Dajjcie nam wybór - Głos ma większość

Transkrypt

Dajjcie nam wybór - Głos ma większość
Dajcie nam wybór
Wystąpienie w Sejmie 4 marca 2015
KAROLINA ELBANOWSKA
Nie jesteśmy poddanymi królów i panów. Jesteśmy obywatelami tego kraju, jesteśmy
suwerenem, i to państwo tutaj mają rolę służebną wobec nas, obywateli. To my was
wybraliśmy nie po to, byście nam rozkazywali, byście nami rządzili, tylko byście nam
służyli. Taka jest rola demokracji.
Gdy 1,5 roku temu Sejm Rzeczypospolitej Polskiej odrzucił głos miliona obywateli, którzy
podpisali się pod wnioskiem o referendum edukacyjne, w tym miejscu stał pan premier Tusk
i przemawiał do państwa, a przedstawicielom wnioskodawców nie udzielono wówczas głosu.
Wtedy stanął tutaj jeden z nas z dużym niebieskim transparentem z napisem: „Dzieci
i rodzice głosu nie mają”. Otóż dzisiaj jesteśmy tutaj znowu i dzisiaj mówimy państwu:
A właśnie, że mają. Mimo że odrzucono wniosek miliona obywateli, my, rodzice, nie
poddajemy się i wracamy do Sejmu z wnioskiem obywatelskim o nazwie „Rodzice chcą mieć
wybór”.
Państwo opresyjne
Jesteśmy w tym kraju jako rodzice dyskryminowani. Mówi się ostatnio wiele o 25 latach
wolności. My tej wolności nie doświadczamy. Powiem szczerze: czujemy się czasami jak
w państwie opresyjnym. Jako matki od samego początku, od chwili, gdy nasze dzieci są
maleńkie jak końcówka szpileczki, kochamy je z całego serca. Za nasze dzieci jesteśmy
gotowe pójść w ogień, oddać za nie życie, jeśli trzeba. Jeśli trzeba, wstajemy w nocy, jeśli
trzeba, opiekujemy się nimi, gdy są chore, rezygnujemy z naszych pasji, oddamy wszystko w
imię ich zdrowia, dobra i szczęścia. W imię dobra naszych dzieci jesteśmy gotowe zebrać
chociażby 1,6 mln podpisów pod wnioskami obywatelskimi. Dzisiaj przychodzimy do państwa
z jednym tak naprawdę bardzo małym i prostym postulatem. Dajcie nam, rodzicom, wybór.
Nie prosimy o przywileje, nie prosimy o pieniądze, nie prosimy o nic więcej, tylko o to,
abyście uszanowali nasze konstytucyjne prawo do decydowania o edukacji naszych dzieci.
Historia lubi się powtarzać. Staliśmy w tym miejscu już trzy razy i były już trzy panie
minister. Nigdy ani pani minister Hall, gdy był wniosek 350 tys. obywateli dotyczący ustawy
„Sześciolatki do przedszkola”, ani pani minister Szumilas, gdy był wniosek miliona obywateli
o referendum edukacyjne, ani dzisiaj pani minister Kluzik-Rostkowska, nie pofatygowały się
do Sejmu, żeby wysłuchać tego, co mają do powiedzenia rodzice w Polsce. W tym roku
szkolnym do klas I rząd chce wysłać dwa najliczniejsze od kilkunastu lat roczniki – 2008
i 2009. Nawet jeśli we wrześniu pójdzie do szkół tylko połowa rocznika 2008, to będzie
prawie dwa razy więcej dzieci niż zwykle w klasach I, to będzie 650 tys. pierwszaków.
Skutkiem tego będą takie sytuacje, jak na warszawskiej Białołęce, gdzie już dzisiaj są klasy
oznaczone literami do „p”. Za chwilę zabraknie alfabetu, żeby oznaczyć wszystkie klasy w
szkołach. Jaką edukację chce tym dzieciom zapewnić dzisiaj państwo polskie?
Kłamstwo „europejskie”
Zwolennicy reformy wielokrotnie odwoływali się do tego, że w Europie wszystkie
sześciolatki chodzą do szkoły. Otóż to nie jest prawda, szanowni państwo. Tylko w 13 z 27
państw członkowskich Unii Europejskiej przewiduje obowiązek szkolny dla sześciolatków.
Pozostałe kraje pozostawiają wybór rodzicom lub posyłają do szkół tylko część rocznika
1/4
sześciolatków. Proszę bardzo, Szwecja – w pierwszych klasach są siedmiolatki, tylko 1,5 proc.
dzieci wśród pierwszaków to sześciolatki; Bułgaria – sześciolatki uczęszczają do szkół tylko za
zgodą rodziców, obowiązek taki mają siedmiolatki; Dania – obowiązek edukacji szkolnej jest
od siódmego roku życia; Estonia – obowiązek obejmuje dzieci, które ukończyły siedem lat
przed 1 października – i do tego jeszcze, co jest ciekawostką, w Estonii klasy mogą być
maksymalnie 24-osobowe; Finlandia – najlepszy system edukacyjny świata, w pierwszej
klasie są siedmiolatki; Łotwa, Litwa – do klas pierwszych posyła się siedmiolatki.
Liechtenstein – do klas pierwszych posyła się tylko te sześciolatki, które do końca czerwca
danego roku ukończyły sześć lat. W 2011 r. do klas pierwszych poszło tylko 58 proc. 6-letnich
Austriaków, 50 proc. 6-letnich Czechów, 50 proc. 6-letnich Słowaków i tylko 62 proc.
niemieckich sześciolatków. W Austrii dzieci urodzone po 31 sierpnia mają obowiązek szkolny
jako siedmiolatki. W Czechach i na Słowacji do szkoły idą tylko te dzieci, które mają
ukończone sześć lat w momencie rozpoczęcia roku szkolnego.
W Polsce od września tego roku do klas pierwszych ministerstwo edukacji wysyła już nie
tylko sześciolatki, wysyła także dzieci 5-letnie. Różnica wieku między dzieckiem najstarszym
w klasie a dzieckiem najmłodszym może wynosić nawet ponad dwa lata. Jeśli dziecko
urodziło się w grudniu, będzie miało być może obok siebie w ławce dziecko nawet o dwie
głowy wyższe. Natomiast za naszą granicą, w Niemczech, np. w Brandenburgii, dzieci, które
urodziły się 1 października, mają taki obowiązek dopiero w kolejnym roku szkolnym. Dzieci
z rocznika 2009 urodzone w Hamburgu obejmuje ten obowiązek tylko wtedy, jeśli się
urodziły przed 1 lipca. Hesja – dzieci urodzone do 30 sierpnia mają taki obowiązek, dzieci
urodzone w trzecim i w czwartym kwartale mają wolny wybór; Nadrenia-Palatynat – dzieci
urodzone do 30 sierpnia mają taki obowiązek, dzieci urodzone po 1 września mają wolny
wybór. A tu wielokrotnie powtarzano, że wszystkie dzieci w Europie idą do pierwszej klasy
jako sześciolatki. Trzeba to odkłamać.
Fikcja odraczania
Dzisiaj słuchają nas rodzice dzieci z rocznika 2009. Oni też chcieliby, tak jak jest
w przypadku dzieci niemieckich, mieć wolny wybór. Oni chcieliby mieć wolny wybór w sprawie edukacji swoich dzieci. Wiem, że niektórzy z państwa będą mówili, że można odroczyć
obowiązek szkolny sześciolatka. Otóż, szanowni państwo, w naszej fundacji już w zeszłym
roku uruchomiliśmy infolinię w sprawach odraczania. Pracują przy obsłudze tej infolinii
eksperci, którzy specjalizują się w prawie oświatowym i pomagają rodzicom poznać ich
prawa. W zeszłym roku mieliśmy dyżury przez dwa–trzy dni w tygodniu, w tym roku
koniecznością są dyżury codzienne, ponieważ telefony w sprawie odraczania po prostu
przeszkadzały w pracy całej fundacji. Pod wszystkie numery telefonów, jakie mamy
w fundacji, a mamy kilka infolinii, kilka numerów telefonów wsparcia, non stop dzwonią
rodzice w sprawie odraczania obowiązku sześciolatków.
Mówią, że czują się, jakby czas się cofnął, jakby znowu był PRL. Psycholodzy mówią
rodzicom wprost: bardzo chcielibyśmy odroczyć obowiązek szkolny, widzimy, że państwa
dziecko ma deficyty, ale niestety nie możemy, dlatego że stracimy pracę. Naciski na psychologów, na pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych idą z samej góry
i z samorządu. Z samej góry, bo wiceminister edukacji pan Slawecki w zeszłym roku w maju
wysłał do wszystkich samorządów w Polsce okólnik, w którym stwierdził, że opinie
o odroczeniu spełniania obowiązku szkolnego wydawane przed majem są niemiarodajne.
Pan minister sam staje się instancją ustawodawczą – stwierdza, że nie można odraczać
obowiązku szkolnego przed majem, a psycholodzy, bojąc się konsekwencji, rzeczywiście
2/4
odsyłają rodziców, wyznaczając maj. Tyle tylko, że rekrutacje do przedszkoli trwają teraz,
a nie w maju.
Naciski na psychologów są też ze strony władz samorządowych. Już kilka lat temu gazety
pisały o tym, że psycholodzy warszawscy wystosowali list protestacyjny do władz Warszawy
przeciwko wywieraniu na nich presji, przeciwko łamaniu ich etosu zawodu zaufania publicznego. Psycholodzy mówili, że są zastraszani, że nie pozwala im się mówić rodzicom
prawdy o tym, że sześciolatek nie ma gotowości szkolnej. Dzisiaj dzieje się dokładnie to
samo.
Nie ma przedszkoli, posłać do szkoły
Kolejną kwestią jest sprawa pięciolatków w szkołach. Nasz rząd zamiast przeznaczyć
pieniądze na doinwestowanie edukacji przedszkolnej, postanowił załatwić sprawę na szybko:
czyli zamiast przygotować bazę przedszkolną, rząd wprowadził obowiązek edukacji pięciolatka.
Pani minister Hall od 2011 r. nakazała wszystkim pięcioletnim dzieciom w Polsce spędzać
pięć godzin na edukacji przedszkolnej. Problem polega na tym, że w Polsce brakuje przedszkoli. Co trzecia polska gmina nie ma publicznego przedszkola, ma tylko np. oddział
przedszkolny przy szkole, gdzie jest gimnazjum. Tam już dzisiaj są problemy lokalowe, zresztą
były od zawsze, ponieważ ta sama reforma, którą wprowadziła pani minister Hall, ułatwiła
likwidację szkół, tak że dzisiaj dzieci coraz częściej chodzą do takich szkolnych hurtowni,
gdzie jest podstawówka, przedszkole, gimnazjum, a nawet są takie zespoły, gdzie jest jeszcze
liceum.
Do takich szkół państwo polskie od 2011 r. posyła obowiązkowo wszystkie pięcioletnie
dzieci na tzw. edukację przedszkolną, która niestety z edukacją przedszkolną nie ma nic
wspólnego.
Jeśli jakieś dziecko ma to nieszczęście urodzić się w grudniu, a jeszcze ma ten niefart, że
urodziło się na wsi, to jego rodzice, czy im się to podoba, czy nie, mają obowiązek posłać to
malutkie dziecko do oddziału przedszkolnego przy szkole, gdzie po korytarzach chodzą gimnazjaliści, gdzie w świetlicy jest przechowalnia, a nie opieka, bo jest mało miejsca i bardzo
dużo dzieci, bo jest hałas, huk. To absolutnie nie są warunki dla tak małego dziecka. Za
obowiązkiem wprowadzonym przez panią minister Hall w 2011 r. nie poszły absolutnie żadne
pieniądze na edukację przedszkolną, samorządy otrzymywały kolejne zadania, kolejne obowiązki, na które nie miały pieniędzy, i przedszkola są dzisiaj likwidowane.
Dzisiaj, mimo że samorządy nadal chcą zamykać przedszkola, wprowadza się prawo do
edukacji dla czterolatków. To oczywiście brzmi wspaniale, wszyscy byśmy chcieli, żeby
wszystkie czterolatki miały możliwość korzystania z edukacji przedszkolnej, ale co robi samorząd w sytuacji, kiedy nie idą za tym pieniądze? Otóż powiem państwu, jaka jest recepta
samorządu na brak miejsca w przedszkolach dla dzieci czteroletnich, którym od września
tego roku samorząd ma obowiązek zapewnić w nich miejsce. Podam przykład gminy Michałowice. Dostaliśmy maila od rodziców z Michałowic, że wójt bez żadnych konsultacji ze
społecznością lokalną podjął decyzję, żeby wszystkie dzieci pięcioletnie przerzucić od
września tego roku do oddziału przedszkolnego w szkole, gdzie jest gimnazjum. Właśnie
w Michałowicach do takiej szkoły, gdzie już dzisiaj są ogromne problemy lokalowe, gdzie jest
maleńka świetlica, gdzie dzieci na korytarzu jedzą posiłki z plastikowych pudełek, dostarczone przez firmę cateringową, pan wójt posyła obowiązkowo wszystkie pięciolatki, wyrzuca
je z przedszkola. Buta władzy, zarówno tej na górze, jak i tej na dole, jest widoczna – można
już nie spotykać się z rodzicami, można już z nimi nie rozmawiać, można wyrzucać maleńkie
dzieci z przedszkola do hurtowni w szkole.
3/4
Pięciolatek o świcie
Można sobie znaleźć w internecie takie oto rozkłady jazdy gimbusów. Proszę bardzo,
Świńcz – gimbus przyjeżdża o godz. 6.30, także po sześciolatki, po pięciolatki. To są maleńkie
dzieci. Klasa 0, proszę bardzo, gimbus przyjeżdża na godz. 7.30, innego dnia – od godz. 12.40
do godz. 17.30, 17.50. Kiedyś o tej porze była wieczorynka, a teraz dzieci siedzą w szkole,
prowadzona jest tzw. edukacja przedszkolna. Postanowiliśmy sprawdzić, czy to jest
normalne, że w XXI w. jest u nas nauka zmianowa. Skąd się to wzięło?
Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie w Europie, na którą tak często powołuje się nasze
ministerstwo, występuje coś takiego jak nauka zmianowa. Wykonaliśmy dużą pracę w naszej
fundacji, dzwoniliśmy do ambasad, szukaliśmy informacji w raportach, w sprawozdaniach
i w internecie. Niestety w ambasadach Danii, Włoch, Szwecji powiedziano nam, że absolutnie
nie słyszano o czymś takim, w ogóle nie wiedziano, o czym mówimy. W końcu zaczęliśmy
szukać informacji, wpisując angielskie wyrazy. Po wrzuceniu do wyszukiwarki wyrazów
„afternoon shift" i „school" wyskakują wyniki wyszukiwania, które wskazują na takie
miejscowości, jak Karaczi i Karimabad. To jest w Pakistanie. Nie tylko jednak w Pakistanie jest
nauka zmianowa. Nauka zmianowa występuje także w Meksyku. Jeśli ktoś dłużej poszuka,
okaże się, że nauka zmianowa występuje też w Libanie. A więc Liban, Indie, Pakistan, Meksyk
– to są standardy, na których wzoruje się nasze ministerstwo edukacji, to są standardy dla
naszych dzieci.
Hipokryzja władzy
Na koniec jeszcze anegdota. Niedawno w Norwegii wywiązał się konflikt pomiędzy
monarchią a politykami, ponieważ norweski następca tronu książę Haakon i jego żona MetteMarit postanowili przepisać dwoje swoich dzieci, 10-letnią Aleksandrę i 8-letniego Sverre do
szkoły niepublicznej. Były one w szkole publicznej, a oni postanowili przepisać je do szkoły
prywatnej. I premier Norwegii, pani Erna Solberg kategorycznie stwierdziła, że ona nigdy nie
rozważała możliwości posłania swoich dzieci do szkoły prywatnej. Lider norweskiej Partii
Pracy stwierdził, że decyzja księcia Haakona jest jasnym sygnałem odcięcia się od zwykłych
ludzi. U nas jest inaczej. Pani Hall prowadzi na Pomorzu elitarną szkołę, gdzie czesne wynosi
ponad 1000 zł, gdzie, jak się mówi, jest naprawdę indywidualne podejście do ucznia. Stworzyła wspaniałą szkołę, nie wątpię, na podstawie przepisów, które sama napisała jako minister edukacji, ułatwiając przejmowanie publicznych szkół przez podmioty prywatne, ułatwiając likwidację szkół.
Ta masowa likwidacja szkół w ostatnich latach jest właśnie zasługą tej samej reformy
wprowadzonej przez panią minister w 2009 r. Szefowa gabinetu politycznego pani Lidia Krajewska woziła swego czasu dziennikarzy do swojej własnej pokazowej, niepublicznej szkoły.
Pani minister Kluzik-Rostkowska wyznała otwarcie w wywiadzie, że posłała dzieci do szkoły,
która zmusza do myślenia i krytycznego oglądu świata, czyli do szkoły niepublicznej, w której
czesne wynosi 1000 zł. Pan marszałek Sikorski posyła dzieci już nawet nie do szkoły prywatnej w Polsce, tylko do szkoły w Wielkiej Brytanii. Przypomina mi się taki fragment: „Wiążą
ciężary wielkie i nie do uniesienia, i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich
nie chcą". To jest fragment z Ewangelii według św. Mateusza o faryzeuszach.
Tekst (za „GPC”) jest fragmentem wystąpienia w Sejmie Karoliny Elbanowskiej, przedstawicielki Komitetu
Inicjatywy Ustawodawczej „Rodzice chcą mieć wybór". Projekt ten Sejm odrzucił w pierwszym czytaniu, bez
podjęcia pracy nad nim.
4/4