Do trzech razy sztuka

Transkrypt

Do trzech razy sztuka
Spistreści
Dotrzechrazysztuka
Był piękny wrześniowy poranek. Słońce rozlewało się po niebie w całej swej
okazałości. Na Helu, w małym miasteczku, leżącym nad Morzem Bałtyckim pierwsi
turyścizajmowaliswojemiejscanapiaszczystejplaży.Morskabryzadelikatnieunosiła
się w powietrzu, a fale uderzały o brzeg z wyrafinowaną dokładnością. Rybacy
wypływali na połów swoimi kutrami. Mewy i rybitwy okrążały plażę, krzycząc
donośnie jak co rano. Z pobliskiego lasu dobiegał śpiew ptaków, które dzisiaj nad
wyrazdawałyosobieznać.
Ścieżką biegnącą przez ten zagajnik można się było dostać zarówno do centrum
miasta, jak też do domu, w którym mieszkała Maria. Dom mieścił się na wzgórzu,
z którego roztaczał się wspaniały widok na morze i całą okolicę. Siedemnastoletnia
dziewczyna, żyjąca na przełomie tysiąclecia, myślała, że zawojuje świat.
Rzeczywistośćokazałasięjednakinna,niżMariasięspodziewała…
Wokół domu rosły wiecznie zielone dęby, a drewniane okiennice i wielkie
glinianedoniczkizkwiatamidodawałymuniezwykłegouroku.
Maria jeszcze spała. Nagle dobiegły ją odgłosy dochodzące z kuchni. Rodzice
znówsiękłócili,ostatniorobilitocorazczęściej.Rozmowabyłanatyledonośna,że
wyrwaładziewczynęzesnu.Miałaonacoprawdaswójpokójnapierwszympiętrze,
alemieściłsięoncentralnienadkuchniąikażdarozmowawniejprowadzonabyłatu
słyszanabardzowyraźnie.
–Czytosięnigdynieskończy?–pomyślała.
Powieki miała ciężkie, więc zamknęła oczy jeszcze na chwilę. Jednak krzyki
dochodzącezdołuniedawałyzasnąć.Przetarłaoczyileniwiewyciągnęłasięnałóżku.
Spojrzałanazegarek,doszkołymiałajeszczesporoczasu.Słońceprzebijałosięprzez
cienkie zasłony i malowało na czerwonych ścianach jej pokoju rozmaite wzory.
Dziewczynawstałapospiesznie,zaścieliłałóżkoirozłożyłananimpoduchy.Idącdo
łazienki,jużniczegoniesłyszała.
–Czyżbyrodzicewyszli?–Przeleciałajejprzezgłowęmyśl.
Wzięła szybki prysznic, ubrała swoje ulubione dżinsy i bawełnianą koszulkę na
ramiączkach.Włosydokładnierozczesałaiosuszyłasuszarką.Poczymzwiązałaswoje
długieblondwłosywkońskiogon.Schodzącnaśniadanie,zastanawiałasię,czyktoś
jest jeszcze w domu. Mama jednak siedziała przy kuchennym stole i wpatrywała się
wokno.Nawidokcórkizerwałasię,udając,żecośrobi.
–Siadajijedzśniadanie–wydusiłazsiebieprzezzachrypniętegardło.
Minę miała nietęgą, a jej twarz od wczorajszego wieczoru wydawała się jakby
okilkalatstarsza.Mariausiadładostołuirazporazzerkałanamamę.
– Jedz… Jedz… – Matka szepnęła ledwo słyszalnym głosem, widząc, że córka
bacznie ją obserwuje. Wzięła do ręki torebkę i uporczywie zaczęła czegoś w niej
szukać.Ręcejejsiętrzęsły.
–Są…–powiedziała.–Jużmyślałam,żejezgubiłam!
–Cotakiego,mamo?
–Klucze…Myślałam,żegdzieśjepodziałam.–Proszę,jakbędzieszwychodzić,
niezapomnijzamknąćdomu!–dodałapochwilipouczającymtonem.Robiłatoprawie
codziennie,czymdoprowadzałaMariędoszału.Traktowałająjakmałądziewczynkę,
aonaprzecieżchodziłajużdoliceum.
–Agdzietata?
Mama słyszała pytanie, ale nic nie odpowiedziała. Co oznaczało, że poranna
kłótniawyprowadziłajązrównowagi.
Odwróciłasięnapięcieiwyszłazdomu.Mariapoczułabłogispokójpowyjściu
matki.
–Ocotymrazemimposzło?–Mariazastanawiałasię,trzymającwrękubułkę
z dżemem. Wczoraj do kolacji tata wypił sobie trochę, a później słyszała donośną
konwersację–zapewnerodzicesięsprzeczali.
Siedziała przy stole, wyobrażając sobie, jak by to było mieć kochających się
rodziców,którzyniekłócilibysięobyległupstwo.Czemuoniwogólesąrazem,skoro
taksięzesobąmęczą?Mamakochałaniegdyśtatę,Mariapamiętałatojakdziś.Gdy
byłamała,zabieralijączęstonaplażęirazemświetniesiębawili.Terazjużniczego
niebyłapewna.Najwyraźniejuczuciematkiwygasłoniczympłomieńwkominku.
–Amożemnieteżniekocha?
Nigdy, co prawda, tego od niej nie słyszała. Choć zawsze miała wszystkiego
w bród, to jednak nie zastępowało jej to matczynej miłości. Krystyna zawsze była
bardzoskryta.Nielubiłarozmawiaćaniosobie,anioprzeszłości.Zosia,podobniejak
i Franek, starsze rodzeństwo Marii, nigdy nie skarżyli się na brak akceptacji
inietolerancjęzestronymatki.Tatanatomiastaprobowałwszystkieswojedziecibez
wyjątku–taksamo.
Kończyławłaśnieśniadanie,gdyniespodziewanierozległsiędzwonekudrzwi.
Koleżanka mamy, Pani Nowak, przyszła zaprosić rodziców na bal dobroczynny,
któryorganizowanybędziewDomuKulturyiSztukijużzaniecałymiesiąc.
WrazzprzyjaciółkąKrystynaudzielasięcharytatywnie.Niejednokrotniezbierały
funduszenaróżnepotrzeby,zazwyczajbyłatopomocdladzieci.Tymrazempieniądze
zebranenabaluprzeznaczonezostanąnarzeczdziecichorychnabiałaczkę.
Pani Nowak zostawiła zaproszenie i niepocieszona, że nie zastała koleżanki,
pożegnałasięprędko.
Dochodziła godzina ósma. Maria, jak co dzień, posprzątała po sobie, gdyż
porządek i ład były wizytówką tego domu. Niechby ktoś pozostawił coś po sobie,
amatkawpadłabywówczaswfurię.
–„Niejestemwasząsprzątaczką,jesteściejużdorośli”–powtarzajakmantrę.
Dom był sporych rozmiarów. Kuchnia, utrzymana w biało-czarnych odcieniach,
lśniła czystością. Codziennie świeże kwiaty rozweselały to trochę sztywne wnętrze.
Połączonazniąjadalniazachęcaładospożywaniawniejposiłku.Nakomodachstały
srebrne świeczniki, a wielki szklany żyrandol, wiszący nad stołem, dodawał temu
wnętrzu niezwykłej elegancji. Często zapraszani goście mogli podziwiać również
rozciągającysięztarasuwidoknaplażę.Dotegolatemdochodziłzapachkwitnących
kwiatów,którywieczoramibyłwręczzniewalający.Tobyłoulubionemiejscekażdego
zdomowników.Mariaprzesiadywałatuwieczoramiwswoimbujanymfotelu,malując
obrazy. Szum morza, ptaków śpiew – „natura” to było to, co ją najbardziej
motywowało.
Spakowała swoją torbę i już gotowa była do wyjścia. Pierwszą lekcję miała
dopiero za dwie godziny, postanowiła więc, że pójdzie do biblioteki. Denerwowała
sięzapowiedzianąkartkówkązchemii,nigdynieprzepadałazatymprzedmiotem.Nie
chciała zarobić gorszej oceny już na samym początku roku szkolnego, więc wolała
dobrzesięprzygotować.Zawszebyłapilnąuczennicą,coprocentowałowkontaktach
znauczycielami.
Jakjejpójdziewdrugiejklasie?
Na przekór matce poszła do liceum plastycznego, uwielbiała malować. Rysunki,
szkice–tojejpasja,zczymmamaniemogłasiępogodzić.Miałapójśćwjejślady,jak
równieżwśladyswojejsiostry–obiesąksięgowymi.–„Podstawatodobryzawód”–
mówiłazawszematka.
Mariapostawiłajednaknaswoimikonsekwentniewybrałatakąwłaśnieszkołę.
Od urodzenia była bardzo uparta, lubiła mieć swoje zdanie. Jednakże świadomie
odrzucałamyśl,żebardzoprzypominatymswojąmamę.
Gdy dotarła na miejsce, dochodziła ósma trzydzieści. Nie przepadała za jazdą
autobusami,wolałarower.Tymrazemjednakmiałaochotęsięprzejść.Wtakpiękny
dzień grzechem by było jeździć środkami lokomocji. Trzeba korzystać z lata, które
niebawemsięskończyinastaniejesień,poraroku,którejMariatakbardzonieznosiła.
Jej braciszek Franek zawsze nabijał się z niej, że jest ekolożką. Ona jednak nie
widziaławtymniczłego.Kochaprzyrodęiwszystko,cojestzniązwiązane.
Budynek Biblioteki Miejskiej położony jest blisko szkoły, do której Maria
uczęszcza. W ubiegłym roku został wyremontowany, teraz wyposażony jest
wdodatkowąsalęmultimedialną.Zwiększonyzostałteżksięgozbiór.
Dziewczyna wypożyczyła niezbędne materiały i zabrała się do wkuwania.
Czytelnia była prawie pusta. Odnowiona, przykuwała wzrok. Tylko nieliczna grupka
osóbsiedzącychpodoknemprzeszkadzałajejwnauce.Mówilizbytgłośnoicochwila
zczegośsięśmiali.Nieobeszłosiębezzwróceniaimuwagiprzezpaniąbibliotekarkę.
Gdywkońcuwyszli,Mariamogłaskupićsięnanauce.Chłonęławiedzęniczymgąbka,
miaładarszybkiegozapamiętywania.Pochłoniętanaukąniezauważyła,żesiedzijużna
saliprzeszłogodzinę.Ocknęłasiędopierowtedy,gdyzegarwybijałdziesiątą.
–Cholerajasna,jestemspóźniona!–Przeraziłasię.
Dziś czas wyraźnie działał na jej niekorzyść. W te pędy wybiegła z sali,
pospiesznie oddając książki. Gorączkowo pokonywała schody mieszczące się na
zewnątrzbudynku.Słońcebyłojużwysokonaniebie,ajegopromienieoślepiały.Bez
okularówprzeciwsłonecznychtrudnobyłodostrzecruchodbywającysięnaulicy.
–Jakmogłamdotegodopuścić?–Wciążpowtarzaławmyślach.
Nierozglądającsię,wybiegłanajezdnię.Nagleusłyszałaprzeraźliwypiskopon
czyjegoś samochodu. Na domiar złego poczuła przeszywający ból, ktoś szarpnął ją
zcałejsiłyzarękę,jakgdybychciałjąwyrwać.Mariaupadłanaziemię.Oszołomiona
całymzdarzeniemleżałanachodniku.
–Cotywyprawiaszdziewczyno,chceszsięzabić?–Dobiegłjączyjśgłos.
Spojrzała w górę. Nad nią stał nieznajomy chłopak o nieprzeciętnej urodzie,
wysoki,czarnowłosy.Miałnieskazitelnieniebieskieźrenice…
–Ja,jatylko…–Niemogławydusićzsiebiesłowa.Czuła,jakrumieniecoblewa
jejtwarz.Całasiętrzęsła.
–Niccisięniestało?–Nieznajomyzadałkolejnepytanieiczymprędzejpomógł
jejwstać.–Czyniezamocnoszarpnąłem?Jeślitak,toprzepraszam–dodał.
–Nicminiejest…Chyba…–odparła.
Samochód, który o mały włos jej nie przejechał, właśnie ruszał z miejsca.
Kierowca widząc, że dziewczynie nic się nie stało, po prostu odjechał. Maria
otrzepałasięzkurzuizarzuciłatorbęnaplecy.Nieznajomystałobokibaczniejejsię
przyglądał. Miał na sobie dżinsy i białą bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem.
Podkreślałaonajegomocnąopaleniznę.Wrękutrzymałszaryplecak.
–MamnaimięMarek,aty?
–Maria–odpowiedziała.
Jegogłoszniewalał,wręczścinałznóg.Mariizakręciłosięwgłowieiomałoco
ponownie nie upadła. Nieznajomy zauważył to i energicznie ją chwycił. Nagle jego
silne ramiona obejmowały ją. Poczuła ciepło jego dotyku i gorący oddech na swojej
szyi. Serce zaczęło jej walić jak młotem, a ręce spociły się od nadmiaru wrażeń.
Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. On odwdzięczył się jej tym samym.
Z bliska jego oczy wydały się jej jeszcze bardziej błękitne. Dostrzegła w nich małe
zmysłowe ogniki. Stali na chodniku jak zahipnotyzowani. Marii zaparło dech
w piersiach. Poczuła nieodpartą pokusę pocałowania nieznajomego… gdy ni stąd, ni
zowąd jakiś rowerzysta krzyknął: „Z drogi!” i tym samym wyrwał ich sobie z objęć.
Odskoczylijakoparzeninabok.
–Cozaidiota!–krzyknąłMarek,patrząc,jakchłopaknarowerzesięoddala.
Maria skrępowana całą sytuacją nie wiedziała, co powiedzieć. Zaschło jej
wgardle,awżołądkupoczuładziwnymimowolnyskurcz.Odczucietoonieśmieliłoją
jeszczebardziej.
–Także…Ten…Będęleciał–rzuciłMarek.
Zadrżaławobawie,żesobiepójdzieijużgonigdyniezobaczy.
–Jajeszczeniepodziękowałamcizato,cozrobiłeś!
–Tobyło…Gdybyniety…–plątałasięwsłowach.
–Dajspokój,dobrze,żetędyprzechodziłem–parsknął.
–Alejakjacisięodwdzięczę?–Wzruszyłasię.
–Niemapotrzeby,zrobiłem,codomnienależało,każdynamoimmiejscubytak
postąpił–powiedziałzdumąnatwarzy.
–Niekażdy,napewnonie!–Zaprzeczyłajegosłowom.
–Wtakimrazie,jeślimaszochotę,tomoże…spotkajmysiędzisiajpopołudniu…
takkołoczwartej,oczywiściewramachrekompensaty–powiedziałbezskrępowania,
przyglądającsięjejuważnie.
–Zprzyjemnością!–odparłazadowolona.
–Alejużdobrzesięczujesz?–Mówiącto,zmarszczyłczoło.
–Tak…Jużjestok,dziękujęcijeszczeraz.I…dozobaczenia!
–Cześć!–odpowiedział.
Odchodząc,odwróciłgłowęispojrzałnaniątak…Tak…
– Rany boskie, co to było?!!! – pomyślała, przełykając ślinę. Nadal stała na
chodniku.–Toniedziejesięnaprawdę,toniejestmożliwe?!
Wgłowiekotłowałysięjejtysiącemyśli.Nierozumiała,cosięzniądzieje.
Dziwne uczucie, niespotykane dotąd. Miewała już przelotne znajomości
zchłopakami,alenigdyniebyłotonicpoważnego.Takietam,ledwosięzaczęłoijuż
sięskończyło.
Czasamizastanawiasię,czymożecośzniąjestnietak.
Macharakterek,bywateżkapryśna,alewgłębiduszyjestromantyczką.Pragnie,
byktośjąpokochał.
– Pewnie uznał mnie za zwykłą małolatę, co ja sobie wyobrażam!? Przecież on
jestodemniestarszy.Niemożliwe,żebymmusięspodobała…Ciekawe,czyprzyjdzie
naspotkanie?
Nie mogła ruszyć się z miejsca, wydarzenie sprzed paru minut wstrząsnęło nią,
ibynajmniejniechodziłoowtargnięciepodsamochód.
–Dajjużspokój,Maryśka,opamiętajsię!Lepiejsiępospiesz,bospóźniszsięina
drugą lekcję… Co ja wyprawiam!? Sama do siebie gadam, ale obciach! – Pokręciła
głowąiprzeszłaprzezulicę,terazjużuważnie.
–JakopowiemMagdzie,tominieuwierzy!–Dumałapodrodze.
Najlepszakumpela,zktórąznająsięjeszczezpodstawówki.Mająpodobnepasje
izainteresowania.Razemposzłydotejsamejszkoły.
–Możemicośdoradzi?
Ma już chłopaka, spotykają się od kilku miesięcy, to wie lepiej, jak w takich
sprawachpostępować.Musizniąpogadać.
Lekcjedłużyłysięniemiłosiernie.Akażdydzwoneknaprzerwęprzybliżałjądo
spotkaniazeswoimwybawcą.Dobrze,żekartkówkazostałaprzełożonanainnytermin,
boktowie,czynapisałabycokolwiek.Jejmyślikrążyłytylkowokółnieznajomego.Nie
mogłaskupićsięnanauce.Przedoczymamiałaciąglejegoślicznątwarz.ZMagdąnie
miałaokazjiporozmawiać,zwierzyćsię.Zwolniłasięzzajęć,gdyżrozbolałjąbrzuch
na tyle, że nie dała rady wysiedzieć w ławce. Zamieniły z sobą tylko kilka słów na
korytarzu. Wydarzenia sprzed kilku godzin wciąż targały jej emocjami. Nie
przypuszczała, że ktokolwiek i kiedykolwiek zrobi na niej tak piorunujące wrażenie.
Codałosięzauważyćrównieżprzeznauczycieli,ponieważparęrazyzostałapouczona
zabrakuwagi.
Wracałazeszkołybardzopodekscytowana.Jużzapomniałaotym,żeomaływłos
przezswojąlekkomyślnośćniestraciłażycia.
–Opowiedziećmamieotym,cozaszło?Owszystkim,zeszczegółami?Nie…Nie
mogętegozrobić.–Mruczącponosem,zastanawiałasię,jakzareagowałabymamana
wieśćowypadku.Pewnierozpętałabysięburzawszklancewody.Amożeucieszyłaby
się,żepoznałamfajnegochłopaka?
To też przedstawiało się w czarnych barwach. Znów zacznie ją krytykować, że
powinna myśleć teraz o nauce, a nie o chłopakach. „Masz dopiero siedemnaście lat
dziewczyno, jesteś za młoda. Przestań mieć głupotki w głowie, zajmij się czymś
pożytecznym”.Głosmatkijakechoobijałsięjejwgłowie.Choćbystawałanarzęsach,
miała najlepsze wyniki w nauce, była posłuszna w każdej sprawie, nigdy jej nie
zadowoli. Nie może liczyć na jej względy, przyzwyczaiła się do tego. Jedynie tata
zawszejąwspieraidodajeotuchy,gdydziejesięcośzłego.Tak,tatasięucieszy,ale
teżpewnieskarci.–Wystraszyłasię.–Cotam,opowiemmuowszystkim.
Martwiłasięteraz,czyabynapewnodobrzerobi,idącnaumówionespotkanie.
Nie dawało jej to spokoju. Właściwie nic nie traci, w końcu dopiero co go
poznała.Miałajednaknieodpartewrażenie,jakbyznałagoodzawsze.
–Comabyć,tobędzie!–Otrząsnęłasię,jakbychciaławyrzucićzsiebieczarne
myśli.
Po południu słońce grzało niemiłosiernie. Żar lejący się z nieba dawał się we
znakiwszystkimlubiącymchłodniejszedni.Niebopokrywałynieliczneobłoczki,które
nie przynosiły najmniejszego ukojenia. Ścieżka biegnąca przez las, którą wracała,
należała do jednych z lepszych. Szeroka, dobrze utwardzona, wokół rosła bujna
nadbrzeżnaroślinność.Mariauwielbiachodzićnaskróty.Niciniktniemógłjejwtym
przeszkodzić. Pokonywała tę trasę bez przeszkód. Kawałek, na pozór bardzo mały
skrawek przyrody, koił skołatane nerwy. Skłaniał do refleksji. Ścieżka wiodła prosto
naplażę.Tłumyturystówoblegałyjąwzdłużiwszerz.Jaknapołowęwrześniapogoda
nie dawała powodów do narzekań, wręcz przeciwnie. Lato w dalszym ciągu było
zprzewagągorących,wręczupalnychdni.
Mariaszłaprostodo„Muszelki”,kawiarni,którąprowadząjejrodzice.Stałaona
naprzeciw mola i miała widok na całą plażę. Stara, dawno nieremontowana, lecz
o dziwo w bardzo dobrym stanie. Drewniane schody prowadzące do wejścia
wydawały charakterystyczne odgłosy starej spróchniałej podłogi. Stoliki mieszczące
sięnazewnątrzbyłypuste.Tosugerowałoby,żewiększośćosóbukryłasięwewnątrz
przed spiekotą dnia. W środku było odrobinę chłodniej. Większość stolików
zajmowałamłodzież.Tatanictuniezmienił,odkiedyodziedziczyłjąposwoimojcu.
Drewniane ściany z wiszącymi na nich obrazami przypominały domek letniskowy.
Możnabyłopoczućsiętujakwdomu.
Zapach ciasta z rabarbarem dobiegł ją już przy wejściu. Uwielbia je.
Przypominało jej smak z dzieciństwa, kiedy to odwiedzała ciocię na Podhalu. Mama
niepiekłaciast.Zamawiałajewcukierni.
Krystyna krzątała się wokół klientów. Maria przywitała się z mamą i poszła
prostodokuchni.
–Cześć,Słoneczko…–Antonizareagowałspontanicznienawidokcórki.
– Cześć, tatusiu! Coś bym zjadła, masz dla mnie coś dobrego? – zawołała od
progu.
–Anacomaszochotę?
–Hm…?Samaniewiem,coślekkiego…
–Zarazcicośprzygotuję…–odparł.
Właśnie parzył kawę. Kuchnia nie była zbyt duża. Przypominała starodawną
spiżarnię z powodu ilości produktów, jakie znajdowały się na półkach. Tynk z sufitu
zacząłwniektórychmiejscachodpadać,ablatkuchennywymagałwymiany.Częstopo
lekcjach przesiadywała tu z ojcem. Rozmawiali wówczas na różne tematy. Gdy
zachodziłatakapotrzeba,pomagałamuprzyzamówieniach.Obsługiwałateżklientów
za ladą. Tata czym prędzej wydał kawę i podał jej świeżo zrobioną kanapkę
zindykiem.
– Siadaj, nie będziesz przecież jeść na stojąco, ja też zrobię sobie przerwę. –
Usiadłprzystoleiprzyglądałsięcórce,jakzesmakiempochłaniakanapkę.
–Rewelkatatuś!–zachwycałasię.
Lubiła,gdyspecjalniedlaniejprzyrządzałwykwintnedania,nawetgdymiałaby
to być zwykła kanapka. Podana z sercem. Rozpieszczał ją jak mógł, sprawiało mu to
niezwykłąradość.
–Skończyłaś,toopowiadaj,cotamwszkole?
–Uhm…–Inajejtwarzypojawiłsięsiegrymas.
– Czyżbyś coś przeskrobała? – W jego głosie usłyszeć można było nutę
zdziwienia.
Podeszła do blatu kuchennego i wgramoliła się na niego. Podkuliła nogi i nie
wiedząc,jakzacząć,odetchnęłagłośno.
–Czycośsięstało?!–Zaniepokoiłsię.
On jeden znał ją najlepiej. Za każdym razem, gdy coś ją trapiło, wyczuwał to
natychmiast.Manosa.Powierzałamunajskrytszemarzeniaisekrety.
–Będziesznamniezły…–wydusiławkońcuzsiebie.
– Od razu wiedziałem, jak tylko cię zobaczyłem. Wyglądasz inaczej niż zwykle.
Mów,nietrzymajmniewniepewności–ponaglał.
–Miałamwypadek.–Spuściławzrokinieodrywałagoodpodłogi.
–Boże,dziecko!–Zerwałsięzkrzesła.Podbiegłdoniejimocnojąuściskał.Łza
zakręciła mu się w oku. Chwycił ją za głowę i uniósł do góry, tak że spojrzała mu
prostowoczy.
–Alenicciniejest,prawda?!–Niespuszczałzniejwzroku.
–Nie…–Zeskoczyłazblatuipodeszładookna.Nastałacisza.
– Opowiesz mi w końcu czy nie? – Teraz się zdenerwował. Odwróciła się
iwestchnęła.
–Bardzosięspieszyłami…
–Zdajemisię,czymiałaśdziśnatrzeciąlekcję?–Przerwałjejwpółsłowa.To,
czemu,ulicha,sięspieszyłaś?
–Zasiedziałamsięwbibliotece…
–Noi…?Cowzwiązkuztym?–Uniósłbrwi.
– Nie zauważyłam, że jest już tak późno i wybiegłam na ulicę. – Ręce jej się
spociły,gdyprzypomniałasobietamtozdarzenie.
–Naulicę?Cotymówisz?!–Terazjezmarszczył.
–Tak…Wprostpodsamochód–wycedziła.
–Boże…!!!–Całyażzadygotałichwyciłsięzagłowę.
Nie zauważył nawet, kiedy Krystyna podała przez okienko kolejne zamówienia.
Stałwosłupieniu,przerażony.Marianicnieodpowiadała,zaciskałazębyiprzebierała
nogami.
–Gdzietozamówienie,cotytamrobisz?!–ZdenerwowanaKrystynaponaglała
męża.
– Już robię! – krzyknął wyrwany z zamyślenia. – A z tobą jeszcze nie
skończyłem…–PogroziłMariipalcem.
–Aletato…
–Niemażadnego„ale”,porozmawiamywieczorem.Terazniemamczasu.Tonie
miejsce na takie rozmowy. Całe szczęście, jesteś cała i zdrowa, marsz do domu! –
nakazałjej.
Na jego twarzy zobaczyła niesmak. Antoni, na pozór spokojny facet, okazał się
nieugięty.Niechciałjejsłuchać.Cozdziwiłojąbardzo.Niemiaławyjścia,pożegnała
się i wyszła. Krystyna nie zauważyła nawet, kiedy Maria opuściła kawiarnię. Ruch
bardzosięwzmożyłimiałaręcepełneroboty.Antonikrzątałsiępokuchni,próbując
sięuspokoić.
Dlaczegotaksięzachował?Mógłprzecieżwysłuchaćjejdokońca.Wstrząsnęło
tonimbardzo.Niemógłskupićsięnaswoichobowiązkach.Mariajestjegopupilką,na
wszystkojejpozwala.Jednakdrżywobawieojejbezpieczeństwo.
– A co by było…? – Po plecach przebiegły mu ciarki. Powinienem poświęcać
więcejuwagiswoimdzieciom…Antoniwyrzucałsobiezłezachowanie.Odpewnego
czasunieradziłsobiesamzsobą,dlategolubiłwypićpiwo,aczasemnawetdwado
kolacji.Wtensposóbzagłuszałnachwilęswojesumienie.Chociażnieuważał,żejego
małżeństwo wygląda tak, jak wyglądało, tylko z jego winy. Postarali się o to oboje.
Relacje między nim a Krystyną nigdy nie były najlepsze, ale jakoś się dogadywali.
Terazłączyłaichjużtylkowspólnapraca,niestety.Niegdyśbyłoinaczej.Wielokrotnie
wracał pamięcią do czasów młodości, kiedy się poznali, pokochali, a później wzięli
ślub.Onpracowałwówczasjakowziętyadwokat,aKrystynakończyłastudia.Nawet
po urodzeniu Zosi, a potem Franka też mieli się ku sobie. Pogorszyło się przed
urodzeniemMarii.Krystynamiaławówczasprawieczterdzieścilat…
Mariawracaładodomuzmieszanymiuczuciami.Odległość,jakadzieliłakawiarnię
odichdomu,byłaniewielka,zaledwietrzystametrów.
– Dlaczego ojciec mnie tak potraktował? Jak mógł! I do tego wszystkiego nie
podzieliłam się z nim najważniejszym. – Chciała opowiedzieć mu o nowo poznanym
chłopcu.
–Orany,któragodzina?!–Spojrzałanazegarek.Dochodziłatrzeciatrzydzieści.
Przyspieszyłakroku.Upałdoskwierałcorazbardziej.Nawetcieniepadającezdrzew
niedawałyulgi.Poddomemcałajużbyłazlanapotem.Kątemokaspojrzaławgórę,na
balkoniekwiatywdoniczkachprzywiędłyodsłońcaiupału.
–Biedne,zarazsięwamizajmę…–dumała.
Kwiaty to był jej konik. Troszczy się o nie, pielęgnuje, gdy tylko ma czas. Dom
był pusty. Co by znaczyło, że Franka jeszcze nie ma. „Kochany” braciszek studiuje
zaocznieinformatykę,awtakzawanym„międzyczasie”dorabiawfirmiekurierskiej.
Jeździ po całej Polsce i rozwozi zamówiony towar. Franek to lekkoduch. Można
powiedzieć,żetotypowynarcyz.Wykorzystujetowżyciuniebywaleczęsto,zdobrym
skutkiem.Wiecznyoptymista.Niepotrzbujedożycianikogo,abybyćszczęśliwym.Jest
samowystarczalny.Podjąłpracę,bymiećnastudia.Niechce,abyrodzicecokolwiek
muwypominali,zwłaszczamatka.
–Jakacisza…–pomyślała.
Od kiedy Zosia się wyprowadziła, dom opustoszał. Z całej trójki to ona jest
najstarsza, ma już trzydzieści lat. Meżatką jest od pięciu. Wzięli ślub z Pawłem jak
tylko skończyła studia. Ledwo zaczęła pracę jako księgowa, gdy zaszła w ciążę. Po
urodzeniu dziecka zrezygnowała z pracy. Promieniała szczęściem, zakochała się
w Szymonku, nie odstępowała go na krok. Paweł cały czas pracował. Podobnie jak
Antonizzawodujestprawnikiem.Krystynanierozumiałatejjejfascynacjidzieckiem,
tego rozczulania się nad nim. Uważała, że córka powinna wrócić do pracy jak
najprędzej.Zosiamiała,majednakinnypoglądnażycie–dlaniejnajważniejszajest
rodzina, nie kariera. Dlatego postanowili się wyprowadzić. Akurat Paweł dostał
propozycję pracy w kancelarii prawnej w Warszawie. Krystyna próbowała nakłonić
ich do pozostania w domu. Lubiła mieć nad wszystkim kontrolę. Nie udało się. Po
jakimś czasie dotarło do niej, że sama swoim podejściem skłoniła ich do tego.
Niestety, było już za późno. Wszyscy tęsknili teraz za Szymonkiem – wspomnienia
przygnębiłyją.
Tymczasemuprzytomniłasobie,żeniewidziaładziśjeszczeFilemona.
– Gdzie ten rozrabiaka? Co on znów zmajstrował? Niech ja go dorwę w swoje
ręce!Jakwydostałsięnazewnątrz?
–Widocznie…tak…jużwszystkojasne…–olśniłoją.
ToniewątpliwiesprawkaFranka.Lubiłjejrobićnazłość.Wypuściłgojużrano,
boniewidziałamgoprzedwyjściemdoszkoły.Teraznajprawdopodobniejszwędasię
polesiezeswojąporanionąłapką.Biednykotekspadłwczorajzdrzewaizraniłsię.
Prosiławieczorem,żebyniepozwolilimuwychodzić.
– Ale mnie w tym domu nikt nie słucha… – Zacisnęła pięść ze złości. –
Abraciszekznówsięwykpi,jakzwykle.Jużjamupowiemdosłuchu,ażpójdziemu
wpięty!
Nalała wody do miski i postawiła koło kuwety. Filemon ma miejsce pod
schodami.Jakorasowykotzgracjązałatwiasięnapiasku.Niemaznimnajmniejszego
problemu.Czasemtylkoprzychodząmudogłowyfigle.Wtedychcesiębawićcałymi
dniami. Dotrzymuje Marii towarzystwa, gdy ta zajęta jest rysowaniem. Szczególnie,
gdy siedzi na tarasie. Przychodzi wówczas do niej i mruczy. Łasi się, chce, aby go
głaskała, przepada za tym. Ma lśniącą brązową sierść i malutkie uszka, wygląda tak
niewinnie.Potrafirozbroićjąswoimwdziękiem.Madoniegosłabość.
Pobiegłanagórę.Wpośpiechupodlałakwiatynabalkonieiposzłapodprysznic.
–Tojestto,cozaulga!–Relaksowałasię.
Chłodna woda lała się po jej nagim ciele, a jej myśli krążyły wokół
nieznajomego.Chwilępotemstałajużprzedszafą,owiniętaręcznikiem,iznowumiała
problem.
–Comamnasiebiezałożyć?–dumała.–Hmm…!
–Wiem–powiedziałasamadosiebie.Ściągnęłazwieszakaniebieskąsukienkę,
którą dostała od siostry na urodziny. Włożyła ją i stanęła przed lustrem. Koronkowa
sukienka leżała idealnie. Przeczesała jeszcze szczotką swoje długie włosy, które bez
pomocysuszarkidawnowyschły,ijużbyłagotowadowyjścia.
– A jak się wygłupię? Będę tam sterczeć, a on nie przyjdzie? A tam, raz kozie
śmierć! Idę! – powiedziała do swego odbicia w lustrze. Wzięła do ręki swoją małą
turkusowątorebkęiwyszłazpokoju.
Auradzisiejszegodnianiesprzyjałaspotkaniom,przynajmniejotejporze.Słońce
smażyłowszystkichprzebywającychnaplażynarumianekotlety.
–Coludziewidząwtymwylegiwaniusięnapiasku?–Nigdynieprzepadałaza
tego rodzaju przyjemnościami. Owszem, kocha plażę, w końcu to tu się wychowała.
Wolijednakbardziejpływaniewmorzu.Corobiokażdejporzedniainocy.Zwłaszcza
nocy,wświetleksiężycaimigoczącychgwiazd.
Dotarła na plażę, ściągnęła z nóg rzemykowe klapki i wzięła je do ręki. Szła
wzdłuż brzegu, a przypływające fale obmywały jej stopy. Dzieci grające w piłkę
plażowąkrzyczałyiśmiałysiędorozpuku.Plażowiczerozłożeninaswoichleżakach
chwytalipromieniesłońca.InniszaleliwbłękitnejwodzieBałtyku.
Marek już czekał. Stał oparty o drewnianą balustradę mola. Spora grupa osób
przewijałasiępopomoście.
– Ruch jak w ulu – pomyślał. To tu najczęściej przychodził, gdy coś go trapiło.
Patrzyłwówczaswmorzeizbierałmyśli.
– Maria… Marysia… – powtarzał jej imię. – Marek ogarnij się, co ty
wyprawiasz? – Napominał sam siebie. – Będę tu stał jak głupi! Nie wiadomo, czy
wogóleprzyjdzie…–Nerwowozacząłsięrozglądać.–Takczysiak,czekam.Mam
nadzieję, że jednak mnie nie wystawi. Uff… jak gorąco! – Pociągnął kilka razy za
koszulkę,którazaczęłalepićmusiędociała.
Dziewczyna zrobiła na nim wrażenie. Jak żadna inna. Ma za sobą niedługi
związek.Lecztoniebyłoto.Toniebyładziewczyna,którejszuka.Czywogóleszuka?
Ma swój świat, do którego nie wpuszcza byle kogo. Dla niego wzorem do
naśladowaniasąjegorodzice.Sązesobąnadobreinazłe.Spuściłgłowęizapatrzył
sięwwodę.Mewyśmigałynadfalamiicoruszktóraśwpadaładowody,wyławiając
rybę.Apotemwznosiłasięzpowrotemwpowietrze.
Wpewnymmomencieodwróciłsięizobaczyłją…
Podążała w jego kierunku. Taka śliczna, wyglądała jak anioł. Jej złote włosy
rozwiewał wiatr. A niebieska sukienka podkreślała jej dziewczęcą urodę. Stał jak
zahipnotyzowany.Wuszachmuszumiało.
Mariadostrzegłagojużzdaleka.Ręcejejzadrżały,asercewaliłojakoszalałe.
–Przyszedł,jest!–Słowapełneradościsamenasuwałyjejsięnausta,ażpoczuła
dreszcz przebiegający po całym ciele. Czekał już na nią, przyszedł pierwszy, to coś
znaczy.Napewno!
– Boże, obym się tylko nie potknęła, to dopiero byłby obciach! – pouczała się
wmyślach.Nieodrywającodniegowzroku,podążaławjegostronę.
Czyjacyśludzieprzechodziliobok?
Możliwe.Aleterazniezauważyłabyniczego,nawetgdybystadosłoniprzebiegło
jej przed nosem. Już z daleka spostrzegła, że nieźle się prezentuje. I ta niesamowita
karnacja.Wdodatkumiałniebieskąkoszulkę,więckolorystyczniedosiebiepasowali.
A czarne spodenki za kolano podkreślały jego szczupłą sylwetkę. Podeszła do niego.
Czuła,żekolanajejsięuginają.
–Cześć,długoczekasz?–zapytałanieśmiało.
–Chwilę…–skłamał.
Stanęłaobokniegoioparłasięoporęcz.Chwilęstaliwmilczeniu.
–Wiesz,zastanawiałemsię,czyprzyjdziesz–przerwałkrępującąciszę.
–Jamyślałamotymsamym–odparłazniedowierzaniem.
–Atakwogóle,tojaksięczujesz?Boranowyglądałaśnabardzoprzestraszoną–
zapytał,zapominającotym,costałosiępóźniej.Jaktrzymałjąwramionach…
– Już jest ok. Masz rację, to było straszne i bardzo nierozważne z mojej strony,
to…cozrobiłam…Igdybyniety…Ja…wykrztusiłatylko,bokompletniejązatkało.
–Chodź,usiądziemy…–zasugerował,widząc,żedziewczynanieumie,amoże
niechceotymrozmawiać.
Podeszlidoławki,akuratbyłapusta.Usiedliwygodnie.Iznówcisza.Mariaczuła
skrępowanie.Jakto?Ona,zawszetakawygadana,bystrawkontaktachzrówieśnikami,
atuproszę,tremajakprzedklasówką.Gorzej.
Marekdotejporyteżsiedziałsztywno,terazoparłsięoławkęizamknąłoczy.
Maria odruchowo spojrzała na jego twarz. Była szczupła, a wydatne kości
policzkowesprawiały,żewyglądałbardzodojrzale.
–Gorąco,nie?–westchnął.
–Niesamowicie…–potwierdziłaiotarłapotzczoła.
Rozmowa się nie kleiła, w przeciwieństwie do ubrań, które same lepiły się do
ciała.Obojeczulidziwneonieśmielenie.
–Przejdziemysię?–Marekrzuciłlekko.
Musiałwstać,przejśćsię.Upałdoskwierałmucorazbardziej.
– Spacer dobrze nam zrobi, rozładuje napięcie, może… – pomyślał w duchu.
Pragnąłodrobinycienia.
–Jużmyślałam,żebędziemysiętusmażyć…Oczywiście,chodźmy.–Ucieszyła
się. Jeszcze chwila i sama zaproponowałaby to samo. To chyba najgorętszy dzień
w tym miesiącu. Lato w tym roku się przeciągnęło. A przecież nie każdy jest
zwolennikiem takiej aury, mimo że sezon nad morzem w dużej mierze zależy od
pogody.RodziceMariidobrzeotymwiedzą.
Mijali ludzi spacerujących po molo. Młodych, starszych, szalejące dzieci,
turystów pstrykających sobie fotki. Jedna z turystek nawet zagadnęła Marię, prosząc,
abytazrobiłajejijejmężowifotkę.Dziewczynazgodziłasięzprzyjemnością.Miło
byłopopatrzećnadwojezakochanychludzi,bonatakichwyglądali.
Przemierzyliplażęiskręciliwstronępobliskiegolasu.Naścieżkę,którąMaria
doskonaleznała.Weszlidolasuiodrazuzrobiłosięprzyjemniej.Cieniedrzewdawały
ochłodę. Wiatr szumiał wśród drzew, kołysząc je niedbale. Z oddali słychać było
skrzeczące ptaki. Szum morza łączył się z szumem drzew, wydając przy tym ciekawy
gwizd,amimotopanowałatuniezwykłacisza,spokój.
Maszerowaliwzdłużścieżki,ocierającsięowysokietrawyrosnącewokółniej.
Marek co chwila sięgał ręką i je skubał. Potem rozrywał w rękach i bawił się nimi.
Maria szła za nim, bacznie go obserwując. A on wielokrotnie odwracał się, by
sprawdzić,czyabynapewnodziewczynaidziezanim.
Dotarlinaskrajlasuiprzysiedlinatrawiepoddrzewem.Zmęczeniodsapnęli.
–Czyterazopowieszmi,costałosięrano?–Spojrzałnanią,byupewnićsię,czy
abynapewnodziewczynachceotymrozmawiać.
– Spieszyłam się do szkoły, zasiedziałam się w bibliotece i… – Zaczęła
iwzdrygnęłasięnasamowspomnienietamtejchwili.
–Domyśliłemsię…–Pokiwałgłową.–Najważniejsze,żeniccisięniestało.
– Szczerze? – Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała, żeby wysłuchał ją
znależytąuwagą.–Pierwszyrazwżyciuprzydarzyłomisięcośpodobnego.Zreguły
jestem ostrożniejsza. – Otworzyła się przed nim. – Od rana miałam zły dzień.
W każdym razie, gdyby nie twoja pomoc… – Zacisnęła wargi, poczuła, jak do oczu
napływająjejłzy.Odwróciłagłowę.
Marek zauważył, że bardzo to przeżywa, i nie drążył dłużej tematu. Może ten
wypadekmiałpotoczyćsięinaczej?Dlaczegobyłakuratwtymmiejscu,otejgodzinie?
Kiedyonaomałoconiestraciłażycia?–Zastanawiałogoto.Możnatonazwaćdarem
od losu. Drugą szansą. Czy miało to z nim coś wspólnego? Czyżby był jej aniołem
stróżem?
–Jużdobrze!–mówiącto,spontaniczniewziąłjązarękę,byłomujejżal.
Maria poczuła jego ciepło podobnie jak na chodniku pod biblioteką. Przełknęła
ślinę. Nie puściła jego dłoni, jeszcze mocniej ją ścisnęła. Serce zaczęło jej znów
szybciejbić.Odwróciłagłowęispojrzaławjegostronę.Spoglądalinasiebie.Nicnie
mówili, tylko patrzyli. Nie zauważyli, że wiatr się wzmógł, słońce zaszło za chmury
ipowolichyliłosiękuzachodowi.Smutek,rozterkaodeszływniepamięć,terazliczyło
sięcoinnego.Innedoznanie,lepsze,przyjemniejsze.Igdybyniewiatr,którypotargał
jejwłosyizarzuciłnatwarz,pewnietachwilaniemiałabykońca.Puściłajegodłoń
iodgarnęłarękomawłosy.
–Przepraszam…–wyszeptała.
–Tojaprzepraszam…–wydusił.Samniewierzyłwto,comówi.Chciałtego,to
dlaczego przeprasza? Dlaczego ona zachowała się tak samo? Fakt, nie znają się. Ale
czytoważne,jeślidwojeludzicośdosiebieciągnie?Jaktowytłumaczyć?Dopieroco
siępoznali.Sąmłodzi,wszystoprzednimi.Rozumpodpowiada–nie…todziejesięza
szybko, nie teraz. Serce krzyczy – tak, to jest to, właśnie to. Siła wyższa zwycięża.
Pozostawiaukrytepragnienie…
– Wiesz… – wydusił z siebie po chwili zamroczenia – nie powiedziałaś mi
jeszcze,ilemaszlat…?Yyy…–zacząłstękać.Toznaczy…głupiepytanie,sorry…!!!
– Zaczął drapać się po głowie. – No to dałem plamę. Też palnąłem. Jak ja już coś
powiem…–karciłsięwduchu.
Maria,widzączmieszanegochłopaka,zaczęłasięgłośnośmiać.Terazpoczułasię
rozluźniona.Uspokoiłasięiopanowała.
– Mam siedemnaście lat – odpowiedziała nadal jeszcze rozbawiona. Wiedziała,
że głupio się poczuł, ale właściwie dlaczego? Dla niej to żaden powód do
zakłopotania.
–Opowiedzmicośosobie–ciągnęładalej.
– No cóż, oprócz tego, że lubię czasem coś palnąć od rzeczy, to co chciałabyś
omniewiedzieć?
–Czymsięzajmujesz,czyjeszczesięuczysz?–Chciaławiedziećjaknajwięcej,
ciekawabyła,czyjestdużostarszyodniej.Miałanadzieję,żenie.Alejakietomiało
znaczenie?
–Mamosiemnaścielatizarokkończętechnikum.
–O…awydawałomisię,żejesteśstarszy–zdziwiłasię.Wduchucieszyłasię,
żesąprawiewtymsamymwieku.
– Wyglądam tak staro? – odparł zaskoczony jej wypowiedzią. Poczuł
rozczarowanie.
–Nie,brońBoże,nieotomichodziło,poprostuwyglądaszbardzodojrzale,ale
to nie znaczy, że staro… tylko… przepraszam, chciałam powiedzieć młodo…
przepraszam…Spuściłagłowęizakryłarękątwarz.
–No,tosiępopisałam,rany!Coonsobieomniepomyśli?Głupia.
Marekwtymczasiezacząłsięśmiać.
–No,tojesteśmykwita!–odparł,kiwającgłową.
–Chybatak…–Podniosłagłowę,spojrzałananiegoiterazjużobojesięśmiali.
Zerkalinasiebieisłuchającnawzajemswojegośmiechu,dobrzesiębawili.Czas
leciał nieubłaganie. Chmury na niebie nabrały złoto-czerwonego koloru, a zatopione
w nich słońce powoli kryło się w otchłani Bałtyku. Porywisty wiatr dawał coraz
bardziejosobieznać.
– Teraz ty, Marysiu… – głos mu zadrżał, gdy wypowiadał jej imię – wyjaw mi
swesekrety…–zażartował.
–Sekrety…powiadasz,nowięc,odczegobytuzacząć…–Dawałaupustswojej
wyobraźni,gdynaglejejprzerwał.
–Ażtyleichmasz?–zapytał.
–Żartowałam,atymyślałeś,żejataknaserio?!
–Właściwietak!
–Jeszczemnienieznasz!–Wjejoczachpojawiłsięwyrazzachęty.
– Myślę, że niedługo to nadrobimy – odparł i wstrzymał oddech, ciekaw jej
reakcji.
Obdarzyłagouśmiechemizradościąwgłosiepowiedziała:
–Sądzę,żetak…chciałabym…
Niedowierzała własnym uszom. Słowa same wyszły z jej ust. Podświadomość
wzięłagórę.Nieżałowała.
– To nie pozostaje nam nic innego, jak tylko spotkać się ponownie! – oznajmił.
Sam sobie się dziwił. Dopiero co ją poznał. A może to za szybko? Nie wiedzieć
czemu,pragnąłznówjązobaczyć.Przyniejczułsięjakośtakinaczej.
–Czemunie?
–Tomożejutropopołudniunaplaży?–zasugerował.
–Pewnie!–odpowiedziałazadowolona.–MożebyćnaMarinie,jakdziś?Mam
bliskozdomu–dodała.
– Masz blisko do domu, a gdzie mieszkasz? To może cię odprowadzę? –
powiedziałznadziejąwgłosie,żemożesięzgodzi.
– Mieszkam w tym domu na wzgórzu, chodźmy. – Wstała. Zdecydowana była
wracać.
Marekchwilęstałzbardzozdziwionąminą.Wkońcuwydusiłzsiebie:
–Totwójdom?Tywnimmieszkasz?–zapytałwyraźniezaskoczony.
–Tak,todommoichrodziców,dlaczegopytasz?–Uniosładogórybrwi.
– Zawsze zastanawiałem się, kto mieszka w tak niezwykłym i dużym domu.
Wyobrażałemsobie,żetozamekizamieszkujewnimpięknaksiężniczka.–Uśmiechnął
się.–Iniemyliłemsię…–dodał.
Marianicnieodpowiedziała,tylkoobdarzyłagorówniesłodkimuśmiechem.
–Zatemchodźmy!–WskazałrękąMarii,abyruszyłapierwsza.
Podążalirazem.Mariizrobiłosięzimno.Sukienkanaramiączkach,którąmiałana
sobie, nie dawała zbyt wiele ciepła. Mimo ciepłego powietrza, wiejący wiatr
potęgował uczucie chłodu. Nie dała jednak poznać tego po sobie. Stwarzała pozory
silnej i nieugiętej. Podmuchy wiatru przeszywały na wskroś również Marka. Na
szczęście dotarli na plażę, która nad wyraz szybko opustoszała. Zapragnęli zobaczyć
zachód słońca. Patrzyli w milczeniu, jak ostatnie promienie słońca zatapiają się
wmorskiejgłębinie,aniebomalujesięnapurpurowo.Przepięknywidok,zapierający
dechwpiersiach.
Maria w swoim domu, gdy tylko zauważy, że złocisty okrąg chyli się ku
zachodowi,wychodzinatarasipodziwiapięknonatury.Inspirujejątoimotywujedo
pracynadobrazami.Dajenadziejęnalepszejutro.
–Wiesz…spędziłamnaprawdęmiłepopołudnie…–powiedziała.
–Jateż…–odrzekłniezwyklezadowolony,żesprawiłdziewczynieprzyjemność.
–Zrobiłosiępóźno…–Zerknęłanazegarek.
–Tak,jateżjużmuszęwracać.
–Notochodźmy–powiedziałaijeszczerazspojrzałanamorskiefaleodbijające
sięodbrzegu.Zeszlizplażyiruszyliwkierunkudrogi.
MarekpoinformowałMarię,żemieszkawcentrummiastaiżewrócidodomuna
piechotę.Dotarlidozbiegudrogiześcieżkąikażdeudałosięwswojąstronę.Chłopak
przypomniał jej jeszcze o jutrzejszym spotkaniu, a następnie pożegnał się. Oboje nie
chcieli się rozstawać, lecz żadne z nich nie zdradziło się ze swoimi odczuciami. Na
pierwszejrandceniewypada.
Aleczytobyłarandka?Lepiejzachowaćostrożnośćipowściągliwość.Wdrodze
powrotnejMariamyślałanadcałymdzisiejszymdniem…
Coterazoniejmyśli?Amożetylkosięzniejnabijał?Leczgdybytakbyło,nie
proponowałbykolejnegospotkania…Naszczęściejutrosobota,nieobawiasięwięc,
że rodzice mogliby nie puścić jej na spotkanie. Ewentualnie powie, że umówiła się
zMagdą,swojąkoleżanką.Tylkocopowietata,gdydowiesięoMarku?Ktojakkto,
aleonnapewnozrozumie.Jużzapomniałaoporannejkłótnirodziców.Wyobrażałaich
sobiewdobrychnastrojach,przynajmniejtakąmiałanadzieję.
Marekprzyspieszyłkroku.Wdrodzedodomudenerwowałsię,żejestjużtakpóźno.
A przecież ma obowiązki wobec rodziców. Dobrze, że ojciec jest jeszcze na tyle
sprawny,żedaradęzaopiekowaćsięmatką.InaczejMarekniemógłbysobiepozwolić
nanaukęwszkoledziennej.Codziennaopiekanadschorowanąmatkąwyczerpujego,
dlatego jest im tak potrzebny. Rano przed szkołą daje mamie zastrzyk z insuliny, to
samo wieczorem. Ojciec niedowidzi i to on musi jej podawć lekarstwa. Z emerytury
rodzicówjakośdająsobieradę,choćniezawsze.Tatagotuje,więckażdegodniamają
gorący posiłek, co jest niezwykle istotne. Czasem przychodzą gorsze dni, zwłaszcza
wtedy, gdy trzeba zapłacić za prąd i gaz. Ledwo wystarcza na jedzenie i lekarstwa.
Zwiększymipłatnościamijestproblem.CiąglemusząliczyćnaJankaiPiotra,którzy
przysyłajązarobionepieniądze.
BraciaMarkapracująnakutrachrybackichiichpomocjestbardzoważna.Marek
jestimniezmierniewdzięcznyzato,corobią.Obajsąodniegodużostarsi.Jużkilka
latzajmująsiępołowami.Złowionerybysprzedająwportach,niekoniecznienaHelu.
Czasem nie ma ich miesiącami. Lubią to zajęcie, kochają morze. Jak wiekszość
młodych ludzi z wybrzeża zdecydowali się na pływanie po morzu. Nieraz tę ciężką
pracę przypłacają chorobą, przeważnie wtedy, gdy dopadnie ich sztorm. Wówczas
przemoczeni do suchej nitki przeklinają tę robotę, by za chwilę cieszyć się ze
wschodzącegosłońcaiupalnegodnia,tymbardziejjeszcze,gdymająudanypołów.
Maria przy kolacji milczała. Rodzice rozmawiali o pracy, o dziwo, spokojnie
izgodnie.Skończyłaiwstałaodstołu.Antonipoprosiłjąopozostaniewsalonie.Co
też uczyniła. Zajęła się przy okazji Filemonem. Wylegiwał się na swoim posłaniu.
Przyniosła mu suchej karmy i zmieniła wodę w misce. Nie omieszkała również dać
reprymendębraciszkowizawypuszczeniekotarankiem,zczym,jaktwierdził,niemiał
nic wspólnego. Najchętniej by się go pozbył, nigdy za nim nie przepadał i gdyby
Filemonacośzjadło,pewniebysięucieszył.Bezduszny,pozbawionyuczućtypek.Tak
go zazwyczaj nazywała. Filemona dostała na urodziny, nie daj Bóg, aby coś mu się
stało,chybabyumarła,aprzynajmniejtakjejsięwydawało.
Czekającnaojca,zadzwoniładoMagdy,byzapytać,jakkoleżankasięczujeiczy
wszystko u niej w porządku. Stan zdrowia przyjaciółki wprawił Marię w dobry
nastrój.Jeszczechwilętemustresowałasięrozmowązojcem.Franekpocałodziennej
jeździe poszedł do siebie. Informując, że jest zmęczony i musi odpocząć. Rano znów
mawyjazd,tymrazemchybakilkudniowy.Przebąkiwałcośozatrzymaniusięucioci
wZakopanem,czegoMariapozazdrościłamuzcałejsiły.
CiociaCelinazwujkiemAlbinemodlatmieszkalinaPodhalu.Mariaubolewała
nadtym,żeniemożeichodwiedzaćzbytczęsto.Pragnęławtewakacjeichzobaczyć,
a najbardziej Łucję, swoją cioteczną siostrę. Duży ruch i nawał pracy w kawiarni
uniemożliwił jej jednak wyjazd. Zmuszona była pozostać w domu i całe wakacje
pomagać w kawiarni. Zdecydowały razem z Łucją, że jeśli jedna z nich nie będzie
mogłaprzyjechać,totadrugająodwiedzi.Wyszłojednakinaczej.Kuzynkazajętabyła
jeszczebardziej.Razemzrodzicamiprowadziłapensjonatiteżniezdołaławyrwaćsię
choćby na tydzień. Maria jako dziecko często spędzała wakacje w górach, wtedy też
zakochała się w tym miejscu. Ten krajobraz, góry, przestrzeń, hektary lasów,
przyroda…itd.Dlaniejtobyłrajnaziemi.Łucjaprzeciwnie,wolałabymieszkaćnad
morzem. Nieraz dowcipkowały, że chętnie zamieniłyby się rolami. Łucja jest od niej
parę lat starsza. Kocha Marię jak rodzoną siostrę. Jest jedynaczką i zawsze chciała
miećrodzeństwo.
–Chciałbymztobąporozmawiać–powiedziałAntoni,stajączacórką.Szukałjej
wcałymdomu,aonatymczasemsiedziaławbujanymfotelunatarasie.
– Wiem tato – odparła odwracając głowę. Czekałam na ciebie… ale długo
rozmawiałeś z mamą. Czy powiedziałeś jej o wszystkim? Jak zareagowała?
Zdenerwowałasię?–Mariazasypałaojcapytaniami.
– Tak, opowiedziałem jej, co ci się przydarzyło. Nie była zadowolona, że tak
głupioinieroztropniepostąpiłaś.Aterazposzłasiępołożyć,źlesiępoczuła.
Usiadł.
– Wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego… więc słucham… co tak
naprawdęsięwydarzyło?–ciągnął.
– Dobrze… – Kiwnęła głową. – Jak już ci mówiłam, spieszyłam się do szkoły,
ponieważ zasiedziałam się w bibliotece – zaczęła. – Uczyłam się przed klasówką,
którą zresztą odwołali… i… – zatrzymała się, by nabrać powietrza. – Wybiegłam na
ulicę…iniezauważyłamtegosamochodu,niewiem,skądonsięwziął,i…
–Ico?
–Iktośmipomógł…
–Ktościpomógł,toznaczy,jakpomógł,bonierozumiem?–Zmrużyłoczy.
–Pewienchłopakodciągnąłmniezdrogi…Gdybynieon…–Spuściłagłowę.
–Cotymówisz,więcnietysamazareagowałaś?–prawiekrzyczał.
–Nie…–wyszeptała.
– To znaczy, że ten chłopak… że on, prawdopodobnie uratował ci życie… –
mówiłcałyroztrzęsiony.
–Przepraszam,jategoniechciałam.Możeniestałobysięniczłego,tensamochód
niejechałtakszybko…–zaczęłasiętłumaczyć.
–Proszęcię,nicjużniemów!–Machnąłręką.
–Jesteśnamniezły?–Spojrzałananiegoniewinnymwzrokiem.
Antoni długo nic nie odpowiadał. Zbladł. Milczał jak zaklęty. Wpatrzony w dal
zadumałsię.
Maria siedziała cicho i obserwowała ojca z obawą przed tym, co może teraz
zrobić.Czyzabronijejwychodzićzdomu?Dajejszlaban…?
Półmrokogarnąłziemię.Pogorącymdniuwieczórzrobiłsięnaprawdęchłodny.
Zbliżająca się jesień dawała pierwsze oznaki swojego nieuchronnego początku.
Kolorowe liście zaczęły już gdzieniegdzie opadać z drzew. Rosnąca niedaleko domu
jarzębina zaczerwieniła się od swoich owoców. Z plaży docierały krzyki żerujących
wieczorem ptaków. Z daleka widać było oświetlony kuter rybacki wracający
zcałodziennejwyprawy.
Marięprzeszyłchłód,wstałazfotela,bywziąćkocleżącynaławiepodścianą.
Ojcieczareagowałnajejruch.
–Wiesz,niejestemnaciebiezły,myślałempoprostu,żewyglądałotoinaczej…–
oznajmił. – A tak w ogóle… czy ten chłopak… czy podziękowałaś mu chociaż? –
dodał.
–Oczywiścietato…wramachrekompensatyspotkałamsięznimpopołudniu–
oświadczyłamomentalnie.
–Spotkałaśsięznim?Jakto?–Zaskoczyłogoto,copowiedziała.
–Takpoprostu,chciałammupodziękować,aonsamzaproponowałspotkanie.–
Po czym opowiedziała ojcu w skrócie, jak wyglądało jej całe popołudnie. Chciała
podzielićsięznimchwilami,jakieprzeżyłazMarkiem.Wkońcujednakopowiedziała
tylkoospacerzeiotym,żeodprowadziłjądodomu.
Dlaczegoniewyznałamuprawdy?Żesięjejspodobał,żepoczułacośtakiego…
Czyżbyuważała,żetojeszczezawcześnie?Ajeślinicztegoniebędzie,aonarobi
sobie nadzieję? Na wszelki wypadek przemilczała sprawę. Nie była pewna, czy
cokolwiekwyniknieztegospotkania.
Po rozmowie z ojcem szybko położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć.
Zdarzeniazcałegodnianiepozwalałyjejzmrużyćoka.Tysiącemyśliprzewijałosię
w jej głowie. Taki dzień nie zdarza się często. Leżała na łóżku i wpatrywała się
wokno.Niezasłoniłago,miałaochotępopatrzećnagwiazdyświecącetakmocnotej
nocy.Przypominałasobiewypadek,którymógłsiędlaniejskończyćtragicznie.Wtej
chwili mogła na przykład leżeć w szpitalu. To wszystko przeraziło ją. Zasmuciła się
i zaczęła płakać w poduszkę. Ojciec wytłumaczył jej, że powinna o tym zapomnieć
iniewracaćdotego.NamyśloMarkuuspokoiłasię.Przedoczymamiałajegotwarz.
Na sercu zrobiło się jej ciepło. Chwile spędzone z nim dzisiaj to najprzyjemniejsza
rzecz,jakająostatniospotkała.To,jakczułasięwjegoramionachigdytrzymałjąza
rękę,nieprzypominałoniczego,cokiedykolwiekdotejporydoświadczyła.Tobyłojak
doznanie czegoś niebywałego, niespotykanego, a zarazem tak wspaniałego
ioszałamiającego.Niewiedziała,żemożnasięwtensposóbczuć.
Rodzice Marii nie są dobrym przykładem ani wzorem do naśladowania, jeśli
chodziopokazaniejej,jakpowinienwyglądaćzwiązekmiędzykobietąamężczyzną.
Nadaltraktująjąjakmałądziewczynkę.Azwłaszczaojciec,któryboisięonią,bycoś
złegojejniespotkało.Niedostrzegają,żeichmałacóreczkajestjużnatyleduża,że
powoli wkracza w dorosłe życie. Matka nie ma zbyt wiele do powiedzenia,
praktycznie w żadnej kwestii. Od kiedy nie poszła w jej ślady i wybrała szkołę
plastyczną,naktórązresztąAntonisięzgodził,gdymazczymśproblem,toodsyłajądo
niego;niechcebraćodpowiedzialnościzajejwybryki.Mariawdzieciństwiedawała
impopalić.Wynikałotozarównoztego,żejestupartajakosioł,jakiztego,żechciała
w ten sposób zwrócić na siebie uwagę Krystyny, która od zawsze traktowała ją „po
macoszemu”.
Marianiemogłapojąć,czemumatkawtensposóbpostępuje?Dlaczegojestdla
niejtakasurowaipowściągliwa?Kochałamatkęmimojejnieugiętychzasaditwardej
ręki.
Małżeństwo jej rodziców pozostawiało wiele do życzenia, lecz nie zawsze tak
było.Krystyna,wychodzączamążzaAntoniego,byławsiódmymniebie.Szczęśliwa,
zakochana z wzajemnością. Studiowała jeszcze, ale to im nie przeszkadzało. Gdy
zaszła w ciążę, kończyła właśnie studia. Antoni pracował już jako adwokat, był dla
niej nie lada partią. Urodziła się Zosia, wkrótce po niej na świat przyszedł Franek.
Zdwójkąmałychdzieciniemiałaszansnapodjęciepracy.Nietakwyobrażałasobie
swoje życie. Miała plany, marzenia. Chciała wynająć opiekunkę, lecz Antoni się
sprzeciwiał,sugerował,żemiejscematkijestprzydzieciach.Awniejnarastałgniew,
rozczarowanieżyciem,mężem…
Dziecipodrosłyiposzłydoszkołyiwtedynadarzyłasięokazja,bycośzmienić,
czegoś w życiu jeszcze dokonać. Pomyśleć o sobie. Odżyła. Udało się, znalazła
pracę…aletobyłatylkochwila.Potemnastąpiłkryzys.KiedyzaszławciążęzMarią,
załamała się. Przekreśliło to jej plany na przyszłość definitywnie. Antoni wręcz
przeciwnie,cieszyłsięzkolejnegodziecka.Onaniechciałaprzeżywaćodnowatego
samego.Pieluch,zupekinieustannychkupek.Wtedytowłaśniepostanowilikupićdom
nawzgórzu…
MarekpodobniejakMariadługorozmyślałnaddniemdzisiejszym.Położyłsiępóźno
spać.Jużniepamiętał,kiedyostatniotaksięczuł.Tadziewczynasprawiła,żewjego
nudnąegzystencjęwkradłysiękolory,chociażznałjądopierojedendzień.
Pomógł ojcu przy kolacji i zajął się mamą. Jak co dzień do jego obowiązków
należałatroskaoporządekwdomuiopiekanadrodzicami.Niemalekkiegożycia.Ani
chwili na rozrywki jak inni koledzy, czego często jego rówieśnicy nie rozumieli.
Szalone imprezy do białego rana? Są, ale nie dla niego. Owszem, zdarzają się, ale
bardzo rzadko. Nie mógłby sobie pozwolić na takie wybryki, wiedząc, że zostawił
rodziców bez opieki. Ich podeszły wiek sprawiał, że potrzebują kogoś do pomocy
niemal przez cały czas. Nieraz chciałby sobie gdzieś wyjść, zabawić się jak inni.
Czasemmożesięwyrwać,aletylkowtedy,gdyudamusięszybkowszystkoogarnąć.
Napozórjegożyciewydajesiętrudneipozbawionejakichkolwiekprzyjemności,lecz
uczywytrwałości,radzeniasobiezprzeciwnościami;uczyżycia,prawdziwegożycia.
Od kiedy jego bracia są poza domem, jest mu ciężej. Wcześniej dzielili się
obowiązkami, teraz wszystko jest na jego głowie. Mimo to nigdy się nie skarżył, nie
użalał nad sobą. Jest jak jest, co ma zrobić? Jest jeszcze młody. Chciałby zdobyć
wykształcenie,dobryzawód.Jegorodziceniemielityleszczęścia.Całeżycieciężko
pracowali,alebardzosiękochali.Dotejporysązesobąbardzoszczęśliwi,wspierają
sięnawzajem.Mimoprzeciwnościlosunigdysięniepoddaliisązesobąwbrewtemu,
coichspotkało.
– Co też ona o mnie sądzi? – myślał przed snem. Miał ochotę poznać ją bliżej.
Dawnoniespotkałtakiejdziewczyny,ślicznej,azarazemtakdelikatnejiniewinnej.
Nastał sobotni poranek. Marek wstał skoro świt, by pobiec do sklepu i zrobić
najpotrzebniejsze zakupy. Potem oporządził trochę dom i pomógł ojcu zrobić pranie.
Napopołudniezapowiadalideszcz.NiejesttakżewykluczonysztormnaBałtyku.Nad
morzemczęstymproblememsąwiatry,któreszalejąprzykażdejzmianiepogody.Janek
i Piotr, gdy wracają z wyprawy, opowiadają nieraz, jak to jest na pełnym morzu.
Azwłaszczawczasieburzy.Jakjestniebezpiecznie.Wielerazywodapodtapiałaich
kuter i musieli robić co w ich mocy, aby nie pozwolić łajbie zatonąć. Ile pracy
i wysiłku w to wkładają, tego nie wie nikt, kto choć raz nie był na morzu podczas
burzy. Modlisz się wtedy tylko, aby skończyło się to jak najprędzej i żebyś wyszedł
ztegocało.OjciecMarkacałeżyciespędziłnamorzu.Matkazajmowałasiędomem
i wychowywała dzieci. Bieda często im doskwierała. Radzili sobie, jak umieli. Co
mielizrobić?Takiebyływtedyczasy,nietocoteraz.Ludziomżyjesięlepiej.Owiele
lepiej.Niestety,niewszystkim.
Mariawkażdąsobotępomagarodzicomwkawiarni.Dziśojciecpozwoliłprzyjśćjej
dopierokołopołudnia.Wtymczasiemiałazająćsięporządkamiwdomu.Cozchęcią
robiła,wolałatoniżspędzanieczasuwkawiarniidogadywaniesięzniemiłyminieraz
klientami.Chętniepomagaław„Muszelce”,aleprzedewszystkimrobiłatozewzględu
na ojca. Chciała być dobrą córką. Chciała, żeby był z niej dumny. Na zadowolenie
matki nie miała co liczyć. Znała jej stosunek do siebie. Niekiedy zdawało się jej, że
możegdybysięnieurodziła,toKrystynabyłabyszczęśliwsza.
Od samego rana zabrała się za sprzątanie. Zjadła śniadanie, sama, bo rodzice
wyszliwcześnierano.Pomimożeustaliliplannadziś,tomatkaitakzostawiłakartkę
z wiadomością, czym córka powinna się zająć. Typowe dla niej. Jak mogłaby
pomyśleć, że Maria nie jest już dzieckiem i że poradzi sobie bez podpowiedzi
ikontroli?
Ścisnęła kartkę z wiadomością i wrzuciła ją do kosza. Najpierw zajęła się
Filemonem.Nakarmiłagoizmieniłamupiasekwkuwecie.Całyczassiędoniejłasił,
jakbyprosząc,abysięznimpobawiła.Niemiałanatoczasu,choćlubiłazabawyztym
darmozjadem. Łapka wyglądała dziś już o wiele lepiej. Stan chorego znacznie się
poprawił. Chyba udawał. W końcu tak bardzo nie przeszkadzała mu chora łapa
w przedwczorajszym bieganiu po lesie. A taki był biedny. Maria ma dobre serce
iczęstorozczulasięnadtymkocurem,aontowykorzystuje.Spryciarz.
Zajęła się praniem. Włożyła do pralki brudne rzeczy i nastawiła na określony
program.Wczasiegdyzajmiesięinnymiobowiązkami,zdążysięwyprać.
NieustanniemyślałaoMarku.Żałowała,żeniewzięłaodniegonumerukomórki,
mogłaby do niego zadzwonić. Albo nie. To głupi pomysł. Po co by miała do niego
telefonować?Jeszczeuznałbyjązajakąśnachalnąwariatkę.
– Czy to dzisiejsze spotkanie to będzie randka? – zastanawiała się, szorując
podłogęwkuchni.Kończyłajuż,kiedyzadzwoniłtelefon.
–Hallo…Cześć,siostrzyczko…–usłyszała.
– Cześć Zosiu, co słychać, dawno się nie odzywałaś? – odparła zaskoczona jej
telefonem.Długojużnierozmawiały.Chybatylkorazodczasuichprzeprowadzki.
–Stęskniłamsięzawami!–odrzekłaZosia.
–Myzawamiteż…
–Chciałamsiędoradzićmamywpewnejsprawie,czyjestmoże?–zapytała.
–Nie,niemajej.Wyszliwcześnierano.
–Toszkoda…powieszjej,żedzwoniłam?
– No pewnie, że powiem… a może ja mogłabym ci w czymś pomóc? –
zasugerowała.
–Ty?–zapytałazdziwiona.–Jesteśzamłoda,ajapotrzebujęporozmawićzkimś
dorosłym.
–Notak.–Mariaodbąknęłazezłością.Następnamądra,wielcedorosła,ajato
co,dzieckozesmoczkiemwbuzi?Przegięła.
Kochała siostrę, ale różniły się chyba we wszystkim. Każda ma swój pogląd na
świat,innepodejście,aletoniepowód,bytraktowaćkogośwtensposób.Zaciskała
zębyzezłości.Wydusiłatylko:
–Cotamuwas,jakSzymonek?
–Ok–usłyszałatylkowodpowiedzi.
–Aha…–wycedziławściekłanasiostrę.
– No, tylko nie zapomnij przekazać mamie, że dzwoniłam, i niech się do mnie
odezwie.Tocześć.
–Cześć–odrzekłaizhukiemodłożyłasłuchawkę.
Nie przeciągała rozmowy, widać nie miała ochoty, by z nią porozmawiać,
a zwłaszcza po tym, jak ją potraktowała. Też by jej „krasa” z głowy spadła, jakby
podzieliłasięzniąinformacją.–Coonasobiemyśli?
Taksamobyło,gdymieszkaliśmywszyscyrazem.
– Jak trzeba było zająć się dzieckiem, to wtedy byłam dorosła!? A teraz znów
jestemdzieckiem?Jakonamniewkurza,żeteżmusiałazadzwonićakuratdzisiaj,aby
popsuć mi humor… Nawet nie zapytała, co u mnie. Wielka Pani warszawianka się
znalazła.
– Niech to szlag! – krzyknęła tak, że aż Filemon się zjeżył… Nie popsuje mi
całegodnia.Onie!
Wyszłanataras,byzaczerpnąćświeżegopowietrza.
–Jaktupięknie!–pomyślała.Widokmorzazawszejąuspokajał.Odetchnęłaparę
razygłębokoipoprzeciągałasiętrochę.Słońcenieśmiałowyzierałozzachmur.Plaża
była prawie pusta. Tylko nieliczni spacerowicze przechadzali się wzdłuż brzegu.
Pogodaniezamierzanasdziśrozpieszczać.Obytylkoniepadało.Przecieżpopołudniu
spotykasięzMarkiem–ażjązmroziło.
–Nawetniewiem,gdzieonmieszka?Aleonwie,gdzieja…–Odetchnęłazulgą.
–Lepiejwezmęsiędoroboty,bojaktakdalejpójdzie,tojeszczespóźnięsiędopracy.
Iznówmatkabędziemiałapretekst,bymnieochrzanić.
Wzięłapraniezłazienkiiwyszłanadwór,byjerozwiesić.
–Atygdzie?–krzyknęłanaFilemona.Wlókłsięzanią,byznówczmychnąć.
– Do domu! Natychmiast… – Skinęła ręką i pogoniła go, zamykając mu drzwi
przednosem.–Atospryciarz,czekałtylkonaokazję,abysięulotnić.Włóczykijjeden.
Apotemprzychodzicałybrudnyijeszczezadowolony,żesobiepobiegałtuitam.
Spieszyła się, gdyż do południa nie zostało zbyt wiele czasu. Wieszając pranie,
zauważyła na niebie coraz większe chmury, które kłębiły się i zajmowały już sporą
jegoczęść.
–Nie,tylkonieto!!!–mówiłasamadosiebie.
Wiatrstawałsięcorazsilniejszy,jegopodmuchyutrudniałyrozwieszenieprania.
Czytobyłdobrypomysł,abypowiesićjenadworze?Możejednaktrzebabyłowłożyć
jetylkodosuszarki?
Na szczęście, jak zacznie padać, chroni je daszek, który ojciec niedawno
zamontował. Specjalnie dla ich wygody. Słońce docierało teraz do prania
rozwieszonego na sznurze, a w razie pogorszenia pogody daszek chronił je przed
zalaniem.
Dochodziła jedenasta. Maria zrobiła wszystko, co powinna. Do wyjścia miała
jeszcze trochę czasu. Wzięła więc swój szkicownik z pokoju i wyszła na taras.
Spojrzała na morze, fale wyglądały na bardzo wzburzone. A jedyne, co przychodziło
jej do głowy, to to, by narysować portret Marka. Siedziała w swoim bujanym fotelu
i rysowała. Kreśliła ręką kontury i zarysy jego twarzy. Trwało to zaledwie moment,
a wystarczyło, by na kartce papieru pojawiła się postać. Odbicie Marka. Patrzyła na
niąiwzdychała…
–Cojarobię?–pomyślała.–Czyzemnąjestcośnietak?Wzdychamdokartki?
Czyjazwariowałam?–dukała.–Atam!Jakionprzystojny!Alenażywotodopiero
miodzio…
Zaczęła się śmiać sama z siebie. Tak gwałtownie, że o mały włos nie spadła
z fotela. Wtem usłyszała dzwoniący telefon. Zerwała się i pognała odebrać. Od razu
przypomniałajejsięrozmowazsiostrą.
To była mama. Zadzwoniła tylko po to, by poinformować ją, że nie musi
przychodzić do kawiarni. Jest tak mały ruch, że razem z ojcem doskonale dają sobie
radę.Nierozmawiałydługo.Mariaprzekazałajej,żeZosiadzwoniłaiżemadoniej
jakąśsprawę,iprosiła,bydoniejoddzwoniła.Ucieszyłasię,żeniemusiiśćdopracy.
Rozłożyłasięwięcnakanapiewsalonieidelektowałachwiląciszy.
Marektymczasemdotrzymywałtowarzystwamamie.Byłaprzykutadołóżka,choroba
postępowała,alekarzetylkorozkładaliręce.
Marekprzyniósłjejowoceiusiadłprzyłóżku.Opowiedziałjej,żespotkałfajną
dziewczynę i w jakich okolicznościach się poznali. Wyznał jej, że bardzo mu się
spodobała. Chciałby też, aby doradziła mu, jak postępować, aby jej nie wystraszyć.
Miał z mamą bardzo dobry kontakt. Nie krępował się rozmawiać na takie tematy.
Rodzicewychowaligonawrażliwegoiuczciwegochłopca,którynieboisięwyrazić
tego,coczuje;przynajmniejtakmusięwydawało,aleteżnieoszukiwałiniebawiłsię
ludzkimi uczuciami. Szacunek do siebie i do innych nade wszystko. Lubił rozmowy
z matką; to ona nauczyła go, jak radzić sobie w życiu. Wspomniał jej też, że Maria
mieszkawdomunawzgórzu.Coczyniłojązapewnedziewczynązbogategodomu.
Zastanawiał się, jaka okaże się przy bliższym poznaniu. Kto wie? Oby nie była
rozpieszczoną córeczką tatusia, która ma wszystkiego w bród. Na wszystkich patrzy
zgóry.Marekpodzieliłsiętymiobawamizmamą.
Powiedziałamu,żeniemanatowpływu,jacysąludzieijakaokażesięMaria.
Pocieszyła go, że jeśli to ta jedyna, to życzy mu jak najlepiej, aczkolwiek
zasugerowała,bybyłostrożnyinieangażowałsięzbytszybko,dopókijejdobrzenie
pozna.
Zaskoczonabyłatym,coMarekjejwyznał.Wspominała,jakpoznalisięzojcem
przed laty. To była miłość od pierwszego wejrzenia i od razu wiedziała, że spędzi
znimresztężycia.Ojciecczułpodobnie,alebałsięzaangażować.Niewiedział,czy
będzie w stanie dać jej to, na co zasługiwała. W końcu dotarło do niego, że nie jest
ważne, czy jesteś biedny czy bogaty, najważniejsze jest to, co czujemy do siebie.
Wszystkoinneschodzinadalszyplan.
Mariaszykowałasobieobiad.Wyciągnęłazlodówkiresztkiwczorajszejkolacji
iwłożyładomikrofali.Zamierzałacośzjeśćwkawiarni,aleprzyszłojejposilićsię
w domu. Kurczakiem nie pogardzi. Wystarczy jej parę kęsów. Nie jada dużo. Ojciec
całyczaspowtarza:„Jesztyle,nailewyglądasz”.AMariamaszczupłąsylwetkę.Ze
wzrostem wdała się w mamę. Jak na dziewczynę – metr siedemdziesiąt to dużo. Jak
byłamała,myślała,żebyzostaćmodelką,aleszybkojejprzeszło.Niedlaniejlatanie
po wybiegu i świecenie dekoltem przed wszystkimi. Uważała się za skromną
dziewczynęichoćmogłabyszalećposklepachikupowaćsobiecorusztoinnyciuch,
nie robiła tego. To takie głupie i protekcjonalne. Nie chciała uchodzić za głupiutką
dziewczynę,którażerujenakasierodziców.Jakkażdanastolatkalubiłaczasemkupić
sobiecośfajnego.Byleniewłóczyćsięposklepach;nie,tegonieznosiła.
Siedziała za stołem w jadalni i ze smakiem zajadała się pysznym pieczonym
kurczaczkiem.
–Umm…pychota…–mruczałapodnosem,oblizującpalce.Zerknęłaodruchowo
wokno,zzachmurwyjrzałosłońce.
–Możesięrozpogodzi?–pomyślała.Kończyłaposiłek,gdyjejkomórkazaczęła
wibrować.ToMagda.Napisała,czymożewpaśćodpisaćwczorajszelekcje.
Ciekawa była, dlaczego koleżanka nie odezwała do niej. Niby rozmawiały
wczorajprzeztelefonwieczorem,alekrótko.Mariaodpisała,bywpadła.Nieminęło
piętnaście minut, a Magda siedziała już z nią na tarasie i rozmawiały. Koleżanka
osłupiała, gdy ta opowiedziała jej wszystko. Przerażona wypadkiem, a zarazem
zaciekawiona nowo poznanym chłopakiem. Magda skrzętnie odpisywała lekcje, gdy
wtymczasieMariarelacjonowałajejdalszączęść,czylipopołudniowespotkanie.Nie
omieszkała oznajmić, że dziś też się spotykają. Koleżanka poradziła jej, by nie
wpadaławzachwyt,dopókiniepoznagolepiej.Samamachłopakaidobrzewie,jak
to jest. Chciałaby, aby ją też spotkało coś wyjątkowego. Miała na myśli sympatię,
dziękiktórejdziewczynapoczujesiębardziejdowartościowana.
Dobre rady koleżanki Maria wciągała jak powietrze. Cieszyła się, że może się
zwierzyć,wygadać,żemawokółsiebieosoby,zktórymimożeporozmawiać.Wduchu
cierpiała jednak, że taką osobą nie jest jej mama, że musi szukać zrozumienia wśród
innych.Oczywiście,niemożenarzekać,żemamaoniąniedba,wręczprzeciwnie–ma
wszystko,czegoduszazapragnie.Tylkoczytegowłaśnieodniejoczekuje?
Nie potrafią się porozumieć, dotrzeć do siebie. Dlatego docenia Magdę, wierną
ilojalnąprzyjaciółkę.
Dziewczynytaksięzagadały,żekompletnieniezauważyły,żeminęłyprawiedwie
godziny. Maria wyskoczyła z fotela jak z procy, gdy zorientowała się, że dochodzi
czternasta.Musiałajeszczeprzygotowaćsięprzedspotkaniem.Koleżankarozumiałato
doskonale, pozbierała swoje rzeczy i czym prędzej wyszła. Maria stała w drzwiach
imachałajejnapożegnanie.Nerwowospojrzaławstronęnieba,któreznówprzybrało
chmurzystogranatowykolor.Wyglądałotodosyćgroźnie.
–Aniechto!–krzyknęła.
Ciszaprzedburzą.
Chwilę później siedziała już w swoim pokoju, przy toaletce, i rozczesywała
włosystarądrewnianąszczotkązkońskiegowłosia.
–Aco,jeślizaczniepadaćionnieprzyjdzie?
Czarnescenariuszelubiąjądręczyć.Wynikatozjejzakompleksionejnatury.Nikt
nigdyniepowiedziałjej,żejestładna,żejestwczymśdobra,no…możepróczMagdy
iŁucji–naniezawszemogłaliczyć,podkażdymwzględem.Kompleksynatleurody
trapiłyjądosyćczęsto.Choćinnemogłyjejtylkopozazdrościć.Jestjedynawswoim
rodzaju,aniedostrzegałatego.Jejsubtelnąiwyrazistątwarzyczkęześniadącerąoraz
milionem pieprzyków na policzkach można było odebrać tylko jako atut. Ona uważa
inaczej.Wydawałosięjej,żejestszarąmyszką.Ataknaprawdę,imbyłastarsza,tym
bardziej stawała się pewna siebie i nabierała większej odwagi. Przejrzała się sobie
wlustrzeiwestchnęła.
– I ja myślałam kiedyś o zostaniu modelką, z takim odbiciem… – westchnęła
ponownie.
Niestosowałażadnychśrodkówupiększających,lubiławyglądaćnaturalnie.Nie
cierpiała sztucznie wymalowanych panien. Twierdziła, że makijaż postarza i tego się
trzymała,jaknarazie.Przeczesałajeszczekilkarazywłosyszczotkąiodłożyłająna
bok. W pokoju zrobiło się ciemniej. A przez uchylone okno dochodziły z oddali
odgłosy grzmotów. Przed wyjściem z domu zajrzała jeszcze do Filemona. Leżał na
swoim posłaniu i wyglądało na to, że śpi. Nie ruszała go. Delikatnie stąpała po
parkieciewkorytarzu,bygonieobudzić.Zarzuciłanasiebiebluzęiwyszła.
Kierowała się w stronę plaży. Wiatr zuchwale poczynał sobie z jej włosami.
Musiała co chwilę je poprawiać. Żałowała, że ich nie związała. Denerwowała się
bardzo.
– A niech to drzwi ścisną! – przeklinała w duchu niesprzyjającą dzisiejszemu
spotkaniuaurę.–Jaknieupał,topewniezarazlunie.Super!
Podrodzemijałarowerzystów,wkońcubyłatościeżkarowerowa.Odkiedyją
poprawili,byłaowielewygodniejsza.
Namiejscedotarłapunktualnie,niestetyMarkaniebyło.Przechadzałasiępomolo
i obserwowała ptaki, które nic a nic, nie robiły sobie z gorszej pogody. Tak samo
krzyczałyiwzbijałysiękuniebu…
Marek zjadł obiad przygotowany przez ojca i zajrzał jeszcze do mamy przed
wyjściem. Poinformował ją, że zrobił porządek przed domem, a teraz wychodzi.
Postarasięwrócićnakolację.Mamażyczyłamuudanegopopołudnia.
Zcentrummiastamiałkawałekdroginaplażę.Szedłszybkimkrokiem,chwilami
biegł,abysięniespóźnić.Znałswojemiasteczkonawylot,dlategochodziłskrótami.
Nieraz miał już dość turystów. Torują drogi, wałęsają się po chodnikach niczym
żółwie.Niemaszans,bysiępospieszyć.Istnyslalomgigant.Piesi,rowerzyści,dzieci
wwózkach.Aprzysamejplażyistnyszał,ludzijakmrówek.Dobrze,żedziśzracji
gorszejpogodyruchnaulicybyłwmiaręspokojny.
MarekminąłjużgłównąulicęWiejskąiskręciłwstronęplażynawąskądróżkę
Portową.Przedarłsiępomiędzystoiskamizprzeróżnymiakcesoriamiplażowymiijuż
byłnaplaży.Idącpopiaskuwstronęmola,wypatrywałMarii.Ręcetrzęsłymusięze
strachu, co bardzo go zdziwiło. On taki odważny, spokojny, a tu, proszę. Jak to
możliwe,żebydziewczynamiałananiegotakiwpływ?
–Dziwne…–pomyślał.
Nigdywcześniejniedenerwowałsięprzedrandkązdziewczyną.Nierobiłotona
nimżadnegowrażenia.
Wszedłnapomostipodciągnąłbluzęnaszyję.Zrobiłomusięzimno.
– Też się udała pogoda – mruczał po nosem wkurzony. Jakaś grupka stała
woddaliprzyporęczy.Nagleruszyławjegostronę.
Wtemzzanichwyłoniłasięona.Stałaopartaobalustradęipodpatrywałaptaki.
Zabrakło mu oddechu, aż przystanął. Włosy furgotały jej na wietrze, a ona stała
nieruchomojakzaczarowana.
– Jakim cudem jej wcześniej nie spotkał, skoro mieszka przy plaży? – zadumał
się.Ruszyłwjejkierunku.
Maria rozmyślała, co powie mu, jak go zobaczy. W głowie układała słowa.
Morskiefalecorazsilniejuderzałyopomost.Dwakutryrybackiedobijaływłaśniedo
portu.Załogazwinniezaczęłarozładowywaćekwipunek.Ptaszyskawyczułyzawartość
skrzyń,którerybacypostawilinadrewnianympomoście.Hurtemnadleciałyizaczęły
krążyć wokoło. A nóż widelec uda się coś skubnąć. Nie zauważyła, kiedy Marek do
niejpodszedł,taksięzapatrzyła.
–Cześć,Marysiu–przywitałsię.
–Cześć–odpowiedziałamilezaskoczona.Trochęzmieszanatym,żezaszedłjąod
tyłu.
–Sorryzaspóźnienie…–Chciałsięwytłumaczyć,alemuprzerwała.
– Nie, to ja przyszłam wcześniej. Wiesz, że mieszkam niedaleko – odparła. Nie
chciała,byczułsięztegopowoduniekomfortowo.
–Wczorajtakapięknapogoda,adzisiajpopatrz…–oznajmiłispojrzałnaniebo
znietęgąminą.Wtymmomenciezagrzmiałodosyćmocno.
–Obawiamsię,żezaczniepadać.
–Teżtakmyślę,więcchodźmy–kiwnąłgłową.
–Gdzie?–zapytała.
Nie myślała, że gdzieś ją zabierze. Raczej miała nadzieję, że pójdą do niej, jak
zaczniepadać.
Marekjednakmiałinneplany.Rozważałtęmyślwdrodzenaspotkanie.Chciałją
czymśzaskoczyć.Ciekawbył,czypozwolimunato.
–Niebędziemytustaćnatakimwietrze–zasugerował.
– Masz rację, idziemy! – Odwróciła się i ruszyli przed siebie. Była niezwykle
podekscytowanatym,żeMarekcośzaproponował.
– Zobaczysz… stamtąd jest lepszy widok – miał na myśli starą latarnię morską,
zktórejrozciągałsięwidoknapanoramęPółwyspuHelskiego,atakżenacypeloraz
ZatokęPuckąiGdańską.
–Masznamyślilatarnię?–domyśliłasię.
–Jakniemaszochoty…to…
– Nie! – przerwała mu. To znaczy, tak… – Oczywiście zaplątała się jak zwykle
wsłowach.Ażsięzarumieniłazewstydu.
–Wtakimrazieniezwlekajmy–powiedziałispojrzałnaMarięzuśmiechemna
twarzy.Zadowolony,żespodobałjejsiępomysł.
Szlidosyćszybko,aMariazerkałananiegoczęsto.Stąpałtwardopoziemi,ale
jego ruchy były płynne i spokojne. Nie bujał się i nie szpanował, jak to robią jego
rówieśnicy.DoszlinaulicęLeśną,gdzierosłystaredrzewa.Buki,olchyitopole.Na
Półwyspie Helskim las jest jedną z atrakcji. Do latarni mieli jeszcze spory kawałek.
Marek opowiadał Marii po drodze, jak zareagowali jego rodzice na wieść
o wczorajszym incydencie. Maria natomiast zrelacjonowała mu rozmowę z ojcem.
Doszli do stacji meteorologicznej i skręcili w prawo, w ulicę Sosnową, która
prowadziła wprost do starej latarni morskiej. Jak sama nazwa wskazuje, ulicę
porastająprzepięknesosny,bardzostareiociekawejformie.Owalatarniawznosisię
nakońcuMierzeiHelskiej.
Wpewnymmomenciezacząłpadaćdeszcz.Mareknatychmiastzarzuciłkapturna
głowę.Mariazrobiłatosamo.Zaczęlibiec.Deszczlunąłgwałtownie.Dolatarnimieli
zaledwiekilkanaściemetrów.Nadrodzemomentalniepojawiłysiękałuże.Próbowali
jeomijać,aleniezakażdymrazemimsiętoudawało.Kropledeszczuspływałyimpo
twarzachjakposzybie.Mariazaczęłazostawaćwtyle,więcMarekchwyciłjązarękę
iterazbieglijużrazem.Deszczzagłuszałmyśli,aleczulisięztymdobrze.Niepatrzyli
nasiebie,biegli,byjaknajprędzejznaleźćsiępoddachem.
–Nareszciejesteśmy!–powiedziała,gdywbiegalidośrodka.
Niespodziewanierozległsięgrzmot.Mariaażpodskoczyła.
–Niebójsię,zemnąnicciniegrozi–odparłchłopakiuśmiechnąłsiędoniej,
nadal trzymając ją za rękę. Nie chciał jej puścić. Dotyk jej dłoni sprawiał mu
przyjemność.
Mariastałabliskoiodgarniaławłosypoprzyklejanedotwarzy.Drugąrękęmiała
zajętą.Niewiedziała,czypowinna?Czydobrzerobi?Jednaksercepodpowiadałojej,
żebyztymniewalczyła.Stalioparciomurylatarniiwpatrywalisięwstrugideszczu.
Kroplerozpryskiwałysięiwpadałydośrodka.
– Jesteś cała mokra, masz. – Wyjął chusteczki z kieszeni i podał jej, by otarła
sobietwarz.Musiałtymsamympuścićjejdłoń.Cozżalemuczynił.
Przetarła twarz kilka razy i oddała mu, by i on również się wytarł. Poprawiła
włosy i doprowadziła się nieco do porządku. Marek też przegarnął włosy, schylił
głowę w dół, by krople deszczu spłyneły na ziemię. Przemoczoną bluzę ściągnął
istrzepałkilkarazy.Nanicsiętozdało,bomateriałzdążyłwchłonąćnadmiarwody.
Maria była w lepszej sytuacji, gdyż jej odzienie tylko powierzchownie zostało
zmoczone,apomimotegoitakbyłojejchłodno.Nieokazywałajednaktego.Spojrzała
naMarkaipowiedziała:
–Niejestcizimno?
–Nocoty?!–Uśmiechnąłsię.–Jajestemgorącychłopak!–zażartował.
–Acha…–odparłazdawkowozciekawymwyrazemnatwarzy.–Wtakimrazie,
ktopierwszynagórze?–powiedziałaiszybkimruchemskoczyłanaschody.
Marek nie pozostał jej dłużny, ruszył za nią. Przemierzali kręte schody coraz
wyżej, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Oglądała się co chwila za siebie, czy ją
dogania. Był tuż za nią. Im byli wyżej, tym tempo ich biegu stawało się wolniejsze.
Zaczęlidyszećisapać,jednakniezatrzymywalisięaninachwilę.Dogóryzostałspory
kawałschodów.Aimpokilkunastumetrachzaczęłokręcićsięwgłowieiwydawać,
żezarazodlecą.
– A co tam! Trzeba biec, byle dalej, byle prędzej! Trzeba wykazać się sprytem,
zwinnością,odwagą!–kombinowała,jakgoprzechytrzyć.
Nagle bach i Maria przewróciła się. Nogi jej się zaplątały. Marek podbiegł do
niej.
–Nicciniejest?–wystraszyłsię,żeMariimogłosięcośstać.
Dziewczyna siedziała na schodach i trzymała się za głowę. Miała wrażenie, że
Ziemia,latarnia,wszystkokręcisięjakoszalałe.
–Teżmiałampomysł,aledałampopis,żebytaksięwyłożyć–niemogłaspojrzeć
muwoczy.Wszystkopowoliwracałodonormy.Marekstałnadniązdezorientowany
iniewiedział,corobić.
–Schodyjużsięnieruszają?!–spostrzegła.Wstała.Otrzepałasięizapytała:
–Wystraszyłamcię?
Spojrzałananiego.Marekstałbiedny,całyblady.
–Trochętak…bolicięcoś?–zapytałwystraszonynienażarty,nadalmiałminę
jakzbitypies.
–Nie,jestok,alezaszalałamco?–spytałacałajeszczeobolała.
–Nie,no…każdemumożesięzdarzyć,nieprzejmujsię!–pocieszałją.
–Toco,idziemydalej?Aletymrazemjapierwszy!–prawiezażądałtegoodniej.
–Jakchcesz…Wszystkomijedno…–rzuciłanaodczepnego.
Poczymruszylinagórę.
– Jak już nie będziesz dała rady, to powiedz, pociągnę cię – zaproponował
zironiąwgłosie.
–Damsobieradę,lepiejpatrzpodnogi!–zażartowałazezłością.
–Takzrobię!–Odwróciłsiędoniejiparsknąłśmiechem.
Odwdzięczyłamusiętymsamym.Rozbawiłoichto.
Mariazapomniałaobożymświecie.Zaabsorbowanachłopakiem,niemyślałajuż
nawetobolącejnodze,wktórąsięuderzyła,upadającnaschody.Marekszedłwolno,
nie chciał, by powtórzyła się historia sprzed chwili, oglądał się za siebie, czy
dziewczynaidziezanim.
Szła,dorównywałamutempa.Imbyłowyżej,schodyrobiłysięwęższe,alezato
było widniej od padającego z góry światła. Ściany latarni były dosyć zimne. Maria
podtrzymywała się, opierając o nie i w końcu zmarzła w ręce. Marek dostrzegł, że
rozcieraręcezzimna.Przemarzłanadeszczuiwietrze.
– To moja wina – wyrzucał sobie, że wpadł na taki pomysł, by akurat dziś tu
przychodzić.–Coteżmniepodkusiło?Byletylkoniemiałamitegozazłe!
–Dajrękę–poprosił,widząc,żecorazbardziejjejzimno.
Podałamudłoń.Aonchwyciłjąmocno.Poczułanacieleznajomydreszcz.Jego
dłoń była ciepła. Teraz szli już razem do góry, obok siebie. Ocierali się o siebie,
budząc w sobie fale emocji. Ogarnęło ich zmysłowe doznanie. Żadne nie dawało po
sobietegopoznać.Pragnienie,ochotastawałysięsilniejsze.Mariazdałasobiesprawę,
że coraz trudniej jej się oddycha, jakby brakowało jej tchu. Nie wiedziała, czy to
z wysiłku z wchodzenia po schodach, czy też może co innego. Ręce zaczęły jej się
pocić,aMarekzaciskałjejdłońjeszczemocniej.
–Zarazmijązgniecie!–pomyślała.
Aleniebyłtobólfizyczny,tylkorozkoszwywołanadotykiemjegociała.
–Jachybazwariowałam,dlaczegotaksięczuję?
Pragnienie narastało w niej do granic wytrzymałości. I dotarło do niej, co
chciałaby,abysięstało.Terazjużwiedziała,copowinnazrobić.Tak,jużwie!Alenie
może, nie powinna! Jest dziewczyną, nie wypada, a jednak chce, bardzo chce! Coś
wśrodkurozrywałojąnakawałki.Jużniemogę!!!
Marekzauważył,żeMariamadziwnywyraztwarzy.
–Czyżbyczułato,coja?Niemożliwe?!Amoże?
Wyszlinataraswidokowy,nadaltrzymającsięzaręce.
– Nie puszczę jej – pomyślał. – Nie teraz, w ogóle. Co mi jest, co ja
wyprawiam?!Coonasobieomniepomyśli?Niemogęoderwaćodniejoczu.Jesttaka
piękna.Teoczy,jakzaczarowane,teustajaksoczystyowoc.Rany…!
Próbowałpatrzećnawidokrozciągającysięztarasu,aleniczegoniewidział.Czy
coś tam było? Nawet gdyby przeleciał obok samolot, nie zauważyłby go na pewno.
Jego ciało przeszyły ciarki. Podniecenie rosło z minuty na minutę, z sekundy na
sekundę.Zacząłdreptaćwmiejscu.Nicniemówił.
–Dlaczegoonanicniemówi?Corobić?Jaoszaleję!Aniechto,razsiężyje…
OdwróciłsięwstronęMarii,nadaltrzymałjązarękę.Spojrzałjejprostowoczy,
ona spojrzała na niego. Minęło kilka sekund. Dawali sobie do zrozumienia, co za
chwilęnastąpi.Cochcieliby,abysięstało.
Marekniewytrzymał,przyciągnąłjądosiebietakżeoparłasięojegociało.
Niebroniłasię,cieszyłasię…Nareszcie!
Puściłjejrękęiobjąłjąwpasie.Zobaczył,żeMariapoddajesięjegomanewrom
itylkododałomutowiększejpewnościsiebie.Terazjużwiedział,żemusitozrobić,
żetojestwłaśnietachwila.Marialekkospeszonapodniosłagłowęizamknęłaoczy.
Marekwtymsamymmomenciezapłonąłzpodnieceniaiwpiłsięwjejusta.Utonęli
wgorącympocałunku.Taknamiętnymicudownym.Napoczątkudelikatnie,bypóźniej
śmielejimocniej,iszybciej.Światoszalał.Mariiugięłysiękolana.Podtrzymałją,nie
odrywającodniejswoichust.Niepotrafiłsięodniejoderwać,niechciał!Jeszczenie!
Falanamiętności,jakaichogarnęła,niemiałakońca.Stalitakobjęcikilkaminut,
jakby czas się zatrzymał, jakby nic nie istniało i nic się nie liczyło, poza tym, co tu
iteraz.
Mariapoczułasiębłogo.Jużniemogła,anadalpragnęła.Oderwałasięodniego
na kilka sekund, odetchnęła głęboko i uroczo się do niego uśmiechnęła, po czym
zapragnęłaznówtozrobić.
Marek dostrzegł to w jej oczach i ponownie zatopił swe wargi w jej gorące,
rozpalone i wilgotne usta. Smakowali się nawzajem. Wtuleni w siebie stanowili
jedność.Podnieceniezalałofaląrozkoszyichzmysły.
Wkońcuprzestali,odetchnęli.
Zulgą?Nie!
Zwysiłku,jakieniosłozesobątoprzeżycie.
Cotobyło?Jakieśszaleństwo!
Czymożnakogośpragnąćtakmocno?
Okazujesię,żetak.Spojrzelinasiebiezuśmiechemnatwarzach.Mariazaznała
czegoś, czego nie doświadczyła do tej pory. Nie wyobrażała sobie, że można tak się
czuć…
Marekprzejechałrękąpojejpoliczku,nabrałpowietrza,któreprzedchwiląjakby
zniegouszło,ipowiedział:
–Jesteśśliczna.
Maria uśmiechnęła się i spuściła głowę w dół ze wstydu. Znów powróciło,
a przed momentem nie czuła zakłopotania, zażenowania, dała się ponieść emocjom.
Odpłynęła jak fala na morzu. Podniósł jej brodę, tak że jej oczy spojrzały na niego,
iodparł:
–Jakmogłaś?
Mariazmrużyłaoczyzdumiona.
– Co on mówi, czy zrobiłam coś nie tak? – pomyślała. – Nie rozumiem? –
powiedziałaitwarzjejposmutniała.
Aonchwyciłjejtwarzrękomaiwyszeptał:
–Jakmogłaśukrywaćsięprzedemnądotejpory?
TwarzMariirozjaśniłasięniczymgwiazdananiebie.
–Aty,gdziesięchowałeś?–zażartowała.
–Błądziłem,szukającciebie!
–Achtak!–Iwtuliłasięwjegosilneramiona.
Czuł jej zapach, ciepło bijące spod ubrań. Serce szalało jej jak opętane. Nie
uspokoiła się jeszcze. Cała drżała. Czuł to całym sobą. Gdy już wreszczcie się od
siebie uwolnili, spojrzeli na widok, który się przed nimi roztaczał. Niezwykłe,
zapomnielioburzyideszczu,którydawnojużprzestałpadać.Minęłaprawiegodzina,
odkiedywyszlidogóry.
–Wracamy?–zapytał.
–Już?
Miałaochotęzostaćtunazawsze.
–Niechcesz?–zapytał.
–Aty,chcesz?–odpowiedziałapytaniem.
–Nie…
–Wtakimraziechodźtutaj…–iwyciągnąłdoniejrękę,aonapodałamuswoją.
Gdy dotykał jej włosów, czuł niezwykłą gładkość i delikatność. Pachniała
jaśminem.Tenzapachniezwykleodurzającyizniewalający,wzbudziłwnimtęsknotę
zaczymśnieznanym.Jejskórabyłanimprzesiąknięta.
–Niedługobędęmusiałwracać–wyszeptał.Nadalupojonyjejzapachem.
–Skoromusisz…–westchnęła.
–Niechcę,alemuszę!–stwierdziłprzytomnie.
– No tak, pewnie masz obowiązki, a tak w ogóle, to nic więcej mi o sobie nie
opowiedziałeś!–ciągnęłagozajęzyk.
Trochę oszołomiona tym, co zaszło między nimi, pomyślała, że naprawdę nic
onimniewie.Pozadrobnymiszczegółami.Możetoniejestażtakistotnewtejchwili.
Aczkolwiekważne…
Czegozamierzałasiędowiedzieć.Teraz,zaraz.Chciaławiedziećwszystko.
– A więc… – Zastanowił się przez chwilę, zanim wypowiedział się ponownie.
Niewiedział,czyjegożyciejestnatyleinteresujące,byopowiadaćtonapierwszej,
no… może drugiej randce. – Mieszkam z rodzicami, uczę się, ale to już wiesz. Mam
dwóchbraci,którzypływająnamorzuimam…–zamierzałwyznaćjej,żemachorą
mamę,którajestprzykutadołóżka.
Przerwałamu:
– Pływają po morzu, fajnie… – Nawet nie zauważyła, że chciał coś jeszcze
powiedzieć. – Nigdy nie miałam okazji, by wypłynąć w morze – dodała cała
rozanielona.
Marek stał, słuchał i przyglądał jej się z należytą uwagą. Jest taka niezwykła,
trochęroztrzepana.Wjejoczach,gdymówiłaorejsiepomorzu,dostrzegłbłysk,który
widziwoczachswoichbraci,gdyopowiadająoswoichwyprawach.Takjakonanie
miał do tej pory styczności z kutrami, nie mówiąc już o jakimkolwiek statku
wycieczkowym. Aż dziw bierze, że mieszkając na wybrzeżu, ludzie często boją się
alboniemająokazji,bywypłynąćnamorze.
Tak samo zapewne jest, jeśli chodzi o góry. Zwiedzają je, wspinają się na nie
tylkoturyści.
Wprzybrzeżnychmiasteczkachjestpodobnie.Choćniewszyscytakrobią,sątacy,
którzypozwalająsobienatakierarytasy…Szczęściarze.
Niewracałjużdotego,byopowiedziećjejomatce.Chociażmożetoidobrze…
Jeszczebystwierdziła,żejegożyciejestnudneiwystraszyłasięnienażarty.
–Dlaczegonicniemówisz?–zapytała,widzącgorozkojarzonego.
– Myślałem o tym, co mówiłaś – odpowiedział jej i zrobił parę kroków po
tarasie, by spojrzeć z innej strony na panoramę miasta. Trochę zachlapane szyby od
deszczu i zamglone niebo nie pozwalały dostrzec tego, co chcieli ujrzeć. Pomimo to
widokbyłprzepiękny.Mariazachwycałasiępięknemnatury.
– Kiedy znów się zobaczymy? Jeśli oczywiście masz ochotę…? – wydusiła
zsiebie.
–Czymiałbymochotę?Ajakmyślisz?–zaciekawiłjątympytaniem.
–No…jamyślę…,toznaczy,ja…chciałabym…–potoksłów,zktóregonicnie
wynikało. Zdarzał jej się często, gdy była zakłopotana. Zbyt często. Była tego
świadoma.
–Tomożewprzyszłymtygodniu?–odparł,widzącjązmieszaną.
–Mogędociebiezadzwonić?–zapytała.–Iwtedysięumówimy,co?
–Ja…janiemamkomórki…–Niechciał,alemusiałtowyjawić.
Oszukiwaćjąodsamegopoczątkubyłobyniefair.
–Aha…–odpowiedziałazdziwiona.–Tonic,możeszwpaśćdomnie,któregoś
popołudnia. Po czym uzmysłowiła sobie, że przecież pomaga rodzicom w kawiarni
imożejejniezastać–powiedziałamuotym.
–Wkawiarni?–Zdumionyspojrzałnaniązgóry.
–Tak,tejprzyplaży,w„Muszelce”–potwierdziła.
–UpaństwaMalinowskich?Byłemtamparęrazy!–No,możeraz…–pomyślał
wduchu.Jakmiałsięprzyznać,żeniechodzipoknajpach,boizaco?
–Tak?Nopopatrz,iniespotkaliśmysię?–Uśmiechnęłasiędoniegoochoczo.
–Zaskoczyłaśmnie!
–Tak,aczym?–zapytałazaciekawiona.
–Najpierwtymdomemprzyplaży,teraztąkawiarnią…–odparł.
W głowie kotłowały mu się myśli: – Co ona tu robi ze mną? Ma pewnie wielu
adoratorów. A ona stoi tu ze mną, z biedakiem od siedmiu boleści. Dobrze, że nie
powiedziałem jej od razu wszystkiego o sobie. Najpierw dom, teraz kawiarnia, a ja
co?Cojajejmogędać?
–Cośnietak?–zapytała.–Masztakądziwnąminę…
–Nie…zamyśliłemsię…–wydusiłzsiebie.
– Muszę cię zabrać kiedyś do naszej kawiarni. Tata podaje boskie ciasto
zrabarbarem,ummm…pychota!–Ślinkajejpociekła.
–Jateżjelubię–odparł.
– Tak, no popatrz. Nie każdy przepada za tym ciastem – dodała. – Na przykład
mójbratgonieznosi,niewie,codobre.
–Maszbrata?–zapytał.
Wtedy też uzmysłowił sobie, że właściwie to nic mu więcej o sobie nie
opowiedziała.
–Isiostręteż.Sąodemniestarsi,jajestemnajmłodsza.Ozgrozo!–powiedziała
zniechęcią.
–Comasznamyśli?–zdziwiłygojejsłowa.
–Nic…Takmisiętylkopowiedziało…Ok,chodziłomioto,żenajmłodsimają
najgorzej.
–Cośotymwiem!–przytaknął.Spojrzałnazegarek.–Jakpóźno,wracamy?
–Ok,wracajmy.
Wieczórwydawałsiębliski.Nadworzezrobiłosięszaroiponuro,jakbybyłajuż
prawdziwajesień.Zeszlipomałunadół,uważając,byitymrazemsięniewyłożyć.Co
gorsza,upadekwdółmiałbyzapewnepoważniejszekonsekwencje.
Maria schodziła z uwagą, patrząc pod nogi, nie miała ochoty na kolejny popis
swojejniezdarności.Wyszlinadrogę.Jezdniabyłamokraoddeszczu,awpowietrzu
dałosięwyczućozon,uwalniającysiępoburzy.Mariaprzepadazatymzapachem.Gdy
tylkomiałaokazję,towychodziłanataras,zarazpoburzyiwdychałaozon,połączony
znadmorskimjodem.Jestontakorzeźwiający,żeczęstoniemogłaponimzasnąć.
Wokółbyłogęstoodliści,którewrazzszalejącąburząisilnymwiatremspadły
naziemię,przykrywającjąwznacznejczęścikolorowymkobiercem.
– Pogniewasz się, jeśli cię tym razem nie odprowadzę? – zapytał w pewnej
chwili.
–Nocoty,jestemjużdużądziewczynką!–odpowiedziałastanowczo.
–Nieotomichodziło.–Zdziwiłsięjejreakcją.
–Tylko?
Jużmiałnakońcujezyka,bypowiedziećjej,żechciałbyjąodprowadzić,nawet
niewiejakbardzo,aleniemoże,ipowstrzymałsię.
–Poprostumuszęcośjeszczezrobićwdomui…
– Nic nie szkodzi, nie przejmuj się, nie ma czym – przerwała mu w pół słowa.
Próbowałamutymwyperswadowaćpoczuciewiny.
–Cieszęsię,żetorozumiesz!–powiedziałzulgą.
Ale czy ona rozumie? Co rozumie? Nie wie przecież, że co rano i co wieczór
podaje mamie zastrzyk z insuliny i że musi to robić o stałej porze. To zbyt
skomplikowane,byjejtoteraztłumaczyć,taknaszybko.Wie,żewcześniejczypóźniej
będzie zmuszony to zrobić. Tak czy siak, gdy zobaczą się następnym razem, będzie
musiał powiedzieć jej, jak tak naprawdę wygląda jego życie. I że nie jest usłane
różami.
Wieczórbyłdosyćchłodny.Marekniezważałnato,chciałjaknajprędzejznaleźć
się w domu. I choć trudno mu będzie rozstać się z Marią, to jednak obowiązki są
ważniejsze niż przyjemności. Tak jest nauczony już od dobrych kilku lat i tego się
trzyma.Niechcezawieśćrodziców.
Maria nie miała nic przeciwko. Sama denerwowała się, czy ojciec nie będzie
miałjejzazłe,żewłóczysiępomieściewtrakcieburzy.Odziwo,niezadzwoniłdo
niej ani razu, widocznie nie chciał jej przeszkadzać. Poinformowała go wczoraj
wieczoremospotkaniuzMarkiem.Przyjąłtozezrozumieniem.Obawiałasiębardziej
stanowiskamamy.Czybędzieoponowaćwzwiązkuztym,żesięzkimśspotyka?
Nowościąbybyło,gdybybyłazadowolona.Ciekawabyłajejreakcji.
Szlidośćżwawo,szybkimkrokiem.Naulicachruchzanikł.Wszyscypochowali
się przed burzą i tylko oni bez obaw i na przekór wszystkiemu maszerowali przed
siebie. Wiatr ustał, zrobiło się cicho. Oni sami też nic nie mówili, idąc równo obok
siebie, wzdłuż wąskich uliczek, wśród których mieściły się sklepiki z pamiątkami
iróżnymibibelotami.Gęstobyłoteżodrestauracji,barów,kafejek,jakrównieżbudek
szybkiej obsługi, w których do kupienia są hamburgery, hot dogi, frytki, gofry i inne
różności. Miasteczko właśnie na nich najbardziej zarabia. W sezonie są one
okupowaneprzezwygłodniałychizmęczonychzwiedzaniemturystów.
Pokonalizbiegulicbezsłowa.ZnajdowalisięjużnarozwidleniuulicWiejskiej
iLeśnej.Tuteżmielisięrozejśćikażdepójśćwswojąstronę,dodomu.
Maria spojrzała na Marka ze smutkiem. Nie była zadowolona, że to popołudnie
minęło tak szybko. Powrót był nieunikniony. Marek zatrzymał się i miał ochotę ją
uściskać,alepowiedziałtylko:
–Todozobaczeniawprzyszłymtygodniu.
–Tak.–Pokiwałagłową.
Stałacałazesztywniała,niespiesznojejbyłowracać.Najchętniejzostałabyznim.
–Jakbędzieszmiałczas,towpadnijdo„Muszelki”,możemnietamzastaniesz–
powiedziałaznadzieją,żemożejużniedługosięzobaczą.
–Ok–odparł,nieodrywającodniejwzroku.
–Toidę.
–Jateż.Cześć!
– Uhm… Cześć! – powiedział… i odwrócił się na pięcie. Przeszedł na drugą
stronęulicy.Pomachałjejjeszczenapożegnanieizniknąłzarogiem.
Marianadalniemogłasięruszyć,stałajakwryta.Posmutniała,jaktylkozniknął
jejzoczu.
– Pora wracać – pomyślała i przypomniała sobie ostatnie chwile. Od razu na
duszy zrobiło się jej cieplej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech i z radosną miną
wracaładodomu.Tobyłnaprawdęudanydzień.Jedenzlepszychwostatnimczasie,
jakiemiała;atakiemomentyuniesienia,jakieprzeżyławlatarni,niespotkałyjejdotąd.
Będziemiałacowspominaćdonastępnegorazu,kiedysięzobaczą.Zrozanielonąminą
iraźnymkrokiemzmierzałaprzedsiebie.CałyczasmyślącoMarku,wspominałajego
niesamowitewysportowaneciało,cudownyzapachizmysłowe,rozpalającenawskroś
usta.
Nie pamiętała, kiedy znalazła się na plaży. Minęła ścieżkę na wzgórze i stanęła
nadbrzegiemmorza.Faleszalałyiuderzałyopiasek,podmywającgocorazmocniej.
W centrum miasta wiatru nie dało się odczuć, tu natomiast przeciwnie, był
nieodzownym,stałymelementem.Zapięłabluzępodszyjęiwpatrywałasięwbłękitne,
hen,ażpohoryzontmorze,wzdychającrazporazioglądającsięzasiebie,czyabynikt
niewidzi,żeuśmiechasięsamadosiebie.Tedwaostatniedniprzewróciłyjejżycie
dogórynogami.Zrozumiałanietylkoto,jakważnejestżycie,któremożnatakłatwo
i tak szybko stracić, ale też szczęście drugiego człowieka. Móc dać radość,
zadowoleniedrugiejosobie,toniezwykłeuczucie,jakiedotądniegościłowjejsercu.
A takie właśnie miała wrażenie, gdy przebywała z Markiem. Wydawało jej się, że
sprawia mu radość już samym faktem, że jest. On natomiast nadawał sens jej szarej
izakompleksionejegzystencjii.
–Łał!–krzyknęła,gdyfalapodmyłajejnogi.
Ocknęłasięwówczaszrozmyślańipostanowiłapójśćnawzgórze.Miałaochotę
usiąść i poszkicować. Do nauki nie miała teraz głowy, cała zaprzątnięta była czymś
innym.
Marekwyszedłprzeddomiusiadłnaławce,któraodlatstałapodścianądomu.
Przychodziłtuiwspokojuzastanawiałsięirozmyśłał.Wcześniejjednakzająłsiętym,
cocodzienniewykonywał,czylipomógłojcuprzymamieizapaliłwpiecu.Zjedliteż
kolację przygotowaną przez ojca. Chciał położyć się wcześniej. Nadmiar wrażeń
dzisiejszegodniatrochęgozmęczył,alechłopakbyłzadowolony,żezMariąwszystko
idziewdobrymkierunku.Spojrzałwgórę,naniebieniebyłojużśladupoburzy,jak
gdyby wydarzenie sprzed paru godzin nie miało miejsca. Wieczór zrobił się rześki,
ptaki kwiliły w powietrzu. Były wolne, mogły robić, co chcą… Marek też by tak
chciał…Wzbijaćsięwprzestworzaiszybowaćponadchmury.Miećwszystkownosie
i być panem swego losu, to dopiero jest życie. W jego wieku powinien się bawić,
szaleć, używać życia. Jednak nie to mu było pisane, chcąc nie chcąc, musiał
wydoroślećtrochęszybciejniżjegorówieśnicy.
–CorobiwtejchwiliMarysia…?–MariaMalinowska,ładnie…–pomyślał.–
Onatopewniema„życiejakwMadrycie”.Wypasionydomprzyplaży,kawiarnia,do
tegorodzicepewniejąrozpieszczająipozwalająnawszystko.Cozrobi,jakdowiesię,
żezadałasięzbiedakiem?–Westchnąłgłębokoiprzyjąłponurywyraztwarzy.
Wpatrywałsięwtrawęwogródku,którawymagałajużskoszenia.Miałtozrobić
przed spotkaniem, ale zdążył tylko posprzątać przed domem. Teraz trawa i tak jest
wilgotna,będziemusiałwziąćsięzaniąwprzyszłymtygodniu.Wstałiprzeszedłsię
poogródku.Byłonmałychrozmiarów.Domstałnaosobnejdziałceidziękitemumieli
własnyzielonyogródekzdrzewamiiprzeróżnymikrzewami.
Liściecorazmocniejzaczynałyopadaćzdrzew.Wkrótcetrzebabędziepomyśleć
nad ich osłoną przed śniegiem i wiatrami, zwłaszcza małych krzewów: tui, forsycji,
jałowców. Zimy nad morzem nie są srogie, lecz czasem potrafią sypnąć śniegiem,
a wtedy… Tak czy siak, starannie przygotuje ogród przed sezonem zimowym, co
prawdapomożemuteżojciec,aleitaktodoniegonależyostatniesłowoitoonczuwa
nadwszystkim.
Marzył mu się własny dom, z wielkim ogrodem, a w nim sad z drzewami
owocowymi. Niegdyś w ogródku była jeszcze rabatka z kwiatami, niestety, od kiedy
mama zachorowała, nie ma się nią kto zająć. Tylko ona umiała jej doglądać, oni nie
majądotegogłowy.–„Jaktofaceci”.
Zastanawiałsię,coMariaonimsądzi.Czyto,cosięstało,miałodlaniejtakie
samoznaczeniejakdlaniego.Pytaniasamenasuwałymusiędogłowy.
–Czybyłabyzdolna,bysięnimbawić?
Jużrazprzeżyłcośtakiego.Dziewczynajaktylkozorientowałasię,żeniebędzie
jejpoświęcałtyleczasu,ilebychciała,aleteżniebędziemógłdogodzićjejwsferze
materialnej, czyli zabierać ją do klubów i innych punktów rozrywek, ulotniła się jak
kamfora,bezsłowa.
Nie rozmyślał często o tym, bo i po co? Widocznie chodziło jej tylko o to, by
znaleźć sobie sponsora. Dlatego też był trochę zdruzgotany myślą, że dzisiejsza
młodzież,doktórejsamzresztąsięzaliczał,jest„doniczego”.Rozbujała,agresywna,
materialna i interesowna. Cieszy się, że ma dom pełen miłości i dobroci. Dzięki
swojemu rodzeństwu może się uczyć, książki kosztują, a z emerytury rodziców na
wszystko nie starcza. Planuje po szkole iść na studia, chce zostać architektem, jako
jedyny z rodziny ma szansę coś osiągnąć. Nauka dobrze mu idzie. Gdy zdobędzie
zawód,będziemógłzaopiekowaćsięrodzicamibezstrachuiniepewności,któreteraz
przeżywa.
Leżącjużwłóżku,długorozpamiętywałdzisiejszydzień.ObrazMariistawałmu
przedoczyma.Jejślicznainiewinnatwarz,teniespotykaniemiękkiewdotyku,długie
blond włosy. Z wyglądu przypominała mu anioła. Wydała mu się taka krucha
ibezbronna,dotegobardzonieśmiała,aleizabawna.Ceniłuludzipoczuciehumoru;
pośmiać się z kimś to fajna odskocznia od rzeczywistości. Postanowił sobie przed
snem,żeniebędziejejoszukiwałiopowiejej,jakwyglądajegożycie.Wkońcutonic
niezwykłego, wielu ludzi jest w podobnej sytuacji i to jest normalne. Już nie będzie
takigłupijakostatnimrazem,gdydziewczynamyślała,żeskorochceiśćnastudia,to
pewniemabogatychrodzicówiwogólejestnadziany.
Wierzy! Chce wierzyć, że Maria okaże się inna niż te, które spotkał na swojej
drodze dotychczas. A nie było ich wiele. Przy niej czuje się niezwykle wyjątkowo,
choćznająsiętakkrótko…
Mariacałarozgorączkowanawchodziładodomu.
–Gdzietysięwłóczysz?–Matkajużodproguprzywitałająkrzykiem.
–Ja…–Chciałapowiedzieć,żebyłauMagdy,gdymatkaodrzekła:
–Ojciecmipowiedział…Topotozostałaśwdomu,bywłóczyćsiępomieście!
–Jejgłosbyłwzburzony.
Przeszłydokuchni,boMariazdążyłasięjużrozebrać.Ojciecsiedziałzastołem
iteżniewyglądałnazadowolonego.
–Alemamo…–powiedziałaispojrzałazniewinnąminąnaojca.
–Dajjejspokój…–odrzekłAntoni.
–Tyzawszejejbronisz,aonazamiastsięuczyć,tolatabylegdzieiniewiadomo
zkim!–Krystynawydusiłatozsiebieostatkiemsiłiwyszłazkuchni.
–Dziękuję,tatusiu…–Roześmiałasię.
–Martwiłemsięociebie–powiedziałstanowczoispojrzałnaniąsurowo.
–Dlaczego?
– Jak to dlaczego? Na dworze szalała burza, a ty gdzie wtedy byłaś? Myśmy
z mamą zamknęli wcześniej kawiarnię, bo nie było klientów i wróciliśmy do domu,
aciebieniebyło.Myślałem,żejednakniewyjdziesz!
–Mówiłamci,żeumówiłamsięzMarkiem–tłumaczyłasięnastojąco,czułasię
jakwszkole,przednauczycielką,którająprzepytuje.Aocenabędziezależnaodtego,
copowie.
–ZMarkiem?
–Tak,zMarkiem,mówiłamci,niepamiętasz?–zdziwiłasię.
Podeszładostołuiusiadłanakrześle.
–Adlaczegomamajestzła?–zmieniłatemat.
–Wiesz,jakaonajest…–Spuściłgłowę,poczymwstałipodszedłdolodówki.
–Odgrzaćcikolację?
–Acomaszdobrego?–zapytałabardzociekawaipociągnęłanosem,bypoczuć
dolatującyjązapachpotrawy.
–Pieczeńrzymskąisałatkęgrecką,chcesz?
–Nojasne!Cozapytanie!Jestemgłodnajakwilk.Atakwogóletosamespecjały
ostatnionamserwujesz–uśmiechnęłasię.
Antonibardzolubiłgotować,napewnobardziejniżKrystyna.Gotowanietobyła
jegopasja,dlategoprzejąłinteresrodzinny,choćmógłcieszyćsięjeszczezawodem.
– Specjalnie dla ciebie, słoneczko ty moje… – Wstawił kawałek pieczeni do
mikrofali.
–Nicminieopowiesz?
–Oczym?–odparła.
Udawała,żeniewie,ocomuchodzi.Wiedziała,żepytająoMarkaiospotkanie,
naktórymbyła,aleczyjestgotowa,byopowiedzićmu,cosięwydarzyłomiędzynimi?
Cobypomyślał,gdybywyznałamuprawdę?Jeszczebyjąskarcił,żeposunęłasię
możezadalekoitakszybko.Dlaczegowogóletaksięstało?Rany…jeszczesamanie
doszładosiebie,ajużmasięojcuspowiadać.
Lubirozmawiaćznimowszystkim,oszkole,koleżankach,oswoichproblemach
imarzeniach.Więccopowstrzymujejątymrazem?Powinna?Tak,powinna!
Aleintuicjapodpowiadałajej,żeniejestjeszczenatogotowa.Towszystkojest
zbyt świeże, zbyt nowe i takie nieprawdopodobne. Sama nie może w to uwierzyć.
Zdecydowała,żeopowiemuospotkaniu,ztymżeniedokońcatak,jakonowyglądało,
i tak też zrobiła. Czuła niedosyt. Chciała wykrzyczeć na głos, jak było cudownie, że
spotkała chłopca swoich marzeń, przynajmniej tak jej się wydawało w tej chwili.
Miałanadzieję,żetakwłaśniejestiżebędziewieleokazji,bytosprawdzić.
PorozmowieAntoniwyszedł,aonazabrałasięzakolację.Jejsmacznyposiłek
przerwałygłosydobiegającezsalonu.Rodziceznówzaczęlisiękłócić.
–Czywtymdomutylkojajestempowodemichkłótni?–pomyślałazdruzgotana.
Nabiłanawideleckawałpieczeniiwłożyładoust.
–Czyonimyślą,żejategoniesłyszę?Widzisz,Filemonku,cojamamznimi–
powiedziała do kota, który wyczuł zapach potrawy i przywędrował do kuchni
wnadziei,żejaksiępołasi,todostaniekawałek,coczęstowtymdomumiałomiejsce.
Tobyłjejpupil,jakmogłabymuodmówić.
–Masz,alejedzszybko–szepnęłairzuciłakawałekmięsapodstół.Filemonnie
zastanawiał się długo i pochłonął go natychmiast. Tylko się oblizywał, widać mu
smakowało.Czekałnawięcej,alesięniedoczekał.Miauczałiwyraźniedawałznaki,
żeprosiojeszcze.Niestety,popieczenipozostałotylkowspomnienie.
Maria zjadła w pośpiechu, chciała iść do siebie. Nie mogła słuchać kłótni
rodziców.
–Jakonimnietraktują?
Wstawiła talerz do zmywarki i poszła na górę, do swojego pokoju, miała dość.
Zrozmowy,jeślijejtonmożnabyłonazwaćrozmową,wynikało,żejestzamłodana
umawianiesięzchłopakamiiwogólemasięuczyć.
Tak jakby ciągle gdzieś wychodziła. Nie pamięta, kiedy ostatnio gdzieś była,
chyba z Magdą w kinie i tyle. Ale mamie nie dogodzi nigdy, zawsze szuka dziury
w całym, ledwo Maria wyjdzie z domu, to już doszukuje się pretekstu, by ją zganić.
Matka to uwielbia, a Maria czasem ma wrażenie, że sprawia jej to wyjątkową
przyjemność.
–CzyzZosiąbyłotaksamo?
Nigdyjejotoniezapytała.Jestmiędzynimisporaróżnicawieku,niesązsobą
zżyte,jakniesiostry.
NatomiastFranekjestniewidzialny;jest,ajakbygoniebyło.Nierozmawiająna
jego temat, nie słyszała też nigdy, by z jego powodu kiedykolwiek się kłócili. Nie
zadzwonił,terazpewniejestuciociwZakopanem.Takmuzazdrościła,teżbychciała
tampojechać,taksobiemarzyła,żewwakacjeichodwiedzi.Zostaławdomu,pomaga
rodzicom,dobrzesięuczyimimowszystkonadaljestźle,nadalcośdoniejmają…no,
mamama.Ojcieczregułyolewasprzeczkizmamąijejdocinki,pocieszasiępiwemco
wieczór.
Szukaukojeniawpiciu,aleczytodobrypomysł?
Nie rozmawiała z nim, jednak będzie musiała podjąć ten temat. Ktoś musi mu
wytłumaczyć,żeźlerobi,żesamsobieszkodzi.
Leżałanałóżkuidumała.Ochotanaszkicowaniedawnojejprzeszła.Momentami
myślała sobie, że jest im kulą u nogi, że lepiej by im było, gdyby jej nie było, nie
kłóciliby się, może byliby szczęśliwsi. Wolała, by byli biedni, a kochali się
iszanowaliwzajemnie.Bywająteżmomenty,wktórychjestszczęśliwa,rodzicesądla
siebiemili,mamajejniekarci,bratniedokucza,aFilemonniebałagani.Jednaktakie
dnizdarzająsięniezwyklerzadko.
–Wszystkomizepsuli,amiałamtakifajnydzień,spotkałamsięzMarkiemibyło
tak…takniewiarygodnie,tak…–Niewiedziała,jakująćmyśliwsłowa.
–OBoże!–krzyknęła.
Dogłowyprzyszłojejwłaśnie,żepowiedziałaMarkowi,byjąodwiedził.
Co zrobi, gdy w domu akurat będzie mama? O rany boskie! Teraz ma jeszcze
jednozmartwienie,jakgdybymiałaichjeszczezbytmało.
–Amożemama,jakgopozna,tozmienizdanie?Tak,jasne…jużtowidzę!Jest
odciebiestarszy–powie…podającniekończacesięargumentyprzeciw.
–Dość…!–powiedziaładosiebie,wstałazłóżkaiposzładołazienkiwykąpać
się. Rano zamierza wcześnie wstać i pójść do kościoła na mszę, później chce się
pouczyć. Nie może przecież zaniedbywać nauki, nie może dawać mamie pretekstu.
Przedsnempomodliłasięozdrowieispokójwrodzinie,tegopragnienajbardziej,nie
swojego szczęścia, no… może tylko tego, by ktoś ją pokochał, taką, jaka jest i… że
jest.
Zamknęłaoczyizasnęła.
–Jakionjest?–spytałaMagda.
–Hmm…–westchnęłaMaria,anajejtwarzypojawiłsięuśmiech.
Siedziałynaławcewparku.Byłyjużpolekcjach.KoleżankapodpytywałaMarię
o Marka. Była pod wielkim wrażeniem, gdy Maria opowiedziała jej o spotkaniach
iotym,cosięnanichwydarzyło.
Po weekendzie trochę odetchnęła, atmosfera w domu się uspokoiła. Nie miała
natomiast zamiaru rezygnować absolutnie ze spotkań z Markiem, mimo że matka nie
wyrażałananiezgody.Jestnaniąobrażona,najejzachowaniewzględemniejidlatego
nieposzławczorajdokawiarni,wymigałasię.Pretekstembyłanauka…Nieto,żeby
miałajejażtyle,alezawszetojakiśpowód.Byłazła,żemamajejnierozumie,żenie
pragniejejszczęścia,awidywaniesięztymchłopakiemdajejejchwilęzadowolenia,
akceptacji.
Siedziały na ławeczce i odchylały głowy do tyłu. Delikatne jesienne słoneczko
ogrzewałoimbuzie.Krzykidziecibiegającychpoparkunieprzeszkadzałyimwcale,
były tak pochłonięte rozmową, że nie zauważyły, kiedy słońce zaszło za chmury.
Rozmowa potoczyła się też na inne tematy, związane z nauką. Magda miała problem
zmatematyką,aiMarianiebyłaztejdziedzinyorłem.Zastanawiałysięobie,jaktemu
zaradzić.Koleżankazasugerowałajej,żerodzicemoglibywziąćdlaniejkorepetycje,
jeślitylkoichotopoprosi,samateżbędziemusiałatozrobić.RodziceMagdyniesą
zbytzamożni,alemajątylkoją,więcnieoszczędzająnaniej.WspółczujeMarii.Ona
zeswojąmamądogadujesiębezproblemu,majądobrykontakt.
IwtedyMariawpadłanagenialnypomysł,byzapytaćMarkaokorki.Oczywiście
nie wie, czy jest z tego przedmiotu dobry, ale co jej szkodzi zapytać. Miałaby super
pretekst,byzaprosićgodosiebie.Możesięuda.Magdauśmiechnęłasięipoklepałają
poramieniu.
–Maszłebdziewczyno!–powiedziała.–Supertowymyśliłaś.Tylkożebykumał
cośztejmatmy,boinaczejniciztwegoplanu–pokiwałagłową.
–Miejmynadzieję,miejmy…–odparłaioparłasięoławkę.
Słońceponowniewyszłozzachmurki.
Maria miała na sobie dżinsy i odrobinę się pociła. Niestety, w te dni… chodzi
w spodniach. Pamięta dzień, kiedy będąc jeszcze w podstawówce, dostała okres,
akurat miała wf. Białe spodenki zrobiły się momentalnie czerwone, a ona nie
wiedziała, co robić, jak się zachować. Cała sala gimnastyczna gapiła się na nią,
rechoczącześmiechu.Wuefistkawyprowadziłajązsaliizaprowadziładohigienistki.
Tego dnia nie zapomni do końca życia. Ze wstydu się spaliła i chciała zapaść pod
ziemię.Przysięgłasobiewtedy,żejużniktnigdyniebędziesięzniejśmiałiwytykał
jejpalcami,choćpóźniejzdarzałosiętojeszczenieraz.
–Nawtorekmamyzapowiedzianysprawdzianzpolskiego,nie?
– Ledwo się rok szkolny zaczął, a oni muszą nam robić testy sprawdzające –
denerwowałasięMaria.
–Aletojużjutro–powiedziałaMagdaiodgarnęławłosyspadającejejnatwarz.
Miała tak samo długie włosy jak Maria, z tym że czarne. Była wyższa, ale nie miała
z tego powodu kompleksów. Też myślała o zawodzie modelki, dlatego że była chuda
jakpatyk.Postanowiłyjednakrazempójśćdoszkołyplastycznej,wkońcuodzawsze
trzymałysięrazem.
–Orany…!–Chwyciłasięzagłowę.–Maszrację,ajamyślałam,żetodopiero
w przyszły wtorek. Na śmierć zapomniałam, że minęły już dwa tygodnie. – Gdzie ja
mamgłowę,cholerajasna!–wyrwałosięjej.
–Ajawiem,dlaczego!–Koleżankazzadowolonąminąparsknęła.
–Tak?
–MyśliszteraztylkootymMareczkuiwszystkocisięmiesza…–roześmiałasię.
–Wcale,żenie!–broniłasię.
–Wcależetak…,alenieobrażajsię,jatylkożartowałam.–SpojrzałanaMarię
pokornie.
– Wiem – odetchnęła – sama jestem na siebie zła, bo mogłam wczoraj już
przypomniećsobieczęśćmateriału,azamiasttegospacerowałampoplaży.
– Nie przejmuj się, jak cię znam, znów zarobisz piątkę, a ja ledwo tróję –
powiedziałazzazdrościąwgłosie.–Nic…trzebaspadaćzakuwać,nonie?–rzuciła
Mariaiwstałazławki,zarzucająctorbęnaramię.
–Todojutra,narazieMarysiu.–Koleżankapożegnałasięijużjejniebyło.
Nie minęła godzina, a Maria siedziała w swoim pokoju nad książkami. Wcześniej
przekąsiła coś i od razu poszła do siebie. Zadzwoniła jeszcze do ojca i powiedziała
mu,żeniedaradydziśprzyjść.
FranekdotarłwczorajzZakopanegoicaływieczóropowiadał,jakbyłoucioci
Celiny,żewybrałsięzŁucjądoMorskiegoOkaiwogóle…
Zarazpoichrozmowiezadzwoniładokuzynki,bysprawdzić,czyabybraciszek
nie wciska jej kitu. Lubi ściemniać i opowiadać niestworzone historie, które nie
zawszesąprawdziwe.Łucjaniestetyalbo„stety”potwierdziławersjęFranka;bylina
wyprawie, ale nie tylko w Morskim Oku, również w Dolinie Pięciu Stawów, czego
pozazdrościła mu jeszcze bardziej. Długo rozmawiały, gdyż dawno się nie widziały,
aleteżiniesłyszały.Kuzynkazapraszałajądosiebie,aonaopowiedziałajej,żekogoś
poznała. Z niedowierzaniem słuchała, jak Maria opowiada o niedoszłym wypadku,
życzyłajejzdrowiaiżebynowopoznanychłopakokazałsięjejwart.
Naukajejnieszła,wogólebolałjąbrzuch.Dobrze,żeakuratzpolskimniema
większychproblemów.Siedziałanałóżkuiprzeglądałamateriał,gdykątemokaprzez
oknodostrzegławracającychrodziców.Ojcieczajrzałdoniejichwilęporozmawiali.
Mieli w kawiarni duży ruch i ledwo co się wyrabiali. Maria nie omieszkała
zasugerowaćmu,żebywkońcuzatrudniłkogośnastałe,bodotychczastoprzychodziły
dziewczyny tylko na telefon. Ale tak dłużej się nie da. Ona wcześniej miała więcej
czasu,byimpomóc.Coprawda,kiedyśbyłajeszczeZosiaiFranek,aleterazzostali
sami.
Wyszła na balkon odetchnąć świeżym powietrzem. Na dworze był już półmrok.
Niebo zrobiło się czerwone od purpurowych obłoków. Ptaki kwiliły, jedne
wposzukiwaniupożywienia,ainnepoprostuśpiewałyiswoimrozbrajającymgłosem
umilały Marii czas. Usiadła w fotelu i rozkoszowała się zapachem kwiatów.
Najbardziejintensywnieotejporzepachniałamaciejka,miałatakimiodowy,obłędnie
nieziemskizapach.Sadziłajądwarazy,bymóccałelato,ażdojesieni,cieszyćsięjej
zapachem. Ubóstwiała go. W tym roku obrodziły też pięknie pelargonie i lobelie,
Maria była pod wrażeniem ich uroku. Jej pokój i balkon znajdowały się od strony
południowej,takżesłońcabyłotupoddostatkiem.
Siedziała zadumana, rozmarzona, upojona zapachem kwiatów, gdy usłyszała
odgłosyFilemona.Zerwałasięispojrzaławdół.
–Coontamrobi?
Pewnieojcieczapomniałgowpuścić.
– O ten nicpoń jeden … – I w te pędy zbiegła na dół do drzwi frontowych, by
wpuścićłobuzadodomu.
– Gdzie ty się włóczysz? I jak zwykle cały ufajdany! Marsz do kuwety! –
krzyczałananiegoipalcemwskazującympokazałamu,gdziejegomiejsce.
Szybkoizwinniepobiegłprostodomiskizwodą.Rano,gdywstała,nakarmiłago
i pobiegła do szkoły; wyszła, gdy wszyscy jeszcze spali. Nakazała mu, aby został
wdomu,jakbytomiałojakikolwieksens.
I znów ktoś go wypuści, zazwyczaj był to Franek. A później cały dzień kot
włóczyłsięniewiadomogdzieipolowałnaptaszki,zwyklenawróble.Nieprzepadał
tylkozasrokami,któredziobałygoimusiałsięprzednimiukrywać.Razniewróciłna
nocipotemMariamusiałagoszukać…zmarnymskutkiem.Akotranowrócił,jakby
nigdynic,agdziebył,niepowiedział.
–Jakmyślisz,przełożynamtensprawdzian?–spytałaMagda.
–Nocoty,nieznaszjej?–odparłazbulwersowanaMaria.
Siedziały na korytarzu, właśnie miały przerwę między lekcjami. Harmider
wszkolepanowałtaki,żeledwosięsłyszały.Tobardzodużaszkoła,tłocznobyłonie
tylkonaschodach.Rozmawiałyijadłykanapki.Kupiłyjesobiewszkolnymsklepiku.
Większośćuczniówkupujebatony,frytki,drożdżówki,noioczywiściecolęwpuszce.
One jednak na przekór innym nie zaśmiecają organizmu byle czym. Może i tamte
„rarytasy”zaspokajajągłód,aleczyniezdrowiejnaśniadaniezjeśćbułkęlubkanapkę
z czymś pożywnym? Sprzedają ten syf w sklepikach, a potem się dziwią, że tyle
młodzieżymaproblemyznadwagą.
Nagle rozległ się dzwonek i dziewczyny poszły na lekcję. W klasie, do której
chodzą,jestwiększośćdziewczyn,liczyonatrzydziestudwóchuczniów.WrazzMagdą
siedząpodoknem,bo,jaksamemówią,przyjemniejczasemwyjrzećnaświat.
Słońcezaoknembyłocorazwyżej.Rankiemwisiałagęstamgła,typowaoznaka
jesieni, nie obeszło się też bez przeszywającego chłodu, czyli koniec lata był
nieunikniony.Wkrótcenadejdzieokresjesienno-zimowyiskończysięleżakowaniena
plaży i pływanie w morzu. Turystów będzie coraz mniej, aż w końcu przyjdzie zima
i plaże całkiem opustoszeją. Tylko stali bywalcy, biegacze z pieskami, pozostaną
jedynymobrazkiem,naktóryMariaspoglądaćbędziewzimowepopołudniaprzezokno
swojegopokoju.
Gdy Pani rozdała kartki, dziewczyny skupiły się na rozwiązywaniu zadań
testowych…
Koło pierwszej wracały ze szkoły, przez miasto. Miały ochotę na lody. Też
czasemnachodziłajechęć,byzgrzeszyć.Wtajemnicyprzedojcemchodziłydofajnej
małejkawiarenkiwcentrummiasta.Nieto,żebylodyw„Muszelce”byłyniedobre,ale
dziewczynychciałymiećchwilęprywatności,beztekstówsłyszanychnadgłową:
–„Niezjeszobiadu!”,„Toniezdrowe”–itd.,itd…
Usiadływcieniuizamówiłypodużejporcjilodówbakaliowychzowocamiibitą
śmietaną. Chciały uczcić sukces, jaki odniosły na polskim, nie żeby takie obżarstwo
miałomiejscezbytczęsto,ale…
Paniprofesornawyrywkisprawdziłakilkatestównalekcjiiokazałosię,żeobie
dostałypoczwórcezplusem,cozadziwiłojeniezmiernie.
Marię,żedostałatylkotyle,aMagdę,żeażtyle.Zadowolonepostanowiłyuczcić
sukces.Sporytłumiuporczywywiatrniepozwoliłynadługieposiadyidelektowanie
sięsłodkościami,uwinęłysięwięcrazdwaikażdaposzławswojąstronę.
Maria, będąc w centrum, zapragnęła powałęsać się po sklepach. Myślała, że
koleżanka z nią pójdzie, ale ta spieszyła się do domu. Miała zamiar kupić sobie
sukienkę,maichniewiele,aterazchcewyglądaćładnie,wiadomodlakogo…
Przechodziła obok firmowego i dosyć drogiego sklepu i ujrzała ją… śliczną,
zielonąsukienkęnacieniutkichramiączkachiofalistymdole.
–Łał!–westchnęłatylko.–Jakaśliczna,muszęjąmieć!–iweszładosklepu.
–Orany,ile?!!!–powiedziałatotakgłośno,żesprzedawczynispojrzałananią
niewdzięcznie.Niestety,niemiałaprzysobieażtylegotówki,conieprzeszkodziłojej
wprzymierzeniusukienki.Wyglądaławniejprzepięknie,jakbysukienkabyłaszytana
miarę.Zielonykolorpodkreślałjejtypurodyiuwydatniałnaturalnepiegi.
– Wyglądam jak Ania z Zielonego Wzgórza, brakuje mi tylko rudych włosów –
śmiałasię,przeglądającwlustrze.–Możeuproszęojca,todaminanią,o…powiem
muoteście!–Wychodzączesklepu,układaławmyślachargumenty,jakichużyje,bygo
przekonać,żekupnotejsukienkitonaprawdęważnarzecz…
– O, przepraszam pana! – odparła, odbijając się od kogoś, na kogo weszła, jak
ostatniagapa,oczywiście.Podniosłagłowędogóryiażjązamurowało,napoliczkach
momentalniepoczułarumieniec,anacieleznajomydreszcz.
–Ooo…!–zdołałatylkowydusić.
– Co za spotkanie… Jesteś na zakupach? – zapytał Marek, upewniając się
wcześniej,czynicjejsięniestałopozderzeniu.
–Nie,jatylko…–zaczęłasięjąkać.
– Poznajcie się, to jest Jarek… – przedstawił jej swojego kolegę, z którym
właśniewracałzeszkoły.
–AtojestMaria.
Uścisnęlisobiedłonienaznakpowitania.
Mariajużniecoodetchnęła,koloryznówpowróciłynajejtwarz.Niedowierzała
własnym oczom, serce jej się radowało na jego widok. Kolegi stojącego obok nie
dostrzegała,istniałtylkoon–Marek.Niewidziałaludziwokołoaniprzejeżdżających
samochodów.Kolegazdołałzauważyć,żewpatrująsięwsiebiejakdwiesrokiiczym
prędzejsięzawinął,pozostawiającichpodsklepem.
MarekzuśmiechemnatwarzyprzyglądałsięMarii.
–Śliczniedziśwyglądasz!–wydusiłwkońcu.
Miała na sobie ciemnogranatowe, krótkie spodenki i białą bawełnianą koszulkę,
no i oczywiście niezastąpione klapki japonki. Po szkole chodziła do kawiarni, więc
nosiła ze sobą rzeczy na przebranie. Nic nie odpowiedziała, tylko podarowała mu
rozkosznyuśmiech.
Niemógłoderwaćodniejwzroku.Całymidniamimyślałoniejintensywnie,bez
przerwy.Wspominałostatniechwilespędzonerazemwlatarni.
–Chciałemdzisiajdociebiewpaść!
–Tak?–zaskoczyłjątym,aprzecieżwiedziała,żemająsięspotkać.
–Toźle?–zapytałzesmutnymwyrazemtwarzy.
–Nie,nieotochodzi,toznaczycieszęsię,tylkoniepowiedziałamci,żemożesz
mnieniezastaćwdomu,bomogębyćw„Muszelce”…wieszmuszęczasempomagać
rodzicom,boniezawszedająsobięradę.
–Mówiłaśmiotym.
–Tak?
Zapomniała.
–Możegdzieśpójdziemyiusiądziemy?–zaproponował.
–Ok…–Chciała,żebyulokowalisięgdzieśwpobliskiejkawiarence,aleMarek
nie chciał. Obawiał się, że może mu nie starczyć grosza, a nie miał przy sobie zbyt
wiele. Zasugerował, by poszli do fokarium, z czego Maria ucieszyła się niezmiernie,
boniebyłatamdawno,afoczkiwInstytuciesąprzeurocze.
Dotarlinamiejsceszybko,mimotłokunaulicach.Marekzapłaciłzabilety,jedyne
czteryzłote,irazemzresztągrupyzwiedzającychweszlinapomostwidokowy.Maria
nie wiedziała, że w tym roku udostępniono całe fokarium do zwiedzania, otworzono
również największy i najgłębszy z basenów z oknami do podwodnych obserwacji.
Akurat trafili na karmienie. Stali blisko wody, przy samej poręczy, i wpatrywali się
w przepływające foki. Były śliczne, takie spokojne i zadowolone. Gdy zaczęto je
karmić,zaczęłyskakaćdogóry,popisywaćsię,wpowietrzuzgracjąchwytałyrzucane
imryby.
MarekobserwowałMarię.Widziałzadowolenienajejtwarzyizrozumiał,żeto
byłdobrypomysł.Napomościezrobiłsięścisk,każdychciałzobaczyćjaknajwięcej.
Mariaażpodskoczyła,gdyjednazfokwyskoczyłazwodyizcałąsiłązanurkowała,
chlapiącludzistojącychnajbliżej.Przytrzymałją,aonapoczułarozkosznedreszczena
całymciele.Czułajegobliskośćidotykdłoninaswoimramieniu.Spojrzałananiego
dyskretnie,onjednaktozauważył.Wgronieludziniemógłjejprzytulićipocałować,
choćmiałnatowielkąochotę.
–Podobacisiętutaj?–zapytał.
Odpowiedziała, że zrobił jej wielką przyjemność. Nie pamiętała, kiedy była tu
ostatnio,chybadwaalbotrzylatatemu.Terazjesttuowieleładniej.Fokariumzostało
rozbudowane,jestteżwięcejfok.Byłazachwyconaichwidokiem.
Gdywracali,nadalrozmawialinaichtemat.Mariadziękowałamuzawspaniałe
popołudnie; za to, że mogła rozkoszować się widokiem tak pięknych stworzeń.
Dawniej przychodziła tu z ojcem, ale kiedy to było, już nie pamiętała. Wspominała
otymwrozmowiezMarkiemwdrodzedodomu.Słuchałipodziwiałjejzachwytnad
zwierzętami,wydałamusiętakainnaniżwszystkiedziewczyny,któreznał.Pomyślał,
żemadobreserce.
Sammawdomuzwierzaka,psaoimieniuBorys,zaktórymprzepada.
–Możepójdzieszzemną?–zaproponowaławpewnejchwili.
–Alegdzie?–zapytałzaciekawiony.
–Co?–Niezrozumiałago.
Na ulicy był taki zgiełk i huk spowodowany przejeżdżającymi samochodami
i wszędobylskimi turystami, że trudno było rozmawiać. Nie mówiąc już o lokalach
zgraminażetony,brzęczącychiprzyciągającychwzrok,kuszącychswoimwyglądem.
Jest ich sporo przy drogach. Turyści naciągają się na nie i zostawiają w nich furę
pieniędzy,nicwzamianniedostając.
–Pytałem,gdziemamztobąpójść?–powtórzyłterazjużgłośniej.
–Domnie,pokażęcimójdom…
–Wieszco?Zchęcią,alemamjeszczecośdozrobienia!
–Aha,szkoda,myślałam…
–Nie,poprostumamdozrobieniaprojekt,ajeszczemuszęnanieśćpoprawki–
zacząłsiętłumaczyć.
–Toniepotrzebiezajęłamcityleczasu–wycedziłazesmutkiem.
– No co ty, bez przesady, i tak chciałem się dziś z tobą zobaczyć, a projekt to
pryszcz,niemartwsię–tłumaczył.
–Notospoko,ajużsiębałam…niechciałabym,żebyśmiałprzezemniejakieś
problemy!
–Przezciebie…?Marysiu…–uśmiechnąłsięidodał:
–Tokiedyznówsięzobaczymy?
Maria, zadowolona z jego reakcji, była pełna podziwu, pierwszy raz ktoś
postawił ją na pierwszym miejscu w swoich planach, to było bardzo miłe uczucie,
dotądnieznane.
– Może pod koniec tygodnia. Muszę trochę pomóc rodzicom, bo ostatnio ich
zaniedbywałam,aniechcę,bymielidomniepretensje…–stwierdziłazbólem.
–Ok–odparł,widzącjejniezadowolonąminę,gdytomówiła,aleniedociekał,
spieszyłsię.
Przeszli ulicę Morską i stanęli na skraju drogi. Milczeli oboje. Nie chcieli się
rozstawać.
–Muszęiść…–odparłaMaria,spoglądającnazegarek.
Dochodziła trzecia po południu, a ona miała jeszcze dziś obowiązki
w„Muszelce”.
–Jateż,tonarazie…
–Pa…
Na twarzy Marii pojawił się smutek, miała ochotę z nim być, rozmawiać,
dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Dziś to ona klepała ozorem, niepotrzebnie,
zawszetakrobi,gdysiędenerwuje.
WidokoddalającegosięMarkamiałajeszczedługoprzedoczyma,gdywracałado
domu. Zrobił jej niebywałą przyjemność, zabierając ją do fokarium, a ten całus na
pożegnanierozwaliłjąemocjonalnie.Całyczaswdrodzepowrotnejdotykałapoliczka,
uśmiechającsięprzytymsamadosiebie.Całyjejświatstajenagłowiegdy„On”jest
blisko.
–Siostra,cośtytakarozanielona,czyżbyśsięzakochała?–drwiłsobieFranek,
widzącjąuśmiechniętą.
–Dajmispokój,odczepsię–wydarłasięnaniegowprzedpokoju.
–Czyżbymtrafił…?–ciągnąłdalej,wchodzącposchodach.
Marianiesłuchała,niechciałagosłuchać,obruszyłasięiodwróciłanapięcie.
–Coonrobiwdomuotejporze?–zastanawiałasię,zakładającpantofle.
Franeknaszczęścieposzedłdosiebie.Marianiemiałaochotynarozmowęznim.
Wzięłaszybkiprysznicibyłagotowadowyjścia.Całyczasrozpamiętywałaspotkanie
z Markiem. Bała się tylko tego, że kochany braciszek może coś chlapnąć, a wtedy
rozpętałaby się burza, a tego nie chciała. Zastanawiało ją, że chłopak taki jak Marek
chce się z nią spotykać, a przecież mógłby mieć każdą, z jego wyglądem, poczuciem
humoru,inteligencją.
Aonaco?
Szaramyszka…zakompleksiona,kapryśna,uparta…–nicdodać,nicująć…
Leżała na łóżku zamyślona, a w pokoju robiło się coraz ciemniej. Na dworze
zmieniała się pogoda. Wiatr targał firankami w oknie, a z oddali słychać było szum
wzburzonego morza i kołyszących się na wietrze pobliskich drzew. Przyglądała się
wiszącym pod sufitem dzwoneczkom, jak powiewają, wydając ciekawy odgłos.
Przywiozła je sobie od cioci z Zakopanego. Zawsze, gdy na nie patrzy, wspomina
chwilespędzonewgórach.Pierwszewycieczki,wędrówkipodolinach,skałkach…
Naglerozległsiętelefonitowyrwałojązewspomnień.
–Gdzietyjesteś?–głosmamywsłuchawceniebrzmiałprzyjaźnie.
–Zarazdowasidę…–Zezdenerwowaniacaładrżała.
– Jesteś jeszcze w domu? To nastaw pralkę, jest przygotowana – powiedziała
mamagromkimgłosem.
–Ok,a…iniemusiszsięspieszyć…–dodałajużspokojnymtonemKrystyna.
–Tak?Atoczemu?
–Radzimysobie,alewpadnij,jakchcesz!–Imamarozłączyłasię.
Mariastałazdezorientowana,niewiedząc,cootymwszystkimmyśleć.
Czyżbymamamiaładziśdobrydzień?Toniebyłodoniejpodobne!
OstatnioMariawymigiwałasięodpracyiobawiałasię,żedostaniereprymendę.
–Ale„niechwalmydniaprzedzachodemsłońca…”–pomyślałaizaśmiałasię
wduchu,gdyżprzyszłojejdogłowy,żetojestulubioneprzysłowieciociCeliny.
Niewiedziećczemu,nieprzepadałyzasobązKrystyną.Nibysiostry,aróżniąsię
odsiebiediametralnie…Najbardziejcharakteremipodejściemdożycia.Krystynanie
rozumiała,jakmożnamieszkaćnawsi.
–„Totakiezadupie”–powtarzałanieraz,nieliczącsięzesłowami,któremogły
kogośzranić.
Jednachciałarobićkarierę,alenieudałosię;drugachciałamiećwięcejniżjedno
dziecko–iteżklapa.Niemożnamiećwżyciuwszystkiego.
Celina to zrozumiała, przeniosła się na wieś i teraz jest szczęśliwą matką,
kochającążoną…
Krystyna do tej pory nie pogodziła się, że nie pracuje w zawodzie i choć nie
przyznawałasiędotego,dobrzejejbyłow„Muszelce”,przyzwyczaiłasię.Musiałaby
stwierdzić,żeAntonimiałrację,gdyzabrałsięzateninteres,anatoniemogłasobie
pozwolić, to do niej musiało zawsze należeć ostatnie słowo, choćby nieprawdziwe,
wyssanezpalca.
Mariazrobiła,comamakazała,ipomaszerowaładokawiarni.Wdrodzepoczuła
potworny głód i uzmysłowiła sobie, że nie jadła dzisiaj jeszcze nic konkretnego. Na
plażyroiłosięodturystów.Czasemmiałategodość;tociągłeprzebijaniesięmiędzy
ludźmi,koszmar…!Niepamiętała,kiedyostanioleżałanaplaży.Jejkoleżankizklasy
prawiecodzienniewylegiwałysięnależakach.Miałaochotępopływać.Postanowiła,
żemusiwykorzystaćostatnieciepłedni,nimprzepadnąjakkamieńwwodę.
W kawiarni panował spory ruch. Rodzice zaprzątnięci byli pracą, więc zrobiła
sobiecośnaszybkodozjedzeniaiwzięłasięzaobsługiwanieklientów.Uwijałasię
zwinnieidostałanawetpochwałęodmamy,czymbyłamilezaskoczona,niestetytylko
do czasu, gdy do lady podszedł starszy pan. Maria zajęta była układaniem ciastek na
mahoniowymblacie.Byłjużstary,owszem,alenadallśniłiprezentowałsięokazale.
– Halo, niech się pani obudzi! – Klient krzyknął do zamyślonej dziewczyny za
ladą.
–Tak…,przepraszam…słuchampana?–Ocknęłasię.
Byładaleko,bardzodaleko,myślałaoMarkuiocudownympocałunku…
– Jest pani w pracy czy…? – ciągnął dalej starszy zadziorny pan z wąsem pod
nosem.
–Powiedziałam:przepraszam,słuchampana,copodać?–zapytałasurowo.
–Proszęnamnieniekrzyczeć…–wycedził,stojącprzedniąiwlepiającwnią
ślepia.Byłobleśny,niesympatycznyinajwyraźniejcośmuniepasowało.
–Proszępana,janiekrzyczę–stwierdziła,podającmukartę.
–Janiechcężadnejkarty!–oburzyłsię.
–Toczegopanchce?–Mariatraciłapowolicierpliwość.
Kliencispoglądalinanichdziwnieiciekawibyli,jaksprawapotoczysiędalej,
borozmowabyłanatyległośna,żeniestetywszyscynasalisłyszeliichkonwersację.
–Chcęcośzjeść,ajakpanimyśli?
–Rozumiem,więccopodać?–Opadałajużzsił.
–Daniednia,poproszę–wymamrotał,opierającsięodrewnianąladę.
– Proszę pana, to jest kawiarnia, mogę zaproponować Panu kawę, herbatę,
ciasto…
Dziwiła się, że mama jeszcze nie przyszła z kuchni. Widocznie nie dotarły tam
dotądodgłosyutarczki…
–Niepodajecieobiadów?–zaskoczonyuniósłbrwi.
– Może ma pan ochotę na kanapkę lub sałatkę z kurczakiem albo z indykiem,
codziennieświeżoprzygotowywane–odpowiedziałagrzecznie.
–Eee…tymsięnienajem,ajakiśkotlecik,możecośbysiędałoskombinować,
taknaszybko?–Terazspojrzałnaniątakdziwnie,żeażsięgowystraszyła.
–Mówiłampanu,żeniepodajemytakichrzeczy…czypanmniewogólesłucha?
–Jestpaniniemiłaigruboskórna,jakpaniśmie…Wychodzę.
Jakpowiedział,takzrobił.
–Ranyboskie,cozakoleś!?–Mariawestchnęłazulgąpojegowyjściu.–Mów
mu,aonswoje.Cozaludzie,noidobryhumorszlagtrafił–złościłasię.
Czasem brakowało jej cierpliwości dla klientów, którzy bywają namolni, nie
słuchają,cosiędonichmówiipotemjeszczemająpretensje.
–Czyjazawszemuszętrafiaćnatakichtypków?Przecieżbyłammiła,aonco?
Trzebabyćtolerancyjnymiwyrozumiałymdlastarszych–powtarzałajejciąglemama,
alejąażczasemtrzęsłozezłości.Pokimmatakicharakterek?Zastanawiałasięnieraz.
Przedwyjściemzajrzałajeszczeraznakuchnię,mamamyłanaczynia.Wyglądaładziś
wyjątkowo ładnie. Czarna zwiewna sukienka podkreślała jej zgrabną jak na jej wiek
figurę.Włosymiałaspięteswojąulubionączarnąspinką,akasztanowelokispływały
na jej ramiona. – Po prostu ślicznie – pomyślała w duchu, przyglądając się jej przez
chwilę.
Ojciec wielokrotnie powtarzał, że Krystyna jest piękną kobietą, uroczą
iinteligentną–todlategosięzniąożenił–żartowałczęsto.
Jaknaswojepięćdziesiątparęlattrzymałasięnadzwyczajdobrze.
Mariazawszezazdrościłamamieurody,pięknychwłosów,śniadejcery.Tylkoona
wdomumiałablondwłosy.Dlaczego?NieraziniedwapytałaotoKrystynę.
Porozmawiała jeszcze chwilę z ojcem, gdy mama poszła na salę. Antoni
poinformował córkę, że w tym tygodniu wybierają się z mamą na bal charytatywny,
dzięki czemu Krystynie poprawił się humor, z czego i on sam też był zadowolony.
Dawno razem nigdzie nie wychodzili, a takie spotkania dobrze im robiły. Zawsze
potembylidlasiebiemiliirozmawialiinaczejniżzwykle.Mariacieszyłasięztego
powodu.
– Może chociaż na chwilę będzie spokój – pomyślała. Nie omieszkała
przypomniećojcu,abywkońcukogośzatrudnilidopomocy.Obiecałwziąćpoduwagę
jejsugestię.Poprosiłagoteżoparęzłotychwramachrekompensatyzastreszwiązany
zpracątutaj.Rozbawiłagotymtekstemtotalnie,alezgodziłsięipozwoliłjejkupićto,
cojużsobiewypatrzyła.Mariaprzecierałaoczyzezdumienia,przejrzałją,znałjąjak
nikt,wiedziałotym…Uśmiechnęłasięipodziękowałamu,całującgowpoliczekna
dowidzenia.
Całytydzieńprzeleciałjakzbiczastrzelił.
Szkoła,kawiarnia,szkoła,kawiarnia.Anichwiliczasudlasiebie.
Tęskniła za Markiem, za jego widokiem, dotykiem… chciała go zobaczyć,
porozmawiać…Nierozumiała,dlaczegotaksięczuje.
Nareszcienastałupragnionyweekend.Byłatakpodekscytowana,żeniepotrafiła
myślećoniczyminnym.Marekmiałwpaśćwniedzielnepopołudnie,taksięumówili.
Miała nadzieję, że będą sami. Jak na złość rodzice w sobotę wieczorem przed
wyjściemnabalprzekazalijejsupernowinę.OtóżzaprosilinaniedzielnyobiadZosię
z mężem i Szymonkiem. Franek też miał wolne, czyli rodzinka w komplecie, a ona
zaprosiłaMarkadodomu,pięknie…Przeraziłasięnamaksa.Byławkropce.
–Cozrobimama?Copowie?Jaksięzachowa?Amożepoprostuurwiesiępo
deserzeizaczekanaMarkapodwzgórzem?
Tak… tak będzie najlepiej. Woli nie ryzykować. Nie chciała, by matka przy
wszystkichjąobrażała,azwłaszczaprzyMarku.To,żeonaniewyrażazgody,byMaria
z kimkolwiek się spotykała, nie znaczy, że ona będzie się do tego stosować… No,
raczej…!!!Miałapoparcieojca,tojejwystarczyło.
Całysobotniwieczórdenerwowałasięibiłazmyślami,ażwyczerpanazasnęła.
Skrzeczącezaoknemptaszyskaobudziłyjąbladymświtem.Wstałazłóżkaizarzuciła
na siebie puszysty różowy szlafrok. Wyszła na balkon, przeciągnęła się parę razy
iwciągnęładopłucświeżepowietrze.Nadworzebyłochłodno,anadmorzemunosiła
sięlekkamgła.Spojrzałanadoniczkizkwiatami,naktórychwidniałarosa.Delikatnie
przysuszone,uśpioneponocy,pomałubudziłysię,bywciągudniazaprezentowaćswój
urok. Lada moment zakończą swój żywot, gdyż jesień zbliżała się już wielkimi
krokami.Jednakdotegoczasudziewczynacieszyłasięichwidokiem,ilemogła.
Woddalisłychaćbyłodelikatnyszummorza.Ptakifruwaływpobliżujejdomu.
Przemierzałyplażęiokolicęwzdłużiwszerz.Mariapomimoprzeszywającegozimna
stała oparta o barierkę, zapatrzona w fale odbijające się od brzegu. Kochała to
miejsce, tak urokliwe i niepowtarzalne. Teraz plaża była pusta, by za kilka godzin
zaroićsięodturystów.Dogłowyprzychodziłyjejróżnemyśli,najczęściejoczywiście
związanezMarkiem.
–Corobi?Jaksięczuje?Czyniezapomniałospotkaniu?Cobędądzisiajrobić?
Obytylkowszystkowypadłook…Zrobiłosięjejzimno,więcweszładośrodka.
–Witajciekochani,wchodźcie!–Głosmamyrozlegałsiępocałymdomu.Stała
wdrzwiachwejściowychiwitałagości.Mariaprzedwyjściemzpokojuspojrzałana
zegarek,dochodziładwunasta.Zbiegłaposchodach,niemogącdoczekaćsię,byujrzeć
Szymonka.Taksięzanimstęskniła.Majużpięćlatiniedługopójdziedoszkoły,jest
uroczy.Przywitałasięzewszystkimi,poczymzasiedliwjadalnidostołu,któryMaria
wcześniejnakryłaiudekorowałaświeżymikwiatami.Wedleżyczeniamamymusiałyto
być żółte margaretki, dobrała do tego serwetki i świece w podobnych kolorach. Stół
prezentowałsięniesamowicie,jaknauroczysteświęto.
Obiadsmakowałwybornie.Tatasiępostarał,zaserwowałpysznąpieczeń,którą
wszyscy się zachwycali. Maria nie mogła nadziwić się Zosi, pięknie wyglądała,
odżyła,najwyraźniejprzeprowadzkaimsłużyła.Chwalilisię,żemajądużemieszkanie,
plac zabaw dla dzieci pod blokiem, blisko do centrum, same „achy” i „ochy”, aż
kipiałoprzepychem.Wszyscybylizachwyceni,tylkoMariazastanawiałasię,wjakim
tokierunkuzmierza.Pieniądzetoniewszysto,alecoonatamwie.Niezabierałagłosu,
boipoco?
Nieraz próbowała się wypowiedzieć, z marnym skutkiem. Niestety, nikt zdania
małolatyniebrałpoduwagę,więcniechciała,byitymrazemtakbyło.Rozmowomnie
byłokońca.Przydeserzewykorzystałachwilę,byporozmawiaćzZosią.Opowiedziała
jej, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu i że poznała sympatycznego chłopca. Jak
szybko zaczęła, tak też szybko skończyła, gdy zauważyła, że siostrę niezbyt to
interesuje.
– Wielka Pani hrabianka… – Maria przeklinała w duchu. Nie chciała robić jej
przykrości, w końcu raz na „ruski rok” przyjeżdżają, więc nic nie mówiła i wolała
zająćsięzabawązmaluchem.
Zabawatakjąpochłonęła,żekompletniezapomniała,żepodeserzemiaławyjść.
Rozlegający się dzwonek do drzwi postawił ją na równe nogi. Tylko Franek
głupkowato się śmiał i już miał na końcu języka, by coś chlapnąć, ale na szczęście
powstrzymałsię.Naglewszyscyzamilkliicałąuwagęskupilinaniej.
–Ktotomożebyć?–zdumiałasięKrystyna.
–Jaotworzę!–Mariawycedziłaprzezzębywystraszonaiwtepędypobiegłado
drzwi.
Marekstałwprogu,awrękutrzymałślicznączerwonąróżę.Mariizaparłodech
w piersi na jego widok. Wyglądał bosko… w białym podkoszulku i niebieskich
dzinsach.
W jednej chwili pomyślała, co ten chłopak tu robi. Czy naprawdę przyszedł do
niej?
Niemożliwe?Ajednak!!!
–Witaj,Marysiu!–powiedział,uśmiechającsięiwręczającjejkwiat.
–Cześć…Todlamnie?Dziękujęci…–ioczywiściezaczerwieniłasięposame
uszy.
–Proszę,wejdź…–wskazałamurękądrogę.
Marek stał w przedpokoju, czekając, aż Maria zamknie drzwi. W międzyczasie
rozglądał się, podziwiając nieskazitelnie czysty i wielki dom. Z przedpokoju
rozpościerałsięwidoknakuchnięijadalnię.
–Pięknymaciedom,takiduży,naprawdę…–Byłzachwycony.
–Pójdziemydomnie,co?–zapytałaszybkowobawie,byktośnienadszedł.
–Ok–pokiwałgłową.
–KtotoMarysiu?–Zsalonudobiegłgłosmamy.
–Todomnie!–krzyknęłainiezastanawiającsię,szybkimkrokiemzasuwałapo
schodachnagórę,nieoglądającsięzasiebie.
–Byletylkoniktniewyszedł!–modliłasię.
Marekpodreptałzanią,całyczasoglądającwnętrzedomu.
Schodybiegnącedogórywyściełanebyłymiękkimchodnikiem,azanimiciągnął
siędługikorytarzimnóstwopokoi.Całewnętrzebiłoblaskiemjasnychstonowanych
kolorów. Maria otwarła przed nim jedne z drzwi i jego oczom ukazał się czerwony
niewielki pokój z balkonem sporych rozmiarów i cudownym widokiem na morze.
Marekodrazuwyszedłnazewnątrz.
–Alemaszstądwidoki…–Oparłsięoporęcz.
–Podobacisię?–zapytała,stojąctużobokniego.
– Pytanie?! Tu jest niesamowicie! – Gdy to mówił, aż oczy zabłysły mu
zzachwytu.
–Fajnie,żecisiępodoba–odparła.
–Tymisiępodobasz!–wyszeptał,spoglądającnanią.
Stała tak śliczna, w niebieskiej sukience w rozpuszczonych włosach, które
powiewały na wietrze. Nie mógł oprzeć się pokusie, by jej to oznajmić, wyglądała
obłędnie. Cały tydzień czekał na spotkanie z nią, wyobrażał sobie, że znów będzie
bliskoniegoibędziemógłjąpocałować.
Maria nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i niedowierzała w to, co
właśnieusłyszała.
–Coonpowiedział?Żemusiępodobam?Rany…–krzyczaławduchu.
Wśrodkucałapłonęłaipoczułanagłąochotę,bysiędoniegoprzytulić,dotknąć
go,poczuć!
Marekjakbywiedział,czegochce,wziąłjązarękęipociągnąłkusobie.
Opierała się o jego ciało, czuła bicie jego serca. Ręce jej się zatrzęsły, cała
dygotała,trochęspeszona,niewiedziała,gdziepodziaćoczy.
– Tęskniłem za tobą, wiesz? – Delikatnym głosem wypowiedział te słowa,
spoglądając na rumieńce na jej policzkach, które pojawiły się zaraz po tym, jak
znalazłasięblisko.
–Ajazatobą…–odparłaispojrzałamuterazprostowoczy.
Marektylkonatoczekałiniezastanawiającsiędługo,pocałowałją.
Maria oddała mu pocałunek, wstrzymała oddech i poczuła, jak ogarnia ją fala
podniecenia.Jegogorąceustawprawiłyjąwekstazę,ledwotrzymałasięnanogach.
Gdyoderwałsięodniejpochwili,odetchnęłagłęboko,uśmiechającsięcałąsobą.
–Tocobędziemyrobić?–zapytał,jakbynicsięniestało…Czyżbyudawał…
Jednak stało się, wiedział o tym. Gdy był blisko, nie potrafił się powstrzymać,
musiał to zrobić, sprawiało mu to niebywałą przyjemność, rozkosz, jakiej dotąd nie
doświadczał.Chciałjejsmakowaćiciągledoznawaćtegouczucia.
Marianadaldrżała.Próbowałatoukryć,alemarniejejszło.PrzecieżMareknadal
byłobok,ajejciałotaknaniegoreagowało.Zapachjegoskórywprawiłjąwzachwyt.
Jegosilneramionatrzymałyjąmocnoiczułasięwnichbezpiecznie.
–Acobyśchciał?–odpowiedziałapytaniemnapytanie.
Najchętniej stałby tak i miał ją cały czas przy sobie, przytulał i upajał się jej
zmysłowymzapachem.
–Niewiem,acoproponujesz?
–Możemygdzieśpójść…
–Atwoirodzicesąwdomu?–zapytałnagle.
– Tak… cała rodzina… – Teraz wolałaby, aby ich nie było, ale nie miała na to
żadnegowpływu.
–Chceszichpoznać?
–Czemunie?–odparłzzadowoleniem.
Marięzdziwiłyjegosłowa,dopierocoonisiępoznali,ajużbędzieprzedstawiała
gocałejswojejrodzinie?!
JeśliMarekjednaktegochce,niemożemuzabronić.Niebyłatylkopewna,jakna
niegozareagują.
– Czyżby myślał o niej poważnie, skoro chce poznać jej bliskich? Co zrobić?
Terazjużniemożesięwycofać,jakbytowyglądałozjejstrony.Mógłbypomyśleć,że
sięgowstydzi!Dopierobybyło,jeszczebysobiepomyślał,żemadoczynieniazjakąś
wariatkąalboktowie,cogorszego.
Ku jej zdziwieniu wszyscy na dole byli zajęci sobą. Tata z Pawłem rozpalali
grilla na tarasie, mama z Zosią szykowały przysmaki na podwieczorek, a Szymonek
bawiłsięzFilemonemnatrawie.
Jednakwszystkieoczyskierowałysięnanich,gdytylkozeszli,bysięprzywitać.
–TojestMarek–powiedziałacałapurpurowanatwarzy,gdytylkoznaleźlisię
wogrodzie.
–Dzieńdobry–przywitałsię.
Nieczułskrępowaniaanitrochę.Samsięzdziwił,żeczułsiętakswobodnie,ale
to za sprawą Marii, to ona dawała mu siłę i odwagę, przy niej czuł, że może
wszystko…
– Siadajcie, czego się napijecie? – skwitowała Krystyna, bacznie obserwując
Marka.
–Weźmiemysobiecoś,mamo!–szybkozdecydowała.
Podeszliwięcdostołuiusadowilisięwygodniepodparasolem.
–Czypowiedziałatotylkozgrzeczności?Cotaknaprawdęmyśli?Czyznówjej
się dostanie? – Maria obawiała się, co będzie później, jutro… Co zrobi Krystyna
wzwiązkuztym,żeprzyprowadziładodomuchłopaka?
Aprzecieżmiałanatowyraźnyzakaz.
–Czyrobitylkodobrąminędozłejgry?–okażesię,przełknęłaślinęisięgnęła
posok.
Panowie nadal próbowali rozpalić grilla, ale coś im nie szło. Widać było, że
Antoni jest podenerwowany. Posłuchał Pawła i teraz się tylko dymiło, a nie paliło.
Zdezorientowanistaliiprzyglądalisię,czywkońcuudasięimdziśtegodokonać,czy
nie?
MariaiMarekgrzeczniepilisoczekiobserwowali,codziejesiędokoła,nicnie
mówili. Maria czuła zażenowanie, nie wiedziała, jak ma się zachować. Szymonek
biegałpoogródkuzaFilemonem,aletenchybamiałjużdośćgłaskaniaimęczenia,bo
zacząłmuuciekaćiniedawałsięzłapać.
–Nareszcie!!!–krzyknąłPaweł,ażwszyscyzwróciligłowywjegostronę.
– No co, pali się!!! – roześmiał się; był dumny z siebie jak paw, młody
warszawiak…
TylkoFraneknicnierobił,leżałnahuśtawcewcieniuimiałwszystkichwnosie.
Zapewnepodniesiesiędopierowówczas,gdycośjużbędziepachniałonastole.
Nadnimnachylałysięjużnawpółprzebarwioneliścieklonupospolitego.Obok
pachniała lawenda, gęsto posadzona w porcelanowych donicach. Wieczorami
najbardziej dawała o sobie znać, uwalniając intensywny zapach, który unosił się
wokoło. Niedaleko, w lekko cienistym zakątku, roztaczały swój wdzięk jesienne
fioletowe astry. Ogród przyciągał swoim wyglądem, kusił, zapraszał, by w nim
przebywać.
Maria spoglądała na Marka w milczeniu, delikatnie się uśmiechając, a w duchu
modliła się, żeby stąd poszli. Widziała, jak mama kątem oka zerka na Marka. Wzrok
miała dziwny, zastanawiający, pełen niezrozumienia, przynajmniej tak jej się
wydawało.
Zbliżałsięwieczór.Wiatrzawodziłcorazbardziej,aczerwonesłońcechyliłosię
ku zachodowi. Tylko w pobliskim zagajniku słychać było piskliwe, wrzeszczące
ptaszyska…Drzewawydawałyodgłospodobnydoskrzypienia.
Gdywreszciezabralisięzapodwieczorek,wogrodziebyłjużpółmrok.
Antonizapaliłlampy,aKrystynaprzyniosłaświece,którychblaskodbijałsięod
twarzykażdegowsuwającegokiełbaskę…
Rozmawiali,śmialisięidowcipkowali,jaknormalnaprzyzwoitaikochającasię
rodzina. Maria odetchnęła z ulgą, już nie chciała uciekać. Rozpierała ją wewnętrzna
radość,cieszyłasię,żeMarekczujesięuniejtakswobodnie.Niemogłanadziwićsię
mamie, rozmawiała z Markiem, jakby nie miała żadnych pretensji, że Maria go
zaprosiła.
Marek wyrażał swoje opinie na różne tematy, zaskoczył tym Marię pozytywnie,
wydał jej się taki dorosły, poważny i stanowczy zarazem. Złapał kontakt nawet
z Frankiem, a to już totalnie ją zaskoczyło. Braciszek nikomu nigdy nie oszczędzi
różnychswoichpodtekstów,nakażdegoznajdziehaczyk,atuproszę,milutki,ażmiło
byłopopatrzeć.
Zastanawiałjąfakt,czyabynapewnoFranekdobrzesięczuje.Możecośznim
jestnietak?Możetrzebawezwaćlekarza?Najlepiejpsychiatrę!!!
Stan zadowolenia i upajania się rozkosznym podwieczorkiem nie trwał jednak
długo.Tobyłopewne,jakto,żedwarazydwajestcztery.
–Musiałatopopsuć,musiała!!!Atakabyłazniejdumna,żechociażrazpotrafiła
powstrzymaćsię…nie…!!!
Marekciągniętyzajęzyk,chcącniechcąc,odpowiadałnapytaniaKrystyny.Była
w swoim żywiole. Rozkręciła się na maksa, a przecież nawet Marii nie opowiedział
jeszcze o swojej rodzinie wszystkiego. Nie chciał nikogo urazić, dlatego zmuszony,
wyznałszczerze,żepochodzizbiednegodomu,żemachorąmatkę,którąsięopiekuje,
iżeledwowiążąkonieczkońcem.
Naglezrobiłosiępoważnie,śmiechyustały,wszyscyzamilkli.
Marek zauważył, że ich stosunek do niego natychmiast uległ zmianie, zdziwiony
ichreakcjąmilczał.Mariateżmilczała.Nastałaniezręcznacisza.
Maria była wściekła. Czuła się urażona. Chciała zapaść się pod ziemię, teraz,
zaraz,natychmiast.
Niemyślałanawetotym,copowiedziałMarek,byłojejwszystkojedno.
–Czytoważne,zjakiejrodzinypochodzi?Czyjestbiedny,czybogaty?
Jakietomaznaczenie?
Byłojejprzykro,żejejrodzinapotraktowałagowtensposób,przecieżtoniejego
wina,aonizachowywalisięipatrzylinaniegojaknaczłowiekazniższejklasy…tak
poprostu.
–Tojasięjużpożegnam…–powiedziałnagleMarek,wstającodstołu.
Niemógłjużwytrzymaćtychdziwnychspojrzeń,tejzniewagi,tego,żewjednej
chwilistałsiędlanichnikim…powietrzem.Togoprzerosło.Miałdość.Brakowało
mutchu.
– Do widzenia! – dodał, nie zważając, czy kogokolwiek to zainteresowało.
Odwróciłsięiruszyłwkierunkuwyjścia.
Mariazdębiała,nicniepowiedziała…apowinna,powinnabyłazareagować,lecz
niezrobiłatego.
Dlaczego?
Wkońcuniewytrzymała…
–Dziękujęwambardzo!–oznajmiłachwilępotym,jakMarekwyszedłiposłała
imoskarżycielskiespojrzenie.
Wstałaipobiegłazanim.
– To wszystko moja wina! – wyrzucała sobie w myślach. – Co ja najlepszego
zrobiłam?
–Marek,zaczekaj…–krzyczała,próbującgodogonić.
Szybkibył.Dopadłagodopieronaskrajuścieżki.
–Sorry,Marysiu,żesięniepożegnałem,alemuszęjużlecieć!–wydusiłzsiebie,
gdybyłajużobok.Minęmiałjakzbitypies,niewidziałagonigdytakiego.
–Tojaciebieprzepraszam!!!–wykrztusiłazdyszana.
–Nocoty?!Dajspokój,niepierwszyrazspotykamsięztakąreakcjąipewnienie
ostatni. Prawdę powiedziawszy, to nie wiem, na co ja liczyłem? – dodał
bezpardonowo.
W tej chwili było mu wszystko jedno. Był zły na siebie, na nią, na cały świat.
Zdziwiony jej reakcją, a raczej jej brakiem, już sam nie wiedział, co myśleć, musiał
stamtądspadać.
–Toznaczy,bonierozumiem?–zapytałagromkimgłosem.
– Nieważne… – skwitował, posyłając jej dziwne spojrzenie, pełne żalu
ipretensji…
–Aha…alewieszco?!Tyteżniebyłeśzemnąszczery!!!Gdybymwiedziała…
–Notojesteśmykwita…–przerwałjejipokiwałznaczącogłową.
I w jednej chwili dotarło do niego, że dziewczyna ma rację. Bał się jej
powiedziećosobieiterazmazaswoje.
Maria miała mętlik w głowie, nie chciała, by sobie poszedł, nie chciała, by
skończyło się coś, co tak na dobre jeszcze się nie zaczęło. Była przejęta. Przerażona
tym,żejużnigdygoniezobaczy.
–Czymożemysięprzejść?Proszę…porozmawiajmy…–wyszeptałabłagalnie.
Marekniemiałnicprzeciwko.Zrobiłomusięgłupio,żetaksięzachował,żetak
jąpotraktował,toniebyłowjegostylu.
Dlaczegotakzareagował?
Wiedział przecież, jacy są ludzie i to, że nic tego nie zmieni, a jednak znowu
bolało…bardzobolało.
Zeszli ze wzgórza i weszli na plażę. Było chłodno. Przejmujący wiatr dawał
pokazswojejpotęgi.Niezważalinato,usiedlinapiaskuikażdezosobnawyjawiło,
comuleżynasercu.
MarekbezskrępowaniaopowiedziałMarii,jakwyglądajegożycie,zczymmusi
sięmierzyć.Jestmuciężko,aledajeradę,musi…
Maria słuchała z zapartym tchem tego, co do niej mówił, i była wzruszona.
Zwierzyłamusię,żenierozumieswojejrodziny.
Dlaczegotaksięzachowują?
I żeby nie myślał sobie, że ma takie same poglądy! Nigdy w ten sposób nie
myślała,onikim…;nieważne,czykogośznaczynie!Dlaniejliczysięto,coktośma
wśrodku.Przecieżwżyciumożnaosiągnąćwszystko,jeślitylkosięchceiuparciedo
tegodąży.
Marekpodziwiałjązatesłowa.Byłzaskoczony,aleiusatysfakcjonowanytym,że
nie pomylił się co do niej. Poczuł, jak kamień spada mu z serca. Nie miał wyboru,
musiał tak postąpić, nie mógł pozwolić sobie na pogardę ze strony osób, których tak
naprawdę w ogóle nie znał. Wychodząc od Marii, był przekonany, że i ona myśli
podobnie.Tegłupietekstytypu:
– „Że trzeba mieć ambicję, że łowienie ryb to nie zawód, że w dzisiejszych
czasachtojakiśzaścianek”.
Jakmógłpozwolić,bynaśmiewanosięzjegorodziny?
Tłumaczeniem i tak by nic nie wskórał, wolał wyjść. Zabolało go tylko to, że
Mariasiedziałaisłuchałatego,comówili,inicztymniezrobiła.Wyglądałototak,
jakby się bała lub myślała podobnie. Dlatego zrobił, jak zrobił. Teraz już trochę się
uspokoił,ochłonął,alewzburzenienadalnimtargało.
Maria siedziała obok skulona, cała trzęsąc się z zimna. Wystraszona, zmarznięta
iprzejętatym,cosięstało.
–Przepraszamcięjeszczeraz…–powiedziałarozdygotanymgłosem.
–Niejesteśniczemuwinna,Marysiu.Jateżniezachowałemsięwobecciebiefair
–tłumaczyłsię.
–Chodźdomnie,przecieżwidzę,żecizimno.
Przysunęła się i wtuliła w jego ramiona. Objął ją i przytulał z całych sił, aż
przestaładrżeć.
–Cieszęsię,żejesteś!–wyszeptał.
– Wiesz? Jak już tak rozmawiamy szczerze, to chciałbym cię o coś zapytać… –
Wziąłgłębokioddech.
–Oco?
–Czypotymwszystkim…my…toznaczy,czyty…?No…czytynadalchceszsię
zemnąspotykać?–plątałsięwsłowach.
–Gdybybyłoinaczej,niebyłobymnietuteraz–odpowiedziałabeznamysłu.
–Toznaczy,żechceszbyćmojądziewczyną?
Pragnął,bybyłajego,bybyłajegodziewczynąichoćichbycierazemniebędzie
należało do łatwych, to jednak nie wyobrażał sobie, że mogło by być inaczej. Maria
sprawiła,żepatrzynaświatinaczej,lepiej,chcemusiężyć,anietylko…egzystować.
–Ajamyślałam,żejużniąjestem!–roześmiałasię.
–Jesteś,jesteś…–uśmiechnąłsiędoniejiprzytuliłjąjeszczemocniej.
–Alewiesz,żeniebędziełatwo?–Naglespoważniał.
–Damyradę,jużjasięotopostaram!–stwierdziła.
Była tego pewna. Marek to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Nie może tego
zaprzepaścić,niechce!Przynimczujesięjaknigdydotąd,toonsprawia,żechcejej
się rano wstać, dla niego staje się lepsza, za jego sprawą czuje nieraz, że szybuje
wprzestworzach…
Siedzieli wtuleni w siebie jeszcze długo, aż niebo zrobiło się całkiem ciemne,
granatowe. Piasek zrobił się zimny. Słychać było tylko szum fal uderzjących o brzeg.
Naniebiezagościłygwiazdy,mrugająceibłyszczące,aonirozmawialiirozmawiali,
omarzeniach,otroskach,ionichsamych.
Że chcą być razem mimo wszystko, na przekór wszystkiemu i wszystkim.
Zrozumielitodziś…
Zima była długa, za długa. Od lat nie zanotowano takich spadków temperatur jak
w tym sezonie. Na szczęście nadchodziła wiosna. Po wstrętnej, wietrznej i mokrej
zimieniebyłojuż„aniwidu,anisłychu”.
Kwiecieńtojedenznajpiękniejszychmiesięcywroku.Wszystkorozkwita,rodzi
sięnanowo.Trawasięzieleni,drzewawypuszczająpąki,wiosennekwiatynarabatach
przykuwają wzrok swoją barwą. Natura, która jeszcze niedawno była uśpiona, budzi
sięzzimowegosnu.Wtymsezoniedługoniemogłasiędobudzić,możewzięłacośna
sen,prawdopodobniepodwójnądawkę.Niemacowracaćdoszarej,ponurejizimnej
pory.Nastaławiosnaiztegotrzebasięcieszyć.
Maria wracała jak co dzień ze szkoły. Wstąpiła do „Muszelki” tylko na chwilę,
zamieniła z ojcem parę zdań i biegła do domu, bo umówiona była z Markiem po
południu. Z mamą nie rozmawia prawie w ogóle. Minęło już parę dobrych miesięcy,
odkądspotykałasięzMarkiem,aKrystynanadaltrwałaprzyswoim.Nieakceptowała
go,choćwielerazydałjejpowodydotego,bymiałaonimlepszezdanie.Nadalbyła
nieugięta.Kategoryczniezabroniłacórcewidywaniasięztymchłopcem,bo:
–„Cooncimożedać?Tobiedak,niebędzieszmiałaznimprzyszłości,żadnej!
Zabraniamci,zabraniam,rozumiesz!?”–krzyczała,gdytylkodowiedziałasię,żeMaria
znówsięznimwidziała.
Szła w zaparte, nie docierały do niej żadne argumenty, nastawiła się „anty”…
i koniec tematu. Maria wiele razy próbowała ją przekonywać, bez powodzenia. Po
jakimśczasiedałazawygraną,zrozumiała,żetoniemasensu.Naszczęścieojciecbył
bardziejprzychylny,nieoponował:
–„Skorogokochasz,takpostanowiłaś,toniebędęcizabraniał,samkiedyśbyłem
zakochanyiwiem,żetojestsilniejszeodnassamych”–powiedziałjejraziwięcejdo
tegoniewracali.
Przyzwyczaił się do niego i z biegiem czasu stwierdził, że chłopak jest
wporządku.Cieszyłsię,żedobrzetrafiła,boMarekwbrewpozorom,mimomłodego
wieku,wyglądałnadojrzałegoiodpowiedzialnegochłopaka.
–„Skorogokochasz”–słowaAntoniegowyryłysięMariiwgłowie,jaktatuażna
ręce. Zrozumiała, że ma rację. Naprawdę się zakochała, pierwszy raz w życiu, na
poważnie,prawdziwieinazabój.Doszładowniosku,żechceznimbyćjużzawsze,do
śmierci,dogrobowejdeski,nawiekiwieków,amen.Kropka.Tylko,żedotejporynie
zdecydowałasię,bypowiedziećmu,coczuje.Onzresztąteżmilczałjakzepsuteradio.
Niemniej jednak byli razem, spotykali się, chodzili razem na imprezy, do znajomych,
wszędzie…
Mariabyłaszczęśliwa,nakażdespotkanieleciałajaknaskrzydłach,tęskniła,gdy
go nie widziła, wzdychała do jego portretów, które w tajemnicy przed wszystkimi
szkicowała i skrycie przechowywała w szafie pod ubraniami. W szkole natomiast
zaliczaładrobnewpadki,czymmatkęrozwalałanadrobnekawałki.Atamiaławtedy
powód, by ją pouczać i zabraniać dziewczynie wychodzenia z domu. Maria małe
potknięcia szybko naprawiała dobrymi ocenami. Dla Krystyny był to jednak kolejny
argument,bysiępokłócić,lubiłato…
– „Zamiast się uczyć, pewnie znów wałęsałaś się po mieście z tym… jak mu
tam…apotem,proszę,sąwyniki”–robiła„halo”zakażdymrazem,gdycośbyłonie
tak.Oczywiście,winnybyłtylkojeden…aonabyłazawszetąposzkodowaną.
Maria miała już tego po dziurki w nosie, zamykała się wówczas w swoim
przytulnym pokoiku z widokiem na morze i płakała w poduszkę. Marek intuicyjnie
wyczuwałtoidzwoniłalbopisałipocieszałjąjakniktinny.Rozumielisiębezsłów.
Bylijakdwiepołówkijabłka,dobraneidopasowanejakulał.Marek,coprawda,był
trochęwiększąjegoczęścią,aleMarianadrabiałaróżnicęciągłymgadaniemiróżnymi
niesfornymipomysłami.
Marekzaśszalałzaniąjakgłupi,wzdychał,marząc,bybyćznią,bytrzymaćją
wramionach,całować…Zakochałsię…Takpoprostu.Coztego,gdybałsięprzyznać
doswoichuczuć.Miałztymproblem,niewiedział,jaksięzatozabrać.Wydawałosię
tonapozórłatwe,ale…niekoniecznietakimbyło.Dawniejteżbałsiępowiedziećjej
o swojej rodzinie. I jak na tym wyszedł? Jak „Zabłocki na mydle” – przejechał się
iomaływłosniebylibydziśrazem.Planowałzrobićtowjejurodziny.Obiecalisobie,
że wyjadą razem na wakacje, przynajmniej na część. Braciszkowie będą mieli urlop,
planują być przez dwa tygodnie w domu, chcą odetchnąć odrobinę lądowym
powietrzem, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by oni z Marią mogli się wyrwać do
ZakopanegodociociCeliny.No,prawienic…
Maria nie miała okazji jeszcze ich poznać; za to rodziców Marka, owszem.
Szczęśliwi i kochający się ludzie. Od razu ją polubili, ciesząc się, że Marek znalazł
sobiekogoś,nakimmunaprawdęzależy.Mariazapewniłaich,żeteżmawobecniego
jaknajlepszeintencje.
Rozpoczynający się długi weekend majowy zapowiadał tłumy turystów i nawał
roboty w „Muszelce”. Antoni posłuchał Marii i zatrudnił dwie kelnerki do obsługi
klientów.Byłamilezaskoczona,żeojciecwziąłsobiejejsłowadoserca.Niestety,nie
mogłapowiedziećtegosamegoonadużywaniuprzezniegopiwa.Rozmawiałaznimna
tentemat,alenictoniedało,aKrystynazdawałasięniezauważaćproblemuiżadnej
winybynajmniejwsobieniewidziała.
–„Jakchce,toniechpije,comidotego?”–oznajmiaławszemiwobec,irytując
się.
Mariędobijałfakt,żeniepotrafilisiędogadać,żeżyjąrazem,aletaknaprawdę
osobno, obok siebie. Często słyszała, jak ojciec wyrzucał matce, że ma dość jej
ciągłych pretensji i żali, które w niej tkwią niczym przygasły wulkan. By w każdej
chwili znów zapłonąć i wybuchnąć gorącym jadem nienawiści. Jedynym stałym
punktem w rodzinie był Franek. Ten to dopiero był mistrzem „olewania”, nie
obchodziło go nic i nikt. W ostatnim czasie zrobił się jakiś dziwny. Zawsze o siebie
dbał, aż za bardzo, ale teraz to chyba oszalał, wyglądał jak wycięty z żurnala. Lubił
ciuchy, drogie dodatki, częste wypady… a o fryzurę dbał bardziej niż Maria. Ciągle
okupywał łazienkę, spędzając tam niemiłosiernie dużo, za dużo czasu, czym
doprowadzałMariędoszewskiejpasji.Podejrzewała,żemadziewczynę,tylkoniktjej
jeszczeniewidział.Czyżbyobawiałsięczegoś?
Byłapoddomem,gdyzadzwoniłakomórka.TobyłaŁucja.Chciaławiedzieć,czy
potwierdzają swój przyjazd w wakacje. Maria oświadczyła kuzynce, że i owszem,
bardzobychcieli,aleniejestdokońcapewna,jaktobędzie.
I co z tego, że mieli plany? Gdy Krystyna dowie się, że nadal widuje się
zMarkiem,tozwyjazdunici!
Dom był pusty, kochanego braciszka znów gdzieś wywiało, a podobno nie miał
w tym tygodniu zajęć na uczelni. Błoga cisza, spokój, nie słychać wrzasków,
krzyków…Tolubiła.
Walnęłatorbęzksiążkamiwkątipołożyłasięnałóżkuwswoimpokoju.Myśli
jejbyłyprzyMarku.Marzyjejsię,żewyjadąrazemnastudia,natęsamąuczelnię.To
byłbyraj.Mieszkaćpozadomem,miećświętyspokój,możekiedyśsiędoczeka.
Zza okna dobiegał świergot ptaków i intensywny zapach bzu, który koił duszę
i „neutralizował” całe zło. Na czerwonej ścianie odbijały się promienie słońca,
wpadająceprzezszybę,rysującnietypowewzory,trudnedozinterpretowania.Otulona
ciemnogranatową atłasową kołdrą, która delikatnie muskała ją po twarzy, leżała
z wyciągniętymi nogami i odpoczywała. Miała ciężki dzień w szkole. Była pytana
zangielskiegoinieposzłojejnajlepiej.Ichociażtrójatoniejestzpozoruzłaocena,to
staćjąbyłonalepszą.Niestety,nieprzygotowałasięitakibyłtegorezultat.Odwróciła
sięnabokikątemokaspojrzałanazegarek,stojącyoboknanocnejszafce.
–Cholerajasna,jakpóźno!–wrzasnęłazaskoczona.
Czasleciałtaknieubłaganie,żedobatoczasembyłozamało.Dzisiajtoonaidzie
doMarka,wychodzizdomupodpretekstemspotkaniasięzMagdą.
– Chryste Panie, żeby w dzisiejszych czasach ukrywać się… przed rodzicami…
Wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, a tu takie zacofanie – dumała pod
prysznicem.
Nie mogła tego znieść, dobijało ją to i dręczyło. Jeszcze tylko miesiąc szkoły
iupragnionewakacjeodbudyinauki.
Nictylkouczyćsięiuczyćkażą.No,ileżmożna?
Zrelaksowanaletnimprysznicemubrałasięszybko,zakładając,comiałapodręką.
Ulubionedżinsyibluzazkapturem,wtymczułasięnajwygodniej.Jeszczetylkobiałoczarnetrampkiijużbyłagotowadowyjścia.Porwałatorebkęzszafkiwprzedpokoju
iwyszłanadwór,zamykajączasobąciemnobrązowedrzwi.Spojrzałananiebo,słońce
zaszło za gęste chmury i chyba stamtąd już nie wróci. Pod domem stały plastikowe
doniczki, przygotowane na kolejny sezon, by zakwitły w nich cudownie pachnące
kwiaty.Mariacierpliwieczekała,ażminieczas„zimnychogrodników”ibędziemogła
posadzićmłodesadzonki.Wtymrokumaochotęnazwisającebiało-fioletowesurfinie
iczerwonąwerbenę,alejeszczezobaczy.Taknaprawdę,todopieronatarguzdecyduje
i kupi to, co jej się spodoba. Pomaga jej w tym ojciec, sama nie dałaby sobie rady.
Próbowałanieraznakłonićmamę,byrazemcośwybrały.Zawszetodobrypretekst,by
choć trochę pobyć razem, porozmawiać. Niestety, mama nie okazywała
zainteresowania,niwząb.
Gdy Maria weszła na ścieżkę, z oddali zobaczyła wezbrane fale, jeszcze do
niedawnaskutelodem.Otejporzejestnajładniej,przyrodaszykujesięnanowysezon,
wypuszczając swe skulone pąki. Unoszący się w powietrzu zapach jest obłędny,
przepadała za nim. Przyspieszyła kroku. Marek nie lubi spóźnialskich, a jej to
wielokrotniesięzdarzało.Minęłaznajomesklepikiibudkizhotdogami,iskierowała
siędośródmieścia,takjestbezpieczniej,jaksądziła!
Dostrzegła go z daleka, siedział przy stoliku pod parasolem w „Maszoperii” –
restauracji, w której się umówili. To niezwykle fajna i dobra knajpka. Podają tu
znakomite morskie ryby, więc często ją odwiedzają, gdy tylko najdzie ich ochota na
owocemorza.Chwilęjejzajęło,bydotrzećnamiejsce.
UlicaWiejskatojednaznajdłuższychinajciekawszychulicwmieście.Dlatego
niejednokrotnienazywająjąturystyczną.Teniskiedomki,takdosiebiepodobne,mają
w sobie swoisty urok. Ulica przepełniona jest masą różnych restauracyjek, kawiarni
i licznych ciekawych zakątków dla głodnych i znudzonych zwiedzaniem turystów.
Jeszczechwilaibędziesięturoićodtłumuprzyjezdnychinietylko.
–Cześć,długoczekasz?–ZmachanaizdyszanapadłanakrzesłoobokMarka.
–Chwilę…coty…biegłaś?–zapytał,widzącjątakzmordowaną.
–Nie…spieszyłamsiępoprostu–tłumaczyłasię.Porwałamuszklankęzwodą,
upiłałykiodstawiłajązpowrotem.
–Chcesz,tocizamówię?
–Ok,zaschłomiwgardle…–Byłaspragniona,alepomałudochodziładosiebie.
Wgardleczuładziwnągulę,którejzanicniedałosięprzełknąć.Tylkocotobyło?
Amożetoobjawstresu?
Całą drogę zastanawiała się, co ma zrobić? Porozmawiać z Markiem czy nie.
Tylkocotoda?
Krystynaprzedparomadniamidałajejultimatum,zapowiedziaładobitnie:
–„Cotymyślisz,żejajestemgłupiainiewiem,żewciążsięznimspotykasz?
Masztozakończyć,rozumiesz,kategoryczniezabraniamcispotykaniasięztym…no…
ztymbiedakiem,albobędzieszmiałaszlabannawszystkoinawakacjeteż,wybieraj!
–Podniesionymgłosemwzmacniałaswojewywody.
Marianicnieodpowiedziała,uciekładoswojegopokojuiprzepłakałacałą,długą
noc…
–Dobrzesięczujesz?Wyglądasznieswojo!–Zmartwiłsię,bospostrzegł,żejest
jakaśinna.Zdradzałjąwyraztwarzy.Zdołałjąjużpoznaćnatyle,żekiedydziałosię
cośzłego,natychmiasttowyczuwał.
–Bolimniegłowa,aledzięki–skłamała.
Comiałazrobić?Przywalićtakzgrubejrury:
–„Wiesz,niemożemysięjużspotykać!”
Dlaczego?Botak?Bomamatakchce?
– To czemu nie zadzwoniłaś, mogliśmy przełożyć spotkanie. I tak widzimy się
wweekend,alenalegałaś,więc…
Kelnerprzyniósłwodęzcytryną.Mariamomentalnierzuciłasięnaniąiwypiła
duszkiemcałąszklankę,sapiącprzytymiwzdychając.
–Napewnowszystkowporządku,Marysiu?–ciągnąłdalej.
–Uhm…–pokiwałagłową.–Bowiesz,chciałamztobąoczymśporozmawić,
przejdziemysię?
Ruch w restauracji był wzmożony. Ciągle ktoś przychodził, coś zamawiał,
wychodził… Kelnerzy uwijali się, by podołać z zamówieniami, a w dni upalne to
dopierobyłMeksyk.
– No to idziemy – powiedział i wyciągnął z portfela parę złotych, podał
kelnerowi.
Wyszlinaulicę,podążającwkierunkuportu.
–Uśmiechnijsię…–wyszeptałichwyciłjązarękę.
Mimowolniezmusiłasiędouśmiechu.Ściskałamocnojegodłoń,awgardleznów
poczułanarastającągulę,któraciążyłajejuporczywie.
Dzień wydawał się spokojny, nie było zbyt ciepło, a wiatr poczynał sobie
zuchwale, owiewając ich szczupłe postury. Ptaki skrzeczały im nad głowami, jakby
chcącdowieść,żetoichrejonłowiecki,byimnieprzeszkadzać.Potrafiłynieraztak
skrzeczeć,żegłowaboli.
– No i tak nic nie mówisz? A chciałaś podobno o czymś pogadać? – zapytał
zdziwiony,widząc,żedziewczynamilczy.
–Tak…wiem…–Zaczęłaniepewnieispojrzałanaparęzakochanychsiedzącą
przednimi.
Siedzielinaławceicałowalisięczule,takprzywszystkich,nicsobieztegonie
robiąc,żektośnanichpatrzy.Inagle…uzmysłowiłasobie,dotarłodoniej,żeprzecież
tomoglibybyćoni,teżtakrobią,zrozumiała…żeto,cojestmiędzynimi,jestważne,
dlanich,dlaniejsamej.Niemożetegopopsuć,niechce,niemożemutegozrobić,nie
możepoddaćsięwoliswojejmamy.Niezaprzepaściswojejmiłości,botowłaśniedo
niego czuje, kocha go całym sercem, całą duszą, całą sobą. Miłość nie wybiera,
przychodzi znienacka i zajmuje swoje miejsce w naszym sercu, bez pytania
ipozwolenia.Temiesiącespędzonerazemtonajlepszechwilewjejżyciu.Todzięki
Markowipoczułasiębardziejdowartościowana,toonpokazałjej,żewartodążyćdo
celu,byspełniaćswemarzenia.Dziękiniemustałasięodważniejsza,mniejkapryśna,
bardziejpunktualna.Starałasiębyćlepszadlainnych,dlasiebie.Terazwie,żemadla
kogożyć.
Dotarlidoportuistanęliprzyporęczy,spoglądającnałodzierybackiecumujące
przybrzegu.Zwinnirybacyuwijalisięzrobotą,kolejnydzieńpracyzanimi.
–Powieszmiwkońcu,ocochodzi?–Niewytrzymał.
Niewiedział,comaotymwszystkimmyśleć.
Całą drogę nic nie mówiła, tylko patrzyła przed siebie. Czekał, nie chciał nic
wyciągać z niej na siłę. Teraz, gdy na nią patrzy, ma już pewność, że to dotyczy ich
samych.Targałynimskrajneemocje,caływśrodkudygotałzobawy,żetokoniec.
–Czyonamyśli,żejaniewidzę,niesłyszę,niedomyślamsię,codziejesięuniej
wdomu?–Biłsięzmyślami.
Wie,żematkazabraniajejspotykaniasięznim,czujeto,gdymówi:
– „Dziś nie dam rady” albo „Coś mi wypadło” lub „Może jednak pójdźmy do
ciebie”.
Wiedział,żekiedyśnastąpitachwila,miałtylkonadzieję,żemożejednakcośdo
niegoczuje,żejejnanimzależy,żedaimszansę,mimowszystko.
Tak dobrze jest im razem, czują się swobodnie, jak gdyby znali się od zawsze.
Mająpodobnepoglądynażycie,naświat,kochająprzyrodę,zwierzęta,lubiąspędzać
zsobączas,nawetmilczećjestfajnie.
Patrzyłprzedsiebieiczekał…cierpliwieczekał…
Maria nie odwracała się do niego, zapatrzona w dal, w morze, błękitne,
wzburzone i takie nieprzewidywalne jak ona sama. Do oczu napłynęły jej łzy.
Wjednymmomencieprzypomniałyjejsięchwilespędzonerazem,tecudowne,czułe
pocałunki, to niewiarygodnie przyjemne uczucie, jakim jest przytulanie się do niego.
Czuła wtedy, że nic poza nim się nie liczy, to tak, jakby unosić się nad chmurami,
gdzieś w przestworzach, być wolnym jak ptak. Chwile dobre, a czasem złe, chwile
radości,chwilezazdrości,alezawszeichchwile…
–Marysiu,proszęcię…–powiedziałzestrachemwgłosie.Delikatniewziąłją
zarękęiprzyciągnąłdosiebie,jaktomiałwzwyczajurobić,gdytaniereagowałana
słowa.
Spojrzał na nią, podniósł jej brodę i teraz dopiero zauważył, że po policzkach
płynąjejłzy.
–Cosiędzieje,czycośsięstało,dlaczegopłaczesz?–przeraziłsię.
– Nie… nic się nie stało… – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy,
irozpłakałasięnadobre.
Marekprzytuliłjąmocnoistalitakobjęci,aonsłuchał,jakpochlipujeiczuł…
obawiałsię,żeostatniraztrzymająwramionach.Żeświatwalimusięnagłowę.Był
zdruzgotany.Jeszczechwilaisamsięrozpłacze.
–Kochamcię!–wyszeptałaniespodziewanieprzezłzy.
Marekotworzyłszerokooczyzezdumienia:
–Coonapowiedziała?
Osłupiał.Możesięprzesłyszał?
Niezareagował.
–Kochamcię,rozumiesz?–powtórzyłagłośniejioderwałasięodniego.
Oczymiałacałespuchnięte,aleitakwyglądałaślicznie.
–Idlategopłaczesz?–zapytał,kompletniegubiącsięwtymwszystkim.
–Nie!–krzyknęła.–Tyniczegonierozumiesz!?
–Alejateżciękocham,głuptasku…–odparłzuśmiechemnatwarzy.
–Tak…ale…
Iuświadomiłasobie,żewłaśniewyznałjejmiłość,żeteżczujedoniejtosamo.
Z tym że to nie tak miało być, miała to inaczej rozegrać, inaczej załatwić, nie
wytrzymała,musiaławyznaćmucoczuje,ostatniraz…
Niespodziewałasię,żetaksiętopotoczy.Miałazrobićtoszybkoibezboleśnie,
alegdyonjestobok,niepotrafi,jestjakubezwłasnowolniona,zapominaowszystkim,
boliczysietylkoON.
– Cholera jasna, co ja wyprawiam? Rany boskie, czy ja kompletnie
zwariowałam?–pomyślała.
Kilka osób gapiło się na nich, obserwując ich poczynania z zainteresowaniem.
Nawetwiatrucichłisłuchał…
–Toznaczy,żety…–wycedziłaprzezzębyoszołomiona.
–Ajakmyślałaś?–przerwałjej.–Dlaczegoztobąjestem?Ichcęnadalbyć!
–Myślałam…że…–zaczęła.
–Myślałaś,żeco…?–Marekpodniósłgłos.
Nigdywtensposóbsiędoniejnieodnosił.Niemusiał.Terazniebędziejużdusił
wsobie,chcepowiedziećjej,coleżymunawątrobie.
–Żeniedomyśliłemsię,cochciałaśzrobić?Żetoniebyłtwójpomysł?Jaktyto
sobiewyobrażasz,żejaniemamserca!?Żenicnieczuję,żejesteśzemną,jesttak…
tak cudownie i tak po prostu, ot tak, chcesz mnie rzucić? – ciągnął dalej… Bo to
chciałaśzrobić,prawda?–odetchnął.
Potoksłówwylałmusięzust.Wyznałjejprawdę,wszystko,cogobolało.Mówił
wyraźnie, ale nie krzyczał. Starał się jej nie wystraszyć, próbował być dosadny
ikonkretnywtym,comówił.Niechciałjejzranić,aleonachciałatozrobićimusiał
jejtowyjaśnić,chociażnieczułsięztymdobrze.Nielubiłtakichsytuacji.Nakoniec
dodał, że nie ma do niej żalu ani nie jest zły. Cieszy się, że tego nie zrobiła
iopamiętałasięwostatniejchwili…
Maria stała jak zamurowana. Kazanie, jakie wygłosił, poruszyło ją dogłębnie.
Poznała, z kim ma do czynienia, nie z nastolatkiem, a z dojrzałym, poważnym
mężczyzną.Aonazamierzałazabawićsięjegokosztem,dlakaprysuswojejmamy.To
chore. Jak mogła? Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie dała rady wydusić z siebie
słowa,wgłowiejejbuzowałoimiałauczuciepaniki.
Co mam zrobić? Jak się zachować? Co miała mu odpowiedzieć? Przecież miał
rację.Jakmożemówić,żemiwybacza?
–Jabymsobieniewybaczyła!–Oceanmyślibezodpowiedzi.
Odetchnęła głęboko i odwróciła się do niego przodem. Wcześniej stała oparta
obalustradęzespuszczonągłową.Spojrzałananiegozgrymasemnatwarzy.
–Przepraszamcię–wydusiła.
Mareknicniemówiłprzezchwilę.Patrzyłnanią,terazjużzulgą.
Ktobypomyślał,żetakniewinniezapowiadającesiępopołudniezaowocjujetaką
kłótnią?
Botobyłaprwdziwa,poważnaipierwszaichtakawymianazdań.Alejużjestpo
wszystkim,wszystkozostałowyjaśnione,powiedziane…
–Jaciebieteżprzepraszam…–odparł.
Maria nie czekała długo i rzuciła mu się na szyję. Ściskała go mocno, czując
znajomeciepło.
–Jużdobrze,bomnieudusisz!–zawołał.
Puściłagoistanęłaobok.
–Wiesz,cieszęsię,żeposzłaśporozumdogłowy…–powiedziałzironią.
–Lepiejpóźnoniżwcale…conie?–odrzekła,uśmiechającsięoduchadoucha.
Marek nie pozostał jej dłużny, rozbawiła go tym tekstem. Teraz śmiali się już
oboje.Ajeszczeprzedchwiląwydawaćbysięmogło,żeświatpoległnapoluwalki.
Rozbawieniwpatrywalisięwdaloświetlonąprzezzachodzącesłońce.Chmuryswoim
jaskrawozłocistym kolorem zatapiały się w morskiej pianie wraz ze
świetlistoczerwonym wielkim kręgiem. Ostatnie promyki przebijały się przez obłoki
i rzucały na fale światło. Widok zachwycający i oszałamiający. Rybacy już dawno
zwinęli manele i prawdopodobnie poszli do swoich domostw, a niektórzy dopiero
wypłynęli na nocny kurs zarzucania sieci, po które wypłyną dopiero rano, bladym
świtem. Wzburzone fale odbijały się od kołków ułożonych wzdłuż promenady,
rozpryskując się na boki. Morska bryza połączona z fetorem ryb odurzała swoim
zapachemtakmocno,żeażrobiłosięniedobrze.
– Popatrz, co ten gość wyprawia. – Maria skwitowała zachowanie osoby
kierującejmotorówką.
Najwyraźniej zagapił się, rozmawiając z dziewczynami na pokładzie, i uderzył
zcałąsiłąomolo.
–Wyglądanapijanego–skomentowałzdumionyMarek.
–Jakmożnabyćtaknierozważnym?
Gość wydał się niewzruszony całym zajściem. Mocno zarysował łódź tak że
widaćtobyłozdaleka.Dziewczynypiszczały,nicsobieztegonierobiąc.Pewnieteż
były pod wpływem. Kompletny brak odpowiedzialności. Starszy facet z małolatami,
udawałzaiste„wielkiegowilkamorskiego”.
–O…wysiadają.Nonie,widziałaś…!?
Marek roześmiał się, widząc faceta, który nieporadnie manewruje nogą, nie
mogącwyjśćzłodzi.
–Udałosię…dobrze,żetaczarnamupomogła–dodałaMaria.
Biednykiwałbysięnatejłajbiedopóźna.Dziewczyny,wdzięcznezaprzejażdżkę,
wzięły go pod pachę i pomaszerowały wzdłuż mola, w stronę miasta, a zacumowana
inieźleporysowanałajbazostaławporcienakolejny,niezapomnianykurspoBałtyku.
Zrobiłosiępóźnoiteżpostanowiliwracać.Wdrodzedodomunieporuszalijuż
tematu, odrobinę zmieszani, ale pewni, że wszystko teraz już będzie dobrze. Marek
trzymałMarięzarękęiczułsięjużdobrze,emocjeopadłyimógłoddychaćspokojnie,
bezstresu.
Maria była zadowolona. Spoglądała na swojego ukochanego i zadawała sobie
pytanie:
–Jaktomożliwe,żeonjestjeszczezemną?
Maniebywałeszczęście.Innynajegomiejscuodwróciłbysięnapięcieiodszedł
odsmarkuli,którasamaniewie,czegochce,inatymbyłbykoniec.Prosteilogiczne.
Przez ostatnie miesiące zwodziła go, niby chciała z nim być, ale bała się reakcji
rodziny, często więc robiła uniki. Nie było to wobec niego w porządku. Dzięki temu
jednakuzmysłowiłasobie,że„zakazanyowocsmakujenajlepiej”.
Marek wracał do domu z mieszanymi uczuciami i chociaż cieszył się, że wyznał
Marii, co czuje, to jednak teraz już wiedział, znał prawdę i będzie musiał się z nią
oswoić i do niej przyzwyczaić. Teraz był pewny, że nie będzie łatwo stawić czoło
rodzicomMarii.TylkoczyMariaprzezwyciężystrachipodejmieryzyko?Wspominał
też,jakgozaskoczyłasłowami„Kochamcię”.Tak,natoczekał.Samchciałtozrobić,
alegouprzedziła…idobrze.
Mariastałanabalkonieirozmyślała,amiałaoczym.
–Coterazbędzie?Jakzareagująrodzice?
Lękałasię.Musipowiedziećim,żeniezrezygnowałazMarkainiezamierzatego
zrobić.
Tylkokiedymatozrobić?Dziś?Jutro?Kiedybędziedogodnachwila?
A może lepiej zaczekać z tą informacją, bo nie pozwolą na wyjazd do cioci
Celiny?Tylkocomupowie?Znówgobędzieokłamywać?
W głowie jej się kotłowało od natłoku myśli. Na ciele poczuła dreszcz, zrobiło
sięzimno.Naniebiekłębiłysięciemnechmurzyska,awoddalisłychaćbyłogrzmoty.
Nadciągała chyba pierwsza w tym roku wiosenna burza. Nie lubiła błyskawic, nigdy
nie lubiła, zawsze się ich bała. Potężny wiatr kołysał drzewami w tę i we wtę,
pogwizdującprzytymzłowrogo.Postanowiławejśćdośrodkaipołożyćsię.Nadziś
itakmiaładosyćwrażeń.
–Nie!–krzyczałaKrystyna.
–Aledlaczego?–JeszczegłośniejodpowiedziałaMaria.
–Bojesteśpotrzebnatutaj!–tłumaczyłacórce.
–Alemówiłaś…?
– To co, że mówiłam! Teraz mówię co innego! – przerwała jej w pół słowa
izarzucającnaramiętorebkę,wyszłazdomu,trzaskającdrzwiami.
Maria stała jak wryta. Była załamana. Właśnie jej, ich wakacyjne plany wzięły
w łeb. Myślała, że dzięki temu, że na świadectwie uzyskała dobre oceny, mama
pozwolijejjechaćdoZakopanego.Aleskąd,namamęnicniedziałało!
–CojapowiemMarkowi?Niechtoszlag!Cholerabytowzięła!–Przeklinałana
głos, a w domu rozlegało się echo. – Co ja jej takiego zrobiłam? Całe życie muszę
pokutować!? Za jakie grzechy? Marek mnie zabije! A tak się cieszył. To miały być
naszepierwszewspólnewakacje.Wiem!Jużwiem!!!–Naglezaświtałojejwgłowie.
Wzięłatelefondorekiiwykręciłanumerdotaty.
–Mojaostatniaszansa!–pomyślała.
Długo nie odbierał, ale w końcu udało się. Może on porozmawia z mamą
i spróbuje ją nakłonić do zmiany decyzji. Powiedział, by się nie martwiła, on to
załatwi.Miejmynadzieję!Porozmowiezojcemtrochęsięuspokoiła.
– Co za dzień! – dumała w przedpokoju, stojąc przed lustrem. Takie sensacje
zsamegorana,atudopieroósma.Nawetniechcemyśleć,cobędziedokońcadnia.
Bladymświtemwstała,boMarekobudziłjąsms-em:„Śpiszsłoneczko…?”.
Odpisałamurozespana:„Jużnie…!”.
Nieodpisywał,więcchybasięobraził.Musiałazadzwonićdoniego.Dobrze,że
wkońcukupiłsobietelefon.Terazjestimłatwiej.Umówilisięnawieczór.Razemze
znajomymiMarkawybieralisięnaognisko.Zawszenakoniecrokuszkolnegoichklasa
organizujepowitaniewakacji.
–Fajnie…–pomyślała.
ZaprosiliteżMagdę.Miałobyćkilkanaścieosób,zapowiadasięniezłabalanga.
Obytylkopogodadopisała!
Wyszłanatarasispojrzaławniebo.Słońcebyłojużwysoko.Naniebieanijednej
chmurki.Pogodaostatnionasrozpieszcza!
–Zrobięsobiekawę…Ooo,właśnietak!–wydukałaiposzładokuchni.
Za jej nogami wlókł się Filemon. Uporczywie domagał się czegoś do jedzenia,
chociażdostałjużdziśsolidnąporcjęmleka.
Mariacałyczasmyślałaokłótnizmamą.
–Ajakniezmienizdaniainiepojedziemydocioci?Zacoonamnietakkarze?Co
jatakiegowżyciuzrobiłam,żemuszęciąglezatopłacić?Dobrze,żechociażmyśli,że
ona i Marek to już przeszłość. Nie powiedziała jej, stchórzyła! Dała plamę na całej
linii…wie…
Po chwili w kuchni unosił się już zapach świeżo zaparzonej kawy z ekspresu.
Nalała sobie do filiżanki i wyszła na taras. Rozłożyła się na bujanym fotelu
i kosztowała aromatyczną kawę. Filemon nie odstępował jej na krok. Łasił się
imruczałpodnosemprzezcałyczas.
–Dajmispokój!–warknęłananiego.
Posłuchał,położyłsięgrzeczniepodfotelemizasnął.
Robiłosięcorazcieplej.Jaknakońcówkęczerwca,toitaktemperaturajeszcze
niezaszalała.Idobrze.Niekażdylubiupał.Zerknęłamimowolnienazegarek.
– O kurczę, już dziesiąta!? – parsknęła. – A ja się wyleguję na słoneczku,
aporządkidalekowlesie!
Całydommusilśnić,inaczejzwyjściaklapa.Jużsiędotegoprzyzwyczaiła.Woli
to, niż pracę w „Muszelce” i to ciągłe pouczanie lub użeranie się z namolnymi
klientami.
Przedpołudniempadła.Ostatkiemsiłdowlekłasiędołazienki.Napuściławody
dowannyidodałapłynudokąpieli.
–Jakdobrze!–wzdychałazanurzonawpianieposzyję.
Odgorącejwodyłazienkacałazaparowała.Mariaoddawałasięchwilirelaksu.
Ostatnimiczasybyłazalatana,pracawkawiarni,koniecrokuszkolnegoiwalkaojak
najlepszeoceny.Tylkopocotowszystko?
Ukradkowe spotkania z Markiem też sporo ją kosztowały. Nieźle musiała się
natrudzić,byudawać,kłamaćiściemniaćnakażdymkroku.Miałajużtegoserdecznie
dość.Gryzłojąsumienie,chciała,bybyłoinaczej.
Sama już nie wie, jak postąpić? Z jednej strony boi się, co zrobi mama, jak się
dowie. Z drugiej dobija ją, że Marek nie jest traktowany przez nią i jej rodzinę
należycie.Atonaprawdęwspaniałychłopak.Jestzniegodumna.Popisałsięnakoniec
roku. Pobił ją w ocenach bez problemu. Jest dobry z przedmiotów ścisłych, przede
wszystkim z matematyki, z której Maria jest kiepska. Myślała wcześniej o korkach,
chciała się trochę podciągnąć, ale zrezygnowała, nie chciała wzbudzać niepotrzebnie
złychemocji,atakiezaistebybyły,gdybyMarekbywałuniejwdomuczęściej.Zarok
ma maturę. Kończy technikum i pójdzie na swoje wymarzone studia architektoniczne.
Jej zostały jeszcze dwa lata nauki, a potem, jak dobrze pójdzie, chce spróbować
swoichsiłwAkademiiSztukPięknych.
Tylkoczysięuda?
Czaspokaże!
Marka nie widziała parę dni. Dzwonił, ale to nie to samo, co móc się do niego
przytulić,poczućgo…Tęskniłazanim,zajegodotykiem,ciepłem,pocałunkami…
Nie zdawała sobie sprawy, że to może być aż tak… Gdy jest blisko, ogarnia ją
niezwykle przyjemne uczucie fascynacji, podniecenia i zmysłowo błogiego stanu
euforii. Przy nim czuje się bezpieczna, wie, że jest odpowiedzialny i traktuje ją
zszacunkiem,niejakinninastolatkowie,którzymyślątylkoojednym.Takbychciała
porozmawiać o tym z mamą, powiedzieć jej, że jest, że czuje się szczęśliwa,
zakochana,żeświatjestpiękny,ażyciecudowne…Wielebydała,bychoćrazusłyszeć
odniej,żejąkochaipragniejejszczęścia;byjąprzytuliłajakmatkacórkę…
To dzięki Markowi czuje się kochana i akceptowana. To on jest jej najlepszym
przyjacielem,próczMagdyiŁucji.Wcześniejzwierzałasięojcu,teraznieczujechęci,
byznimrozmawiać.Wszystkosięzmieniło.
Tylkoczynalepsze?
Przyjemnie ciepła woda i unoszący się w łazience zapach płynu do kąpieli
wprawiły ją w stan lekkiego snu. Gdy rozległ się dzwonek telefonu, skoczyła jak
poparzona.Samaniewie,kiedyjejsięprzysnęło,takbyłazmęczona.Jużnawetwoda
zrobiłasięletnia.Wybiegłanagolasazłazienkiipobiegładopokojuodebraćtelefon.
TobyłMarek,odpółgodzinyczekałnaniąwumówionymmiejscu.Miałamupomóc
wprzygotowaniachdoogniska,zakupyitakietam…
Przepraszałagokilkarazyipróbowałatłumaczyć…
Marekbyłniemilezaskoczony,punktualnośćtoto,coceniłsobienajbardziej.
Maria biegała po pokoju jak szalona, cały czas przeklinając w duchu swoje
zachowanie,denerwowałasię.Marekliczyłnanią,aonajakzwykledałaciała,musi
tonadrobić.
–Pewniebędziesięzłościłnamnie–tamyślniedawałajejspokoju.
Wybiegła z domu w te pędy, zostawiając za sobą bałagan w pokoju, ale nie to
byłoteraznajważniejsze.Chciałajaknajprędzejdotrzećnamiejsce,bycokolwiekmu
jeszczepomóc.Biegłaprzezplażęwstronęwydm,gdziemielisięspotkać.Zanimijest
fajne miejsce, pod lasem, schowane przd tłumem gapiów. Wiatr poczynał sobie z jej
włosami,niemiałaczasuichzwiązać,taksięspieszyła.
Popołudniowe słońce przygrzewało już trochę mniej, a mimo to na plaży
wylegiwałosięsporoosób.
– Co dziś tak tłoczno, jak na Dworcu Centralnym? – zastanawiała się, omijając
ichztrudem.
–Początekwakacji,więccojasiędziwię…–pomyślała.
Dochodziłatrzecia,gdydotarłanamiejsce.Wszyscyjużbyli,brakowałotylkojej.
Chłopcyszykowalidrewno,adziewczynymajstrowałyprzykiełbaskach.Magdateżjuż
była. Marii zrobiło się głupio. Usiadła przy Magdzie i zamieniły ze sobą parę słów.
Marek widział, że przyszła, ale prócz zdawkowego „cześć” nic więcej do niej nie
powiedział. Wyglądało na to, że się obraził. W brzuchu jej burczało i próbowała to
ukryć.Niezdążyłaprzedwyjściemniczjeść,aplanowałainaczej.
–Niechtoszlag!–krzyczaławmyślach.
Minęło trochę czasu od jej przyjścia, a Marek nadal się do niej nie odzywał,
nawetusiadłdalejodniej.Byłasmutna.
Tobyłodoniegoniepodobne.Nigdysiętakniezachowywał.
–Cośmusiałosięstać!Tylkojakmamsiętegodowiedzieć?–dumała.
Magdaszturchałają,zdziwiona,cosiedzitakasztywna.
–Napijsię…–odrzekła.–Humorcisiępoprawi…–dodała.
–Maszrację–odpowiedziałaiwzięłapiwoleżąceobok.Wypiłaparęłyków.
Ogniskobyłojużgotowe,płomieństawałsięcorazwiększy,aiskrywylatywały
z niego wysoko, rozbłyskując w powietrzu. Słychać było głośny trzask palącego się
drewna,agorącypodmuchognianiepozwalałsiedziećzbytblisko.Słońcechyliłosię
ku zachodowi i zrobiło się rześko. Maria na szczęście zabrała ze sobą bluzę
zkapturem,taknawszelkiwypadek.
Marekudawał,żejejniezauważa,chociażwidziała,żejąobserwuje.
Niechciałasiętłumaczyć,atymbardziej,byktokolwiektosłyszał.
–Nietonie!Jeszczebędziechciał,zobaczymy!–zdenerwowałasięidokończyła
piwo.Gdybymamająterazwidziała!
Niebyłajeszczepełnoletnia,brakowałojejkilkudni,więccozaróżnica?
Zdenerwowała się bardzo i musiała się napić. Po kilku piwach towarzystwo
zaczęło się dobrze bawić. Muzyka leciała z radia, jedni kołysali się w jej takt, inni
kołysali się już z innego powodu. Zrobiło się ciemno, płomień ogniska rozświetlał
wszystkichsiedzącychnajbliżej.Wpowietrzuunosiłsięzapachsmażonychkiełbasek.
RazemzMagdązjadłypokawałku.Wszyscyrozmawiali,śmialisię,pływaliwmorzu,
choćMariipomysłpływaniapoalkoholunieprzypadłdogustu.Alejakimiałanato
wpływ?
Większośćtowarzystwaznałatylkozwidzenia.Niechciałauchodzićzafrajerkę,
więcmilczała.GdyMagdaodeszła,dosiadłsiędoniejkolegaMarka,Jarek.Byłjuż
wstawiony.Rozmawialiopierdołach,śmiejącsiędorozpuku.Kątemokawidziała,że
Markowi nie podoba się, że tak dobrze się z nim bawi. Jarek to flirciarz, wiedziała
otym,znałago.
–Samsiedziałzkolegamiisączylipiwko,tocomiałarobić?
Wstaćipójśćsobie.Skoroprzyszła,toteżchciałasiędobrzebawić.
Usilnie próbował jej udowodnić, że źle zrobiła, tak jakby sama tego nie
wiedziała.
W pewnym momencie spostrzegła, że Marka nie ma. Pomyślała, że poszedł
popływać,alegdyniewracałdługo,przestraszyłasię,żezostawiłjątunapastwęlosu.
Jarekwziąłkolejnepiwkoiwypiłprawiecałejednymhaustem.Mariiniebyłojużdo
śmiechu. Nie bawiły ją dowcipy Jarka. Postanowiła poszukać Marka. Zrozumiała, że
źlezrobiła.Niedość,żezawaliła,tojeszczechciała,bytoonpierwszywyciągnąłdo
niejrękę.
Wyszłanawydmęirozglądałasięnerwowo.Nigdziegoniebyło.Mrokjejtego
nieułatwiał.
–Kogoszukasz?–rozległsięgłoszanią.
Wzdrygnęłasięzestrachu.
–Marka.Niewidziałeśgo?–zapytałaJarkakiwającegosięobok.
–Aco?–odpowiedział.
Grupkachłopakówwracałazplaży,aleMarkawniejniebyło.
Plażę ogarnęła ciemność. Fale podmywały piach i wracały z powrotem.
Dominujący wiatr hulał w najlepsze, Marii zrobiło się zimno. Przy ognisku
przynajmniejbyłociepło.
– Gdzie on jest? – mówiła sama do siebie, rozglądając się nerwowo. Blask
księżycaprzyświecałimnadgłowami.
– Wiesz co, Marysiu… nie chciałem ci tego mówić, ale Anety też nie ma przy
ognisku–wymamrotałpodchmielonykolega.
– Co ty mówisz? – wycedziła przez zęby, a po ciele przeszedł ją dreszcz i to
bynajmniejniezzimna.
–Widziałem,jaknaniąspogląda…–ciągnąłdalej.
–Przestań,cotysugerujesz?–krzyczała,niemogłategosłuchać.
–Awidziszichgdzieś?–kpiłwnajlepsze.–Pewnieposzliwustronnemiejsce…
– Jak możesz? To twój przyjaciel… – przerwała mu i poczuła, że do oczu
napływająjejłzy.Musiałausiąść,nogisiępodniąugięłyzprzerażenia.
Niewierzyła,niechciała.Toniemożliwe.Marek?
Jarekusiadłobokniejiobjąłjąramieniem.
–Jakonmógł?–mówiłaprzezłzy.
–Niemartwsię,jasiętobązaopiekuję–powiedział.
Niesłuchała.
–Zemnąbedziecilepiej,zobaczysz.
–Żeco?–odrzekła,niepodnoszącgłowy.
–Mówię,że…anajlepiejcipokażę!–wydusiłiprzyciągnąłjądosiebiezcałej
siłyizacząłcałować.
Trzymałjąmocno,takżeniedałaradysięwyrwać.Kawałchłopazniego,więc
niemiałaszans.Stoczylisięzpozycjisiedzącejnależącą.Broniłasię,próbowałamu
się wyrwać, alkohol zrobił swoje. Gdy oderwał się od jej ust, zaczęła krzyczeć, by
przestał. Szybko jednak zatkał jej usta ręką, a drugą zaczął rozpinać jej guzik od
spodni.
Niedałaradysięruszyć,byłzbytsilny.
Byłaprzerażona,niewiedziała,cosiędzieje.
Płakała i krzyczała, tylko że nie było jej słychać. Nie wierzyła, że to robi.
Uważałagozaprzyjaciela.Wkońcuzdarłzniejspodnie,macałjąpocałymciele,po
piersiach,pobrzuchu,czuławstręt,chciała,byprzestał,nietakwyobrażałasobieswój
pierwszyraz…
Ostatkiem sił wyrwała mu rękę z ust i krzyknęła jak tylko mogła najgłośniej:
„Ratunku!”.
Szybko zasłonił jej ponownie usta i zaczął się sam rozbierać. Rozpiął spodnie
i rozchylił jej nogi, po czym położył się na jej. Gdy próbował dokonać tego, co
zamierzał,jakaśpostaćstanęłanadnimi.
–Tygnoju…–krzyknąłktośiodciągnąłJarkawostatniejchwili.
Mariacałaroztrzęsionausiadłaskulonaiobserwowała,cosiędzieje.
Nie wierzyła własnym uszom, to był Marek. Skoczył na Jarka i okładał go
pięściami.
–Zabijęcię,rozumiesz?–krzyczałopętany.
Mariacałaobolałaubierałasię,jakmogłanajprędzej,niechciała,bywidziałją
nagą.Wstydziłasię.Wstałaipodeszładobijącychsięchłopaków.
–Wystarczy…Marek,proszę.–Chwyciłagozaramię.
Odwróciłsiędoniej,aJarektowykorzystałizwiał.
Wstałispojrzałnanią.
–Marysiu,tomojawina…Przepraszamcię…–Spuściłgłowę.
Usiedlinazimnympiasku,obojezasmuceni.
–Toniejesttwojawina–wydusiłazsiebie.
–Nigdysobietegoniewybaczę,rozumiesz…Zostawiłemcię…–Uniósłgłowę
imówił,patrzącjejprostowoczy.
–Ale…
–Tomojawina,tomojawina!–powtarzałbezprzerwy.
–Uspokójsię,nicsięniestało!Rozumiesz…nic!!!–krzyczała.
–Toznaczy,że…żenie…?–Zamknąłoczyigłębokoodetchnął,jakbypowietrze
zniegozeszło.
–Zdążyłeśwostatniejchwili…–powiedziała.
Marekniewytrzymał,rzuciłsięnaniąiprzytuliłją,jaktylkomógłnajmocniej.
Mariadopieroterazpoczuła,żenapięciezniejzeszłoirozpłakałasię.Poczułasię
bezpieczna,emocjewzięłygórę.
–Kochanie,niepłacz,proszę!–Próbowałjąuspokoić.
Siedzieliwobjęciach,skuleni,złączeniwjedność.
–Jużdobrze,jestemtu,jestemprzytobie!–mówiłspokojnymgłosemigładziłją
powłosach,poszarpanychipełnychpiasku.
Chwilętotrwało,uspokoiłasięiotarłamokrąodłeztwarz.
–Agdzietybyłeś?–zapytaławkońcu.
–Takmigłupio…–Podrapałsiępogłowie.–Byłemwkrzakach,brzuchmnie
rozbolałodtejcholernejkiełbasy…–tłumaczyłsięspeszony,samsobieniewierząc
wto,comówi,aletakabyłaprawda.
Mariaroześmiałasię,pierwszyrazodcałegozdarzenia.
–Nopięknie,superpowód…
–Wiem,dałemciała!–wydukał,kiwającgłową.
– No to jesteśmy kwita, ja też miałam podobny powód spóźnienia. Zasnęłam
wwannie…
–No,tofaktycznie…Obojezaszaleliśmy–powiedziałiroześmiałsięgłośno.
–Przykromibyło,żesiędomnienieodzywałeś–wyskoczyłanagle.
–Przepraszam,miałemzłydzień,adotegojeszczeitysiędołożyłaś…Musiałem
odreagować,chciałemsięnapić,byniemyśleć.
–Naszczęścieuniknęliśmynajgorszego…–zamknąłoczy.–Ajauważałemgoza
przyjaciela!Zasranydupek,niedarujęmu.–Zezłościzaciskałpięści.
–Uspokójsię,byłpijany…
–Togonieusprawiedliwia…–podniósłgłos.
–Wiesz,powiedziałmi,żejesteśzAnetą…–odparła.
– Co?! Przecież Anety tu dziś nie ma! – zdumiał się oburzony. – Nie
przypuszczałem,żejestzdolnydoczegośtakiego!Cozapalant…zabijęgo!–mówiłze
złością,awśrodkucałysięgotował.
–Uspokójsię…
– Gdybym nie usłyszał twojego krzyku… kiedy siedziałem w tych zasranych
krzakach… Nie, nie daruję mu, rozumiesz, zabiję gnoja, jak tylko go zobaczę. Co on
sobiemyśli,żemożemiećkażdą?–Niemógłsięuspokoić,nerwywzięłygórę.
–Było,minęło…–odparłaMaria.
–Jakmożesz?Cotymówisz?–Wściekłsięjeszczebardziej.
Wstałzpiaskuiodwróciłsię,wkładającręcedokieszeni.
Wiatrbyłcorazzimniejszy,awieczórcorazpóźniejszy.Naniebiemigotałytysiące
gwiazd. Słychać było tylko szum morza i odgłos fal uderzających o brzeg. Wokoło
pustka,przenikającymrok…
Mariawstałaipodeszładoniego,nicniemówiła,stanęłazanimiwsunęłaswoje
dłoniepodjegopachy.Objęłagozcałejsiły,przytulającsiędojegopleców.
–Kochamcię!–wyszeptała.
Marek poczuł jej ciepło i usłyszał, co powiedziała. Zrozumiał, że nie może
odgrywaćsięnaniej.Uspokoiłsię,odpuścił.Odwróciłsiędoniejiobjąłjąwzdłuż
pasa.
– Ja też cię kocham i nie pozwolę nikomu, rozumiesz, nikomu cię skrzywdzić.
Jesteśmojaitylkomoja!–mówiłszczerzeinajpoważniejwświecie.
Marii zrobiło się ciepło na sercu od jego słów. Spojrzeli na siebie i utonęli
wgorącym,namiętnymiprzeszywającymnawskrośpocałunku.
Było już dobrze po północy, gdy dotarli pod dom Marii. Pożegnali się szybko.
Mariazasnęłajakniemowlę,takbardzobyławyczerpana.
Marek przeciwnie, długo rozmyślał. Nie wrócił na imprezę, miał dość wrażeń
zdzisiejszegowieczoru.Niedocierałodoniego,żejegonajlepszykumpelmógłzrobić
mucośtakiego.
Acobybyło,gdybyniezdążyłnaczas?
Nawetniechciałotymmyśleć.Tobyłbykoniec.DziękowałBogu,żeczuwałnad
nimiiniedopuściłdotragedii,jakamogłasięstać.
MusirozliczyćsięzJarkiem,niemożetegotakzostawić.
Niedzielny poranek nie okazał się najlepszy dla Marii. Dostała burę za późny
powrótdodomuiszlabannatydzień.Nietłumaczyłasię,niechciałaopowiadać,cojej
się przytrafiło, musiałaby powiedzieć prawdę o Marku. Pozostawiła to dla siebie,
chociażmiaławielkąochotę,bysięwyżalićibyktośjązrozumiałiwsparł.
Przezcałydługitydzieńsięniewidzieli,rozmawialijedynieprzeztelefon.Takgo
terazpotrzebowała,jegowsparcia,bydodałjejotuchy…
Nadaldręczyłyjąwspomnieniatamtegoferalnegowieczoru.Budziłasięwnocy
zlana potem i płakała w poduszkę. Potrzebowała bliskiej osoby, by się przytulić
iwypłakaćnaramieniu.
Marek w międzyczasie załatwił sprawę z Jarkiem. Nie była to miła rozmowa,
o mały włos nie doszło do rękoczynów. Jak się okazało, kolega coś brał, nie chciał
powiedzić co, wystarczyło, że dało kopa, na tyle, że nic z tamtego wieczoru nie
pamiętał.
Marek nie chciał tego słuchać. Powiedział mu, że to koniec. Tyle lat przyjaźni
przekreśliłjednymwybrykiem.Możekiedyśmuwybaczy,narazietojestniemożliwe.
Jareksięzałamał.Przepraszałgo,alenictoniedało.Marekbyłnieugięty.
Maria całymi dniami przesiadywała w kawiarni. Praca-dom, praca-dom. Matka
krzyczała na nią na każdym kroku. Ich relacje wciąż były niedobre. Krystyna nie
potrafiła się przemóc, zaufać córce. Cały czas miała wyobrażenie siebie sprzed lat,
swoichniepowodzeń,błędówżyciowychiniespełnionychmarzeń.
TylkocoMariamiałaztymwspólnego?Czymzawiniła?Tym,żejest?
Antoni nie narzekał, ale Maria zauważyła, że jest między nimi coraz gorzej.
Rodzicenierozmawialijużzesobą,sypialiwoddzielnychpokojach,łączyłaichtylko
praca. Jedynie kochany braciszek nie robił sobie nic z atmosfery, jaka panowała
w domu. Olewał wszystko, nie przejmował się niczym. Przestał nawet czepiać się
Marii.Zmieniłsię.Niktniewiedział,cojesttegopowodem.
Ale prędzej, czy później się dowiedzą. Żyją wszyscy razem, ale tak naprawdę
każdyosobno.Każdymaswójświat,swojepotrzebyipragnienia,niemachęcibycia
razem, bycia rodziną. „Pieniądze szczęścia nie dają” – i to powiedzenie sprawdzało
sięwichprzypadkuwstuprocentach.
Nadszedłczaswyjazduwgóry.Swojąniezłomnąpracąinienagannymzachowaniem
udobruchałaKrystynęnatyle,bytajednakpozwoliłajejjechaćdocioci.Ojciecnicnie
wskórał,terazwiedziałatonapewno.Tojużnieteczasy,bymógłżonęprzekonaćdo
czegokolwiek. Jednak jedynym bodźcem, który zaważył na wyjeździe, był telefon od
ciotkiCeliny.JestmatkąchrzestnąMarii.PrzekonałaKrystynę,bytapozwoliłacórce
przyjechaćdoniejibytymsamymzrobiłajejprezentnaosiemnasteurodziny.Krystyna
nie miała argumentu, by się nie zgodzić. Nie mogła ciągle wykręcać się pracą
wkawiarni.
Takwięcklamkazapadła–jedzie(albojadą).
Maria była przeszczęśliwa, nawet ucałowała mamę w podzięce, co ta odebrała
jako zupełnie irracjonalne zachowanie córki. Maria jednak nie zważała na to, była
wsiódmymniebie.
Marekcieszyłsięniezmiernie,liczyłnato,aleniebyłdokońcaprzekonany,czy
jednakudaimsięwyjechać.
Nierozumiał,dlaczegoniepozwalająMariinawyjazd.Dlaniegotobyłodziwne,
bardzodziwne.Jegobraciszkowieprzypłynęlizrejsunakilkutygodniowyurlop,także
bez problemu mógł wyrwać się teraz on. Dostał od nich parę groszy na wyjazd.
Wzamianmiałsiędobrzebawićzeswojądziewczyną.Nabijalisiętrochęzniego.Że
jak to tak? Najmłodszy ma już wybrankę, a oni nie? Podpytywali go o nią. A gdy
pokazał im zdjęcie Marii, które nosił w portfelu, oniemieli z wrażenia. Widocznie
mielipodobnygust,tylkożeoniwolelibystarsządlasiebie.
Marek był zadowolony, że wreszcie sobie odpocznie. Nie tylko fizycznie, ale
ipsychicznie–odcodziennychobowiązków.Będziemógłpomyślećosobie,oswoich
potrzebach,cieszyćsięchwiląiwspólnymczasemzMarią.
Pierwszylipca,godzinasiódmarano,dworzecPKP,perondrugi.Tłoczno.Pociągdo
Zakopanego podjechał punktualnie. Marek wtaszczył swoją i Marii walizkę do
przedziałuiusadowilisiępodoknem.Pochwilipociągruszył.Wyruszyliwnieznane,
naprzygodęswojegożycia,wGÓRY.
–Łucja…tutaj!–krzyczałaimachałarękąMaria,dostrzegłszykuzynkę,czekającąna
nichnaperonie.Puściławalizkęipobiegławjejstronę,zostawiającMarkawtyle.
Dojechalipóźnympopołudniem,zmęczeni,głodniicalispoceni.Wpociągubyło
niesamowicie duszno. Ściśnięci jak sardynki, nie mieli pola do manewru. Większość
drogi przespali. Maria wtulona w jego ramiona spała jak anioł, a on czuł, że jest
szczęściarzem, bo ma ją przy sobie. Były momenty, że podziwiali widoki za oknem.
Rozmawialiotym,cobędąrobićnamiejscu.
Marek był podekscytowany. Nigdy nie był tak daleko od domu, nie mówiąc już
ogórachnadrugimkońcuPolski.
– Marysia? – wrzasnęła Łucja i podniosła się z ławki, na której siedziała,
czekającnaichprzyjazd.
Rzuciłysięsobienaszyję.
–Jakdobrzecięwidzieć!–odrzekłakuzynka.
–Ciebieteż!–odpowiedziałaMaria.
– Uwaga! Na dwunastej, w naszą stronę kieruje się pewien przystojniak –
zażartowałaŁucja.
Mariaodchyliłagłowęiroześmiałasię.
–ToMarek…–odparła.
Biednytaszczyłobydwiewalizki.
–TwójMarek…ożeżty!–westchnęłakuzynka.
–Gdybymniebyłazajęta…
–„Mójcion”–powiedziałazdumąwgłosieMaria.
Marekwkońcudotarłdonich,przebijającsięmiędzytabunemludzinaperonie.
–Poznajciesię,tojestmojakuzynkaŁucja,atojestMarek.–Mariaprzykleiłasię
doswojegolubego.
Chciałapokazaćodrazunasamympoczątku,żetylkoonamadoniegoprawa.
–Toco,idziemy?–zapytałaŁucja.
–Chodźmystąd–wycedziłMarek.
Wzięliwalizkiiruszylizanią.Musielisięprzepychaćmiędzyludźmi.Większość
podróżującychwypełzłazpociąguikażdyzkimśsięwitałlubżegnał,masakra.
Ichniktnieżegnał.Postanowilisamisobieporadzić,taknawszelkiwypadek,nikt
nieoponował.
Dotarli do samochodu i wpakowali walizki do środka, po czym sami wskoczyli
iruszylimałym,alepakownymRenaultClio.Szybkozajechalinamiejsce,podziwiając
podrodzewidoki.Namiejscuczekałajużpoddomemciocia.
Przywitałaichpogóralsku:
–„Witojcienasi,kieściesieznaśli”iwyściskałaichoboje.Apotemzaprosiłado
środka.
Mariabyłazachwyconaiprzejętatym,żenareszcieudałojejsiętuprzyjechać.Po
kąpieliipysznejwiejskiejkolacjiusiedlipodparasolemprzypiwiezŁucją.Wieczór
byłciepły.Zerowiatru,nietoconadmorzem,tamwiatrjestnieodzownymelementem.
Spokój, cisza. Zapach kwiatów wiszących z balkonów pensjonatu. Powietrze było
rześkie, ale kojące. Czuli się świetnie. Rozmawiali do późna, śmiali się
i dowcipkowali. Położyli się dopiero koło północy. Padli wyczerpani i zasnęli jak
dzieci.
OszóstejranoMarięobudziłopianiekoguta.
– Co jest? Gdzie ja jestem? – powiedziała sama do siebie, podnosząc głowę
zpoduszki.
Rozejrzała się i spostrzegła, że Marek jest obok. Pierwszy raz spali w jednym
łóżku.
Pokoik był nieduży i skromny. Był i balkon z widokiem na Tatry. Maria
zachwyciłasięwidokiem.
Marekspałjakzabity,nieruszałago.Wyglądałbardzoponętnieitakseksownie,
że rozbudziła się na dobre. Był przykryty tylko od pasa w dół, jego tors przykuwał
wzrok.Jużnierazwidziałagobezkoszulki,alenigdyniebyliwtedyrazemwłóżku.
Mapiękniewyrzeźbioneciało,umięśnionąiodrobinęzarośniętąklatę,copodobałojej
sięniesamowicie.Przeszedłjądreszczpodniecenia,miałaochotęrzucićsięnaniego.
Często ostatnio o tym rozmyśla. Chciałaby, by jej pierwszy raz był cudowny i to
właśnieznim.Czasem,jakjącałowałidotykał,czuła,żeonteżtegochce.Doszlido
takiegoetapu,żemogłabysięnatozdecydować,pragnęłatego.
Skoro już nie spała, wstała i wyszła na balkon. Na dworze panował chłód,
delikatnamgłaunosiłasięwpowietrzu,alegóryitakbyłyjaknadotknięcieręki,tak
blisko.Myślałatylkootym,jaktupięknie.Wdychałaświeżegórskiepowietrzeiażsię
zakrztusiła.
–Pięknywidok,conie?–powiedziałMarek,stajączanią.
–Alemnieprzestraszyłeś!–Mariaażpodskoczyła,taksięprzelękła.
Objąłjąiwpatrywalisięwdal,nadomy,góryipobliskielasy.Podziwialiłono
zakopiańskiejnatury.
Zarazpośniadaniuruszylinamiastopozwiedzać.Zakopanetętniłożyciem.Moc
turystów na Krupówkach, oblegane sklepy, bary, restauracje i wszystkie dostępne
miejsca.Pogodaniebyłanajlepsza.Naniebiezbierałysięchmury,którezwiastowały
burzę. Przemierzyli wzdłuż i wszerz deptak, zajadając się lodami z pobliskiej
lodziarni. Cieszyli się widokami. Świeże powietrze, smak wolności – to było to, co
chcielipoczuć,przyjeżdżającwgóry.Zachwycalisięatrakcjamitegomiejsca,białym
misiem, który wydał im się przekomiczny, jak również widokiem regionalnej
architektury,domówigóralskichkarczm.
Koło południa padali już ze zmęczenia. Głodni i zmordowani wrócili do
pensjonatu. Dzisiejsze zwiedzanie zaliczyli jako przedsmak miejsc, które warto
obejrzeć,bywnastępnychdniachwyruszyćnapodbójTatr.
Po całotygodniowym zwiedzaniu w weekend postanowili odpocząć. Przesiąkli
trochęgóralszczyznąipoobcowaliztutejszymiobyczajami.
MarekzachwycałsiękulturąitradycjąPodhala.Ludziebylituchętnidopomocy
i skorzy do rozmów. Był zdumiony. Głęboko w sercu zapadły mu przepiękne widoki
zakątków całego miasta i okolic. Przez większość tygodnia pogoda im dopisywała.
Zwiedziliizaliczylichybawszystko,comożnabyło,począwszyodKolejkiLinowejna
Kasprowy Wierch, Wielką Krokiew, park, aż po Gubałówkę, nie mówiąc już
owieczornychseansachwteatrzeimuzeach.
MarięnajbardziejrozbawiałwidokzachwyconegoMarka,gdywracalizkolejnej
wycieczki i napotykali na swojej drodze furmankę z sianem. Oszałamiający zapach
siana przypadł mu bardzo do gustu. Maria opowiadała mu wówczas, jak wyglądają
sianokosy,żniwaizbiorynagospodarstwie.Nierazbyłategoświadkiem,więcdlaniej
tożadnanowość.Cieszyłasię,żemająpodobnypoglądipodobaimsiężycienawsi.
– Wstawaj, śpiochu – zawołał Marek i ściągnął z niej kołdrę. Na widok jej
zgrabnychłydeknaszłagoochota,by…ach…–westchnął.
Uczucie to targało nim od jakiegoś czasu. Przytulanie i pocałunki już mu nie
wystarczały,chciałbyczegoświęcej.
TylkoczyMariapodzielałajegopragnienia?
Bał się, jak zareaguje. W przyszłym tygodniu są jej urodziny i ma nadzieję, że
wydarzysięcoś,czegobardzopragnie.
–Nie…jeszczenie,któragodzina?–wymamrotałanawpółśpiąca.
–Późna,wstawaj,zobacz,jakirześkiporanek!–Wkońcujestczymoddychać–
tłumaczyłjej.
–Tosobieoddychaj,jaśpię–odparłazzamkniętymioczyma.
–O,ty!Jacipokażę!–krzyknąłirzuciłsięnałóżko.
–Auuuua!Zejdźzemnieniedźwiedziu…–zawołała.
Marek nic sobie z tego nie robiąc, gilgotał ją, a wiedział, że tego bardzo nie
lubiła.Marianiewytrzymałaiparsknęłaśmiechem.
–Przestań,jużniemogę.Dość–śmiałasięibroniłajaktylkomogłaprzedjego
zaczepkami.
Rzucali się po łóżku i pokładali się ze śmiechu. Skończyło się oczywiście na
namiętnych pocałunkach. Spanie w jednym łóżku jest naprawdę trudne, muszą
powstrzymywaćsięprzedczymś,czegopragnęlioboje.
O dziewiątej zeszli na śniadanie. Chłodna jadalnia niedużych rozmiarów
urządzonabyławwiejskimstylu.Każdystolikwyściełanybiałymobrusemiozdobiony
świeżymi kwiatami. Wzrok przykuwały niewielkie okiennice wychodzące na zachód.
Kiedy popołudniowe słońce przedzierało się przez żakardowe firanki, sięgające od
połowy okna w dół, czyniło to pomieszczenie niezwykle urokliwym i sielskim.
Promienie,wpadającdośrodka,zatapiałysięwdrewnianejpodłodze.Widokizapach
kwiatów na parapetach zainspirował Marię do szkicowania. Nie wzięła ze sobą
szkicownikaiteraztegożałowała.
Długo degustowali śniadanie, jakie im ciocia zaserwowała. Był świeży biały
wiejski ser, swojski chleb, jeszcze ciepły, i mleko prosto od krowy. Po obfitym
niedzielnym śniadaniu wybrali się na mszę świętą do pobliskiego kościoła. Byli
oszołomieni liczbą wiernych w kościele, nie przypuszczali, że ludzie są tu tacy
bogobojniiprzywiązujątakąwagędotradycji.
Popołudniuniestetypogodasiępopsuła.„Lałojakzcebra”,jaktomówiłaŁucja.
Mimo to było ciepło, więc większość czasu spędzili na werandzie na rozmowach
ikolejnychdegustacjachgóralskichprzysmaków.
W poniedziałkowy wczesny poranek Łucja odwiozła ich pod Tatry. Sezon
wpełni,ludziconiemiara,tłocznonietylkonaulicach.Nadworzeponowałajeszcze
mgła, było zimno. Dobrze ubrani, z zapasem kanapek i wody do picia wyruszyli
wgórę.IchcelembyłoMorskieOko.
Maria,zauważywszyfurmankipełnepobrzegiludziitebiednekonie,któremiały
jeuciągnąćidowieźćnagórę,wprostoniemiała.Oczyjejsięzaszkliły,zbulwersowała
sięiodechciałojejsięcałejwycieczki.
Trochętotrwało,aleMarkowiudałosięjąprzekonać,byjednaknierezygnowali
z zaplanowanej wyprawy. Długo jednak nie mogła dojść do siebie. Jako mała
dziewczynka była już tego świadkiem, ale całkiem o tym zapomniała, a los zwierząt
zawsze leżał jej na sercu. Chłopak pocieszał ją jak umiał, ale z marnym skutkiem.
Maszerowałapodgórę,prawiewogólesięnieodzywając.
Marekpodziwiałkrajobrazyibyłoczarowanykażdymmiejscem,jakiemijalipo
drodze. Ścieżkami wyłożonymi kamieniami, wysokimi wodospadami, zapachem lasu
i porywającym widokiem Tatr. Humor poprawił się Marii dopiero, gdy zobaczyła
jezioro.Zapomniała,jaktujestzjawiskowo.
Dotarli na miejsce koło dziesiątej, stwierdzając, że zmieścili się w dobrym
czasie.Widokzapierającydechwpiersiach,zniewalający.Słońcejużdawnozagościło
wysoko na niebie, a po porannej mgle i przeszywającym chłodzie nie było śladu.
Promienie słońca odbijały się w błękitnej wodzie jeziora. Tabuny turystów oblegały
poręczwidokową,adoschroniskateżztrudemmożnabyłosiędostać.Mielizesobą
prowiant,więcodrazuzeszliposchodachwdółdowodyiusadowilisięprzybrzegu,
wlekkimcieniumiędzydrzewami.
Robiło się coraz cieplej. Bluzy i ciepłe swetry poszły od razu do plecaków.
Wyciągnęlikanapkiipostanowilisięposilić,gdyżranoniemielinatoczasu.Chcieli
jak najszybciej dotrzeć na miejsce, by nie marnować całego dnia, a jak wiadomo –
wupaleidziesiędłużej.
– Odezwiesz się w końcu do mnie? – zapytał, podając jej kanapkę z wędliną
iserem.
–Aco?–parsknęła,porywająckanapkę.
– Leciałaś do góry jak pocisk wypuszczony z procy, ledwo mogłem za tobą
nadążyć!Nogicięniebolą?–spytałzdziwiony.
–Bolą!–odpowiedziała,zajadającsiękanapką.
Zgłodniałanadobre.Tojednakbyłzłypomysł,byranoniejeśćśniadania.Ledwo
dałaradęiść.Niepokazywałatego,alenasamejgórzekręciłosięjejwgłowie.
–Dajwodę–syknęła.
–Proszę.–Podałjejbutelkęzwodąispojrzałnanią,uśmiechającsię.
Chciałjąrozbawić.
–No,uśmiechnijsię!–nalegał.
–Zczegomamsięśmiać…hmm?–wymamrotałapodnosem.
Skończyłakanapkęiwreszciepoczułasięlepiej.Odetchnęłagłębokoirozejrzała
sięwokoło.
–Jaktupięknie–pomyślała.
Wiał lekki wiaterek. Drzewa dawały cień i ukojenie po sporym wysiłku, jakim
byłodotarcietutaj.
– No, nie obrażaj się… Cały dzień będziesz się dąsać? – Nie miał już
cierpliwości.
Siedziałnaziemiibyłomuniewygodnie.Zapomniałztegowszystkiego,żewzięli
zesobąkoc.
–Ococichodzi?
–Onic…Czemujesteśtakazła,cojacizrobiłem?–zdenerwowałsię.
–Nic…–burknęłaiodwróciłasiędoniegotyłem.
Zapatrzyłasięwbłękitnelustrowody.Miejscamiwidaćbyłoprzepływającemałe
rybki.Dalejnajeziorzepływałysobiekaczki.Prześlicznaparka.
–Maryśka,cholerajasna,staramsięjakmogę,atyco?
– Uhm… widziałam, jak się starasz! – powiedziała i posłała mu zabójcze
spojrzenie.
–Acowedługciebiemiałemzrobić?
Siedziałpotureckuizbolałygojużnogi.
–Nicsięnieodezwałeś–prychnęła.
–Cobytodało?–wściekłsię.
–Niewiem…możebymuposzłowpięty–odparła.
–Skorotakciżalbyłotychkoni,totrzebabyłoiśćizapytaćgościa,czysąprzez
nichdobrzetraktowaneiczyniejestimciężko!–wrzasnąłnanią.
– No pewnie, ja miałam iść, a ty stałeś jak słup soli i nic cię to nie ruszyło! –
wrzeszczałacorazgłośniej.
– Ruszyło, ale zrozum, tak już jest i nie zbawisz świata tylko dlatego, bo ty tak
chcesz…–ciągnąłdalej,próbującjejwytłumaczyć,żeprzesadza.
–Notak,najlepiejumyćręceiudawać,żenicsięniewidzi.–Pokiwałagłową.–
Brawo!
–Wieszco,mamciędość!Jestemtupierwszyrazwżyciu,chciałbymzapamiętać
jaknajwięcej,botujestnaprawdęnieziemsko,atysprawiasz,żebędępamiętałtylko
nasząkłótnię…Dzięki–wykrzyczałjej,comyśli,iwyjąłzplecakakoc.
Rozłożył go trochę wyżej na trawie i walnął się, wykładając i prostując nogi
wygodnie.
–No,teraztojestto!–pomyślał.
Byłnaniązły,jaksobiecośubzdura,toniemazmiłuj.Jestupartajakosioł.Nie
wie,zacojątakkocha,aleniepotrafiłdługosięnaniągniewać,takijest.
Marianicniemówiła,siedziaładumnajakpaw.Zerkałatylkowjegostronęiteż
miałaochotępołożyćsię.Wszystkojąbolało.
–Dokiedybędziesztamsiedzieć?–zapytał,widząc,żeniezamierzaprzyjśćdo
niegobezzaproszenia.
–Aco?
–Jajco!Idzieszczynie…Słyszysz?Maryśka,mówiędociebie!–dodał,bonie
reagowała.
–Idę…idę!–wycedziła,wstaławkońcuzziemiipołożyłasięobokniego.
Milczała.
Marekteżzaniemówił,czekałnajejreakcję.Zamknąłoczyioddawałsięchwili
relaksu.
–No,przepraszam…–szepnęła.
–Żeco?–zapytałMarek.
–Powiedziałam,przepraszam…Głuchyjesteś?
–Mówiłaścoś?
Otworzyłoczyispojrzałnanią.
–Wieszco,świniajesteśityle!–zezłościłasię.–Tojacięprzepraszam…
–Przecieżsobieżartuję!–przerwałjej.
–Widzęwłaśnie.
–Przestańjuż,ok?Przeprosinyprzyjęte.
Nachyliłsięnadniąioczekiwałcałusawramachrekompensaty.
–Czegochcesz?
Spojrzałamuwoczy.
–Ciebie,wariatkotymoja–powiedziałzuśmiechem.
Odpowiedziała mu uśmiechem i zamknęła oczy, bo już ją całował. Po kłótni
pocałuneksmakujelepiej.Zodrobinąadrenaliny.Źlezrobiła,wieotym.Przyznałasię
dobłędu.Ipoprawisię…Może.
Wokoło jeziora robiło się coraz tłoczniej. Masa ludzi nadciągała z całymi
rodzinami. Totalne oblężenie. A wydawać by się mogło, że w poniedziałek będzie
luźniej.Jedniukładalisięnaskałkachprzysamejwodzie,drudzyuciekalidocieniajak
oni,ainnichowalisięwschroniskuprzedpalącymsłońcem.Jegopromienieprzebijały
sięprzezgrubegałęziedrzewidocierałynakoc.
Maria odpoczywała u boku swojego chłopaka. Leżeli z zamkniętymi oczyma,
skupieni na odpoczynku, regenerowali siły na powrót. Temperatura powietrza koło
południadawałasięweznaki.Byłodusznoigorąco,potlałsięstrumieniami.
Maria nie wytrzymała, usiadła i zdjęła koszulkę, pozostając jedynie w samym
stroju.
–Noco?–zapytała,widząc,żeMarekjąobserwuje.
–Nic…nic…–odrzekłzakłopotany.
Uśmiechnęłasiędoniegoipołożyłanakocu.
Widok prawie nagiej dziewczyny obok siebie bardzo go poruszył. Przełknął
głośno ślinę i nie mógł się już skupić na niczym innym. Robiła na nim piorunujące
wrażenie.Jejsmukłe,opaloneiponętneciałopodniecałogoniesamowicie.Niewie,
jakdługojeszczetowytrzyma.Najchętniejrzuciłbysięnaniątuiteraz,niezważając
nato,czyktośpatrzy,czynie,i…
Maria obserwowała niebo, przejrzyste i takie mocno błękitne. Żadnej chmurki,
nawetmaleńkiegoobłoczka.Latowpełni.Wakacje.Czas,ojakimmarzyła,wyśniony,
upragniony. Spędza go z chłopakiem w swoich ukochanych górach. Tatry są
nieskazitelniepiękne.Takwysokie,stromeiniebezpieczne.Niezapuszczalisięjednak
ażtakdaleko,bysięznimizmierzyć.Wystarcząimdoliny,któreteżmająswójurok,
anawędrówkiwwyższepartieprzyjdziejeszczeczas…kiedyś.
–Zgłodniałam…aty?–wymamrotałapodnosem,nieruszającsię.
–Jateż.Toco,zbieramysię?–zapytał.
–No…
–Mówisię,tak!–odparł.
–Cotypowiesz?–oznajmiła,wstajączkoca.
–To,cosłyszałaś!
–Dajmispokój…
–Żartujęsobieprzecież.Nieobrażajsię!–mówiłspokojnie,zwijająckoc.
–Niezaczynajznowu!–odrzekła,ubierającsiępowoli.
–Ok,ok!–tłumaczyłsię,byłomugłupio.
Czemusięjejczepia?Samniewie.
Próbujeodreagowaćnapięcie,jakiewnimdzrzemie.Nieświadomie,aodbijasię
to na niej. Ona też nie jest bez winy. Ostatnio zachowuje się dziwnie, niby jest
wszystko ok, a jednak zauważył, że drażni ją byle głupstwo. Denerwuje się z byle
powodu.
Jakajesttegoprzyczyna?
Niedociekał,niechciałjejniepotrzebniefrustrować.
Droga powrotna okazała się o niebo lepsza niż pod górę. Nogi same pchały do
przodu. Szło się dużo szybciej. Zatrzymywali się kilka razy, by zrobić parę fotek na
pamiątkę. Napstrykali ich już całe mnóstwo. Będzie co oglądać w domu. Schodząc,
podziwialiprzyrodęwParku.Obojekochająprzyrodę.
Maria tym razem dotrzymywała kroku Markowi, nie tylko w chodzie. Czasem
tylkoodwracałagłowę,gdyobokprzejeżdżałafurmanka.Mareknicwtedyniemówił,
niechciał„dolewaćoliwydoognia”.
Zmęczeni, zasapani i cali spoceni zeszli ze szlaku. Nawet szybko im to poszło.
Wykończeni,usiedlinaławce,musieliodpocząćprzezchwilkę.Oboknichprzewijało
sięmnóstwoludzi.Widzącniektórychskonanychbardziejniżoni,zdalisobiesprawę,
żesąwdobrejformie.Przezostatnitydzieńsporochodziliitrochękilometrówmająna
swoim koncie. Fakt ten dodał im sił. Najbardziej rozkapryszone były dzieci.
Wrzeszczące i dające do wiwatu rodzicom. Najgorzej mieli ci, co zdecydowali się
pójśćnapiechotę.Apotemtrzebabyłotakiegoszkrabanieśćnabarana…Dodatkowy
wysiłek.
Maria patrzyła współczującym wzrokiem na padających „na łeb, na szyję” co
poniektórychrodzicówczydziadków.
Zbliżałasięporaobiadowa.Mariiwyraźniejużburczałowbrzuchu.Kręciłojej
się w głowie, najprawdopodobniej z upału. Po paru minutach doszli do siebie, ale
wciążnieruszalisięzławki.Byłoimdobrze.Siedzieliwcałkowitymcieniuichłonęli
wyraźnyzapachlasu,któryunosiłsięwpowietrzu.Dokołazieleń,drzewa…ispokój.
Marek napawał się tą chwilą. Wbrew pozorom nie czuł się bardzo zmęczony,
jednakże nie chciał, by Maria poczuła się gorsza od niego. Zobowiązany był więc
trochępościemniać.Czekającnaautobus,rozmawialiowszystkimioniczym.Robili
tak,gdysięnudzili.
Maria cała spocona czuła się niekomfortowo. Ociupinkę było jej wstyd. Szare,
bawełniane krótkie spodenki wyraźnie kleiły jej się do tyłka. Nie mówiąc już
okoszulce,którazlanabyłapotem.Trochęsłońcejąpodpiekło,bozauważyłapaskiod
szeleknaramionach.Chociażnasmarowałasiękrememzfiltrem,bytegouniknąć,ale
mimotosłońcebyłosilniejsze.
Odetchnęlitaknaprawdędopieronawygodnychsiedzeniachautobusu,wdrodze
dodomu.NiechcielifatygowaćŁucji,chociażprosiłaich,byzatelefonowalidoniej.
Obiecała, że wyskoczy po nich. Postanowili nie zawracać jej głowy, i tak ma dużo
pracy w pensjonacie przy gościach, a teraz pewnie wydają obiad, gdyż zbliżała się
godzinapiętnasta.
–Niemożliwe!–powiedziałazaskoczonasms-emMaria.
–Cosięstało?–odparłzaciekawionyMarek.
–ToodZosi…Nieuwierzysz!
–Cotakiego?–dopytywał.
–Chce,abymkupiłajejgóralskąchustę–odparłazbulwersowana.
–Icowtymzłego?–Byłzaskoczonyjejsłowami.
– Nic nie rozumiesz! Ona przypomina sobie o mnie dopiero wtedy, gdy czegoś
potrzebuje…Kapujesz?–wyjaśniłapoddenerwowanaischowałatelefondoplecaka.
– Skoro tak mówisz… – Pokiwał znacząco głową i dodał: – Tylko się nie
denerwujniepotrzebnie,ok?
– Daj spokój, widzisz, jak się mną interesują! Ojciec raz zatelefonował, czy
dojechałam.Atycodziennierozmawiaszzchłopakami–tłumaczyłamupodminowana.
W autobusie panowała duchota, nie było czym oddychać. Próbowali nawet
otworzyćokno,alesięzacięło.
–Kochanie,nieprzejmujsię…Jasiętobąinteresuję!–próbowałjąrozweselić.–
I na pewno o tobie pamiętają, po prostu są zapracowani… – oświadczył spokojnym
głosem.
–Tak…Jasne.
–Przytulsiędomnie…–zaproponował,widzącjązałamaną.
Minę miała jak zbity pies. Było mu jej żal. Nie mógł patrzeć, jak się czymś
zadręczała.Niebabyjejprzychylił,alenatoniestetyniemiałwpływu.
Wtuliłasięwjegoramionaipatrzyłaprzezszybę,jakmijająkolejnepola–łany
zboża i wielkich traw, które czekają na koszenie. Przemierzali liczne zakręty, drogi
wiodąceprzezgęstylas.Woczachkręciłysięjejłzy.
–Żeteżmusiałapopsućmihumor.Cojeszczemniedziśczeka?–myślała.
Było jej przykro i wstyd przed Markiem. Tylko przy nim czuła się kochana
iwiedziała,żemunaniejzależy.Jestuparta,aleMareknaszczęścietotoleruje,wie,
żeitaksiędogadają.Niepotrafigniewaćsięnaniegodłużejniżpięćminut.Dobrze,że
przynajmniejnaniegomożeliczyć.Jeszczenigdyjejniezawiódł,zawszedotrzymuje
słowaitraktujejąpoważnie.Niejakinni,którzyzgóryzakładają,żejestniedorajdą
iżesobiezniczymnieporadzi.Totakiefrustrujące…aniedługoczekająpowrótdo
rzeczywistości;brrrr…Ażniązatrzęsłonasamąmyśl.
Resztępopołudniaspędzilinaodpoczynku,należałoimsię.
Nadeszłasobota–urodzinyMarii.Wczesnymrankiem,gdyjeszczemocnospała,
pobiegłnamiasto,bykupićjejulubionekwiaty–herbacianeróże.Rozłożyłjenałóżku
iczekałcierpliwie,ażsięobudzi.Ciekawbyłjejreakcji.
Maria oniemiała z wrażenia. W pierwszej chwili myślała, że śni, ale Marek
szybko uzmysłowił jej, że jest w błędzie. Złożył jej życzenia, a w podzięce otrzymał
gorącegocałusa.
Kiedy zeszli na śniadanie, życzeniom nie było końca. Ciocia z wujkiem i Łucją
czekalijużnanich.Marianieposiadałasięzradości.Tobyłyjejnajlepszeurodziny
w życiu i do tego osiemnaste. Rozmowom przy degustacji śniadania nie było końca.
Ciociaprzyszykowaławykwintnedania,specjalnienajejcześć.Mariabyławzruszona.
Wszyscy zajadali się góralskimi specjałami, były wiejskie sery: oscypek, bryndza,
bundz, korbacze, ale też swojska kiełbasa, boczek i własnej roboty pasztet z gęsi…
Wszystkopycha.
–Jestwspaniała–pomyślałaMaria,obserwującciocię.–Gdybyjejmamabyła
taka…Tobyłobyspełnieniemarzeń…–wzdychałagłęboko,popijającherbatę.Czuła
sięszczęśliwa.
Po śniadaniu na salę wjechał wielki tort ze świeczkami, które udało się
zdmuchnąć za jednym razem, a to dobry znak. Torcik był przepyszny, oczywiście jej
ulubiony – truskawkowy, ciocia pamiętała. Maria wychodziła z podziwu, że zadali
sobietyletrududlaniej…Niemyślała,żekiedykolwiekdoczekasiętego,żektośzrobi
dlaniejtyle,ażtyle.
PóźniejMarekzabrałjąnazakupy.
Odwiedzili parę pobliskich sklepów. Maria była zmuszona kupić Zosi chustę
góralską, o którą ją prosiła, ale chciała też kupić sobie coś na dzisiejszy wieczór.
Marek obiecał, że wyjdą gdzieś wieczorem, by uczcić jej krok w pełnoletność. Po
godziniemielidośćwałęsaniasiępozbyttłocznychizadrogichjakdlanichsklepach.
WmiędzyczasiezadzwoniłojcieczżyczeniamidlaMarii.Nierozmawialidługo,
przekazał jej tylko, że mama też dołącza się do życzeń i musiał kończyć. Podobno
wkawiarnimielimłyniniedałradydłużejrozmawiać.
Porozmowiezojcemtrochęsięuspokoiła,poprawiłjejsięhumor,ajużmyślała,
żeoniejzapomnieli…Myliłasię!Naszczęście!
– Długo jeszcze? – pytał Marek, zniecierpliwiony czekaniem na ciągle jeszcze
niegotowądowyjściaMarię.
Szykowali się do wyjścia, to znaczy on siedział na fotelu, a jego dziewczyna
ślęczaławłazienceiwciążzniejniewychodziła.
–Już!!!–krzyczałazzazamkniętychdrzwi.
–No,ileżmożna?Coonatamrobi?
Jemuzajęłotoraptemparęminut.Czekał,ajegocierpliwośćwystawianabyłana
próbę. Myślał nawet, że może położy się na sekundkę, ale zgniótłby sobie koszulę,
którąMariatakstaranniemuwyprasowała.Kupiłamująspecjalnienatęokazję.
Prezentował się wybornie. Czarna koszula i niebieskie spodnie pasowały do
siebiejakulał.
Wreszciewyłoniłasięzłazienki,aonomaływłosniespadłzfotela.
Wyglądała bajecznie. Biała, koronkowa, dzisiaj zakupiona, do tego bardzo tania
prześlicznasukienkanatlejejbrązowejopalenizny!No,poprostubrakłomusłów,by
opisaćzachwyt,któregodoznałnajejwidok.
Pomyślałsobie,żenajlepiejbynigdzieniewychodził,tylkozostałzniąwpokoju
i…Iposzlidomiasta,napiechotę.
Wieczórbyłciepły,wręczgorący,poupalnymkolejnymdniu.Spacerkiemdotarli
na miejsce. Łucja poleciła im pobliską dyskotekę. W środku totalna masakra, ścisk,
duchota.Dobrze,żechociażmuzykabyłaok.Podługimdobijaniusiędobaruzamówili
sobie po drinku, tyle że usiąść to już kompletnie nie było gdzie. Może gdyby dotarli
wcześniej,tobysięudało.Tylkocotubyłogdybać?
Sączyli procenty ze szklanek i słuchali muzyki, a było czego. Puszczali ich
ulubione kawałki Lady Pank czy Perfektu. Nie trwało to jednak długo. Dobrze, że
zdążylisięzabawićnaparkiecie,kiedynagledogłosudoszłotechno,aztymtojużnie
chcielimiećnicwspólnego.
Jakmożnategosłuchać?
Może komuś się to podoba. Oni jednak nie są koneserami tego typu muzyki.
Wytrzymalidwiegodziny.Itakdługo.
Dochodziładwunasta,gdyprzemierzaliKrupówkiwdrodzepowrotnej.Nocbyła
takacichaispokojna,słychaćbyłoniemalwłasnemyśli.
Mariiszumiałowgłowieisamaniewiedziała,cobyłotegopowodem.Drinki?
Amożegłośnamuzyka,którarozwalałabębenkiwuszach?
Odetchnęładopiero,gdyopuścililokal.Świeżerześkiegórskiepowietrzedobrze
jej zrobiło. Wracali na piechotę, trzymając się za ręce. Mijali pozamykane już o tej
porze sklepy i oglądali ciekawie wystrojone manekiny na wystawach. Nad nimi
roztaczałosięgwieździsteniebo,awjegoepicentrumniebywaleogromnyksiężyc,był
wpełni.JegoblaskrozścielałsięnacałeZakopane.
–Niezbytudałsięnamtenwypad,co?Jakmyślisz?–zapytałmilczącądotejpory
Marię.
–Czemu,fajniebyło.Niepodobałocisię?–odpowiedziałapytaniem.
– Nie, tego nie powiedziałem… Tylko myślałem, że uda nam się lepiej uczcić
twojeurodziny–tłumaczyłsięodrobinęzasmucony.
–Dajspokój,skądmogłeświedzieć?!
–Lokalbyłniezły,tylkożechybawszyscytamwalą,zaprzeproszeniem,igdzietu
siępomieścić?!
–Niemówiącjużomuzyce,totalnawtopa,niesądzisz?–powiedziałazgoryczą
wgłosieimałymniedosytem.
–No,wiesz,sązwolennicyiprzeciwnicytakiejmuzy.Namakuratniepodeszła,
conieznaczy,żedlainnychtoniejestbajer.
–Tak,mylubimyinneklimatyiwiesz,cocipowiem…
– Fajnie, że nie przepadasz za techno, bo ja tego nie znoszę. Jak można czegoś
takiegosłuchać?!–Językmusięrozwiązałpoalkoholu.
–Niewiem,niepojmujętego.–Wzruszyłaramionamiiuśmiechnęłasiędoniego,
przytulającsięjeszczemocniejniżdotychczas.
Niespieszylisię,szlispacerkiem.
Po cichutku wchodzili do pensjonatu. Mieli klucze, by nikogo nie zbudzić.
Wśrodkupanowałmrokicisza,jakbymakiemzasiał.Pomalutkuinapalcachstąpali
poschodach,wychodzącdogórydoswojegopokoju.Chichotaliprzytym,bocorusz
nacośwpadaliinawzajemsięuciszali.Nibysąjużtudwatygodnie,aleitaktodla
nichobcemiejsce.
Pensjonat mieści dziesięć pokoi z łazienkami włącznie. Jest bardzo dużych
rozmiarówimafajnąnazwę„Pensjonatpodsosnami”,gdyżjaksamanazwawskazuje,
rosnąobokniegostarewielkiesosny;sązachwycające.
Maria przyglądała się Markowi, jak ten wpatruje się w księżyc, stojąc na
balkonie.
– Jaki on słodki – myślała w duchu, siedząc na łóżku i ściągając buty, które
założyła tylko dlatego, by ładnie wyglądać. Nie przepadała za obcasami. Nogi jej
spuchły. W końcu kawałek na piechotę przeszli. To był zły pomysł, ale czego się nie
robi, by wyglądać przyzwoicie. W głowie jej ociupinkę szumiało, dawno nie wypiła
tyle. Ostatnim razem to było chyba na tym nieszczęsnym ognisku. Wzdrygnęła się na
samąmyśl…
Założyławygodnepantofleiwyszłanabalkon.
Marekstałopartyobarierkęiwblaskuksiężycawyglądałzniewalająco.Wokół
unosił się oszałamiający zapach kwiatów – pelargonii, lawedy i lobelii. Wpatrywali
sięwgwiazdy,terazbyłoichnaniebiecałemnóstwo.Migotałyiprzykuwaływzrok.
Pobliski las kołysał się i szumiał od słabego wiatru. Z jego głębi dochodził cichutki
śpiewsłowika.
–Czemunicniemówisz?Zmęczona?–zapytałMarek.
–Nie,zapatrzyłamsię…–odpowiedziała.
Wyciągnąłdoniejrękęispojrzałznacząco.Wiedziała,czegochce.Podeszłado
niego i wtuliła się w jego silne męskie ramiona. Czuje się w nich tak bezpiecznie
itak…
–Witajwgroniepełnoletnich!–roześmiałsię.
–Ha,ha,ha,bardzośmieszne!–odparłaironicznie,odrywającsięodniego.
–Cieszyszsię?–zapytał.
–Wsumie…tak.Będęmusiaławyrobićsobiedowód.
–No,terazjużjesteśdorosła,tomusisz!–nabijałsięzniej.
– Ej… przestań, znalazł się staruszek, jesteś raptem o rok starszy ode mnie.
Wielkiemimecyje!–odwdzięczyłamusiętymsamym.
–No…–odrzekł,kiwającgłową.
Wgłowiemubuzowałoiczuł,żeodrobinęsięwstawił,aleniebyłpijany.
–Wiesz,jaksobiepomyślę,żejutromusimywracać…–Posmutniała.
–Niemyślterazotym!–powiedziałstanowczo.
–Dlaczego?–Zdziwiłasię.
– Co ty robisz? – krzyknęła, gdy Marek wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju.
Położył ją delikatnie na łóżku i kazał czekać. Maria była zaskoczona takim obrotem
sprawy.
– To nie idziemy spać? – spytała nieświadoma jego zamiarów. Co on znów
wymyślił?Pogłowieprzechodziłyjejróżnescenariusze.
Marek podszedł do szafki, na której stało radio, i włączył je. Puścił stację
z wolnymi kawałkami, delikatnie przyciszając muzykę. Zabrał po drodze z szafki
świeceizapaliłkilka,kładącjenanocnymstoliku.
Mariaobserwowałagoiniewierzyławto,cowidzi.
Czyon?Czyonmazamiar…?Czyonmazamiarmnieuwieść?
Słowa stawały jej w gardle. Na ciele poczuła dziwne łaskotanie i była coraz
bardziejpodekscytowana,boprzeczuwała,cozachwilęsięstanie.Gdyjużwszystko
przygotował,podałjejrękę,bywstała,izaczęlitańczyć,wtaktpiosenki,któraleciała
zradia.
– To teraz będziemy tańczyć? – zapytała z nutą zawiedzenia. Marek nic nie
odpowiedział,przytuliłjąmocnodosiebieiprowadziłwtańcu.Czułsięinaczejniż
zwykle.Jegodziewczynabyłatakblisko,czułzapachjejperfum,oszałamiających,nie
mógł się opanować. Jej delikatna jedwabista w dotyku skóra zniewalała go. Maria
przylegaładoniegoswoimipiersiami,awnimrosłocorazbardziejpożądanie.
Niewytrzymał,odchyliłgłowęispojrzałjejprostowoczy.Ujrzałwnichblask
świec i odbicie siebie samego. Zaczął ją całować, a ona nie opierała się, domyśliła
się, że jednak to część planu. Planu, który prowadzi do tego, co przewidywała.
Wyczuła jego dłonie na swoich pośladkach i pomyślała, że wcześniej tego nie robił.
Ichpocałunkistawałysięcorazbardziejnamiętneisoczyste,agdywpiłsweustawjej
szyję,poczuładreszcznacieleiogarniającąjąfalępodniecenia.
Taknatoczekała…
Wrażliwanadotykszyjadawałaodczuciebłogiegostanu.Oderwałsiępochwili
i spojrzał na nią, nic nie mówiąc. Wziął ją ponownie na ręce i zaniósł do łóżka.
Położyła się na delikatnej satynowej kołdrze i obserwowała go. Położył się obok
ipowolizacząłjąrozbierać.Podjegodotykiemcaładrżała.Nicniemówili,poddali
sięchwili.Rozpiąłjejsukienkę,apotemstanikijegooczomukazałysięjędrnepiersi,
wktórychutonął.Ściągnęłagwałtowniejegoczarnąkoszulę,aonzdjąłspodnie.Jego
ręce posunęły się tam, gdzie wcześniej mu nie pozwalała, ale dziś, teraz wyraźnie
poczuła na to chęć. Przesuwał swoją dłonią coraz niżej i niżej. Ostrożnie zdjął jej
bieliznęiwsunąłdłońpodjejpupę…Zadrżała.
Spojrzałnaniąiwyszeptał:
–Kochanie,chcesztego?
Mariadotknęłarękąjegotwarzyioznajmiła:
–Chcęciebie…–izaczęłagocałować.
Marekpochwiliusiadłnałóżkuisięgnąłdoszafkipoprezerwatywę.Szybkoją
założyłiwróciłdoniej.Patrzyłnajejnagieszczupłeciałoirozpierałogopożądanie.
Znów zaczął ją pieścić i całować. Jego ręka powędrowała w dół i znalazła ujście,
wktórewsunąłpalec.Zacząłnimcorazszybciejruszać,aMarięażpodnosiłodogóry
zpodniecenia.Wstrzymywałaoddech,byzamomentgłębokojezsiebiewypuścić.Gdy
poczuł, że jest już rozpalona i gotowa, nachylił się nad nią i rozchylił jej nogi. Cały
płonął,pragnąłjej,chciał,byjejpierwszyrazbyłwyjątkowyibyzapamiętałagojak
coścudownegoinieziemskiegozarazem.
Na moment się zatrzymał i obserwował ją. Leżała naga i czekała na tę chwilę
z zamkniętymi oczyma. Cała się trzęsła, więc nie czekał dłużej i położył się na nią
swym ciałem. Pomógł sobie ręką i wszedł w nią cały. Najpierw powoli, delikatnie,
zwyczuciem,apóźniejcorazśmielej.
Maria przygryzła wargę. To był moment krótki, ale bolesny. Nie myślała o tym.
Uczucia, które ją ogarnęło, nigdy wcześniej nie przeżywała. To było tak przyjemne
iniespotykane.Niemyślała,żemożnataksięczuć.Ichruchybyłypłynne,kołysalisię
raz szybciej, raz wolniej. Czuli swoje ciała przyklejone do siebie. Kochali się
namiętnieizwielkimpożądaniem.Dawaliupustswoimemocjom.
Mariimomentamibrakowałotchuwpiersiach.Całowałagoicałyczasbyłojej
mało. Oszalała z miłości. Długo i szaleńczo napawali się swoimi ciałami. Marek
wchwiliuniesieniaprzytrzymałjązapupę,bymusięniewyrwała.Wszedłwniątak
głęboko,jaktylkodałradęiodleciał.Maria,widzącto,poczuła,żezbliżasięrozkosz,
jakiej nie dał jej nikt, i wbiła mu swe palce w plecy. Krzyczała, gdy orgazm
przeszywałjejciało…
Powszystkimleniwiewyszedłzniejipołożyłsięobok,zdyszanyiwykończony,
aleusatysfakcjonowany,żewreszcienastąpiłtenmoment,naktórytakdługoczekał…
Wartobyło.
Mariaodwróciłasiędoniegoiprzytuliłaswoimnagim,gorącymciałem.Byłcały
mokry,onateż.Sercejejwaliłoidochodziładosiebie,gwałtownieoddychając.Czuła
się spełniona, szczęśliwa. Spojrzała na niego i pogładziła jego twarz ręką. Ich usta
wokamgnieniupołączyłysię.Tepocałunkibyływyrazemmiłościioddania.
Gdyjącałował,wydawałojejsię,nie,byłategopewna,żenadająnatychsamych
falach,jakbybylijednością.
–Kochamcię!–wyszeptałamudoucha.
–Ijaciebiekocham!–odrzekłipocałowałjąwczubekgłowy.
– Przed snem wzięli prysznic, teraz już razem, nie kryjąc się z niczym, zero
wstyduiskrępowania.Długoniemoglizasnąć,rozpamiętującwydarzenie,któremiało
miejsce niedawno. Było już późno, oboje ziewali ze zmęczenia, ale sen nie
przychodził. W żyłach nadal buzowała adrenalina. Księżyc zaglądał im do okna,
świeciłjasno.Byłjedynymświadkiemichmiłości.
Wczesnym rankiem Maria obudziła się pierwsza, przyglądała się swojemu
ukochanemu. Wyglądał tak słodko i seksownie zarazem. Przypomniała sobie, jak ją
dotykałipieścił.Chciałakrzyczećzeszczęścia.Niewierzyławto,cosięstało.Ale
stało się! Tak! Gdyby mogła, ogłosiłaby całemu światu, że kocha i jest kochana.
Postanowiła sobie, że teraz wszystko się zmieni, na lepsze, na pewno. Powie
owszystkimrodzicom,żenadalsąrazem,żejestcałymjejświatemiżeniepozwoli
sobie, by to oni decydowali o tym, z kim może się spotykać, a z kim nie. Jest
pełnoletnia i może decydować o sobie już sama. Nie mogą jej niczego zabronić. Tak
zdecydowała.
Wyjechali po śniadaniu. Droga do domu zatłoczonym i dusznym pociągiem była
niezmiernie męcząca. Łucja odwiozła ich na dworzec swoim malutkim
samochodzikiem.Mariibyłosmutno,żewyjeżdżają,najchętniejzostałabytunadłużej.
Pasujejejtomiejsce,kochagóry.Wracając,wspominaliswojewędrówki,niebywałe
krajobrazy,widokzachwycającychTatriszczytówpokrytychśniegiempomimolata.
Marekwspominałteżznienawidzoneprzezniegokomary,którewieczorowąporą
dawałymusięweznaki.Mariaśmiałasięwówczaszniego,bojejniegryzły.
–Wszystkokiedyśsiękończy–pomyślała,wpatrującsięwokno.Przedoczami
miała migawki uciekającej natury, pozostającej w tyle. Mimowolnie przyszło
przygnębienie.Tedwatygodnieminęłyszybko,zbytszybko.
Czyczekająnanią?Tęsknią?Wątpię!
Powrótdoszarejrzeczywistościnieuśmiechałsięjej.Obawiałasię,jakrodzice
zareagują.
Wracałazmieszanymiuczuciami,aleprzeszczęśliwa.Przeżyłachwile,którychnie
zapomni,dokiedybędzieżyć.
Marek czuł, że jego życie nabrało sensu. Jest zakochany po uszy
wnajwspanialszejdziewczyniepodsłońcemidotegoterazjestjegonaprawdę,cała
jegoitylkojego.Nasamąmyślodoznaniach,jakiezniąprzeżył,robiłomusięgorąco.
W przedziale tym razem siedzieli wygodnie, nie było ścisku, tylko towarzystwo
niezbytdobrane.Samistarsiludzie,narzekający,chrapiącyirozmawiającytylkootym,
nacoktojestchoryinacoumrze.Noiprzebijalisięjeszczeilościąchorób,totalna
masakra. Przyglądali się im, dziwnie uśmiechając. Pewnie było im żal ich młodego
wieku. Próbowali nie zwracać na to uwagi. Przytuleni, często ucinali sobie drzemki,
gdytylkobyłotomożliwe.
– O Boże, mój tata! – oznajmiła z niepokojem Maria, wyglądając przez okno
wpociągu.
Byławyraźnieporuszona.Nieumawialisię.Owszem,mówiłamu,kiedywraca,
ale nie spodziewała się, że po nią wyjedzie. Spanikowała, jak zawsze. Myślała, że
wezmątaksówkęinajpierwpojadądoMarka,apotemonasamawrócidodomu.
–Spokojnie,jazaczekam!–oznajmiłMarek,zdumionyjejzachowaniem.
Obiecywałasobie,żejużniebędąsięukrywać.Zmroziłoją,niewiedziała,jaksię
zachować.Izrobiłato,cozwykle.
–Muszęichnatojakośprzygotować…–tłumaczyłasobie.
Idopierowtedywyjawiimswojąsłodkątajemnicę.
Antoni czekał cierpliwie na powrót córki. Przyjechał wcześniej. W tym czasie
zjawił się już jeden pociąg z Zakopanego, ale jej w nim nie było. Teraz kolejny raz
wypatrywał jej i był pewien, że musi w nim być. Stęsknił się za swoją córeńką.
Postanowiłzrobićjejniespodziankę.Nadworcusilniewiało.Wieczórbyłchłodny,po
południowejburzy,jakaprzeszłanadmiastem,oziębiłosię.Sporailośćosóbwyszła
jużzpociągu,ajejnadalniebyło.
MariaucałowałaMarkaipożegnałasięznim,obiecując,żezadzwoni.
Jużtraciłnadzieję,kiedyujrzałjąwychodzącąposchodkachzpociągu.
–Marysiu,tutaj!–krzyknąłzadowolonyAntoni.
–Cześć,tatuś,cotytutajrobisz?!–zapytała,udając,żedopierogozauważyła.
–Przyjechałempociebie,jakpodróż?
–Wporządku,idziemy?–ponaglałago.Niechciała,byzauważyłwychodzącego
zpociąguMarka.
Znówdałaplamę.
Cozniąjestnietak?
Niepotrafidotrzymaćsłowanawetsobie.
–Jestemtchórzem–pomyślaławduchu,idącdosamochodu.
–Cocijest?–zapytał,gdywracali.
Zauważył,żejestjakaśnieswoja.
–Nic…nic…zmęczonajestem–tłumaczyłasię.
Minęwprawdziemiałanietęgą,aleniezpowoduzmęczenia.Dobrzewiedziała,
cojesttegopowodem.
Wdomuczekalijużzkolacją.Zkuchnidobiegałyzapachy,jaknajejnosbyłoto
spaghetti,najlepszedaniepodsłońcem,amamaumiałazrobićtakie,jaklubi.Krystyna
przywitała się z córką trochę opieszale, ale zawsze. Nawet bezinteresowny
iegoistycznybraciszekpowitałjąserdecznie.Przykolacjirozmawialijakzadawnych
czasów.Wszyscybylidlasiebiemiliizuwagąsłuchalisiebienawzajem.
Mariaopowiadała,jakbyłowgórach,baczącnasłowa,bysięniezdradzić,zkim
chodziłanatewyprawy.Coprawdarazjejsięwymsknęło,aleszybkowytłumaczyła,
żetozŁucją.Byłazadowolona,żesięniąinteresują.
–Takpowinnobyćzawsze–myślała.
Kołodziesiątejwyszładosiebiedopokoju.Przedpójściemspaćzerknęłajeszcze
natelefon,dwanieodebranepołączeniaodMarka.
–Aniechto…–powiedziała,złanasiebie,bowyciszyławcześniejkomórkę.
Icisnęłatelefonnałóżko.
–Cojanajlepszegowyprawiam?
Nietakmiałobyć.MuszęporozmawiaćjutrozMarkiemiprzeprosićgo.Źlesię
zachowałam na dworcu, teraz gryzło ją sumienie. Wszystko będzie ok. Na pewno,
będzieok…–powtarzała,patrzącprzezokno.
Na dworze się uspokoiło, wiatr przepędził chmury i nawet gwiazdy wyszły,
a z oddali widać było księżyc, nadal w pełni, tylko dzisiaj już lekko pomarańczowy.
Przedsnemostatnirazobiecałasobie,żedaradę,potrafi…izasnęła.
Marek długo czekał na telefon, myślał, że się odezwie, ale nie doczekał się.
Wyraźnie go to zasmuciło. W domu przyjęto go ciepło i z radością. Cały wieczór
przesiedzieli wszyscy razem. Opowiadał im, jak było w górach. Że bardzo mu się
podobawZakopanem,górskiklimatipanującetamzwyczaje,itradycje,noijedzenie
przypadło mu do gustu. Wszyscy słuchali go z podziwem, jak opowiadał nie tylko
owyprawach,aleioswojejdziewczynie.Określałjąwsamychsuperlatywach.Byli
zdumieni.
Marekubolewałtylkonadtym,dlaczegotaksięzachowała.
Tymjednaksięniechwalił.Jesttymwszystkimjużtrochęznużony.
Niechcenaniąnaciskać,aleileżmożna?
Miał ogromną nadzieję, że będzie dobrze, bo nie wyobrażał sobie bez niej
życia…Jużnie!
NazajutrzranoMariawczesnymrankiemmusiałaiśćzrodzicamidokawiarni.
– Urlop się skończył, więc teraz trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty –
stwierdziłaKrystyna.
DoMarkawysłałatylkosms-a,żeodezwiesiepopołudniu.Ruchwkawiarnibył
niewielki, ale mimo to Krystyna z uporem kazała Marii pomagać. Dzień dłużył się
wnieskończoność.Upałbyłniedozniesienia.
Tegolatatochybanajgorętszyokres,atozawszesierpieńbyłnajcieplejszy.
Maria stała oparta o parapet w kuchni i wyglądała przez okno. Ojca nie było,
pojechałpotowar.
–Jaktugorąco–złościłasię.Kiedyjejniebyło,zepsułsięwiatrakwiszącypod
sufitem i teraz była tu sauna. Koszulka lepiła się jej do ciała, a szorty najchętniej by
zdjęła.
MyślałaoMarku,nicnieodpisał,czyżbysięobraził?
Niechciaładoniegodzwonićzpracy.Jeszczektośmógłbypodsłuchać.
Po całym gorącym, męczącym dniu wieczór przyniósł ukojenie. Zrobiło się
przyjemnie.Letniwietrzyk,morskabryzasprawiły,żenareszciebyłoczymoddychać.
Słońce chyliło się ku zachodowi i zachwycało swoim wyglądem. Jego promienie
zatapiały się w morskiej głębinie i odbijały od lustra wody różnymi kolorami, od
złotegopociemnobordowy.
Wzdłuż plaży Marek spacerował ze swoją dziewczyną, trzymając ją za rękę.
Niekończąca się plaża, gorący piasek, szum fal i letnia morska woda opłukiwała ich
bosestopy.
Maria po całym dzisiejszym dniu miała dość. Nogi ją bolały od stania za ladą
inietylko,tobyłogorszeniżwędrówkapogórach.OsiedemnastejKrystynapozwoliła
jejwyjść.Wtepędypobiegładodomu,podrodzezatelefonowaładoMarkaiumówili
się na wieczór. Szybki prysznic, letnia niebieska sukienka z krótkim rękawem,
wpośpiechupodlanekwiatynabalkonie,zmordowanegorącymsłońcem,nakarmienie
zgłodniałego po całym dniu Filemona, kartka pozostawiona na kuchennym blacie
zinformacją,żewychodziiniedługowróci,ijużbyłagotowadowyjścia.Trochęto
trwało,aleudałosięitymrazemsięniespóźniła.
Marek czekał koło molo i wyglądał Marii, kiedy się pojawi. Stęsknił się za nią
imiałochotęjąprzytulić.Teżmazasobąciężkidzień.Dzisiajjegobraciawypłynęli
w kolejny rejs. Bladym świtem wstał, by ich pożegnać i odprowadzić na przystań.
Mglisty poranek, wielkie kutry rybackie, uwijający się rybacy i niezliczona ilość
ptactwanadbrzeżnegotoobrazekporannegowypadunadzatokę.
Jego oczekiwanie zotało wynagrodzone, gdy zobaczył Marię wśród innych
spacerowiczówciągnącychnamolo.Szłacałarozpromieniona.Blondwłosyotulałyjej
ramiona, a letnia sukienka ukazywała jej zgrabną sylwetkę i jeszcze ten cudowny
uśmiech,gdygozobaczyła.Marekoddałbyzaniegowszystko.
Patrzyła na niego i wyraźnie cieszyła się, że go widzi. Przytulił ją mocno do
siebie i poczuł, że wszystkie złości i obrazy nic nie znaczą, gdy jest blisko. Zamknął
oczyibyłwinnymświecie,lepszym,przyjemniejszym;toonaswojąosobąsprawiała,
żetaksięczuje.
Maria obejmowała go równie mocno. W myślach pojawił się obraz ostatniego,
szaleńczego wieczora. Wspominała go z przyjemnością. Jego bliskość wynagrodziła
całezmęczeniedniemdzisiejszym.Podałamuswojądłońipociągnęłazasobą.Zeszli
na piaszczystą plażę. Gorący piasek masował im stopy, wprawiając ich ciała
w cudowną rozkosz. Spoglądali na morze i ptaki krążące nad jego taflą. Usiadły
wszystkie na wodzie i płynęły wraz z nią. Co chwilę nurkowały i wyławiały drobne
rybki.Białemewynatlebłękitnegomorzawyglądałyjakbiałelilienaoczkuwodnym.
Nagle zerwały się wraz z wiatrem, robiąc przy tym dużo krzyku, i poszybowały
w niebo, jednym kluczem, jak na zawołanie. Skupiły się w jedno i okrążały plażę,
zataczając koła, i znów dobijały do morskiej tafli, i tak na okrągło, bez ustanku,
niestrudzenie.
Nawetniespostrzegli,kiedydotarlinaskrajplażynawydmypodlasem.Drzewa
szumiałyikołysałysięwtaktwiatru.Słońcejużdawnozaszło,anamorzupozostała
czerwona łuna zatopionego kręgu. Zrobił się półmrok i plaża opustoszała. Z oddali
słychać było tankowiec, który właśnie przepływał przez zatokę, wielki, dymiący
igłośny.Usiedlinapiachupoddrzewami.
– Nie jest ci zimno? – zapytał Marek, opierając się o konar drzewa
przewróconegopewnieprzezwiatr.
–Nie…–odpowiedziała.
Rozłożyła się wygodnie na ciepłym piasku, a sukienka delikatnie powiewała jej
na wietrze, odsłaniając smukłe kolana. Rozmowa się nie kleiła. Maria bała się
poruszyć temat wczorajszego przyjazdu, a Marek też widać nie miał na to ochoty.
Stwierdziła,żeskoroniejestnaniązły,żetakpostąpiła,topocopsućsobiehumor,
lepiejcieszyćsięchwilą,wkońcuniestałosięnictakiego,cobymogłoichrozdzielić.
–Chodźdomnie,czemusiedzisztakdaleko?–zapytałzdziwionyiwyciągnąłdo
niejrękę.
Nie czekała i za moment była przy nim. Spojrzała mu w głąb oczu, chciała
dostrzecznanejejiskierkiwjegoźrenicach.
–Są–pomyślałaiuśmiechnęłasię.
Marekodebrałtojakzaproszenieinienamyślającsię,pocałowałją.
Jego czułe usta rozpalały ją od środka. Poczuła podniecenie takie samo jak
wgórach,kiedytostalisięjednością.
Marek zaczął ją dotykać, przemierzając swoją dłonią jej ciało, a ona czuła, że
płoniezmiłości.Całującjąwszyję,wyszeptałjejdoucha:
–Pragnęcię,Marysiu!
– A ja ciebie! – odpowiedziała i pozwoliła, by kontynuował to, co zaczął. Nie
myśleli, chcieli przeżyć to jeszcze raz. Delikatnie położył ją na piasku i nachylił się
nadnią,spoglądającnaniązgóry.
–Jakaśtyśliczna!–powiedział.Zaczęlisięcałowaćcorazszybciejizachłanniej,
tak że chwilami brakowało im tchu. Natarczywie i w pośpiechu rozbierali się
nawzajem, aż pozostali całkiem nadzy. Marek spojrzał na jej ciało i zapragnął jej
jeszczebardziej.Jegoprzyrodzenieniedawałomujużanichwilidonamysłu,pchało
go w jej stronę i przyciągało niczym magnez. Leżeli na swoich ubraniach, ogarnięci
falązmysłów.Podosłonąnocykochalisięszalenieiwręczbrutalnie,niezważającjuż
tymrazemnaból.Daliupustswoimpragnieniominiezaspokojonejżądzy.
Już po wszystkim długo leżeli nieprzytomni z wrażenia. Zapomnieli o bożym
świecie.Otym,żejużpóźno,żeporawracać,żerodzicebędąsięonichmartwić.Nic,
kompletnienicterazichnieobchodziło,próczsiebiesamych.
Marek zapragnął się wykąpać, a Maria nie miała nic przeciwko. Słona woda
obmywała ich nagie ciała po burzliwych chwilach. Skąpani w blasku gwiazd
odbijających się od wody, pływali beztroscy i szczęśliwi. Figlowali, śmiali się,
krzyczącnagłos,jakdobrzeimrazem,żesąwolni,żeświatnależydonichiżestawią
czoła wszystkim i każdemu z osobna. Obejmując się, wyznawali sobie miłość
i przyrzekali, że będą ze sobą na zawsze i o jeden dzień dłużej. Kompletnie stracili
poczucieczasu,niezdającsobiesprawy,żedochodzipółnoc.
Nocbyłatakaciepła,przyjemnaibeztroska.Mariachciała,bytachwilatrwała
w nieskończoność. Igraszki wodne wykończyły ich na dobre, zmęczeni, zmordowani
wodnymiekscesamipołożylisięnapiasku,okrywającsięubraniami.Wtuleniwsiebie
ogrzewalinawzajemswojeciała,obsypującsięgorącymipocałunkami,któreniemiały
końca.
– Gdzie byłaś? Pytam się? – krzyczała Krystyna. Naskoczyła na córkę już
wprzedpokoju.
– Ja…, ja… – Zbita z tropu i nieprzygotowana na przesłuchanie Maria nie
wiedziała,copowiedzieć.
Nie myślała, że matka zaskoczy ją o tej porze. Była pewna, że jeszcze wszyscy
śpią. Wiedziała tylko, że przesadzili. Zasnęli zatopieni w cieple swoich ciał, budząc
sięnadranem.Zmarznięci,zdezorientowani,aleszczęśliwi.
Poranek był boski. Świeże powietrze, śpiew ptaków, szum fal dobijających do
brzeguiprzepięknywschódsłońca,noiukochanyobok,czegóżtrzebawięcej…Chyba
tylkominyniezadowolonejmatkipopowrocie.
–Cośmisięwydaje,żemusimypoważnieporozmawiać–ciągnęłaKrystyna.–
Marszdoswojegopokoju–dodałaiwskazałarękąschody.
Minęmiałaprzerażającą,niepanowałanadsobą.Marianigdywcześniejjejtakiej
nie widziała. Przestraszyła się i pobiegła do siebie, nic nie mówiąc. Budzik stojący
obokłóżkawskazywałgodzinęczwartątrzydzieści.
– Rany boskie, ile godzin! No nic dziwnego, że się wściekła – pomyślała
iroześmiałasię.
Wbrewwszystkiemucieszyłasięztego,cojąspotkałoimiaławszystkogdzieś.
–Tomojeżycieisamabędęonimdecydować–powiedziałastanowczosamado
siebieiposzłapodprysznic,zmyćzsiebietonypiasku.
Wykąpana,alenadalsenna,padłanałóżkojakdługaiwmigzasnęła.
Marek dotarł do domu trochę później. Dom był zamkniety, ale chłopak miał na to
sposób. Chował dodatkowy klucz pod donicę z jałowcem, tak na wszelki wypadek.
Zaszedłdokuchniinapiłsięwodyzkranu,byłspragniony,aleodziwoniebyłgłodny.
Poszedł do siebie, usiadł na skraju łóżka i zadumał się. Myślał o Marii i o tym, co
wydarzyłosięprzedkilkomagodzinami.Uśmiechałsięsamdosiebie.Położyłsię,ale
sennienadchodził.
Wpokojubyłojasno.Miałniewielkiiskromnypokój,raptemczterynacztery,ale
jak dla niego w sam raz. Jasne ściany powiększały go optycznie. Lubił w nim
przebywać,tobyłjegoazyl,miałtuwszystko,swojądeskękreślarską,naktórejrobił
projekty, osobne biurko do nauki i oczywiście niewielke pojedyncze łóżko. Zasnął
dopierokołoszóstej.
–Wstawaj,chybaniemaszzamiaruspaćdopołudnia?–oznajmiłaKrystyna,stojąc
w drzwiach Marii pokoju. – Czekam na dole – dodała i zamknęła z hukiem za sobą
drzwi.
Wyraźnie nadal była zniesmaczona jej wczorajszym albo dzisiejszym powrotem
dodomu.
–No,toterazmisiędostanie!–pomyślaławduchu.
Przeciągnęła się parę razy i zeskoczyła z łóżka, założyła na siebie szlafrok
iwyszłanabalkon.Spojrzaławdal,nawzburzonemorze.Widaćponim,żedzieńnie
zapowiadasiępogodnie.Wiatrrozdmuchałjejwłosyizrobiłosięjejzimno.Jużmiała
wejść do środka, gdy kątem oka spojrzała w dół i dostrzegła Filemona wracającego
zapewneteżznocnejwędrówki.
–Noproszę,wdałsięwemnie!–uśmiechnęłasięizawołałakota.
Niereagował,szedłospale.Napewnowygłodniałyizmęczony.Wygramoliłsię
natarasiułożyłsięwkłębekpoddrzwiamidoogrodu.
Myśli Marii krążyły teraz tylko wokół rozmowy z mamą, musi w końcu
powiedzieć jej o Marku. Nie może tego odwlekać w nieskończoność. Męczy ją to
itrapi.Niechceżyćwkłamstwie,itakjużzabrnęłazadaleko.
Zastanawiałoją,dlaczegomamaotejporzejestwdomu.
Czemuniejestwpracy?
Szybko się przebrała i zbiegła na dół do kuchni. Krystyna siedziała za stołem
ipiłakawę.Nawidokcórkijejtwarzspoważniała.Mariausiadłazastołeminalała
sobieherbatyzdzbanka,upiłapółkubka.
–Możeterazpowieszmi,gdziebyłaścałąnoc?–surowymgłosemzapytała.
Patrzyłananiązgóry.
–Przepraszam…–wymamrotałapodnosem.
Siedziałanakrześlejakstruś,jakmyszpomiotłą,atakamiałabyćodważna.
–Chcęwiedzieć,gdziebyłaśizkim?Rozumiesz?
–ByłamuMagdy…–wyrwałosięjejnapoczekaniu.
–Tak…?Todziwne…Dzwoniłamdoniejiniewidziałasięztobą–oznajmiłaze
złością.
–Ale…
– Co ale… dlaczego kłamiesz? Nie tak cię wychowałam, ile ty masz lat
dziewczyno?!–krzyczałacorazgłośniej.
Mariaczuła,żewzbierawniejgniew,izdenerwowałasiętymisłowami.
–Kłamię,boztobąinaczejsięnieda…–powiedziałazwyrzutem.
–Ach,tak…topowiemci,żerozmawiałamwczorajzojcem,nieomieszkałamteż
zatelefonowaćdociotkiCelinyiwszystkojużwiem–oznajmiłazdumąnatwarzy.
Upiłałykkawyiczekała.
–Cowiesz?–zakpiłaMaria.
Byłacorazbardziejwzburzona.
–Wiem,żenadalspotykaszsięztymchłopakiemibyliścierazemwZakopanem.
Okłamałaśmnie!!!
–Nieokłamałam,tylkoniepowiedziałamciprawdy–przełknęłaślinęipoczuła
wsobiesiłędowalki–alboteraz,albonigdy.–ByłamzMarkiemprzezostatnirok
i na urlopie też, nigdy z nim nie zerwałam ani nie zamierzam tego robić! Zrozum to
wreszcie!–wykrzyczałajejprostowtwarz.
Nagle poczuła ulgę, wydusiła z siebie to, co leżało jej na sercu od dawna.
Odważyłasięinieżałuje.
–Tysmarkulo,jakśmiesztakdomniemówić!–Matkapodniosłagłos,ażwłosy
zjeżyłysięjejnagłowieiomaływłos,aniezaczęłabyichsobierwaćzezłości.
Wymachiwałarękoma,krzyczała,żeMariajestkłamczuchą,wyrodnącórką,żenie
możenaniąpatrzeć,żeniewie,wkogosięwdała!Itd…itd…
Lawinasłówniemiałakońca.
Mariasłuchałainiedowierzaławłasnymuszom,zacoonajejtaknienawidzi?!
Mówi, że chce dla niej jak najlepiej, ale tak naprawdę chce dobrze tylko dla
siebie!Chce,abycórkażyłapodjejdyktando,robiławszystkowedługjejwoli.Niktza
nią nie przeżyje życia drugi raz. Maria jest inna, całkiem inna i nie jest jej wina, że
matcewżyciucośniewyszło.
– Skoro byłam i jestem ci, wam, kulą u nogi, to dlaczego mnie nie oddałaś…!
Miałabyś wtedy życie takie, jakie sobie wymarzyłaś. Byłabyś szczęśliwa… Masz do
mnie pretensje za swoje zmarnowane życie, za popełnione błędy! Trzeba było się
postawićinasiłęrobićswoje,anieterazdzieciwinićzaporażkiżyciowe!–ciągnęła,
ażbrakłojejtchu.
Krystyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia, wyglądała jak
marmurowy posąg z zastygłą w grymasie zdziwienia miną. Nie wiedziała, co
powiedzieć,tesłowawustachcórkizaskoczyłyją.
Chwilęmilczała,aleniedługo.
– To ja wszystko poświęciłam, by was wychować na ludzi, a wy mi tak
odpłacacie!? – wykrzyczała swój żal. – Nie zmarnujesz sobie życia, tak jak ja!!!
Rozumiesz? – ciągnęła nieprzerwanie. – Masz wszystko, czego inni mogą ci tylko
pozazdrościć…
–Atynie?–przerwałajejMaria.–Maszwspaniałydom,rodzinę,kochającego
męża,biznes,więcococichodzi???Nierozumiem!–wykrzyczaławściekła,wstała
zkrzesłaipodeszładookna,odwracającsiędomatkityłem.
Niemogłajużnaniąpatrzeć,miaładość.
–Towszystkojesttwojegotatusia,niemoje!
–Cotymówisz?–odwróciłasięzaskoczonatym,cousłyszała.
Chybasięprzesłyszała?Toznaczy,żeichmałżeństwototylkofikcja?Aonaijej
rodzeństwosąjejczęścią?
–Zawszerobiłamtak,jaktwójojciecchciał…Wszystko!
–Itomojawina?–zdziwiłasięMaria.
–Nie,ale…
–Aleco?Bonicztegoniepojmuję?Skorobyłociźle,czemunieodeszłaś?Tylko
wieczne kłótnie i pretensje! Czy ty nigdy nie byłaś szczęśliwa z ojcem, z nami? –
zapytałazdruzgotana.
–Byłam,oczywiście,żebyłam,mimotego,żepoświęciłamsięrodzinie,byłam.
Ale twój ojciec mnie zranił i chociaż starałam się mu wybaczyć, to nigdy nie
zapomniałaminaszemałżeństwojużnigdyniewyglądałotak,jakdawniej…–Wjej
głosiesłychaćbyłorozpacz,podparłarękomagłowę.
–Cooncizrobił?–zapytałazaskoczonaizaniepokojona.
– Twój ukochany tatuś mnie zdradzał, podczas gdy ja zajmowałam się domem
idziećmi.Ciebiejeszczenaświecieniebyło,gdychciałamodejść.Błagałmnie,bym
tegonierobiła,przepraszał…Musiałamwtedywyjechaći…–Głosjejsięurwał.
–Ico?No,mów!–ponaglałaMaria.
– Uległam… bo… dowiedziałam się, że jestem z tobą w ciąży, i nie miałam
wyjścia!–mówiłazbólem.
Do Marii nie docierało to, co do niej mówi. Była pewna, że matka kłamie, że
zmyśla, by obarczyć winą ojca, ale w jej oczach pojawiły się łzy i naprawdę się
wzruszyła.Nigdywcześniejniewidziałajejtakiej,niemiałapojęcia,żebyłojejtak
ciężko.
Dlaczegodowiadujesięotymdopieroteraz?Dlaczegoprzedniątoukrywali?
Terazzrozumiała,żetoonastanęłajejnaprzeszkodzie,przezniąkisiłasięwtym
związku.Todlategocałyczaswyładowywujesięnaniej…zaniego…?!
Cośjejwtymcałymzeznaniuniepasowało.Podskórnie,intuicyjniewyczuwała,
żematkaniemówijejwszystkiego,alebyłatakprzejęta,żeniedrążyłatematu.
–Czemujanicotymniewiem?–pytała.
– A skąd masz wiedzieć? Żyjesz w świecie fantazji, że wszystko jest piękne
iwspaniałe,atakniejest!!!
– To nieprawda! – Oburzyła się. – Chcę żyć po swojemu i nawet jeśli będę
popełniać w życiu jakieś błędy, to będą to moje błędy, nie twoje! – próbowała jej
tłumaczyć.
– Zawsze wszystko miałaś, myślisz, że co on może ci dać? – zdenerwowała się
ponownie.–Wszyscyfacecisątacysami!–dodała.
– W życiu można do czegoś dojść! Jak możesz już teraz wiedzieć, że on jest
ibędzienikim?–Nieznaszgo…
– Wystarczy mi, że wiem, z jakiej rodziny się wywodzi. Rodziny biedaków. –
Chceszklepaćbiedęcałeżycie?–Spojrzałananiązpolitowaniem.
–Anawetjeśli,toco?–rzuciłaironicznie.
–Tychybaniewiesz,comówisz?!Jakniewiadomonacoprzeznaczyćostatnie
pieniądze, czy na chleb, czy zapłacić rachunki? Wiem, co mówię! Napatrzyłam się
przez całe życie, jak rodzice ledwo co wiązali koniec z końcem i ty chcesz takiego
życia?–ciągnęładalejKrystyna.–Niepozwolęnato!!!Cobyludziepowiedzieli?–
wydukała.
– Co mnie obchodzą ludzie? I dlaczego nigdy nie opowiadałaś mi o dziadkach,
choćtylerazycięprosiłam?Iuważasz,żemającpieniądze,maszlepszeżycieniżtwoi
rodzice?–zapytała.
– Powiedziałam i zdania nie zmienię! Nie będziesz się więcej z tym chłystkiem
spotykać,niebędziemyzojcemwasutrzymywać!–zagroziła.
–Cotymówisz,jakichnas?Skończymyszkołęipójdziemynastudia…awogóle
tozachowujeszsię,jakbymmiałapopełnićmezalians.Nieżyjemywśredniowieczu!
–Nierozumiesz?–przerwałajej.–Nieczekacięznimżadnaprzyszłość!Bedzie
rybakiemjakjegoojciecibracia,chceszskończyćjakjegomatka?
Odetchnęłagłębokoipokiwałagłowązniechęcią.
– A skąd wiesz, że jest im źle? Że nie są szczęśliwi? A powiem ci, że są, i to
bardzo!Niewidziałamjeszczebardziejkochającychsięludzi,mimoprzeciwnościlosu
wspierają się i radzą sobie, wychowali wspaniałych synów i teraz oni się nimi
opiekują. To jest prawdziwe poświęcenie, a nie całe życie wyrzuty! – odpyskowała
iznerwówzaczęłaprzechadzaćsiępokuchni.
W brzuchu jej burczało z głodu, ale nic by teraz nie przełknęła, miała bardziej
ochotęzwrócić,byłojejniedobrze.
– Nie bedziesz mi tu prawić morałów! Dosyć tego! Wczoraj rozmawiałam
z ojcem i albo zakończysz tę miłostkę, albo idziesz do nowej szkoły! – postawiła
suroweultimatum.
–Co?–Mariakrzyknęłazprzerażenia.
–To,cosłyszysz!
–Niezrobiszmitego!Gdybyśtylkochciałagopoznać,nawetniewiesz,jakion
jest!
Mariawysuwałaostatniepozytywneargumenty,abytylkouchronićsięodtego,co
dlaniejzaplanowali.
– Nie interesuje mnie to! Powiedziałam, nie będziesz spotykać się z tym
biedakiem,przecieżontylkonatoliczy,bywkraśćsiędobogatejrodziny!–ciągnęła
zpogardą.
–Nieprawda!–zawołaławrozpaczyMaria.–Ontakiniejest!!!–Broniłago,jak
mogła.–Maambicję,chcebyćarchitektem.
–Tak,ciekawezacopójdzienastudia?–zakpiłamatkaidolałasobieponownie
kawy,aręcecałejejsiętrzęsły.
–Dostaniestypendium,napewno…
– Koniec, kropka, postanowione! – przerwała jej, nie chciała już dłużej tego
słuchać,botoonamiałarację,jakzawsze.–Wybieraj:albozakończysztęznajomość,
albo wyjeżdżasz w góry do ciotki Celiny. W Zakopanem jest bardzo dobre liceum
plastyczne,tamzapomniszotym,jakmutam…mniejszaztym,izobaczysz,ktomiał
rację! Zapomni o tobie, prędzej niż myślisz. To dla twojego dobra, zrozum! –
tłumaczyła.
– Jak możesz mi to robić? Nie dajesz mi szansy, nie dajesz nam szansy być
szczęśliwymi,toniesprawiedliwe!–wykrzyczałacałaroztrzęsiona.
–Kiedyśmipodziękujesz!
–Zaco?Zato,żezniszczyłaśmiżycie!?
–Nieprzesadzaj!–zmarszczyłabrwi.–Przejdzieci!
– Sama nie wierzysz w to, co mówisz… – odpowiedziała ledwo słyszalnym
głosemirozpłakałasię.
–Uspokójsięinieróbscen,słyszysz?!–uciszałająKrystyna.
– Czy ty nie rozumiesz, że ja go kocham?! Kocham go!!! To nie jest jakaś tam
przelotnamiłostka,jaktookreśliłaś!Onjestdlamniecałymświatem!–mówiłaprzez
łzy.
– Tylko ci się tak wydaje… – mówiła matka, niewzruszona jej płaczem. –
Spotkasz jeszcze wielu zamożniejszych i bardziej pasujących do ciebie chłopców,
zobaczysz!–Byłapewnatego,comówi.
Marianiewytrzymała,głowajejpękałaimiaładośćtejrozmowy.Przetarłaoczy,
ostatnirazspojrzałanamatkęipowiedziała:
– Nienawidzę cię, rozumiesz!? Nienawidzę!!! – wykrzyczała jej prosto w twarz
iwybiegłazkuchnizhukiem,potykającsięnaschodach.Pobiegładoswojegopokoju.
Zamknęła się na cztery spusty. Leżała na łóżku, rycząc jak bóbr. Słyszała, jak
Krystynapochwiliwyszłazdomu.Nabudzikudochodziładwunasta.Zaoknemzrobiło
sięciemnoizbierałosięnadeszcz.Całydzieńprzepłakała,byłazałamana.Komórka
jejdzwoniłakilkarazy,aleniebyławstanieodebraćtelefonu.
Comiałabymupowiedzieć?
–„Tokoniec,bomoirodzicetoludziebezserca”.
Miała mętlik w głowie. Była zrozpaczona. Kątem oka widziała, że na dworze
szaleje burza. Nic a nic ją to nie obchodziło, nie robiło na niej żadnego wrażenia,
chociażpaniczniebałasięburz.Światzawaliłsięjejwjednejchwili,anasamąmyśl,
żebędziemusiałapowiedziećotymMarkowi,robiłosięjejmdło.
– Boże, za jakie grzechy?!!! Za jakie grzechy? – powtarzała w kółko. Po kilku
godzinachbyłacałkiemwyczerpanaizasnęła.
Wieczórnadszedłszybko.Kołoszóstejwstałazłóżka.Wszystkojąbolało,głowa,
plecy,ręce,anajbardziejserce.
Zastanawiałasię,czyabymożesięjejtośniło.Spojrzaławlustro,któredosadnie
odpowiedziałojejnapytanie.Podkrążone,zapuchnięteoczy,całeczerwoneodpłaczu,
sugerowały, że to nie był sen, a surowa rzeczywistość. Do głowy przyszła jej myśl
oucieczcerazemzMarkiem.Tylkodokąd?Izacobędążyć?Aszkoła?Cozrobią?Jak
mutopowiedzieć?
– Złamię mu tym serce! A może się wyliże? Co ja bredzę? – Popukała się po
głowie.–Amożeudawać,żeznimzerwałamipozwoląmituzostać?
Bezsensu.Tokoniec…Mojeżyciejestskończone!!!
Wyjrzała przez okno. Zza chmur wyzierało niepozorne słońce. Nie dla niej, dla
niejzaszłojużnazawsze.Poburzyniebyłojużśladu.Zaciągnęłazasłony.Wpokoju
pociemniało.
Towszystkoniemasensu!
Jużnicnigdyniebędzietakiejakdawniej,takiejakchciała…Jakchcieli…
Przemogła się i zadzwoniła do Marka. Kiedy usłyszała jego głos w słuchawce,
omałocosięnieporyczała,poprosiłagoospotkanie.
Marekucieszyłsię,żewkońcudoniegooddzwoniła.
Martwił się przez cały dzień, czemu się nie odzywa. Miał nadzieję, że nie stało
sięniczłego.
W domu panował spokój. Poranna kłótnia była już tylko złym wspomnieniem.
Była sama. Zeszła do kuchni, nalała sobie wody z dzbanka i wypiła duszkiem całą
szklankę,byłaspragniona.Padałazgłodu,wgłowiesięjejkręciło,awdomujakna
złość nie było niczego do jedzenia. Chwyciła suchą bułkę i zjadła parę kęsów.
Zarzuciłasweterekiwyszłazdomu.
Marekczekałnaniąnaplaży,tamgdziezwykle.Uśmiechnąłsię,kiedyjąujrzał.
Wyglądałaśliczniewzielonejsukience,zpotarganymiprzezwiatrwłosami;dlaniego
zawszebyłapiękna.
–Cosięstało?–zapytałzmartwiony.
Oczymiałapodpuchnięte.Natychmiastskojarzył,żemusiałapłakać.
–Lepiejniepytaj!–odparła.
Tonjejgłosuniesugerowałniczegodobrego.
–Dlaczego?
Nicnieodpowiedziała,usiadłanapiaskuispuściłagłowę.
Marekusiadłobokiczekał,ażcośpowie.
Niestety,siedziałasmutnaiczymśprzerażona,aonniemiałpojęcia,dlaczegojest
wtakimstanie.
–ProszęcięMarysiu,powiedzcoś.–Niewytrzymałiwziąłjązarękę.
Mariapoczułaciepłydotykjegodłoniiautomatyczniedooczunapłynęłyjejłzy,
rozpłakałasię.Zakryłarękąusta,boniemogłasobieztymporadzić.
Marekwystraszyłsięnienażarty.Objąłjąramieniem,aonaprzylgnęładoniego
ichlipałapodnosem.
–Uspokójsię,proszę,ipowiedz,cosięstało.Czypokłóciłaśsięzmamą?
Pokiwałatylkogłowątwierdząco.Niebyławstaniemówić,wgardleugrzęzłajej
gula.
–Takmyślałem!–odrzekłisampokiwałgłową.
–Toznaczy,żepowiedziałaśjejonas?–pytałdalej.
Ponowniekiwnęłagłową.Caładygotała.
–Zimnoci?
–Toniezzimna…–wyszeptała.–Niepozwalająmisięztobąspotykać–słowa
ledwoprzeszłyjejprzezgardło.
Teraz on zaniemówił. Wiedział, czuł, że kiedyś to nastąpi. To oznaczało tylko
jedno…
Teraz,kiedysąsobiebliżsiniżkiedykolwiekbyli,maodejść?
Toniemożebyćprawdą!
Niezgadzasię!
Poczuł, że traci grunt pod nogami i nie miał pojęcia, co powiedzieć, jak się
zachować.
Miałpoprostuodtakwstaćiodejść?Niepotrafi,nieumie,niechce…
–Dlaczegonicniemówisz?–zapytała,widzącwjegooczachstrach.
–Przecieżwiesz!
–Niewiem,powiedzmi–ponaglałago.
–Wiedziałem,żetakbędzie.–Popatrzyłnaniątakjakośsmutno,zwyrzutem.–
Atynie?–zadrwił.
–Jakto,wiedziałeś?!–zapytałazdumionajegosłowami.
–Acobyło,gdybyłemuciebie?Jakzostałempotraktowany,jużniepamiętasz?
–Pamiętam,pamiętam–przerwałamu.
–Jużwtedywywnioskowałem,żekiedyśzabrniemyzadalekoi…
–Ico?Iterazżałujesz?
Zasmuciłasię.
–Nietomiałemnamyśli.
–Aco?
–To,żeterazbędzienamciężej…Nierozumiesz?
–Rozumiem,ale…gdybycofnąćczas,postąpiłabymtaksamo.Chciałaminadal
chcęztobąbyć!–mówiłaszczerze.
– Ja też i… Nawet jeśli przeczuwałem, że to nadejdzie, to i tak nie żałuję!
Żałowałbym,gdybymniespróbował…–tłumaczyłsię.
–Icoteraz?
Spoważniał.
–Niewiem!Aleniepowiedziałamcinajważniejszego.Prawdopodobniewyjadę,
zmienięszkołę…
–Jakto?
–Atakto.MatkachcemnieprzenieśćdoliceumwZakopanem.
– Co?! – oburzył się. – Niemożliwe! Jak oni mogą… przecież jesteś już
pełnoletnia!
–Nieznaszmojejmatki.Jakonasięnacośuprze,toniemazmiłuj!
–Niewierzę!–podrapałsiępogłowie.
Nadworzepociemniało.Wiatrsięwzmógł.Kompletnietegoniezauważyli,byli
skoncentrowaninasobiedotegostopnia,żeniestrasznybyłimwiatr,zimnoczymrok.
Plażabyłapuściuteńka.Konarydrzewuginałysiępodnaporemwiatru.Zrejsuwracały
kutry rybackie po całodniowym połowie. Niezliczona ilość ptaków już ich witała,
zataczającwpowietrzukoła.
–Wiem,tostraszne…–westchnęła.–Alenicnatonieporadzę.
–Niemożeszsięimprzeciwstawić?–wyrwałomusięniespodziewanie.
–Mogę,alecotoda?Itakzrobią,cobędąchcieli…,przecieżnieucieknęzdomu.
–Notak!–przyznałjejrację.
–Nienawidzęichzato!
–Niemówtak…–poprosił.
–Dlaczego?–rozzłościłasię.
–Bototwoirodzice,chcądlaciebiejaknajlepiej.
–Cotymówisz?Chybasamwtoniewierzysz?!–zdziwiłasię.
–Ajednak!–przytaknął.
–Nierozumiem…Stajeszpoichstronie?
–Nie…tylko.
–Tylkoco?–oburzyłasię.
–Chciałempowiedziećci,żenaichmiejscupewniemiałbympodobnydylemat.
–Jakiznówdylemat?!
–Nierozumiesz,żechcądlaciebiekogośinnego,ajużnapewnoniewtejchwili,
maszdopieroosiemnaścielat!Jeszczeszkołynieskończyłaś,bojąsię!–wyjaśnił.
–Myślisz?
–Jatowiem!
–Jaksobieztymporadzimy?
Spojrzałananiego.
–Jakośwytrzymamy,przecieżbedzieszprzyjeżdżać?
–Nochybatak?!
Iwtuliłasięwjegoramiona.
Długosiedzieliwmilczeniu.Mariabyłabezradna,jejświatległwgruzach.Dla
niejtoniebedzietylkorozłąka.Czekająnowaszkoła,nowemiejsce,nowiznajomi…
Lubiswojąszkołę.
–Dlaczegoonimitorobią?–zastanawiałasię.
–Muszęjużiść,późnosięzrobiło,aniechcęznówdostaćochrzanuodmamy–
powiedziała,choćchciałaczegoinnego.Najlepiejzostałabytuzniminiewracałado
domujużnigdy.
–Jateżmuszęiść.
Wstalizpiaskuipożegnalisięczule,obiecując,żezobacząsięniebawem.
Marek wracał do domu przygnębiony. Miał totalnego doła. Nie był na to
przygotowany.
Itoteraz,kiedybylizesobątakblisko,bliżejniżkiedykolwiek.
– Jak ja to wytrzymam? – powtarzał w myślach. – Masz ci los. Całe życie pod
górkę! Szlag by to trafił! – przeklinał w duchu. Spieszył się, bo obiecał mamie, że
wrócinakolację.
–Cocijest,jesteśchora?–zapytałzdziwionyjejminąFranek.
–Nie,aledziękizatroskę!–odparłaMaria,bujającsięwfotelu.
Byłazaskoczona,żeośmieliłsięzareagować,widzącjąwzłymnastroju.Wrócił
z pracy wcześniej i był głodny. Też był zdziwiony, że przesiaduje w domu, a nie
pomagarodzicomwkawiarni.
Słońce przypiekało mocno jak na czwartą po południu. Znów powróciły upały.
Mariabujałasięwswoimwiklinowymfotelu,arozłożonyparasoldawałjejskrawek
cienia.Odkilkudnichodziłajakstruta.Niemiałaochotychodzićdo„Muszelki”,choć
mama nalegała. Udawała chorą. Za tydzień wyjeżdża do ciotki. Rodzice załatwili
wszystkie formalności związane z przyjęciem do nowej szkoły, a z mieszkaniem
u wujostwa nie było najmniejszego problemu. Najbardziej ucieszyła się Łucja, choć
nierozumiałapowodu,dlaktóregoMariamusiałazmieniaćszkołę.
Mariawielokrotniepróbowałaporozmawiaćzojcem,nadaremnie.Corazwięcej
iczęściejpopijał,awstanienietrzeźwymniemożnabyłosięznimdogadać.Raztylko
wysilił się i powiedział, że zmiana klimatu dobrze córce zrobi, zupełnie jak gdyby
rozchodziłosiętuojejzdrowie.Wzburzyłyjąjegosłowa.
Więcej nie wracali do tematu. Widać, było mu to na rękę. Straciła do niego
wszelkiezaufanie.Toniebyłjużtensamczłowiek,cokiedyś.Niezauważyła,jakprzez
ostatni rok się zmienił. Fakt faktem miał już koło sześćdziesiątki i stał się nerwowy,
posiwiał, do tego zrobił się wybuchowy i Maria bała mu się cokolwiek powiedzieć.
Zawsze miała w nim wsparcie. Niegdyś pełen wigoru, optymizmu, pogody ducha,
troskliwy, zabiegał o nią, o jej plany, marzenia, potrzeby. A teraz było mu wszystko
jedno, co się z nią stanie. Umywał ręce, nie mogła już na niego liczyć. Straciła
wsparcie, które do tej pory w nim miała. Poczucie bezpieczeństwa rozsypało się jak
domek z kart, pozostały zgliszcza i smak porażki… Dlatego Maria najbardziej ze
wszystkiegochciałazniknąć…
Właściwie stało się tak na jej własne życzenie. Doszła do takiego przekonania,
gdy wiele razy chciał z nią porozmawiać, a ona unikała go, bo wydawało się jej, że
teraz,gdymachłopaka,torozmowazojcemniejestjejjużtakpotrzebnajakkiedyś.
Miałateraznowegopowiernika,adwóchniepotrzebowała.
To Markowi żaliła się ze swoich problemów, kłopotów w szkole, zmartwień
iwogóle.Iterazmiałazaswoje.Ponositegokonsekwencje.
TaksamobyłozMarkiem.Możegdybyprzyznałasięwcześniej?
Możebyłobyjejłatwiej,uniknęłabyzmianyszkoły,bowśrodkurokuszkolnego
niktsięprzecieżnieprzenosi.Wszystkietemyślidręczyłyjąprzezcałyczas,niemogła
sobieznimiporadzić.
WidziałasięzMarkiemparęrazy.Niebyłytojednakudanespotkania.Każdygest,
każdesłowoprzychodziłoimztrudem.Wświadomościmieliperspektywędłuższego
rozstaniaitego,jaksobieztymporadzą.Każdeprzeżywałotonaswójsposób.
Czy ich nastoletnia, młodzieńcza miłość, tak świeża, niczym nieskalana jest
wstanieprzetrwać?
Wmawialisobie,żetak,żewszystkobędzieok,żedadząradę.Tedwalataszybko
miną, skończą szkołę, pójdą na studia, może na tę samą uczelnię. Jednak tych
niewiadomychbyłozbytwiele.Pozostawałajedynienadzieja…
Spragniona poszła do kuchni napić się czegokolwiek. Franek siedział za stołem
iwsuwałodgrzanyobiad.
–Marniewyglądasz…–wycedziłprzezzęby.
–Itakteżsięczuję…–odpowiedziałazesmutkiemnatwarzy.Podeszładostołu
inalałasobiekompotuowocowego,którywcześniejzrobiła.
UsiadłanaprzeciwFrankaiprzyglądałasię,jakzapetytemzjadapokoleikawałki
mięsaiodsmażaneziemniaki,mlaszczącprzytymniemiłosiernie.
– Ja bym na twoim miejscu nie dał tak łatwo za wygraną – powiedział, nie
przerywającsobieposiłku.
–Tak?Acowedługciebienibymamzrobić?!–odburknęłamu.
–Postawićsię,udawaćirobićswoje.
Kończyłjeść.
–Udawałamprzezostatnirok…icomitodało?!Itakwyszłonajaw.Przecież
wiesz,żeprosiłam,błagałam,alemamabyłabezwzględna.Bezmojejzgodywypisała
mniezeszkołyiwysłałapapierydociotki.
–Żeteżciociazgodziłasię,tegonierozumiem?
–Aktowie,czegojejnaopowiadała?–żalącsię,ciągnęładalej.–Tydałbyśradę
takudawać?–zapytała.
– Cały czas to robię! – wymamrotał niespodziewanie pod nosem. Sam się
zastanawiając,dlaczego.
–Copowiedziałeś?
–Nic…nic…–rzuciłkrótko.
–Dobrzesłyszałam,maszcośdoukrycia?
Franekniewiedział,gdziepodziaćoczy.Zapomniałsięizagryzałterazwargę,tak
byłzmieszany.
Patrzyła na niego i dziwiła się, że w ogóle z nią ot tak rozmawia. Wsześniej
niezbytsięniąinteresował,niemówiącjużoszczerejrozmowie.
Czyżbysięzmartwił,żewyjeżdża?
Amożeboisię,żerodzicecałąswojąuwagęskupiąteraznanim?
Przedewszystkimmama.Krystynamusiałazawszemiećkozłaofiarnego,awtym
przypadkupozostanietylkoonnapoluwalki.Pewnietomuniewsmak.Niemartwiła
siętym.Bardziejinteresowałoją,cotakiegobraciszekmadoukrycia.
–Przesłyszałaśsię…
–Nieudawaj,mów!–ponaglałagozniecierpliwiona.
Wyglądałosowiale,trochęnazmęczonego,alebyłzadbany,tomusiałaprzyznać.
Wogólemiałaprzystojnegobrata.Dziewczynynapewnosięzanimoglądały.
Szatyn,zdłuższymiwłosami,zaczesanymialboulizanyminabok,niczegosobie.
Tylkonigdygojeszczezżadnąniewidziała,nawetnamieście.
–Dajmispokój!–naburmuszyłsięinalałsobiekompotu.
Przez okno zaglądało słońce. Dotarło już do zachodniego okna i jego promienie
wlewałysiędośrodka,padającnastół,przyktórymsiedzieli.
–Aletyjesteś!Tojaztobąotwarcieoswoichsprawach,atyco?–Walsię!–
krzyknęłaordynarnieichciaławstaćodstołu,kiedywycedził:
–Itakniezrozumiesz!
–Czegoniezrozumiem?Niedajeszmiszansy!
Zapomniała na chwilę o swoich problemach, zajęła się w tej chwili sprawą
dociekaniatajemnicyswojegobraciszka.Nieodpuszczałamu,ciągnęłagozajęzyk.
Skołowany i niezdecydowany, czy jego długo skrywana tajemnica może ujrzeć
światłodzienne,bałsię.Dotejporyudawałomusię,przyzwyczaiłsię,żeniktsięnim
nieinteresuje,niewtrącawjegożycie,nieprześwietla.Ibyłomuztymdobrze.Ateraz
miałbytowszystkozaprzepaścić.Latastarań,zmagańzsamymsobą!Dusiłtowsobie
odtylulat,ażdziw,żesięjeszczeniepokapowali,niedostrzegli,żejestinny,żema
swójświat,doktóregoniedopuszczawszystkich.
– Czemu taki jesteś? Nigdy ze mną nie rozmawiasz, a ja już nie jestem małą
dziewczynką!–tłumaczyła.
–Zauważyłem–pokiwałgłową.
Niemiałpojęcia,jakzacząć.Przełknąłślinę.
Najbardziejobawiałsię,żebędązniegoszydzić,wyśmiewać,żepostąpiąznim
podobnie jak z Marią. Że wejdą w jego życie z buciorami i będą próbowali go
ustawiaćimówićmu,jakmażyć,postępować.Najbardziejbałsię,żeprzepadnieto,
cozbudował,iżezostaniezniczym,albo–cogorsza–gowydziedziczą.Choćtymto
jednaknajmniejsięprzejmował.Wiedział,żerodziceliczą,żetoonprzejmiekiedyś
rodzinnybiznes,choćniktnigdyniezapytał,czygotointeresuje.
Czychciałbysiętymzająć?
Ma inne poglądy na życie, inny punkt widzenia, nie chwali się tym, dlatego nikt
niemamunicdozarzucenia.
Maria inaczej niż on podchodziła do tych spraw. Potrafiła się postawić, choć
nieudolnie,aczkolwiekrobiłato,stawiałaczołoproblemom,broniłaswoichideałów.
Aon?
Nikomusięniezwierzał,niedzieliłsięproblemami.
Amożenadszedłczas,bytozmienić?Bysięwypłakaćnaczyimśramieniu?!
–Nacotyczekasz?–zapytałazdziwiona.
Nadalniewydusiłzsiebiesłowa.
–Idę!–rzekłaznecierpliwionadogranicwytrzymałościiwstałaodstołu.
–Zaczekaj!–poprosił.
Niechciał,bysobieposzła.Byłgotowy.Skorozabrnąłjużtakdaleko,toniemoże
sięterazwycofać.Ktowie,czymiałbyjeszczedrugątakąokazję,bywyznaćprawdę?
Usiadła.
Spojrzałnaniąipowiedziałprostozmostu:
–Myślisz,żetotakieprosteprzyznaćsię,żejestsięgejem.
Słowa same popłynęły mu z ust, z taką lekkością, a jednocześnie z pokorą
wgłosie.
–Co?!–Ażotworzyłaustazezdziwienia.
–To,cosłyszałaś…
Już się nie bał, czuł ulgę, ale też skrępowanie, bo nie wiedział, jak Maria
zareaguje.
–Toznaczy…Notegotosięniespodziewałam!–palnęła.
–Wiedziałem,żeniezrozumiesz!
Spuściłwzrok.
–Niepowiedziałam,żenierozumiem…
Franek zapatrzył się w okno. Było mu wszystko jedno, czy go rozumie, czy nie.
Sam nie wiedział, dlaczego wyznał jej prawdę. Może dlatego, że usilnie i z uporem
nalegała?Wiedziałjedno,żejaktosięwyda,maprzechlapane.
MariazniedowierzaniemiwlekkimszokuspoglądałanaFranka.Terazwydałjej
się na miejscu. Jest inny, zawsze był, wcześniej nie przywiązywała do tego wagi.
Wtymmomenciedotarłodoniej,jakbardzosięmyliła,jakoceniałagopopozorach.
–Wiesz,cieszęsię,żejesteśzemnąszczery!–powiedziaławyraźnieigłośno.
–Icoztego?Jużpomnie–wydusił.
–Dlaczegotakmówisz?Janiemamnicprzeciwkotwojejorientacji,skorojestci
ztymdobrzeijesteśszczęśliwy,tominicdotego.
–Niemożliwe,takiesłowaztwoichust…–powiedziałzaskoczony.–Zmądrzałaś
ostatnioiwydoroślałaś.Nawetniezauważyłemkiedy.
–Nowidzisz,braciszku!
Uśmiechnęłasię.
–Powinniśmysobiepomagać,aniebyćprzeciwkosobie…
–Tylkopamiętaj.
–Wiem,wiem…–przerwałamu.–Niewygadam,nieobawiajsię.
–Dzięki,siostra!
Wstał,wziąłzesobątalerz,odniósłdozlewuiwychodzączkuchni,uśmiechnął
siędoniejjaknigdydotąd.
Mariapierwszyrazwżyciupoczuła,żemabrata.Byłazniegodumna.
– Kto by się spodziewał? – powiedziała sama do siebie. Siedziała za stołem
idumała.
Naglejakbumerangpowróciłamyślowyjeździeiznówposmutniała.Zaparędni
wyjeżdża na drugi koniec Polski. Jej życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni,
całkowicie.Nowaszkoła,nowiznajomi.Acozestarymi?
Fakttendobiłjąostatecznie.Marek,jaknazłość,nieodzywałsię.Czyżbyomnie
zapomniał? Przed wyjazdem musiała zobaczyć się jeszcze z Magdą, to było dla niej
oczywiste.
Nazajutrz, koło południa, zadzwoniła do Marka i umówili się na wieczór.
Krystyna nie protestowała przeciwko jej wyjściom, wiedząc, że córka wkrótce
wyjeżdża. Według niej i tak to już nie miało żadnego znaczenia, czy Maria się z nim
jeszczezobaczy,czynie.
Odtamtejporynierozmawiałyzesobą.Mariachciaławtensposóbudowodnić
jej, jak bardzo ją krzywdzi. Co nie znaczyło, że Krystyna miała wobec niej jakieś
skrupuły.Coto,tonie!Zojcemzamieniałatylkozdawkowezdania,żebyniebyło,że
się obraziła. I tak wiedziała, że myśli podobnie jak mama, tylko się do tego nie
przyznaje.Zasłaniałsięnią,bylebytylkotegonieokazać.
Późnympopołudniembyławumówionymmiejscunaplaży.Czekałanaswojego
chłopaka, który jeszcze nim był. Usiadła na ciepłym piasku i powtarzała w myślach
słowa,którezamierzamupowiedzieć.Trudnojejbyłosięskoncentrować.Nadmorzem
panowałstosunkowodużyruch,gdyżdlawieluosóbulubionąporąbieganiapoplaży
z pupilami był właśnie wieczór. Donośne szczekanie i nawoływania o aport
przeszkadzały jej. Nie mogła zebrać myśli. Wiatr poczynał sobie zuchwale z jej
włosami. Denerwowało ją to. Była jednym kłębkiem nerwów. Dziś ostatni raz widzi
się z Markiem, była zdołowana. Patrzyła na morze, na przypływające i odpływające
fale.Będziejejtegobrakować,tegowidoku,tegomiejsca…domu…
–Cześć,Marysiu!
Obejrzałasięwystraszona.
– Cześć – odpowiedziała zaskoczona jego słowami. Zapatrzona w dal, w ogóle
niezauważyła,kiedydoniejpodszedł.Usiadłobok,takiśliczny,pachnący.Jejzmysły
szalały. Nie mogła mu się oprzeć, chciała się do niego przytulić, pocałować. Te
ostatniechwilerozłąkitodlaniejprawdziwagehenna.
Marekcałądrogęzastanawiałsię,cobędziedalej.Jaksobieporadzi?Niechciał,
bywyjeżdżała.Niewyobrażałsobie,żeniebędąmoglisięspotykać…
Objął ją ramieniem i poczuł jej ciepło. Przez głowę przeleciała mu myśl, że to
ostatni raz, że Maria jutro wyjeżdża. W sercu czuł smutek, ale nie okazywał tego.
Próbowałukryćtoprzednią,bynieczułasięjeszczegorzej.
–Nicniemówisz?–Spojrzałnanią.
Wyglądałanaprzygnębioną.
–Jakjasobieporadzębezciebie?!–odpowiedziałapytaniem.
–Niemartwsię,daszradę,damyradę.
–Mówiszpoważnie?
Twarzjejmomentalniepojaśniała.
–Oczywiście,żetak.Zobaczysz,wszystkobędzieok.
Marekmówiłjedno,amyślałdrugie.
Nadnimifruwałymewy,zataczałykręgi,skrzeczącwniebogłosy.Ucieszyłasięna
tesłowaiprzytuliładoniego,całującgowpoliczek.
Zachodzące słońce odbijało się na ich twarzach, a jego promienie zatapiały się
wzłocistychwłosachMarii,tworzącmajestatycznąpoświatę.
Marekprzyglądałsięjejijużzaniątęsknił.Jesttakblisko,ajużtakdaleko.Ten
ostatniwieczórnaplażybyłniezapomniany.Nieliczyłosięnic…nikt.Tylkotuiteraz,
inieubłagalniemijającegodziny.
–Boże,cojaturobię?!Cojanajlepszegowyprawiam?Chcęzniknąć,teraz,zaraz,
natychmiast!!!
Zamknęłaoczyizadręczałasięmyślami,apytaniasamesięnasuwały.Oczywiście
nieznałananieodpowiedzi.
Pociąg do Zakopanego wypchany był po brzegi. Dzięki Bogu, znalazła miejsce
siedzące. Zdruzgotana i przerażona siedziała w przedziale. Chciała ryczeć, chciała
wracaćdodomu,doMarka.Wsercuczułauciskiniepokój.Wpatrywałasięwokno,
niezważającnaludzisiedzącychobok.Byłojejwszystkojedno.
MyślałaoMarku,czyichmiłośćjestprawdziwa?
Czyprzetrwatępróbęczasu?
AmożeKrystynamiałaracjęiwyjdzie,żeniebyłjejwart?
Niedopuszczaładosiebietakichmyśli.Próbowałanasiłęwyprzećje.Obiecali
sobie tego ostatniego wieczoru, że ta rozłąka ich nie rozdzieli, a zbliży za każdym
razem, gdy Maria będzie przyjeżdżać. Obiecywali sobie, że spróbują, dadzą sobie
szansę, nie zaprzepaszczą tego, co jest między nimi. Długo nie mogli się rozstać, to
była agonia. Ostatni pocałunek, ostatnie dotknięcie dłoni, ostatnie „cześć” i wreszcie
ostatniespojrzenie.Wszystkotobyłojakprzybijanieostatniegogwoździadotrumny.
Pół nocy przepłakała, niewyspana z podkrążonymi oczyma jechała na dworzec.
Wdrodzebłagałaojca,abycośzrobił.Alejegomilczenieiłzywoczachmówiłysame
za siebie. Żadna decyzja podejmowana w domu nie należała już do niego. Stał się
marnymczłowieczkiem,słabym,zduszonymistłumionymprzezKrystynę.
Cosięznimstało?
Nierazzastanawiałasięiniemogłapojąć,jakmożnabyłosiętakzmienić?Czym
to jest spowodowane? Co takiego się stało, że dał się omamić Krystynie do tego
stopnia?
Możemananiegohaka?Czasemmyślisobie,żetomajakiśzwiązekzniąsamą.
Dawniej ojciec ją popierał, wstawiał się za nią, a teraz nic, kompletnie nic.
Wcześniej stronił od alkoholu, obecnie wieczorami degustuje wszelakie trunki.
Wyglądatotak,jakbymiałcośnasumieniualbogorzej,jakbywiedziałcoś,zczymnie
potrafi sobie dać rady. Bądź co bądź miała nadzieję, że ojciec się opamięta i dojdą
z Krystyną do porozumienia. Wyjeżdżając, schodzi im z drogi, więc jeden powód do
kłótnimajązgłowy.
Zapatrzyła się w uciekające za oknem obrazy i na krople spływające po szybie.
Natura tak jak i ona płakała, płakała razem z nią, utożsamiała się z bólem.
Wmiędzyczasiedostałasms-aodMarka,napisał,żejużtęskniiżeteczterymiesiące
zlecąszybko,takżeanisięobejrzyiSylwestraspędząrazem.Pisałjeszcze,żebędzie
cudownieiżejąkocha…
W jej oczach pojawiły się łzy, a w mostku poczuła znów ucisk. – „To serce” –
pomyślała–„jestzłamane”.
– Jak ja sobię poradzę? Nowa szkoła, nowi ludzie. Obce praktycznie miejsce,
możenieażtakbardzo,alejednak.
–Masakra,totalnamasakra–powiedziałanagłosidopierowówczasspostrzegła,
żetoniebyłyjużjejmyśli…Mariamówiłagłośnootym,oczymrozmyślała.
Starszapanisiedzącaobokodezwałasiędoniejsłowami:
–Maszrację,drogiedziecko,jużdawnotakniepadało.
Mariauśmiechnęłasiędoniej.Gdybywiedziała,ocotaknaprawdęjejchodziło.
Cojąspotkało.
Towarzyszka podróży wyglądała na miłą. Była gustownie ubrana,
w ciemnogranatowy kostium, z czarną torebką na ramieniu. Zwłaszcza srebrzyście
białe włosy przykuły wzrok Marii. Zastanowił ją fakt, dokąd taka staruszka jedzie,
wdodatkuzupełniesama.
Zamknęła oczy, bardzo chciała zasnąć. Dzień był senny. Panujące warunki na
dworzeispadekciśnieniadawałyosobieznać.
Maria spojrzała na pozostałych pasażerów, z którymi siedziała w przedziale.
Oprócz siwiuteńkiej pani obok siedziało młode małżeństwo, a naprzeciw grupka
młodych ludzi. Widać, że większość prawdopodobnie wracała z wakacji czy urlopu.
Opaleni, wyluzowani, zadowoleni… Tylko ona smutna i… szkoda gadać, nic tylko
usiąśćipłakać.
Rozejrzałasię.Przedział,wktórymjechała,byłobskurny,stary,chybadawnonie
byłteżsprzątany,syftotal.
–Proszębilecikidokontroli–krzyknąłwesołokonduktordopasażerów.Pojawił
sięwpołowiedrogi.Podstarzałygrubasekpodwąsem.Zrobiłswojeitylegowidzieli.
Oparłagłowęosiedzenieizamknęłaoczy.Przypomniałasobiesłowakoleżanki,
które wypowiedziała na pożegnanie. Płakały obie. Długo rozmawiały, jakby chciały,
abywystarczyłotonacałytenczas,kiedyjejniebędzie.
Magda nie pojmowała, jak Maria mogła dopuścić do tego, by ją wypisali ze
szkoły,przecieżbyłajużpełnoletnia.
Okazało się, że to była ściema, mistyfikacja. Krystyna załatwiła to już dawno,
zaraz po zakończeniu roku szkolnego, a Maria dowiedziała się o tym przypadkiem,
dopiero przed samym wyjazdem. Krystyna wiedziała doskonale, co szykuje, i nic jej
niepowiedziała.Zrobiłatozajejplecami.Czemuściemniała,żepowodembyłwyjazd
zMarkiemwgóry?
Tak naprawdę zaplanowała to już dużo wcześniej. Tylko skoro wiedziała, że
córkanadalsięznimspotyka,czemuniezareagowaławcześniej?
Dałajejswobodęjeszczenachwilę.
Todoniejniepodobne!
AmożeAntonimiałnatowpływ?
Możedziękiniemumiałanajwspanialszewakacjewżyciu?
Niezdążyłaznimotymporozmawiać.
Cobytodało?
W głowie się jej nie mieścio, jak można być tak podstępnym, podłym
ibezwzględnymdlawłasnegodziecka.
Magda do samego końca nie wierzyła, że od przyszłego roku szkolnego będzie
musiałasamachodzićdoszkoły.
Kto jej pomoże? Wesprze? Z kim będzie się śmiać? Komu wypłacze się na
ramieniu?
Nie mogła tego przeboleć. Na pamiątkę wiecznej przyjaźni podarowała Marii
walkmana, który zawsze się jej podobał. Ma go ze Stanów, specyficzny z bajerami
iwjejulubionymczerwonymkolorze.Niechciałagoprzyjąć,alekoleżankanalegała,
więc ustąpiła. Uzmysłowiła sobie, że ma go przy sobie. Sięgnęła ręką do plecaka
i wydostała go. Założyła słuchawki na uszy i puściła piosenkę „Skłamałam” Edyty
Bartosiewicz.Uwielbiałajejpiosenki,jestjejwielkąfanką.
Drogaciągnęłasięniesłychanie.CałyczasmyślamibyłaprzyMarku.Zabrałaze
sobą jego zdjęcie, zrobione nad brzegiem morza. Stał uśmiechnięty, pełen życia,
optymizmu.
Coterazrobi?Czymyślioniej?Czybędzieczekał?Niezapomni?
Matyleobaw,rozterek,pytańpozostawionychbezodpowiedzi…
Czasemnachodzijąmyśl,żemożewyjdziejejtonadobre.
Trochęodetchnie.Możejejżyciezmienisięnalepsze?
UciotkiCelinyjestcałkieminaczejniżwdomu.
Anowaszkoła?
Podobnotoświetneliceumplastyczne.Odwiedzaneniegdyśprzezznanychidotej
pory sławnych malarzy, architektów, pisarzy jak choćby Stanisława Witkiewicza czy
JanaMatejkę.
Zmęczona i znużona podróżą zasnęła. Przebudziła się, gdy do przedziału weszła
młoda kobieta z dzieckiem, które wrzeszczało i płakało na całego. Na bank coś mu
dolegało albo po prostu było głodne. Zauważyła, że kiedy spała, w przedziale się
przerzedziło, kilku osób już nie było. Dziecko nie dawało za wygraną. Biedna
dziewczynaniewiedziała,corobić.Małynadalpłakałniemiłosiernieiniechciałsię
uspokoić.Naszczęściepochwiliwpadłanapomysłidałamusmoczek.
Eureka!Dzieckozamilkło!
Zapadłabłogacisza.Mariawyjrzałaprzezokno,przestałopadać,bylijużdaleko
oddomu,zatocorazbliżejjejnowego…
Koło trzeciej po południu zatrzymali się na dworcu w Krakowie. Maria
wyciągnęłazplecakakanapkizrobioneprzezmamęipostanowiłasięposilić.
Żeteżchciałosięjejranowstaćiszykowaćjejprowiantnadrogę.Nierozumiała.
Leczcóżtozmieniało?
Gdybypowiedziała:
– „Córeczko, nie jedź, nie musisz…” lub „Zapomnijmy o sprawie, bądź
szczęśliwa,zkimchcesz”–niestety,żadneztychsłówniepadło,niczegotakiegonie
usłyszała. Maria ucałowała ją tylko w policzek na pożegnanie i powiedziała, że
zadzwoni. Krystyna nie odezwała się ani słowem, stała w drzwiach i patrzyła, jak
córkaodjeżdżawstrugachdeszczu.Nieuroniłałezki,nieprzemogłasię,byłajakskała,
zimnajakryba.Bezduszna,powściągliwaizadufanawsobie.
Tojestmatka?Któramatkapostępujetakzeswoimdzieckiem?
Dlajegodobra?
Mariiniemieściłosiętowgłowie.Chciałazapomnieć.Oddziśmanowąrodzinę.
Alekanapkibyłypyszne!
PunktualnieoosiemnastejpociągzatrzymałsięnastacjiPKPwZakopanem.Nie
mogłaruszyćsięzmiejsca,zapatrzonawtłumludziprzemieszczającychsiępodworcu.
Serce waliło jej coraz szybciej, chciała uciec, ale nie miała dokąd. Najlepiej
zpowrotem,alepowrotuniebyło.Poczułatętniącybólgłowyiostatkiemsiłzmusiła
się, by wstać. Zabrała swoje rzeczy i udała się w kierunku wyjścia. W dusznym
pociąguroztaczałsięzapachpotu.Zemdliłoją,pomyślała,żejeszczechwilaizwróci
wszystko,codziśzjadła.
Wytrzymała. Stanęła nad schodkami, po których zaraz miała zejść. Miała
wrażenie,żejesttuporazpierwszy,żeprzyjechaławnieznane.Poprawiłaplecakna
ramieniu i postawiła pierwszy krok, drugi, a potem trzeci, i tak oto znalazła się na
dworcuwZakopanem.Wmiasteczku,któreodterazmiałostaćsięjejdomem.
Domem,wktórymnietylkobędziemieszkać,aleiuczyćsię,bawić,przebywać,
istnieć.
Wzięłagłębokiwdech,szarpnęławalizkęiruszyławstronękuzynki,któraczekała
jużnaniązniecierpliwością.Wmyślachpowtarzałasłowa:
–Damradę…totylkodwalata.Totylkodwa…
–Maryśka,nowstawajwkońcu,ilemożnaspać!–krzyczałazdołuŁucja.Dobrze,
żewczasowiczówjużniewielu,acicosą,jużdawnowyszli,zarazpośniadaniu.
–Cozauparciuchjeden…no!–mówiłasamadosiebie,wchodzącposchodach.
– Nie słyszysz, jak wołam? – zdenerwowana podniosła głos, stając w drzwiach
pokoju.
–Słyszę,słyszę.–Mariawymamrotałaspodkołdry.
– Już po dziesiątej, czekam na ciebie ze śniadaniem. A ty śpisz! –
zakomunikowałajej.
– No już, już. Pali się, czy co? – odburknęła i wstała z łóżka, przeciągając się
iziewając.
–Czekamnadole!–odparłaŁucjaizamknęłazasobądrzwi.
Mariastanęłaprzedlustremiprzeraziłasię.
Jakjawyglądam?
Boże!
Wczorajsza impreza z całą klasą przyniosła opłakany skutek w postaci
podpuchniętych oczu, siana zamiast włosów, bólu głowy i kapcia w buzi. Nie
namyślając się ani chwili dłużej, wlazła pod prysznic i zmyła z siebie wczorajsze
ogniskoweekscesy.Jeszczetylkotelefon.
– Gdzie moja komórka? Cholera jasna! Gdzie ją znów posiałam? No, jest! –
Wyciągnęłająspodpoduszkiizeszłaczymprędzejnaśniadanie.
–Jużjestem!–odparła.
– Widzę… Siadaj wreszcie. Miałyśmy dziś jechać na zakupy! Pamiętasz? –
oznajmiłaŁucja.
–Pamiętam,aleniewiem,czydamradę.Trochęwczorajprzesadziłam.–Maria
podrapałasiępogłowie.
–Októrejwróciłaś?–zapytałazaciekawionakuzynka.
–Kołotrzeciej…chyba…
–Towidać!
–Cotypowiesz?
Iwybuchnęłyśmiechem,takżerozległsiępocałejjadalni.
Porannesłońcewdzierałosięprzezszybywoknieiraziłowoczy.Siedziałyprzy
małymstoliku,bowszystkieinnebyłyjużuprzątnięte.
Wjadalniunosiłysięjużzapachyobiadu.Nadziś,zokazjipiątku,zaplanowane
zostałyplackiziemniaczaneześmietaną.Pycha!!!
–Cościnieidzie.–Zironiąwgłosiestwierdziłabardziejkuzynka.
–No,niebardzo,łebmipęka!–odpowiedziłaskacowanaimprezowiczka.
–Przyniosęcitabletkę.
IŁucjapobiegładokuchni.
Mariazrobiłaparęłykówherbatyispojrzałąnaprzysmakileżącenastole.Alena
samwidokjużjązemdliło.
–Niepotrzebnieczekałaśnamnie…–powiedziała,popijająctabletkę.
– Wiesz, że lubię z tobą jadać śniadania, przyzwyczaiłam się – powiedziała
zuśmiechemŁucja.
–Dzisiajniejestemzbytdobrymkompanem…–ciężkowestchnęła.
–Nieprzejmujsię,przejdzieci.–Tojazaparzękawę,atysobieodpocznij,ok?
Mariapodparłaobydwomarękomagłowęizamknęłanachwilęoczy.
Przeszedł ją dreszcz, pomimo że miała na sobie bluzę z kapturem i dżinsy.
Wczorajszanocnienależaładonajcieplejszychichybajązlekkaprzewiało.
– Jeszcze tylko choroby mi brakuje – pomyślała. – A dopiero co niedawno
wyleczyłamkatar.
Skrzyżowałaręcenastolikuiwsparłananichgłowę.
–Coty,śpisz?–wrzasnęłaŁucja,niosącdlasiebiekawę.
–Nie…jatylko…
–Widzę,żejestztobągorzej,niżmyślałam!–odparła.
–Niewypiłamdużo,alewiesz,żeniemogęmieszaćtrunków,bopóźniejmiźle.
Iniewiem,ktomipodałcośinnego.Jakgodorwę!!!–zdenerwowałasię.
–AmożetotentwójPatryk?Ajakwogólebyło,nicniemówisz?–spytała.
–Jakimój.Jakimój?–zbulwersowanapodniosłagłowę.
–Spokojnie,aleśtydziśnerwowa,jeszczecinieprzeszło?
–Nie!–ucięłakrótko.
–Tonicminieopowiesz?
Łucjapopijałakawęzmlekiem.
–Wiem,ococichodzi.Awięcmówięodrazu,nicniebyło–skwitowała.
–Kompletnienic?–zawiedzionakuzynkaciągnęładalej.
–No,przecieżmówię!
–Ok,ok.Imbliżejwyjazdu,tymbardziejjesteśpodminowana.
–Może…
–Popatrz,jaktenczasleci!
–No…
–Atakniedawnorozpakowywałaśswojąwalizkę.
Siedziałyjeszczedobrągodzinę,zanimjejprzeszłoizanimbyławstanieruszyć
sięgdziekolwiek.
–Notozbieramysię,co?–zapytała,kiedyniecopowróciładożycia.
–Tojaidępowóz…–odparłakuzynka.
Mariazabrałazesobąplecakizamomentczekałajużpoddomem.
– No to jedziemy, masz wszystko? – upewniła się zawsze pedantyczna starsza
siostra.
–Oczywiście!
Automatyczna brama na wjeździe otworzyła się przed nimi i dziewczyny
wyjechałyzpiskiemopon,ażsięzanimikurzyło.
Dlagościbyłaosobnafurtka.Całyterenwokółpensjonatubyłzagospodarowany
tak, by wszystkim dogodzić, a przede wszystkim wczasowiczom. Mieli do wyboru
drewnianą altanę, na której wisiały cudne kaskady kwiatów, taras z drewnianymi
stołamiiławami,anadnimparasole.Obokmurowanydużygrill,trochęjużstary,ale
dziękitemulepiejsięprezentuje.Placzabawdladzieci,wtymzjeżdżalnia,huśtawki
iniewielkieboisko.Zanimbyłoteżmiejscenaognisko.Dalejwgłębiposesjispory
placzajmujesadowocowyiwarzywnik.UlubionymmiejscemMariibyłastara,lekko
pochylonanalewybokgrusza,istojącapodniąmałaławeczka,naktórejdziewczyna
częstoprzesiadywała,rozmyślała,aleteżimalowała.
Przez ostatnie dwa lata pokochała to miejsce miłością czystą, pierwszą! Pobyt
tutajsprawił,żestałasięinnymczłowiekiem.Zmieniłasię,wydoroślałanatyle,naile
to było możliwe. Na pewno uspokoiła się i nie żyła już w ciągłym stresie, stała się
bardziej otwarta, wyrozumiała i stanowcza. Nauczyła się nie bać, nie trząść się
wkażdejzłejsytuacji.Gotowabyłastawićczołoprzeciwnościom.
Późnympopołudniemwróciłyzzakupów.Przebyłyszmatdrogi.Zachciałoimsię
jechaćdoNowegoTarguipowłóczyćpotamtejszychsklepach.Łucjachciałasprawić
kuzynceprzyjemnośćikupićjejcośnaurodziny,zanimtawyjedzie.
Nowy Targ jest niewielkim miasteczkiem, ale bardzo ładnym, czystym. Tutejsi
ludziesąmiliiuprzejmi,chętniepomagająwpotrzebie.Pobliskiewioskinadwyraz
podobająsięMarii,sąurokliweimalownicze.Spostrzegła,żenawsiżyjesięlepiej.
Kontakt z naturą, obcowanie z nią na co dzień to wielki dar, choć trzeba się nieraz
natrudzić. Pokochała Podhale jak swój dom. Może kiedyś nawet tu zamieszka, na co
ciocianamawiałająprzezcałypobyt.Mająprzecieżtylkojednącórkę,amajątekjest
duży.Ciociaobiecywała,żeniezapomnąoniejiżemożedonichwracać,kiedytylko
zechce.Terazjestjużjednąznich,należydorodziny.
Mariabyławzruszonaiprawdęmówiąc,przywiązałasiędonichtakbardzo,że
najchętniejbytuzostała.
Wsobotę,bladymświtem,wstała,bydopakowćjeszczeparęrzeczy.Byłagotowa
dopodróży.Czuładziwnyniepokój,któryniegdyśtowarzyszyłjejbezprzerwy.
Niewie,cojączeka.Czyjejbliscyzmieniliswojepostępowanie?Czywyczekują
jejzotwartymiramionami?
Wypełniła swoją powinność, sprostała wymaganiom, skończyła szkołę
zwyróżnieniem,amaturęzdałaśpiewająco.Zwynikami,jakieosiągnęła,możeskładać
papiery na uczelnię, jaką tylko zapragnie. Nauka tutaj nie sprawiała jej problemu,
wspaniali nauczyciele i świetna szkoła plastyczna im. Antoniego Kenara nauczyli ją
wiele.Marianabraładoświadczenia,pogłębiłaswojąpasjędomalarstwatakżedzięki
możliwości rozwoju, którą dała jej ta szkoła. Najbardziej będzie brakowało jej
znajomychiprzyjaciół,zktórymibardzosięzżyła.Możliwe,żekilkoropójdzienatę
samąuczelnię,więcznajomośćprzetrwa.
Na dworcu płakały obydwie, żegnając się i machając na do widzenia. Pociąg
ruszył. Rzuciła ciężki od kanapek zrobionych przez ciocię plecak i usiadła. Wyjrzała
przezokno,naniebiezbierałysiędeszczowechmury.Jużprzezkilkaostatnichdniwiał
silnyciepływiatr,zwanynaPodhaluhalnym,zwiastujączmianępogody.PodTatrami
zmiana pogody to częste zjawisko. Niektórzy turyści bagatelizują to i wyruszają na
wędrówkęnieodpowiednioubraniinieprzygotowani.Ratownicymająwówczassporo
pracy.
Maria wyciągnęła z plecaka wodę, była spragniona. Spojrzała przed siebie.
Naprzeciw niej w przedziale siedział młody chłopak z dziewczyną. Cały czas się
przytulali i widać było, że mają się ku sobie. Odrobinę speszona tym widokiem,
założyłasłuchawkiodwalkmananauszy,puściłamuzykęizamknęłaoczy.Samamiała
zasobąnieudanyzwiązekinadaljątobolało.Mawsercucierń,któryutkwiłwnimna
dobre i co jakiś czas dawał o sobie znać. Nie chciała myśleć o Marku, lecz ta para
zakochanych przypomniała jej, co straciła. Ciągle jeszcze nie doszła do siebie, choć
minąłjużprawierok,odkiedydefinitywniepostanowilisięrozstać.
Ichzwiązekwygasł,aleczymiłośćteż?
Nie była tego taka pewna. Czuła, że nadal jest jej bliski. Na wszystko jest już
niestetyzapóźno.Rodziceniepozwolilijejprzyjeżdżaćdodomu,asamiteżniemieli
ochotyjejodwiedzać.Tobyłdlaniejcios.Czasemczułatakątęsknotęzadomem,za
swoimpokojem,zamorzem,żewzbieraławniejgoryczinienawiśćdobliskich.Były
momenty załamania, podczas których ryczała jak bóbr. Wtedy to Łucja była dla niej
oparciem,dodawałajejotuchy,anajbardziejwówczs,gdyrozstałasięzMarkiem.
Myślała,żeudasiętworzyćzwiązeknaodległość,alenieudałosię!
Początki zapowiadały się nieźle, jednak w miarę upływu czasu coraz częściej
dochodziło między nimi do sprzeczek. Chodziło przeważnie o to, że Maria nie
przyjeżdżała,aonniedałradyjejodwiedzić.Boizaco?
Wiedziałaotymdoskonaleizdawałasobiesprawęztego,wjakiejjestsytuacji.
Najbardziejjednakrozgoryczonabyławiadomością,żewypływawmorzeinieidzie
nastudia,pomimoświetnychwynikówzdobytychnamaturze.Ostatniegosms-adostała
odniegoprzedwypłynięciem.Marekpisał,żemusitakpostąpić,żeniemawyboru,bo
bratzachorowałpodobniejakmamaiteraztoonzmuszonyjestzarabiaćnautrzymanie
domu.Ijeszcze,żeniemaconadalsięszarpać,ateraz,kiedyonzamierzapracować
z dala od domu, to i tak to nie ma sensu. I że nie czeka ją z nim żadne życie, bo nie
zniósłbymyśli,żeczegośjejbrakuje.Pisałteż,żenapewnoznajdziesobiekogoś,kto
będziejejwart,oniebolepszego,takiego,najakiegozasługuje,bardziejjejgodnego,
którydajejwszystko,czegoonniemożejejdać.
Iżebynierozpamiętywałazłychchwil,tylkotedobreiszczęśliwe,jakiewspólnie
przeżyli.
I żeby starała się żyć zgodnie ze swoim sumieniem, by nie dawała sobą
manipulowaćikierować,bonatoniezasługuje.
I że jest wspaniałą osobą, najbardziej wartościową, jaką poznał w swoim
dotychczasowymżyciu.
Iżejeślisiękiedyśspotkają,matakąnadzieję,żebyniemiaładoniegożalu,aby
potrafili ze sobą rozmawiać, gdyż było im dane zaznać czegoś niezwykłego
imagicznego.
Inakoniec,żejąprzeprasza…
Niepamiętała,wilusms-achmieściłysiętesłowa.Niemiałodwagizadzwonić,
bałsię,żejeślijąusłyszy,niepowietego,cochciałpowiedzieć,bojednojejsłowo,
arzuciłbywszystko…Niemógł!
Tego,coczułapoprzeczytaniu,niedasięopisać.Jejsercerozdarłosię,pękłona
półijużnazawszezostałozłamane.Niemiałasiłyinawetniepróbowałaodpisywać.
Nic by to nie dało. To był koniec. Przeczuwała to już wcześniej, ale do końca miała
nadzieję.Dokońcałudziłasię,iżdadząradę.Jednegosięniespodziewała,żewjego
życiu nastąpi taki zwrot. Była pewna, że jak wróci, to wszystko się ułoży, poukłada.
Spróbująodnowaodbudowaćto,coprzeztenczasutracili.
Aktualnieniemiałaczegoodbudowywać.To,coichłączyło,rozpadłosięnamałe
kawałeczkiiżadenklejniezdołaichposklejać,bezwzględunato,jakdobrymiałby
skład.Odczasudoczasunachodziłająjednakochota,bydoniegonapisać.
–Cosłychać?Jakleci?
Jednakżetotakiebanalne.Uznałbyjązawariatkę.
Amożenie?
Za każdym razem odkładała telefon. Na samo wspomnienie czuła ucisk – to
dawało o sobie znać jej zranione serce, które uleczyć mogła przypuszczalnie tylko
nowamiłość,naktórąMarianiemogłasięzdecydowaćwZakopanem.Patrykszalałza
niąodsamegopoczątku,gdytylkodołączyładoichklasy.Wysoki,przystojnyblondyn,
podobałsięwszystkimdziewczynom.Onjednakupatrzyłsobieją.
Mariaprzezpierwszyrokżyłazłudzeniami,awkolejnympróbowałazapomnieć.
Skusiłasięnakilkarandekpowiększychnamowach,leczszybkozrozumiała,żenieda
rady. Nie potrafiła zapomnieć o Marku, nieustannie go do niego porównywała, co
niestety przeważnie wychodziło na niekorzyść Patryka. Tak że nie miało to
najmniejszego, jakiegokolwiek sensu. Po co miała chłopakowi mieszać niepotrzebnie
wgłowie.
Droga
powrotna była długa i męcząca, spadek ciśnienia dał o sobie znać
przeszywającymbólemgłowy.Wogóleostatnionieczułasięzadobrze,nibywszystko
było ok, a jednak co chwila coś jej dokuczało. Nie zwracała na to uwagi. Chciała
zadzwonićdodomu,leczniebyławstanie,niktniewiedział,żewraca.
Amożejużniemiaładoczegowracać?
Niewiedziała,cootymwszystkimmyśleć.Obawiałasięswojegopowrotu.
–Ajeślidlamnieniemajużtammiejscainiebedąchcielimnieprzyjąć?
Różne myśli przychodziły jej do głowy. Zawsze może wrócić do cioci.
Usmiechnęłasięwduchu.Zdałasobiesprawę,żedomnawzgórzu,jejrodzinamająna
niązływpływ.Budzązłemyśli,lęk,strachprzedżyciem,przedbyciem…
Zrozumiała,żejednakjestterazsilniejszaistawiimczoło.Postawisprawęjasno:
albobędątraktowaćjąjakrównegosobiepartnera,albopożegnająsięnazawsze.
Koło dziewiątej dotarła na miejsce, rozespana, ale przynajmniej ból głowy minął.
Zabrałaswojerzeczyiwyszłanaperon.Nabrałagłębokopowietrzaipoczułaznajomy
zapach, zapach domu. Znów tu jest, w swoim mieście. Do oczu napłynęły jej łzy
izwrażeniamusiałausiąść.
Zastanawiałasię,czyabytosięjejnieśni.
Siedząca obok pani w podeszłym wieku zapytała, czy wszystko w porządku
idlaczegopłacze?Czymożezapomnieliponiąprzyjechać?
Odparła, że wszystko jest ok. Zwinęła się czym prędzej, by nie wzbudzać
sensacji,iposzłananajbliższypostójtaksówek.
Wieczór był ciepły, ona w samych spodenkach i przepoconej koszulce marzyła
tylkooprysznicuiłóżku…
Zapragnęłazcałejsiłypojechaćwpierwnaplażę.
–Jestemwdomu…–pomyślała,wciągającgłębokopowietrze.
Stała na brzegu i wpatrywała się w morze. Zimny wiatr zaciągał od zachodu
i robiło się nieprzyjemnie. Wzruszyła się. Po policzkach popłynęły jej łzy. To było
silniejsze od niej, nie mogła się powstrzymać, dopiero teraz, stojąc boso na ciepłym
piasku, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. Jak bardzo kocha to
miejsce, swój dom, mimo tego, że nie jest w nim tak jak być powinno. Zrozumiała
jednak,żedommasiętylkojeden.
Na niebie można było oglądać jeszcze ostatnie czerwone smugi znikającego za
horyzontem słońca. Usiadła i nadal nie mogła oderwać oczu od fal uderzających
obrzegipodbierającychpiach.Przetarłarękomamokreoczyipołożyłasięnaplecach,
zamknęłaoczyinapawałasięchwilą.Tak,tęskniła,tęskniładogranicwytrzymałości,
alenareszciejest…Wróciła!
PrzypomniałasobiechwilespędzonezMarkiem,kiedyspotykalisięwieczorami
na plaży i leżąc, wpatrywali się w niebo i oglądali gwiazdy. Próbowali je policzyć,
śmiejąc się do rozpuku, gdy im się nie udawało. Było cudownie mieć go blisko, na
wyciągnięcie ręki, poczuć jego zapach, jego dotyk, po prostu móc z nim być tak
zwyczajnie. To wspomnienie zasmuciło ją jeszcze bardziej. Otworzyła oczy, zrobiło
sięjejnaprawdęzimno.Plażęogarniałmrok.Pustkadokoła,morzaszumionasama,
agdzieśtam,niewiadomogdzie,on,jejwymarzony,wyśniony,przeznaczony,którego
straciła na zawsze. Pewnie już nigdy go nie zobaczy. Na samą myśl, że już nigdy nie
doświadczytego,cobyłojejdaneprzeżyćzMarkiem,wzdrygnęłasięzestrachu.
–Czemuznówonimmyślę?
To miejsce przypomniało jej wszystko. Na nowo powróciły wspomnienia,
zktórymi,jakmyślała,jużsięuporała.Tonadalbolało.
– Co ja mam zrobić? Jak o nim zapomnieć? Jak wyrzucić go z głowy, z myśli,
zserca…
–Śpisz?Mywychodzimy…–oznajmiłaKrystyna,stojącwdrzwiachpokojuMarii.
–Któragodzina?–odpowiedziałapytaniem.
– Dochodzi ósma, ale ty śpij. Może wpadnij później do nas – skwitowała
iwyszła.
Mariaspojrzałanakomórkę,faktyczniejeszczewcześnie.Oczysięjejkleiły,ale
czułasięwyspana,wczorajszybkosiępołożyła.Ziewnęłaszerokoirozejrzałasiępo
pokojuzuśmiechem.
–Mójpokój,mójwspaniałypokoik–pomyślała.
Nic się tu nie zmieniło i chociaż kilka rzeczy by stąd wyrzuciła, z których
wydoroślała, to jednak ucieszył ją widok starych śmieci. Nie miała ochoty jeszcze
wstawać,zamierzałapoleżećinacieszyćsiętym,żejest.Podciągnęłaatłasowąpościel
pod szyję i skuliła się w kłębek. Było jej dobrze. Jej obawy związane z powrotem
zniknęłynatychmiastpoprzybyciudodomu.Okazałosię,żeczekalinanią,gdyżciocia
wcześniejzatelefonowaładoKrystyny.Wiedziała,żeMariategoniezrobi.
Rodzice przywitali ją z otwartymi ramionami, braciszka nie było. Nie siedzieli
długo,chwilarozmowyiwszyscypołożylisięspać.Niemęczylijejpytaniami.
Raczejbyłybyonenienamiejscu,biorącpoduwagęfakt,żetooniprzyczynilisię
dotego,żemusiałazmienićszkołę,znajomych,miasto,chłopaka…Bylidlaniejbardzo
mili,chociażdałosięwyczućsztywnąatmosferę.Byłotak,jakbyichzachowaniebyło
trochęnapokaz,udawane.Mariamiałanadzieję,żesięmyli,aleintuicjanidgyjejnie
zawodziła.
Dzień leniwie budził się do życia. Koniec czerwca, na dworze zagościła lepsza
pogoda – słoneczna i ciepła. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez
koronkowefiranywoknieidocierałydojejłóżka,raziłyjąwoczy.Odwróciłasięna
bokiujrzałastojącenaszafcezdjęcieMarka.
–Niemożliwe!Coonoturobi?Mamagoniewyrzuciła?Dziwne!Przeztakdługi
czas stało obok jej łóżka i czekało na nią, a teraz kiedy wróciła, jest tu z nią, nie
ciałem,leczduchem.
Tylko dlaczego Krystyna nie wyrzuciła go, sprzątajac pokój choćby przed jej
przyjazdem?Możedotarłodoniejprzeztenczas,żeźlezrobiła.
Jakiebyłyjejintencje?
Zastanawiałasię.
–Niechbyło,jakchciało…–podsumowałaiwzięłazdjęciedoręki.
Widok Marka rozczulił ją, przypominał chwilę, w której mu je zrobiła. Byli
wówczas na ognisku ze znajomymi, dobrze się bawili, odrobinę wstawieni pstrykali
sobie zdjęcia, robiąc do nich głupie miny. I takie było właśnie to zdjęcie, śmieszne,
wesołe,oddającedobrązabawę,czasspędzonywdobrymtowarzystwie.Kochałago
zato.Zato,żepotrafiłjąrozśmieszyć,rozbawić,rozweselić.Potrafiliprzegadaćpół
nocy,gdyźlesięczułalubmiałagorszydzień.Terazmusiradzićsobiesamainawet
dobrze jej to idzie. Nauczyła się kontrolować swoje emocje i napady złości, unikać
stresuinieprzyjemnychsytuacji.
Pogładziłarękąporamceiwestchnęła.Poczuławsercużalzpowodutego,cosię
stało.Wiedziała,żesamajestsobiewinna.
Czymiałajakiśwybór?
Wtedywydawałosiężenie,terazmyśli,żemożejednaktak.
Wyszło,jakwyszło;czasuniezawróci.Trzebaspojrzećtrzeźwonaświat;realnie,
niewracaćdotego,cobyło,aniejest.Ranawsercujeszczesięniezagoiłaiktowie,
czykiedykolwiektonastąpi.
Marek… Marek Borowski… mój Marek… – Ech!… i odłożyła z powrotem
zdjęcienamiejsce.Niechciałagochować…Niewiedziećczemujegowidoksprawiał
jejogromnąprzyjemność,przynajmniejtylejejponimpozostało.
Przed nią wakacje, potem studia, a później wymarzona praca związana
zmalarstwem,możezagranicą,jaksięuda,zobaczy.
Może być ciężko, ale będzie się starać wszystkiemu sprostać, a jak na razie, na
chwilęobecnąplanuje,bywstać,wziąćprysznicicośzjeść,bokiszkijejmarszagrają.
Godzinę później siedziała już przy stole kuchennym i pochłaniała górę kanapek.
Wdomuniebyłonikogo.Niewidziałasięjeszczezbraciszkiem,aledomyślałasię,że
niespałwdomu.Cóż,widocznieniewie,żeprzyjechała.Nietelefonowaładoniego,
chciała mu zrobić niespodziankę. Nic mu nie mówiła, jak rozmawiali przez telefon
parę tygodni temu. To on dzwonił i pisał do niej najczęściej z domowników.
Przynajmniejsięniąinteresował,coprawda,otyle,oile,alezawsze.Musiprzyznać,
żepoichrozmowieprzedjejwyjazdemzmieniłsięjegostosunekdoniej.Byłwobec
niejbardziejotwarty,cowcześniejsięmuniezdarzało.Zagłuszyłatroszkęgłód,alenie
zjadławszystkiego,bozrobiłosięjejniedobrze.Musinabraćniecociała,bowygląda
mizernie,chudajakszkapa.
Tylkojaktozrobić?
Siedziałanakrześleirozglądałasiępokuchni.Nicsiętuniezmieniło,nadalbyło
tuprzejrzyście,jasnoinieskazitelnieczysto,muchaniesiada.Poczułasięsamotna,jak
wtedy w górach po rozstaniu z Markiem. Nie mogła sobie z tym poradzić, chodziła
samawTatryiużalałasięnadsobą.Przesiadywałanaskałkachipłakała,dołującsię
jeszczebardziej.Twierdziławówczas,żeniejestnikomupotrzebna,nikomunaniejnie
zależy. Miała nawet myśli samobójcze. Niestety, jest tchórzem i nigdy by się do tego
nieposunęła.
Po jakimś czasie przeszło. Uspokoiła się, nabrała siły do życia. Łucja była jej
wtymbardzopomocna.Pomogłasięjejpozbierać,toonaładowałajejakumulatory,by
mogła dalej funkcjonować. Uporała się z tym koszmarem, choć czasem jeszcze,
zwłaszczagdyjestsama,nachodziłyjązłemyśli,demonyprzeszłości.
Zrobiłasobiekawęiwyszłanataras.Zapowiadałsiępięknydzień,naniebieani
jednejchmury,tylkosłońce.
– Przydałoby się nieco opalić… – pomyślała, bujając się w fotelu. Wyciągnęła
nogi do słońca i zamknęła oczy. Robiło się coraz cieplej. Maria cieszyła się chwilą
spokoju. Brakowało jej tego, spojrzała przed siebie, trawnik skoszony, kwiaty
w ogródku zakwitły, tylko na balkonach pusto i w dużych donicach też. Nikt nie
pomyślał,niezająłsięposadzeniemkwiatówsezonowych,aterazjestjużzapóźno.To
onasiętymzawszezajmowała,widaćbezniejtendompodupadał.Kiedyśzachwycał
pięknymi kaskadami zwisających z balkonu kwiatów, na tarasie i wokół domu.
Zanużonawpełnymsłońcuopalałasięinabierałasiły.
Kiedyskórazaczęłająpiec,ocknęłasięiprzestraszyła.
Otworzyłaoczyiniedowierzałatemu,cozobaczyła.
ObokniejleżałniektoinnyjakFilemon,jejstaryukochanykot…
–OBoże,Filemon–krzyknęła.–Jakjaciędawnoniewidziałam!Taksięzatobą
stęskniłam…Iwzięłagonaręce.
Mruczałgłośno,gdygogłaskałapogrzbiecie.
– Leni się – stwierdziła. – Tak się o ciebie bałam, myślałam, że już cię nie
zobaczę, że przepadniesz! – Mówiła do niego, a on słuchał. Po czym zwinął się
wkłębekiwidać,żedobrzemubyło,bochybadawnoniktsięnimniezajmował.
–Biedaku,schudłeś,zmizerniałeś,aleitakciękocham…
PodwieczórczekałanaMagdę,umówiłysięnaplażykołowydm.Koleżankabyła
zaskoczonatym,żeMariaprzyjechała.
Ciekawa była, czy bardzo się zmieniła? Pobyt w górach podobno odmładza?
Podobnonadmorzemteż?Podobno…
Plaża tętniła życiem, gwarno było od turystów, od razu widać, że wakacje się
zaczęły.Wcześniejbyłaurodzicówwkawiarni.Ucieszyłasię,żewkońcuzatrudnili
więcej personelu. Dawali sobie ze wszystkim radę, więc nie chciała przeszkadzać.
Zamieniłaparęzdańzojcemiwyszła.Sporagrupaosóbsiedziałateżnazewnątrz,na
tarasie.Pomyślała,żeczaszatrzymałsiętuwmiejscu,niczegotuniezmienili.Krystyna
zajętabyłaobsługą,więcniemiałyokazjiporozmawiać;możetoidobrze.Cieszyłasię
równieżtym,żeinteressiękręciiżetodajeimsatysfakcję.
Magda zatelefonowała, że się spóźni, więc Maria postanowiła pójść na miasto,
odwiedzićstarekąty.
Niektórych już nie ma, inne zmieniły się całkowicie, nie do poznania, a wiele
innych, nowych, jeszcze powstało. Kawiarenki, do których chodziły razem z Magdą,
nadal funkcjonowały, przypominając jej stare dobre czasy. Stare ulice, przepełnione
sklepikami,przydrożnedonicezkwiatamiprzykuwaływzrokicieszyłyjąniezmiernie.
Ruch na ulicach, zatłoczone deptaki, wąskie uliczki, jak dobrze było móc znów to
ujrzeć na własne oczy. Odwiedziła wiele zakątków, które wzbudziły w niej emocje,
gdyż niejeden z nich przypomniał jej o Marku. Myślała, że ma to już za sobą; jak
bardzosięmyliła.Oddałabywszystko,byspróbowaćjeszczeraz,bydoniegowrócić,
byonchciałznówzniąbyć.Zjednejstronycieszyłasięogromnie,żewróciła,żetu
jest,leczzdrugiej,wspomnieniadopadłyjązezdwojonąsiłąiniepotrafiłasięznich
wyzwolić.
Jakmogłaniemyślećotym,cobyło?Gdynakażdymkrokugowidziała.Widziała
gowkawiarni,naulicy,naplaży…Nadalmieszkałwjejwsercu,zajmująctamgodne
miejsce.
Jakonsobieztymporadził?
Musiałomubyćciężko,itobardzo…
Samajużniewiedziała,czytodobrze,czyźle,żeznówdotegowracała?
Do niczego to nie prowadziło, nie ma go i nigdy nie będzie. Nic już tego nie
zmieni,arozpamiętywanieiwracaniedoprzeszłościniewyjdziejejnadobre,dobrze
otymwiedziała.
Tylkojakwyłączyćmyśli?
Pogodzinienogiodmówiłyjejposłuszeństwa.Wróciławięcnaplażę.Dotarłana
skrajlasuiusiadłapoddrzewem,podktórymsiedziała,gdypierwszyrazspotkałasię
zMarkiem.Wielkapowykręcanasosnanadalturosła.Zmachanaispoconawałęsaniem
się po mieście musiała odpocząć w cieniu. Sukienka kleiła się jej do ciała, a włosy
potargał wiatr. Zaplotła je w warkocz i oparła się, delektując widokiem morza, fal,
fruwającychptakówiszumemdrzewzpobliskiegozagajnika.Ciepłypiasekogrzewał
jejgołenogi,przyjemneuczucie.
W dali spostrzegła grupkę osób pływających w morzu z tej strony mierzei.
Obserwowała ich, widać było, że dobrze się bawili. Miała ochotę zanurzyć się
wwodzieiteżskosztowaćbłogiegostanu,jakidawałopływaniewbłękitnejwodzie.
Czekała jednak na Magdę, a poza tym nie miała stroju kąpielowego na sobie.
Niezapomnianeogniska,imprezydosamegorana,nocespędzonenaoglądaniugwiazd
ispoglądaniunaksiężyc,teidużoinnychchwilnazawszewyryłysięjejwpamięci
ibędziedonichwracaćzrozkoszą.
Do głowy przyszło jej też niemiłe wspomnienie z ogniska, gdy o mały włos nie
doszłodotragedii.KiedytoówczesnykolegaMarkarzuciłsięnaniąidobierałsiędo
niej. Na samą myśl o tym przeszyły ją dreszcze – wolała do tego nie wracać.
Wyglądałakoleżanki,ata,jaknazłość,sięspóźniała.
Zrobiłosiępóźno.Słońceschodziłodomorza,awrazznimnaniebiepojawiły
się geste obłoki i wiatr nabrał mocy. Chłód przeszywał skąpo ubraną Marię. Była
głodna.Nienamyślającsiędługo,wstałairuszyławstronęścieżki.Podrodzedodomu
nieomieszkałazadzwonićdokoleżanki.Magdaprzepraszałają,aleniemogławyrwać
sięzpracywcześniej.Niemogłasięjużdoczekać,kiedysięzobaczą,takwielemiała
jejdopowiedzenia,tylomarzeczamichciałabysięzniąpodzielić.
Nakrywaładostołu,gdyrozległsiędzwonekdodrzwi.
–Jesteś,nareszcie!–krzyczałaMariaodprogu.
–Cześć,Marysiu!
–Wchodź,niestójtak,dajpyska!–powiedziałairzuciłasiękoleżancenaszyję.
Przeszłydokuchni,gdzieczekałnaniesutozastawionystół.Mariaprzygotowała
coś na ząb. Zrobiła sałatkę, tosty. Miała nawet lody. Poza tym, oczywiście, ulubiona
kawa latte dla Magdy, coś słodkiego, no i góra owoców. Przystroiła stół kwiatami
przyniesionymizsalonu,bywyglądałbardziejodświętnie.Prezentowałsięniebywale
uroczo.
Magdabyłapodwrażeniem.
–Głodna?
–Właściwietonicniejadłam–skwitowałakoleżankaiażślinkajejpociekłana
widoktyludobroci.
–Częstujsię!Iopowiadaj,couciebie?
–Nicsięniezmieniłaś,nadalnosiszdługiewłosyjakja!
–Wsumietoniewielesięzmieniło…–wzruszyłaramionami.
–Ciekawajestembardziejtwojegopobytu…–czekałanajakieśrewelacje.
Nałożyły sobie odrobinę sałatki i mruczały pod nosem z zadowolenia. Jadły ze
smakiem.
–Uwielbiamsałatkęzkurczakiem–skomentowałaMagda.
–Toprzepisodcioci,akuratmiałampodrękąpotrzebneprodukty,więcchciałam
cięjakośugościć.
–Jakzawszemyśliszowszystkich,nietylkoosobie.
Ucieszyłasię.
–Nauczyłaśsięteżgotować?–zapytałazdumiona.
–Owszem,inawetnieźlemitoidzie–odparłazdumą.
–Fajnie…aletychybanictamniejadłaś,bomarniewyglądasz.Noopowiadaj,
kiedywróciłaś?
–Wczoraj…
–Ajakbyłoucioci,boprzeztelefon,tonietosamo.–Zżerałająciekawość.
–Tak,jakciopowiadałam.Byłosuper.Tamjestinneżycie,niestresowałamsię
itrochęodżyłam.
Westchnęła.
– Miałam lekką schizę przed powrotem, bo nie wiedziałam, czy jest do czego
wracać,rozumiesz?
–Przecieżtotwoirodzice.Jakbymogli?–JejsłowazdziwiłyMarię.
–Awcześniejmogli?
Spojrzałananiąznacząco.
–Notak…Sorki…–speszyłasię.
Zrobiłałykkawyirozsiadłasięwygodnienakrześle.
–Alemówisz,żejestok?
–Tak,narazie…–pokiwałagłową.
–No,widzisz,jaktenczasleci,znówjesteśmyrazem!–podsumowałaMagda.
Jakiśczastemuteżzerwałazchłopakieminiemiałjejktopocieszyć.Rozmawiały
owszemprzeztelefonidużoimdawałyterozmowy,bowspierałysięipodtrzymywały
na duchu. To jej najpierw zwierzyła się, gdy zerwała z Markiem. Jej opowiadała
o złamanym sercu i bólu, jakiego doznała. Łucja dzięki temu, że nosi serce na dłoni,
stałasiędlaniejtaksamobliskaiterazmadwienajlepszeprzyjaciółki.Kochajetak
samo.
–Znówjesteśmy…chciałaśpowiedzieć:same…
Zastanowiłasięnadtym,copowiedziała.
–Skorojużotymwspomniałaś–odparłaMagda.
–Towiesz,żenieumiemkłamaćitrzymaćjęzykazazębami…
–Wiem…wiem,aleocochodzi?–dopytywała.
–Niewiedziałam,czymówićciotym,czynie?
–Aleoczym?Nietrzymajmniewnapięciu!
Zdenerwowałasięjużnadobre.
–Widziałamgoparędnitemu…
–Kogo?
Wpierwszejchwiliniezałapała,okogomogłojejchodzić.
–No,Marka–wydusiławkońcu.
Marięzatkało,tegosięniespodziewała.
Jakto?Gdziegowidziała?Toonniejestnamorzu?
Jestwmieście!Ranyboskie!
Przezmyślprzeleciałyjejtysiącepytań.Zapomniała,gdzieizkimjest.Zastrzeliła
jątąinformacją.Niemogławydobyćzsiebiesłowa.
Odetchnęłagłębokoiudałaniewzruszoną.
– I co z tego? – Wzruszyła ramionami. W duchu szalała z ciekawości. Emocje
targałynią,aleniemogła,niechciałapokazać,żenadaljątorusza.
CobysobieMagdaoniejpomyślała?
Wzięłabyjązarozhisteryzowanąmaniaczkę.
–Toznaczy,żedlaciebieMarektojużprzeszłość?Definitywnie?Bocośczuję,
żechybanie?Mnienieoszukasz!Przyznajsię!–uczepiłasięiniechciałajejodpuścić.
Widziała, że coś kręci. Znała ją, zdradziła ją nietęga mina i błysk w oku, gdy
usłyszałajegoimięito,żejestnaHelu.
Maria nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Byleby tylko nie patrzeć jej prosto
woczy,bopozna,żesięniemyli,żenadalcośdoniegoczuje,żetaknaprawdęjejnie
przeszło,żetylkozagłuszyłaswojemyśli,wspomnienieonim,aonciągletkwiwjej
głowie,ateraz,gdyprzyjechała,wszystkopowróciłozezdwojonąsiłą.
Przetarłaoczyitwarzrękomaispojrzałanakoleżankę.
–Cholerajasna!Toażtakwidać?–zawstydziłasię.
–Noooo…–uśmiechnęłasięMagda.
–Amyślałam,żemamtojużzasobą…Niechto!
–Toznaczy,żetynadal…
–Togłupie,wiem…–przerwałajej.
–Wcalenie,cotymówisz?–zbulwersowałasię.
– Byliście… jesteście sobie pisani, ja to wiem, i gdyby nie… wiesz, o co mi
chodzi?
–Wiem…niestety.
Zasmuciłasię.
–Aletonieznaczy,żeto,cowasłączyło,sięskończyło.Możewartospróbować
jeszczeraz?
Magdapróbowałajejuświadomić,żeniewszystkostracone,żepowinnawalczyć.
–Tak,tylkoniezapominaj,żedwalatatoszmatczasu,amożeonmajużkogoś?
–No,otymniepomyślałam–przyznałajejrację.
–Przecieżniezadzwoniędoniego,ottak,poprostu,nodajżespokój…
–Notojajużniewiem,comamciporadzić…Rób,jakuważasz,alepowiemci
jedno, jak was widziałam razem, to wam zazdrościłam. Byliście tacy zakochani
ipasowaliściedosiebiepodkażdymwzględem…–skwitowała.
–Cotygadasz?Naprawdę?Icoztegowszystkiego…Niewystarczyło…Dajmy
już temu spokój, co? – zakończyła temat. Nie miała ochoty dalej ciągnąć rozmowy
oMarku.
Czułasięniekomfortowo,jeszczechwilaisięporyczy…
Spojrzała mimowolnie w okno, na zewnątrz było już ciemno. Przyjaciółki
przegadałydwiegodziny,niewiadomokiedytoprzeleciało.
– Będę się zbierać. Obiecałam mamie, że nie wrócę zbyt późno – odparła. Nie
chciałajejdłużejmęczyć,samadobrzewiedziała,żetonietakieproste…
–Tojużtakpóźno?–niedowierzałaMaria,spoglądającnazegarek.
Dochodziła dziewiąta. Szybko się pożegnały i obiecały sobie, że się zdzwonią
w sprawie kolejnego spotkania. Kiedy zamykała za koleżanką drzwi, zauważyła, że
nikogoniemajeszczewdomu.Gdziesąrodzice?AFranek?
Niedzwoniładoniegoprzezcałydzień,bomyślała,żezobacząsięwieczorem.
Tak się jednak zagadały z Magdą, że zupełnie o nim zapomniała. Zmartwiona
i zaniepokojona zatelefonowała do ojca, by upewnić się, czy wszystko w porządku.
Wyglądanato,żemająsiędobrze,bawiąsięświetnieuznajomych.Szkodatylko,że
nie raczyli jej zawiadomić o swoich wieczornych planach. Machnęła na to ręką,
bardziejzastanawiałjąfakttakdziwnego„zniknięcia”Franka.
Gdzieonjest?Możegdzieśwyjechał?
Jużchciaładoniegodzwonić,gdynapatoczyłsięjejpodnogiFilemon.Nakarmiła
głodomora, brudasa i włóczykija jednego, bo inaczej nie można było o nim
powiedzieć.Wyglądałonato,żenicsięniezmienił.
Po namyśle doszła do wniosku, że to już zbyt późna pora na zawracanie gitary
swoją osobą i że zadzwoni do brata jutro. Miała tylko nadzieję, że u niego wszystko
wporządkuiżezobacząsięniedługo.
Wykąpanaiprzebranawpidżamęsiedziaławswoimpokojuwwygodnymfotelu.
Niespodziewanienaszłająchęć,byposzkicować.Jednakzgłowyniewychodziłajej
rozmowa z Magdą i z tego powodu Maria była nieco rozkojarzona, nie mogła się
skupić.
Myślałaotym,żeMarekjestwdomu,anienamorzu.Dlaczego?
Cojesttegopowodem?Amożedoniegozadzwonić?
–Nie,nie!!!Cojagadam?!
Skarciłasięzaswemyśli,stukającsięwgłowęołówkiem.
–Cojawyprawiam…–pomyślała.
Niemogęznówdotegowracać,tozamkniętyrozdział.Zamknęłaszkicownik,itak
jużdziśnicztegoniebędzie.Najzwyczajniejniemiaładotegogłowy.Siedziałaprzy
zapalonejlampcenocnejirozmyślała.
Czy dostanie się na wymarzone studia? Czy jej stosunki z rodzicami się
poprawią?Czywakacjebędąudane?Iwkońcu,czyudasięjejzapomniećoMarku?
Czybędziegotowananowyzwiązek,nanowąmiłość,jeślitakabędziejejdana?Czy
będziewstaniepokochaćinnego?
Caływieczórdręczyłasiętymimyślami.Nadtymnigdyniemogłazapanować.Jej
wrażliwośćczasemrodziłaproblemy,aleMariazdążyłasięjużdotegoprzyzwyczaić.
Od października prawdopodobnie czekał ją nowy rozdział w życiu, nowe miejsce,
uczelnia, kolejni nowi znajomi. Bardzo chciała, by Magdzie też się udało i by mogły
studiowaćrazem.Dziękitemuszybkosiędostosująizaaklimatyzują.
Już zasypiała, kiedy na dworze rozległ się huk. Wystraszona skoczyła na równe
nogi i szybko założyła szlafrok. Stanęła na balkonie. Noc była ciepła, gwieździsta.
Niebo rozświetlały fajerwerki puszczane przez młodych ludzi na plaży. Widok ten
zachwycił ją. Przypomniał się jej zeszłoroczny sylwester. Nie chciała nigdzie
wychodzić,niebyławstanie.Dopierocozerwałazchłopakieminiemiałaochotyna
zabawę, była w rozpaczy. Łucja na siłę wyciągnęła ją z domu i razem poszły do
znajomych.
Imprezabyłaprzednia,ludzinapęczki,alkohollałsięstrumieniami,jedzeniapod
dostatkiem,no,żyć,nieumierać.Marianiebyławsosie,alepoparudrinkachmiała
już wszystko gdzieś, zalała swe smutki. Szalała ze znajomymi do samego rana
iświetniesiębawiła.Dopierowgórachpoznała,cotozabawa,tamludziebiesiadują
doświtu.Pokazsztucznychogniopółnocybyłzachwycający,nigdywcześniejczegoś
takiegoniewidziała.
NaPodhalutojużtradycja.Zwłaszczadlaturystówtowielkaatrakcja.
Nawetniezauważyła,kiedyskończyli,agdysięocknęła,byłojużpowszystkim.
Rozkojarzona wspomnieniami stała na balkonie w blasku migoczących na niebie
konstelacjigwiazd.
–Ciekawe,jakMarekspędziłsylwestra?
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że powiedziała to głośno. Dopiero w tym
momencieuprzytomniłasobie,żeznówonimmyśli,amiałategonierobić!
– Boże, co ja najlepszego wyprawiam? – tym razem powiedziała to zupełnie
świadomie.–Dlaczegoniemogęonimzapomnieć?Dlaczegopostawiłeśgonamojej
drodze,apóźniejpozwoliłeśmuodejść?Boże,cojamampocząć?–Podniosłagłowę
ispojrzaławniebo.
Czekałanaodpowiedź,napróżno…
–Najlepiejbędzie,jakstądwyjadę.Tuwszystkomigoprzypomina…Takbędzie
najlepiejdlawszystkich.Wyjadęiwtedynapewnoonimzapomnę!Nabank,nastówę.
Jużzatrzymiesiące…
O siódmej trzydzieści obudziło ją słońce, wdzierało się przez niedosuniętą
zasłonę w oknie. Zeskoczyła rozespana z łóżka i wyjrzała przez okno. Rodzice szli
ścieżką,zapewnejużdopracy.
Ciekawe,czyjestFranek?
Pobiegła do jego pokoju. Nie było go. Łóżko zaścielone i nieruszone od dwóch
dni.
– Co się z nim dzieje? O co tu chodzi? – Obawiała się najgorszego, ale nie
dopuszczaładosiebiezłychmyśli.Chwyciłazatelefoniwykręciładoniegonumer,nie
czekała.
Słońceodsamegoranadawałoczadu.Zapowiadałsiękolejnyupalnydzień.Szła
wąską ścieżką, prowadzącą na plażę. Włosy falowały jej na wietrze, a kolorowa
sukienkapodkreślaławystającekościobojczykowe,którezbliskawyglądałytak,jakby
chciałyprzebićsięprzezskórę.Jejfigurapozostawiaławieledożyczenia.Onajednak
nieprzejmowałasiętym.Jednoniedawałojejtylkospokoju.Ostatniobardzomocno
zaczęły wypadać jej włosy. Zrobiły się jakieś takie matowe, skóra zbladła, chociaż
Mariaczęstosięopalała.Zrzuciławszystkonastresinerwywostatnimczasie.Tylko,
żetaknaprawdęniebyłotegozbytwiele…
Promienie słońca raziły w oczy, a ona zapomniała o okularach. Zasłaniała się
rękoma.Idącwzdłużścieżkirowerowej,myślałatylkoojednym,żemusiporozmawiać
zrodzicamioFranku.
Tylkoczyabypowinnasięwtrącać?Amożepogorszytymsytuację?
Tak czy siak, postanowiła to zrobić. Tłumy ludzi maszerowały na plażę, która
mimo wczesnej pory wyglądała już na przepełnioną. Zmachała się, pot pociekł jej
zczołaimusiałausiąść.Zastanawiałasię,czymsiętakzmęczyła.Dziękitemu,żena
pobliskąławkędocierałcieńdrzew,Marianiecoochłonęła.
Zawszemiaładobrąkondycję,ateraz?
Tonapewnobyła„wina”zmianyklimatu!Iwszystkojasne.Jakszybkopomyślała,
tak też szybko wstała… i równie szybko musiała usiąść z powrotem. Poczuła zawrót
głowyizobaczyłamroczkiprzedoczyma,naszczęścietrwałototylkochwilę.Oparła
głowęoławkęiwzięłaparęgłębokichwdechów.
Nieznajomy na rowerze zatrzymał się koło niej i zapytał, czy wszystko z nią
wporządku.
Uspokoiła go, że tak, i odjechał. Faktycznie przeszło jej. Ostrożnie wstała
i poczuła, że nic jej nie jest, to pewnie była chwilowa niemoc związana ze zmianą
powietrza, powrotem, nadmiarem jodu, no i oczywiście upałem. Wytłumaczyła sobie
chwilowąniedyspozycjęiposzładalej.WróciłamyślamidoFrankaijegoproblemów,
któredręczyłyjąodrana,kiedytodowiedziałasięojegowyprowadzcezdomu.
Tak jak myślała, rodzice maczali w tym palce. Przypadkiem dowiedzieli się
o jego związku z innym chłopakiem i dali mu ultimatum, że albo to zakończy i nie
będziehańbiłrodziny,albosięwyprowadza!
Popłakałasiępotejrozmowie.Uzmysłowiłasobie,żepostąpiliznimpodobnie
jak z nią. Tylko że on się nie ugiął, nie przestraszył, tylko wynajął sobie mieszkanie
i miał ich gdzieś. Skończył studia, zaczął pracować w firmie komputerowej – był
kierownikiem niewielkiej firmy zajmującej się przetwarzaniem danych osobowych
izakładaniemstroninternetowychorazprodukującejserwery,iwszystkowskazywało
na to, że radzi sobie jakoś, a przede wszystkim jest szczęśliwy. I choć tęsknił za
domem,rodziną,tojednakniepoddawałsięiwalczyłoswojeszczęście.Umówilisię
zMarią,żespotkająsięktóregośdnia,jaktylkoFranekbędziemiałwolne.
–Daszmiwody?–poprosiłaojca.Antoninawidokbladejtwarzycórkizmrużył
oczyipodałjejbutelkęzwodąmineralną.
–Coty,biegłaś?–zapytałzdziwionyjejzadyszką.
–Nie,tato,gorącodziśbardzo–odpowiedziała.
Ledwo dowlekła się do kawiarni. Dochodziła dwunasta, więc było teraz
najcieplej.
–Powinnaśsiętrochęopalić!–zasugerował,nieodrywającsięodswojejpracy.
Szykowałkolejnąporcjęzapiekanekitostów.
–Wiem…wiem…Dużymacieruch?
–Jakwidzisz!Jazarazbędęwychodził,muszępojechaćpotowar,aletyposiedź
sobieizjedzcoś,zmizerniałaśutejciotkistrasznie–skwitował.
–Tato!
–Cotato,tato,widzęprzecież!–odparłprzejęty.
Maria siedziała na stołku pod oknem i zerkała, co dzieje się na zewnątrz.
Plażowiczenadobreobleglicałąplażę.Onajakośnaplażowanieniemiałaochoty.
–Muszęztobąoczymśpogadać!
–Nieteraz,dziecko,później…anajlepiejwieczorem.
Miotałsiępokuchniwposzukiwaniukluczykówodsamochodu.
–Ok,są!Dobra,tojalecę…Zjedzcoś!–Ijużgoniebyło.
–Pa,tato…–Itylegowidziała.
Z mamą nie miała ochoty rozmawiać, a i tak nie dałaby rady, bo Krystyna była
zbytzajęta.Przyglądałasiękelnerkom,jakkrzątająsię,szykująccoruszcośinnego.Po
całejkuchniunosiłsięzapachciastek,zapiekanek,tostów…takintensywny,żeMaria
zrobiłasięgłodna.
O mały włos, a zakrztusiłaby się kęsem kanapki, kiedy do pomieszczenia
wparowała młoda, nowa kelnerka, której Maria jeszcze nie znała, i z wielką gębą
wyjechałananią,krzycząc,coturobi.
–Tuniewolno!Obcyjedząnasali,szefsięwścieknie!
Mariapróbowałajejwejśćwsłowo,aletaniechciałasłuchać.Wkońcujedna
z kelnerek poinformowała ją, że to córka szefostwa. Jakżesz biedna się tłumaczyła,
byłabysięzrozpaczyzapadłapodziemię,takabyłapurpurowazewstydu.Skruszona
przepraszałająbardzo.Mariaobróciłatowżart.Miałaprzecieżdobreintencje.
Wieczorem długo czekała na rodziców, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę
oFranku.
Znaturybyłaciekawskainiemogłapozwolićsobienaniewiedzę.
Po upalnym dniu przyszedł chłodny wieczór. Na dworze zmieniła się pogoda.
Maria pozamykała wszystkie okiennice, zasunęła zasłony, by nie widzieć
rozbłyskującychnaniebiebłyskawic.Filemonzdążyłwrócićwostatniejchwili,ajuż
sięoniegozaczynałaniepokoić.Dostałpełnąmichękarmy,naktórąrzuciłsięjaksęp,
wygłodzonyjakzwykle.Poczymrozłożyłsięnaswoimposłaniu.
Maria umilała sobie wieczór rysowaniem, to ją odprężało. Odpływała wtedy
myślami,byłajakbypozarzeczywistością,winnymświecie,wbajce.Wyobrażasobie
wówczs, w zależności od tego, co szkicowała, że to, co tworzy, jest jej częścią.
Rysowanie od dzieciństwa było jej pasją. Już jako mała dziewczynka rysowała
wszystkimportrety,każdywrodziniemiałdziękitemuswójwłasny.
TylkoKrystynęwkurzałotoodsamegopoczątku,niewiedziećczemu.Tymczasem
nadworzenadobrerozszalałasięburza.Słychaćbyłoodgłosyuderzającychoszyby
kroplideszczu,ahuczącywiatrmometamiwydawałdziwneodgłosy.
–Gdzieonisą?!–myślałaorodzicach.
– O, nareszcie! – krzyknęła po chwili, słysząc szmery na dole w korytarzu.
Wrócilicaliprzemoczeniizmarznięci.
Rozmowa z ojcem nie przebiegła po myśli Marii, niczego szczególnego się nie
dowiedziała,pozatym,żetobyłwybórFranka,któryitakzamierzałsięwyprowadzić.
Próbowała wyciągnąć od ojca, jaki jest jego stosunek do spraw orientacji
seksualnej. Ale wtedy w bardzo subtelny sposób została poproszona o to, by nie
roztrząsała jeszcze zbyt świeżej sprawy i nie wyciągała na światło dzienne
wszystkiego,oczymonpróbujezapomnieć.
Nie potrafił powiedzieć jej, po której ze stron powinien się opowiedzieć.
Wynikało z tego wszystkiego, że Krystyna tradycyjnie nie popierała wyboru syna,
aAntonibyłjakzwyklewkropce.Kolejnyrazumyłręceiniebrałodpowiedzialności
za czyjeś błędy, życiowe wybory. Po prostu nabrał wody w usta. Określił się jasno
i tego się trzymał, co nie zmieniało faktu, że było mu ciężko. Zniesmaczony całą
rozmową,otworzyłsobiepiwoizasiadłnafoteluprzedtelewizorem.
Mariapoczułasięwytrąconazrównowagi.Tendzieńnienależałdonajlepszych
imiałajużwszystkiegopodziurkiwnosie.Byłaprzeświadczona,żepowinnazająćsię
terazsobą.Poszławięcdosiebieizasnęłajaksuseł.Ranoobudziłyjąodgłosykłótni
dochodzącezdołu.
–Ocoznówimposzło?Jakijesttymrazempowód?
Miałanadzieję,żenieprzyczyniłasiędotegowczorajsząrozmowąoFranku.
Możemamieniepodobałosię,żewtrącasięwnieswojesprawyipodważajej
decyzje?
Scenariusz ten sam, aktorzy ci sami, sceneria też, tylko powód się zmienił…
zupełniejakpogoda!
Wstała i wyszła na balkon. Morze było spokojne, fale delikatnie muskały brzeg,
wylewając się na piach. Pusta plaża, ptaków śpiew o poranku i rześkie nadmorskie
powietrze, które rozbudza zmysły. To wzgórze, to jej dom, tu się wychowała, tu
mieszka.
Tylkoczyjesttuszczęśliwa?
Amożetylkoudajeinasiłępróbujetakąbyć?
Tojestjejrodzina,leczonategonieczuje,nieczujesiętumilewidziana…Niby
wszystkojestwporządku,ale…nowłaśnie,ale…
Owo„ale”towarzyszyłojejodzawsze!
Zawsze było jakieś „ale”…, ale nie teraz…, ale może kiedy indziej…, ale nie
możesz…,aletowykluczone…,alepowiedziałam,żenie…,ALE…
Brak zrozumienia, akceptacji, więzi rodzinnej, wspólnych przyjemności…
niczego.
Całyczasudają,grają,towszystkojestnapokaz,naniby,sztuczne,bezwyrazu,
akceptacji…
–Boże,takbymchciałamiećnormalnąrodzinę…Takbymchciała…–pomyślała
wduchu,patrzącnamorze,opartaobarierkę.
Wtem usłyszała trzaskające drzwi wyjściowe, to był Antoni, za nim wybiegła
Krystyna, mrucząc coś pod nosem. Szli obok siebie, nie razem, wymachując rękoma
idyskutującoczymśzaciekle.Zposesjipodążaliwprostnaścieżkę,nadalgestykulując
iwrzeszczącnasiebie.
Maria nie chciała tego słuchać, zsałoniła uszy rękoma i tylko patrzyła, jak
oddalająsięoddomu,ażcałkiemzniknęlizawzgórzem.Pojęłanagle,żejestwsamej
koszulcenocnej,bosaizmarznięta,więcśmigiemwpadładopokoju.Wskoczyłapod
kołdrę,bysięogrzać.
– Nie ma to jak ciepła puchowa kołderka!!! – pomyślała, wtulając się
wpoduszkę.
Cozażycie?Cozalos?
Dumałapodnosem.Nicsięniezmieniło,całyczasjesttaksamo,alboigorzej…
–Cojasobiewyobrażałam?Żeprzyjadęibędziesuper,żewszystkosięzmieni?
Zaczną się mną interesować na tyle, na ile bym chciała? Będą kochającym się
małżeństwem? Ojciec przestanie pić? Mama zmieni się w osobę współczującą,
tolerancyjną, opiekuńczą? Siostra przypomni sobie, że ma siostrę? Brat zmieni
orientację dla widzimisię innych? Marek… No właśnie, Marek! Czy zrozumie, że
popełniłbłąd,podobniejakija?
Natłok pytań bez odpowiedzi, które kotłowały się w jej głowie nieprzerwanie.
Wgłowiemłodej,zdolnej,nastoletniejdziewczynyzewspaniałymiperspektywamina
przyszłość, która mimo to nie mogła sobie poradzić sama w życiu. Z kompleksami,
wieczniezdołowana,sfrustrowanaciągłymiwyborami.
Jaktakmożnażyć?Ile?Jakdługo?
Czywtymdomuczekająjeszczecośdobrego?
Czymożeliczyćnaswojąrodzinę?
Analizując za i przeciw, doszła do wniosku, że gdy tylko dostanie odpowiedź
z uczelni, to pakuje się i natychmiast wyjeżdża. Szuka sobie mieszkania i tyle ją
widzieli.Jeślijednakbysięnieudało,towracawgórydociociCeliny,dorodziny,na
którą zawsze może liczyć, która ją wspiera i otacza opieką, bezgraniczną
i bezinteresowną miłością. Plany, które kiedyś miała, „mieli”, dawno poszły
w zapomnienie, prysnęły jak bańka mydlana. Pozostał po nich tylko nikły ślad, po
którymmożnasię„przejechać”iwywinąćorła.
PlanyzwiązanezMarkiembyłydlaniejpiorytetem,aleokazałosię,żenadarmo
wierzyła,żeimsięuda,żeichmiłośćprzetrwatrudyiznoje.Czasemmyślała,żeżyje,
„żyła”jakąśutopią.Krystynamiałarację,musiałatozprzykrościąprzyznać…
Marzyła, by umieć wyłączyć choć na chwilę myślenie, skupić się na sobie, nie
przejmować się, nie analizować, nie roztrząsać niepotrzebnie wszystkiego wkoło.
Gdyby to potrafiła, byłaby o niebo szczęśliwsza. Jej natura nie pozwala na odrobinę
przekorywobecsiebie,acodopierowobecinnych.
–Couciebie?Niedzwonisz,niepiszesz!–Wsłuchawcetelefonuostrozabrzmiał
poirytowanygłoskuzynki.
–Wiem…Przepraszam!Oczywiście,żeniezapomniałamowas,jakbymmogła–
tłumaczyłasię.
–Tylko…?Cośsięstało?!–zaniepokoiłasięŁucja.
–Nie,wszystkodobrze,tylkosamawiesz…
Niewiedziała,jakmajejpowiedziećprawdę.
–Nicsięniezmieniło,prawda?–kuzynkabardziejstwierdziła,niżzapytała,bo
jużwiedziała.
–Skądwiesz?
–Przecieżcięznam,słyszępotwoimgłosie,żecośjestnietak.
Miałarację.
– Zmagam się z tym od miesiąca, ale jest coraz gorzej, na nic moje starania. –
Żaliłasię.
– Nic nie mogę wskórać, a nawet pogarszam sprawę wtrącaniem się… –
powiedziałaipoczułaulgę.
Miaładość.
–Skorojestniedowytrzymania,toczemuniewracaszdonas?–zapytała.
–Chciałabym…–odparłazasmucona.
–Towczymproblem?–Nierozumiałajej.
–Chcęspędzićtujeszczetrochęczasu,zanimznowuwyjadę…
–Awłaśnie,dostałaśsię?
–Noniemożebyćinaczej!–odpowiedziałazuśmiechemnatwarzy.
–Taksięcieszę!Gratuluję!–Wjejgłosieteżsłychaćbyłoradość.
–Tylkoznówmamproblem!
–Zczymtymrazem?
– Szukam mieszkania i nic… a w dodatku strasznie drogo… – odparła
zawiedzionymgłosem.
StałaopartaobarierkęnamoloirozmawiałazŁucją.
–Todobrzesięskłada,widzisz,atynicniedzwonisz,anaszasąsiadkawyjeżdża
wkrótcenastudiaiszukalokatorówdoswojegomieszkania.
–MawłasnemieszkaniewKrakowie?–ucieszyłasię.
–Nowyobraźsobie,żetak.Nieźle,co?
– No, raczej! – potwierdziła. – Spadłaś mi z nieba, kochana! – Tak głośno
krzyknęła w słuchawkę z radości, aż ludzie spojrzeli na nią dziwnie. – Prześlij mi,
proszę,doniejnumertelefonu,dobrze?–dodała.
–Dobrze,zaraztozrobię.
–Super,dziękujęci.–Mariabyławniebowzięta.
–A…ijeszczejedno,jakzkasą?–zapytałaŁucja.
–Ojciecpowiedział,żebymsięniemartwiła…więc…
–Jakbyco,tomycipomożemy!–zdeklarowałasię.
–Dajspokój!–Marianiechciałaotymsłyszeć.
–Nicniemów,należyszterazdonaszejrodzinyiwogóle,niemaoczymmówić!
– zdecydowanie podsumowała dyskusję. – Pamiętaj, gdyby co, to wal śmiało! –
dodała.
–Będępamiętać…ijeszczerazdzięki!!!Pozdrówciocięiwujka!
–Tonarazie,trzymajsięMarysiu!–Łucjapożegnałasię.
–Pa!–odpowiedziałaiwłożyłakomórkędokieszeni.
Byłazadowolonazobrotusprawy.Szukaodjakiegośczasumieszkaniainic.Albo
jejniepasowało,albobyłozadrogo,albojeszczecoinnego.
Łucjarozwiązałajejproblem.
Mariastałanapomościeiwypatrywałakoleżanki.Umówionebyłynaczternastą,bo
podobnowtedyMagdamiałaczas.
Więcdlaczegosięspóźnia?Możecośsięstało?
Zastanawiała się, spoglądając na morze i obserwując ptaki. Często ostatnio
spędzająrazemczas,naspacerach,kąpielachwmorzu…Bawiąsięrazemdoskonale,
jak za dawnych czasów. Maria ma trochę więcej czasu od koleżanki, bo ta pracuje
w kawiarence w mieście. Zatrudniła się na okres letni, by zarobić trochę grosza na
studia.Jejrodziceniesązbytzamożniikażdapomocjestpotrzebna.Mariaczujesię
przeztogorsza.Madużowolnegoczasuimarnujego.Nierazniemacozesobązrobić,
nudzisięinadomiarzłegowspomina,atodlaniejnicdobrego…
OstatniomyślałaoletnichwygłupachzMarkiem,pływaliwmorzuiśmialisiędo
rozpuku. Jednak te czasy już minęły. Najbardziej jednak zastanawiał ją fakt, że jeśli
Marekniepracujejużnamorzuijestpodobnowdomu,dlaczegojeszczedotejporygo
niespotkała?
Możewyjechał?Albopracuje?
Tylko ona byczy się i nic nie robi. Chciała pomagać w kawiarni, lecz nie
potrzebująjejtamjuż.Podziękowalijej.
Zdenerwowanaprawiegodzinnymczekaniem,postanowiłapójśćdodomu.Słońce
dawało jej w kość i nie czuła się najlepiej. Była już na ścieżce prowadzącej na
wzgórze,kiedyusłyszałaswojeimięzaplecami.Ktośjąwołał.Odwróciłasię,tobyła
Magda.Biegławjejstronę,zdyszanaizasapana.
–Sorry,Marysiu…–wyjąkała,kiedybyłajużobok.
–Jesteś…Myślałam…
–Dajspokój!–przerwałajej,nadalsapiąc.
Niemogłauspokoićoddechu.
–Alecosięstało?–zmartwiłasię.
Stanęływcieniupoddrzewami,byuchronićsiętrochęprzedżaremznieba.
–Nieuwierzysz…
–Co?Powieszwkońcu,ocochodzi?
–Już…–Magdadochodziładosiebie.–Rodzicedostalipropozycjęwyjazdudo
Stanówichcą,abympoleciałarazemznimi!–wydusiławkońcu.
Wyglądałanazmieszanąiskołowaną.Byławszoku.
–Nocośty?Ilecisz?Astudia?
Mariapodobniejakikoleżankabyławszokuzpowodutejwiadomości.
– Nie wiem! Nie zastanawiałam się jeszcze… to wyszło tak nagle – tłumaczyła
się,jakmogła.
–Tomożeinaczej,chciałabyś?–zapytałaironicznie.
– Sama nie wiem… – Wzruszyła ramionami. – Perspektywa studiowania
wAmerycejestbardzokusząca,apozostaniesamejwkrajunieprzedstawiasięnazbyt
interesująco…niesądzisz?–spytała.
– Masz rację… – odpowiedziała zrezygnowana. – I zostawisz mnie… samą? –
dodałaznietęgąminą.
– Nie wiem, co zrobię! – Spojrzała na koleżankę współczująco, jakby czuła się
winna,żechcejązostawić.
–MojaciociajestwStanach,mówiłamcikiedyś,pamiętasz?
– Tak… tak, pamiętam. Mam przecież twojego walkmana! – przypomniała jej
Maria.
–Nowłaśnie…Mójtatazarabiałbytamdwarazywięcejniżtutaj,podobnojest
zapotrzebowanie na elektroników, a mama pewnie pracowałaby z ciocią… –
skwitowała.
– To wyjaśnia sprawę… Nie ma się co zastanawiać! – odpowiedziała, myśląc
realnie.
– Marysiu… boję się… – Spuściła głowę. – Ja nie wiem, czy chcę jechać! –
powiedziałazesmutkiem.
–Bedziedobrze,zobaczysz!–pocieszałają,przytulając.–Chodź,pójdziemydo
mnie!–zaproponowała.
–Nie,niemogę!Muszęwracać.Mamdziśdrugązmianę!–stwierdziła.
–Atakwogóle,toktóragodzina?
Mariaspojrzałanazegarek.
–Jestpiętnastatrzydzieści!
–Oranyboskie,mampółgodziny,lecę!!!–krzyknęłazdenerwowanaijużjejnie
było.
Mariastałajaksłupsoli,zdołowanaizamyślona.
–Cojazrobię?Wszyscymnieopuszczają!–Dooczunapłynęłyjejłzy.–Czemu
życiejesttakokrutne?Cojatubędęrobićsama?Niechtoszlag!–wrzasnęła.
Rozmyślała ostatnio, czy nie pojechać do Zosi. Miała teraz czas, więc nic nie
stałonaprzeszkodzie.Porozmowiezsiostrąprzeztelefonstwierdziłajednak,żetozły
pomysł. Rozmowa nie należała do przyjemnych. Zofia nie omieszkała kolejny raz ją
moralizować i przywoływać do porządku. Pouczała ją, że ma się opiekować
rodzicami,pomagaćimiwogóleniemyślećogłupotach…AMariachciałaichtylko
zobaczyć…zwłaszczaSzymonka.
Nawetchustę,którąkupiładlaniejwgórach,trzebabyłojejwysłać,bopodobno
niemieliczasu,byprzyjechać,tacyzapracowani.
Cholernimaterialiści…wszyscy!!!
Dodomudotarładopierowieczorem,wałęsałasiępoplaży,zastanawiającsię,co
dalej.
Wieczórbyłciepły,lekkipowiewnadmorskiejbryzykoiłciałoiducha.Oglądała
zbalkonusłońce,jaktopisięwmorzu,pozostawiającposobieczerwono-złotąsmugę
nawodzie.Zmiejsca,wktórymstała,rozciągałsięnajlepszywidoknacałąplażę.
AmożeMagdaniewyjedzie?Możezostanie?
Optymistyczna myśl nawiedziła ją, ale tylko na chwilę. Zrozumiała, że to
nierealne, niemożliwe. Ona też wyjechała i zostawiła ją samą. Na dwa lata! Ona też
postąpiłaegoistycznie.Ztymże,jaksięjejzdawało,onaniemiaławyboru.AMagda?
Teżniema!Tedwalatapozadomemsprawiły,żejejznajomościsięwykruszyły
i prócz Magdy nie miała tu nikogo. Była smutna z tego powodu. Dziś dobitnie
zrozumiała, że źle zrobiła, wracając do domu… To nie jest już jej dom. Czuła się tu
obco.Uciocibyłoinaczej.Wspólneposiłki,rozmowy…Razemchodzilidokościoła,
wspólniedecydowaliowszystkim,takżeotym,codotyczyłokażdegoznichzosobna.
Tak zachowuje się prawdziwa, normalna i kochająca się rodzina. Nie to co u nich!
Oprócz pracy nie liczy się nic, interes przysłonił im cały świat, mają klapki na
oczach…Teraztowie…Franekteżtozauważył,dlategowolałsięwynieść.Chociaż
próbowała nakłonić go, by wrócił do domu, kategorycznie stwierdził, że to
niemożliwe.Niemogłasięznimdogadaćwtejkwestii,szedłwzaparte.Podjąłtaką,
a nie inną decyzję, i nie zmieni jej. No, chyba żeby zaakceptowali jego wybór, a to
nierealne,więcniebyłooczymdalejdyskutować.
Zadumanairozkojarzonaspoglądaławdal.Uwielbiałapatrzećnamorze,chyba
tylkototrzymałojąjeszczetutaj…
Próbowałasięwyciszyć,zrelaksować.Dokuczliwybólbrzuchaniepozwalałna
chwilęwytchnienia.Skręcałojąwboku,zapewnezgłodu.
Brakapetytudopadałjąostatnimiczasyiniemiałapojęcia,dlaczego.
–Muszęzarazcośzjeść–pomyślałaispojrzałaostatnirazwstronęplaży.Oprócz
jakiegośchłopaka,spacerującegozpsem,niebyłonikogo.Dziwne.Wieczoramiczęsto
roisięnaplażyodspacerowiczówikąpiącychsięwmorzu.Odwróciłasięiposzłado
pokoju.Zdjęłasweterekipowiesiłagodoszafy.
Zplażydobiegłjągłosnawołującypsa:
–„Borys…Borys,wracaj!”–krzyczałktośniemiłosiernie.
Wzięłatelefonzszafkiizamierzaławyjśćzpokoju,gdynaglejąolśniło:
–Borys…?
Zprędkościąświatławróciłanabalkon.
Rozglądałasię,czekała,nic.Pochłopakuijegopsieniebyłojużśladu.
Toniemożliwe…Amożejednak?
Poczułapodniecenie.
CzytomógłbyćMarek?
Napewnotobyłon!!!
Stałarozmarzona.
Pochwiliwróciładorzeczywistości.
–Cojawyprawiam?–Postukałasięwgłowę.Iposzłacośzjeść.
Minęłokilkadni.Rodziceniemielinicprzeciwkojejwyjazdowiwgóry,jaktylkoma
natoochotęiwoliresztęwakacjispędzićuwujostwa,toczemunie.
Żadnego: „Dlaczego?”, czy „Zostań!” albo „Przydasz się nam!”. Nic!
Niedoczekanie. Cokolwiek by postanowiła, to i tak wychodziło jej, że z czegoś musi
zrezygnować.
Wkońcuokazałosię,żeMagdawyjeżdżazrodzicami.Nimtojednaknastąpi,to
minie jeszcze trochę czasu, gdyż muszą pozałatwiać różne formalności. Pocieszający
byłfakt,żedotrzymajejtowarzystwadokońcawakacji.Rodzicecałednieiweekendy
spędzaliw„Muszelce”.Jedynąosobą,jakajejpozostała,byłaMagda.Cieszyłasię,że
matubratniąduszęimogąrazemspędzaćczas.Jużwkrótcewyjedzienastudia.
Amożespotkanaswojejdrodzenowąmiłość?
Ktowie,coszykujejejlos?
Mijałkolejnydzieńsierpnia.Wdomubyłodusznoiparno.Nazewnątrzbyłojeszcze
gorzej.Uprzykrzyłasięjejtapogoda.
–Mogłobychoćtrochępopadaćdlaodmiany–stwierdziłaostatnio.
Słupek rtęci w cieniu wskazywał prawie trzydzieści stopni. Nawet Filemon nie
miałochotynawychodne.
Maria oddawała się przyjemnemu zajęciu, jakim było jej ulubione szkicowanie.
Miała dobry dzień, od samego rana, bez powodu, tak po prostu. Namalowała kilka
portretów i była z siebie zadowolona. Wieczorem planowały z Magdą popływać. To
najlepszyczas,wodabędzieciepła.
Późnym wieczorem czekała na koleżankę na plaży. Umówiły się w miejscu,
w które przychodziło mało osób, specjalnie, by mogły być same. Przed wyjściem
zjadła tylko jogurt. Nie była głodna, nadal doskwierał jej brak apetytu. Nic nie
przybrałanawadze,amożenawetodrobinęjeszczezniejzleciała.Ojcieczasugerował
jejnawet,żebyzrobiłabadaniakontrolne.Obawiałsię,żecórkamaanemię.
Powiedziała,żezrobi,inadalzwlekała.
Dochodziłaośma,aMagdywciążniebyło.Mariasiedziałanapiaskuzawydmą.
Paręosóbprzechodziłowzdłużplaży.
Nie, nie była sama, tylko samotna. Zaczęła ostatnio to powtarzać na okrągło.
Innym wydawało się to śmieszne, ale niestety całkowicie odzwierciedlało stan,
wjakimsięobecnieznajdowała.Magdadalejnieprzychodziła.Wkurzonazadzwoniła
doniejzpytaniem,cojestgrane.
Normalka,okazałosię,żekoleżankaznówniemaczasu!
Zastępujekogośwpracyiniedaradysięwyrwać,niestety.Miaładowyboru–
wrócićdodomulubsamapopływać.Wolałazkimś,takbyłobezpieczniej.Pochwili
namysłu zdjęła spodenki i podkoszulek i została w samym jednoczęściowym stroju
kąpielowym. Rozejrzała się, wokoło nie było nikogo. Zostawiła ubranie na piasku,
wcześniejchowająckomórkędokieszenispodenek,ipognaławstronęfal.Delikatnie
ochlapałasię,afalepodmywałyjącorazwyżej.Wodabyłacudowna.Zanurzającsię
wwodzie,lekkosięzachwiała,tracącrównowagę,alezbagatelizowałato.Przepłynęła
kawałek i poczuła się wyśmienicie. Zrelaksowana i odprężona płynęła coraz dalej
w głąb morza, na głębszą wodę, tam było najlepiej, bo nie czuło się fal
przypływowych. Tego jej było trzeba! Nie myślała o niczym. Skoncentrowała się na
tym, co robi, i szło jej znakomicie. Zanurzała się pod wodę i po chwili wypływała.
Umiaładoskonalepływaćróżnymistylami,pływałaoddziecka.Poparunastuminutach
poczułasięzmęczonaipostanowiławracać.
Z trudem zaczęła oddychać. Nie wiedziała, co się dzieje. Miała coraz płytszy
oddechibrakowałojejtchu.Płynęładobrzegu,alemiałasporykawał,zadalekosię
wypuściła.Imbyłobliżejbrzegu,tymczułasięgorzej.Traciłasiłęwrękachibyłojej
corazduszniej.Momentamiwodająnakrywała,bozawolnomachałanogami.
WpewnymmomenciemięśnieodmówiłyposłuszeństwaiMariazaczęłaostatkiem
siłwierzgaćrękamiwgórę.Wołałaopomoc.Niemiałajużsił.Byłaprzerażona,woda
zalewałająidziewczynaledwocodawałaradęsięutrzymaćnajejpowierzchni.Jakaś
siłaciągnęłająwdółiniepotrafiłategoopanować.Całyczaszachłystywałasięwodą,
aż wreszcie nie wytrzymała i ostatni raz krzyknęła: „Ratunku!”. Zobaczyła jeszcze
mroczkiprzedoczymaiposzłapodwodę.
Gdysięocknęła,leżałanapiaskuikrztusiłasię,wypluwajączustsłonąwodę.Jakaś
postaćpochylałasięnadniąiconiewiarygodne,wielkikudłatypieslizałjąpotwarzy.
Całasiętrzęsłaidygotałazzimna.Leżałanaboku,dochodzącdosiebie.Oddychałajuż
niecospokojniejimiarowo.Ztyłuktośpodtrzymywałjejgłowęiczekał,ażdojdziedo
siebie.Nadaldygotałazzimna,aleczułasięjużdobrze.Usiadłaichciałapodziękować
zauratowaniejejżycia.
Odwróciła głowę i zamarła. Przełknęła ślinę i poczuła na ciele dreszcz.
Oszołomiona,niemogławydobyćzsiebiesłowa.Spuściławzrokzzażenowaniem…
iwydusiłatylko:
–Dziękujeci…
– Już dobrze? – zapytał. Cały też był mokry i zmachany. Nad nią pochylał się
Marek.
–Tak…Jużlepiej…–odpowiedziałanadalonieśmielona.
Niewiedziała,gdziepodziaćoczy.Niewierzyła,żechłopakjesttużobok.Nicsię
niezmienił.Wyglądałzjawiskowo,opalony,szczupłyjakniegdyśitakiprzystojny…że
zapomniałanachwilę,cosięstało.Okryłjąswojąbluząiusiadłobok,takblisko,że
poczułaznajomyzapach,zapachjegoskóry.Zniewalającyitakizmysłowy…
–Powieszmi,cosięstało?–zapytał,patrzącnaniąswoiminiebieskimioczyma.
–Niewiem…–wzruszyłaramionami.
–Zawszewydawałomisię,żeświetniepływasz!
– Bo tak jest! – przerwała mu. – Tylko ostatnio nie jestem w formie… –
tłumaczyłasię.
–Każdemumożesięzdarzyć,nieprzejmujsię!–pocieszałją,aumiałtorobić.
Uśmiechnęła się do niego, a on nie pozostał jej dłużny i podarował jej
najpiękniejszy widok, jaki istniał dla niej na świecie, swój uśmiech. Poczuła, że się
czerwieni.
–Kiedywróciłaś?–zapytałnagle.
–Podkoniecczerwca…aty?–wyrwałojejsięniechcący.
–Wmaju…
–Jakbyłonamorzu?–zapytała,alezaraztegopożałowała.
Pocozadajemutakiepytania?
–Głupiajestem!–Karciłasięwmyśli.Jużzapomniałaotym,cobyło.Czułasię
świetnie,bobyłprzyniej.
–Toniedlamnie!–odparłpoważnymgłosem.
–Rozumiem…
Ale nic nie rozumiała. Nie drążyła tematu, widać nie miał ochoty o tym
rozmawiać.
Przez chwilę milczeli. Borys biegał przy brzegu i cały czas coś obwąchiwał.
Siedzielitakbliskosiebie,prawiesiędotykając,odrobinęzawstydzeni…
Mariabiłasięzmyślami,niewiedziała,comówić.Corobić?
Totakniewiarygodne,żeażnieprawdziwe!
Nigdynieprzypuszczała,żeprzydarzyjejsięcośtakiego!
Cosięstało?Dlaczegotonęła?
ItoMarekjąuratował,ponownie…
Jakmożnatowytłumaczyć?
Porazkolejnyuratowałjejżycie!
Czytoprzypadek?
Amożeciążynadniąjakieśfatum,zktóregotylkoonmożejąwyciągnąć?
JakopowieotymMagdzie,topadnie!
Jest tu… Czuje jego bliskość, ciepło, niemal bicie serca, i jedyne, o czym teraz
marzy,tobyjąprzytulił,jakdawniej…
Tak bardzo chciała go spotkać, ale nie w takich okolicznościach. Serce
przepełniałajejradość.
Zastanawiałasię,comyśli…Coczuje?
Postanowiłazachowaćzimnąkrew,otyle,oilebędzietomożliwe.
–Coterazrobisz?–spytał.
–Wtejchwili?–zażartowała.
–Wogóle.–roześmiałsię.
– Teraz mam wakacje, a od października wybieram się na studia – powiedziała
zdumą.
–Nate,cochciałaś?
–Pamiętasz?–Zaskoczyłjątympytaniem.
–Przecieżzawszeonichmarzyłaś…–odparł.
–Notak…–Niedowierzaławłasnymuszom,niezapomniał!
Widoczniebyładlaniegoważna…
Możenadaljest?
–Atycoporabiasz?–spytała.
Pracuję,chcęzarobićtrochęgroszaprzedwyjazdem…
–Wyjazdem?–przerwałamu.
–Tak,teżwybieramsięnastudia…doKrakowa…–powiedziałtospecjalnie,bo
wiedział,żeionazamierzatamstudiować.
Siedzieli,milcząc,wpatrzeniwdal.
MarekspoglądałnaMarięukradkiem,byłacałamokraiwcalenieprzeszkadzało
mu,żewyglądajakzmokłakura.Dlaniegobyła,jestibędziezawszepiękna.
Zastanawiałsięnadznaczeniemtego,cozrobił.
Porazkolejnyuratowałjejżycie.
Czytomajakieślogicznewytłumaczenie?
Amożetoznak?
Kiedy jest obok niego, tak blisko, dawne uczucie nabrało mocy, powróciło.
Wśrodkutargałynimemocje.Taknaprawdę,musiałprzyznaćsamprzedsobą,żenigdy
oniejniezapomniał.Przezwszystkietednicierpiał,tęsknił,marzył,spoglądałnajej
domwnadziei,żejązobaczy.
W sercu czuł rozgoryczenie. Wiele razy trzymał w ręku telefon, chciał do niej
zadzwonić i odkładał to na później. Teraz poza tą ogólnikową rozmową nie umiał
zmusićsiędoniczegowięcej.
Cobysobieomniepomyślała?
Napewnojużomniezapomniałaimakogoś…Takadziewczyna…Różnemyśli
przychodziłymudogłowy.
–Pewniechciałabyśjużpójśćdodomu?–zapytałsmutno.
–Tak…Jestemwykończona…–odparła.
Na dworze pociemniało. Słońce już dawno zaszło, a na niebie pojawiły się
granatowe chmurzyska. Siedzieli, jak kiedyś, gdy spotykali się na plaży i leżąc na
piasku, rozmawiali godzinami. Te dwa lata zmieniły wiele. Już nie byli tymi samymi
młodymiludźmicokiedyś,dojrzeli,coniecozrozumieli,nauczylisięwielenaswoich
błędach, wydorośleli. Patrzyli na świat poważniej, nie jak dawniej przez różowe
okulary.
–Jeślichcesz,mogęcięodprowadzić…–zaproponowałnieśmiało.Byłprzejęty,
martwiłsię,czyMarysiadaradęowłasnychsiłachdotrzećdodomu.
–Dobrze…–zgodziłasięiwstałazpiasku.
Całaobolała,zmęczona,chciałabyćjużwdomu,wswoimłóżku.
ChciałateżjaknajdłużejzostaćzMarkiem.
Cotenchłopakmatakiegowsobie,żeniepotrafimusięoprzeć?
Nieraz się nad tym zastanawiała. Marek nie musiał nic mówić, wystarczyło, że
spojrzynaniąswoiminiebieskimioczymaionaodlatuje.Całyczaspowstrzymywała
się, by nie wyjść na idiotkę, która ślini się na widok chłopaka. Dla niej to chodzący
ideał,wiedziałaotym,odkiedygopierwszyrazujrzała.
–Żeteżmijeszczenieprzeszło?!–pomyślała,ubierającsię.
Marek stał parę kroków od niej i obserwował ją. Patrzył na jej zgrabne, choć
zlekkawychudzoneciało.Jegowzrokzatrzymałsięnajejkrągłych,jędrnychpiersiach.
Widoktengopodniecił.Wcześniejniemyślałotym,byłspanikowany,przerażony,gdy
widziałjąleżącąbezoznakżycia.Terazjednakjedyne,coprzychodziłomudogłowy,
toto,byjejniestracić.Uciskającjejklatkępiersiowąirobiącjejsztuczneoddychanie,
cały się trząsł, krzyczał do niej, by się nie wygłupiała, by wracała do niego,
wykrzykiwałjejimię,kilkarazywymsknęłomusięipowiedziałdoniej„kochanie”.
Agdyjegomasażnieskutkowałiniedawałjużrady,zacząłjąbłagać,bysięocknęła,
zaczęłaoddychać…PopłakałsięzbezradnościiprzyrzekłsobieiBogu,klęczącprzed
nią,żejużzawszebędziesięniąopiekował,byletylkożyłai„wróciła”.Agdytosię
stało,mokryodłezdziękowałzapodarowaniejejjeszczejednejszansy.
Tylko czy przyrzeczenie sprzed parunastu minut ma teraz sens, skoro nie potrafi
wprowadzićgowżycie?
– Idziemy? – zapytała gotowa, przyglądając się zamyślonemu i bujającemu
wobłokachswojemuwybawcy.
Był daleko. Przypomniał sobie chwile grozy, jakich doświadczył, a których ona
była częścią. Decydując się ratować tonącą osobę, nie przypuszczał, że to będzie
Marysia…dogłowybymunieprzyszło…
Dopiero kiedy położył jej wiotkie ciało na brzegu, pierwszą reakcją był strach,
lęk. Tak chciał ją jeszcze kiedyś zobaczyć, ale o takim scenariuszu nie marzył. Życie
jednakpłatafigleiniesposóbprzeciwstawićsięlosowi.
–Chodźmy…–Ruszyłzanią.
Zawołał Borysa, który szwendał się wokoło, a teraz biegł za nimi. Szli
w milczeniu. Zrobiło się całkiem ciemno. Wiatr się zerwał i przeszywał ich mokre
ciała.
–Alejużdobrzesięczujesz?–zapytałponownie,chciałsięupewnić.
–Tak…dzięki–odparła.
Byłojejmiło,żesięoniąmartwi.
Niechciałsięzniąrozstawać,czułniedosyt,chciałwłasnymirękomasprawdzić,
czy jest cała i zdrowa. A najbardziej miał ochotę, by ją najzwyczajniej w świecie
przytulić.Niewierzyłsamsobie,żewzbudziławnimtakieuczucia.Gdybyłnamorzu,
totylkomyśloniejpozwoliłamuprzetrwać,abywałoróżnie.Pomimotego,żeniebyli
jużrazem,Marysianadalbyłamubliska.Chciałnawetdoniejzadzwonić,natychmiast
popowrociezrejsu.Obiecałtosobie,leczzwlekał…Ażminęłozbytwieleczasu.Był
naniązły,żewyjechała,żedałasięzmanipulowaćswojejrodzinie,żeichposłuchała
i choć w głębi serca tego nie okazywał, miał do niej żal – i dlatego postanowił
wypłynąćwmorze.
Możemusiał,możechciał?
Jedno wie na pewno, chciał pokazać jej, że został postawiony pod murem, bez
prawagłosuizrobiłpodobniejakona,odpuścił,zrezygnowałznich…
Szłazmęczonazrękomawkieszeniitylkoukradkiemspoglądałananiego.Czuła,
że nie jest mu obca, obojętna, wyczuwała to w jego zachowaniu, słowach, znała go
przecież doskonale! Nie wracali w rozmowie do tego, co było… Byli jak starzy,
dobrzyznajomi,którzydawnosięniewidzieli.
Ścieżkarobiłasięcorazbardziejwąska.Wkońcudotarlidodrogibiegnącejdo
bramy jej podwórka. Ich oczom ukazał się dom Marii, z wielkim murowanym
ogrodzeniem. Z bliska wydawał się jeszcze większy. Duże drewniane okiennice,
okazałytarasiniewielkizielonyogródekprzeddomemrobiływrażenie.Ichoćwtym
rokuniezachwycałbujnościąkwiatów,toitakbyłocopodziwiać.
Marii brakowało najbardziej zapachu kwiatów i możliwości ich pielęgnowania.
Latobezkwiatówtojakzimabezśniegu,zawszetakuważała!
Niewiedziała,jaksięzachować,gdyznaleźlisiępoddrzwiamijejdomu.
–Zobaczymysięjeszczekiedyś?–Marekwyskoczyłnaglezpytaniem.
Zamurowałoją.Sercesięjejradowało,tesłowatomióddlajejuszu.
Stałaonieśmielonazuśmiechemnatwarzy.
Jakto?Chcesięspotkać?
Zatkałojątotalnie.Niechciała,bypoznał,żetylkonatoczekała.
Amożepowiedziałtaktylkozgrzeczności?
–Czemunie…–odparłapochwilinamysłu.
Stałazażenowana,całapotargana,brudna,wyglądałafatalnie.
Marekstałprzedniąidreptałwmiejscuzmieszany.
– Pójdę już… – powiedział i zamierzał odejść, ale odwrócił się i dodał: –
Zadzwonię…Masztensamnumer?
–Tak…–Pokiwałagłową.
–Todobranoc,Marysiu…–Iposzedł,azanimpobiegłpies.
Zatrzymałsięjeszczewbramieiodwróciłsię,aleMariijużniebyło.
Był z siebie zadowolony, że nie zostawił tego. Uśmiechając się sam do siebie,
maszerował wzdłuż ścieżki. Zapomniał o mokrym ubraniu, zimnie i o tym, że jest
ciemno,aścieżkajestwąska.
Zmęczenie poczuł dopiero, gdy położył się do łóżka. Maria. Cały czas o niej
myślał…Miałjąciągleprzedoczami,radośnieuśmiechającąsiędoniego.
Chciałzasnąć,aleadrenalinawciążbuzowałamuwekrwi.Pomyślałnawet,coby
było,gdybydzisiajniewyszedłzpsem…Mógłbystracićjąnazawszeidowiedziałby
siępojakiśczasie,żejejjużniema,aonzmarnowałdninaczekanieizastanawianie
się,czysiędoniejodezwać…Nie,niedarowałbysobietego!
–ChybaPanBógmnietamposłał!–powiedziałnagłos.
Leżałwłóżku,wswoimpokojuikombinował,czyjakdoniejjutrozadzwoni,to
niebędziezaszybko…
W pokoju było całkiem ciemno, tylko zza okna dochodziły odgłosy
przejeżdżającychsamochodów.Wdomuwszyscyspali.
Maria zasnęła jak zabita, zmęczona, roztrzęsiona i pełna wrażeń z minionego
wieczora. Rano nie mogła się dobudzić. Wstała dopiero koło dziesiątej. Kartka
pozostawionanablaciekuchennyminformowała,żerodzicechcązniądzisiajoczymś
porozmawiać. Była w niej notka również o posprzątaniu domu na błysk. Po lekkim
i szybkim śniadaniu zabrała się za porządki. I tak zamierzała zrobić dziś pranie
i ogarnąć nieco dom. Jutro niedziela, więc przydałoby się odrobinę posprzątać. Nie
żeby było brudno, ale porządek musi być. Jakoś dziwnie nie bardzo jej to szło.
Przypominałasobieciągle,jakszłapodwodęichciałojejsiępłakać.Wdomunicnie
powiedziałaowczorajszymzdarzeniu.
Co takiego się stało? Co było przyczyną jej podtopienia? Skąd te duszności,
zawrotygłowy?
Przestraszyłasię.
–Takdalejbyćniemoże!–pomyślała.
Musiumówićsięnabadania.
Czemunieodrazu?
Jak pomyślała, tak też zrobiła. Zadzwoniła do przychodni i poprosiła
recepcjonistkę,bywpisałająnaponiedziałeknabadaniakontrolne.Odetchnęłazulgą,
żeudałosięjejtotaksprawniezałatwić,iwróciłazzadowolonąminądosprzątania.
Filemon jej pomagał. Ona ścierała, a on dreptał po mokrym, zostawiając wszędzie
śladyłap.Niewytrzymałaiwygoniłagonadwór.Dwiegodzinyzajęłojejsprzątanie
idombłyszczał.Latapraktykizrobiłyswoje.Mogłabyzostaćzawodowąsprzątaczką,
gdybyniemiałainnychplanównaprzyszłość.Wyczerpanausiadławbujanymfoteluna
tarasie, ale po chwili musiała przejść do cienia, za gorąco było w pełnym słońcu.
Niebobłyszczałojakjejpodłoga,nigdzieanigramachmurki.
Piękne,przejrzysteitakieodległe…Hmm…–zamruczałapodnosem:
–Ciekawe,coterazrobiMarek?Czyzadzwonidomnie?Amożezapomniał?
Próbowała zdusić w sercu skryte uczucie do niego, ale bezustannie, nieustannie
onimmyślała.Takbardzozanimtęskniła!Przezwszystkietednicierpiałaiobwiniała
sięzato,cozrobiła.Myślała,żewyjeżdżając,stawianaswoiminierezygnujezniego:
jak bardzo się myliła! Krystyna doskonale wiedziała, jak to się skończy. Dopięła
swego,terazmogłabyćzsiebiedumna.Nierozmawiałydotejporynatentemat,bo
ipoco?
Wygrała!
Rozmyślanianahuśtawceprzerwałdzwoniącytelefon.Skoczyłaibosopobiegła
odebrać.
–Tak,słucham?–powiedziała,niezwracającuwaginawyświetlającysięnumer
wkomórce.
–Cześć,Marysiu…–Podrugiejstronierozległsięznajomygłos.
Nogizrobiłysięjejjakzwatyinicnieodpowiedziała.Stałazotwartąbuzią.
–Jesteśtam?–zapytałMarek.
–Jestem…jestem–ocknęłasię.
–Słyszę,żeniedoszłaśdosiebiejeszcze…
–Nie,wszystkowporządku…tylkomniezaskoczyłeś.
–Tak?Apozytywniechociaż?–zażartował.
–Owszem…–Uśmiechałasiędotelefonu.
–Corobisz?–zapytałzaciekawiony.
–Sprzątałamdom,aterazodpoczywam…Atyniewpracy?
–Sobotymamwolne.
Inastałaniezręcznacisza.
–Corobiszjutro?–przerwałmilczenie.
–Nicspecjalnego…Dlaczegopytasz?
– Może masz ochotę pójść ze mną… nie wiem, na kawę? – wymyślił na
poczekaniu.
–Czemunie,októrej?
–Popołudniu,takkołopiętnastej,namolo.Możebyć?
–Pewnie…
–Todozobaczenia,Marysiu!
–Dojutra…–Rozłączyłasię.
Chwilęstałazapatrzonawtelefon,osłupiała,niespuszczałazniegowzroku.
–UmówiłamsięzMarkiem?!!!–powiedziałanagłos,samadosiebie.
Powtórzyła:
–UmówiłamsięzMarkiem!–Tymrazempodniosławzrok,jakbydopieroteraz
dotarłdoniejsenswypowiedzianychsłów.
Ponowniepowtórzyłatosamo…iolśniłoją.
Zaczęłaśmiaćsięiskakaćzradościjakgłupia,jakbywygraławtotka.Podeszła
dolustrawprzedpokojuispojrzałanasiebie.
–Onchcesięzemnąspotkać!Ranyboskie!Czytytorozumiesz,dziewczyno?–
mówiładoswegoodbicia.–NieszalejMaryśka…Niezachowujsięjakmałolata!–
upomniałasię.
Poszła do siebie. Po drodze doszła do wniosku, że szybko to poszło, wczoraj
spotkanie(pływanie),dzisiajtelefon,jutro…Nowłaśnie,cobędziejutro?
Oczymbędąrozmawiać?
Byleniewracaćdoprzeszłości.Postanowione.
Nazajutrzjaknazłośćpogodasiępopsuła.Ciemnekłębiastechmurypokrywałyniebo.
Mariamiaładylematprzedspotkaniem.Jaksięrozpada,tozespotkanianici.Niebyła
zadowolona.Sukienka,którąwybrała,odpada.
–Najlepiejzałożędżinsy…–dukała,stojącprawiepółnagaprzedszafąwswoim
pokoju.Byłasama.Rodzicewyszlidoznajomych,dlategobezskrępowaniahasałapo
domu w samej bieliźnie. Lubiła czuć się swobodnie. Tylko Filemon dziwnie się jej
przyglądał,aletoprzecieżtylkokot.
Koło czternastej zerwał się silny wiatr. Wyglądało na to, że zaraz lunie jak nic.
Staławoknieiniewierzyławłasnymoczom.
–Wtedy,gdyniemapotrzeby,toświeci!–denerwowałasię.
Była gotowa. W pokoju zrobiło się szaro i ciemno. Zerknęła na zegarek,
dochodziła za dwadzieścia trzecia. Miała więc jeszcze parę minut, ale jak wyjść
zdomuwtakąpogodę!?Dumałanadtym,czywychodzić,czynie.
Amożezadzwonićdoniego?
Naglerozległsiędzwonekdodrzwi.Podnieconazbiegłanadółposchodach,bo
wiedziała,żetonapewnoMarek.
Kątemokaspojrzałanaswojeodbiciewlustrze.Byłazadowolona.
Wyglądałabardzodziewczęco,wzielonejbluzceiniebieskichdżinsach.Chciała
zrobić sobie jakąś fryzurę, ale stwierdziła, że nie ma sensu. Najlepiej czuła się
wrozpuszczonychdługichwłosach.
Była podekscytowana już od rana. Nawet Krystyna zauważyła, że jest jakaś
poruszona.Zjedlirazemśniadanieiposzłanamszę.Rodzicezostali,byprzygotować
obiad. Deklarowali się, że mają jej o czymś powiedzieć, ale chyba zapomnieli. Gdy
wróciła,szykowalisięjużdowyjścia.
–Cześć!–przywitałjązuśmiechem.
Marię ogarnął zachwyt, gdy go zobaczyła w progu. W dzień wyglądał jeszcze
lepiejniżwczorajpozmroku.Takiszarmancki,przystojny.Przywitałasięipoprosiła,
bywszedł.Niespuszczajączniegowzroku,patrzyła,jaksięrozbiera.
–Pomyślałem,żeniebędzieszmiałaochotywyjśćwtakąpogodę…–stwierdził,
zdejmującbuty.
–Skądwiedziałeś?
–Znamcię!–odparł.
–Notak…jeśliotochodzi,tonicsięniezmieniło…–Roześmiałasię.
Marekrozglądałsiępodomu.
–Nicsięuwasniezmieniło…–zauważył.
–Miałamtakiesamowrażeniepodwóchlatach…–przytaknęła.
Staliwprzedpokoju,azaoknemrozszalałasięburza.
–Idziemydomnie…?–zapytała,spoglądającnaMarka.
–Notoprowadź!–Iruszyłzaniąposchodach.
Dzisiaj wydała mu się jakaś inna niż wczoraj. Taka poważna, ale zabawna i do
tego niebywale śliczna. Nie mógł oderwać od niej oczu. Dwa lata dodały jej urody,
zdziewczynystałasięmłodąkobietą.Teraztowidział…
Marek usadowił się wygodnie w fotelu i przyglądał się jej. Stała w oknie
iobserwowała,jakwiatrzarzucakropledeszczunadrzwibalkonowe.Rozpadałosię
nadobre.Patrzyłanamokryświat,nadrzewafalującenawietrze,jejwzrokdotarłteż
naskrajplaży.Wyglądałonato,żezbliżasięprzypływ;wezbranefaleuderzałyobrzeg
zdużąsiłą,zalewającwiększośćplaży.
–OBoże!–krzyknęłaprzestraszonabłyskawicą.Iuciekłaodokna.
–Nadaltakbardzoboiszsięburzy?–Wstałipodszedłdoniej.
–Tylkotrochę…–Siedziałaskulonaiprzestraszonanałóżku.
–Tomożezasłońmyokna,co?–zasugerował.
Mariaanimyślałaruszyćsięzmiejsca.Niechciałapodchodzićznówdookna.
Marek wyczuł, o co chodzi i sam zasunął zasłonę. Zapalił nocną lampkę
iwpokojuzrobiłosięnastrojowo.
Mariaodrazupoczułasięlepiej.Wblaskuświatłapadającegozlampywyglądała
bajecznie!Niedałosiętegoukryć.
–Przepraszamcię,agdziemojagościnność…Czegosięnapijesz?
Uzmysłowiłasobie,żekompletnieotymzapomniała.
Iszybkozekoczyłazłóżka,widząc,żeMarekzamierzausiąśćobokniej.
–Czyżbysięmniebała?–Pomyślał.
–Czegokolwiek…–odparł,siadajacnałóżku.
–Tomożezrobiękawy,maszochotę?
–Możebyć…
–Zmlekiemidwiemałyżeczkamicukru?
–O,widzę,żepamięćmaszdobrą!
Zaskoczyłago.
–Tozarazwracam…–powiedziałaiwyszłazpokoju.
Zostałsam.Przetarłoczyrękomaiwypuściłgłośnopowietrze.
Zdenerwowany,niedowierzałsamsobie,żetubył.
Tak,takdługonatoczekał,aterazstrachgoobleciał.Całyczasbiłsięzmyślami,
czydobrzerobi.
Aleskorogozaprosiła,tomożejednak…
–Uspokójsię…!–uciszałswemyśli.–Będziedobrze…
SiedziałnałóżkuiczekałzniecierpliwościąnaMarię.Długoniewracała.Kiedy
usłyszałjejkrokinakorytarzu,wzdrygnąłsięiwstałzłóżka,byotworzyćjejdrzwi.
–O,dzięki…–powiedziała,niosącprzedsobątacę.
Wcałympokojunatychmiastzapachniałokawąiciastkami.
–Częstujsię…–Spojrzałananiegoporozumiewawczo.
Usiedliprzydrewnianymstolikuidelektowalisięprzepysznąkawą.
Marekzauważył,żeMariacałyczasmusięprzygląda.Ucieszyłogoto,choćczuł
lekkiezażenowanie.
–Achtejegooczy,możnawnichutonąć!–myślaławduchu.
Możeidobrzesięstało,żejednakspotkalisięuniej.Jestznimsamnasam,czego
pragnęłaodtakdawna.
Dziśczułasięświetnie,miaładobrydzień,aspotkaniezMarkiemtonajlepsze,co
jąostatniospotkało.Rozmawiali,popijającaromatycznąkawę.
Owszystkim…
Mariaotworzyłasięprzednimiopowiedziałamu,jakbyłouciociwZakopanem.
Że tam odżyła, dużo zrozumiała i nauczyła się pokory i wiary w ludzi, lecz po
powrocie znów dopadły ją myśli i odczucia z przeszłości. Nie bardzo rozumiał, co
miałanamyśli,alenieprzerywałjej.Pochwaliłasię,żespotkałjązaszczyt,kiedyjej
pracezliceumzostaływystawionewGaleriiMuzeumwZakopanem.
Byłzniejdumny.
Rozmowazeszłateżnasprawyrodzinne.Zwierzyłamusię,żeFranekjużtunie
mieszkaiżejest…Marekbyłwdelikatnymszoku,alerozumiałgodoskonale,samteż
bytakpostąpiłnajegomiejscu.
Mariabyłapodwrażeniemjegoreakcjiinastawieniadotychspraw,chociażtak
naprawdę to zawsze wiedziała, że jest tolerancyjny. Przełamali lody i rozmawiali ze
sobąbezskrępowaniainaluzie.Obojetegopotrzebowaliiwiedzieli,żedobrzeimto
zrobi.
Marek nie pozostał jej dłużny. Opowiedział jej, jak było na morzu, o tym, jak
ciężka to praca, która wykańcza psychicznie i fizycznie. Jednak nie to było dla niego
najgorsze.
Była wstrząśnięta, kiedy wyznał jej, jak podczas rejsu dostał wiadomość
ośmiercimamy.Zobaczyłałzywjegooczach,gdytomówił.Współczułamuzcałego
serca.
Gdybytylkowiedziała!
Tobyłdlaniegomomentzałamania.Byłomuciężko,niemógłsiępozbieraćitak
bardzopotrzebowałwtedyjejwsparcia…
Mariaotworzyłaszerokooczynatesłowa.Byłazdumiona,żetakszczerzeznią
rozmawia. Ale była zadowolona. Opowiedział jej, że przez cały ten czas wyrzucał
sobie,żeźlepostąpił,egoistycznie,alewtedymyślał,żetakbędzienajlepiej.Myślał
częstooniej,niemógłzapomniećiwyrzucićjejzserca…
Mówiłtowszystkoszczerze,patrzącjejprostowoczy.
Marięzatkało.Niesądziła,żetaktoprzeżył…Podobniejakiona.Niepozostała
mudłużna,wyznałamubezskrępowania,żecałyczaspróbowaławyrzucićgozmyśli,
aleniepotrafiła.Bardzosięstarałainic,wciążczuła,żejestjejbliskiiżejejuczucia
wobecniegoniewygasły.
Nadalcośdoniegoczujeiboisię,czytomajeszczesens…
Kiedytomówiła,cośwnimpękło.Pomyślał,żeterazalbonigdy…Wstałzfotela
ipodszedłdoniej.
Marianiewiedziała,ocomuchodzi…
Wziąłjązarękęipomógłjejwstać.Objąłjąwpasieispojrzałjejwoczy.
–Takbardzozatobątęskniłem…–wyszeptał.
Marii ugięły się kolana. Poczuła rozkosz, jakiej dawno już nie czuła. Nie
wiedziała,gdziepodziaćoczy,trochęsięzawstydziła.Takszybkosiętopotoczyło,że
samasobieniedowierzała.Stoiterazwjegoobjęciach,jesttakblisko,znówczujesię
jakzadawnychlat.Tesamedoznania,znajomydotyk,zapach,któryrozpalałjejzmysły
i któremu nie mogła się nigdy oprzeć. Kiedy przytulił ją mocniej, poczuła
przeszywającepodniecenie.Zapragnęła,byjąpocałowałteraz…zaraz…natychmiast.
Nie czekał. Wiedział, czego pragnie. Pochylił głowę i przywarł do jej ust.
Zamknęłaoczyiodpłynęła.Całowałjątak,jakkiedyś…Cudownie…Poczuładreszcz,
przylgnęładoniegocałymciałem.Czułaciepłobijąceodniegoichciała,bytrwałoto
wnieskończoność.
Marekczułsiępodobnie.Pragnąłjejzcałegoserca.Niechciałwyrzucaćsobie
później, że nie spróbował jej odzyskać. A gdy powiedziała mu, co czuje, nie
wytrzymał, musiał to zrobić. Obiecał sobie przecież, że nie pozwoli jej odejść. Był
terazwtakimstanie,wjakimjużdawnoniebył.Przezwszystkietedniniepotrafiłsię
odnaleźć.Próbowałwielerazyoniejzapomnieć,aleciąglewracał…
Chciałułożyćsobieżycienanowo,leczwspomnienieoniejniepozwalałomuna
to.Zawładnęłajegosercemizagościławnimnadobre.Ichoćniebylirazem,toitak
byłaprzynim,przezcałyczas…
Trwało to dobrych kilka minut. Ich pocałunek był namiętny. Nie mogli się
opanować.Takdawnotegonierobili…
Marek nie mógł nasycić się jej ustami, trzymał ją, obejmując w pasie, ale jego
ręce po chwili powędrowały wyżej. Delikatnie dotykał jej szyi i całował ją czule.
Widział, że oddała mu się cała… Widział, że jest jej dobrze i że też tego chce.
Zapłonąłzpożądania…
Kiedy skończyli, brakowało im tchu, ale czuli się szczęśliwi. Maria uśmiechała
siędoniegoicieszyłasięztego,cosięstało.
–Comyrobimy?–zapytałMarek,patrzącnanią.
–Niewiem…Kochamysię…–Wzruszyłaramionami.
–Ale…
–Nicniemów!–przerwałamu.–Jestdobrze.
Popatrzyłananiego,aoczyjejsięśmiały.
–Obojetegochcieliśmy,prawda?–zapytała,liczącnapotwierdzenie.
–Nigdynieprzestanieszmniezadziwiać,Marysiu…
–Alepozytywnie?–znówmuprzerwała.
–Owszem…–odpowiedział.
W jego ramionach była bezpieczna. Od niepamiętnych czasów tak się nie czuła.
Jejżyciewkońcusięodmieni!Miałatakąnadzieję…
Terazwszystkobędzieinaczej…lepiej…
Wspólnym rozkoszom nie byłoby końca, gdyby nie dosłyszeli dobiegających
zdołuodgłosów.
–Rodzicewrócili!–stwierdziłabezzastanowienia.
–Icoteraz?–przestraszyłsię.–Tojamożejużpójdę…
–Spokojnie,nicsięniedzieje…–odpowiedziałanadwyrazopanowana.
Togozaskoczyło.Myślał,żewpadniewpanikę…Wątpiłteż,bynagleprzypadł
imdogustuibyniemielinicprzeciwkotemu,żetujest.
Podeszła do niego i przytuliła się. Chciała go znów poczuć, potrzebowała tego.
Teraz,kiedyznówzasmakowałazapomnianegodoznania,niepozwolisobienato,by
ktośimprzeszkodził.
Ponownie go zaskoczyła. Cieszył się, że dobrze się z nim czuje i pragnie z nim
być.Tobyłoterazdlaniegonajważniejsze.
–Chciałbymzostaćdłużej,wierzmi…–przytuliłjąmocniejdosiebie–alemoże
lepiejjużpójdę…Twoirodzicenapewnodomyślilisię,żeniejesteśsama.
–Maszrację…
Schodząc po schodach, zauważyli kogoś w przedpokoju. To była Krystyna.
SpojrzałanaMarkai…osłupiała.
Kulturalnie i grzecznie przywitał się z nią i zaczął się ubierać do wyjścia.
Krystynaniezareagowała.Zatkałojąibezsłowaposzładokuchni.
Mariizrobiłosięgłupio.Niemogłauwierzyć,żematkęstaćnacośtakiego.Jak
mogłataksięzachować?!
–Przepraszamcię…–Tylkotylemogłapowiedzieć.
–Nieprzejmujsię!Wiem,jakimajądomniestosunek…Dlamnietonicnowego!
–wyjaśniłzespokojem.
Otworzyła mu drzwi i pożegnali się z uśmiechem na twarzy. Było im wszystko
jedno.Czyktośimźleżyczy,czynie!
To popołudnie było w ich życiu zwrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie
planowalitego,samowyszło.Widaćdawneuczucieniewygasłoiprzezcałytenokres
tliłosię,byznówzapłonąćżywymogniem.
Marięrozpieraławewnętrznaradośćiżadnefochymamyniebyływstanietego
popsuć. Nie jest już dawną Marysią, która przestraszy się i z podkulonym ogonem
przytakniejejizrobi,czegomatkazażąda.
Długo stała w drzwiach i patrzyła, jak odchodzi. Po burzy nie było już śladu.
Przestało też padać, a zza chmur delikatnie przebijały się promienie zachodzącego
słońca.Naniebiewidniałaprześlicznakolorowatęcza,sięgającahen,pozahoryzont.
Wpatrzonawniądziewczynarozmarzyłasię,stałaopartaodrzwiimyślałaochwili,
która miała miejsce na górze w jej pokoju. Jak ją całował… Znów! Na swoim ciele
czułajeszczezapachjegoperfum,odurzjącyzapach…
Przełknęłaślinęizagryzławargęnasamąmyśl,jakbyłojejprzyjemnie.
Marekdawnojużzniknąłzjejpolawidzenia,aonawciążstała,niemogącdojść
do siebie. Była w stanie upojenia, fascynacjii. Dopiero Krystyna swoim krzykiem
skuteczniesprowadziłająnaziemię.
Tonmamymówiłsamzasiebie.
–Coonturobił?–zapytałazwrogimnastawieniemKrystyna.Nieodrywałaoczu
odcórki.
Siedziałazastołemiczekała,ażcórkaprzyjdziedokuchni.
Maria nic nie odpowiedziała, tym razem nie pozwoliła wyprowadzić się
zrównowagi.
–Mówiędociebie,głuchajesteś…?–zabrzmiałogroźnie.
–Słyszę…Niemusiszkrzyczeć–odparłaspokojnymgłosem.
Krystynabyławzburzonazachowaniemcórki.Widać,żeskoczyłojejciśnienie,bo
całabyłaczerwona,amiałaznimproblemoddawnaimusiałauważać.Niewolnosię
jejbyłonazbytdenerwować.
–Odpowieszmiwkońcunapytanie?
Upiłałykherbatyiodstawiłaszklankęnastół.
Mariaodwróciłasiędoniejispojrzałananiązanielskąminą.
–Comamcipowiedzieć,itakwszystko,copowiem,uznaszzamójwymysłlub,
cogorsza,zakłamstwo–powiedziałazestoickimspokojem.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – krzyknęła Krystyna. – Powiedziałam ci
kiedyś,żetoniejestchłopakdlaciebie!Myślałam,żesiędobrzezrozumiałyśmy.
Mariaroześmiałasię.
–Tenchłopak,jakgonazywasz,manaimięMarek…itylkomnieodwiedził…–
tłumaczyła spokojnie. – A jeśli chodzi o zrozumienie, to chyba sobie kpisz? – Teraz
ionapodniosłagłos.–Nigdymnienierozumiałaśiwciążrobisztosamo!–ciągnęła
dalej.–Nicsięniezmieniłaś.Nadalchceszmiećnademnąkontrolęiukładaćmiżycie
wedle twoich zasad. Tylko wiedz, że ja sama wiem lepiej, co mi jest do szczęścia
potrzebne…
–Niepozwalajsobie…–wtrąciłasięKrystyna.
– Nie skończyłam jeszcze! Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz, czy nie… –
przerwała jej córka. Powiedziała to z taką powagą w głosie, że zdziwiona Krystyna
zamilkła.
–Próbujeszcałeżycienaprawiaćswojebłędynaszymkosztem,niewidzisztego,
jeszcze chwila i zostaniesz sama, wszyscy stąd odchodzą… – westchnęła. Zosia się
wyprowadziła i Franek, ja też wyjadę i nie wiem, czy będę chciała kiedykolwiek tu
wrócić.Dziwięsięojcu,żejeszczeztobąwytrzymuje…
–Jakmożesz!?–wzburzyłasię.Byławściekła,żecórkaprawijejmorały.–Masz
wszystko,czegochcesz,ijeszczeciźle?–wyskoczyła.Wśrodkucałasięgotowała.
Maria miała dość, nic do niej nie docierało, jej słowa nic ją nie ruszyły, jak
kamieńwwodę…
Dodaławięctylko:
– Tak! Mam wszystko, prócz twojej miłości… – i ze łzami w oczach wyszła.
Uciekła,nieczekałanato,czymatkamajejjeszczecośdopowiedzenia.
Nazajutrz wstała wczesnym rankiem. Nie chciała spóźnić się na badania.
Wczorajsza kłótnia z mamą odbijała się jej czkawką. Miała żal do ojca, że nie
zareagował.Jakzawszemiałwszystkownosie.Siedziałprzedtelewizoremnakanapie
inicgotonieobchodziło.Ajeślinawet,tojakzwykleniechciałsięwtrącać.Pewnie.
Takjestnajprościej.Próbowałaotymniemyśleć,aleniewychodziłojejtozgłowy.
Najlepiejdlaniejbyłobywynieśćsięztegodomuraznazawsze.
– Jeszcze chwila… jeszcze chwila, wytrzymasz! – powtarzała sobie, chcąc się
uspokoić.
Wsiadła na rower i pojechała do przychodni. Miała spory kawałek do centrum.
Mglisty i zimny poranek nie sprzyjał wyborowi takiego środka lokomocji, ale Maria
siętymnieprzejmowała.Miaławażniejszesprawynagłowie.
Na ulicach panowała pustka. Było dość wcześnie, więc dziewczyna nie dziwiła
siętemu.Wyszłazdomuprzedsiódmą,bezśniadania,niesprawdzając,czyrodzicesą
w domu, czy nie. Śmigała rowerem, mijając kolejne skrzyżowania. Spoglądała na
pozamykanesklepyibaryszybkiejobsługi.Kochałatomiastoibędziejejżal,znówsię
znimrozstawać.
Na miejsce dotarła po pół godzinie. Lekko zmarzła, choć ubrała się dobrze.
W przychodni ruch panował od samego rana. Czekała cierpliwie na swoją kolej
w poczekalni. Nie przepadała za tego typu miejscami. Kiedy nadeszła jej kolej,
laborantka zapytała ją, czy ma ze sobą kartę medyczną ze szkoły. I czy robiła przez
ostatniedwalatabilans.
– Słysząc to, Maria zrobiła tylko wielkie oczy i odparła, że robiła badania,
owszem,gdybyławpierwszejklasieliceum,aletobyłoczterylatatemu.
Powyjściuzastanawiałasię,czyfaktyczniedałaplamę,zaniedbującbadania,ale
niktsiętegoniedomagał,więc…Dodatkowozmianaszkołyzrobiłaswoje,atamonic
niepytali.
Przejażdżka z samego rana dobrze jej zrobiła. Maria przewietrzyła mózg
izaczerpnęłaświeżegopowietrza.Dotarładodomuwygłodniała.
Zapowiadał się ładny dzień. Gdy wracała, słońce było już na niebie i ruch na
ulicach się wzmógł. Normalka, zaczął się kolejny tydzień. Był ostatni dzień sierpnia
itegorocznychwakacji.
Resztę dnia spędziła w domu. Była słaba, ale tłumaczyła to sobie złym
samopoczuciempopobraniukrwi.
Z tego wszystkiego, wychodząc rano z domu, zapomniała i nie powiedziała
rodzicomobadaniach.
Zresztą,czytobyłotakieważne?!
Odbierze jutro wyniki, lekarz wypisze jej pewnie jakieś witaminy i będzie po
kłopocie.
Pocomaniepotrzebniezawracaćimgłowę?
Dzieńupłynąłraczejspokojnie.Cisza,pustydom.ByłasamazFilemonem,który
wiernie dotrzymywał jej towarzystwa, w zamian przez cały czas domagając się
pieszczot.
Myślała o Marku. Nie zadzwonił, nie napisał, dziwiła się. Potem pomyślała, że
przecieżdziśponiedziałekipewniejestwpracy,zdenerwowałasięsamanasiebie,że
teżwcześniejnatoniewpadła.
Zahaczył się na letni sezon w porcie, przy rozładunku ryb. Praca jak praca –
ciężka, ale był zadowolony. Wieczorem nie wytrzymała i zadzwoniła do niego. Był
jeszczewpracy,niemógłzabardzorozmawiać,powiedziałtylko,żeniedaradysię
zniądzisiajzobaczyć,bomusizostaćdłużej.Jutrotosamo,alezadzwoni…
Mariibyłoprzykro.Myślała,żesięzobaczą.Bardzochciałaznimporozmawiać,
wyżalićsię…Przytulićgo…
Z rodzicami nie rozmawiała w ogóle. Siedziała w swoim pokoju jak mysz pod
miotłąiniechciałaichwidzieć.Nieprzeszkadzalijej,widaćsięobrazili.
–Idobrze…–pomyślała.
Kolejnydzieńnieprzyniósłpoprawyhumoru.Zlaboratoriumzadzwonilizsamego
rana, że musi powtórzyć badania, bo coś im się w nich nie podoba. Nie miała na to
ochoty,alenieprotestowała.Zdrowiewkońcumasiętylkojedno.Antonizaniepokoił
się,gdyżtoonodebrałprzedwyjściemdopracytelefon.ZajrzałdoMariiizamienił
zniąparęzdań.Wykrzesałzsiebienawetprośbę,bycórkaniezłościłasięnamamę
ibyniemiaładoniegożalu,żeniestajewjejobronie.
Niewiedziała,ocomuchodzi.
Tak nagle wyskoczył i przemógł się, by z nią porozmawiać. Leżała w łóżku
rozespana,alesłuchałagouważnie.
Powiedziała,żerozumieiżeok…iojciecdałjejspokój.Wyszedł.
Niczegonierozumiała–anizachowaniamamy,anijego.Kryjąsięnawzajemczy
co?Dałatemuspokój.
Powtórzonebadaniaznówwyszłyźle.Natyleźle,żezaniepokojonalekarkawypisała
skierowanie do szpitala na bardziej zaawansowane badanie i leczenie. Sprawa nie
wyglądałazbytciekawie.Mariabardzosiętymprzejęła.Takbardzosięwystraszyła,
żenatychmiastpowyjściuodlekarzazadzwoniładoMarka.Ucieszyłsięzjejtelefonu.
Okazałosię,żenieposzedłdziśdopracyiwziąłwolne.
Jednak nim cokolwiek mu powiedziała, poinformował ją, że brat chciałby, żeby
pojechałznimdowujkaidlategoniebędziegoprzezparędni,góratydzień,ijeszcze,
że bardzo chciałby się z nią zobaczyć przed wyjazdem, ale nie zdąży, bo za godzinę
mająautobus.Dowiedziałsięowyjeździedopierodziśranoiniemógłbratuodmówić.
Maria była zrozpaczona. Zdecydowała, że nic mu nie powie. Po co miałby się
niepotrzebnie martwić i zmieniać dla niej swoje plany. To pewnie nic takiego
iniedługosięzobaczą.
Rodzice przez cały czas, na zmianę, byli przy niej. Nieświadoma tego, co jej jest,
wariowała. Lekarze nic nie mówili, tylko robili jej kolejne badania, prześwietlali ją
wzdłuż i wszerz. Zrobili jej chyba wszystkie badania, jakie można wykonać. Miała
dość.Dośćszpitala,chciaładodomu…
Mijałykolejnedni,aonanadalnicniewiedziała.Pytała,aledoktornicniechciałjej
powiedzieć, tylko ją zbywał, tłumacząc się tym, że takie mają procedury. Nie
uwierzyła.Całyczaspodawalijejjakieśleki.Czułasięponichgorzejniżwcześniej.
Chciała,byMarekbyłprzyniej.Pisał,żesąwPoznaniuisprawysięskomplikowały,
więc będzie musiał zostać dłużej. Była zła na niego, ale na siebie też, że mu nie
powiedziała,aterazniewiedziała,jakmatozrobić.
Odpisywała, że czeka na niego i tyle! Leżała całymi godzinami na szpitalnym
łóżku i wpatrywała się w okno. Na sali były tylko dwa, drugie było puste. Czuła się
przybita. Widok i zapach szpitala ją przytłaczały. Cały czas rozmyślała o sobie,
oMarku,onich…
Czuła,żecośsiędziejezniąniedobrego.Byłaprzerażona,płakaławnocy,gdy
nie mogła zasnąć. Przez kolejne dni lekarze nadal faszerowali ją tabletkami,
kroplówkami i co chwila pobierali krew do badania. Po minach rodziców
wywnioskowała,żewiedzą,cojejjest,aleniechcąjejpowiedzieć.
Woczachtatywidziałastrach,strachonią…
Było coraz gorzej. Zamiast dochodzić do siebie, była coraz słabsza. Miała
wrażenie, że zamiast ją leczyć, tylko pogarszali jej stan. Odmawiała leczenia, nie
chciała słuchać lekarzy, rodziców, Franka, który przychodził do niej codziennie…
Chciała zasnąć i nigdy się nie obudzić. Gdyby chociaż miała przy sobie Magdę.
Wyjechała szybciej, niż planowała. Nie chciała zostawiać koleżanki w takiej chwili,
ale nie miała wyboru. Płakały obie, gdy się żegnały. Wówczas Maria jeszcze nie
wiedziała,jakbardzojestchora…
Cała była obolała, nie mogła sama wstać z łóżka, zjeść… czy wziąć do ręki
komórkę…Podiagnozielekarzazemdlała.
Niemogładłużejżyćwniepewności.Zażądała,bybyłzniąszczeryipowiedział
wkońcu,cojejjest.
Wpadła w depresję… Bała się, że umiera. Wyglądała fatalnie, coraz gorzej
igorzej.Jeszczebardziejschudła.Byłazałamana.Nicjejsięniechciało…Niechciała
nikogowidzieć,znikimrozmawiać…Krzyczała,bydalijejspokój…
Niebyłagłupiaiwiedziała,żebiałaczkatowyrok.
Gdybyzdiagnozowalijąwcześniej,gdybyzrobiłabadaniaorok,dwaszybciej…
tomoże,może…
Choroba postępowała nad wyraz szybko. Podjęta przez lekarzy próba leczenia
tylkopogorszyłasprawę.Lekinieskutkowały.
Któregośdniaprzyszedłdoniejlekarzipowiedział,nieowijającwbawełnę,że
tylko przeszczep szpiku może ją uratować i że bardzo mu przykro, ale wyczerpali
wszystkiepozostałesposobyleczenia…
Teraz dla niej najważniejszy był czas, czas, który jej pozostał. Dawcą szpiku
mogą być najbliźsi i to oni poszli na pierwszy ogień. Cała rodzina była przy niej.
Zmienilisięniedopoznania.Potrafilizesobąnormalnierozmawiać…
Przyjechała Zosia z mężem i Szymonkiem. Maria bardzo się ucieszyła, gdy ich
zobaczyła, ale była zbyt słaba, by wstać i ich przytulić. Także Łucja ją odwiedziła
zciociąiwujkiem…Totalnyzlotrodzinny.Ipewniegdybyniejejchoroba,długoby
sięjeszczeniewidzieli,wszyscyrazemikażdyzosobna.
Całymidniamispała,takbyławyczerpana.
Początekpaździernikabyłnajgorszy.Uzmysłowiłasobie,żeterazmogłazaczynać
nowyrozdziałwswoimżyciu,aniegokończyć.CierpiałazpowoduMarka.Nicnie
wiedziałoniej,niepowiedziałamu,apowinna!Powinnabyłazrobićto,jakjeszcze
byławstanie.Potemjużniemiałasiły,ażwreszciestwierdziła,żetakbędziedlaniego
najlepiej. Po co ma cierpieć razem z nią. Była pewna, że tak by było. Wolała, żeby
oniejzapomniał,bydałsobiespokój.Niechciała,bypatrzył,jakodchodzi.Chciała,
by zapamiętał ją taką, jaka była dawniej, przed chorobą, a nie w szpitalu, na łożu
śmierci…
Przychodziły takie momenty, że rozmawiała z Bogiem i pytała go, dlaczego ją
właśnietospotyka?
Cotakiegozrobiła,czymzawiniła,żetakjąkaże?!
Nic w życiu się jej nie udało i gdy chciała po raz kolejny na nowo je sobie
ułożyć…tomusijezakończyć.
Rozmowyzpsychologiemdużojejdawały.Rozjaśniałyumysł.Miaławtedychęć
dowalkiinadzieję,żemożeznajdziesiędawcaijeszczewyzdrowieje.
Jesień okazała się piękna, różnobarwna, pełna słońca. Godzinami patrzyła w okno
iobserwowałaprzyrodę,ptaki.Popołudniamizachodysłońca,którezawszetaklubiła,
apozmrokuksiężycigwiazdy.Ubolewałanadtym,żejużnigdynieweźmiedoręki
swojegoszkicownika,niczegojużnienamaluje.
Totalnezałamanieprzyszło,kiedyokazałosię,żeżadnaosobazrodzinyniemoże
być dawcą. Stwierdzili to ponad wszelką watpliwość i lekarz się z tym nie krył.
Okazałosię,żeMariamabardzorzadkągrupękrwiiniktwrodzinie,pozanią,jejnie
posiada.
Przeżyła wstrząs! Jak to? Nikt!? To znaczy, że mój tata… To nie może być
prawdą!Zażądaławyjaśnień!Natychmiast!
Krystynapostawionapodmuremniemiaławyjścia.Mariakrzyczała,żejeślijej
niepowie,toniechcejejznać…
Zełzamiwoczachwyznałajejcałąprawdę.Kiedydowiedziałasię,żeAtoniją
zdradzał, musiała wyjechać. Zresztą opowiadała jej o tym, tylko że nie do końca
wyjawiła całą prawdę. Wyjechała do Włoch ze znajomymi, chciała odreagować.
I stało się… Obudziła się po upojnej nocy w łóżku z innym mężczyzną. Znała go
zaledwie kilka dni. Był przewodnikiem w muzeum, sam też malował obrazy, był
artystą… Nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś takiego, że w ten sposób odreagowała
zdradęmęża.
Wróciłaichciałaodejść,zabraćZosięiFrankairozwieśćsię.Antonibłagał,by
tegonierobiła.Kochałjąidzieci,zbłądził.Iwtedydowiedziałasię,żejestwciąży.
Przestraszyłasię,bowiedziała,żenieporadzisobiesamaztrójkądzieci.
Została…Zrezygnowałazpracyizajęłasiędomem,dziećmi.
Antonidowiedziałsięniedawno,jaktoczęstobywa…–przypadkiem…
Maria płakała. Kazała jej wyjść, nie mogła na nią patrzeć. Gdyby nie pobyt
w szpitalu, pewnie nigdy by się nie dowiedziała. Dopiero teraz pojęła jej
postępowanie, nastawienie do niej… Matka winiła ją za to, że musiała zostać
z niewiernym mężem, któremu nigdy nie wybaczyła zdrady, a Maria wciąż
przypominała swego ojca i tego też nie mogła znieść. To ona była powodem, przez
który musiała zmienić wszystko. Jej życie mogło wyglądać inaczej, gdyby nie zaszła
zniąwciążę.
Dla Marii świat się zawalił. Było jej wszystko jedno, czy umrze, czy
wyzdrowieje…
Od tego momentu przestali rozmawiać ze sobą normalnie, choć wszyscy starali
się, by jej pomóc. Dla niej życie się skończyło… Informowali ją tylko, że została
umieszczona na liście kandydatów do pilnego przeszczepu. Cały czas szukali dawcy,
aleniewiadomobyło,czywogólesięznajdzie…
Próbowali przez fundację, której byli członkami. Przecież tak często pomagali
innym potrzebującym, wspierali kampanię w walce z białaczką, a gdy sami
potrzebowaliwsparcia,niebyłoodzewu.Niktniczegoniemógłzrobić.Bylibezsilni,
bezradni,zrozpaczeni…
Antonipewnegodniawpadłnapomysł,żewynajmiedziennikarzaizrobireportaż
ochorobieiochorychoczekującychnaprzeszczepwszpitalu.Miałnadzieję,żejakto
nagłośnią, to może jakimś cudem znajdzie się dawca. Był pewny, że to odniesie
zamierzonyskutek.
Trzy tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia Maria obejrzała w telewizji
reportaż. Nie była zachwycona swoim wyglądem, gdyż z nią też był przeprowadzony
wywiad.Niechciałasięnaniegozgodzić,jednakponamowachojcauległa.Niestety,
niktsięniezgłosił.
Pokolejnejchemiiwypadłyjejwłosy,mamaprzywoziłajejcochwilainnąchustę
na głowę. Nie chciała się oglądać w lustrze, bała się swego odbicia. W Wigilię
straciłaprzytomność,lekarzebezogródekstwierdzili,żeniewiadomo,czyprzeżyjedo
NowegoRoku.
Czuła,żekoniecjestbliski…Żałowałatylkojednego,żeodebranejejbyłytedwa
lata. Dwa lata, które spędziła bez Marka, bez chłopaka, którego kochała nad życie
iktóregonadalkocha…Gdybyniejejwyjazd,nierozstanie,terazbyłbyzniąibyłoby
jejraźniej;spokojnieprzeżywałabyteostatniedniswojegożycia.
Po świętach nastąpiła poprawa, chyba za sprawą nowych leków –
eksperymentalnych,którewdrożylizazgodąrodziców.Jaksięszybkookazało,niestety
poprawabyłatylkochwilowa.Ukojeniewbóludawałajejmodlitwaikomunia.Przed
NowymRokiempoprosiłaksiędzaoostatnienamaszczenieispowiedź,bowiedziała,
żemamaanitatategoniezrobią.
Poddała się. Pogodziła z losem. Była spokojna, wiedziała, co ją czeka.
W sylwestrową noc wpatrywała się w niebo, jak rozbłyskują na nim kolorowe
fajerwerki. Pomyślała sobie, że chciałaby, aby spełniło się jej ostatnie życzenie…
Zamknęłaoczyiwypowiedziałajenagłos.
Wtejsekundziedopokojuwszedłlekarz.
–PaniMarysiu,śpipani…?
Spojrzałananiegozezdziwieniem.
–Coonturobi,otejporze?–pomyślała.–Jestnoc.
– Chciałem pani coś powiedzieć przed snem, przekazać dobrą wiadomość…
Mamy potencjalnego dawcę, ale to dopiero wstępne wyniki… – przekazał jej
szczęśliwąinformację.
Patrzyłatylkoiniewierzyławto,codoniejmówił.
–Jutrozrobimydalszebadaniaijeśliwszystkosiępotwierdzi,tobierzemysiędo
roboty! – mówił dalej. – A teraz proszę zasnąć i dobrze się wyspać, bo czeka Panią
ważnydzień…–życzyłjejdobrejnocyiwyszedł.
Niemogłazasnąćzwrażenia.
Odsamegoranabiegalikołoniejjaknajęci,cośpodłączali,odłączali,podawali,
pobierali. Nie wiedziała, co się dzieje. Cała rodzina była z nią. Wszyscy mieli
nadzieję.
Koło południa do sali przyszedł lekarz i już od drzwi widać było, że jest
zadowolony.
–Mamyzgodność,proszępaństwa!–powiedział.
FranekrzuciłsięMariinaszyję.Bałasię,żejąudusi.
–Wiedziałem…wiedziałem!–krzyczałipopłakałsiębiedny,aznimreszta.
Tylko Maria leżała nieruchomo i bez emocji. Wiedziała, że dawca to nie
wszystko. Może się okazać, że szpik się nie przyjmie. Nie, żeby się nie cieszyła, ale
próbowałapodejśćdotegobardziejracjonalnie.
Zabralijąnainnąsalęizaczęłasięproceduraprzygotowawczadoprzeszczepu.
Nienależałaonadoprzyjemnych.Bałasię.Alewierzyła,żesięudaiżejestdlaniej
szansa.
Minęłokilkadniodprzeszczepu,aMariaczułasiętaksamo.Lekarzwyjaśniłjej,że
takmożebyćipotrzebaniecoczasu,abydoszładosiebie.Najważniejszejest,żeszpik
sięprzyjąłizdnianadzieńpowinnobyćcorazlepiej.Nieposiadałasięzeszczęścia.
DziękowałaBoguzaratunekizakolejnąszansę.Całarodzinanieodstepowałajejna
krok.Cieszylisięrazemznią.
Któregoś ranka, podczas obchodu, lekarz prowadzący został na sali na chwilę
rozmowy. Zapytał ją, czy chciałaby poznać osobę, która oddała jej swój szpik. Nie
myślała, że można. Lekarz wyjaśnił jej, że jest to możliwe, ale dopiero po roku i za
obopólnązgodą.
Dlaczegowięcmiałabysięzgodzić?
Zdrugiejstronypomyślała,żeczemunie.
Czemuniemiałabyspojrzećwoczyosobie,którauratowałajejżycie.Powiedział
też,żezrobiądlaniejwyjątek,dlatego,żetaosobabardzonalegała,bymócsięznią
zobaczyć.Podziękowałalekarzowizatakąmożliwośćizgodziłasię.Wtedyoznajmił
jej,żetaosobaczekazadrzwiamiiżezarazjąpoprosi.
Czekałazniecierpliwością,aleniktnieprzychodził…Zastanawiałasię,comoże
powiedzieć komuś, kto zrobił coś takiego… Była przejęta… Serce biło jej coraz
szybciej…
Dziś wyglądała znacznie lepiej, mama przywiozła jej nową pidżamę i w ogóle
czuła,żetobędziedobrydzień.Świeżekwiatypachniałykołołóżka.Nawetnadworze
wyszłosłońce,któregoniewidziałaprzezostatniedni,bociąglepadało.Wpatrywała
sięwoknoiczekała.
Wtem usłyszała odgłos otwierających się do jej sali drzwi. Spojrzała w ich
kierunkuioniemiałazwrażenia.
Wpierwszejchwilimyślała,żewzrokjąmyli,żetojejsięśni,niewierzyła,ale
nie…niemyliłasię.
Otoszedłdoniejjejwybawca…
–Cześć,Marysiu…Dawnosięniewidzieliśmy…–spokojnymgłosemodezwałsię
Marek…,jejMarek.
Podszedłdoniejistanąłobokłóżka,uśmiechającsiędoniej.
Mariaprzełknęłaślinęipoczuła,żepopoliczkachpłynąjejłzy…
Niemogławydobyćzsiebiesłowa.
– Nie płacz… proszę… – rzekł, widząc, że się wzruszyła. Patrzył na nią,
awśrodkusercemupękało.Gdybyniewiedział,żetoona,pewniebyjejniepoznał.
Niedowiary,jakchorobapotrafizmienićczłowieka.
Niedałposobiepoznać,coczuje,jakmuciężko.
Był załamany przez wszystkie miesiące, kiedy się do niego nie odzywała, nie
pisała.Nierozumiał,niewierzył,żetakgopotraktowała,żetakpoprostuzapomniała
onim.Pamiętał,coczuł,kiedywidzielisięostatniraziwiedział,żeonateżtoczuła,
widziałtowjejoczach.Niemógłażtaksiępomylić…
Kilkarazybyłpodjejdomem,alenigdynikogoniezastał,adokawiarniniemiał
pocoiść,boitakbysięodKrystynyniczegoniedowiedział…Darowałsobie.Trudno
mu było pogodzić się z faktem, że tak to się skończyło. Wydawało mu się, że znów
międzynimimożecośbyć,atu…
Późniejdowiedziałsię,żeniezaczęłastudiów.
Igdybyprzypadkowonieobejrzałzojcemreportażuwlokalnejtelewizji,pewnie
dotejporybyniewiedział,żeMariajestwszpitaluidotegociężkochora.Płakałjak
dziecko,gdyzobaczyłjąnaekranie,niekryłsięztym…
Ojciecwspółczułmuipróbowałgopocieszać.
Niebyłnaniązły,żemuniepowiedziała.Pewnienajejmiejscupostąpiłbytak
samo.Chciałodrazubiecdoszpitala,aletatawytłumaczyłmu,żeitaksiędoniejnie
dostanie,gdyżnaintensywnąterapięwpuszczajątylkonajbliższąrodzinę.Postanowił
najpierwporozmawiaćzlekarzemopobraniuszpiku,botobyłonajważniejsze.
Niejadł,niespał…Czekałnaodpowiedź.
Niesądził,żesięuda.
Tobyłcud…
Potembłagałlekarza,nawetchciałgoprzekupić,tylkozabardzoniemiałczym,byten
pozwolił mu się z nią zobaczyć. Nie chciał się zgodzić. Zasłaniał się procedurami.
Kiedysiępopłakałiwyznałmucałąhistorięzwiązanązdziewczyną,jegodziewczyną,
lekarz zrozumiał jego intencje i pozwolił w drodze wyjątku, aby Marek się z nią
zobaczył.Samnawetchciałmiećwtymswójudział.
Czekałpoddrzwiamiidenerwowałsię.
Kiedyprzyszedł,przywitałsięzFrankiemichwilęporozmawiali.
Rodzice Marii chyba pierwszy raz w życiu spojrzeli na niego jak na człowieka.
Dziękowalimuiprzepraszalizaswojewcześniejszezachowanie.
–Lepiejpóźnoniżwcale…–pomyślał,kiedyściskalimudłoń.
Wchodził na salę z zapartym tchem, nie wiedział, jak zareaguje, kiedy ją
zobaczy…
–Cotyturobisz?!–zapytała,kiedysiętrochęuspokoiła.
–Dowiedziałemsię,żejesteśchora,ipostanowiłemcięodwiedzić…–Starałsię
mówićwolnoispokojnie.
–Aletoty…?
–Uhm…–Nicniepowiedział,tylkopokiwałgłową.Doskonalewiedział,ocogo
pytała.
Poczuł,żedooczunapływająmułzyiMariateżtozauważyła.
–Toniemożliwe!!!–wyznała,niedowierzając.
– A jednak… Po raz kolejny przybyłem ci na ratunek… – odparł, śmiejąc się
przezłzy.
–Teraztypłaczesz?
–Wydajecisię…–zawstydziłsię.
–Dotrzechrazysztuka,co?!–zażartowała.
Cieszyłasię,żejestobok,żejestnareszcieznią…
–Tojużtrzeci?–zdziwiłsię.
–Apamietaszpierwszy?–przypomniałamu.
– Jak mógłbym zapomnieć… To wtedy się w tobie zakochałem! – wyznał
zuczuciem.
–Ajawtobie!–odrzekła.–Iwciąż…
–WiemMarysiu…wiem!!!–przerwałjej.
Wziąłjązarękęispojrzałjejprostowoczy.
–Jaciebieteżkocham.Zawszeciękochałeminigdynieprzestałem…I…ijuż
nigdyniepozwolęciodejść!!!Zawszebędziemyrazem!
Ipocałowałjączule,azjejoczuznówpopłynęłyłzy…Łzyszczęścia.
KONIEC
Epilog
Mariaspędziławszpitalujeszczekilkamiesięcy,nimwpełnidoszładozdrowia.
Marek nie odstępował jej na krok, siedział z nią całymi dniami. Przerwał studia, by
byćznią.Postanowili,żepójdąnanierazem.
RodzinaMariizaakceptowałaMarkainawetgopolubili,jaktylkolepiejsiępoznali.
StosunkiMariizrodzicamipozostałyjednakchłodne,choćdogadująsięjakoś.
Maria pogodziła się z faktem, że Antoni nie jest jej biologicznym ojcem, dla niej
zawsze nim pozostanie, bo to on ją wychował bez względu na wszystko. Wie, że ją
kocha,naswójsposób.
Wybaczyłamamie,żeukrywałatoprzedniątylelat.
Franek pozostał sobą, pracuje i żyje po swojemu. Z rodzicami pozostaje, o dziwo,
wdobrychstosunkach,chociażwciążnieakceptująoniwyborusyna.
Łucjazwujostwemnadalprowadząrodzinnyinteresiżyjąwzgodzie.Takjakobiecali,
podarowaliMariiczęśćswojegomajątku.
A Maria i Marek? Ukończyli studia. Wzięli ślub, nie chcieli dłużej czekać. Są teraz
prawdziwą rodziną. Taką, o jakiej Maria zawsze marzyła; taką, jaką zawsze chciała
mieć.
Zosia z Pawłem czasem ich odwiedzają, chociaż nie można nazwać tego więzią
rodzinną,raczejobowiązkiemwobecrodziny…
Magda odzywała się ze Stanów. Jest jej tam dobrze, przyzwyczaiła się, tęskni
imożekiedyśwróci.
BratMarkaprzestałwypływaćwmorzeipodobniejakdrugi,zmieniłpracę.Obaj
zajmująsięojcemiczęstoodwiedzająMarięiMarkawichmieszkaniu.
Marekdostałpracęwbiurzearchitektonicznym,aMariapostanowiłamalowaćobrazy.
Zamierzają zamieszkać w górach, tam wybudować swój własny dom i… wychować
dziecko,którejużniebawemprzyjdzienaświat…
Dotrzechrazysztuka
Wydaniepierwsze,ISBN:978-83-8083-043-1
©RenataMarkowskaiNovaeRess.c.2015
Wszelkieprawazastrzeżone.Kopiowanie,reprodukcjalubodczytjakiegokolwiekfragmentutejksiążkiwśrodkach
masowegoprzekazuwymagapisemnejzgodywydawnictwaNovaeRes.
REDAKCJA:KatarzynaSzeliga-Juchnik
KOREKTA:MonikaPruska
OKŁADKA:WiolaPierzgalska
KONWERSJADOEPUB/MOBI:InkPad.pl
NOVAERES–WYDAWNICTWOINNOWACYJNE
al.Zwycięstwa96/98,81-451Gdynia
tel.:586982161,e-mail:[email protected],http://novaeres.pl
Publikacjadostępnajestwksięgarniinternetowejzaczytani.pl.
WydawnictwoNovaeResjestpartnerem
PomorskiegoParkuNaukowo-TechnologicznegowGdyni.