ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Lenobia Bywały takie dni, kiedy
Transkrypt
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Lenobia Bywały takie dni, kiedy
) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Lenobia Bywały takie dni, kiedy Lenobii zupełnie nie była potrzebna przerwa przewidziana dla profesorów, nazywana godziną przygotowawczą, co oznaczało, że przez bitą godzinę nie musiała się zajmować żadnymi uczniami. Ale to akurat nie był jeden z tych dni. Teraz Lenobia nie mogła się doczekać, gdy wreszcie nadejdzie piąta lekcja - jej godzina przygotowawcza. A gdy już nadeszła, marzyła, by trwała jak najdłużej. Kiedy zadźwięczał dzwonek na piątą godzinę lekcyjną, Lenobia pośpiesznie opuściła wybieg. Wybieg, na którym nadal adepci płci męskiej machali mieczami i wypuszczali strzały do tarcz. - Proszę dać Bonnie godzinę wolnego – powiedziała Travisowi, kiedy go mijała. - I mieć na oku adeptów. Nie chcę, żeby denerwowali konie. - Tak, proszę pani. Niektórzy traktują konie jak duże psy - odparł kowboj i obdarzył adeptów stalowym spojrzeniem. - A to nie psy. - Muszę odpocząć od pilnowania adeptów. Nie sądziłam, że tylu niejeżdżących uczniów fascynuje się końmi. - Lenobia pokręciła głową ze zmęczeniem. 270 - Niech pani odpocznie. Porozmawiam z Dariusem i Starkiem. Powinni lepiej pilnować tych dzieciaków. - Nie mogę się z tym nie zgodzić - mruknęła Lenobia i czując zaskakującą wdzięczność, że Travis zamierza wygłosić kazanie dwóm wojownikom, wyszła na zewnątrz, napawając się nocną ciszą. Jej ławka stała pusta, bo uczniowie przebywali w budynku szkolnym. Zerwał się delikatny wiatr i było niezwykle ciepło jak na późną zimę. Lenobię ucieszyła i pogoda, i samotność. Usiadła, rozprostowała ramiona i zrobiła bardzo długi wydech. Właściwie nie żałowała, że zaproponowała wojownikom prowadzenie zajęć na swoim terenie, lecz trudno jej było przyzwyczaić się do ciągłego napływu adeptów - i to nie jeżdżących konno. Miała wrażenie, że ilekroć odwracała głowę, jakiś uczeń właśnie zboczył z wybiegu do stajni. Tego dnia znalazła aż trzech z buziami rozdziawionymi jak rybie pyski, gapiących się na ciężarną klacz, która była niebezpiecznie blisko rozwiązania, a przez to stała się niespokojna i drażliwa i z pewnością nie miała nastroju na rybie towarzystwo. Prawdę powiedziawszy, klacz próbowała nawet ugryźć jednego z chłopców, który powiedział, że chciał ją tylko pogłaskać. "Rzeczywiście, jakby była dużym psem", mruknęła Lenobia pod nosem. Ale to i tak było lepsze niż ten głupi trzecioformatowiec, który wpadł na genialny pomysł i założył się z kolegami, że podniosą kopyto Bonnie, a potem będą zgadywać, ile ważyło. Bonnie się wystraszyła, kiedy jeden z adeptów wrzasnął, że ma wielkie kopyta. Ponieważ stała z uniesioną nogą, straciła równowagę i upadła na kolana. Całe szczęście, że znajdowali się na wysypanym trocinami wybiegu, a nie na niebezpiecznym, bo kaleczącym betonie. Travis, który właśnie zajmował się niewielką grupką zwykłych uczniów poznających zasady treningu konia z ziemi, 271 rozprawił się z tamtą dwójką błyskawicznie. Lenobia uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, jak po kolei chwycił każdego za kołnierz i wrzucił prosto w stos końskiego nawozu, oznajmiając, że jest niemal tak samo wielki jak kopyto Bonnie. Następnie uspokoił klacz, gładząc ją delikatnie, sprawdził jej kolana i podał suszone jabłko, które chyba zawsze miał w kieszeni, po czym jakby nigdy nic wrócił do swoich zajęć z adeptami. "Dobrze sobie radzi z uczniami - pomyślała Lenobia. - Prawie tak samo dobrze jak z końmi". Prawdę powiedziawszy, Lenobia dochodziła do wniosku, że Travis okazał się cennym nabytkiem dla jej stajni. Zaśmiała się cicho: Neferet przeżyje bolesne rozczarowanie. Śmiech szybko jednak zamarł jej na ustach, a zamiast niego poczuła ucisk w żołądku prześladujący ją od dnia, kiedy poznała Travisa i jego konia. "To dlatego, że on jest człowiekiem - wytłumaczyła sobie w milczeniu. - Po prostu nie jestem przyzwyczajona do towarzystwa ludzkiego mężczyzny". Tyle już zapomniała. Jak spontanicznie potrafią się śmiać. Jaką świeżą przyjemność czerpią z tego, co jej wydaje się stare i zwyczajne, jak na przykłady wschód słońca. Jak krótko i intensywnie żyją. "Dwadzieścia siedem, proszę pani". Przeżył dwadzieścia siedem lat, patrząc na wschody słońca, a ona oglądała je od ponad dwustu czterdziestu lat. On zapewne będzie je chłonął jeszcze przez trzydzieści, może czterdzieści lat, a potem umrze. Ich żywot jest taki krótki. W niektórych wypadkach bywa jeszcze krótszy. Niektórzy nie dożywają nawet dwudziestu jeden wiosen, a co tu mówić o długich latach oglądania wschodów słońca. "Nie!" Lenobia uciekała od tamtych wspomnień. I kowboj ich nie obudzi. Zamknęła za nimi drzwi w dniu, kiedy została 272 naznaczona - w tamtej okropnej, a równocześnie wspaniałej chwili. Te drzwi więcej nie zostaną otwarte - teraz ani nigdy. Neferet znała niektóre szczegóły z jej przeszłości. Kiedyś się przyjaźniły, Lenobia oraz najwyższa kapłanka. Rozmawiały ze sobą, a Lenobia wierzyła, że mogą się sobie zwierzać. Rzecz jasna to była fałszywa przyjaźń. Jeszcze zanim Kalona stanął u boku Neferet, Lenobia zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak z najwyższą kapłanką - coś złego i niepokojącego. ' - Ona jest kompletnie zepsuta - szepnęła Lenobia w noc. - Ale nie pozwolę, żeby mnie złamała, Drzwi pozostaną zamknięte. Na zawsze. Usłyszała łoskot ciężkich kopyt Bonnie uderzających o zimowy trawnik, zanim jeszcze poczuła powiew umysłu wielkiej klaczy. Lenobia oczyściła umysł i wysłała ciepłe powitalne myśli. Bonnie zarżała tak głębokim głosem, że równie dobrze mógł pochodzić od stworzenia, którego mianem uczniowie często ją nazywali – od dinozaura. Lenobia się zaśmiała. Nadal się śmiała, kiedy Travis podprowadził Bonnie do jej ławki z żeliwnym oparciem. - Nie mam nic dobrego dla ciebie - uśmiechnęła się do klaczy i pogłaskała ją po szerokim miękkim pysku. - Proszę, szefowo. - Travis rzucił jej jabłkowy przysmak i usiadł na drugim krańcu ławki. Lenobia chwyciła przekąskę i podała klaczy na wyciągniętej dłoni. Bonnie zabrała ją zaskakująco delikatnie jak na tak ogromne zwierzę. - Normalny koń pochorowałby się po takiej ilości jedzenia, jaką pan jej podaje. - To duża dziewczyna i lubi sobie od czasu do czasu przekąsić łakoć - powiedział Travis. Na dźwięk słowa „Łakoć" klacz postawiła uszy w kierunku swojego pana. Lenobia pokręciła głową. 273 - Rozpieszczona jak nic - zauważyła, lecz w jej głosie słychać było rozbawienie. Travis wzruszył szerokimi ramionami. - Lubię ją rozpieszczać. Zawsze tak robiłem i zawsze będę robił. - Ja też wychodzę z podobnego założenia, jeśli chodzi o Mujaji. - Lenobia pogłaskała Bonnie po szerokim czole. - Niektóre klacze wymagają szczególnego traktowania. - Ach, więc przy pani klaczy to szczególne traktowania, a przy mojej rozpieszczanie? Lenobia popatrzyła na Travisa i ujrzała uśmiech w jego oczach. - Oczywiście - odparła. - Oczywiście - powtórzył. - Teraz przypomina mi pani moją mamuśkę. Lenobia uniosła brwi. - Muszę powiedzieć, panie Foster, że to brzmi niezwykle dziwnie. Wybuchnął głośnym śmiechem, serdecznym i radosnym, śmiechem, który przywiódł jej na myśl wschody słońca. - To komplement, proszę pani. Moja mamuśka zawsze wyznawała zasadę, że albo będzie po jej myśli, albo wcale nie będzie. Była uparta, ale i tak prawie zawsze miała rację. - P r a w i e zawsze? - zapytała dobitnie. Znowu się zaśmiał .. - No widzi pani, gdyby mamuśka tu była, powiedziałaby dokładnie to samo. - Tęskni pan za nią, prawda? - zagadnęła, przyglądając się jego opalonej twarzy o wyrazistych rysach. "Wygląda na więcej lat, ale z korzyścią", pomyślała. - Prawda - odparł cicho. - To wiele o niej mówi - stwierdziła Lenobia. - Wiele dobrego. - Rain Foster była dobra. 274 Lenobia uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Rain Foster. To niezwykłe imię. - Nie, jeśli było się dzieckiem kwiatem z lat sześćdziesiątych – odparł Travis. - Ale Lenobia, to dopiero niezwykłe imię. Odpowiedź popłynęła z ust Lenobii bez zastanowienia: - Nie, jeśli było się dzieckiem osiemnastowiecznej dziewczyny o wielkich marzeniach. - Ledwie wypowiedziała te słowa, zamknęła usta i swoją niewyparzoną buzię. - Nie jest pani czasem zmęczona tak długim życiem? Pytanie ją zaskoczyło. Oczekiwała, że będzie zdumiony albo zszokowany, kiedy usłyszy, że Lenobia urodziła się ponad dwieście lat wcześniej. On jednak wydawał się tylko zainteresowany. I z jakichś przyczyn to jego zainteresowanie uspokoiło ją na tyle, że odpowiedziała szczerze i bez uników: - Gdybym nie miała koni, chyba byłabym bardzo zmęczona życiem. Pokiwał głową, jakby to było dla niego całkiem logiczne. - Osiemnasty wiek. .. - powiedział po chwili. - Nieźle. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. - Ale nie konie. - Konie i szczęście. Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy. Znowu uderzył ją ich kolor - zdawał się zmieniać, jaśnieć. - Pana oczy ... - powiedziała. - Zmieniają barwę. Kąciki ust Travisa uniosły się w uśmiechu. - Tak. Moja mamuśka mawiała, że może dzięki temu czytać we mnie jak w książce. Lenobia nie była w stanie odwrócić wzroku, chociaż ogarnęło ją zdenerwowanie. Na szczęście właśnie tę chwilę wybrała Bonnie, żeby trącić ją pyskiem. Lenobia pogłaskała klacz po czole, próbując jednocześnie uciszyć kakofonię uczuć, jakie pobudziła obecność tego mężczyzny. "Nie, nie pozwolę na taki absurd". 275 Przybrała chłodną minę i przeniosła wzrok z klaczy na kowboja. - Panie Foster, dlaczego jest pan tutaj, a nie pilnuje moich stajni przed wścibskimi adeptami? Oczy mu natychmiast pociemniały i znów stały się bezpiecznie, zwyczajnie brązowe. - Rozmawiałem z Dariusem i Starkiem - wyjaśnił, a jego ciepły głos przybrał rzeczowe brzmienie. - Jestem pewien, że pani koniom nic nie grozi do końca tej lekcji, ponieważ dwóch niezwykle złych wampirów szkoli uczniów w walce wręcz, kładąc ogromny nacisk na zwalanie przeciwnika z nóg. - Poprawił kapelusz. - Najwyraźniej ci dwaj tak samo jak pani nie lubią, kiedy adepci zaczynają załazić za skórę, więc zamierzają zająć im każdą wolną chwilę. - Och, to dobni wiadomość - ucieszyła się Lenobia. - Tak. Ja też tak uważam. Więc pomyślałem sobie, że przyjdę tutaj i zaoferuję pani coś niezwykle przyjemnego. "Czy ten człowiek ze mną flirtuje?" Lenobia zdusiła w sobie nerwowy dreszcz i wbiła w Travisa opanowany chłodny wzrok. - Coś przyjemnego? Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Była pewna, że oczy mu pojaśniały, ale patrzył na nią tak samo niewzruszenie jak ona na niego. - No cóż, sądziłem, że to będzie dla pani oczywiste. Chciałem zaproponować pani przejażdżkę - powiedział i zamilkł na chwilę. - Na Bonnie - dodał. - Na Bonnie? - Na Bonnie. Mojej klaczy. Srokatej dziewoi, która stoi obok i trąca właśnie panią pyskiem. Na tej, co lubi łakocie. - Wiem, kto to Bonnie - warknęła Lenobia. - Pomyślałem sobie, że może będzie chciała się pani na niej przejechać. Dlatego przyprowadziłem ją już osiodłaną - wyjaśnił. Lenobia się nie odezwała, poprawił zatem kapelusz i chyba poczuł się zakłopotany. 276 - Kiedy muszę się zrelaksować, przypomnieć sobie, że mam się uśmiechać i oddychać, wsiadam na grzbiet Bonnie i ruszam galopem. Szybkim. Bonnie nieźle się rusza jak nil taką dużą dziewczynę, ale to trochę tak jak dosiadanie wielkiej góry, więc zawsze mnie to bawi. Pomyślałem, że pani poczuje się podobnie ... - Zawahał się, a potem dodał: - Jeśli pani nie chce, zaprowadzę ją do środka. Bonnie trąciła ją w ramię, jak gdyby sama też proponowała jej jazdę. To zaważyło na decyzji. Lenobia jeszcze nigdy nie odmówiła koniowi i żaden człowiek, jakkolwiek skrępowana czuła się jego zachowaniem, nie mógł tego zmienić. - Być może ma pan rację - powiedziała, po czym wstała, wyjęła mu z rąk lejce i przerzuciła je przez szeroki grzbiet klaczy. Travis poderwał się na nogi. - Podsadzę panią. - Nie ma takiej potrzeby. Lenobia odwróciła się do niego plecami i cmoknęła językiem na Bonnie, by klacz podeszła do tyłu ławki. Poruszając się z wdziękiem będącym wynikiem ponad dwustu lat praktyki, Lenobia weszła z ziemi na ławkę, stamtąd na oparcie, bez wahania wsunęła nogę w strzemię, a drugą przerzuciła nad grzbietem klaczy i usiadła w siodle. Od razu zauważyła, że Travis skrócił strzemiona szerokiego siodła kowbojskiego, żeby pasowały do jej znacznie krótszych nóg, więc chociaż siodło było za duże, siedziała całkiem wygodnie. Popatrzyła w dół na Travisa i musiała się uśmiechnąć, bo wydawał się tak daleko. Jego uśmiech mówił: "Wiem". - Stąd wszystko wygląda inaczej :- powiedziała. - Oczywiście. Niech pani się przejedzie na Bonnie. Ona przypomni pani, jak się oddycha i uśmiecha. Ach, i jeszcze jedno, pani Lenobio: byłbym wdzięczny, gdyby nie mówiła pani więcej do mnie ‘pan’. 277 - Uchylił kapelusza i z uśmiechem dodał przeciągle: - O ile nie ma pani nic przeciwko temu. Lenobia tylko uniosła brew, a potem ścisnęła kolanami boki klaczy i cmoknęła tak samo, jak wcześniej słyszała, że robił Travis. Bonnie zareagowała bez wahania i od razu ruszyła gładko. Wiatr nadal się wzmagał, a ciepłe nocne powietrze przywodziło Lenobii na myśl wiosnę. Uśmiechnęła się. - Może ta długa, mroźna zima jest już za nami, moja droga. Może jednak idzie wiosna. Bonnie nastawiła uszy do tyłu, nasłuchując, a Lenobia poklepała ją po szerokiej szyi. Skierowała klacz na północ i ruszyła wzdłuż kamiennego muru. Minęła złamane drzewo, świadka tylu cierpień, dalej stajnie oraz wybieg. Jechały na zmianę stępem i kłusem, aż do miejsca, gdzie wschodnia ściana muru łączyła się z północną, tworząc róg czworokąta otaczającego teren szkoły. Zanim tam dotarły, Lenobia zdążyła już zgrać się z rytmem kroku Bonnie i wyczuć jej ufność. Zawróciła klacz tak, by stanęła przodem do kierunku, z którego przyjechały. - No dobrze, moja droga. To teraz pokaż, co potrafisz. - Lenobia pochyliła się w siodle, ścisnęła kolana, wbiła pięty i głośno cmoknęła, jednocześnie uderzając końcem lejców w masywny zad klaczy. Bonnie wystrzeliła niczym koń wyścigowy z boksu startowego. - Ha! - zawołała Lenobia. - Tak jest! Biegniemy! Olbrzymie kopyta Bonnie wbijały się w ziemię, a Lenobia czuła potężne uderzenia jej serca. Ciepłe nocne powietrze zwiało jej włosy do tyłu. Lenobia pochyliła się jeszcze bardziej do przodu, zachęcając Bonnie, by poszła na całość - by dała z siebie wszystko. Klacz odpowiedziała przyspieszeniem, które wydawało się niemożliwe dla zwierzęcia ważącego dziewięćset kilogramów. 278 Kiedy wiatr gwizdał dookoła, unosząc długie srebrne włosy Lenobii i grzywę klaczy w tym magicznym tańcu spajającym jeźdźca i wierzchowca, Lenobii przypomniało się stare przysłowie perskie: "Tchnienie nieba można znaleźć pomiędzy uszami konia". - Doskonale! Po prostu doskonale! - krzyknęła i przywarła do szyi pędzącej klaczy. Z poczuciem szczęścia, wolności i zachwytu Lenobia poruszała się w rytm kroków klaczy. Nie zdawała sobie sprawy, że się śmieje w głos, dopóki nie zwolniła, robiąc kółko, i nie zatrzymała w końcu spoconej dyszącej klaczy obok Travisa i ławki. - Jest cudowna! - Lenobia zaśmiała się ponownie i pochyliła, by uściskać wilgotną szyję Bonnie. - Mówiłem, że lepiej się pani poczuje po takiej przejażdżce – odparł Travis. Chwycił uździenicę Bonnie i zawtórował Lenobii śmiechem. - Cóż mogłoby być lepszego? To było wspaniałe! - Jak jazda na wielkiej górze? - Właśnie tak. Na wielkiej, pięknej, mądrej i wspaniałej górze! - Lenobia znów uścisnęła Bonnie. - Wiesz co, moja piękna? Ty naprawdę zasługujesz na te wszystkie łakocie! - powiedziała do klaczy. Travis tylko się zaśmiał. Lenobia przełożyła nogę przez siodło, żeby zsunąć się z grzbietu Bonnie, lecz ziemia była zdecydowanie dalej, niż się spodziewała. Zachwiała się i z pewnością by się przewróciła, gdyby Travis mocno nie podtrzymał jej za łokieć. - Spokojnie... spokojnie, dziewczyno - szepnął, jakby mówił do przestraszonego źrebięcia. - Ziemia jest daleko od jej grzbietu. Trzeba uważać, bo można się poturbować. Lenobia zaśmiała się, bo jeszcze czuła w sobie adrenalinę po galopie. 279 - To nieważne! Ta jazda była warta upadku. Ta jazda była warta wszystkiego! - Tak właśnie jest z niektórymi dziewczynami. Lenobia podniosła wzrok. Oczy wysokiego kowboja pojaśniały i już nie miały orzechowej barwy. Teraz były upstrzone oliwkową zielenią, charakterystyczną, jasną i zdecydowanie znajomą. Lenobia nawet się nie zastanawiała. Zrobiła: krok do przodu i znalazła się w jego objęciach. Travis też chyba przestał myśleć, bo upuścił lejce i przyciągnął Lenobię do siebie. Ich usta spotkały się z desperacją, która była w połowie namiętnością, a w połowie wątpliwością. Lenobia mogła to jeszcze przerwać, ale nie zrobiła tego. Dała się ponieść emocjom. Nie, nawet więcej. Lenobia odpowiedziała na żarliwość Travisa własną namiętnością, a jego wątpliwości rozwiała swoim pożądaniem i pragnieniem. Pocałunek trwał na tyle długo, że przypomniała sobie, jaki on jest i jak smakuje. Musiała przyznać przed sobą, że się za nim stęskniła - i to rozpaczliwie. A potem wróciło jej myślenie. Odsunęła się nieznacznie, a on wypuścił ją ze swoich ciepłych ramion. - Nie - odezwała się, próbując zapanować nad oddechem. - To niemożliwe. Ja nie mogę. Piękne, nakrapiane oliwkowo oczy Travisa wydawały się oszołomione . . - Lenobio, porozmawiajmy. To coś, czego nie możemy zignorować. My chyba ... - Nie! - Lenobia przywołała swoje zimne opanowanie, którym szczyciła się od niezliczonych lat, chowając pod maską chłodu i gniewu swoje pragnienia, lęki oraz namiętności. - Nie próbuj niczego zakładać. Ludzie są zafascynowani naszym gatunkiem. To, co czułeś, poczułby każdy mężczyzna, gdybym go pocałowała. - Lenobia zmusiła się do śmiechu, ale tym razem był to śmiech zupełnie pozbawiony radości. 280 - I właśnie dlatego nie mam w zwyczaju całować ludzkich mężczyzn. To się już więcej nie powtórzy. .. Nie patrząc ani na Travisa, ani na Bonnie, odmaszerowała w stronę stajni. Była odwrócona do nich plecami, więc nie mogli widzieć, że przycisnęła rękę do ust, by powstrzymać cisnący się na nie szloch. Otworzyła drzwi stajni z takim rozmachem, że uderzyły w kamienną ścianę. Nie zatrzymała się. Od razu ruszyła do swojego pokoju nad boksami, zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na płacz. ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Neferet Wszystko szło bardzo dobrze. Czerwoni adepci powodowali rozmaite problemy. Dallas nienawidził Rephaima z taką mocą, że było to po prostu urocze. Gaja była rozdrażniona w związku z tym, że ludzie zajęli się jej trawnikiem. Była tak bardzo rozdrażniona, że nawet zapomniała zamknąć na klucz boczne wejście dla obsługi i jeden z bezdomnych, którzy często nawiedzali Cherry Street, miał odwagę zapuścić się na Utica Street i wejść na teren szkoły. - Smok, który widzi Kruki Prześmiewców w każdym zakamarku i cieniu, niemal przeciął go na pół. - Neferet aż mruczała z zadowolenia. Po chwili postukała się w brodę z namysłem. Była bardzo niezadowolona z przyjazdu Tanatos. Plusem wtrącania się Najwyższej Rady było to, że wszyscy ci szczególni adepci zostali wtłoczeni do jednej klasy, co działało jak suche gałązki na ogień. - Chaos! - zaśmiała się Neferet. - Ktoś niedługo musi wybuchnąć. 282 Ciemność, która stała się jej .nieodłącznym towarzyszem, przysunęła się bliżej, oplatając jej czule nogi. Podczas ostatniej przerwy Neferet podsłuchała rozmowę dwóch beznadziejnych przyjaciółek Zoey. Wychodziło na to, że Bliźniaczki, Shaunee i Erin, pokłóciły się, a ich konflikt wpływa na całą grupę. - Oczywiście, że tak - prychnęła Neferet. - Żadne z nich nie jest na tyle silne, żeby utrzymać się samotnie. Zbijają się w stado jak barany próbujące uciec wilkowi. Neferet zamierzała przyglądać się z radością, jak rozwinie się ten mały dramacik. - Być może w chwili kryzysu zaprzyjaźnię się z Erin ... - rozmyślała na głos. Uśmiechnęła się i odsunęła ciężkie aksamitne story zasłaniające potężne okno i chroniące jej prywatny pokój przed wścibskimi oczami całej szkoły. Otworzyła okno i wciągnęła do płuc świeże ciepłe powietrze. Zamknęła oczy, otworzyła natomiast zmysły. Próbowała wyczuć w wietrze coś więcej niż tylko znajomy zapach kadzidła ze świątyni i świeżo skoszonej zimowej trawy. Otworzyła swój umysł na zapachy emocji krążących po Domu Nocy, unoszących się ód jego mieszkańców. Miała doskonałe wyczucie, i to zarówno w dosłownym, jak i przenośnym sensie. Niekiedy potrafiła nawet czytać cudze myśli. Innym razem jedynie odbierała emocje. Ale jeśli były odpowiednio silne albo jeśli umysł danej osoby odpowiednio słaby, udawało jej się nawet dostrzec obrazy, wizerunki myśli krążące jej po głowie. Było łatwiej, jeśli znajdowała się blisko tej osoby, fizycznie oraz mentalnie. Chociaż przesianie nocy też było możliwe, zwłaszcza jeśli była to noc tak wypełniona emocjami jak ta. Neferet się skoncentrowała. Tak, wyczuwała smutek. Przeczesała go i rozpoznała banalne uczucia Shaunee, Damiena, a także Smoka, chociaż 283 wampiry były trudniejsze do odszyfrowania niż adepci czy ludzie. Myśli Neferet skierowały się ku ludziom. Próbowała rozgryźć Afrodytę - posmakować choćby cienia emocji tej dziewczyny, lecz poniosła porażkę. Afrodyta była dla niej zupełnie nie czytelna, tak samo jak Zoey. - Trudno. - Pohamowała irytację. - Mam tu jeszcze innych ludzi w Domu Nocy. Pomyślała o Rephaimie. O silnie zarysowanych liniach jego twarzy tak bardzo podobnej do jego ojca. Pomyślała o uczuciu, dzięki któremu otrzymał ludzką postać. Znowu nic. Nie była w stanie znaleźć Rephaima, chociaż była pewna, że jest pełen łatwych do odczytania emocji. Dziwne. Ludzie byli dla niej zwykle łatwą ofiarą. Ludzie ... Neferet się uśmiechnęła i skupiła uwagę na znacznie ciekawszym człowieku. Na kowboju, którego starannie wybrała dla biednej, kochanej sfrustrowanej Lenobii. Co to ona powiedziała, kiedy się poznały i jeszcze sądziła, że Neferet jest jej przyjaciółką? A tak. Neferet przypomniała sobie. Rozmawiały o partnerach ludzkich i o tym, że żadna nie pragnie takiego. Neferet się nie przyznała, że ich obecność mrozi jej krew w żyłach - że nigdy by nie pozwoliła, aby człowiek dotknął jej bezkarnie. Ale wysłuchała zwierzeń Lenobii: "Niegdyś kochałam ludzkiego chłopaka. Kiedy go straciłam, mało nie pogrążyłam się w rozpaczy. To się nigdy już nie może powtórzyć, więc wolę się trzymać z dala od ludzi". Neferet zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i wbiła długie szpiczaste paznokcie w lewą dłoń. Kiedy krew wezbrała i zaczęła kapać, Neferet podała ją przenikliwym cieniom i pomyślała o kowboju, którego przeszczepiła na glebę uwalanego końskim nawozem wybiegu Lenobii. 284 Użycz mi teraz mocy, ciemności, Bym w nim uczucia mogła dostrzec. Ból, jaki czuła. w dłoni, był niczym w porównaniu z napływem lodowatej mocy, jaką otrzymała. Zapanowała nad nią i skierowała ją ku stajniom. Jej cierpienie od razu zostało nagrodzone. Poczuła ciepło i współczucie kowboja - jego radość i pragnienie. Zaśmiała się głośno, kiedy wyczuła, że jest zraniony i zdezorientowany, zwłaszcza że dotarło do niej rykoszetem coś, co mogłoby być tylko złamanym sercem Lenobii. - Cudownie! Wszystko idzie zgodnie z moimi planami! Z roztargnieniem odsunęła najbardziej agresywne macki ciemności, po czym polizała dłoń, by zamknąć rany. - Chwilowo to wszystko. Później będzie więcej - powiedziała i zaśmiała się, widząc, jak niechętnie macki przerywają karmienie się jej krwią. Tak łatwo mogła nimi manipulować. "One wiedzą, że jestem tak naprawdę wierna i ofiarowuję siebie tylko jemu, białemu bykowi. - Już na samą myśl o nim, o jego niesamowitej mocy, Neferet zadrżała z tęsknoty. - On jest tym wszystkim, czym powinien być bóg. Tyle się mogę od niego nauczyć". Neferet podjęła decyzję. Poda jakąś wymówkę wścibskiej Tanatos i wymknie się ze szkoły przed świtem. Musi pobyć w towarzystwie białego byka -musi wchłonąć więcej jego mocy. Zamknęła oczy i zaczęła wdychać nocne powietrze, dając się ponieść myślom o swoim partnerze, którym była sama ciemność. W tej chwili Neferet sądziła, że jest niemal szczęśliwa. I wtedy o n a jej przeszkodziła. O n a zawsze musiała jej przeszkodzić. Shaunee, poważnie. Nie możesz tu zostać. 285 Neferet uniosła wargę w pogardliwym uśmieszku, otworzyła oczy i spojrzała przez okno na znajdujący się w dole chodnik. Zoey chwyciła czarnoskórą koleżankę za rękę i najwyraźniej próbowała ją zatrzymać, nie pozwalając jej wyjść na parking. - Słuchaj, ja naprawdę próbowałam, ale dzisiaj było piekło. Piekło, rozumiesz? Więc idę teraz po torbę z rzeczami z tuneli, którą zostawiłam w busie, a potem wprowadzam się do mojego dawnego pokoju w szkole.. - Nie rób tego, proszę. - Muszę. Erin bez przerwy mnie rani. - Neferet miała wrażenie, że dziewczyna jest bliska łez. Jej słabość wywoływała w niej obrzydzenie. – Zresztą jakie to ma znaczenie? - Jesteś jedną z nas! - Neferet nienawidziła szczerej sympatii wyczuwalnej w głosie Zoey. - Możesz się wściekać na Erin. Możecie przestać być najlepszymi przyjaciółkami. Ale nie możesz pozwolić, żeby całe twoje życie rozpadło się z takiego powodu! - Nie moje życie się rozpada, tylko jej - odparła Shaunee. - Więc bądź od niej lepsza. Bądź sobą i może w ten sposób pokażesz Erin, jak ma znowu zostać twoją przyjaciółką. - Ale już nie bliźniaczką ... - Shaunee odezwała się tak cicho, że Neferet ledwo ją usłyszała. - Nie chcę być już niczyją bliźniaczką. Chcę być po prostu sobą. - I tak właśnie powinno być - uśmiechnęła się Zoey. - Idź na szóstą lekcję, a ja porozmawiam z Erin, obiecuję. Nadal należycie obie do naszego kręgu, a to musi coś znaczyć. Shaunee powoli pokiwała głową. - Okej. Pod warunkiem, że z nią pogadasz. - Pogadam. Neferet znów uśmiechnęła się z pogardą, bo Zoey przytuliła koleżankę, która po chwili ruszyła z powrotem ścieżką 286 prowadzącą do głównego budynku szkoły. Tsi Sgili spodziewała się, że Zoey pójdzie razem z nią, lecz nie. Zoey zwiesiła ramiona i potarła czoło, jakby bolała ją głowa. "Gdyby ta mała suka nie wtrącała się w sprawy innych, nie miałaby tylu zmartwień na głowie", pomyślała Neferet, przyglądając się, jak Zoey schodzi z chodnika i kopie głośno puszkę, którą bez wątpienia wyrzucił któryś z tych ludzkich specjalistów od trawnika. Neferet uśmiechnęła się, wiedząc, jaką reakcję wywołają porozrzucane śmieci u drobiazgowej Gai. Puszka zatrzymała się pod wystającym na zewnątrz korzeniem starego dębu - jednego z wielu, które porastały teren szkoły. Ogołocone z liści gałęzie poruszyły się w silnym podmuchu ciepłego wiatru, niemal zasłaniając jej widok Zoey. Zupełnie jakby próbowały ją chronić, gdy schyliła się, żeby podnieść puszkę. Chronić ją ... Neferet otworzyła szeroko oczy. A może Zoey faktycznie przydałaby się ochrona? Drzewa jej nie zapewnią - ze względu na tę nieznośną dziewczynę, która potrafi komunikować się z ziemią. Ale Zoey by nie wiedziała, że powinna wezwać żywioł, gdyby na skutek nagłego porywu wiatru – nagłego wypadku- gałąź się oderwała się i spadła na nią. Zanim Zoey by się zorientowała, co się dzieje, byłoby już za późno. Neferet: nawet się nie zawahała. Wbiła paznokcie w różowe blizny, które się jeszcze nie zagoiły. Przytrzymała dłoń, zbierając w niej krew, i powiedziała: Pij i wypełnij moje żądanie Niech szybko gałąź się odłamie. Ukrusz ją, wyrwij, ciśnij nią w dół. Zabij nią Zoey, złam ją na pół! 287 Przygotowała się na ból, który pojawiał. się zawsze, gdy ciemność karmiła się jej krwią, lecz ku jej zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło. Przeniosła wzrok z drzewa na dłoń. Klejące macki ciemności pełzły wokół niej, ale nie zbliżały się do krwi. Ogromna musi być ofiara, Gdy o coś takiego się starasz. Neferet poczuła w umyśle odpowiedź i rozpoznała w niej echo mocy swojego partnera. Czego chcesz ode mnie sam? Co w ofierze złożyć mam? Odpowiedź znowu się pojawiła pośród myśli Neferet. Gdy życie komuś zabrać chcesz, W ofierze inne życie złożysz też. Zoey zawsze powoduje jakieś problemy! Neferet z trudem powstrzymała irytację i złagodziła ton głosu, żeby nie urazić swojego partnera. Zmieniam więc szybko moje żądanie, Śmierć nie jest dobrym rozwiązaniem. Przeraź ją mocno, potłucz jej 'ciało, Lecz linię życia zachowaj całą. Macki ciemności z bolesną niefrasobliwością podpełzły do krwi zebranej w dłoni Neferet. Nawet nie drgnęła. Nie krzyknęła. Uśmiechnęła się tylko i wskazała na drzewo. Moja krew jest już twoja, Niech się dzieje wola moja! 288 Ciemność wystrzeliła z okna Neferet i imitując wiatr, okręciła się wokół konarów potężnego dębu. Macki ciemności niczym bicz oplotły naj niższą zwisającą gałąź. Rozległ się okropny wspaniały trzask! Gałąź złamała się i zaczęła spadać w dół, a zszokowana Zoey stała z otwartymi ustami i patrzyła bezradnie na to, co się dzieje. Pomimo tego, co powiedział jej partner, Neferet przez jedną wyjątkową chwilę wierzyła, że Zoey faktycznie zginie. A potem, nagle i niespodziewanie, na scenę wpadło coś zamazanego i powaliło Zoey na ziemię, a ogromny konar spadł z hukiem, nie robiąc nikomu krzywdy. Neferet przyglądała się z niedowierzaniem, jak Aurox i Zoey powoli wyplątują się z bezładnej kotłowaniny, jaką się stali, gdy ratował ją przed katastrofą, Neferet wydała z siebie dźwięk okropnego zdegustowania, odwróciła się od okna i zaciągnęła ciężkie zasłony. - Przekażcie mojemu partnerowi, że mógł ją nieco bardziej poturbować - odezwała się Neferet do wijących się czarnych macek, który stały się jej nieodłącznymi towarzyszami. Wiedziała, że przekażą to białemu bykowi jeśli nie dosłownie, to przynajmniej sens tego, co powiedziała. - Wydaje mi się, że moja krew jest warta coś więcej niż tylko poturlanie się po ziemi, chociaż doceniam, jak mądrym posunięciem było przybycie Auroksa na ratunek. Dzięki temu moje stworzenie będzie bohaterem w oczach tych głupich adeptów - dodała, po czym otworzyła szeroko szmaragdowe oczy, doznała bowiem olśnienia. - Jakaż to cudowna komplikacja, że głupią adeptką, która widzi bohatera w moim narzędziu, jest nikt inny jak Zoey Redbird! Ciemność obiła się jej o nogi, bo Neferet wyszła ze swojego pokoju, uśmiechając się przebiegle, i udała się na poszukiwanie Tanatos. * 289 Zoey A więc zrobiłam dobry uczynek - właściwie nawet dwa. Przekonałam Shaunee, żeby nie opuszczała tuneli, i podniosłam śmieć. Trzymałam właśnie w ręku puszkę i myślałam o tym, jak fajnie byłoby napić się schłodzonej coli, kiedy nagle potężny podmuch wiatru - szalejącego wariacko przez całą noc - uderzył w drzewo i rozległ się trzask. Złamała się gigantyczna gałąź wisząca prosto nad moją głową! Nie miałam czasu na nic, tylko zamarłam w miejscu i patrzyłam z przerażeniem na spadający konar. A potem on walnął mnie w bok, nisko i mocno, tak jak widziałam setki razy na boisku. Nie mogłam oddychać, miałam wrażenie, że przycisnęła mnie do ziemi tona facetów. - Złaź! - jęknęłam, próbując zrzucić z siebie jego nogę. Udało mi się na tyle, że coś mruknął i zsunął się ze mnie. Kiedy przestał mnie przygniatać, mogłam wreszcie złapać oddech. Uniosłam się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Mój umysł pracował na zwolnionych obrotach. Kątem oka dostrzegłam wielką gałąź, nadal kołyszącą się po uderzeniu o ziemię. "Mogła mnie zabić", pomyślałam i podniosłam wzrok, żeby spojrzeć na tego - kimkolwiek był - komu byłam winna ogromną wdzięczność. Wpatrywały się we mnie opalizujące oczy. W chwili gdy nasz wzrok się spotkał, Aurox uniósł ręce i zrobił krok do tyłu, jakby się obawiał, że rzucę się na niego. Ciepło rozeszło się od wiszącego mi na piersi kamienia proroczego i napełniło moje ciało gorącem nasilonym po dotknięciu skóry Auroksa. Chyba mi się tylko wydawało, lecz miałam wrażenie, że ciepło bijące od kamienia nadal wypełnia mnie całą, chociaż Aurox już mnie przecież nie dotykał. - Patrolowałem. - Tak - powiedziałam i odwróciłam wzrok, udając, że jestem, ach, tak zajęta strzepywaniem trawy i liści z koszuli. 290 Tymczasem próbowałam zapanować nad plątaniną myśli. Sporo patrolujesz. - Zobaczyłem cię pod drzewem. - Aha. - Nadal strzepywałam z siebie trawę i co tam jeszcze, a mój umysł w tym czasie krzyczał: .Aurox uratował ci życie!". - Nie chciałem się do ciebie zbliżać, ale usłyszałem, jak gałąź się łamie. Nie wierzyłem, że zdążę - rzekł Aurox drżącym głosem. Dopiero wtedy na niego spojrzałam. Wydawał się potężnie zakłopotany. I kiedy tak na niego patrzyłam, jak stoi, wyglądając jak kretyn zupełnie nie na miejscu, zdałam sobie nagle sprawę, że bez względu na to, kim naprawdę jest, w tym momencie jest po prostu chłopakiem, tak samo niepewnym jak każdy inny nastolatek. Zdenerwowanie i potworny niepokój, które czułam od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam, zaczęły powoli blednąć. - Cieszę się, że jednak zdążyłeś - powiedziałam spokojnym głosem, trzymając emocje na wodzy. Ostatnie, na co miałam ochotę, to gwałtowne wkroczenie Starka .. - I możesz opuścić ręce, przecież cię nie ugryzę ani nic takiego. Opuścił ręce i włożył je do kieszeni dżinsów. - Nie chciałem cię przewrócić. Nie chciałem wyrządzić ci krzywdy. - Dopiero ta gałąź dałaby mi popalić. A manewr był niezły, spodobałby się Heathowi ... - Ugryzłam się w język, ledwo wypowiedziałam te słowa. Czy ja oszalałam, żeby wspominać przy nim Heatha? Aurox wydawał się kompletnie skołowany. - To znaczy chciałam ci podziękować, że mnie uratowałeś - dodałam z westchnieniem. - Nie ma za co - odparł, mrugając szybko. Zaczęłam wstawać, więc podał mi rękę. Spojrzałam na jego dłoń: wydawała się zupełnie normalna. Nie miała żadnych śladów kopyt. 291 Wsunęłam w nią palce. Kiedy nasze dłonie się zetknęły, zrozumiałam, że wcześniej wcale sobie tego nie wyobraziłam. Jego dotyk wydzielał takie samo ciepło jak kamień proroczy. Kiedy tylko podniosłam się na nogi, zabrałam rękę. - Dzięki - powiedziałam. - Po raz drugi. - Nie ma za co. - Prawie się uśmiechnął. - Po raz drugi. - Pójdę lepiej na lekcję - przerwałam ciszę, która zakradła się między nas. - Muszę skończyć czyszczenie klaczy. - A ja muszę kontynuować patrolowanie. - Czyli chodzisz tylko na pierwszą lekcję? - zapytałam. - Tak, na polecenie Neferet. Pomyślałam, że jego głos zabrzmiał dziwnie. Nie wyczułam w nim smutku, raczej rezygnację i pewne zażenowanie. - W takim razie do zobaczenia jutro na pierwszych zajęciach.- Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym dodać. Aurox skinął głową. Odwróciliśmy się i każde ruszyło w swoją stronę, lecz coś, co wiązało się z pierwszą lekcją, nie dawało mi spokoju. W końcu przystanęłam. - Aurox, poczekaj. - Zaintrygowany wrócił do ułamanej gałęzi. - Hm ... to pytanie, które dzisiaj napisałeś ... było prawdziwe? - Prawdziwe? - No ... To znaczy naprawdę nie wiesz, kim jesteś? Zawahał się i miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim się odezwał. Widziałam, że usilnie myśli, być może zastanawia się nad tym, co może wyjawić, a czego nie. Już zamierzałam rzucić jakiś (fałszywy) frazes w rodzaju "nie martw się, nikomu nie powiem", kiedy rzekł: - Wiem, kim powinienem być. Ale nie wiem, czy tak naprawdę właśnie nim jestem. 292 Nasze spojrzenia się spotkały i wtedy dostrzegłam smutek w jego oczach. - Mam nadzieję, że Tanatos pomoże ci znaleźć odpowiedź na twoje pytanie. - Ja też mam taką nadzieję. - I zaskoczył mnie, dodając - Nie jesteś zła, Zoey. - No cóż, może nie jestem najmilszą dziewczyną na świecie, ale staram się nie być wredna. Pokiwał głową, jakbym powiedziała coś sensownego. - No dobrze, muszę naprawdę iść. Powodzenia w patrolowaniu. - Uważaj, jak będziesz przechodziła pod drzewami - odparł i odbiegł. Popatrzyłam na drzewo. Dziki, szalony wiatr przeobraził się w delikatny, ledwie zauważalny wiaterek. Stary dąb wydawał się mocny i niezniszczalny. Ruszyłam na zajęcia, myśląc, jak mylące bywają pozory. ) ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Zoey Zamierzałam wrócić na zajęcia. Na szóstą lekcję. Naprawdę. Mimo moich ostatnich wybryków nie jestem typem wagarowicza. To nigdy nie miało dla mnie sensu. Bo niby co, na drugi dzień zadanie domowe tajemniczo zniknie? A do tego dochodzi jeszcze cudowny bonus w postaci poważnych kłopotów . . Dlatego mówię NIE wszystkim zostawaniom po lekcjach i innym dziwacznym oraz kompletnie nieskutecznym szkolnym systemom karania, które wpychają dobre dzieciaki do jednej sali z recydywistami i członkami szkolnych gangów. I to niby ma zapobiec dalszym problemom? Tak czy inaczej, byłam już w połowie drogi do stajni, kiedy z cieni sąsiadujących z chodnikiem zmaterializowała się nagle Tanatos. Aż podskoczyłam i położyłam rękę na sercu, jakbym chciała się upewnić, że nie wyskoczy mi z klatki piersiowej. - Nie chciałam cię przestraszyć - powiedziała. - No cóż, to był dość przerażający dzień -' odparłam, po czym przypomniałam sobie, jak wiatr ją omiatał w klasie, kiedy wkurzyła się na Dallasa. - Czy masz dar komunikacji z powietrzem? - Tanatos uniosła brew, a wtedy przypomniałam sobie także, jak super groźna i potężna się wtedy wydawała. 294 - Oczywiście na .dobrą sprawę to nie mój interes. Nie chciałam być niegrzeczna. - Nie jest niegrzecznie pytać, a moja bliskość z powietrzem nie jest tajemnicą. Jednak to nie jest prawdziwy dar. Nie potrafię wezwać żywiołu, chociaż często pojawia się wtedy, gdy jest mi potrzebny. Uważam, że powietrze jest mi tak bliskie ze względu na mój prawdziwy dar. - Komunikacji ze śmiercią? - Teraz byłam naprawdę zaintrygowana. - Wydawało mi się, że to duch będzie blisko ciebie z tego powodu. - To rzeczywiście wydaje się logiczne, ale mój dar wyłącznie pomaga zmarłym przejść w Zaświaty, a niekiedy także pocieszać żywych, którzy zostali ze swoją rozpaczą - wyjaśniła Tanatos. Szłyśmy powoli, łapiąc wspólny rytm. - Zmarli poruszają się jak wiatr, a przynajmniej tak ja ich widzę. Są eteryczni, przezroczyści. Wydaje się, że nie mają cielesnej powłoki, chociaż w rzeczywistości są bardzo realni. - Jak wiatr - zauważyłam, dostrzegając analogię. - On też jest prawdziwy. Porusza rzeczami, chociaż go nie widać. - Właśnie. Dlaczego pytasz o powietrze? - 'Bo dzisiaj się zachowywało jak szalone. Zastanawiałam się, czy poczułaś coś dziwnego. - Jakby ktoś nim manipulował? - O, tak. - Nie, nie mogę powiedzieć, że czułam, jakby ktoś manipulował powietrzem. - Tanatos popatrzyła na gałęzie najbliższego drzewa, którymi wiatr poruszał delikatnie, leniwie, w rytm jakiejś niesłyszalnej melodii. - Wszystko wydaje się takie spokojne. - To prawda - przyznałam i zaczęłam myśleć, że może to jednak nie żywioł powietrza był odpowiedzialny za złamanie konaru, który niemal zwalił mnie z nóg. "Nie bądź tak beznadziejnie paranoidalna", napomniałam się stanowczo. 295 Następne słowa wypowiedziane przez Tanatos sprawiły, że zupełnie wyleciały mi z głowy wszystkie dziwne wiatry i paranoje. - Zoey, mam do ciebie dwie sprawy. Najpierw chciałam cię o coś zapytać, a potem poprosić cię o wybaczenie. - Możesz mnie pytać, o co chcesz. - "Tylko będę bardzo ostrożna, zanim ci odpowiem", dodałam w myślach. - Ale nie wiem, do czego ci moje wybaczenie. - Najpierw pytanie, później ci wyjaśnię. Chciałam zapytać, czy przyłączyłabyś się jutro do dyskusji w klasie. - Tanatos uniosła rękę, żeby mnie powstrzymać, bo już otwierałam usta, by powiedzieć: "Jasne, nie ma sprawy". - Powinnaś wiedzieć, że dyskusja będzie dotyczyła tego, jak się uporać ze śmiercią rodzica. Nagle zaschło mi w gardle. Przełknęłam ciężko ślinę. - To będzie dla mnie trudne, bo jeszcze nie uporałam się ze śmiercią mojej mamy. Tanatos pokiwała głową. - Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała z sympatią. - Ale kilkoro innych uczniów też nie uporało się ze stratą rodzica, chociaż tylko twoja strata jest skutkiem śmierci. - Hę? - Trzy inne osoby zadały takie samo pytanie jak ty. - Naprawdę? - Tak. Musisz wiedzieć, że to powszechne zjawisko dla tych z nas, którzy przejdą Przemianę. Choć nie jesteśmy nieśmiertelni, żyjemy dłużej od naszych rodziców. Wielu z nas, wkraczając w wampirskie życie, zrywa więzi ze śmiertelnymi z dzieciństwa, bo w ten sposób nieuchronna strata bliskich osób staje się mniej bolesna. Inni utrzymują kontakty z ludźmi z przeszłości, dzięki czemu jest im łatwiej na początku. 296 - Ani jedno, ani drugie mnie nie dotyczy. Nie jestem wampirem, a moja mama nie umarła ot tak, ze starości, tylko została zamordowana. - Byłaś z nią bardzo związana? Zamrugałam, nie chcąc się rozpłakać. - Nie. Przez ostatnie trzy lata nie bardzo. - Więc najgorsze dla ciebie jest to, jak umarła? Zanim odpowiedziałam na to pytanie, zastanowiłam się głęboko. - Częściowo chyba tak. Gdybym wiedziała dokładnie, co się stało, pomogłoby mi to zamknąć ten rozdział. Ale jest jeszcze coś: teraz, kiedy jej nie ma, nie istnieje już szansa na to, że jeszcze kiedyś będziemy blisko. - Ta szansa minęła jedynie w tym życiu. Jeśli twoja mama zaczeka w Zaświatach, tam się spotkacie - odparła Tanatos. - Czy ona znała boginię? Uśmiechnęłam się, tym razem przez łzy. - Mama nie znała Nyks, ale Nyks znała moją mamę. Bogini zesłała mi sen tej nocy, kiedy mama zginęła. Zobaczyłam, jak wita mamę w Zaświatach. - A więc powinnaś poczuć się lżej na duszy. Pozostaje ci tylko niepewność co do okoliczności jej śmierci. - Morderstwa - poprawiłam Tanatos. - Mama została zabita. Zaległa dłuższa cisza. - A jak dokładnie zginęła? - zapytała Tanatos po chwili. - Policja mówi, że zabili ją narkomani, którzy włamali się do domu babci. Mama akurat do niej przyjechała i weszła im w drogę. - Mój głos wydawał się pusty, był taki jak całe moje wnętrze. - Nie, pytam o to, jak zadano jej śmierć. Jakie odniosła rany? Przypomniałam sobie, jak babcia mówiła, że to było brutalne morderstwo, lecz mama nie cierpiała. 297 Przypomniałam sobie cień, który przeszedł po twarzy babci, gdy mi o tym opowiadała. Znowu przełknęłam ciężko ślinę. - Zamordowano ją brutalnie. Tyle dowiedziałam się od babci. - Babcia widziała jej ciało? - Babcia ją znalazła. - Zoey, czy sądzisz, że twoja babcia porozmawiałaby ze mną o tym morderstwie? - Na pewno. A dlaczego? Co by z tego przyszło? - Nie chcę ci robić niepotrzebnych nadziei, ale jeśli śmierć jest gwałtowna, zostawia odcisk na ziemi i niekiedy potrafię dotrzeć do obrazów zbrodni. - Zobaczyłabyś, jak mama zginęła? - Być może. Nie mam jednak pewności. Najpierw musiałabym zapytać twoją babcię, dowiedzieć się, czy to w ogóle możliwe. - Nie mogę zagwarantować, ile babcia powie. W tej chwili przestrzega rytuału siedmiu dni oczyszczenia po śmierci. - Zauważyłam pytające spojrzenie Tanatos, więc wyjaśniłam: - Babcia należy do starszyzny plemiennej Czirokezów, pielęgnuje pradawną wiarę i wszystkie rytuały. - W takim razie powinnam z nią porozmawiać niezwłocznie, w przeciwnym razie nie ma co liczyć na wskrzeszenie obrazów śmierci twojej mamy. Ile dni upłynęło od morderstwa? - Zginęła w ubiegły czwartek w nocy. Tanatos pokiwała głową. - Jutro minie piąta doba od jej śmierci. Muszę porozmawiać z twoją babcią jeszcze dzisiaj. - Dobrze. Zabiorę cię na jej lawendową farmę, ale wiem, że nie chce, by ktokolwiek tam chodził, dopóki nie przeprowadzi oczyszczenia. - Zoey, czy twoja babcia ma telefon komórkowy? - Ma ... Chcesz do niej zadzwonić? 298 Usta Tanatos wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek, Zoey. Nawet ja to dostrzegam. Czując się jak kompletna kretynka, wyrecytowałam z pamięci numer do babci. Tanatos zapisała go w swoim iPhonie. - Zadzwonię, ale wolałabym zrobić to na osobności. Spojrzenie Tanatos mówiło, że nie chce, żebym słyszała; jakie pytania będzie zadawała babci, więc szybko pokiwałam głową. - Rozumiem. Nie ma sprawy. I tak muszę iść na lekcję. - Mogę najpierw prosić cię o wybaczenie? - Oczywiście. Tylko za co? - Za to, że powiedziałam nieprawdę. Chciałam, żebyś mi wybaczyła, i jednocześnie chciałabym cię prosić, żebyś to, co ci powiem, zatrzymała wyłącznie dla siebie. Nie zdradzaj tego ani swojemu wojownikowi, ani najlepszej przyjaciółce. - Okej. Dochowam tajemnicy. - Kiedy Stark zapytał, czy widzę ciemność otaczającą Neferet i czerwonych adeptów Dallasa, moja odpowiedź była kłamstwem. - To znaczy, że widzisz ciemność? - Widzę. Pokręciłam głową. - Musisz poprosić o wybaczenie Starka, Rephaima i Stevie Rae. To oni widzą ciemność, więc ich to kłamstwo najbardziej zaboli. - Nie mogą się dowiedzieć. Dałaś mi słowo, że utrzymasz to w tajemnicy. - Dlaczego? Dlaczego ja mogę wiedzieć, a oni nie? Tanatos nie udzieliła mi prostej odpowiedzi, tylko zaczęła mówić: - Przeżyłam już prawie pięćset lat. Przez większość tego czasu codziennie miałam do czynienia ze śmiercią. 299 Widziałam ciemność. Widziałam rzeź, jakiej dokonywała, widziałam cenę, widziałam pozostałości. Rozpoznaję macki ciemności i dobrze znam jej cienie. Być może dlatego, że obserwuję ją od tak dawna, widzę także jej przeciwieństwo, które osłabia siłę ciemności, powoduje jej upadek. - O czym ty mówisz?! - Miałam ochotę krzyczeć. - O tobie, Zoey Redbird. Jest w tobie coś, czego ciemność nie może dotknąć. Dlatego twoim przeznaczeniem jest stanąć na czele bitwy ze złem. - Nie zamierzam stać na czele żadnej bitwy. Ty to zrób. Poproś Dariusa. Albo nawet Starka. Kurczę, ściągnij Sgiach i strażników! Oni wszyscy są przywódcami. Są wojownikami i wiedzą, jak walczyć. Ja nie wiem nic. Nie wiem nawet, co mam zrobić bez mamy - zakończyłam, z trudem łapiąc oddech i trzymając się za serce. Tanatos się nie odzywała, a kiedy spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami, w końcu udało mi się wydobyć z siebie spokojniejszy głos. - Ja tego nie chcę - powiedziałam. - Chcę tylko być normalną nastolatką. - Być może po części dlatego właśnie, że nie chcesz, spadło to na twoje barki, młoda najwyższa kapłanko. Być może władza, jaka się z tym wiąże, nie zdeprawuje cię w żaden sposób . . - Zupełnie jak Frodo ... - szepnęłam bardziej do siebie niż do Tanatos. - On nigdy nie chciał tego przeklętego pierścienia. - J. R. R. Tolkien. Dobre książki, rewelacyjne filmy. Spojrzałam na Tanatos. - No tak, wiem. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Zapewne posiadasz kablówkę. - Oczywiście, że posiadam kablówkę. - To super dla ciebie, ale może wrócimy do sprawy Powiernika Pierścienia. O ile dobrze pamiętam, a pamiętam, 300 bo chyba z tysiąc razy widziałam pełną wersję kinową, Frodo zostaje praktycznie zrujnowany przez pierścień, którego wcale nie chce. - I dlatego właśnie udaje mu się ocalić świat od ciemności - odparła Tanatos. Poczułam, jak po plecach przechodzi mi lodowaty dreszcz. - Nie chcę umierać. Nawet po to, żeby uratować świat. - Śmierć i tak do nas wszystkich przyjdzie. - Nie jestem Powiernikiem Pierścienia - pokręciłam głową. - Jestem zwykłą dziewczyną. - Dziewczyną, która już wydarła ciemności swoje życie, i to nie raz. - No dobra, skoro to wiesz i skoro wiesz, że Neferet stoi po stronie ciemności, bo w i d z i s z to na własne oczy, dlaczego udajesz, że tak nie jest? - Jestem tu po to, żeby raz na zawsze rozwiązać sprawę Neferet i strony, po której stoi. - Więc powiedz Najwyższej Radzie, że otacza ją ciemność! - Ma zostać delikatnie napomniana, a później wrócić, być może jako silniejsza osoba, która wyrządzi jeszcze więcej złego? A jeśli ona naprawdę została partnerką ciemności? Jeśli to prawda, Najwyższa Rada musi wystąpić przeciwko niej z całą mocą. A żeby tak się stało, potrzebne nam niezbite dowody na to, że Neferet odwróciła się całkowicie i na zawsze od Nyks. - A więc po to tu jesteś. Żeby zdobyć te dowody. - Tak. - Nie powiem nikomu o tym, że widzisz ciemność. I mówię szczerze: przygotuj się, żeby zobaczyć cały obraz sytuacji. Przygotuj się na znalezienie dowodów, bo wiem całą duszą, że Neferet całkowicie przeszła na drugą stronę- powiedziałam i o mały włos nie dodałam, że Neferet stała się nieśmiertelna. 301 Ale nie. To akurat Tanatos musi odkryć sama. - I wybaczam ci. Tylko obiecaj, że będziesz miała otwarte oczy, a kiedy nadejdzie pora, dopilnujesz, żeby Najwyższa Rada zrobiła co trzeba. - Daję ci słowo. - Dziękuję, Tanatos wybrała numer do mojej babci, a ja w końcu wróciłam na szóstą lekcję. Shaunee Shaunee nie miała wcześniej pojęcia, jak okropnie jest n i e b y ć bliźniaczką Erin. Zupełnie jakby to jedno - że Erin nie jest już jej najlepszą przyjaciółką - zmieniło całkowicie jej życie. To było takie cholernie skomplikowane. Kiedy właściwie Shaunee przestała być Shaunee, a stała się jedną z Bliźniaczek? Nie miała pojęcia. Zostały naznaczone tego samego dnia i zjawiły się w Domu Nocy w Tulsie o tej samej godzinie. I od razu się zaprzyjaźniły. Shaunee uważała, że to dlatego, że są jak duchowe siostry, i wcale nie miało znaczenia, że ona jest czarna, a Erin biała. Że ona pochodzi z Connecticut, a Erin z Tulsy. Zaprzyjaźniły się i Shaunee przestała czuć się taka samotna. Zwłaszcza że już nigdy nie musiała być sama. Dosłownie. Dzieliły pokój, miały taki sam plan lekcji, chodziły na te same imprezy i nawet umawiały się wyłącznie z chłopakami, którzy się kumplowali. Shaunee siedziała sama w autobusie. Słyszała, że gdzieś z tyłu Erin śmieje się z Kramishą. Przez sekundę mała podła myśl wkradła się jej do głowy: "Widać, że zamieniła mnie na inną czarnoskórą przyjaciółkę". Ale Shaunee od razu odpędziła od siebie takie bzdury. Nie chodziło przecież o kolor skóry. 302 Chodziło o to, żeby nie być samą. Szczyt ironii, bo to, że doszła do takiego wniosku, doprowadziło ją właśnie do samotności. - Hej, mogę usiąść koło ciebie? Shaunee przestała się wpatrywać w jaśniejące powoli za oknem niebo i przeniosła wzrok na stojącego w przejściu Damiena. - Tak, pewnie. - Dzięki. - Usiadł obok i położył między nogami ciężką torbę z książkami. - Mam tyyyyyle zadane. Ty też? - Tak. Chyba. Słuchaj, widziałeś Zo na szóstej lekcji? - Na szóstej nie. Ona ma jazdę konną, a ja zajęcia biznesowe, ale widziałem ją zaraz po szkole. A co? Coś się stało? - Wyglądała okej? - Okej? To znaczy fizycznie okej czy w sensie, że niezestresowana? - Ona jest zawsze zestresowana. Fizycznie. - Wszystko było okej. Co jest grane? - Nic - powiedziała Shaunee. - Tylko ... widziałam ją _ na początku szóstej lekcji. Rozmawiałyśmy przy parkingu, a potem rozeszłyśmy się do klas. - Shaunee zaczęła się wpatrywać w Damiena, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć mu prawdę. - Czułeś może coś dziwnego w powietrzu? Damien przechylił głowę. - Nic dziwnego nie czułem. To znaczy wiało dzisiaj, ale to nic nadzwyczajnego w Oklahomie. No wiesz, jesteśmy stanem, w którym "wiatr smaga równiny" - zaśpiewał. - Wiem, panie z broadwayowskich musicali. Chciałam powiedzieć, że wiatr naprawdę ostro dmuchał, kiedy rozstałam się z Zo, i wydawało mi się, że ktoś coś mówił o spadających gałęziach ... - Faktycznie spadła gałąź - wtrącił Stark, który razem z Zoey zajmował właśnie siedzenie przed nimi. 303 - Dmuchało psychodelicznie - odezwała się Stevie Rae i usiadła wraz z Rephaimem w rzędzie naprzeciwko. Ale to tak jakbym mówiła, że ryż jest biały. - A co to niby- miało znaczyć, do nędznej dupy? Afrodyta zmusiła Zoey, żeby się przesunęła, i sama przycupnęła na krawędzi siedzenia. Darius zliczył obecnych, usiadł za kierownicą i ruszył. - To oznacza, palantko, że Damien wie, że wiało, bo ma dar komunikacji z wiatrem. A ryż jest biały. Nie rozumiem, czego można nie załapać w tej analogii - powiedziała Stevie Rae. - Po. Prostu. Milcz - zakomenderowała Afrodyta. - Ryż może być też brązowy - odezwała się Shaunee. Afrodyta uniosła brew. - Czyżbyś właśnie rzuciła sarkastyczną uwagę na temat 'swojej bliźniaczki? - Tak. - Shaunee spojrzała na Afrodytę bez mrugnięcia. - Najwyższy czas - odparła Afrodyta, po czym prychnęła i odwróciła wzrok. - A jeśli chodzi o wiatr - zaczęła Zoey. - Dzisiaj wiał jak szalony. Nawet złamał gałąź jednego z tych starych dębów. - Wzruszyła ramionami. - Tylko jak powiedział Damien, w Oklahomie często wieje. A właśnie, Damien! Wiedziałeś, że Tanatos ma niewielki dar komunikacji z wiatrem? - Ojeju! Ale faktycznie, wcale mnie to nie dziwi! Widzieliście, jaka zrobiła się superstraszna, kiedy Dallas rzucił w klasie te swoje idiotyczne komentarze? Nie mogłem uwierzyć... Shaunee się wyłączyła, lecz cały czas obserwowała Zoey. Czekała, aż ta powie coś - cokolwiek - o tym, co się naprawdę wydarzyło, kiedy spadła gałąź. Shaunee bowiem wiedziała. Widziała całe to zdarzenie. 304 Autobus podskakiwał na wybojach, zmierzając ku budynkowi dworca, a Shaunee zrozumiała, że Zoey nie zamierza niczego mówić. "Okej, może przed chwilą powiedziała Starkowi, co się stało: że zostałaby zmiażdżona przez spadający konar, gdyby nie uratował jej Aurox". Kiedy zatrzymali się na przejeździe kolejowym jak superhiperkretyni w mikrobusiku i rozmowy na chwilę zamarły, Shaunee się odezwała: - Nie wydaje wam się dziwne, że Aurox chodzi na jedne zajęcia, a przez resztę dnia nic nie robi, tylko patroluje teren szkoły jak jakiś android? - To nie jedyna dziwna rzecz w tym facecie - zauważyła Afrodyta. - Ale to żadne zaskoczenie, w końcu jest zabawką Neferet. - Nie uważam, żeby uprawiali seks - powiedziała Zoey. - Dlaczego? - Shaunee przyjrzała się jej badawczo. - Nie wiem - odparła Zoey z nonszalancją. - Chyba dlatego, że Neferet nie sprawia takiego wrażenia. Zachowuje się raczej, jakby był jej niewolnikiem. - Neferet się zachowuje, jakby cały świat był jej niewolnikiem - zakpił Stark. - Mogę się założyć, że Pani Oko Martwej Ryby jest wkurzona tym, że cała nasza grupa została zabrana z jej klasy - powiedziała Afrodyta. - Oczywiście, że tak. Zwłaszcza że Tanatos jest naprawdę dobrą nauczycielką - oznajmiła Stevie Rae. - A właśnie - zwróciła się do Afrodyty. - Nie podobało mi się, że dzisiaj na lekcji tak beznadziejnie wyrażałaś się o naszym bardzo krótkim i bardzo aseksualnym Skojarzeniu. Tak się składa, że ono mnie także dotyczyło, i mogę ci powiedzieć, że ja też nie miałam z tego takiej frajdy jak pitbull w stadzie kotów. - Proszę, tylko nie mów, że właśnie zaprezentowałaś mi kolejną z tych swoich debilnych analogii - prychnęła Afrodyta. 305 Shaunee nie włączyła się do sprzeczki, która trwała przez całą drogę, dopóki nie zatrzymali się przed dworcem. Przez cały ten czas przyglądała się Zoey. Zanim wysiedli z autobusu, była pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Stark nie ma zielonego pojęcia o tym, że Aurox uratował życie Zoey. Po drugie, że ona by nie wiedziała tego wszystkiego o Auroksie, Starku i Zoey, gdyby nadal pozostawała bliźniaczką Erin, ponieważ byłaby tak zajęta stanowieniem połowy drugiej osoby, że nie przykładałaby uwagi do nikogo i niczego innego. Shaunee nie miała bladego pojęcia, o co chodzi pomiędzy Zoey i Auroksem, ale wiedziała, że będzie miała oczy i uszy otwarte i jeśli można to rozpracować, właśnie ona to zrobi. Sama. Samodzielnie. I nagle okazało się, że to wcale nie wydaje jej się takie straszne. Uśmiechnęła się - po raz pierwszy, odkąd przestała stanowić uzupełnienie Erin. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412