległym, gęsto zaludnionym i znakomicie rozwijającym się kontynencie walczącym z problemami, których Europejczycy nie są sobie nawet w stanie wyobrazić, zwycięża demokracja
nad dyktaturą i prawa człowieka nad przemocą, co pozwala Wam skutecznie rozwiązywać Wasze problemy. Jesteście więc dowodem, że żadne społeczne czy inne problemy nie mogą być pretekstem do tego, by ludzie byli trzymani w niewoli, ale odwrotnie, że wolność stanowi przesłankę właściwego rozwiązania wszystkich problemów.
Z tym wiąże się moje drugie wrażenie: wydaje mi się, że Wasz kontynent jest
równocześnie przestrogą dla krajów rozwiniętych albo też jest dla nich nauczką. Wasz
kontynent jest przykładem, jak naiwne byłoby wierzyć, że wszystkie problemy świata
rozwiążą prawa rynku. Nie istnieje żaden łatwy sposób kompleksowego rozwiązania
rozmaitych problemów dzisiejszego świata. Takim sposobem nie była i nie jest komunistyczna ideologia, nie jest nim też kult rynku. Oczywiście, bez rozwiniętych mechanizmów gospodarki rynkowej żaden kraj nie może rozkwitnąć, czego najlepiej
nauczył nas właśnie komunizm. To jednak nie oznacza, że wystarczy tylko dbać o te
mechanizmy. Potrzeba czegoś więcej. Należy jasno i bez uprzedzeń patrzeć, a nie
tylko polegać na tym, co już zostało odkryte.
Trzecim czynnikiem, który mógłby istotnie inspirować cały współczesny świat
w drodze ku lepszej postaci, jest fantastyczna opowieść o połączeniu, zlaniu się czy
też przemieszaniu trzech wielkich prądów religijnych czy kulturalnych, z których powstał specyficzny świat Ameryki Łacińskiej, mianowicie prekolumbijskiej cywilizacji
indiańskiej, cywilizacji europejskiej i tradycji afrykańskiej. Już nikt nie miałby szerzyć
swojej wiary mieczem, jak ongiś tutaj czynili Europejczycy. Jednakże nieplanowany
wynik ich dzieła, mianowicie powstanie nowej i na swój sposób bogatszej rzeczywistości duchowej jest tym, co można wartościować uniwersalnie. To jest przecież jasny
dowód, że różne religie i różne kultury mają jednak wspólne prapodstawy i że świat,
jeżeli będzie chciał, może oprzeć na nich swoją lepszą przyszłość.
O ile wiem, rasizm, wielka choroba nowoczesnej ludzkości, pojawia się jednak
w Ameryce Łacińskiej rzadziej niż w wielu innych miejscach naszej planety. Jeżeli
naprawdę tak jest, niewątpliwie jest to związane z Waszą wielokulturowością.
Tak, tam, gdzie ludzie mają szacunek wobec swojej wiary i gdzie uświadamiają
sobie, co łączy ich z wiarą innych, tam również istnieją warunki do tego, by jednym
nie przeszkadzało, że inni ludzie mają skórę odmiennego koloru, do tego, by budować
społeczeństwo obywatelskie i obywatelskie państwo.
Życzyłbym nam wszystkim, by ten ogromny wkład Ameryki Łacińskiej zamienił
się w ogólną korzyść ludzkości. Jako przykład, jako nauczka i jako inspiracja.
466
Václav Havel
POLITEJA 1(3)/2005
Szanowni zebrani,
Dziękuję, że przybyliście, że mnie wysłuchaliście, a jeżeli teraz zmierzacie do
Alei Cieni pomyślcie przez chwilę o moich słowach; jeżeli dojdziecie do wniosku, że
w czymś się fatalnie mylę lub że to i owo da się i powinno powiedzieć w inny sposób
i lepiej, będę szczęśliwy, ponieważ także w ten sposób moje wystąpienie spełniło
swoje zadanie.
Do widzenia!
Ate sempre! Hasta siempre!
Za zgodą Autora z języka czeskiego przełożyła Ewa Pieczonka
(przekład przejrzał Bogdan Szlachta)