Narodziny atomowego gułagu Gułag atomowy różnił się dość
Transkrypt
Narodziny atomowego gułagu Gułag atomowy różnił się dość
Narodziny atomowego gułagu Gułag atomowy różnił się dość znacznie od uranowego, gdyż budowa reaktorów atomowych, zakładów radiochemicznych i wydzielających izotopy wymagała bardziej specjalistycznego personelu, niż to miało miejsce w przypadku samego wydobycia uranu. Wiązała się z tym również konieczność stworzenia tajnych instytutów badawczych i laboratoriów. W 1989 r., z okazji 40. rocznicy pierwszego testu radzieckiej bomby atomowej, zastępca Kurczatowa w Laboratorium nr 2, później także autor jego pierwszej biografii, profesor Igor Gołowin udzielił wywiadu gazecie „Moskowskije nowosti”. Na pytanie: „Czy w trakcie trwania projektu atomowego wykorzystywano niewolniczą pracę więźniów?”, Gołowin odparł z rozbrajającą szczerością: Ależ oczywiście, i to na masową skalę! We wszystkich placówkach, kopalniach, atomowych miastach, nawet w naszym instytucie w Moskwie [wtedy noszącym nazwę Laboratorium nr 2, a obecnie Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa – Ż. M.] pracowali skazańcy. Widział Pan nasz klub? W tym budynku mieściło się wcześniej więzienie otoczone grubym murem, ze stanowiskami karabinów maszynowych w każdym rogu. Konstrukcja, w której znajdował się pierwszy reaktor jądrowy – nazywaliśmy go bojlerem – oraz wszystkie sąsiadujące z nim budynki są dziełem rąk więźniów. Podobnie jak nasze nowoczesne, międzynarodowe centrum badawcze w Dubnej. (...) Były ich tysiące. Wszyscy ich widzieli i wszyscy o tym wiedzieli.13 Wydobycie i oczyszczenie rudy uranu stanowiło najmniej skomplikowaną fazę wstępną na drodze do zbudowania bomby atomowej. Kolejnym krokiem, wykonywanym już w 1940 r., było uzyskanie z naturalnego uranu izotopów 238 i 235. Jedynie ten ostatni izotop, stanowiący zaledwie 0,7 proc. pier„Moskowskije nowosti”, nr 41 z 8 października 1989. 13 243 wotnej postaci pierwiastka, nadawał się do wykorzystania w procesie budowy bomby jądrowej. Kiedy neutron uderza w jądro uranu-235, powoduje jego rozszczepienie, uwalniając przy tym dwa, czasem trzy wolne neutrony, a cały proces przyjmuje postać coraz szybszej, samoistnej reakcji łańcuchowej. Potrzebna jest jednak masa krytyczna, ponieważ w przypadku niewielkiej ilości uranu spora część uwolnionych neutronów „ucieka” do otoczenia, nie powodując kolizji z innym jądrem. Dlatego projekt pierwszej bomby atomowej był stosunkowo prosty: fala uderzeniowa powstała w wyniku eksplozji konwencjonalnych środków wybuchowych powodowała natychmiastowe połączenie dwóch lub trzech „podkrytycznych” porcji uranu-235 w celu wytworzenia jednej masy „krytycznej” lub „nadkrytycznej”, będącej źródłem neutronów i nazywanej inicjatorem. Obliczenia wykazały, że masa krytyczna uranu wynosiła mniej więcej 25–40 kilogramów. W celu wyizolowania takiej ilości uranu-235 wymyślono proces dyfuzji przy użyciu sześciofluorku uranu. Biorąc pod uwagę, iż był to proces złożony i wielofazowy, istniało niebezpieczeństwo utraty części gazu w trakcie jego trwania. Dlatego konieczne było użycie kilku ton czystego, naturalnego uranu. Masa krytyczna plutonu jest dużo mniejsza. Jednak jego produkcja wiąże się z niezwykle skomplikowanym i długotrwałym procesem, którego częścią jest kontrolowany rozpad uranu-235 w specjalnym reaktorze. Neutrony uwolnione podczas reakcji zostają następnie „wchłonięte” przez jądro uranu-238 w pośredniej reakcji z neptunem-239, tworząc nowe jądro plutonu-239 z domieszką plutonu-240. Do rozpoczęcia reakcji łańcuchowej potrzebny jest reaktor przemysłowy z grafitem jako moderatorem neutronów przy użyciu co najmniej 150 ton naturalnego uranu. Mimo to Kurczatow podjął decyzję o rozpoczęciu programu nuklearnego, w wyniku którego miała zostać skonstruowana bomba plutonowa, a nie uranowa. Wydawało się to bardziej sensowne z ekonomicznego punktu widzenia (brak uranu). Gdy „zużyty” uran jest wyładowywany z reaktora, zawartość uranu-235 (po oddzieleniu plutonu) jest 244 tylko trochę mniejsza niż na początku całego procesu (z 0,71 proc. spada do 0,69 proc.). Co więcej, taki uran, zregenerowany w zakładzie wzbogacania surowca, może być nadal użyty do produkcji bomby uranowej. Fabryka zbudowana w Wierch-Nejwińsku w rejonie Swierdłowska do produkcji wysokiej jakości uranu-235 miała wykorzystywać właśnie taki zregenerowany surowiec. Niestety, zregenerowany uran zawiera dużo związków promieniotwórczych, co wiąże się z dużo większym ryzykiem napromieniowania. Po wydaniu rezolucji Sownarkomu z dnia 23 marca 1946 r., podpisanej przez Stalina, prace konstrukcyjne w obydwu centrach jądrowych – Wierch-Nejwińsku (Swierdłowsk-44) i Kysztymie (Czelabińsk-40) ruszyły pełną parą. Chociaż Kurczatow, Wannikow, Beria i inni bossowie przemysłu jądrowego z własnej inicjatywy zabierali głos w wielu sprawach, wszystkie ostateczne decyzje były osobiście zatwierdzane przez Stalina. Zapewniało to wsparcie innych ministerstw i departamentów. Nawet jeśli dotyczyło to zupełnie trywialnej prośby, podpis Stalina podkreślał absolutne pierwszeństwo spraw związanych z programem nuklearnym. Budowa obiektu Czelabińsk-40 zaczęła się na długo przedtem, zanim udało się zgromadzić odpowiednie zapasy surowca. Podziemny reaktor o mocy 100 000 kilowatów musiał powstać w specjalnej strefie przemysłowej. Niezbędny był również wielki zakład radiochemiczny do separacji plutonu, fabryka do produkcji plutonu w formie metalu, zakład utylizacji odpadów radioaktywnych o średnim i wysokim poziomie promieniowania, a także wiele innych pomocniczych zakładów i fabryk. Plan zakładał również budowę osiedla mieszkaniowego dla 25–30 tysięcy ludzi w odległości 10 kilometrów od strefy przemysłowej, wyposażonego we własną elektrownię i wiele innych udogodnień. W bezpośrednim sąsiedztwie strefy miały znajdować się obozy dla więźniów oraz baraki dla wojsk inżynieryjnych. Jako pierwsi na miejscu pojawili się więźniowie i poborowi, w towarzystwie oddziałów MWD strzegących konwojów. W nomenklaturze MWD Czelabińsk-40 otrzymał 245 nazwę „Obiekt-859”, natomiast sam reaktor oraz zakład radiochemiczny, zbudowane jednocześnie, przeszły do historii jako „Kombinat nr 817”. Najbliższe rezerwy więźniów i deportowanych zlokalizowane były w dzielnicach przemysłowych Czelabińska. To stamtąd na rozkaz Berii w 1946 r. przetransportowano do Kysztymu pierwszych 10 000 skazańców.14 W październiku obóz w Czelabińsku-40 otrzymał właściwy status. Do końca 1947 r. osadzono w nim 20 376 więźniów pod nadzorem generała wojsk inżynieryjnych MWD, Michaiła Carewskiego.15 W 1948 r., kiedy zaczęto naciskać na przyspieszenie prac, ogólna liczba robotników, więźniów i żołnierzy MWD wzrosła do 45 000 ludzi. Nad całym obozem, podzielonym na 11 części, a także nad wszystkimi zadaniami budowlanymi na terenie kompleksu nadzór sprawował generał Carewski. Pomiędzy więźniami a żołnierzami z oddziałów inżynieryjnych nie było większych różnic. Wszyscy oni podlegali temu samemu departamentowi MWD – Zarządowi Głównemu Obozów Budownictwa Przemysłowego (Gławpromstroj). Obydwa kontyngenty składały się w dużej mierze z byłych radzieckich jeńców oraz repatriowanych robotników, którzy mieli pewne doświadczenie w górnictwie i budownictwie z czasów pobytu w niemieckich obozach. Jeden z tych, którzy pomagali przy budowie Kombinatu nr 817, Anatolij Wyszymirski, opowiadał 40 lat później: Służyłem w Swierdłowsku w ćwiczebnym pułku pancernym. (...) Nasz batalion został sformowany w 1946 r. z żołnierzy biorących udział w ćwiczeniach i wysłany do Kysztymu w rejonie Czelabińska. W jego skład wchodzili przeważnie ludzie żyjący na tych terenach w czasie okupacji, w tym także ci, którzy walczyli z bronią w ręku. Mówiąc wprost, byliśmy pół-ludźmi, naznaczonymi W. Kozłow, S.W. Mironienko (red.), „Osobaja papka” L.P. Berii, s. 68. Sistiema isprawitiel’no-trudowych łagieriej w SSRR. 1923–1960. Sprawocznik, s. 449. 14 15 246 piętnem hitlerowskiej okupacji. (...) Kiedy dotarliśmy do Kysztymu, na miejscu zastaliśmy inne oddziały wojsk inżynieryjnych, które przyjechały wcześniej. Byli tam też jeńcy wojenni, którym nie pozwolono wrócić do domów po wyzwoleniu z niemieckich obozów. Wśród nich byli i tacy, którzy walczyli w okolicach jeziora Chasan i rzeki Chałchyn-Goł, w kampanii fińskiej, a nawet w wojnie ojczyźnianej. Łączyło ich jedno – faszystowskie piekło. To była suma ich win. (...) Byli tam też zwykli więźniowie. Nasze warunki nie różniły się zbytnio od tych w obozach jenieckich. Wyglądało to tak, jak gdybyśmy byli w jednym wielkim obozie.16 Podobny obraz zachował w pamięci inny świadek, Anatolij Osipow z obwodu kaliningradzkiego: 13 maja 1946 r. nasz oddział (346 OPAB) został rozwiązany, a my – młodzi chłopcy urodzeni w latach 1925–26 – wysłani wojskowym pociągiem do Kysztymu na Uralu. (...) Na stacji kolejowej zostaliśmy sformowani w kompanie i bataliony, każdemu oddziałowi przyznano nowy numer. Nasz pułk został nazwany V/Oddział 05/08. (...) Jako oddział inżynieryjny zaczęliśmy kopać pierwszy wielki dół pod fundamenty obiektu o nieznanym przeznaczeniu, określanego jako „Jednostka nr 1”. Potem więźniowie wznieśli całą konstrukcję i wykończyli wnętrze. Żołnierze frontowi wzięci do niewoli zostali podzieleni w zależności od tego, która armia ich uwolniła. Były cztery kategorie: uwolnieni przez Amerykanów, Brytyjczyków i Rosjan oraz ci, którzy nigdy nie znaleźli się pod okupacją. Żołnierze odbici przez Amerykanów uznawani byli za najbardziej podejrzaną grupę, w następnej kolejności ci oswobodzeni przez Anglików, Armię Czerwoną, wreszcie „czyści”. Warunki w barakach, racje żywnościowe i ubrania odpowiadały temu podziałowi.17 A. Wyszemirski, Pis’mo-otklik na statju o Czelabińskie-40 Piestowa, „Argumienty i Fakty”, nr 16, 14–20 października 1989. 17 A.S. Osipow, Pis’mo-otklik na statju o Czelabińskie-40 Piestowa, „Argumienty i Fakty”, nr 16, 14–20 października 1989. 16 247 Podobne relacje składali więźniowie pracujący w tym czasie przy budowie kompleksu. Jeden z nich, I.P. Samochwałow, opowiedział następującą historię: Chodziłem jeszcze do szkoły, w Czelabińsku. Aresztowali mnie w 8. klasie, kiedy nie miałem jeszcze skończonych 16 lat. Osądzono mnie zgodnie z artykułem 58. paragraf 10. i skazano na pięć lat za „zachowania antyradzieckie”. Najpierw zabrali mnie do „kolonii śmierci” w Karabaszu. Pod koniec 1946 r. przenieśli nas do Kysztymu. (...) Przydzielono mnie do sekcji obozowej nr 9, w strefie budowy jednostek A, B i C. (...) Kiedy budynki zostały wzniesione, zainstalowaliśmy wielkie, okrągłe kontenery. (...) Wtedy skończył mi się wyrok. (...) We wrześniu 1949 r. zaczęto zwalniać najemnych robotników, zarówno samotnych, jak i tych z rodzinami. Wsadzono nas pod eskortą do bydlęcych wagonów i wysłano w nieznane. (...) Kiedy przyjechaliśmy do portu Nachodka, cały pociąg został umieszczony na promie „Radziecka Łotwa” i popłynęliśmy przez Morze Ochockie do Magadanu. (...) Rozmieszczono nas w różnych kopalniach, ja trafiłem do takiej o nazwie „Pożądanie”.18 Większość pozostałych obozów w atomowym gułagu również powstała w 1946 r. Pierwszy obóz dla więźniów na terenie KB-11 został zbudowany w maju 1946 r., nieopodal małego miasteczka i klasztoru Sarowo. Miejscowa ludność została stąd wyrzucona w trakcie wojny, aby zrobić miejsce na fabrykę pocisków do wyrzutni artyleryjskich typu katiusza. Więźniów przetransportowano z pobliskich obozów dla Mordowian. Miało to być najtajniejsze spośród wszystkich „atomowych miast”, znane później jako Arzamas-16. Do końca 1947 r. było tam już ponad 10 000 więźniów.19 I.P. Samochwałow, Pis’mo-otklik na statju o Czelabińskie-40 Piestowa, „Argumienty i Fakty”, nr 16, 14–20 października 1989. 19 Sistiema isprawitiel’no-trudowych łagieriej w SSRR. 1923–1960. Sprawocznik, s. 451. 18 248 W 1946 r. rozpoczęto także budowę kompleksu Wierch-Nejwińsk (Swierdłowsk-44), mimo iż prace nad przemysłowym rozdzielaniem izotopów 235 i 238 zaczęły się dopiero po przeprowadzeniu testu pierwszej radzieckiej bomby atomowej w sierpniu 1949 r. Mniej więcej w tym czasie obóz liczył około 10 000 mieszkańców. W okresie najwyższej aktywności, w latach 1950–51, liczba więźniów wzrosła do ponad 18 000.20 Ofiary Każdy reaktor nuklearny ma wysoki komin wentylacyjny służący wyprowadzaniu do atmosfery lotnych produktów powstałych wskutek rozszczepienia jądra atomowego. Niektóre z tych gazów, takie jak jod-131, są skutecznie pochłaniane przez filtry. Ale do dnia dzisiejszego nie wynaleziono sposobu na filtrację innych gazów radioaktywnych, takich jak krypton-85 czy ksenon-133, głównie z racji ich niereaktywności. Są one wyprowadzane przez komin wentylacyjny na zewnątrz, gdzie ulegają rozproszeniu na dużym obszarze i – dzięki krótkiemu okresowi rozkładu – nie gromadzą się w atmosferze. Jednak w Czelabińsku-40 najwyższy komin wentylacyjny o wysokości 151 metrów, znajdujący się na terenie zakładu radiochemicznego, emitował gazy, aerozole i popiół z wielu radionuklidów, między innymi uranu i plutonu. Z komina niemal zawsze unosił się żółty dym, zawierający kwas azotowy, używany podczas pierwszej fazy przetwarzania „wypalonych” bloków uranu z reaktora. Dym ten zniszczył wszystkie drzewa w promieniu trzech kilometrów wokół strefy przemysłowej. Przy budowie najwyższego komina w Związku Radzieckim (o średnicy 11 metrów u nasady i 6 metrów na szczycie) pracowali wyłącznie więźniowie. Anatolij Osipow, zatrudniony w Czelabińsku-40, wspomina: Ibidem, s. 419. 20 249 Do tej roboty wysyłano jedynie „potępionych”, z wyrokami od 10 do 15 lat. Dlaczego „potępionych”? W okolicy nie było żadnych strażników. Komin odchylał się od pionu o 2–3 metry i niemal codziennie któryś z robotników ginął, spadając z dużej wysokości.21 Największym jednak niebezpieczeństwem w Czelabińsku-40 było promieniowanie. W tym czasie nie zdawano sobie jeszcze sprawy z jego wpływu na ludzki organizm, a wiedza na temat genetycznych i karcynogennych skutków promieniowania była niemal równa zeru. Podobnie rzecz się miała z długofalowymi konsekwencjami promieniowania. Ludzie nie byli nawet świadomi symptomów choroby popromiennej. W pierwszych miesiącach operacji nie prowadzono pomiarów ani kontroli promieniowania w reaktorze i fabryce radiochemicznej. Nikt nie zdawał sobie sprawy, na jakie promieniowanie narażeni są robotnicy i naukowcy.22 W późniejszych latach zaczęto używać fotomierników – poziom promieniowania był mierzony na podstawie stopnia zaciemnienia kliszy fotograficznej. Takie mierniki były jednak nieprecyzyjne, a rozmiary promieniowania znane dopiero w momencie pomiaru, pod koniec dniówki lub nawet pod koniec tygodnia. Monitorowano wyłącznie zewnętrzne promieniowanie typu gamma. Specjalne maski chroniące płuca przed radioaktywnym pyłem pojawiły się dopiero w 1952 r. Trzy lata wcześniej, po zanotowaniu kilku przypadków śmiertelnego stężenia pyłu, wprowadzono specjalne regulacje służące kontroli warunków, w jakich pracowali robotnicy. Mimo to jeszcze w 1951 r. robotnicy w zakładzie radiochemicznym byli narażeni na promieniowanie rzędu 113 berów (poza ZSRR używnano nazwy „rem”; biologiczny odpowiednik promieni Rentgena) rocznie. Stanowiło to trzydziestokrotne przekroczenie maksymalnej dopuszczalnej dawki.23 A.S. Osipow, op. cit. A.K. Krugłow, w: W.N. Michajłow (red.) Sozdanije pierwoj sowietskoj jadiernoj bomby, Moskwa, Energoatomizdat, 1995, s. 114. 23 Ibidem, s. 115. 21 22 250