Lightowy zawrót głowy
Transkrypt
Lightowy zawrót głowy
Lightowy zawrót głowy – czyli polowanie na superwajzorkę Zabić superwajzora jak czternaście tysięcy kurczaków to sztuka bardzo na czasie. Dobrze, że taki dramat został w końcu napisany, dobrze, że wystawiono go na kieleckiej scenie, i dobrze, że co niektórych wprowadził w stan lekkiego osłupienia czy nawet większego szoku. Bo podejmuje się w nim tematykę delikatną w swej materii, ale często odsuwaną gdzieś na margines, jakby bano się spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać rzeczy po imieniu. I mimo to, że w wielu momentach podczas trwania spektaklu dotykamy sfery brutalności czy trywialności to tak naprawdę pod tą maską degrengolady kryje się słaby człowiek niesłychanie samotny, trawiony głodem miłości. Młody autor Łukasz Ripper przedstawił smutne koleje życia polskich emigrantów wyjeżdżających za chlebem, w poszukiwaniu szczęścia i dobrobytu. Rzeczywistość okazuje się jednak nieprzystawalna do wyobrażonej wizji. Wymarzona kraina miodem i mlekiem płynąca to tylko mrzonka, a szczytne cele i nadzieje na lepsze czymś po prostu nieosiągalnym. Wykształceni, zdolni ludzie pracują często w okropnych warunkach, traktowani jak tania siła robocza, a pracodawca zaciera tylko ręce i uśmiecha się pod nosem, bo wie, że podejmą się każdej pracy, aby zapewnić sobie godziwy start w dorosłe życie. Z takimi problemami przyszło zmierzyć się bohaterom sztuki Rippera – Cherlawemu, Wodzie i Julii. Ich marzenia w konfrontacji z gorzkimi realiami upadają bardzo szybko, upadają więc i oni. Rzuceni przez los daleko od domu pracują ciężko w ubojni drobiu, zabijając codziennie po czternaście tysięcy kurczaków. Ale nie tylko rodzaj wykonywanego zajęcia przyprawia ich o zimne dreszcze. Jest jeszcze coś, a raczej ktoś: kobieta tyran, sroga superwajzorka, która nie oszczędza swoich podwładnych, ba, poniża ich i obsypuje wulgaryzmami. Jej przerażający głos raz po raz płynie z głośnika dławiąc się w piskach wywołanych przez sprzężenia, co wzmaga dramaturgię akcji. Pracownicy zamknięci w małym obskurnym pomieszczeniu znoszą jednak dzielnie wszelkie niewygody emigranckiego życia. Ale do czasu. Cherlawy marzyciel i wrażliwiec broni się w najlepszym stylu, wierzy w lepsze jutro, ma swoje ideały i wartości. Jest pewny, że prawdziwa miłość istnieje, a nadzieja zawieść nie może. Pięknym uczuciem obdarza swoją współpracowniczkę Julię, kobietę nb. zagadkową i nieobliczalną. Woda, natomiast, pije na umór, ogląda pornosy i dba o tężyznę fizyczną. Jeżeli kobiety, to tylko te na jedną noc, ot tak, dla rozrywki, bo miłość przecież i tak nie istnieje. Bierze życie takim jakie jest i nie popada w sentymentalizm czy rozpacz. Głosi zasadę – płyń z prądem – i dzięki niej w swoim mniemaniu całkiem dobrze mu się egzystuje, a co najważniejsze, bezstresowo i lightowo. Oprócz warstwy realistycznej sztuki jest jeszcze strona symboliczna, dzięki czemu nie wiemy do końca, czy dana sytuacja dzieje się naprawdę, czy może jest tylko imaginacyjną ułudą. Bardzo mocna i sugestywna scena rozgrywa się w trakcie a l kohol owe j libacji; Julia staje się Ewą, wodzi na po- kuszenie mężczyzn, odprawia z nimi miłosne orgie, a później w jej rękach błyska nóż, który ma stać się narzędziem zbrodni. Kobieta nabiera cech demonicznych, jej podszepty kuszą i rodzą nienawiść. Zabójstwo dokonane na superwajzorce obserwujemy na ekranie, światła błyskają ze stroboskopu, fruwa pierze, a mocne muzyczne rytmy dop ełniaj ą nie zw y kłej wymowy tej sceny. Piekielna atmosfera, Zdjęcia z premiery niczym na balu u szatana. Po wybudzeniu z alkoholowego upojenia czy narkotycznego transu nasi emigranci pogrążają się w rozpaczy, bo oprócz potwornego kaca pojawia się problem, czy superwajzorka żyje, czy też faktycznie ją uśmiercili. Na zgrabną i efektowną całość składa się dobra gra aktorów ze szczególnym wyróżnieniem roli Dawida Żłobińskiego. Umiejętnie oddał osobowość wrażliwca, a zarazem rodzącego się w nim buntownika. W jednym z ostatnich akordów sztuki w sposób mistrzowski wypowiada dramatyczny monolog, będący istną erupcją uczuć – strachu, beznadziei i zarazem nieogarnionego gniewu. To bardzo dobra rola. Oczywiście należy też chylić czoła za udany efekt reżyserski, jakby nie patrzeć, to pierwszy krok Dawida Żłobińskiego w tym kierunku, a już zdecydowany. Kolejne brawa należą się dla scenarzysty Łukasza Błażejewskiego. Celnym rozwiązaniem było wystawienie dramatu na małej scenie w pokoju Becketta, co sprzyjało skupieniu uwagi i oddawało nastrój panujący w miejscu pracy bohaterów sztuki. Ascetyczny wystrój wnętrza: metalowe szpitalne łóżko, kran i miednica z wodą, przybrudzone kafelki, lustro, przygnębiające niebieskawe światła sprawia, że grę aktorów odczuwa się bardzo mocno. Łukaszowi Ripperowi „napisało się” dobrą sztukę, choć nie obyło się bez kilku mankamentów i niedociągnięć. Mimo, iż język dramatu powinien być prosty a czasem dosadny, aby odzwierciedlić trudy życia polskich emigrantów, to jednak czasami należałoby powściągnąć cugle rozpasanym wersom. W niektórych miejscach warto by go podszlifować, tudzież wyrównać wszystkie partie tekstu. Nowoczesność tego spektaklu owszem, na duże tak, ale refleksja ukazana jedynie w stylu pop artowym momentami domaga się innej formy ekspresji. Choć na tle bardzo udanej całości to żaden większy defekt. Dramat ten warty jest głębszej uwagi, przyjemnie się go ogląda i wywołuje duże emocje. Jest też bardzo ważnym głosem młodego debiutującego dramaturga, który ma w sobie duży potencjał i należy bacznie obserwować jego dalsze twórcze poczynania. Fot. Jerzy Borkiewicz Anna Nogaj Zabić superwajzora jak czternaście tysięcy kurczaków, reżyseria Dawid Żłobiński, scenografia Łukasz Błażejewski, prapremiera marzec 2008 47