Złe wychowanie, czyli polowanie na tatę

Transkrypt

Złe wychowanie, czyli polowanie na tatę
Złe wychowanie, czyli polowanie na tatę
"Szyc" to opowieść o rodzinie, jaką być nie wypada. O tym, jakie
uczucia w familijnej tkance nie powinny zapuszczać swych
żarłocznych korzeni. Wszelkie serialowe rodziny, od Lubiczów po
Mostowiaków, odwracają się od rodziny Szyca z niesmakiem. Nie
jest czule i sielankowo, bohaterowie nie obdarzają się
nieustannymi uśmiechami i przyjacielskim poklepywaniem po
ramieniu. Więcej: dla mściwych, egoistycznych bohaterów
ulubionego serialu Polaków, nijakiej "Mody na sukces", też nie
byłoby miejsca w piwnicach restauracji Klezmer-Hois. Dlaczego?
Nie znają oni smaku frytek i kiełbasy, nie obgryzają paznokci, nie pocą
się, nie bywają brzydcy. Nie pokazują się w sytuacjach intymnych.
Widza - nawet dalekiego od pruderii - zawstydzających. A w "Szycu",
który przecież sztuką naturalistyczną nie jest, fizjologia z niskimi
pobudkami działań (pieniądze, zwierzęca chęć przetrwania) idą w
parze. Przewodzą wręcz dzikiemu korowodowi zdarzeń, przyświecają
olbrzymiemu zamieszaniu, jakie powodują na scenie raptem cztery
osoby.
"Szyc"
Siedzimy w małej, nieco klaustrofobicznej, choć równocześnie dającej
poczucie schronienia przed światem zewnętrznym, sali. Świat, który
zamierzenie porzuciliśmy przed wejściem do teatru, pcha się dosłownie - na stół. W centrum sali stoi zwykły czteronóg z blatem, a
my - widzowie, wokół niego, jakbyśmy szykowali się do publicznej
Wigilii. Między nami kobieta, o twarzy i gestach umęczonych
codziennością. Złudna, ascetyczna aura filmów czy sztuk Bergmana
szybko zostaje rozwiana. Pojawiają się pozostali mieszkańcy
stereotypowego żydowskiego domu, w którym wszystkie sprawy tego i
przyszłego świata mają posmak biznesu. Ich rozmowa, czy raczej słabo
tajona sprzeczka, rozpędza się, najwyraźniej już rytualnie, wokół
pytania kiedy i czy jedyna córka opuści rodzinne gniazdo, by znaleźć
spokój w ramionach nowego opiekuna i męża. Pytanie to nie wyraża
bynajmniej troski, ojciec wprost donosi publiczności (w której
bohaterowie co rusz starają się znaleźć popleczników dla swoich
działań) o dręczącym go pragnieniu. Chce, by jego córka stała się
pijawką na innym niż jego własne ciele. Absztyfikant w końcu się
znajduje. Parę młodych, po uprzednim dobiciu targu między
potencjalnym zięciem a teściem, łączy poza węzłem małżeńskim
zażyłość, którą można nazwać specyficzną miłością. Co prawda, żadne z
nich nie rezygnuje z największej ze swych namiętności - ona z jedzenia,
on z pieniędzy, ale decydującym o przyznaniu im prawa do
wymienionego uczucia jest moment poruszającej rozpaczy dziewczyny,
gdy mąż, a zarazem żołnierz, przechodzi, skutkiem działań wojennych,
w stan niematerialny. Zostaje duchem żywiącym się okruchami ze stołu
niczym mickiewiczowskie dziady. Intymne sceny między nim a młodą
Żydówką, choć karykaturalne, mają w sobie coś czarującego.
"Szyc"
O oprawę muzyczną zadbała Renata Przemyk. Dialogi (choć
wypadałoby je wziąć w cudzysłów - trudno to, co ma miejsce w
rodzinie Szyca, nazwać rozmową - to raczej licytacja, szantaż,
transakcja.) zostały pocięte piosenkami ilustrującymi emocje postaci.
Zabieg ten jest nieco tautologiczny, jednak potęguje, najwyraźniej
zamierzony przez reżyserkę, efekt przerysowania. Muzyka imituje
charakterystyczny styl klezmerski. Jest ludyczna, jarmarczna, pełna
repetycji i wpadających w ucho melodii. Tylko chwilami ma się
wrażenie, że wchodzi w rytm przedstawienia nazbyt natarczywie. Co
ciekawe, rodzinny kwartet nie tylko śpiewa, ale też tańczy, czy raczej
odtwarza układy choreograficzne podkreślające mechaniczność
działań.
Jak dotąd, spektakl wygląda na rozrywkowy. Tańczą, śpiewają,
rubasznie się kłócą. Dla tych, którzy w teatrze nie szukają więcej - takim
mógłby pozostać. Ale "Szyc", jak przystało na sztukę Hanocha Levina,
nie daje się gładko przełknąć i spokojnie trawić nocą nie przynosząc
koszmarów. W dramacie słychać echa wojny potraktowanej jako topos
odwiedzający świat cyklicznie i nieuchronnie, z zadziwiająca
regularnością przecinający nitkę, po której człowiek szedł do
wyznaczonego sobie kłębka. Nawet, jeśli nie był to kłębek zbyt
chwalebny. Czy może: tym bardziej, jeśli nie był. Na tym zasadza się
przewrotność tekstu Levina.
Sztuka budzi niepokój. Jest zabawnie, z feerią gagów. Z punktu
widzenia etyki - działania, które podejmują żona, córka i zięć względem
zamożnego ojca powinny budzić oburzenie. Jednakże, oburzać może
tylko to, że takowego nie rodzą. Ewentualnie - wśród publiczności
pojawia się pewne zawstydzenie. Aktorzy, bez wyjątku, z niezwykłym
kunsztem wciągają nas w podniecającą grę. Widz, jak każdy smakujący
zakazanych używek, odczuwa perwersyjną przyjemność, gdy "dzieci" w
asyście zmanipulowanej matki robią i mówią to, na co dobrze
wychowany człowiek nigdy by się nie poważył. Czy człowiek jest zły i
siedzi w nim "diabeł"? Odpowiedzi na to pytanie można poszukać na
ulicy Szerokiej pod numerem 6.
Katarzyna Borys
Teatralia Kraków
30 czerwca 2010
Teatr Barakah w Krakowie
Hanoch Levin
"Szyc"
tłumaczenie: Michael Sobelman
reżyseria: Ana Nowicka
scenografia: Jan Polewka, Lesław Kostka
realizacja, produkcja muzyczna: Piotr LALA Lewicki
choreografia: Iwona Olszowska
obsada: Lidia Bogaczówna, Monika Kufel, Karol Śmiałek, Kajetan Wolniewicz
gościnnie w nagraniach udział wzięli:
Magdalena Brudzińska - altówka
Kuba Mietła - akordeon
Przemek Sokół - trąbka, tuba tenorowa, piano
Romek Ślazyk - kontrabas
premiera: 18 czerwca 2010 r.
© "teatralia" internetowy magazyn teatralny 2008 | kontakt: [email protected] | projekt i administracja strony: [email protected] |
projekt logo: jepe oyen