Samobójstwo? Nigdy,Historia samobójcy z Hawru
Transkrypt
Samobójstwo? Nigdy,Historia samobójcy z Hawru
Samobójstwo? Nigdy Niczym niszczycielska błyskawica, która ciemną nocą przeszywa niebo, myśl o samobójstwie pojawia się w umęczonym umyśle, gdy nasilają się cierpienia i człowiek nie czuje się wystarczająco silny, by je znieść. Ta pierwsza – niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, ta druga – sprawia, że ból, który nie może znaleźć ujścia, staje się dużo bardziej intensywny. Samobójstwo, będące wyrazem buntu, niszczy jedynie fizyczne więzy życia; nie zmienia jednak naszej sytuacji. Pragniemy uciec od cierpienia, ono jednak staje się jeszcze straszniejsze i jeszcze bardziej nas niszczy. Największym rozczarowaniem samobójcy jest moment, gdy zauważa, że życie i problem, którego chciał uniknąć, dalej trwają; na dodatek pojawiają się też cierpienia moralne. Nie ma bowiem śmierci; życie toczy się dalej, przyjmuje jedynie inny wyraz; kształtuje się zależnie od tego, jak postępuje każdy z nas. Nierzadko samobójca decyduje się na ten opłakany w skutkach krok, wówczas gdy problem zmierzał ku rozwiązaniu. POPEŁNIĆ SAMOBÓJSTWO? NIGDY! Przekaz spisany przez medium Divaldo Pereirę Franco za pośrednictwem psychografii w kwietniu 1984 r. i dołączony do książki Momentos de Renovação [Chwile odnowy] Divaldo Franco / Joanna de Angelis Chwile odnowy Historia samobójcy z Hawru (Niebo i Piekło) Allan Kardec Niebo i piekło François-Simon Louvet (Z Hawru). Komunikat z seansu spirytystycznego w Hawrze, 12 lutego 1863 roku: ; „Czy będziecie litościwi dla nędznika, który cierpi od dawna tak okrutne tortury? Och! pustka… przestrzeń… spadam, spadam, na pomoc! Mój Boże, miałem tak nędzne życie!… Byłem biednym diabłem; na stare lata często cierpiałem z głodu; dlatego zacząłem pić i wstydziłem się wszystkiego, wszystkiego się brzydziłem… Chciałem umrzeć i rzuciłem się… Och! Mój Boże! Co za chwila!… Po cóż chcieć to kończyć, skoro byłem tak blisko kresu? Módlcie się! Abym nie widział ciągle tej pustki pode mną… Rozbiję się o te kamienie!… Błagam was, wy, znający nieszczęście tych, których już tutaj nie ma; zwracam się do was, którzy mnie nie znacie, bo cierpię tak… Po co wam dowody? Cierpię, czy to nie wystarczy? Gdybym tak był głodny, zamiast tak strasznie cierpieć, lecz był dla was niewidzialny, nie zawahalibyście się i dalibyście mi kawałek chleba. Proszę was, módlcie się za mnie… Nie mogę zostać już długo… Zapytajcie któregoś z tych szczęśliwych, którzy są tutaj, a dowiecie się, kim byłem. Módlcie się za mnie”. FRANÇOIS-SIMON LOUVET Opiekun medium. „Ten, kto rozmawiał z tobą, moje dziecko, to biedny nieszczęśnik, który na Ziemi przechodził próbę nędzy, ale miał jej już dość; zabrakło mu odwagi i biedak zamiast spoglądać w górę, jak powinien to czynić, popadł w pijaństwo; doszedł kresu rozpaczy i zakończył swą smutną próbę rzucając się z wieży Franciszka Pierwszego, 22 lipca 1857 roku. Proszę mieć litość dla jego biednej duszy, która nie uczyniła kroku naprzód, a jednak tyle dowiedziała się o przyszłym życiu, by teraz cierpieć i pragnąć nowej próby. Módlcie się, aby Bóg obdarzył go tą łaską, a zrobicie dobry uczynek”. W trakcie poszukiwań, w Dzienniku Hawru z 23 lipca 1857 roku trafiono na artykuł następującej treści: „Wczoraj o czwartej spacerującymi po molo boleśnie wstrząsnął okropny wypadek: pewien człowiek wychylił się z wieży i rozbił się o bruk. Był to stary robotnik holujący łodzie, którego pijackie skłonności przywiodły do samobójstwa. Nazywał się François-Victor-Simon Louvet. Jego ciało zostało przetransportowane do jednej z jego córek, przy ulicy de la Corderie; miał sześćdziesiąt siedem lat”. Ów człowiek zmarł niespełna sześć lat temu, a wciąż widzi, jak spada z wieży i ma się rozbić na kamieniach; przeraża go widok przed sobą i bliski upadek… a wszystko od sześciu lat! Jak długo to potrwa? Tego nie wie i ta niepewność zwiększa jego męczarnie. Czyż to nie gorsze od piekła pełnego płomieni? Czy ktoś mówił o takich karach? A może je wymyślił? Nie; opisują je osoby, które same ich doświadczają, podobnie jak inni opisują swoje radości. Często robią to spontanicznie, gdy się o nich nie myśli, a to wyklucza, że można być w tym względzie ofiarą własnej wyobraźni. Terapia solidarności Posłuszna zaleceniom, by nie wnikać w dramat dzwoniącego, kobieta spytała ze spokojem: – Wierzy pani, że mogę się na coś przydać? Rozmówczyni zareagowała pełna goryczy: – Nikt nie może mi pomóc, a nawet tego nie chcę. Nienawidzę świata i wszystkich ludzi. Jestem nieszczęśliwa i mam zamiar zakończyć ten bezsensowny żywot. Gdy nie usłyszała, żadnej odpowiedzi, mówiła dalej: – Jestem bogata. Mieszkam w pięknym domu, w najlepszej dzielnicy tego miasta. Mam dwójkę dzieci: syna i córkę; obydwoje mają rodziny, dzieci. Mam czwórkę wnuków. Należę do śmietanki towarzyskiej, uczęszczam do Klubu. W moim domu mam zainstalowane dwie linie telefoniczne. Jednak zawsze, gdy któryś z aparatów dzwoni i podnoszę słuchawkę, to tylko pomyłka. Podsumowując: nikt się mną nie interesuje! Gdy kończą się formalne spotkania, nikt nie jest już moim przyjacielem. – Więc – przerwała jej kobieta, wyczuwając okazję do pomocy – może pozwoli pani, że od czasu do czasu do pani zadzwonię? – W jakim celu? – Potrzebuję przyjaciółki. Zapadła cisza, którą po chwili przerwały słowa: – Ale pani mnie nie zna – odpowiedziała rozmówczyni, nieco bardziej spokojna. – To nie jest istotne. Poznam panią później. Proszę mi podać swój numer. – Nie mam zwyczaju przekazywać go nieznajomym. – Więc w jaki sposób chce pani, by ktoś do pani zadzwonił, skoro pani tego unika? Po chwili wahania rozmówczyni podyktowała jednak swój numer i podała swoje imię. Dwa dni później kobieta oddzwoniła do nieznajomej. Poruszały z początku jedynie ogólne tematy. Powtórzyły jednak rozmowę wielokrotnie. Po kilku miesiącach postanowiły poznać się osobiście w kawiarni. Nieco później, kobieta zaprosiła rozmówczynię do swojego domu. Dziś obydwie pracują w „SOS dla życia” i, gdy tylko dzwoni telefon i ktoś prosi o pomoc, ta, która niedawno potrzebowała wsparcia, daje je teraz innym z miłością. Nauczyła się kochać. Stała się potrzebna, solidarna. Otrzymuje miłość ten, który ją daje. Być może nie zawsze od osoby, której ta miłość jest oferowana. Ale to nie istotne, o ile się kocha. Samotność to choroba, która rodzi się z egoizmu. Gdy ktoś postanawia wyzwolić się ze skorupy własnego ja, staje się bogatszy o miłość i solidarność. Duch Ignatus fragment książki „Sob a Protecao de Deus” [Pod opieką Boga], psychografia Divaldo Franco Samobójstwo – czy warto żyć? (film) Oto kolejny krótki filmik o tematyce spirytystycznej. Tym razem porusza on bardzo aktualny temat samobójstwa. W jaki sposób na ten czyn patrzą spirytyści? Co mówią Duchy samobójców? Odpowiedź znaleźć można oglądając ten film: http://www.youtube.com/watch?v=V4vMCVGSs4o