Do trzech razy sztuka
Transkrypt
Do trzech razy sztuka
Spistreści Dotrzechrazysztuka Był piękny wrześniowy poranek. Słońce rozlewało się po niebie w całej swej okazałości. Na Helu, w małym miasteczku, leżącym nad Morzem Bałtyckim pierwsi turyścizajmowaliswojemiejscanapiaszczystejplaży.Morskabryzadelikatnieunosiła się w powietrzu, a fale uderzały o brzeg z wyrafinowaną dokładnością. Rybacy wypływali na połów swoimi kutrami. Mewy i rybitwy okrążały plażę, krzycząc donośnie jak co rano. Z pobliskiego lasu dobiegał śpiew ptaków, które dzisiaj nad wyrazdawałyosobieznać. Ścieżką biegnącą przez ten zagajnik można się było dostać zarówno do centrum miasta, jak też do domu, w którym mieszkała Maria. Dom mieścił się na wzgórzu, z którego roztaczał się wspaniały widok na morze i całą okolicę. Siedemnastoletnia dziewczyna, żyjąca na przełomie tysiąclecia, myślała, że zawojuje świat. Rzeczywistośćokazałasięjednakinna,niżMariasięspodziewała… Wokół domu rosły wiecznie zielone dęby, a drewniane okiennice i wielkie glinianedoniczkizkwiatamidodawałymuniezwykłegouroku. Maria jeszcze spała. Nagle dobiegły ją odgłosy dochodzące z kuchni. Rodzice znówsiękłócili,ostatniorobilitocorazczęściej.Rozmowabyłanatyledonośna,że wyrwaładziewczynęzesnu.Miałaonacoprawdaswójpokójnapierwszympiętrze, alemieściłsięoncentralnienadkuchniąikażdarozmowawniejprowadzonabyłatu słyszanabardzowyraźnie. –Czytosięnigdynieskończy?–pomyślała. Powieki miała ciężkie, więc zamknęła oczy jeszcze na chwilę. Jednak krzyki dochodzącezdołuniedawałyzasnąć.Przetarłaoczyileniwiewyciągnęłasięnałóżku. Spojrzałanazegarek,doszkołymiałajeszczesporoczasu.Słońceprzebijałosięprzez cienkie zasłony i malowało na czerwonych ścianach jej pokoju rozmaite wzory. Dziewczynawstałapospiesznie,zaścieliłałóżkoirozłożyłananimpoduchy.Idącdo łazienki,jużniczegoniesłyszała. –Czyżbyrodzicewyszli?–Przeleciałajejprzezgłowęmyśl. Wzięła szybki prysznic, ubrała swoje ulubione dżinsy i bawełnianą koszulkę na ramiączkach.Włosydokładnierozczesałaiosuszyłasuszarką.Poczymzwiązałaswoje długieblondwłosywkońskiogon.Schodzącnaśniadanie,zastanawiałasię,czyktoś jest jeszcze w domu. Mama jednak siedziała przy kuchennym stole i wpatrywała się wokno.Nawidokcórkizerwałasię,udając,żecośrobi. –Siadajijedzśniadanie–wydusiłazsiebieprzezzachrypniętegardło. Minę miała nietęgą, a jej twarz od wczorajszego wieczoru wydawała się jakby okilkalatstarsza.Mariausiadładostołuirazporazzerkałanamamę. – Jedz… Jedz… – Matka szepnęła ledwo słyszalnym głosem, widząc, że córka bacznie ją obserwuje. Wzięła do ręki torebkę i uporczywie zaczęła czegoś w niej szukać.Ręcejejsiętrzęsły. –Są…–powiedziała.–Jużmyślałam,żejezgubiłam! –Cotakiego,mamo? –Klucze…Myślałam,żegdzieśjepodziałam.–Proszę,jakbędzieszwychodzić, niezapomnijzamknąćdomu!–dodałapochwilipouczającymtonem.Robiłatoprawie codziennie,czymdoprowadzałaMariędoszału.Traktowałająjakmałądziewczynkę, aonaprzecieżchodziłajużdoliceum. –Agdzietata? Mama słyszała pytanie, ale nic nie odpowiedziała. Co oznaczało, że poranna kłótniawyprowadziłajązrównowagi. Odwróciłasięnapięcieiwyszłazdomu.Mariapoczułabłogispokójpowyjściu matki. –Ocotymrazemimposzło?–Mariazastanawiałasię,trzymającwrękubułkę z dżemem. Wczoraj do kolacji tata wypił sobie trochę, a później słyszała donośną konwersację–zapewnerodzicesięsprzeczali. Siedziała przy stole, wyobrażając sobie, jak by to było mieć kochających się rodziców,którzyniekłócilibysięobyległupstwo.Czemuoniwogólesąrazem,skoro taksięzesobąmęczą?Mamakochałaniegdyśtatę,Mariapamiętałatojakdziś.Gdy byłamała,zabieralijączęstonaplażęirazemświetniesiębawili.Terazjużniczego niebyłapewna.Najwyraźniejuczuciematkiwygasłoniczympłomieńwkominku. –Amożemnieteżniekocha? Nigdy, co prawda, tego od niej nie słyszała. Choć zawsze miała wszystkiego w bród, to jednak nie zastępowało jej to matczynej miłości. Krystyna zawsze była bardzoskryta.Nielubiłarozmawiaćaniosobie,anioprzeszłości.Zosia,podobniejak i Franek, starsze rodzeństwo Marii, nigdy nie skarżyli się na brak akceptacji inietolerancjęzestronymatki.Tatanatomiastaprobowałwszystkieswojedziecibez wyjątku–taksamo. Kończyławłaśnieśniadanie,gdyniespodziewanierozległsiędzwonekudrzwi. Koleżanka mamy, Pani Nowak, przyszła zaprosić rodziców na bal dobroczynny, któryorganizowanybędziewDomuKulturyiSztukijużzaniecałymiesiąc. WrazzprzyjaciółkąKrystynaudzielasięcharytatywnie.Niejednokrotniezbierały funduszenaróżnepotrzeby,zazwyczajbyłatopomocdladzieci.Tymrazempieniądze zebranenabaluprzeznaczonezostanąnarzeczdziecichorychnabiałaczkę. Pani Nowak zostawiła zaproszenie i niepocieszona, że nie zastała koleżanki, pożegnałasięprędko. Dochodziła godzina ósma. Maria, jak co dzień, posprzątała po sobie, gdyż porządek i ład były wizytówką tego domu. Niechby ktoś pozostawił coś po sobie, amatkawpadłabywówczaswfurię. –„Niejestemwasząsprzątaczką,jesteściejużdorośli”–powtarzajakmantrę. Dom był sporych rozmiarów. Kuchnia, utrzymana w biało-czarnych odcieniach, lśniła czystością. Codziennie świeże kwiaty rozweselały to trochę sztywne wnętrze. Połączonazniąjadalniazachęcaładospożywaniawniejposiłku.Nakomodachstały srebrne świeczniki, a wielki szklany żyrandol, wiszący nad stołem, dodawał temu wnętrzu niezwykłej elegancji. Często zapraszani goście mogli podziwiać również rozciągającysięztarasuwidoknaplażę.Dotegolatemdochodziłzapachkwitnących kwiatów,którywieczoramibyłwręczzniewalający.Tobyłoulubionemiejscekażdego zdomowników.Mariaprzesiadywałatuwieczoramiwswoimbujanymfotelu,malując obrazy. Szum morza, ptaków śpiew – „natura” to było to, co ją najbardziej motywowało. Spakowała swoją torbę i już gotowa była do wyjścia. Pierwszą lekcję miała dopiero za dwie godziny, postanowiła więc, że pójdzie do biblioteki. Denerwowała sięzapowiedzianąkartkówkązchemii,nigdynieprzepadałazatymprzedmiotem.Nie chciała zarobić gorszej oceny już na samym początku roku szkolnego, więc wolała dobrzesięprzygotować.Zawszebyłapilnąuczennicą,coprocentowałowkontaktach znauczycielami. Jakjejpójdziewdrugiejklasie? Na przekór matce poszła do liceum plastycznego, uwielbiała malować. Rysunki, szkice–tojejpasja,zczymmamaniemogłasiępogodzić.Miałapójśćwjejślady,jak równieżwśladyswojejsiostry–obiesąksięgowymi.–„Podstawatodobryzawód”– mówiłazawszematka. Mariapostawiłajednaknaswoimikonsekwentniewybrałatakąwłaśnieszkołę. Od urodzenia była bardzo uparta, lubiła mieć swoje zdanie. Jednakże świadomie odrzucałamyśl,żebardzoprzypominatymswojąmamę. Gdy dotarła na miejsce, dochodziła ósma trzydzieści. Nie przepadała za jazdą autobusami,wolałarower.Tymrazemjednakmiałaochotęsięprzejść.Wtakpiękny dzień grzechem by było jeździć środkami lokomocji. Trzeba korzystać z lata, które niebawemsięskończyinastaniejesień,poraroku,którejMariatakbardzonieznosiła. Jej braciszek Franek zawsze nabijał się z niej, że jest ekolożką. Ona jednak nie widziaławtymniczłego.Kochaprzyrodęiwszystko,cojestzniązwiązane. Budynek Biblioteki Miejskiej położony jest blisko szkoły, do której Maria uczęszcza. W ubiegłym roku został wyremontowany, teraz wyposażony jest wdodatkowąsalęmultimedialną.Zwiększonyzostałteżksięgozbiór. Dziewczyna wypożyczyła niezbędne materiały i zabrała się do wkuwania. Czytelnia była prawie pusta. Odnowiona, przykuwała wzrok. Tylko nieliczna grupka osóbsiedzącychpodoknemprzeszkadzałajejwnauce.Mówilizbytgłośnoicochwila zczegośsięśmiali.Nieobeszłosiębezzwróceniaimuwagiprzezpaniąbibliotekarkę. Gdywkońcuwyszli,Mariamogłaskupićsięnanauce.Chłonęławiedzęniczymgąbka, miaładarszybkiegozapamiętywania.Pochłoniętanaukąniezauważyła,żesiedzijużna saliprzeszłogodzinę.Ocknęłasiędopierowtedy,gdyzegarwybijałdziesiątą. –Cholerajasna,jestemspóźniona!–Przeraziłasię. Dziś czas wyraźnie działał na jej niekorzyść. W te pędy wybiegła z sali, pospiesznie oddając książki. Gorączkowo pokonywała schody mieszczące się na zewnątrzbudynku.Słońcebyłojużwysokonaniebie,ajegopromienieoślepiały.Bez okularówprzeciwsłonecznychtrudnobyłodostrzecruchodbywającysięnaulicy. –Jakmogłamdotegodopuścić?–Wciążpowtarzaławmyślach. Nierozglądającsię,wybiegłanajezdnię.Nagleusłyszałaprzeraźliwypiskopon czyjegoś samochodu. Na domiar złego poczuła przeszywający ból, ktoś szarpnął ją zcałejsiłyzarękę,jakgdybychciałjąwyrwać.Mariaupadłanaziemię.Oszołomiona całymzdarzeniemleżałanachodniku. –Cotywyprawiaszdziewczyno,chceszsięzabić?–Dobiegłjączyjśgłos. Spojrzała w górę. Nad nią stał nieznajomy chłopak o nieprzeciętnej urodzie, wysoki,czarnowłosy.Miałnieskazitelnieniebieskieźrenice… –Ja,jatylko…–Niemogławydusićzsiebiesłowa.Czuła,jakrumieniecoblewa jejtwarz.Całasiętrzęsła. –Niccisięniestało?–Nieznajomyzadałkolejnepytanieiczymprędzejpomógł jejwstać.–Czyniezamocnoszarpnąłem?Jeślitak,toprzepraszam–dodał. –Nicminiejest…Chyba…–odparła. Samochód, który o mały włos jej nie przejechał, właśnie ruszał z miejsca. Kierowca widząc, że dziewczynie nic się nie stało, po prostu odjechał. Maria otrzepałasięzkurzuizarzuciłatorbęnaplecy.Nieznajomystałobokibaczniejejsię przyglądał. Miał na sobie dżinsy i białą bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem. Podkreślałaonajegomocnąopaleniznę.Wrękutrzymałszaryplecak. –MamnaimięMarek,aty? –Maria–odpowiedziała. Jegogłoszniewalał,wręczścinałznóg.Mariizakręciłosięwgłowieiomałoco ponownie nie upadła. Nieznajomy zauważył to i energicznie ją chwycił. Nagle jego silne ramiona obejmowały ją. Poczuła ciepło jego dotyku i gorący oddech na swojej szyi. Serce zaczęło jej walić jak młotem, a ręce spociły się od nadmiaru wrażeń. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. On odwdzięczył się jej tym samym. Z bliska jego oczy wydały się jej jeszcze bardziej błękitne. Dostrzegła w nich małe zmysłowe ogniki. Stali na chodniku jak zahipnotyzowani. Marii zaparło dech w piersiach. Poczuła nieodpartą pokusę pocałowania nieznajomego… gdy ni stąd, ni zowąd jakiś rowerzysta krzyknął: „Z drogi!” i tym samym wyrwał ich sobie z objęć. Odskoczylijakoparzeninabok. –Cozaidiota!–krzyknąłMarek,patrząc,jakchłopaknarowerzesięoddala. Maria skrępowana całą sytuacją nie wiedziała, co powiedzieć. Zaschło jej wgardle,awżołądkupoczuładziwnymimowolnyskurcz.Odczucietoonieśmieliłoją jeszczebardziej. –Także…Ten…Będęleciał–rzuciłMarek. Zadrżaławobawie,żesobiepójdzieijużgonigdyniezobaczy. –Jajeszczeniepodziękowałamcizato,cozrobiłeś! –Tobyło…Gdybyniety…–plątałasięwsłowach. –Dajspokój,dobrze,żetędyprzechodziłem–parsknął. –Alejakjacisięodwdzięczę?–Wzruszyłasię. –Niemapotrzeby,zrobiłem,codomnienależało,każdynamoimmiejscubytak postąpił–powiedziałzdumąnatwarzy. –Niekażdy,napewnonie!–Zaprzeczyłajegosłowom. –Wtakimrazie,jeślimaszochotę,tomoże…spotkajmysiędzisiajpopołudniu… takkołoczwartej,oczywiściewramachrekompensaty–powiedziałbezskrępowania, przyglądającsięjejuważnie. –Zprzyjemnością!–odparłazadowolona. –Alejużdobrzesięczujesz?–Mówiącto,zmarszczyłczoło. –Tak…Jużjestok,dziękujęcijeszczeraz.I…dozobaczenia! –Cześć!–odpowiedział. Odchodząc,odwróciłgłowęispojrzałnaniątak…Tak… – Rany boskie, co to było?!!! – pomyślała, przełykając ślinę. Nadal stała na chodniku.–Toniedziejesięnaprawdę,toniejestmożliwe?! Wgłowiekotłowałysięjejtysiącemyśli.Nierozumiała,cosięzniądzieje. Dziwne uczucie, niespotykane dotąd. Miewała już przelotne znajomości zchłopakami,alenigdyniebyłotonicpoważnego.Takietam,ledwosięzaczęłoijuż sięskończyło. Czasamizastanawiasię,czymożecośzniąjestnietak. Macharakterek,bywateżkapryśna,alewgłębiduszyjestromantyczką.Pragnie, byktośjąpokochał. – Pewnie uznał mnie za zwykłą małolatę, co ja sobie wyobrażam!? Przecież on jestodemniestarszy.Niemożliwe,żebymmusięspodobała…Ciekawe,czyprzyjdzie naspotkanie? Nie mogła ruszyć się z miejsca, wydarzenie sprzed paru minut wstrząsnęło nią, ibynajmniejniechodziłoowtargnięciepodsamochód. –Dajjużspokój,Maryśka,opamiętajsię!Lepiejsiępospiesz,bospóźniszsięina drugą lekcję… Co ja wyprawiam!? Sama do siebie gadam, ale obciach! – Pokręciła głowąiprzeszłaprzezulicę,terazjużuważnie. –JakopowiemMagdzie,tominieuwierzy!–Dumałapodrodze. Najlepszakumpela,zktórąznająsięjeszczezpodstawówki.Mająpodobnepasje izainteresowania.Razemposzłydotejsamejszkoły. –Możemicośdoradzi? Ma już chłopaka, spotykają się od kilku miesięcy, to wie lepiej, jak w takich sprawachpostępować.Musizniąpogadać. Lekcjedłużyłysięniemiłosiernie.Akażdydzwoneknaprzerwęprzybliżałjądo spotkaniazeswoimwybawcą.Dobrze,żekartkówkazostałaprzełożonanainnytermin, boktowie,czynapisałabycokolwiek.Jejmyślikrążyłytylkowokółnieznajomego.Nie mogłaskupićsięnanauce.Przedoczymamiałaciąglejegoślicznątwarz.ZMagdąnie miałaokazjiporozmawiać,zwierzyćsię.Zwolniłasięzzajęć,gdyżrozbolałjąbrzuch na tyle, że nie dała rady wysiedzieć w ławce. Zamieniły z sobą tylko kilka słów na korytarzu. Wydarzenia sprzed kilku godzin wciąż targały jej emocjami. Nie przypuszczała, że ktokolwiek i kiedykolwiek zrobi na niej tak piorunujące wrażenie. Codałosięzauważyćrównieżprzeznauczycieli,ponieważparęrazyzostałapouczona zabrakuwagi. Wracałazeszkołybardzopodekscytowana.Jużzapomniałaotym,żeomaływłos przezswojąlekkomyślnośćniestraciłażycia. –Opowiedziećmamieotym,cozaszło?Owszystkim,zeszczegółami?Nie…Nie mogętegozrobić.–Mruczącponosem,zastanawiałasię,jakzareagowałabymamana wieśćowypadku.Pewnierozpętałabysięburzawszklancewody.Amożeucieszyłaby się,żepoznałamfajnegochłopaka? To też przedstawiało się w czarnych barwach. Znów zacznie ją krytykować, że powinna myśleć teraz o nauce, a nie o chłopakach. „Masz dopiero siedemnaście lat dziewczyno, jesteś za młoda. Przestań mieć głupotki w głowie, zajmij się czymś pożytecznym”.Głosmatkijakechoobijałsięjejwgłowie.Choćbystawałanarzęsach, miała najlepsze wyniki w nauce, była posłuszna w każdej sprawie, nigdy jej nie zadowoli. Nie może liczyć na jej względy, przyzwyczaiła się do tego. Jedynie tata zawszejąwspieraidodajeotuchy,gdydziejesięcośzłego.Tak,tatasięucieszy,ale teżpewnieskarci.–Wystraszyłasię.–Cotam,opowiemmuowszystkim. Martwiłasięteraz,czyabynapewnodobrzerobi,idącnaumówionespotkanie. Nie dawało jej to spokoju. Właściwie nic nie traci, w końcu dopiero co go poznała.Miałajednaknieodpartewrażenie,jakbyznałagoodzawsze. –Comabyć,tobędzie!–Otrząsnęłasię,jakbychciaławyrzucićzsiebieczarne myśli. Po południu słońce grzało niemiłosiernie. Żar lejący się z nieba dawał się we znakiwszystkimlubiącymchłodniejszedni.Niebopokrywałynieliczneobłoczki,które nie przynosiły najmniejszego ukojenia. Ścieżka biegnąca przez las, którą wracała, należała do jednych z lepszych. Szeroka, dobrze utwardzona, wokół rosła bujna nadbrzeżnaroślinność.Mariauwielbiachodzićnaskróty.Niciniktniemógłjejwtym przeszkodzić. Pokonywała tę trasę bez przeszkód. Kawałek, na pozór bardzo mały skrawek przyrody, koił skołatane nerwy. Skłaniał do refleksji. Ścieżka wiodła prosto naplażę.Tłumyturystówoblegałyjąwzdłużiwszerz.Jaknapołowęwrześniapogoda nie dawała powodów do narzekań, wręcz przeciwnie. Lato w dalszym ciągu było zprzewagągorących,wręczupalnychdni. Mariaszłaprostodo„Muszelki”,kawiarni,którąprowadząjejrodzice.Stałaona naprzeciw mola i miała widok na całą plażę. Stara, dawno nieremontowana, lecz o dziwo w bardzo dobrym stanie. Drewniane schody prowadzące do wejścia wydawały charakterystyczne odgłosy starej spróchniałej podłogi. Stoliki mieszczące sięnazewnątrzbyłypuste.Tosugerowałoby,żewiększośćosóbukryłasięwewnątrz przed spiekotą dnia. W środku było odrobinę chłodniej. Większość stolików zajmowałamłodzież.Tatanictuniezmienił,odkiedyodziedziczyłjąposwoimojcu. Drewniane ściany z wiszącymi na nich obrazami przypominały domek letniskowy. Możnabyłopoczućsiętujakwdomu. Zapach ciasta z rabarbarem dobiegł ją już przy wejściu. Uwielbia je. Przypominało jej smak z dzieciństwa, kiedy to odwiedzała ciocię na Podhalu. Mama niepiekłaciast.Zamawiałajewcukierni. Krystyna krzątała się wokół klientów. Maria przywitała się z mamą i poszła prostodokuchni. –Cześć,Słoneczko…–Antonizareagowałspontanicznienawidokcórki. – Cześć, tatusiu! Coś bym zjadła, masz dla mnie coś dobrego? – zawołała od progu. –Anacomaszochotę? –Hm…?Samaniewiem,coślekkiego… –Zarazcicośprzygotuję…–odparł. Właśnie parzył kawę. Kuchnia nie była zbyt duża. Przypominała starodawną spiżarnię z powodu ilości produktów, jakie znajdowały się na półkach. Tynk z sufitu zacząłwniektórychmiejscachodpadać,ablatkuchennywymagałwymiany.Częstopo lekcjach przesiadywała tu z ojcem. Rozmawiali wówczas na różne tematy. Gdy zachodziłatakapotrzeba,pomagałamuprzyzamówieniach.Obsługiwałateżklientów za ladą. Tata czym prędzej wydał kawę i podał jej świeżo zrobioną kanapkę zindykiem. – Siadaj, nie będziesz przecież jeść na stojąco, ja też zrobię sobie przerwę. – Usiadłprzystoleiprzyglądałsięcórce,jakzesmakiempochłaniakanapkę. –Rewelkatatuś!–zachwycałasię. Lubiła,gdyspecjalniedlaniejprzyrządzałwykwintnedania,nawetgdymiałaby to być zwykła kanapka. Podana z sercem. Rozpieszczał ją jak mógł, sprawiało mu to niezwykłąradość. –Skończyłaś,toopowiadaj,cotamwszkole? –Uhm…–Inajejtwarzypojawiłsięsiegrymas. – Czyżbyś coś przeskrobała? – W jego głosie usłyszeć można było nutę zdziwienia. Podeszła do blatu kuchennego i wgramoliła się na niego. Podkuliła nogi i nie wiedząc,jakzacząć,odetchnęłagłośno. –Czycośsięstało?!–Zaniepokoiłsię. On jeden znał ją najlepiej. Za każdym razem, gdy coś ją trapiło, wyczuwał to natychmiast.Manosa.Powierzałamunajskrytszemarzeniaisekrety. –Będziesznamniezły…–wydusiławkońcuzsiebie. – Od razu wiedziałem, jak tylko cię zobaczyłem. Wyglądasz inaczej niż zwykle. Mów,nietrzymajmniewniepewności–ponaglał. –Miałamwypadek.–Spuściławzrokinieodrywałagoodpodłogi. –Boże,dziecko!–Zerwałsięzkrzesła.Podbiegłdoniejimocnojąuściskał.Łza zakręciła mu się w oku. Chwycił ją za głowę i uniósł do góry, tak że spojrzała mu prostowoczy. –Alenicciniejest,prawda?!–Niespuszczałzniejwzroku. –Nie…–Zeskoczyłazblatuipodeszładookna.Nastałacisza. – Opowiesz mi w końcu czy nie? – Teraz się zdenerwował. Odwróciła się iwestchnęła. –Bardzosięspieszyłami… –Zdajemisię,czymiałaśdziśnatrzeciąlekcję?–Przerwałjejwpółsłowa.To, czemu,ulicha,sięspieszyłaś? –Zasiedziałamsięwbibliotece… –Noi…?Cowzwiązkuztym?–Uniósłbrwi. – Nie zauważyłam, że jest już tak późno i wybiegłam na ulicę. – Ręce jej się spociły,gdyprzypomniałasobietamtozdarzenie. –Naulicę?Cotymówisz?!–Terazjezmarszczył. –Tak…Wprostpodsamochód–wycedziła. –Boże…!!!–Całyażzadygotałichwyciłsięzagłowę. Nie zauważył nawet, kiedy Krystyna podała przez okienko kolejne zamówienia. Stałwosłupieniu,przerażony.Marianicnieodpowiadała,zaciskałazębyiprzebierała nogami. –Gdzietozamówienie,cotytamrobisz?!–ZdenerwowanaKrystynaponaglała męża. – Już robię! – krzyknął wyrwany z zamyślenia. – A z tobą jeszcze nie skończyłem…–PogroziłMariipalcem. –Aletato… –Niemażadnego„ale”,porozmawiamywieczorem.Terazniemamczasu.Tonie miejsce na takie rozmowy. Całe szczęście, jesteś cała i zdrowa, marsz do domu! – nakazałjej. Na jego twarzy zobaczyła niesmak. Antoni, na pozór spokojny facet, okazał się nieugięty.Niechciałjejsłuchać.Cozdziwiłojąbardzo.Niemiaławyjścia,pożegnała się i wyszła. Krystyna nie zauważyła nawet, kiedy Maria opuściła kawiarnię. Ruch bardzosięwzmożyłimiałaręcepełneroboty.Antonikrzątałsiępokuchni,próbując sięuspokoić. Dlaczegotaksięzachował?Mógłprzecieżwysłuchaćjejdokońca.Wstrząsnęło tonimbardzo.Niemógłskupićsięnaswoichobowiązkach.Mariajestjegopupilką,na wszystkojejpozwala.Jednakdrżywobawieojejbezpieczeństwo. – A co by było…? – Po plecach przebiegły mu ciarki. Powinienem poświęcać więcejuwagiswoimdzieciom…Antoniwyrzucałsobiezłezachowanie.Odpewnego czasunieradziłsobiesamzsobą,dlategolubiłwypićpiwo,aczasemnawetdwado kolacji.Wtensposóbzagłuszałnachwilęswojesumienie.Chociażnieuważał,żejego małżeństwo wygląda tak, jak wyglądało, tylko z jego winy. Postarali się o to oboje. Relacje między nim a Krystyną nigdy nie były najlepsze, ale jakoś się dogadywali. Terazłączyłaichjużtylkowspólnapraca,niestety.Niegdyśbyłoinaczej.Wielokrotnie wracał pamięcią do czasów młodości, kiedy się poznali, pokochali, a później wzięli ślub.Onpracowałwówczasjakowziętyadwokat,aKrystynakończyłastudia.Nawet po urodzeniu Zosi, a potem Franka też mieli się ku sobie. Pogorszyło się przed urodzeniemMarii.Krystynamiaławówczasprawieczterdzieścilat… Mariawracaładodomuzmieszanymiuczuciami.Odległość,jakadzieliłakawiarnię odichdomu,byłaniewielka,zaledwietrzystametrów. – Dlaczego ojciec mnie tak potraktował? Jak mógł! I do tego wszystkiego nie podzieliłam się z nim najważniejszym. – Chciała opowiedzieć mu o nowo poznanym chłopcu. –Orany,któragodzina?!–Spojrzałanazegarek.Dochodziłatrzeciatrzydzieści. Przyspieszyłakroku.Upałdoskwierałcorazbardziej.Nawetcieniepadającezdrzew niedawałyulgi.Poddomemcałajużbyłazlanapotem.Kątemokaspojrzaławgórę,na balkoniekwiatywdoniczkachprzywiędłyodsłońcaiupału. –Biedne,zarazsięwamizajmę…–dumała. Kwiaty to był jej konik. Troszczy się o nie, pielęgnuje, gdy tylko ma czas. Dom był pusty. Co by znaczyło, że Franka jeszcze nie ma. „Kochany” braciszek studiuje zaocznieinformatykę,awtakzawanym„międzyczasie”dorabiawfirmiekurierskiej. Jeździ po całej Polsce i rozwozi zamówiony towar. Franek to lekkoduch. Można powiedzieć,żetotypowynarcyz.Wykorzystujetowżyciuniebywaleczęsto,zdobrym skutkiem.Wiecznyoptymista.Niepotrzbujedożycianikogo,abybyćszczęśliwym.Jest samowystarczalny.Podjąłpracę,bymiećnastudia.Niechce,abyrodzicecokolwiek muwypominali,zwłaszczamatka. –Jakacisza…–pomyślała. Od kiedy Zosia się wyprowadziła, dom opustoszał. Z całej trójki to ona jest najstarsza, ma już trzydzieści lat. Meżatką jest od pięciu. Wzięli ślub z Pawłem jak tylko skończyła studia. Ledwo zaczęła pracę jako księgowa, gdy zaszła w ciążę. Po urodzeniu dziecka zrezygnowała z pracy. Promieniała szczęściem, zakochała się w Szymonku, nie odstępowała go na krok. Paweł cały czas pracował. Podobnie jak Antonizzawodujestprawnikiem.Krystynanierozumiałatejjejfascynacjidzieckiem, tego rozczulania się nad nim. Uważała, że córka powinna wrócić do pracy jak najprędzej.Zosiamiała,majednakinnypoglądnażycie–dlaniejnajważniejszajest rodzina, nie kariera. Dlatego postanowili się wyprowadzić. Akurat Paweł dostał propozycję pracy w kancelarii prawnej w Warszawie. Krystyna próbowała nakłonić ich do pozostania w domu. Lubiła mieć nad wszystkim kontrolę. Nie udało się. Po jakimś czasie dotarło do niej, że sama swoim podejściem skłoniła ich do tego. Niestety, było już za późno. Wszyscy tęsknili teraz za Szymonkiem – wspomnienia przygnębiłyją. Tymczasemuprzytomniłasobie,żeniewidziaładziśjeszczeFilemona. – Gdzie ten rozrabiaka? Co on znów zmajstrował? Niech ja go dorwę w swoje ręce!Jakwydostałsięnazewnątrz? –Widocznie…tak…jużwszystkojasne…–olśniłoją. ToniewątpliwiesprawkaFranka.Lubiłjejrobićnazłość.Wypuściłgojużrano, boniewidziałamgoprzedwyjściemdoszkoły.Teraznajprawdopodobniejszwędasię polesiezeswojąporanionąłapką.Biednykotekspadłwczorajzdrzewaizraniłsię. Prosiławieczorem,żebyniepozwolilimuwychodzić. – Ale mnie w tym domu nikt nie słucha… – Zacisnęła pięść ze złości. – Abraciszekznówsięwykpi,jakzwykle.Jużjamupowiemdosłuchu,ażpójdziemu wpięty! Nalała wody do miski i postawiła koło kuwety. Filemon ma miejsce pod schodami.Jakorasowykotzgracjązałatwiasięnapiasku.Niemaznimnajmniejszego problemu.Czasemtylkoprzychodząmudogłowyfigle.Wtedychcesiębawićcałymi dniami. Dotrzymuje Marii towarzystwa, gdy ta zajęta jest rysowaniem. Szczególnie, gdy siedzi na tarasie. Przychodzi wówczas do niej i mruczy. Łasi się, chce, aby go głaskała, przepada za tym. Ma lśniącą brązową sierść i malutkie uszka, wygląda tak niewinnie.Potrafirozbroićjąswoimwdziękiem.Madoniegosłabość. Pobiegłanagórę.Wpośpiechupodlałakwiatynabalkonieiposzłapodprysznic. –Tojestto,cozaulga!–Relaksowałasię. Chłodna woda lała się po jej nagim ciele, a jej myśli krążyły wokół nieznajomego.Chwilępotemstałajużprzedszafą,owiniętaręcznikiem,iznowumiała problem. –Comamnasiebiezałożyć?–dumała.–Hmm…! –Wiem–powiedziałasamadosiebie.Ściągnęłazwieszakaniebieskąsukienkę, którą dostała od siostry na urodziny. Włożyła ją i stanęła przed lustrem. Koronkowa sukienka leżała idealnie. Przeczesała jeszcze szczotką swoje długie włosy, które bez pomocysuszarkidawnowyschły,ijużbyłagotowadowyjścia. – A jak się wygłupię? Będę tam sterczeć, a on nie przyjdzie? A tam, raz kozie śmierć! Idę! – powiedziała do swego odbicia w lustrze. Wzięła do ręki swoją małą turkusowątorebkęiwyszłazpokoju. Auradzisiejszegodnianiesprzyjałaspotkaniom,przynajmniejotejporze.Słońce smażyłowszystkichprzebywającychnaplażynarumianekotlety. –Coludziewidząwtymwylegiwaniusięnapiasku?–Nigdynieprzepadałaza tego rodzaju przyjemnościami. Owszem, kocha plażę, w końcu to tu się wychowała. Wolijednakbardziejpływaniewmorzu.Corobiokażdejporzedniainocy.Zwłaszcza nocy,wświetleksiężycaimigoczącychgwiazd. Dotarła na plażę, ściągnęła z nóg rzemykowe klapki i wzięła je do ręki. Szła wzdłuż brzegu, a przypływające fale obmywały jej stopy. Dzieci grające w piłkę plażowąkrzyczałyiśmiałysiędorozpuku.Plażowiczerozłożeninaswoichleżakach chwytalipromieniesłońca.InniszaleliwbłękitnejwodzieBałtyku. Marek już czekał. Stał oparty o drewnianą balustradę mola. Spora grupa osób przewijałasiępopomoście. – Ruch jak w ulu – pomyślał. To tu najczęściej przychodził, gdy coś go trapiło. Patrzyłwówczaswmorzeizbierałmyśli. – Maria… Marysia… – powtarzał jej imię. – Marek ogarnij się, co ty wyprawiasz? – Napominał sam siebie. – Będę tu stał jak głupi! Nie wiadomo, czy wogóleprzyjdzie…–Nerwowozacząłsięrozglądać.–Takczysiak,czekam.Mam nadzieję, że jednak mnie nie wystawi. Uff… jak gorąco! – Pociągnął kilka razy za koszulkę,którazaczęłalepićmusiędociała. Dziewczyna zrobiła na nim wrażenie. Jak żadna inna. Ma za sobą niedługi związek.Lecztoniebyłoto.Toniebyładziewczyna,którejszuka.Czywogóleszuka? Ma swój świat, do którego nie wpuszcza byle kogo. Dla niego wzorem do naśladowaniasąjegorodzice.Sązesobąnadobreinazłe.Spuściłgłowęizapatrzył sięwwodę.Mewyśmigałynadfalamiicoruszktóraśwpadaładowody,wyławiając rybę.Apotemwznosiłasięzpowrotemwpowietrze. Wpewnymmomencieodwróciłsięizobaczyłją… Podążała w jego kierunku. Taka śliczna, wyglądała jak anioł. Jej złote włosy rozwiewał wiatr. A niebieska sukienka podkreślała jej dziewczęcą urodę. Stał jak zahipnotyzowany.Wuszachmuszumiało. Mariadostrzegłagojużzdaleka.Ręcejejzadrżały,asercewaliłojakoszalałe. –Przyszedł,jest!–Słowapełneradościsamenasuwałyjejsięnausta,ażpoczuła dreszcz przebiegający po całym ciele. Czekał już na nią, przyszedł pierwszy, to coś znaczy.Napewno! – Boże, obym się tylko nie potknęła, to dopiero byłby obciach! – pouczała się wmyślach.Nieodrywającodniegowzroku,podążaławjegostronę. Czyjacyśludzieprzechodziliobok? Możliwe.Aleterazniezauważyłabyniczego,nawetgdybystadosłoniprzebiegło jej przed nosem. Już z daleka spostrzegła, że nieźle się prezentuje. I ta niesamowita karnacja.Wdodatkumiałniebieskąkoszulkę,więckolorystyczniedosiebiepasowali. A czarne spodenki za kolano podkreślały jego szczupłą sylwetkę. Podeszła do niego. Czuła,żekolanajejsięuginają. –Cześć,długoczekasz?–zapytałanieśmiało. –Chwilę…–skłamał. Stanęłaobokniegoioparłasięoporęcz.Chwilęstaliwmilczeniu. –Wiesz,zastanawiałemsię,czyprzyjdziesz–przerwałkrępującąciszę. –Jamyślałamotymsamym–odparłazniedowierzaniem. –Atakwogóle,tojaksięczujesz?Boranowyglądałaśnabardzoprzestraszoną– zapytał,zapominającotym,costałosiępóźniej.Jaktrzymałjąwramionach… – Już jest ok. Masz rację, to było straszne i bardzo nierozważne z mojej strony, to…cozrobiłam…Igdybyniety…Ja…wykrztusiłatylko,bokompletniejązatkało. –Chodź,usiądziemy…–zasugerował,widząc,żedziewczynanieumie,amoże niechceotymrozmawiać. Podeszlidoławki,akuratbyłapusta.Usiedliwygodnie.Iznówcisza.Mariaczuła skrępowanie.Jakto?Ona,zawszetakawygadana,bystrawkontaktachzrówieśnikami, atuproszę,tremajakprzedklasówką.Gorzej. Marekdotejporyteżsiedziałsztywno,terazoparłsięoławkęizamknąłoczy. Maria odruchowo spojrzała na jego twarz. Była szczupła, a wydatne kości policzkowesprawiały,żewyglądałbardzodojrzale. –Gorąco,nie?–westchnął. –Niesamowicie…–potwierdziłaiotarłapotzczoła. Rozmowa się nie kleiła, w przeciwieństwie do ubrań, które same lepiły się do ciała.Obojeczulidziwneonieśmielenie. –Przejdziemysię?–Marekrzuciłlekko. Musiałwstać,przejśćsię.Upałdoskwierałmucorazbardziej. – Spacer dobrze nam zrobi, rozładuje napięcie, może… – pomyślał w duchu. Pragnąłodrobinycienia. –Jużmyślałam,żebędziemysiętusmażyć…Oczywiście,chodźmy.–Ucieszyła się. Jeszcze chwila i sama zaproponowałaby to samo. To chyba najgorętszy dzień w tym miesiącu. Lato w tym roku się przeciągnęło. A przecież nie każdy jest zwolennikiem takiej aury, mimo że sezon nad morzem w dużej mierze zależy od pogody.RodziceMariidobrzeotymwiedzą. Mijali ludzi spacerujących po molo. Młodych, starszych, szalejące dzieci, turystów pstrykających sobie fotki. Jedna z turystek nawet zagadnęła Marię, prosząc, abytazrobiłajejijejmężowifotkę.Dziewczynazgodziłasięzprzyjemnością.Miło byłopopatrzećnadwojezakochanychludzi,bonatakichwyglądali. Przemierzyliplażęiskręciliwstronępobliskiegolasu.Naścieżkę,którąMaria doskonaleznała.Weszlidolasuiodrazuzrobiłosięprzyjemniej.Cieniedrzewdawały ochłodę. Wiatr szumiał wśród drzew, kołysząc je niedbale. Z oddali słychać było skrzeczące ptaki. Szum morza łączył się z szumem drzew, wydając przy tym ciekawy gwizd,amimotopanowałatuniezwykłacisza,spokój. Maszerowaliwzdłużścieżki,ocierającsięowysokietrawyrosnącewokółniej. Marek co chwila sięgał ręką i je skubał. Potem rozrywał w rękach i bawił się nimi. Maria szła za nim, bacznie go obserwując. A on wielokrotnie odwracał się, by sprawdzić,czyabynapewnodziewczynaidziezanim. Dotarlinaskrajlasuiprzysiedlinatrawiepoddrzewem.Zmęczeniodsapnęli. –Czyterazopowieszmi,costałosięrano?–Spojrzałnanią,byupewnićsię,czy abynapewnodziewczynachceotymrozmawiać. – Spieszyłam się do szkoły, zasiedziałam się w bibliotece i… – Zaczęła iwzdrygnęłasięnasamowspomnienietamtejchwili. –Domyśliłemsię…–Pokiwałgłową.–Najważniejsze,żeniccisięniestało. – Szczerze? – Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała, żeby wysłuchał ją znależytąuwagą.–Pierwszyrazwżyciuprzydarzyłomisięcośpodobnego.Zreguły jestem ostrożniejsza. – Otworzyła się przed nim. – Od rana miałam zły dzień. W każdym razie, gdyby nie twoja pomoc… – Zacisnęła wargi, poczuła, jak do oczu napływająjejłzy.Odwróciłagłowę. Marek zauważył, że bardzo to przeżywa, i nie drążył dłużej tematu. Może ten wypadekmiałpotoczyćsięinaczej?Dlaczegobyłakuratwtymmiejscu,otejgodzinie? Kiedyonaomałoconiestraciłażycia?–Zastanawiałogoto.Możnatonazwaćdarem od losu. Drugą szansą. Czy miało to z nim coś wspólnego? Czyżby był jej aniołem stróżem? –Jużdobrze!–mówiącto,spontaniczniewziąłjązarękę,byłomujejżal. Maria poczuła jego ciepło podobnie jak na chodniku pod biblioteką. Przełknęła ślinę. Nie puściła jego dłoni, jeszcze mocniej ją ścisnęła. Serce zaczęło jej znów szybciejbić.Odwróciłagłowęispojrzaławjegostronę.Spoglądalinasiebie.Nicnie mówili, tylko patrzyli. Nie zauważyli, że wiatr się wzmógł, słońce zaszło za chmury ipowolichyliłosiękuzachodowi.Smutek,rozterkaodeszływniepamięć,terazliczyło sięcoinnego.Innedoznanie,lepsze,przyjemniejsze.Igdybyniewiatr,którypotargał jejwłosyizarzuciłnatwarz,pewnietachwilaniemiałabykońca.Puściłajegodłoń iodgarnęłarękomawłosy. –Przepraszam…–wyszeptała. –Tojaprzepraszam…–wydusił.Samniewierzyłwto,comówi.Chciałtego,to dlaczego przeprasza? Dlaczego ona zachowała się tak samo? Fakt, nie znają się. Ale czytoważne,jeślidwojeludzicośdosiebieciągnie?Jaktowytłumaczyć?Dopieroco siępoznali.Sąmłodzi,wszystoprzednimi.Rozumpodpowiada–nie…todziejesięza szybko, nie teraz. Serce krzyczy – tak, to jest to, właśnie to. Siła wyższa zwycięża. Pozostawiaukrytepragnienie… – Wiesz… – wydusił z siebie po chwili zamroczenia – nie powiedziałaś mi jeszcze,ilemaszlat…?Yyy…–zacząłstękać.Toznaczy…głupiepytanie,sorry…!!! – Zaczął drapać się po głowie. – No to dałem plamę. Też palnąłem. Jak ja już coś powiem…–karciłsięwduchu. Maria,widzączmieszanegochłopaka,zaczęłasięgłośnośmiać.Terazpoczułasię rozluźniona.Uspokoiłasięiopanowała. – Mam siedemnaście lat – odpowiedziała nadal jeszcze rozbawiona. Wiedziała, że głupio się poczuł, ale właściwie dlaczego? Dla niej to żaden powód do zakłopotania. –Opowiedzmicośosobie–ciągnęładalej. – No cóż, oprócz tego, że lubię czasem coś palnąć od rzeczy, to co chciałabyś omniewiedzieć? –Czymsięzajmujesz,czyjeszczesięuczysz?–Chciaławiedziećjaknajwięcej, ciekawabyła,czyjestdużostarszyodniej.Miałanadzieję,żenie.Alejakietomiało znaczenie? –Mamosiemnaścielatizarokkończętechnikum. –O…awydawałomisię,żejesteśstarszy–zdziwiłasię.Wduchucieszyłasię, żesąprawiewtymsamymwieku. – Wyglądam tak staro? – odparł zaskoczony jej wypowiedzią. Poczuł rozczarowanie. –Nie,brońBoże,nieotomichodziło,poprostuwyglądaszbardzodojrzale,ale to nie znaczy, że staro… tylko… przepraszam, chciałam powiedzieć młodo… przepraszam…Spuściłagłowęizakryłarękątwarz. –No,tosiępopisałam,rany!Coonsobieomniepomyśli?Głupia. Marekwtymczasiezacząłsięśmiać. –No,tojesteśmykwita!–odparł,kiwającgłową. –Chybatak…–Podniosłagłowę,spojrzałananiegoiterazjużobojesięśmiali. Zerkalinasiebieisłuchającnawzajemswojegośmiechu,dobrzesiębawili.Czas leciał nieubłaganie. Chmury na niebie nabrały złoto-czerwonego koloru, a zatopione w nich słońce powoli kryło się w otchłani Bałtyku. Porywisty wiatr dawał coraz bardziejosobieznać. – Teraz ty, Marysiu… – głos mu zadrżał, gdy wypowiadał jej imię – wyjaw mi swesekrety…–zażartował. –Sekrety…powiadasz,nowięc,odczegobytuzacząć…–Dawałaupustswojej wyobraźni,gdynaglejejprzerwał. –Ażtyleichmasz?–zapytał. –Żartowałam,atymyślałeś,żejataknaserio?! –Właściwietak! –Jeszczemnienieznasz!–Wjejoczachpojawiłsięwyrazzachęty. – Myślę, że niedługo to nadrobimy – odparł i wstrzymał oddech, ciekaw jej reakcji. Obdarzyłagouśmiechemizradościąwgłosiepowiedziała: –Sądzę,żetak…chciałabym… Niedowierzała własnym uszom. Słowa same wyszły z jej ust. Podświadomość wzięłagórę.Nieżałowała. – To nie pozostaje nam nic innego, jak tylko spotkać się ponownie! – oznajmił. Sam sobie się dziwił. Dopiero co ją poznał. A może to za szybko? Nie wiedzieć czemu,pragnąłznówjązobaczyć.Przyniejczułsięjakośtakinaczej. –Czemunie? –Tomożejutropopołudniunaplaży?–zasugerował. –Pewnie!–odpowiedziałazadowolona.–MożebyćnaMarinie,jakdziś?Mam bliskozdomu–dodała. – Masz blisko do domu, a gdzie mieszkasz? To może cię odprowadzę? – powiedziałznadziejąwgłosie,żemożesięzgodzi. – Mieszkam w tym domu na wzgórzu, chodźmy. – Wstała. Zdecydowana była wracać. Marekchwilęstałzbardzozdziwionąminą.Wkońcuwydusiłzsiebie: –Totwójdom?Tywnimmieszkasz?–zapytałwyraźniezaskoczony. –Tak,todommoichrodziców,dlaczegopytasz?–Uniosładogórybrwi. – Zawsze zastanawiałem się, kto mieszka w tak niezwykłym i dużym domu. Wyobrażałemsobie,żetozamekizamieszkujewnimpięknaksiężniczka.–Uśmiechnął się.–Iniemyliłemsię…–dodał. Marianicnieodpowiedziała,tylkoobdarzyłagorówniesłodkimuśmiechem. –Zatemchodźmy!–WskazałrękąMarii,abyruszyłapierwsza. Podążalirazem.Mariizrobiłosięzimno.Sukienkanaramiączkach,którąmiałana sobie, nie dawała zbyt wiele ciepła. Mimo ciepłego powietrza, wiejący wiatr potęgował uczucie chłodu. Nie dała jednak poznać tego po sobie. Stwarzała pozory silnej i nieugiętej. Podmuchy wiatru przeszywały na wskroś również Marka. Na szczęście dotarli na plażę, która nad wyraz szybko opustoszała. Zapragnęli zobaczyć zachód słońca. Patrzyli w milczeniu, jak ostatnie promienie słońca zatapiają się wmorskiejgłębinie,aniebomalujesięnapurpurowo.Przepięknywidok,zapierający dechwpiersiach. Maria w swoim domu, gdy tylko zauważy, że złocisty okrąg chyli się ku zachodowi,wychodzinatarasipodziwiapięknonatury.Inspirujejątoimotywujedo pracynadobrazami.Dajenadziejęnalepszejutro. –Wiesz…spędziłamnaprawdęmiłepopołudnie…–powiedziała. –Jateż…–odrzekłniezwyklezadowolony,żesprawiłdziewczynieprzyjemność. –Zrobiłosiępóźno…–Zerknęłanazegarek. –Tak,jateżjużmuszęwracać. –Notochodźmy–powiedziałaijeszczerazspojrzałanamorskiefaleodbijające sięodbrzegu.Zeszlizplażyiruszyliwkierunkudrogi. MarekpoinformowałMarię,żemieszkawcentrummiastaiżewrócidodomuna piechotę.Dotarlidozbiegudrogiześcieżkąikażdeudałosięwswojąstronę.Chłopak przypomniał jej jeszcze o jutrzejszym spotkaniu, a następnie pożegnał się. Oboje nie chcieli się rozstawać, lecz żadne z nich nie zdradziło się ze swoimi odczuciami. Na pierwszejrandceniewypada. Aleczytobyłarandka?Lepiejzachowaćostrożnośćipowściągliwość.Wdrodze powrotnejMariamyślałanadcałymdzisiejszymdniem… Coterazoniejmyśli?Amożetylkosięzniejnabijał?Leczgdybytakbyło,nie proponowałbykolejnegospotkania…Naszczęściejutrosobota,nieobawiasięwięc, że rodzice mogliby nie puścić jej na spotkanie. Ewentualnie powie, że umówiła się zMagdą,swojąkoleżanką.Tylkocopowietata,gdydowiesięoMarku?Ktojakkto, aleonnapewnozrozumie.Jużzapomniałaoporannejkłótnirodziców.Wyobrażałaich sobiewdobrychnastrojach,przynajmniejtakąmiałanadzieję. Marekprzyspieszyłkroku.Wdrodzedodomudenerwowałsię,żejestjużtakpóźno. A przecież ma obowiązki wobec rodziców. Dobrze, że ojciec jest jeszcze na tyle sprawny,żedaradęzaopiekowaćsięmatką.InaczejMarekniemógłbysobiepozwolić nanaukęwszkoledziennej.Codziennaopiekanadschorowanąmatkąwyczerpujego, dlatego jest im tak potrzebny. Rano przed szkołą daje mamie zastrzyk z insuliny, to samo wieczorem. Ojciec niedowidzi i to on musi jej podawć lekarstwa. Z emerytury rodzicówjakośdająsobieradę,choćniezawsze.Tatagotuje,więckażdegodniamają gorący posiłek, co jest niezwykle istotne. Czasem przychodzą gorsze dni, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba zapłacić za prąd i gaz. Ledwo wystarcza na jedzenie i lekarstwa. Zwiększymipłatnościamijestproblem.CiąglemusząliczyćnaJankaiPiotra,którzy przysyłajązarobionepieniądze. BraciaMarkapracująnakutrachrybackichiichpomocjestbardzoważna.Marek jestimniezmierniewdzięcznyzato,corobią.Obajsąodniegodużostarsi.Jużkilka latzajmująsiępołowami.Złowionerybysprzedająwportach,niekoniecznienaHelu. Czasem nie ma ich miesiącami. Lubią to zajęcie, kochają morze. Jak wiekszość młodych ludzi z wybrzeża zdecydowali się na pływanie po morzu. Nieraz tę ciężką pracę przypłacają chorobą, przeważnie wtedy, gdy dopadnie ich sztorm. Wówczas przemoczeni do suchej nitki przeklinają tę robotę, by za chwilę cieszyć się ze wschodzącegosłońcaiupalnegodnia,tymbardziejjeszcze,gdymająudanypołów. Maria przy kolacji milczała. Rodzice rozmawiali o pracy, o dziwo, spokojnie izgodnie.Skończyłaiwstałaodstołu.Antonipoprosiłjąopozostaniewsalonie.Co też uczyniła. Zajęła się przy okazji Filemonem. Wylegiwał się na swoim posłaniu. Przyniosła mu suchej karmy i zmieniła wodę w misce. Nie omieszkała również dać reprymendębraciszkowizawypuszczeniekotarankiem,zczym,jaktwierdził,niemiał nic wspólnego. Najchętniej by się go pozbył, nigdy za nim nie przepadał i gdyby Filemonacośzjadło,pewniebysięucieszył.Bezduszny,pozbawionyuczućtypek.Tak go zazwyczaj nazywała. Filemona dostała na urodziny, nie daj Bóg, aby coś mu się stało,chybabyumarła,aprzynajmniejtakjejsięwydawało. Czekającnaojca,zadzwoniładoMagdy,byzapytać,jakkoleżankasięczujeiczy wszystko u niej w porządku. Stan zdrowia przyjaciółki wprawił Marię w dobry nastrój.Jeszczechwilętemustresowałasięrozmowązojcem.Franekpocałodziennej jeździe poszedł do siebie. Informując, że jest zmęczony i musi odpocząć. Rano znów mawyjazd,tymrazemchybakilkudniowy.Przebąkiwałcośozatrzymaniusięucioci wZakopanem,czegoMariapozazdrościłamuzcałejsiły. CiociaCelinazwujkiemAlbinemodlatmieszkalinaPodhalu.Mariaubolewała nadtym,żeniemożeichodwiedzaćzbytczęsto.Pragnęławtewakacjeichzobaczyć, a najbardziej Łucję, swoją cioteczną siostrę. Duży ruch i nawał pracy w kawiarni uniemożliwił jej jednak wyjazd. Zmuszona była pozostać w domu i całe wakacje pomagać w kawiarni. Zdecydowały razem z Łucją, że jeśli jedna z nich nie będzie mogłaprzyjechać,totadrugająodwiedzi.Wyszłojednakinaczej.Kuzynkazajętabyła jeszczebardziej.Razemzrodzicamiprowadziłapensjonatiteżniezdołaławyrwaćsię choćby na tydzień. Maria jako dziecko często spędzała wakacje w górach, wtedy też zakochała się w tym miejscu. Ten krajobraz, góry, przestrzeń, hektary lasów, przyroda…itd.Dlaniejtobyłrajnaziemi.Łucjaprzeciwnie,wolałabymieszkaćnad morzem. Nieraz dowcipkowały, że chętnie zamieniłyby się rolami. Łucja jest od niej parę lat starsza. Kocha Marię jak rodzoną siostrę. Jest jedynaczką i zawsze chciała miećrodzeństwo. –Chciałbymztobąporozmawiać–powiedziałAntoni,stajączacórką.Szukałjej wcałymdomu,aonatymczasemsiedziaławbujanymfotelunatarasie. – Wiem tato – odparła odwracając głowę. Czekałam na ciebie… ale długo rozmawiałeś z mamą. Czy powiedziałeś jej o wszystkim? Jak zareagowała? Zdenerwowałasię?–Mariazasypałaojcapytaniami. – Tak, opowiedziałem jej, co ci się przydarzyło. Nie była zadowolona, że tak głupioinieroztropniepostąpiłaś.Aterazposzłasiępołożyć,źlesiępoczuła. Usiadł. – Wydaje mi się, że nie powiedziałaś mi wszystkiego… więc słucham… co tak naprawdęsięwydarzyło?–ciągnął. – Dobrze… – Kiwnęła głową. – Jak już ci mówiłam, spieszyłam się do szkoły, ponieważ zasiedziałam się w bibliotece – zaczęła. – Uczyłam się przed klasówką, którą zresztą odwołali… i… – zatrzymała się, by nabrać powietrza. – Wybiegłam na ulicę…iniezauważyłamtegosamochodu,niewiem,skądonsięwziął,i… –Ico? –Iktośmipomógł… –Ktościpomógł,toznaczy,jakpomógł,bonierozumiem?–Zmrużyłoczy. –Pewienchłopakodciągnąłmniezdrogi…Gdybynieon…–Spuściłagłowę. –Cotymówisz,więcnietysamazareagowałaś?–prawiekrzyczał. –Nie…–wyszeptała. – To znaczy, że ten chłopak… że on, prawdopodobnie uratował ci życie… – mówiłcałyroztrzęsiony. –Przepraszam,jategoniechciałam.Możeniestałobysięniczłego,tensamochód niejechałtakszybko…–zaczęłasiętłumaczyć. –Proszęcię,nicjużniemów!–Machnąłręką. –Jesteśnamniezły?–Spojrzałananiegoniewinnymwzrokiem. Antoni długo nic nie odpowiadał. Zbladł. Milczał jak zaklęty. Wpatrzony w dal zadumałsię. Maria siedziała cicho i obserwowała ojca z obawą przed tym, co może teraz zrobić.Czyzabronijejwychodzićzdomu?Dajejszlaban…? Półmrokogarnąłziemię.Pogorącymdniuwieczórzrobiłsięnaprawdęchłodny. Zbliżająca się jesień dawała pierwsze oznaki swojego nieuchronnego początku. Kolorowe liście zaczęły już gdzieniegdzie opadać z drzew. Rosnąca niedaleko domu jarzębina zaczerwieniła się od swoich owoców. Z plaży docierały krzyki żerujących wieczorem ptaków. Z daleka widać było oświetlony kuter rybacki wracający zcałodziennejwyprawy. Marięprzeszyłchłód,wstałazfotela,bywziąćkocleżącynaławiepodścianą. Ojcieczareagowałnajejruch. –Wiesz,niejestemnaciebiezły,myślałempoprostu,żewyglądałotoinaczej…– oznajmił. – A tak w ogóle… czy ten chłopak… czy podziękowałaś mu chociaż? – dodał. –Oczywiścietato…wramachrekompensatyspotkałamsięznimpopołudniu– oświadczyłamomentalnie. –Spotkałaśsięznim?Jakto?–Zaskoczyłogoto,copowiedziała. –Takpoprostu,chciałammupodziękować,aonsamzaproponowałspotkanie.– Po czym opowiedziała ojcu w skrócie, jak wyglądało jej całe popołudnie. Chciała podzielićsięznimchwilami,jakieprzeżyłazMarkiem.Wkońcujednakopowiedziała tylkoospacerzeiotym,żeodprowadziłjądodomu. Dlaczegoniewyznałamuprawdy?Żesięjejspodobał,żepoczułacośtakiego… Czyżbyuważała,żetojeszczezawcześnie?Ajeślinicztegoniebędzie,aonarobi sobie nadzieję? Na wszelki wypadek przemilczała sprawę. Nie była pewna, czy cokolwiekwyniknieztegospotkania. Po rozmowie z ojcem szybko położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć. Zdarzeniazcałegodnianiepozwalałyjejzmrużyćoka.Tysiącemyśliprzewijałosię w jej głowie. Taki dzień nie zdarza się często. Leżała na łóżku i wpatrywała się wokno.Niezasłoniłago,miałaochotępopatrzećnagwiazdyświecącetakmocnotej nocy.Przypominałasobiewypadek,którymógłsiędlaniejskończyćtragicznie.Wtej chwili mogła na przykład leżeć w szpitalu. To wszystko przeraziło ją. Zasmuciła się i zaczęła płakać w poduszkę. Ojciec wytłumaczył jej, że powinna o tym zapomnieć iniewracaćdotego.NamyśloMarkuuspokoiłasię.Przedoczymamiałajegotwarz. Na sercu zrobiło się jej ciepło. Chwile spędzone z nim dzisiaj to najprzyjemniejsza rzecz,jakająostatniospotkała.To,jakczułasięwjegoramionachigdytrzymałjąza rękę,nieprzypominałoniczego,cokiedykolwiekdotejporydoświadczyła.Tobyłojak doznanie czegoś niebywałego, niespotykanego, a zarazem tak wspaniałego ioszałamiającego.Niewiedziała,żemożnasięwtensposóbczuć. Rodzice Marii nie są dobrym przykładem ani wzorem do naśladowania, jeśli chodziopokazaniejej,jakpowinienwyglądaćzwiązekmiędzykobietąamężczyzną. Nadaltraktująjąjakmałądziewczynkę.Azwłaszczaojciec,któryboisięonią,bycoś złegojejniespotkało.Niedostrzegają,żeichmałacóreczkajestjużnatyleduża,że powoli wkracza w dorosłe życie. Matka nie ma zbyt wiele do powiedzenia, praktycznie w żadnej kwestii. Od kiedy nie poszła w jej ślady i wybrała szkołę plastyczną,naktórązresztąAntonisięzgodził,gdymazczymśproblem,toodsyłajądo niego;niechcebraćodpowiedzialnościzajejwybryki.Mariawdzieciństwiedawała impopalić.Wynikałotozarównoztego,żejestupartajakosioł,jakiztego,żechciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę Krystyny, która od zawsze traktowała ją „po macoszemu”. Marianiemogłapojąć,czemumatkawtensposóbpostępuje?Dlaczegojestdla niejtakasurowaipowściągliwa?Kochałamatkęmimojejnieugiętychzasaditwardej ręki. Małżeństwo jej rodziców pozostawiało wiele do życzenia, lecz nie zawsze tak było.Krystyna,wychodzączamążzaAntoniego,byławsiódmymniebie.Szczęśliwa, zakochana z wzajemnością. Studiowała jeszcze, ale to im nie przeszkadzało. Gdy zaszła w ciążę, kończyła właśnie studia. Antoni pracował już jako adwokat, był dla niej nie lada partią. Urodziła się Zosia, wkrótce po niej na świat przyszedł Franek. Zdwójkąmałychdzieciniemiałaszansnapodjęciepracy.Nietakwyobrażałasobie swoje życie. Miała plany, marzenia. Chciała wynająć opiekunkę, lecz Antoni się sprzeciwiał,sugerował,żemiejscematkijestprzydzieciach.Awniejnarastałgniew, rozczarowanieżyciem,mężem… Dziecipodrosłyiposzłydoszkołyiwtedynadarzyłasięokazja,bycośzmienić, czegoś w życiu jeszcze dokonać. Pomyśleć o sobie. Odżyła. Udało się, znalazła pracę…aletobyłatylkochwila.Potemnastąpiłkryzys.KiedyzaszławciążęzMarią, załamała się. Przekreśliło to jej plany na przyszłość definitywnie. Antoni wręcz przeciwnie,cieszyłsięzkolejnegodziecka.Onaniechciałaprzeżywaćodnowatego samego.Pieluch,zupekinieustannychkupek.Wtedytowłaśniepostanowilikupićdom nawzgórzu… MarekpodobniejakMariadługorozmyślałnaddniemdzisiejszym.Położyłsiępóźno spać.Jużniepamiętał,kiedyostatniotaksięczuł.Tadziewczynasprawiła,żewjego nudnąegzystencjęwkradłysiękolory,chociażznałjądopierojedendzień. Pomógł ojcu przy kolacji i zajął się mamą. Jak co dzień do jego obowiązków należałatroskaoporządekwdomuiopiekanadrodzicami.Niemalekkiegożycia.Ani chwili na rozrywki jak inni koledzy, czego często jego rówieśnicy nie rozumieli. Szalone imprezy do białego rana? Są, ale nie dla niego. Owszem, zdarzają się, ale bardzo rzadko. Nie mógłby sobie pozwolić na takie wybryki, wiedząc, że zostawił rodziców bez opieki. Ich podeszły wiek sprawiał, że potrzebują kogoś do pomocy niemal przez cały czas. Nieraz chciałby sobie gdzieś wyjść, zabawić się jak inni. Czasemmożesięwyrwać,aletylkowtedy,gdyudamusięszybkowszystkoogarnąć. Napozórjegożyciewydajesiętrudneipozbawionejakichkolwiekprzyjemności,lecz uczywytrwałości,radzeniasobiezprzeciwnościami;uczyżycia,prawdziwegożycia. Od kiedy jego bracia są poza domem, jest mu ciężej. Wcześniej dzielili się obowiązkami, teraz wszystko jest na jego głowie. Mimo to nigdy się nie skarżył, nie użalał nad sobą. Jest jak jest, co ma zrobić? Jest jeszcze młody. Chciałby zdobyć wykształcenie,dobryzawód.Jegorodziceniemielityleszczęścia.Całeżycieciężko pracowali,alebardzosiękochali.Dotejporysązesobąbardzoszczęśliwi,wspierają sięnawzajem.Mimoprzeciwnościlosunigdysięniepoddaliisązesobąwbrewtemu, coichspotkało. – Co też ona o mnie sądzi? – myślał przed snem. Miał ochotę poznać ją bliżej. Dawnoniespotkałtakiejdziewczyny,ślicznej,azarazemtakdelikatnejiniewinnej. Nastał sobotni poranek. Marek wstał skoro świt, by pobiec do sklepu i zrobić najpotrzebniejsze zakupy. Potem oporządził trochę dom i pomógł ojcu zrobić pranie. Napopołudniezapowiadalideszcz.NiejesttakżewykluczonysztormnaBałtyku.Nad morzemczęstymproblememsąwiatry,któreszalejąprzykażdejzmianiepogody.Janek i Piotr, gdy wracają z wyprawy, opowiadają nieraz, jak to jest na pełnym morzu. Azwłaszczawczasieburzy.Jakjestniebezpiecznie.Wielerazywodapodtapiałaich kuter i musieli robić co w ich mocy, aby nie pozwolić łajbie zatonąć. Ile pracy i wysiłku w to wkładają, tego nie wie nikt, kto choć raz nie był na morzu podczas burzy. Modlisz się wtedy tylko, aby skończyło się to jak najprędzej i żebyś wyszedł ztegocało.OjciecMarkacałeżyciespędziłnamorzu.Matkazajmowałasiędomem i wychowywała dzieci. Bieda często im doskwierała. Radzili sobie, jak umieli. Co mielizrobić?Takiebyływtedyczasy,nietocoteraz.Ludziomżyjesięlepiej.Owiele lepiej.Niestety,niewszystkim. Mariawkażdąsobotępomagarodzicomwkawiarni.Dziśojciecpozwoliłprzyjśćjej dopierokołopołudnia.Wtymczasiemiałazająćsięporządkamiwdomu.Cozchęcią robiła,wolałatoniżspędzanieczasuwkawiarniidogadywaniesięzniemiłyminieraz klientami.Chętniepomagaław„Muszelce”,aleprzedewszystkimrobiłatozewzględu na ojca. Chciała być dobrą córką. Chciała, żeby był z niej dumny. Na zadowolenie matki nie miała co liczyć. Znała jej stosunek do siebie. Niekiedy zdawało się jej, że możegdybysięnieurodziła,toKrystynabyłabyszczęśliwsza. Od samego rana zabrała się za sprzątanie. Zjadła śniadanie, sama, bo rodzice wyszliwcześnierano.Pomimożeustaliliplannadziś,tomatkaitakzostawiłakartkę z wiadomością, czym córka powinna się zająć. Typowe dla niej. Jak mogłaby pomyśleć, że Maria nie jest już dzieckiem i że poradzi sobie bez podpowiedzi ikontroli? Ścisnęła kartkę z wiadomością i wrzuciła ją do kosza. Najpierw zajęła się Filemonem.Nakarmiłagoizmieniłamupiasekwkuwecie.Całyczassiędoniejłasił, jakbyprosząc,abysięznimpobawiła.Niemiałanatoczasu,choćlubiłazabawyztym darmozjadem. Łapka wyglądała dziś już o wiele lepiej. Stan chorego znacznie się poprawił. Chyba udawał. W końcu tak bardzo nie przeszkadzała mu chora łapa w przedwczorajszym bieganiu po lesie. A taki był biedny. Maria ma dobre serce iczęstorozczulasięnadtymkocurem,aontowykorzystuje.Spryciarz. Zajęła się praniem. Włożyła do pralki brudne rzeczy i nastawiła na określony program.Wczasiegdyzajmiesięinnymiobowiązkami,zdążysięwyprać. NieustanniemyślałaoMarku.Żałowała,żeniewzięłaodniegonumerukomórki, mogłaby do niego zadzwonić. Albo nie. To głupi pomysł. Po co by miała do niego telefonować?Jeszczeuznałbyjązajakąśnachalnąwariatkę. – Czy to dzisiejsze spotkanie to będzie randka? – zastanawiała się, szorując podłogęwkuchni.Kończyłajuż,kiedyzadzwoniłtelefon. –Hallo…Cześć,siostrzyczko…–usłyszała. – Cześć Zosiu, co słychać, dawno się nie odzywałaś? – odparła zaskoczona jej telefonem.Długojużnierozmawiały.Chybatylkorazodczasuichprzeprowadzki. –Stęskniłamsięzawami!–odrzekłaZosia. –Myzawamiteż… –Chciałamsiędoradzićmamywpewnejsprawie,czyjestmoże?–zapytała. –Nie,niemajej.Wyszliwcześnierano. –Toszkoda…powieszjej,żedzwoniłam? – No pewnie, że powiem… a może ja mogłabym ci w czymś pomóc? – zasugerowała. –Ty?–zapytałazdziwiona.–Jesteśzamłoda,ajapotrzebujęporozmawićzkimś dorosłym. –Notak.–Mariaodbąknęłazezłością.Następnamądra,wielcedorosła,ajato co,dzieckozesmoczkiemwbuzi?Przegięła. Kochała siostrę, ale różniły się chyba we wszystkim. Każda ma swój pogląd na świat,innepodejście,aletoniepowód,bytraktowaćkogośwtensposób.Zaciskała zębyzezłości.Wydusiłatylko: –Cotamuwas,jakSzymonek? –Ok–usłyszałatylkowodpowiedzi. –Aha…–wycedziławściekłanasiostrę. – No, tylko nie zapomnij przekazać mamie, że dzwoniłam, i niech się do mnie odezwie.Tocześć. –Cześć–odrzekłaizhukiemodłożyłasłuchawkę. Nie przeciągała rozmowy, widać nie miała ochoty, by z nią porozmawiać, a zwłaszcza po tym, jak ją potraktowała. Też by jej „krasa” z głowy spadła, jakby podzieliłasięzniąinformacją.–Coonasobiemyśli? Taksamobyło,gdymieszkaliśmywszyscyrazem. – Jak trzeba było zająć się dzieckiem, to wtedy byłam dorosła!? A teraz znów jestemdzieckiem?Jakonamniewkurza,żeteżmusiałazadzwonićakuratdzisiaj,aby popsuć mi humor… Nawet nie zapytała, co u mnie. Wielka Pani warszawianka się znalazła. – Niech to szlag! – krzyknęła tak, że aż Filemon się zjeżył… Nie popsuje mi całegodnia.Onie! Wyszłanataras,byzaczerpnąćświeżegopowietrza. –Jaktupięknie!–pomyślała.Widokmorzazawszejąuspokajał.Odetchnęłaparę razygłębokoipoprzeciągałasiętrochę.Słońcenieśmiałowyzierałozzachmur.Plaża była prawie pusta. Tylko nieliczni spacerowicze przechadzali się wzdłuż brzegu. Pogodaniezamierzanasdziśrozpieszczać.Obytylkoniepadało.Przecieżpopołudniu spotykasięzMarkiem–ażjązmroziło. –Nawetniewiem,gdzieonmieszka?Aleonwie,gdzieja…–Odetchnęłazulgą. –Lepiejwezmęsiędoroboty,bojaktakdalejpójdzie,tojeszczespóźnięsiędopracy. Iznówmatkabędziemiałapretekst,bymnieochrzanić. Wzięłapraniezłazienkiiwyszłanadwór,byjerozwiesić. –Atygdzie?–krzyknęłanaFilemona.Wlókłsięzanią,byznówczmychnąć. – Do domu! Natychmiast… – Skinęła ręką i pogoniła go, zamykając mu drzwi przednosem.–Atospryciarz,czekałtylkonaokazję,abysięulotnić.Włóczykijjeden. Apotemprzychodzicałybrudnyijeszczezadowolony,żesobiepobiegałtuitam. Spieszyła się, gdyż do południa nie zostało zbyt wiele czasu. Wieszając pranie, zauważyła na niebie coraz większe chmury, które kłębiły się i zajmowały już sporą jegoczęść. –Nie,tylkonieto!!!–mówiłasamadosiebie. Wiatrstawałsięcorazsilniejszy,jegopodmuchyutrudniałyrozwieszenieprania. Czytobyłdobrypomysł,abypowiesićjenadworze?Możejednaktrzebabyłowłożyć jetylkodosuszarki? Na szczęście, jak zacznie padać, chroni je daszek, który ojciec niedawno zamontował. Specjalnie dla ich wygody. Słońce docierało teraz do prania rozwieszonego na sznurze, a w razie pogorszenia pogody daszek chronił je przed zalaniem. Dochodziła jedenasta. Maria zrobiła wszystko, co powinna. Do wyjścia miała jeszcze trochę czasu. Wzięła więc swój szkicownik z pokoju i wyszła na taras. Spojrzała na morze, fale wyglądały na bardzo wzburzone. A jedyne, co przychodziło jej do głowy, to to, by narysować portret Marka. Siedziała w swoim bujanym fotelu i rysowała. Kreśliła ręką kontury i zarysy jego twarzy. Trwało to zaledwie moment, a wystarczyło, by na kartce papieru pojawiła się postać. Odbicie Marka. Patrzyła na niąiwzdychała… –Cojarobię?–pomyślała.–Czyzemnąjestcośnietak?Wzdychamdokartki? Czyjazwariowałam?–dukała.–Atam!Jakionprzystojny!Alenażywotodopiero miodzio… Zaczęła się śmiać sama z siebie. Tak gwałtownie, że o mały włos nie spadła z fotela. Wtem usłyszała dzwoniący telefon. Zerwała się i pognała odebrać. Od razu przypomniałajejsięrozmowazsiostrą. To była mama. Zadzwoniła tylko po to, by poinformować ją, że nie musi przychodzić do kawiarni. Jest tak mały ruch, że razem z ojcem doskonale dają sobie radę.Nierozmawiałydługo.Mariaprzekazałajej,żeZosiadzwoniłaiżemadoniej jakąśsprawę,iprosiła,bydoniejoddzwoniła.Ucieszyłasię,żeniemusiiśćdopracy. Rozłożyłasięwięcnakanapiewsalonieidelektowałachwiląciszy. Marektymczasemdotrzymywałtowarzystwamamie.Byłaprzykutadołóżka,choroba postępowała,alekarzetylkorozkładaliręce. Marekprzyniósłjejowoceiusiadłprzyłóżku.Opowiedziałjej,żespotkałfajną dziewczynę i w jakich okolicznościach się poznali. Wyznał jej, że bardzo mu się spodobała. Chciałby też, aby doradziła mu, jak postępować, aby jej nie wystraszyć. Miał z mamą bardzo dobry kontakt. Nie krępował się rozmawiać na takie tematy. Rodzicewychowaligonawrażliwegoiuczciwegochłopca,którynieboisięwyrazić tego,coczuje;przynajmniejtakmusięwydawało,aleteżnieoszukiwałiniebawiłsię ludzkimi uczuciami. Szacunek do siebie i do innych nade wszystko. Lubił rozmowy z matką; to ona nauczyła go, jak radzić sobie w życiu. Wspomniał jej też, że Maria mieszkawdomunawzgórzu.Coczyniłojązapewnedziewczynązbogategodomu. Zastanawiał się, jaka okaże się przy bliższym poznaniu. Kto wie? Oby nie była rozpieszczoną córeczką tatusia, która ma wszystkiego w bród. Na wszystkich patrzy zgóry.Marekpodzieliłsiętymiobawamizmamą. Powiedziałamu,żeniemanatowpływu,jacysąludzieijakaokażesięMaria. Pocieszyła go, że jeśli to ta jedyna, to życzy mu jak najlepiej, aczkolwiek zasugerowała,bybyłostrożnyinieangażowałsięzbytszybko,dopókijejdobrzenie pozna. Zaskoczonabyłatym,coMarekjejwyznał.Wspominała,jakpoznalisięzojcem przed laty. To była miłość od pierwszego wejrzenia i od razu wiedziała, że spędzi znimresztężycia.Ojciecczułpodobnie,alebałsięzaangażować.Niewiedział,czy będzie w stanie dać jej to, na co zasługiwała. W końcu dotarło do niego, że nie jest ważne, czy jesteś biedny czy bogaty, najważniejsze jest to, co czujemy do siebie. Wszystkoinneschodzinadalszyplan. Mariaszykowałasobieobiad.Wyciągnęłazlodówkiresztkiwczorajszejkolacji iwłożyładomikrofali.Zamierzałacośzjeśćwkawiarni,aleprzyszłojejposilićsię w domu. Kurczakiem nie pogardzi. Wystarczy jej parę kęsów. Nie jada dużo. Ojciec całyczaspowtarza:„Jesztyle,nailewyglądasz”.AMariamaszczupłąsylwetkę.Ze wzrostem wdała się w mamę. Jak na dziewczynę – metr siedemdziesiąt to dużo. Jak byłamała,myślała,żebyzostaćmodelką,aleszybkojejprzeszło.Niedlaniejlatanie po wybiegu i świecenie dekoltem przed wszystkimi. Uważała się za skromną dziewczynęichoćmogłabyszalećposklepachikupowaćsobiecorusztoinnyciuch, nie robiła tego. To takie głupie i protekcjonalne. Nie chciała uchodzić za głupiutką dziewczynę,którażerujenakasierodziców.Jakkażdanastolatkalubiłaczasemkupić sobiecośfajnego.Byleniewłóczyćsięposklepach;nie,tegonieznosiła. Siedziała za stołem w jadalni i ze smakiem zajadała się pysznym pieczonym kurczaczkiem. –Umm…pychota…–mruczałapodnosem,oblizującpalce.Zerknęłaodruchowo wokno,zzachmurwyjrzałosłońce. –Możesięrozpogodzi?–pomyślała.Kończyłaposiłek,gdyjejkomórkazaczęła wibrować.ToMagda.Napisała,czymożewpaśćodpisaćwczorajszelekcje. Ciekawa była, dlaczego koleżanka nie odezwała do niej. Niby rozmawiały wczorajprzeztelefonwieczorem,alekrótko.Mariaodpisała,bywpadła.Nieminęło piętnaście minut, a Magda siedziała już z nią na tarasie i rozmawiały. Koleżanka osłupiała, gdy ta opowiedziała jej wszystko. Przerażona wypadkiem, a zarazem zaciekawiona nowo poznanym chłopakiem. Magda skrzętnie odpisywała lekcje, gdy wtymczasieMariarelacjonowałajejdalszączęść,czylipopołudniowespotkanie.Nie omieszkała oznajmić, że dziś też się spotykają. Koleżanka poradziła jej, by nie wpadaławzachwyt,dopókiniepoznagolepiej.Samamachłopakaidobrzewie,jak to jest. Chciałaby, aby ją też spotkało coś wyjątkowego. Miała na myśli sympatię, dziękiktórejdziewczynapoczujesiębardziejdowartościowana. Dobre rady koleżanki Maria wciągała jak powietrze. Cieszyła się, że może się zwierzyć,wygadać,żemawokółsiebieosoby,zktórymimożeporozmawiać.Wduchu cierpiała jednak, że taką osobą nie jest jej mama, że musi szukać zrozumienia wśród innych.Oczywiście,niemożenarzekać,żemamaoniąniedba,wręczprzeciwnie–ma wszystko,czegoduszazapragnie.Tylkoczytegowłaśnieodniejoczekuje? Nie potrafią się porozumieć, dotrzeć do siebie. Dlatego docenia Magdę, wierną ilojalnąprzyjaciółkę. Dziewczynytaksięzagadały,żekompletnieniezauważyły,żeminęłyprawiedwie godziny. Maria wyskoczyła z fotela jak z procy, gdy zorientowała się, że dochodzi czternasta.Musiałajeszczeprzygotowaćsięprzedspotkaniem.Koleżankarozumiałato doskonale, pozbierała swoje rzeczy i czym prędzej wyszła. Maria stała w drzwiach imachałajejnapożegnanie.Nerwowospojrzaławstronęnieba,któreznówprzybrało chmurzystogranatowykolor.Wyglądałotodosyćgroźnie. –Aniechto!–krzyknęła. Ciszaprzedburzą. Chwilę później siedziała już w swoim pokoju, przy toaletce, i rozczesywała włosystarądrewnianąszczotkązkońskiegowłosia. –Aco,jeślizaczniepadaćionnieprzyjdzie? Czarnescenariuszelubiąjądręczyć.Wynikatozjejzakompleksionejnatury.Nikt nigdyniepowiedziałjej,żejestładna,żejestwczymśdobra,no…możepróczMagdy iŁucji–naniezawszemogłaliczyć,podkażdymwzględem.Kompleksynatleurody trapiłyjądosyćczęsto.Choćinnemogłyjejtylkopozazdrościć.Jestjedynawswoim rodzaju,aniedostrzegałatego.Jejsubtelnąiwyrazistątwarzyczkęześniadącerąoraz milionem pieprzyków na policzkach można było odebrać tylko jako atut. Ona uważa inaczej.Wydawałosięjej,żejestszarąmyszką.Ataknaprawdę,imbyłastarsza,tym bardziej stawała się pewna siebie i nabierała większej odwagi. Przejrzała się sobie wlustrzeiwestchnęła. – I ja myślałam kiedyś o zostaniu modelką, z takim odbiciem… – westchnęła ponownie. Niestosowałażadnychśrodkówupiększających,lubiławyglądaćnaturalnie.Nie cierpiała sztucznie wymalowanych panien. Twierdziła, że makijaż postarza i tego się trzymała,jaknarazie.Przeczesałajeszczekilkarazywłosyszczotkąiodłożyłająna bok. W pokoju zrobiło się ciemniej. A przez uchylone okno dochodziły z oddali odgłosy grzmotów. Przed wyjściem z domu zajrzała jeszcze do Filemona. Leżał na swoim posłaniu i wyglądało na to, że śpi. Nie ruszała go. Delikatnie stąpała po parkieciewkorytarzu,bygonieobudzić.Zarzuciłanasiebiebluzęiwyszła. Kierowała się w stronę plaży. Wiatr zuchwale poczynał sobie z jej włosami. Musiała co chwilę je poprawiać. Żałowała, że ich nie związała. Denerwowała się bardzo. – A niech to drzwi ścisną! – przeklinała w duchu niesprzyjającą dzisiejszemu spotkaniuaurę.–Jaknieupał,topewniezarazlunie.Super! Podrodzemijałarowerzystów,wkońcubyłatościeżkarowerowa.Odkiedyją poprawili,byłaowielewygodniejsza. Namiejscedotarłapunktualnie,niestetyMarkaniebyło.Przechadzałasiępomolo i obserwowała ptaki, które nic a nic, nie robiły sobie z gorszej pogody. Tak samo krzyczałyiwzbijałysiękuniebu… Marek zjadł obiad przygotowany przez ojca i zajrzał jeszcze do mamy przed wyjściem. Poinformował ją, że zrobił porządek przed domem, a teraz wychodzi. Postarasięwrócićnakolację.Mamażyczyłamuudanegopopołudnia. Zcentrummiastamiałkawałekdroginaplażę.Szedłszybkimkrokiem,chwilami biegł,abysięniespóźnić.Znałswojemiasteczkonawylot,dlategochodziłskrótami. Nieraz miał już dość turystów. Torują drogi, wałęsają się po chodnikach niczym żółwie.Niemaszans,bysiępospieszyć.Istnyslalomgigant.Piesi,rowerzyści,dzieci wwózkach.Aprzysamejplażyistnyszał,ludzijakmrówek.Dobrze,żedziśzracji gorszejpogodyruchnaulicybyłwmiaręspokojny. MarekminąłjużgłównąulicęWiejskąiskręciłwstronęplażynawąskądróżkę Portową.Przedarłsiępomiędzystoiskamizprzeróżnymiakcesoriamiplażowymiijuż byłnaplaży.Idącpopiaskuwstronęmola,wypatrywałMarii.Ręcetrzęsłymusięze strachu, co bardzo go zdziwiło. On taki odważny, spokojny, a tu, proszę. Jak to możliwe,żebydziewczynamiałananiegotakiwpływ? –Dziwne…–pomyślał. Nigdywcześniejniedenerwowałsięprzedrandkązdziewczyną.Nierobiłotona nimżadnegowrażenia. Wszedłnapomostipodciągnąłbluzęnaszyję.Zrobiłomusięzimno. – Też się udała pogoda – mruczał po nosem wkurzony. Jakaś grupka stała woddaliprzyporęczy.Nagleruszyławjegostronę. Wtemzzanichwyłoniłasięona.Stałaopartaobalustradęipodpatrywałaptaki. Zabrakło mu oddechu, aż przystanął. Włosy furgotały jej na wietrze, a ona stała nieruchomojakzaczarowana. – Jakim cudem jej wcześniej nie spotkał, skoro mieszka przy plaży? – zadumał się.Ruszyłwjejkierunku. Maria rozmyślała, co powie mu, jak go zobaczy. W głowie układała słowa. Morskiefalecorazsilniejuderzałyopomost.Dwakutryrybackiedobijaływłaśniedo portu.Załogazwinniezaczęłarozładowywaćekwipunek.Ptaszyskawyczułyzawartość skrzyń,którerybacypostawilinadrewnianympomoście.Hurtemnadleciałyizaczęły krążyć wokoło. A nóż widelec uda się coś skubnąć. Nie zauważyła, kiedy Marek do niejpodszedł,taksięzapatrzyła. –Cześć,Marysiu–przywitałsię. –Cześć–odpowiedziałamilezaskoczona.Trochęzmieszanatym,żezaszedłjąod tyłu. –Sorryzaspóźnienie…–Chciałsięwytłumaczyć,alemuprzerwała. – Nie, to ja przyszłam wcześniej. Wiesz, że mieszkam niedaleko – odparła. Nie chciała,byczułsięztegopowoduniekomfortowo. –Wczorajtakapięknapogoda,adzisiajpopatrz…–oznajmiłispojrzałnaniebo znietęgąminą.Wtymmomenciezagrzmiałodosyćmocno. –Obawiamsię,żezaczniepadać. –Teżtakmyślę,więcchodźmy–kiwnąłgłową. –Gdzie?–zapytała. Nie myślała, że gdzieś ją zabierze. Raczej miała nadzieję, że pójdą do niej, jak zaczniepadać. Marekjednakmiałinneplany.Rozważałtęmyślwdrodzenaspotkanie.Chciałją czymśzaskoczyć.Ciekawbył,czypozwolimunato. –Niebędziemytustaćnatakimwietrze–zasugerował. – Masz rację, idziemy! – Odwróciła się i ruszyli przed siebie. Była niezwykle podekscytowanatym,żeMarekcośzaproponował. – Zobaczysz… stamtąd jest lepszy widok – miał na myśli starą latarnię morską, zktórejrozciągałsięwidoknapanoramęPółwyspuHelskiego,atakżenacypeloraz ZatokęPuckąiGdańską. –Masznamyślilatarnię?–domyśliłasię. –Jakniemaszochoty…to… – Nie! – przerwała mu. To znaczy, tak… – Oczywiście zaplątała się jak zwykle wsłowach.Ażsięzarumieniłazewstydu. –Wtakimrazieniezwlekajmy–powiedziałispojrzałnaMarięzuśmiechemna twarzy.Zadowolony,żespodobałjejsiępomysł. Szlidosyćszybko,aMariazerkałananiegoczęsto.Stąpałtwardopoziemi,ale jego ruchy były płynne i spokojne. Nie bujał się i nie szpanował, jak to robią jego rówieśnicy.DoszlinaulicęLeśną,gdzierosłystaredrzewa.Buki,olchyitopole.Na Półwyspie Helskim las jest jedną z atrakcji. Do latarni mieli jeszcze spory kawałek. Marek opowiadał Marii po drodze, jak zareagowali jego rodzice na wieść o wczorajszym incydencie. Maria natomiast zrelacjonowała mu rozmowę z ojcem. Doszli do stacji meteorologicznej i skręcili w prawo, w ulicę Sosnową, która prowadziła wprost do starej latarni morskiej. Jak sama nazwa wskazuje, ulicę porastająprzepięknesosny,bardzostareiociekawejformie.Owalatarniawznosisię nakońcuMierzeiHelskiej. Wpewnymmomenciezacząłpadaćdeszcz.Mareknatychmiastzarzuciłkapturna głowę.Mariazrobiłatosamo.Zaczęlibiec.Deszczlunąłgwałtownie.Dolatarnimieli zaledwiekilkanaściemetrów.Nadrodzemomentalniepojawiłysiękałuże.Próbowali jeomijać,aleniezakażdymrazemimsiętoudawało.Kropledeszczuspływałyimpo twarzachjakposzybie.Mariazaczęłazostawaćwtyle,więcMarekchwyciłjązarękę iterazbieglijużrazem.Deszczzagłuszałmyśli,aleczulisięztymdobrze.Niepatrzyli nasiebie,biegli,byjaknajprędzejznaleźćsiępoddachem. –Nareszciejesteśmy!–powiedziała,gdywbiegalidośrodka. Niespodziewanierozległsięgrzmot.Mariaażpodskoczyła. –Niebójsię,zemnąnicciniegrozi–odparłchłopakiuśmiechnąłsiędoniej, nadal trzymając ją za rękę. Nie chciał jej puścić. Dotyk jej dłoni sprawiał mu przyjemność. Mariastałabliskoiodgarniaławłosypoprzyklejanedotwarzy.Drugąrękęmiała zajętą.Niewiedziała,czypowinna?Czydobrzerobi?Jednaksercepodpowiadałojej, żebyztymniewalczyła.Stalioparciomurylatarniiwpatrywalisięwstrugideszczu. Kroplerozpryskiwałysięiwpadałydośrodka. – Jesteś cała mokra, masz. – Wyjął chusteczki z kieszeni i podał jej, by otarła sobietwarz.Musiałtymsamympuścićjejdłoń.Cozżalemuczynił. Przetarła twarz kilka razy i oddała mu, by i on również się wytarł. Poprawiła włosy i doprowadziła się nieco do porządku. Marek też przegarnął włosy, schylił głowę w dół, by krople deszczu spłyneły na ziemię. Przemoczoną bluzę ściągnął istrzepałkilkarazy.Nanicsiętozdało,bomateriałzdążyłwchłonąćnadmiarwody. Maria była w lepszej sytuacji, gdyż jej odzienie tylko powierzchownie zostało zmoczone,apomimotegoitakbyłojejchłodno.Nieokazywałajednaktego.Spojrzała naMarkaipowiedziała: –Niejestcizimno? –Nocoty?!–Uśmiechnąłsię.–Jajestemgorącychłopak!–zażartował. –Acha…–odparłazdawkowozciekawymwyrazemnatwarzy.–Wtakimrazie, ktopierwszynagórze?–powiedziałaiszybkimruchemskoczyłanaschody. Marek nie pozostał jej dłużny, ruszył za nią. Przemierzali kręte schody coraz wyżej, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Oglądała się co chwila za siebie, czy ją dogania. Był tuż za nią. Im byli wyżej, tym tempo ich biegu stawało się wolniejsze. Zaczęlidyszećisapać,jednakniezatrzymywalisięaninachwilę.Dogóryzostałspory kawałschodów.Aimpokilkunastumetrachzaczęłokręcićsięwgłowieiwydawać, żezarazodlecą. – A co tam! Trzeba biec, byle dalej, byle prędzej! Trzeba wykazać się sprytem, zwinnością,odwagą!–kombinowała,jakgoprzechytrzyć. Nagle bach i Maria przewróciła się. Nogi jej się zaplątały. Marek podbiegł do niej. –Nicciniejest?–wystraszyłsię,żeMariimogłosięcośstać. Dziewczyna siedziała na schodach i trzymała się za głowę. Miała wrażenie, że Ziemia,latarnia,wszystkokręcisięjakoszalałe. –Teżmiałampomysł,aledałampopis,żebytaksięwyłożyć–niemogłaspojrzeć muwoczy.Wszystkopowoliwracałodonormy.Marekstałnadniązdezorientowany iniewiedział,corobić. –Schodyjużsięnieruszają?!–spostrzegła.Wstała.Otrzepałasięizapytała: –Wystraszyłamcię? Spojrzałananiego.Marekstałbiedny,całyblady. –Trochętak…bolicięcoś?–zapytałwystraszonynienażarty,nadalmiałminę jakzbitypies. –Nie,jestok,alezaszalałamco?–spytałacałajeszczeobolała. –Nie,no…każdemumożesięzdarzyć,nieprzejmujsię!–pocieszałją. –Toco,idziemydalej?Aletymrazemjapierwszy!–prawiezażądałtegoodniej. –Jakchcesz…Wszystkomijedno…–rzuciłanaodczepnego. Poczymruszylinagórę. – Jak już nie będziesz dała rady, to powiedz, pociągnę cię – zaproponował zironiąwgłosie. –Damsobieradę,lepiejpatrzpodnogi!–zażartowałazezłością. –Takzrobię!–Odwróciłsiędoniejiparsknąłśmiechem. Odwdzięczyłamusiętymsamym.Rozbawiłoichto. Mariazapomniałaobożymświecie.Zaabsorbowanachłopakiem,niemyślałajuż nawetobolącejnodze,wktórąsięuderzyła,upadającnaschody.Marekszedłwolno, nie chciał, by powtórzyła się historia sprzed chwili, oglądał się za siebie, czy dziewczynaidziezanim. Szła,dorównywałamutempa.Imbyłowyżej,schodyrobiłysięwęższe,alezato było widniej od padającego z góry światła. Ściany latarni były dosyć zimne. Maria podtrzymywała się, opierając o nie i w końcu zmarzła w ręce. Marek dostrzegł, że rozcieraręcezzimna.Przemarzłanadeszczuiwietrze. – To moja wina – wyrzucał sobie, że wpadł na taki pomysł, by akurat dziś tu przychodzić.–Coteżmniepodkusiło?Byletylkoniemiałamitegozazłe! –Dajrękę–poprosił,widząc,żecorazbardziejjejzimno. Podałamudłoń.Aonchwyciłjąmocno.Poczułanacieleznajomydreszcz.Jego dłoń była ciepła. Teraz szli już razem do góry, obok siebie. Ocierali się o siebie, budząc w sobie fale emocji. Ogarnęło ich zmysłowe doznanie. Żadne nie dawało po sobietegopoznać.Pragnienie,ochotastawałysięsilniejsze.Mariazdałasobiesprawę, że coraz trudniej jej się oddycha, jakby brakowało jej tchu. Nie wiedziała, czy to z wysiłku z wchodzenia po schodach, czy też może co innego. Ręce zaczęły jej się pocić,aMarekzaciskałjejdłońjeszczemocniej. –Zarazmijązgniecie!–pomyślała. Aleniebyłtobólfizyczny,tylkorozkoszwywołanadotykiemjegociała. –Jachybazwariowałam,dlaczegotaksięczuję? Pragnienie narastało w niej do granic wytrzymałości. I dotarło do niej, co chciałaby,abysięstało.Terazjużwiedziała,copowinnazrobić.Tak,jużwie!Alenie może, nie powinna! Jest dziewczyną, nie wypada, a jednak chce, bardzo chce! Coś wśrodkurozrywałojąnakawałki.Jużniemogę!!! Marekzauważył,żeMariamadziwnywyraztwarzy. –Czyżbyczułato,coja?Niemożliwe?!Amoże? Wyszlinataraswidokowy,nadaltrzymającsięzaręce. – Nie puszczę jej – pomyślał. – Nie teraz, w ogóle. Co mi jest, co ja wyprawiam?!Coonasobieomniepomyśli?Niemogęoderwaćodniejoczu.Jesttaka piękna.Teoczy,jakzaczarowane,teustajaksoczystyowoc.Rany…! Próbowałpatrzećnawidokrozciągającysięztarasu,aleniczegoniewidział.Czy coś tam było? Nawet gdyby przeleciał obok samolot, nie zauważyłby go na pewno. Jego ciało przeszyły ciarki. Podniecenie rosło z minuty na minutę, z sekundy na sekundę.Zacząłdreptaćwmiejscu.Nicniemówił. –Dlaczegoonanicniemówi?Corobić?Jaoszaleję!Aniechto,razsiężyje… OdwróciłsięwstronęMarii,nadaltrzymałjązarękę.Spojrzałjejprostowoczy, ona spojrzała na niego. Minęło kilka sekund. Dawali sobie do zrozumienia, co za chwilęnastąpi.Cochcieliby,abysięstało. Marekniewytrzymał,przyciągnąłjądosiebietakżeoparłasięojegociało. Niebroniłasię,cieszyłasię…Nareszcie! Puściłjejrękęiobjąłjąwpasie.Zobaczył,żeMariapoddajesięjegomanewrom itylkododałomutowiększejpewnościsiebie.Terazjużwiedział,żemusitozrobić, żetojestwłaśnietachwila.Marialekkospeszonapodniosłagłowęizamknęłaoczy. Marekwtymsamymmomenciezapłonąłzpodnieceniaiwpiłsięwjejusta.Utonęli wgorącympocałunku.Taknamiętnymicudownym.Napoczątkudelikatnie,bypóźniej śmielejimocniej,iszybciej.Światoszalał.Mariiugięłysiękolana.Podtrzymałją,nie odrywającodniejswoichust.Niepotrafiłsięodniejoderwać,niechciał!Jeszczenie! Falanamiętności,jakaichogarnęła,niemiałakońca.Stalitakobjęcikilkaminut, jakby czas się zatrzymał, jakby nic nie istniało i nic się nie liczyło, poza tym, co tu iteraz. Mariapoczułasiębłogo.Jużniemogła,anadalpragnęła.Oderwałasięodniego na kilka sekund, odetchnęła głęboko i uroczo się do niego uśmiechnęła, po czym zapragnęłaznówtozrobić. Marek dostrzegł to w jej oczach i ponownie zatopił swe wargi w jej gorące, rozpalone i wilgotne usta. Smakowali się nawzajem. Wtuleni w siebie stanowili jedność.Podnieceniezalałofaląrozkoszyichzmysły. Wkońcuprzestali,odetchnęli. Zulgą?Nie! Zwysiłku,jakieniosłozesobątoprzeżycie. Cotobyło?Jakieśszaleństwo! Czymożnakogośpragnąćtakmocno? Okazujesię,żetak.Spojrzelinasiebiezuśmiechemnatwarzach.Mariazaznała czegoś, czego nie doświadczyła do tej pory. Nie wyobrażała sobie, że można tak się czuć… Marekprzejechałrękąpojejpoliczku,nabrałpowietrza,któreprzedchwiląjakby zniegouszło,ipowiedział: –Jesteśśliczna. Maria uśmiechnęła się i spuściła głowę w dół ze wstydu. Znów powróciło, a przed momentem nie czuła zakłopotania, zażenowania, dała się ponieść emocjom. Odpłynęła jak fala na morzu. Podniósł jej brodę, tak że jej oczy spojrzały na niego, iodparł: –Jakmogłaś? Mariazmrużyłaoczyzdumiona. – Co on mówi, czy zrobiłam coś nie tak? – pomyślała. – Nie rozumiem? – powiedziałaitwarzjejposmutniała. Aonchwyciłjejtwarzrękomaiwyszeptał: –Jakmogłaśukrywaćsięprzedemnądotejpory? TwarzMariirozjaśniłasięniczymgwiazdananiebie. –Aty,gdziesięchowałeś?–zażartowała. –Błądziłem,szukającciebie! –Achtak!–Iwtuliłasięwjegosilneramiona. Czuł jej zapach, ciepło bijące spod ubrań. Serce szalało jej jak opętane. Nie uspokoiła się jeszcze. Cała drżała. Czuł to całym sobą. Gdy już wreszczcie się od siebie uwolnili, spojrzeli na widok, który się przed nimi roztaczał. Niezwykłe, zapomnielioburzyideszczu,którydawnojużprzestałpadać.Minęłaprawiegodzina, odkiedywyszlidogóry. –Wracamy?–zapytał. –Już? Miałaochotęzostaćtunazawsze. –Niechcesz?–zapytał. –Aty,chcesz?–odpowiedziałapytaniem. –Nie… –Wtakimraziechodźtutaj…–iwyciągnąłdoniejrękę,aonapodałamuswoją. Gdy dotykał jej włosów, czuł niezwykłą gładkość i delikatność. Pachniała jaśminem.Tenzapachniezwykleodurzającyizniewalający,wzbudziłwnimtęsknotę zaczymśnieznanym.Jejskórabyłanimprzesiąknięta. –Niedługobędęmusiałwracać–wyszeptał.Nadalupojonyjejzapachem. –Skoromusisz…–westchnęła. –Niechcę,alemuszę!–stwierdziłprzytomnie. – No tak, pewnie masz obowiązki, a tak w ogóle, to nic więcej mi o sobie nie opowiedziałeś!–ciągnęłagozajęzyk. Trochę oszołomiona tym, co zaszło między nimi, pomyślała, że naprawdę nic onimniewie.Pozadrobnymiszczegółami.Możetoniejestażtakistotnewtejchwili. Aczkolwiekważne… Czegozamierzałasiędowiedzieć.Teraz,zaraz.Chciaławiedziećwszystko. – A więc… – Zastanowił się przez chwilę, zanim wypowiedział się ponownie. Niewiedział,czyjegożyciejestnatyleinteresujące,byopowiadaćtonapierwszej, no… może drugiej randce. – Mieszkam z rodzicami, uczę się, ale to już wiesz. Mam dwóchbraci,którzypływająnamorzuimam…–zamierzałwyznaćjej,żemachorą mamę,którajestprzykutadołóżka. Przerwałamu: – Pływają po morzu, fajnie… – Nawet nie zauważyła, że chciał coś jeszcze powiedzieć. – Nigdy nie miałam okazji, by wypłynąć w morze – dodała cała rozanielona. Marek stał, słuchał i przyglądał jej się z należytą uwagą. Jest taka niezwykła, trochęroztrzepana.Wjejoczach,gdymówiłaorejsiepomorzu,dostrzegłbłysk,który widziwoczachswoichbraci,gdyopowiadająoswoichwyprawach.Takjakonanie miał do tej pory styczności z kutrami, nie mówiąc już o jakimkolwiek statku wycieczkowym. Aż dziw bierze, że mieszkając na wybrzeżu, ludzie często boją się alboniemająokazji,bywypłynąćnamorze. Tak samo zapewne jest, jeśli chodzi o góry. Zwiedzają je, wspinają się na nie tylkoturyści. Wprzybrzeżnychmiasteczkachjestpodobnie.Choćniewszyscytakrobią,sątacy, którzypozwalająsobienatakierarytasy…Szczęściarze. Niewracałjużdotego,byopowiedziećjejomatce.Chociażmożetoidobrze… Jeszczebystwierdziła,żejegożyciejestnudneiwystraszyłasięnienażarty. –Dlaczegonicniemówisz?–zapytała,widzącgorozkojarzonego. – Myślałem o tym, co mówiłaś – odpowiedział jej i zrobił parę kroków po tarasie, by spojrzeć z innej strony na panoramę miasta. Trochę zachlapane szyby od deszczu i zamglone niebo nie pozwalały dostrzec tego, co chcieli ujrzeć. Pomimo to widokbyłprzepiękny.Mariazachwycałasiępięknemnatury. – Kiedy znów się zobaczymy? Jeśli oczywiście masz ochotę…? – wydusiła zsiebie. –Czymiałbymochotę?Ajakmyślisz?–zaciekawiłjątympytaniem. –No…jamyślę…,toznaczy,ja…chciałabym…–potoksłów,zktóregonicnie wynikało. Zdarzał jej się często, gdy była zakłopotana. Zbyt często. Była tego świadoma. –Tomożewprzyszłymtygodniu?–odparł,widzącjązmieszaną. –Mogędociebiezadzwonić?–zapytała.–Iwtedysięumówimy,co? –Ja…janiemamkomórki…–Niechciał,alemusiałtowyjawić. Oszukiwaćjąodsamegopoczątkubyłobyniefair. –Aha…–odpowiedziałazdziwiona.–Tonic,możeszwpaśćdomnie,któregoś popołudnia. Po czym uzmysłowiła sobie, że przecież pomaga rodzicom w kawiarni imożejejniezastać–powiedziałamuotym. –Wkawiarni?–Zdumionyspojrzałnaniązgóry. –Tak,tejprzyplaży,w„Muszelce”–potwierdziła. –UpaństwaMalinowskich?Byłemtamparęrazy!–No,możeraz…–pomyślał wduchu.Jakmiałsięprzyznać,żeniechodzipoknajpach,boizaco? –Tak?Nopopatrz,iniespotkaliśmysię?–Uśmiechnęłasiędoniegoochoczo. –Zaskoczyłaśmnie! –Tak,aczym?–zapytałazaciekawiona. –Najpierwtymdomemprzyplaży,teraztąkawiarnią…–odparł. W głowie kotłowały mu się myśli: – Co ona tu robi ze mną? Ma pewnie wielu adoratorów. A ona stoi tu ze mną, z biedakiem od siedmiu boleści. Dobrze, że nie powiedziałem jej od razu wszystkiego o sobie. Najpierw dom, teraz kawiarnia, a ja co?Cojajejmogędać? –Cośnietak?–zapytała.–Masztakądziwnąminę… –Nie…zamyśliłemsię…–wydusiłzsiebie. – Muszę cię zabrać kiedyś do naszej kawiarni. Tata podaje boskie ciasto zrabarbarem,ummm…pychota!–Ślinkajejpociekła. –Jateżjelubię–odparł. – Tak, no popatrz. Nie każdy przepada za tym ciastem – dodała. – Na przykład mójbratgonieznosi,niewie,codobre. –Maszbrata?–zapytał. Wtedy też uzmysłowił sobie, że właściwie to nic mu więcej o sobie nie opowiedziała. –Isiostręteż.Sąodemniestarsi,jajestemnajmłodsza.Ozgrozo!–powiedziała zniechęcią. –Comasznamyśli?–zdziwiłygojejsłowa. –Nic…Takmisiętylkopowiedziało…Ok,chodziłomioto,żenajmłodsimają najgorzej. –Cośotymwiem!–przytaknął.Spojrzałnazegarek.–Jakpóźno,wracamy? –Ok,wracajmy. Wieczórwydawałsiębliski.Nadworzezrobiłosięszaroiponuro,jakbybyłajuż prawdziwajesień.Zeszlipomałunadół,uważając,byitymrazemsięniewyłożyć.Co gorsza,upadekwdółmiałbyzapewnepoważniejszekonsekwencje. Maria schodziła z uwagą, patrząc pod nogi, nie miała ochoty na kolejny popis swojejniezdarności.Wyszlinadrogę.Jezdniabyłamokraoddeszczu,awpowietrzu dałosięwyczućozon,uwalniającysiępoburzy.Mariaprzepadazatymzapachem.Gdy tylkomiałaokazję,towychodziłanataras,zarazpoburzyiwdychałaozon,połączony znadmorskimjodem.Jestontakorzeźwiający,żeczęstoniemogłaponimzasnąć. Wokółbyłogęstoodliści,którewrazzszalejącąburząisilnymwiatremspadły naziemię,przykrywającjąwznacznejczęścikolorowymkobiercem. – Pogniewasz się, jeśli cię tym razem nie odprowadzę? – zapytał w pewnej chwili. –Nocoty,jestemjużdużądziewczynką!–odpowiedziałastanowczo. –Nieotomichodziło.–Zdziwiłsięjejreakcją. –Tylko? Jużmiałnakońcujezyka,bypowiedziećjej,żechciałbyjąodprowadzić,nawet niewiejakbardzo,aleniemoże,ipowstrzymałsię. –Poprostumuszęcośjeszczezrobićwdomui… – Nic nie szkodzi, nie przejmuj się, nie ma czym – przerwała mu w pół słowa. Próbowałamutymwyperswadowaćpoczuciewiny. –Cieszęsię,żetorozumiesz!–powiedziałzulgą. Ale czy ona rozumie? Co rozumie? Nie wie przecież, że co rano i co wieczór podaje mamie zastrzyk z insuliny i że musi to robić o stałej porze. To zbyt skomplikowane,byjejtoteraztłumaczyć,taknaszybko.Wie,żewcześniejczypóźniej będzie zmuszony to zrobić. Tak czy siak, gdy zobaczą się następnym razem, będzie musiał powiedzieć jej, jak tak naprawdę wygląda jego życie. I że nie jest usłane różami. Wieczórbyłdosyćchłodny.Marekniezważałnato,chciałjaknajprędzejznaleźć się w domu. I choć trudno mu będzie rozstać się z Marią, to jednak obowiązki są ważniejsze niż przyjemności. Tak jest nauczony już od dobrych kilku lat i tego się trzyma.Niechcezawieśćrodziców. Maria nie miała nic przeciwko. Sama denerwowała się, czy ojciec nie będzie miałjejzazłe,żewłóczysiępomieściewtrakcieburzy.Odziwo,niezadzwoniłdo niej ani razu, widocznie nie chciał jej przeszkadzać. Poinformowała go wczoraj wieczoremospotkaniuzMarkiem.Przyjąłtozezrozumieniem.Obawiałasiębardziej stanowiskamamy.Czybędzieoponowaćwzwiązkuztym,żesięzkimśspotyka? Nowościąbybyło,gdybybyłazadowolona.Ciekawabyłajejreakcji. Szlidośćżwawo,szybkimkrokiem.Naulicachruchzanikł.Wszyscypochowali się przed burzą i tylko oni bez obaw i na przekór wszystkiemu maszerowali przed siebie. Wiatr ustał, zrobiło się cicho. Oni sami też nic nie mówili, idąc równo obok siebie, wzdłuż wąskich uliczek, wśród których mieściły się sklepiki z pamiątkami iróżnymibibelotami.Gęstobyłoteżodrestauracji,barów,kafejek,jakrównieżbudek szybkiej obsługi, w których do kupienia są hamburgery, hot dogi, frytki, gofry i inne różności. Miasteczko właśnie na nich najbardziej zarabia. W sezonie są one okupowaneprzezwygłodniałychizmęczonychzwiedzaniemturystów. Pokonalizbiegulicbezsłowa.ZnajdowalisięjużnarozwidleniuulicWiejskiej iLeśnej.Tuteżmielisięrozejśćikażdepójśćwswojąstronę,dodomu. Maria spojrzała na Marka ze smutkiem. Nie była zadowolona, że to popołudnie minęło tak szybko. Powrót był nieunikniony. Marek zatrzymał się i miał ochotę ją uściskać,alepowiedziałtylko: –Todozobaczeniawprzyszłymtygodniu. –Tak.–Pokiwałagłową. Stałacałazesztywniała,niespiesznojejbyłowracać.Najchętniejzostałabyznim. –Jakbędzieszmiałczas,towpadnijdo„Muszelki”,możemnietamzastaniesz– powiedziałaznadzieją,żemożejużniedługosięzobaczą. –Ok–odparł,nieodrywającodniejwzroku. –Toidę. –Jateż.Cześć! – Uhm… Cześć! – powiedział… i odwrócił się na pięcie. Przeszedł na drugą stronęulicy.Pomachałjejjeszczenapożegnanieizniknąłzarogiem. Marianadalniemogłasięruszyć,stałajakwryta.Posmutniała,jaktylkozniknął jejzoczu. – Pora wracać – pomyślała i przypomniała sobie ostatnie chwile. Od razu na duszy zrobiło się jej cieplej. Na jej twarzy pojawił się uśmiech i z radosną miną wracaładodomu.Tobyłnaprawdęudanydzień.Jedenzlepszychwostatnimczasie, jakiemiała;atakiemomentyuniesienia,jakieprzeżyławlatarni,niespotkałyjejdotąd. Będziemiałacowspominaćdonastępnegorazu,kiedysięzobaczą.Zrozanielonąminą iraźnymkrokiemzmierzałaprzedsiebie.CałyczasmyślącoMarku,wspominałajego niesamowitewysportowaneciało,cudownyzapachizmysłowe,rozpalającenawskroś usta. Nie pamiętała, kiedy znalazła się na plaży. Minęła ścieżkę na wzgórze i stanęła nadbrzegiemmorza.Faleszalałyiuderzałyopiasek,podmywającgocorazmocniej. W centrum miasta wiatru nie dało się odczuć, tu natomiast przeciwnie, był nieodzownym,stałymelementem.Zapięłabluzępodszyjęiwpatrywałasięwbłękitne, hen,ażpohoryzontmorze,wzdychającrazporazioglądającsięzasiebie,czyabynikt niewidzi,żeuśmiechasięsamadosiebie.Tedwaostatniedniprzewróciłyjejżycie dogórynogami.Zrozumiałanietylkoto,jakważnejestżycie,któremożnatakłatwo i tak szybko stracić, ale też szczęście drugiego człowieka. Móc dać radość, zadowoleniedrugiejosobie,toniezwykłeuczucie,jakiedotądniegościłowjejsercu. A takie właśnie miała wrażenie, gdy przebywała z Markiem. Wydawało jej się, że sprawia mu radość już samym faktem, że jest. On natomiast nadawał sens jej szarej izakompleksionejegzystencjii. –Łał!–krzyknęła,gdyfalapodmyłajejnogi. Ocknęłasięwówczaszrozmyślańipostanowiłapójśćnawzgórze.Miałaochotę usiąść i poszkicować. Do nauki nie miała teraz głowy, cała zaprzątnięta była czymś innym. Marekwyszedłprzeddomiusiadłnaławce,któraodlatstałapodścianądomu. Przychodziłtuiwspokojuzastanawiałsięirozmyśłał.Wcześniejjednakzająłsiętym, cocodzienniewykonywał,czylipomógłojcuprzymamieizapaliłwpiecu.Zjedliteż kolację przygotowaną przez ojca. Chciał położyć się wcześniej. Nadmiar wrażeń dzisiejszegodniatrochęgozmęczył,alechłopakbyłzadowolony,żezMariąwszystko idziewdobrymkierunku.Spojrzałwgórę,naniebieniebyłojużśladupoburzy,jak gdyby wydarzenie sprzed paru godzin nie miało miejsca. Wieczór zrobił się rześki, ptaki kwiliły w powietrzu. Były wolne, mogły robić, co chcą… Marek też by tak chciał…Wzbijaćsięwprzestworzaiszybowaćponadchmury.Miećwszystkownosie i być panem swego losu, to dopiero jest życie. W jego wieku powinien się bawić, szaleć, używać życia. Jednak nie to mu było pisane, chcąc nie chcąc, musiał wydoroślećtrochęszybciejniżjegorówieśnicy. –CorobiwtejchwiliMarysia…?–MariaMalinowska,ładnie…–pomyślał.– Onatopewniema„życiejakwMadrycie”.Wypasionydomprzyplaży,kawiarnia,do tegorodzicepewniejąrozpieszczająipozwalająnawszystko.Cozrobi,jakdowiesię, żezadałasięzbiedakiem?–Westchnąłgłębokoiprzyjąłponurywyraztwarzy. Wpatrywałsięwtrawęwogródku,którawymagałajużskoszenia.Miałtozrobić przed spotkaniem, ale zdążył tylko posprzątać przed domem. Teraz trawa i tak jest wilgotna,będziemusiałwziąćsięzaniąwprzyszłymtygodniu.Wstałiprzeszedłsię poogródku.Byłonmałychrozmiarów.Domstałnaosobnejdziałceidziękitemumieli własnyzielonyogródekzdrzewamiiprzeróżnymikrzewami. Liściecorazmocniejzaczynałyopadaćzdrzew.Wkrótcetrzebabędziepomyśleć nad ich osłoną przed śniegiem i wiatrami, zwłaszcza małych krzewów: tui, forsycji, jałowców. Zimy nad morzem nie są srogie, lecz czasem potrafią sypnąć śniegiem, a wtedy… Tak czy siak, starannie przygotuje ogród przed sezonem zimowym, co prawdapomożemuteżojciec,aleitaktodoniegonależyostatniesłowoitoonczuwa nadwszystkim. Marzył mu się własny dom, z wielkim ogrodem, a w nim sad z drzewami owocowymi. Niegdyś w ogródku była jeszcze rabatka z kwiatami, niestety, od kiedy mama zachorowała, nie ma się nią kto zająć. Tylko ona umiała jej doglądać, oni nie majądotegogłowy.–„Jaktofaceci”. Zastanawiałsię,coMariaonimsądzi.Czyto,cosięstało,miałodlaniejtakie samoznaczeniejakdlaniego.Pytaniasamenasuwałymusiędogłowy. –Czybyłabyzdolna,bysięnimbawić? Jużrazprzeżyłcośtakiego.Dziewczynajaktylkozorientowałasię,żeniebędzie jejpoświęcałtyleczasu,ilebychciała,aleteżniebędziemógłdogodzićjejwsferze materialnej, czyli zabierać ją do klubów i innych punktów rozrywek, ulotniła się jak kamfora,bezsłowa. Nie rozmyślał często o tym, bo i po co? Widocznie chodziło jej tylko o to, by znaleźć sobie sponsora. Dlatego też był trochę zdruzgotany myślą, że dzisiejsza młodzież,doktórejsamzresztąsięzaliczał,jest„doniczego”.Rozbujała,agresywna, materialna i interesowna. Cieszy się, że ma dom pełen miłości i dobroci. Dzięki swojemu rodzeństwu może się uczyć, książki kosztują, a z emerytury rodziców na wszystko nie starcza. Planuje po szkole iść na studia, chce zostać architektem, jako jedyny z rodziny ma szansę coś osiągnąć. Nauka dobrze mu idzie. Gdy zdobędzie zawód,będziemógłzaopiekowaćsięrodzicamibezstrachuiniepewności,któreteraz przeżywa. Leżącjużwłóżku,długorozpamiętywałdzisiejszydzień.ObrazMariistawałmu przedoczyma.Jejślicznainiewinnatwarz,teniespotykaniemiękkiewdotyku,długie blond włosy. Z wyglądu przypominała mu anioła. Wydała mu się taka krucha ibezbronna,dotegobardzonieśmiała,aleizabawna.Ceniłuludzipoczuciehumoru; pośmiać się z kimś to fajna odskocznia od rzeczywistości. Postanowił sobie przed snem,żeniebędziejejoszukiwałiopowiejej,jakwyglądajegożycie.Wkońcutonic niezwykłego, wielu ludzi jest w podobnej sytuacji i to jest normalne. Już nie będzie takigłupijakostatnimrazem,gdydziewczynamyślała,żeskorochceiśćnastudia,to pewniemabogatychrodzicówiwogólejestnadziany. Wierzy! Chce wierzyć, że Maria okaże się inna niż te, które spotkał na swojej drodze dotychczas. A nie było ich wiele. Przy niej czuje się niezwykle wyjątkowo, choćznająsiętakkrótko… Mariacałarozgorączkowanawchodziładodomu. –Gdzietysięwłóczysz?–Matkajużodproguprzywitałająkrzykiem. –Ja…–Chciałapowiedzieć,żebyłauMagdy,gdymatkaodrzekła: –Ojciecmipowiedział…Topotozostałaśwdomu,bywłóczyćsiępomieście! –Jejgłosbyłwzburzony. Przeszłydokuchni,boMariazdążyłasięjużrozebrać.Ojciecsiedziałzastołem iteżniewyglądałnazadowolonego. –Alemamo…–powiedziałaispojrzałazniewinnąminąnaojca. –Dajjejspokój…–odrzekłAntoni. –Tyzawszejejbronisz,aonazamiastsięuczyć,tolatabylegdzieiniewiadomo zkim!–Krystynawydusiłatozsiebieostatkiemsiłiwyszłazkuchni. –Dziękuję,tatusiu…–Roześmiałasię. –Martwiłemsięociebie–powiedziałstanowczoispojrzałnaniąsurowo. –Dlaczego? – Jak to dlaczego? Na dworze szalała burza, a ty gdzie wtedy byłaś? Myśmy z mamą zamknęli wcześniej kawiarnię, bo nie było klientów i wróciliśmy do domu, aciebieniebyło.Myślałem,żejednakniewyjdziesz! –Mówiłamci,żeumówiłamsięzMarkiem–tłumaczyłasięnastojąco,czułasię jakwszkole,przednauczycielką,którająprzepytuje.Aocenabędziezależnaodtego, copowie. –ZMarkiem? –Tak,zMarkiem,mówiłamci,niepamiętasz?–zdziwiłasię. Podeszładostołuiusiadłanakrześle. –Adlaczegomamajestzła?–zmieniłatemat. –Wiesz,jakaonajest…–Spuściłgłowę,poczymwstałipodszedłdolodówki. –Odgrzaćcikolację? –Acomaszdobrego?–zapytałabardzociekawaipociągnęłanosem,bypoczuć dolatującyjązapachpotrawy. –Pieczeńrzymskąisałatkęgrecką,chcesz? –Nojasne!Cozapytanie!Jestemgłodnajakwilk.Atakwogóletosamespecjały ostatnionamserwujesz–uśmiechnęłasię. Antonibardzolubiłgotować,napewnobardziejniżKrystyna.Gotowanietobyła jegopasja,dlategoprzejąłinteresrodzinny,choćmógłcieszyćsięjeszczezawodem. – Specjalnie dla ciebie, słoneczko ty moje… – Wstawił kawałek pieczeni do mikrofali. –Nicminieopowiesz? –Oczym?–odparła. Udawała,żeniewie,ocomuchodzi.Wiedziała,żepytająoMarkaiospotkanie, naktórymbyła,aleczyjestgotowa,byopowiedzićmu,cosięwydarzyłomiędzynimi? Cobypomyślał,gdybywyznałamuprawdę?Jeszczebyjąskarcił,żeposunęłasię możezadalekoitakszybko.Dlaczegowogóletaksięstało?Rany…jeszczesamanie doszładosiebie,ajużmasięojcuspowiadać. Lubirozmawiaćznimowszystkim,oszkole,koleżankach,oswoichproblemach imarzeniach.Więccopowstrzymujejątymrazem?Powinna?Tak,powinna! Aleintuicjapodpowiadałajej,żeniejestjeszczenatogotowa.Towszystkojest zbyt świeże, zbyt nowe i takie nieprawdopodobne. Sama nie może w to uwierzyć. Zdecydowała,żeopowiemuospotkaniu,ztymżeniedokońcatak,jakonowyglądało, i tak też zrobiła. Czuła niedosyt. Chciała wykrzyczeć na głos, jak było cudownie, że spotkała chłopca swoich marzeń, przynajmniej tak jej się wydawało w tej chwili. Miałanadzieję,żetakwłaśniejestiżebędziewieleokazji,bytosprawdzić. PorozmowieAntoniwyszedł,aonazabrałasięzakolację.Jejsmacznyposiłek przerwałygłosydobiegającezsalonu.Rodziceznówzaczęlisiękłócić. –Czywtymdomutylkojajestempowodemichkłótni?–pomyślałazdruzgotana. Nabiłanawideleckawałpieczeniiwłożyładoust. –Czyonimyślą,żejategoniesłyszę?Widzisz,Filemonku,cojamamznimi– powiedziała do kota, który wyczuł zapach potrawy i przywędrował do kuchni wnadziei,żejaksiępołasi,todostaniekawałek,coczęstowtymdomumiałomiejsce. Tobyłjejpupil,jakmogłabymuodmówić. –Masz,alejedzszybko–szepnęłairzuciłakawałekmięsapodstół.Filemonnie zastanawiał się długo i pochłonął go natychmiast. Tylko się oblizywał, widać mu smakowało.Czekałnawięcej,alesięniedoczekał.Miauczałiwyraźniedawałznaki, żeprosiojeszcze.Niestety,popieczenipozostałotylkowspomnienie. Maria zjadła w pośpiechu, chciała iść do siebie. Nie mogła słuchać kłótni rodziców. –Jakonimnietraktują? Wstawiła talerz do zmywarki i poszła na górę, do swojego pokoju, miała dość. Zrozmowy,jeślijejtonmożnabyłonazwaćrozmową,wynikało,żejestzamłodana umawianiesięzchłopakamiiwogólemasięuczyć. Tak jakby ciągle gdzieś wychodziła. Nie pamięta, kiedy ostatnio gdzieś była, chyba z Magdą w kinie i tyle. Ale mamie nie dogodzi nigdy, zawsze szuka dziury w całym, ledwo Maria wyjdzie z domu, to już doszukuje się pretekstu, by ją zganić. Matka to uwielbia, a Maria czasem ma wrażenie, że sprawia jej to wyjątkową przyjemność. –CzyzZosiąbyłotaksamo? Nigdyjejotoniezapytała.Jestmiędzynimisporaróżnicawieku,niesązsobą zżyte,jakniesiostry. NatomiastFranekjestniewidzialny;jest,ajakbygoniebyło.Nierozmawiająna jego temat, nie słyszała też nigdy, by z jego powodu kiedykolwiek się kłócili. Nie zadzwonił,terazpewniejestuciociwZakopanem.Takmuzazdrościła,teżbychciała tampojechać,taksobiemarzyła,żewwakacjeichodwiedzi.Zostaławdomu,pomaga rodzicom,dobrzesięuczyimimowszystkonadaljestźle,nadalcośdoniejmają…no, mamama.Ojcieczregułyolewasprzeczkizmamąijejdocinki,pocieszasiępiwemco wieczór. Szukaukojeniawpiciu,aleczytodobrypomysł? Nie rozmawiała z nim, jednak będzie musiała podjąć ten temat. Ktoś musi mu wytłumaczyć,żeźlerobi,żesamsobieszkodzi. Leżałanałóżkuidumała.Ochotanaszkicowaniedawnojejprzeszła.Momentami myślała sobie, że jest im kulą u nogi, że lepiej by im było, gdyby jej nie było, nie kłóciliby się, może byliby szczęśliwsi. Wolała, by byli biedni, a kochali się iszanowaliwzajemnie.Bywająteżmomenty,wktórychjestszczęśliwa,rodzicesądla siebiemili,mamajejniekarci,bratniedokucza,aFilemonniebałagani.Jednaktakie dnizdarzająsięniezwyklerzadko. –Wszystkomizepsuli,amiałamtakifajnydzień,spotkałamsięzMarkiemibyło tak…takniewiarygodnie,tak…–Niewiedziała,jakująćmyśliwsłowa. –OBoże!–krzyknęła. Dogłowyprzyszłojejwłaśnie,żepowiedziałaMarkowi,byjąodwiedził. Co zrobi, gdy w domu akurat będzie mama? O rany boskie! Teraz ma jeszcze jednozmartwienie,jakgdybymiałaichjeszczezbytmało. –Amożemama,jakgopozna,tozmienizdanie?Tak,jasne…jużtowidzę!Jest odciebiestarszy–powie…podającniekończacesięargumentyprzeciw. –Dość…!–powiedziaładosiebie,wstałazłóżkaiposzładołazienkiwykąpać się. Rano zamierza wcześnie wstać i pójść do kościoła na mszę, później chce się pouczyć. Nie może przecież zaniedbywać nauki, nie może dawać mamie pretekstu. Przedsnempomodliłasięozdrowieispokójwrodzinie,tegopragnienajbardziej,nie swojego szczęścia, no… może tylko tego, by ktoś ją pokochał, taką, jaka jest i… że jest. Zamknęłaoczyizasnęła. –Jakionjest?–spytałaMagda. –Hmm…–westchnęłaMaria,anajejtwarzypojawiłsięuśmiech. Siedziałynaławcewparku.Byłyjużpolekcjach.KoleżankapodpytywałaMarię o Marka. Była pod wielkim wrażeniem, gdy Maria opowiedziała jej o spotkaniach iotym,cosięnanichwydarzyło. Po weekendzie trochę odetchnęła, atmosfera w domu się uspokoiła. Nie miała natomiast zamiaru rezygnować absolutnie ze spotkań z Markiem, mimo że matka nie wyrażałananiezgody.Jestnaniąobrażona,najejzachowaniewzględemniejidlatego nieposzławczorajdokawiarni,wymigałasię.Pretekstembyłanauka…Nieto,żeby miałajejażtyle,alezawszetojakiśpowód.Byłazła,żemamajejnierozumie,żenie pragniejejszczęścia,awidywaniesięztymchłopakiemdajejejchwilęzadowolenia, akceptacji. Siedziały na ławeczce i odchylały głowy do tyłu. Delikatne jesienne słoneczko ogrzewałoimbuzie.Krzykidziecibiegającychpoparkunieprzeszkadzałyimwcale, były tak pochłonięte rozmową, że nie zauważyły, kiedy słońce zaszło za chmury. Rozmowa potoczyła się też na inne tematy, związane z nauką. Magda miała problem zmatematyką,aiMarianiebyłaztejdziedzinyorłem.Zastanawiałysięobie,jaktemu zaradzić.Koleżankazasugerowałajej,żerodzicemoglibywziąćdlaniejkorepetycje, jeślitylkoichotopoprosi,samateżbędziemusiałatozrobić.RodziceMagdyniesą zbytzamożni,alemajątylkoją,więcnieoszczędzająnaniej.WspółczujeMarii.Ona zeswojąmamądogadujesiębezproblemu,majądobrykontakt. IwtedyMariawpadłanagenialnypomysł,byzapytaćMarkaokorki.Oczywiście nie wie, czy jest z tego przedmiotu dobry, ale co jej szkodzi zapytać. Miałaby super pretekst,byzaprosićgodosiebie.Możesięuda.Magdauśmiechnęłasięipoklepałają poramieniu. –Maszłebdziewczyno!–powiedziała.–Supertowymyśliłaś.Tylkożebykumał cośztejmatmy,boinaczejniciztwegoplanu–pokiwałagłową. –Miejmynadzieję,miejmy…–odparłaioparłasięoławkę. Słońceponowniewyszłozzachmurki. Maria miała na sobie dżinsy i odrobinę się pociła. Niestety, w te dni… chodzi w spodniach. Pamięta dzień, kiedy będąc jeszcze w podstawówce, dostała okres, akurat miała wf. Białe spodenki zrobiły się momentalnie czerwone, a ona nie wiedziała, co robić, jak się zachować. Cała sala gimnastyczna gapiła się na nią, rechoczącześmiechu.Wuefistkawyprowadziłajązsaliizaprowadziładohigienistki. Tego dnia nie zapomni do końca życia. Ze wstydu się spaliła i chciała zapaść pod ziemię.Przysięgłasobiewtedy,żejużniktnigdyniebędziesięzniejśmiałiwytykał jejpalcami,choćpóźniejzdarzałosiętojeszczenieraz. –Nawtorekmamyzapowiedzianysprawdzianzpolskiego,nie? – Ledwo się rok szkolny zaczął, a oni muszą nam robić testy sprawdzające – denerwowałasięMaria. –Aletojużjutro–powiedziałaMagdaiodgarnęławłosyspadającejejnatwarz. Miała tak samo długie włosy jak Maria, z tym że czarne. Była wyższa, ale nie miała z tego powodu kompleksów. Też myślała o zawodzie modelki, dlatego że była chuda jakpatyk.Postanowiłyjednakrazempójśćdoszkołyplastycznej,wkońcuodzawsze trzymałysięrazem. –Orany…!–Chwyciłasięzagłowę.–Maszrację,ajamyślałam,żetodopiero w przyszły wtorek. Na śmierć zapomniałam, że minęły już dwa tygodnie. – Gdzie ja mamgłowę,cholerajasna!–wyrwałosięjej. –Ajawiem,dlaczego!–Koleżankazzadowolonąminąparsknęła. –Tak? –MyśliszteraztylkootymMareczkuiwszystkocisięmiesza…–roześmiałasię. –Wcale,żenie!–broniłasię. –Wcależetak…,alenieobrażajsię,jatylkożartowałam.–SpojrzałanaMarię pokornie. – Wiem – odetchnęła – sama jestem na siebie zła, bo mogłam wczoraj już przypomniećsobieczęśćmateriału,azamiasttegospacerowałampoplaży. – Nie przejmuj się, jak cię znam, znów zarobisz piątkę, a ja ledwo tróję – powiedziałazzazdrościąwgłosie.–Nic…trzebaspadaćzakuwać,nonie?–rzuciła Mariaiwstałazławki,zarzucająctorbęnaramię. –Todojutra,narazieMarysiu.–Koleżankapożegnałasięijużjejniebyło. Nie minęła godzina, a Maria siedziała w swoim pokoju nad książkami. Wcześniej przekąsiła coś i od razu poszła do siebie. Zadzwoniła jeszcze do ojca i powiedziała mu,żeniedaradydziśprzyjść. FranekdotarłwczorajzZakopanegoicaływieczóropowiadał,jakbyłoucioci Celiny,żewybrałsięzŁucjądoMorskiegoOkaiwogóle… Zarazpoichrozmowiezadzwoniładokuzynki,bysprawdzić,czyabybraciszek nie wciska jej kitu. Lubi ściemniać i opowiadać niestworzone historie, które nie zawszesąprawdziwe.Łucjaniestetyalbo„stety”potwierdziławersjęFranka;bylina wyprawie, ale nie tylko w Morskim Oku, również w Dolinie Pięciu Stawów, czego pozazdrościła mu jeszcze bardziej. Długo rozmawiały, gdyż dawno się nie widziały, aleteżiniesłyszały.Kuzynkazapraszałajądosiebie,aonaopowiedziałajej,żekogoś poznała. Z niedowierzaniem słuchała, jak Maria opowiada o niedoszłym wypadku, życzyłajejzdrowiaiżebynowopoznanychłopakokazałsięjejwart. Naukajejnieszła,wogólebolałjąbrzuch.Dobrze,żeakuratzpolskimniema większychproblemów.Siedziałanałóżkuiprzeglądałamateriał,gdykątemokaprzez oknodostrzegławracającychrodziców.Ojcieczajrzałdoniejichwilęporozmawiali. Mieli w kawiarni duży ruch i ledwo co się wyrabiali. Maria nie omieszkała zasugerowaćmu,żebywkońcuzatrudniłkogośnastałe,bodotychczastoprzychodziły dziewczyny tylko na telefon. Ale tak dłużej się nie da. Ona wcześniej miała więcej czasu,byimpomóc.Coprawda,kiedyśbyłajeszczeZosiaiFranek,aleterazzostali sami. Wyszła na balkon odetchnąć świeżym powietrzem. Na dworze był już półmrok. Niebo zrobiło się czerwone od purpurowych obłoków. Ptaki kwiliły, jedne wposzukiwaniupożywienia,ainnepoprostuśpiewałyiswoimrozbrajającymgłosem umilały Marii czas. Usiadła w fotelu i rozkoszowała się zapachem kwiatów. Najbardziejintensywnieotejporzepachniałamaciejka,miałatakimiodowy,obłędnie nieziemskizapach.Sadziłajądwarazy,bymóccałelato,ażdojesieni,cieszyćsięjej zapachem. Ubóstwiała go. W tym roku obrodziły też pięknie pelargonie i lobelie, Maria była pod wrażeniem ich uroku. Jej pokój i balkon znajdowały się od strony południowej,takżesłońcabyłotupoddostatkiem. Siedziała zadumana, rozmarzona, upojona zapachem kwiatów, gdy usłyszała odgłosyFilemona.Zerwałasięispojrzaławdół. –Coontamrobi? Pewnieojcieczapomniałgowpuścić. – O ten nicpoń jeden … – I w te pędy zbiegła na dół do drzwi frontowych, by wpuścićłobuzadodomu. – Gdzie ty się włóczysz? I jak zwykle cały ufajdany! Marsz do kuwety! – krzyczałananiegoipalcemwskazującympokazałamu,gdziejegomiejsce. Szybkoizwinniepobiegłprostodomiskizwodą.Rano,gdywstała,nakarmiłago i pobiegła do szkoły; wyszła, gdy wszyscy jeszcze spali. Nakazała mu, aby został wdomu,jakbytomiałojakikolwieksens. I znów ktoś go wypuści, zazwyczaj był to Franek. A później cały dzień kot włóczyłsięniewiadomogdzieipolowałnaptaszki,zwyklenawróble.Nieprzepadał tylkozasrokami,któredziobałygoimusiałsięprzednimiukrywać.Razniewróciłna nocipotemMariamusiałagoszukać…zmarnymskutkiem.Akotranowrócił,jakby nigdynic,agdziebył,niepowiedział. –Jakmyślisz,przełożynamtensprawdzian?–spytałaMagda. –Nocoty,nieznaszjej?–odparłazbulwersowanaMaria. Siedziały na korytarzu, właśnie miały przerwę między lekcjami. Harmider wszkolepanowałtaki,żeledwosięsłyszały.Tobardzodużaszkoła,tłocznobyłonie tylkonaschodach.Rozmawiałyijadłykanapki.Kupiłyjesobiewszkolnymsklepiku. Większośćuczniówkupujebatony,frytki,drożdżówki,noioczywiściecolęwpuszce. One jednak na przekór innym nie zaśmiecają organizmu byle czym. Może i tamte „rarytasy”zaspokajajągłód,aleczyniezdrowiejnaśniadaniezjeśćbułkęlubkanapkę z czymś pożywnym? Sprzedają ten syf w sklepikach, a potem się dziwią, że tyle młodzieżymaproblemyznadwagą. Nagle rozległ się dzwonek i dziewczyny poszły na lekcję. W klasie, do której chodzą,jestwiększośćdziewczyn,liczyonatrzydziestudwóchuczniów.WrazzMagdą siedząpodoknem,bo,jaksamemówią,przyjemniejczasemwyjrzećnaświat. Słońcezaoknembyłocorazwyżej.Rankiemwisiałagęstamgła,typowaoznaka jesieni, nie obeszło się też bez przeszywającego chłodu, czyli koniec lata był nieunikniony.Wkrótcenadejdzieokresjesienno-zimowyiskończysięleżakowaniena plaży i pływanie w morzu. Turystów będzie coraz mniej, aż w końcu przyjdzie zima i plaże całkiem opustoszeją. Tylko stali bywalcy, biegacze z pieskami, pozostaną jedynymobrazkiem,naktóryMariaspoglądaćbędziewzimowepopołudniaprzezokno swojegopokoju. Gdy Pani rozdała kartki, dziewczyny skupiły się na rozwiązywaniu zadań testowych… Koło pierwszej wracały ze szkoły, przez miasto. Miały ochotę na lody. Też czasemnachodziłajechęć,byzgrzeszyć.Wtajemnicyprzedojcemchodziłydofajnej małejkawiarenkiwcentrummiasta.Nieto,żebylodyw„Muszelce”byłyniedobre,ale dziewczynychciałymiećchwilęprywatności,beztekstówsłyszanychnadgłową: –„Niezjeszobiadu!”,„Toniezdrowe”–itd.,itd… Usiadływcieniuizamówiłypodużejporcjilodówbakaliowychzowocamiibitą śmietaną. Chciały uczcić sukces, jaki odniosły na polskim, nie żeby takie obżarstwo miałomiejscezbytczęsto,ale… Paniprofesornawyrywkisprawdziłakilkatestównalekcjiiokazałosię,żeobie dostałypoczwórcezplusem,cozadziwiłojeniezmiernie. Marię,żedostałatylkotyle,aMagdę,żeażtyle.Zadowolonepostanowiłyuczcić sukces.Sporytłumiuporczywywiatrniepozwoliłynadługieposiadyidelektowanie sięsłodkościami,uwinęłysięwięcrazdwaikażdaposzławswojąstronę. Maria, będąc w centrum, zapragnęła powałęsać się po sklepach. Myślała, że koleżanka z nią pójdzie, ale ta spieszyła się do domu. Miała zamiar kupić sobie sukienkę,maichniewiele,aterazchcewyglądaćładnie,wiadomodlakogo… Przechodziła obok firmowego i dosyć drogiego sklepu i ujrzała ją… śliczną, zielonąsukienkęnacieniutkichramiączkachiofalistymdole. –Łał!–westchnęłatylko.–Jakaśliczna,muszęjąmieć!–iweszładosklepu. –Orany,ile?!!!–powiedziałatotakgłośno,żesprzedawczynispojrzałananią niewdzięcznie.Niestety,niemiałaprzysobieażtylegotówki,conieprzeszkodziłojej wprzymierzeniusukienki.Wyglądaławniejprzepięknie,jakbysukienkabyłaszytana miarę.Zielonykolorpodkreślałjejtypurodyiuwydatniałnaturalnepiegi. – Wyglądam jak Ania z Zielonego Wzgórza, brakuje mi tylko rudych włosów – śmiałasię,przeglądającwlustrze.–Możeuproszęojca,todaminanią,o…powiem muoteście!–Wychodzączesklepu,układaławmyślachargumenty,jakichużyje,bygo przekonać,żekupnotejsukienkitonaprawdęważnarzecz… – O, przepraszam pana! – odparła, odbijając się od kogoś, na kogo weszła, jak ostatniagapa,oczywiście.Podniosłagłowędogóryiażjązamurowało,napoliczkach momentalniepoczułarumieniec,anacieleznajomydreszcz. –Ooo…!–zdołałatylkowydusić. – Co za spotkanie… Jesteś na zakupach? – zapytał Marek, upewniając się wcześniej,czynicjejsięniestałopozderzeniu. –Nie,jatylko…–zaczęłasięjąkać. – Poznajcie się, to jest Jarek… – przedstawił jej swojego kolegę, z którym właśniewracałzeszkoły. –AtojestMaria. Uścisnęlisobiedłonienaznakpowitania. Mariajużniecoodetchnęła,koloryznówpowróciłynajejtwarz.Niedowierzała własnym oczom, serce jej się radowało na jego widok. Kolegi stojącego obok nie dostrzegała,istniałtylkoon–Marek.Niewidziałaludziwokołoaniprzejeżdżających samochodów.Kolegazdołałzauważyć,żewpatrująsięwsiebiejakdwiesrokiiczym prędzejsięzawinął,pozostawiającichpodsklepem. MarekzuśmiechemnatwarzyprzyglądałsięMarii. –Śliczniedziśwyglądasz!–wydusiłwkońcu. Miała na sobie ciemnogranatowe, krótkie spodenki i białą bawełnianą koszulkę, no i oczywiście niezastąpione klapki japonki. Po szkole chodziła do kawiarni, więc nosiła ze sobą rzeczy na przebranie. Nic nie odpowiedziała, tylko podarowała mu rozkosznyuśmiech. Niemógłoderwaćodniejwzroku.Całymidniamimyślałoniejintensywnie,bez przerwy.Wspominałostatniechwilespędzonerazemwlatarni. –Chciałemdzisiajdociebiewpaść! –Tak?–zaskoczyłjątym,aprzecieżwiedziała,żemająsięspotkać. –Toźle?–zapytałzesmutnymwyrazemtwarzy. –Nie,nieotochodzi,toznaczycieszęsię,tylkoniepowiedziałamci,żemożesz mnieniezastaćwdomu,bomogębyćw„Muszelce”…wieszmuszęczasempomagać rodzicom,boniezawszedająsobięradę. –Mówiłaśmiotym. –Tak? Zapomniała. –Możegdzieśpójdziemyiusiądziemy?–zaproponował. –Ok…–Chciała,żebyulokowalisięgdzieśwpobliskiejkawiarence,aleMarek nie chciał. Obawiał się, że może mu nie starczyć grosza, a nie miał przy sobie zbyt wiele. Zasugerował, by poszli do fokarium, z czego Maria ucieszyła się niezmiernie, boniebyłatamdawno,afoczkiwInstytuciesąprzeurocze. Dotarlinamiejsceszybko,mimotłokunaulicach.Marekzapłaciłzabilety,jedyne czteryzłote,irazemzresztągrupyzwiedzającychweszlinapomostwidokowy.Maria nie wiedziała, że w tym roku udostępniono całe fokarium do zwiedzania, otworzono również największy i najgłębszy z basenów z oknami do podwodnych obserwacji. Akurat trafili na karmienie. Stali blisko wody, przy samej poręczy, i wpatrywali się w przepływające foki. Były śliczne, takie spokojne i zadowolone. Gdy zaczęto je karmić,zaczęłyskakaćdogóry,popisywaćsię,wpowietrzuzgracjąchwytałyrzucane imryby. MarekobserwowałMarię.Widziałzadowolenienajejtwarzyizrozumiał,żeto byłdobrypomysł.Napomościezrobiłsięścisk,każdychciałzobaczyćjaknajwięcej. Mariaażpodskoczyła,gdyjednazfokwyskoczyłazwodyizcałąsiłązanurkowała, chlapiącludzistojącychnajbliżej.Przytrzymałją,aonapoczułarozkosznedreszczena całymciele.Czułajegobliskośćidotykdłoninaswoimramieniu.Spojrzałananiego dyskretnie,onjednaktozauważył.Wgronieludziniemógłjejprzytulićipocałować, choćmiałnatowielkąochotę. –Podobacisiętutaj?–zapytał. Odpowiedziała, że zrobił jej wielką przyjemność. Nie pamiętała, kiedy była tu ostatnio,chybadwaalbotrzylatatemu.Terazjesttuowieleładniej.Fokariumzostało rozbudowane,jestteżwięcejfok.Byłazachwyconaichwidokiem. Gdywracali,nadalrozmawialinaichtemat.Mariadziękowałamuzawspaniałe popołudnie; za to, że mogła rozkoszować się widokiem tak pięknych stworzeń. Dawniej przychodziła tu z ojcem, ale kiedy to było, już nie pamiętała. Wspominała otymwrozmowiezMarkiemwdrodzedodomu.Słuchałipodziwiałjejzachwytnad zwierzętami,wydałamusiętakainnaniżwszystkiedziewczyny,któreznał.Pomyślał, żemadobreserce. Sammawdomuzwierzaka,psaoimieniuBorys,zaktórymprzepada. –Możepójdzieszzemną?–zaproponowaławpewnejchwili. –Alegdzie?–zapytałzaciekawiony. –Co?–Niezrozumiałago. Na ulicy był taki zgiełk i huk spowodowany przejeżdżającymi samochodami i wszędobylskimi turystami, że trudno było rozmawiać. Nie mówiąc już o lokalach zgraminażetony,brzęczącychiprzyciągającychwzrok,kuszącychswoimwyglądem. Jest ich sporo przy drogach. Turyści naciągają się na nie i zostawiają w nich furę pieniędzy,nicwzamianniedostając. –Pytałem,gdziemamztobąpójść?–powtórzyłterazjużgłośniej. –Domnie,pokażęcimójdom… –Wieszco?Zchęcią,alemamjeszczecośdozrobienia! –Aha,szkoda,myślałam… –Nie,poprostumamdozrobieniaprojekt,ajeszczemuszęnanieśćpoprawki– zacząłsiętłumaczyć. –Toniepotrzebiezajęłamcityleczasu–wycedziłazesmutkiem. – No co ty, bez przesady, i tak chciałem się dziś z tobą zobaczyć, a projekt to pryszcz,niemartwsię–tłumaczył. –Notospoko,ajużsiębałam…niechciałabym,żebyśmiałprzezemniejakieś problemy! –Przezciebie…?Marysiu…–uśmiechnąłsięidodał: –Tokiedyznówsięzobaczymy? Maria, zadowolona z jego reakcji, była pełna podziwu, pierwszy raz ktoś postawił ją na pierwszym miejscu w swoich planach, to było bardzo miłe uczucie, dotądnieznane. – Może pod koniec tygodnia. Muszę trochę pomóc rodzicom, bo ostatnio ich zaniedbywałam,aniechcę,bymielidomniepretensje…–stwierdziłazbólem. –Ok–odparł,widzącjejniezadowolonąminę,gdytomówiła,aleniedociekał, spieszyłsię. Przeszli ulicę Morską i stanęli na skraju drogi. Milczeli oboje. Nie chcieli się rozstawać. –Muszęiść…–odparłaMaria,spoglądającnazegarek. Dochodziła trzecia po południu, a ona miała jeszcze dziś obowiązki w„Muszelce”. –Jateż,tonarazie… –Pa… Na twarzy Marii pojawił się smutek, miała ochotę z nim być, rozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Dziś to ona klepała ozorem, niepotrzebnie, zawszetakrobi,gdysiędenerwuje. WidokoddalającegosięMarkamiałajeszczedługoprzedoczyma,gdywracałado domu. Zrobił jej niebywałą przyjemność, zabierając ją do fokarium, a ten całus na pożegnanierozwaliłjąemocjonalnie.Całyczaswdrodzepowrotnejdotykałapoliczka, uśmiechającsięprzytymsamadosiebie.Całyjejświatstajenagłowiegdy„On”jest blisko. –Siostra,cośtytakarozanielona,czyżbyśsięzakochała?–drwiłsobieFranek, widzącjąuśmiechniętą. –Dajmispokój,odczepsię–wydarłasięnaniegowprzedpokoju. –Czyżbymtrafił…?–ciągnąłdalej,wchodzącposchodach. Marianiesłuchała,niechciałagosłuchać,obruszyłasięiodwróciłanapięcie. –Coonrobiwdomuotejporze?–zastanawiałasię,zakładającpantofle. Franeknaszczęścieposzedłdosiebie.Marianiemiałaochotynarozmowęznim. Wzięłaszybkiprysznicibyłagotowadowyjścia.Całyczasrozpamiętywałaspotkanie z Markiem. Bała się tylko tego, że kochany braciszek może coś chlapnąć, a wtedy rozpętałaby się burza, a tego nie chciała. Zastanawiało ją, że chłopak taki jak Marek chce się z nią spotykać, a przecież mógłby mieć każdą, z jego wyglądem, poczuciem humoru,inteligencją. Aonaco? Szaramyszka…zakompleksiona,kapryśna,uparta…–nicdodać,nicująć… Leżała na łóżku zamyślona, a w pokoju robiło się coraz ciemniej. Na dworze zmieniała się pogoda. Wiatr targał firankami w oknie, a z oddali słychać było szum wzburzonego morza i kołyszących się na wietrze pobliskich drzew. Przyglądała się wiszącym pod sufitem dzwoneczkom, jak powiewają, wydając ciekawy odgłos. Przywiozła je sobie od cioci z Zakopanego. Zawsze, gdy na nie patrzy, wspomina chwilespędzonewgórach.Pierwszewycieczki,wędrówkipodolinach,skałkach… Naglerozległsiętelefonitowyrwałojązewspomnień. –Gdzietyjesteś?–głosmamywsłuchawceniebrzmiałprzyjaźnie. –Zarazdowasidę…–Zezdenerwowaniacaładrżała. – Jesteś jeszcze w domu? To nastaw pralkę, jest przygotowana – powiedziała mamagromkimgłosem. –Ok,a…iniemusiszsięspieszyć…–dodałajużspokojnymtonemKrystyna. –Tak?Atoczemu? –Radzimysobie,alewpadnij,jakchcesz!–Imamarozłączyłasię. Mariastałazdezorientowana,niewiedząc,cootymwszystkimmyśleć. Czyżbymamamiaładziśdobrydzień?Toniebyłodoniejpodobne! OstatnioMariawymigiwałasięodpracyiobawiałasię,żedostaniereprymendę. –Ale„niechwalmydniaprzedzachodemsłońca…”–pomyślałaizaśmiałasię wduchu,gdyżprzyszłojejdogłowy,żetojestulubioneprzysłowieciociCeliny. Niewiedziećczemu,nieprzepadałyzasobązKrystyną.Nibysiostry,aróżniąsię odsiebiediametralnie…Najbardziejcharakteremipodejściemdożycia.Krystynanie rozumiała,jakmożnamieszkaćnawsi. –„Totakiezadupie”–powtarzałanieraz,nieliczącsięzesłowami,któremogły kogośzranić. Jednachciałarobićkarierę,alenieudałosię;drugachciałamiećwięcejniżjedno dziecko–iteżklapa.Niemożnamiećwżyciuwszystkiego. Celina to zrozumiała, przeniosła się na wieś i teraz jest szczęśliwą matką, kochającążoną… Krystyna do tej pory nie pogodziła się, że nie pracuje w zawodzie i choć nie przyznawałasiędotego,dobrzejejbyłow„Muszelce”,przyzwyczaiłasię.Musiałaby stwierdzić,żeAntonimiałrację,gdyzabrałsięzateninteres,anatoniemogłasobie pozwolić, to do niej musiało zawsze należeć ostatnie słowo, choćby nieprawdziwe, wyssanezpalca. Mariazrobiła,comamakazała,ipomaszerowaładokawiarni.Wdrodzepoczuła potworny głód i uzmysłowiła sobie, że nie jadła dzisiaj jeszcze nic konkretnego. Na plażyroiłosięodturystów.Czasemmiałategodość;tociągłeprzebijaniesięmiędzy ludźmi,koszmar…!Niepamiętała,kiedyostanioleżałanaplaży.Jejkoleżankizklasy prawiecodzienniewylegiwałysięnależakach.Miałaochotępopływać.Postanowiła, żemusiwykorzystaćostatnieciepłedni,nimprzepadnąjakkamieńwwodę. W kawiarni panował spory ruch. Rodzice zaprzątnięci byli pracą, więc zrobiła sobiecośnaszybkodozjedzeniaiwzięłasięzaobsługiwanieklientów.Uwijałasię zwinnieidostałanawetpochwałęodmamy,czymbyłamilezaskoczona,niestetytylko do czasu, gdy do lady podszedł starszy pan. Maria zajęta była układaniem ciastek na mahoniowymblacie.Byłjużstary,owszem,alenadallśniłiprezentowałsięokazale. – Halo, niech się pani obudzi! – Klient krzyknął do zamyślonej dziewczyny za ladą. –Tak…,przepraszam…słuchampana?–Ocknęłasię. Byładaleko,bardzodaleko,myślałaoMarkuiocudownympocałunku… – Jest pani w pracy czy…? – ciągnął dalej starszy zadziorny pan z wąsem pod nosem. –Powiedziałam:przepraszam,słuchampana,copodać?–zapytałasurowo. –Proszęnamnieniekrzyczeć…–wycedził,stojącprzedniąiwlepiającwnią ślepia.Byłobleśny,niesympatycznyinajwyraźniejcośmuniepasowało. –Proszępana,janiekrzyczę–stwierdziła,podającmukartę. –Janiechcężadnejkarty!–oburzyłsię. –Toczegopanchce?–Mariatraciłapowolicierpliwość. Kliencispoglądalinanichdziwnieiciekawibyli,jaksprawapotoczysiędalej, borozmowabyłanatyległośna,żeniestetywszyscynasalisłyszeliichkonwersację. –Chcęcośzjeść,ajakpanimyśli? –Rozumiem,więccopodać?–Opadałajużzsił. –Daniednia,poproszę–wymamrotał,opierającsięodrewnianąladę. – Proszę pana, to jest kawiarnia, mogę zaproponować Panu kawę, herbatę, ciasto… Dziwiła się, że mama jeszcze nie przyszła z kuchni. Widocznie nie dotarły tam dotądodgłosyutarczki… –Niepodajecieobiadów?–zaskoczonyuniósłbrwi. – Może ma pan ochotę na kanapkę lub sałatkę z kurczakiem albo z indykiem, codziennieświeżoprzygotowywane–odpowiedziałagrzecznie. –Eee…tymsięnienajem,ajakiśkotlecik,możecośbysiędałoskombinować, taknaszybko?–Terazspojrzałnaniątakdziwnie,żeażsięgowystraszyła. –Mówiłampanu,żeniepodajemytakichrzeczy…czypanmniewogólesłucha? –Jestpaniniemiłaigruboskórna,jakpaniśmie…Wychodzę. Jakpowiedział,takzrobił. –Ranyboskie,cozakoleś!?–Mariawestchnęłazulgąpojegowyjściu.–Mów mu,aonswoje.Cozaludzie,noidobryhumorszlagtrafił–złościłasię. Czasem brakowało jej cierpliwości dla klientów, którzy bywają namolni, nie słuchają,cosiędonichmówiipotemjeszczemająpretensje. –Czyjazawszemuszętrafiaćnatakichtypków?Przecieżbyłammiła,aonco? Trzebabyćtolerancyjnymiwyrozumiałymdlastarszych–powtarzałajejciąglemama, alejąażczasemtrzęsłozezłości.Pokimmatakicharakterek?Zastanawiałasięnieraz. Przedwyjściemzajrzałajeszczeraznakuchnię,mamamyłanaczynia.Wyglądaładziś wyjątkowo ładnie. Czarna zwiewna sukienka podkreślała jej zgrabną jak na jej wiek figurę.Włosymiałaspięteswojąulubionączarnąspinką,akasztanowelokispływały na jej ramiona. – Po prostu ślicznie – pomyślała w duchu, przyglądając się jej przez chwilę. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że Krystyna jest piękną kobietą, uroczą iinteligentną–todlategosięzniąożenił–żartowałczęsto. Jaknaswojepięćdziesiątparęlattrzymałasięnadzwyczajdobrze. Mariazawszezazdrościłamamieurody,pięknychwłosów,śniadejcery.Tylkoona wdomumiałablondwłosy.Dlaczego?NieraziniedwapytałaotoKrystynę. Porozmawiała jeszcze chwilę z ojcem, gdy mama poszła na salę. Antoni poinformował córkę, że w tym tygodniu wybierają się z mamą na bal charytatywny, dzięki czemu Krystynie poprawił się humor, z czego i on sam też był zadowolony. Dawno razem nigdzie nie wychodzili, a takie spotkania dobrze im robiły. Zawsze potembylidlasiebiemiliirozmawialiinaczejniżzwykle.Mariacieszyłasięztego powodu. – Może chociaż na chwilę będzie spokój – pomyślała. Nie omieszkała przypomniećojcu,abywkońcukogośzatrudnilidopomocy.Obiecałwziąćpoduwagę jejsugestię.Poprosiłagoteżoparęzłotychwramachrekompensatyzastreszwiązany zpracątutaj.Rozbawiłagotymtekstemtotalnie,alezgodziłsięipozwoliłjejkupićto, cojużsobiewypatrzyła.Mariaprzecierałaoczyzezdumienia,przejrzałją,znałjąjak nikt,wiedziałotym…Uśmiechnęłasięipodziękowałamu,całującgowpoliczekna dowidzenia. Całytydzieńprzeleciałjakzbiczastrzelił. Szkoła,kawiarnia,szkoła,kawiarnia.Anichwiliczasudlasiebie. Tęskniła za Markiem, za jego widokiem, dotykiem… chciała go zobaczyć, porozmawiać…Nierozumiała,dlaczegotaksięczuje. Nareszcienastałupragnionyweekend.Byłatakpodekscytowana,żeniepotrafiła myślećoniczyminnym.Marekmiałwpaśćwniedzielnepopołudnie,taksięumówili. Miała nadzieję, że będą sami. Jak na złość rodzice w sobotę wieczorem przed wyjściemnabalprzekazalijejsupernowinę.OtóżzaprosilinaniedzielnyobiadZosię z mężem i Szymonkiem. Franek też miał wolne, czyli rodzinka w komplecie, a ona zaprosiłaMarkadodomu,pięknie…Przeraziłasięnamaksa.Byławkropce. –Cozrobimama?Copowie?Jaksięzachowa?Amożepoprostuurwiesiępo deserzeizaczekanaMarkapodwzgórzem? Tak… tak będzie najlepiej. Woli nie ryzykować. Nie chciała, by matka przy wszystkichjąobrażała,azwłaszczaprzyMarku.To,żeonaniewyrażazgody,byMaria z kimkolwiek się spotykała, nie znaczy, że ona będzie się do tego stosować… No, raczej…!!!Miałapoparcieojca,tojejwystarczyło. Całysobotniwieczórdenerwowałasięibiłazmyślami,ażwyczerpanazasnęła. Skrzeczącezaoknemptaszyskaobudziłyjąbladymświtem.Wstałazłóżkaizarzuciła na siebie puszysty różowy szlafrok. Wyszła na balkon, przeciągnęła się parę razy iwciągnęładopłucświeżepowietrze.Nadworzebyłochłodno,anadmorzemunosiła sięlekkamgła.Spojrzałanadoniczkizkwiatami,naktórychwidniałarosa.Delikatnie przysuszone,uśpioneponocy,pomałubudziłysię,bywciągudniazaprezentowaćswój urok. Lada moment zakończą swój żywot, gdyż jesień zbliżała się już wielkimi krokami.Jednakdotegoczasudziewczynacieszyłasięichwidokiem,ilemogła. Woddalisłychaćbyłodelikatnyszummorza.Ptakifruwaływpobliżujejdomu. Przemierzałyplażęiokolicęwzdłużiwszerz.Mariapomimoprzeszywającegozimna stała oparta o barierkę, zapatrzona w fale odbijające się od brzegu. Kochała to miejsce, tak urokliwe i niepowtarzalne. Teraz plaża była pusta, by za kilka godzin zaroićsięodturystów.Dogłowyprzychodziłyjejróżnemyśli,najczęściejoczywiście związanezMarkiem. –Corobi?Jaksięczuje?Czyniezapomniałospotkaniu?Cobędądzisiajrobić? Obytylkowszystkowypadłook…Zrobiłosięjejzimno,więcweszładośrodka. –Witajciekochani,wchodźcie!–Głosmamyrozlegałsiępocałymdomu.Stała wdrzwiachwejściowychiwitałagości.Mariaprzedwyjściemzpokojuspojrzałana zegarek,dochodziładwunasta.Zbiegłaposchodach,niemogącdoczekaćsię,byujrzeć Szymonka.Taksięzanimstęskniła.Majużpięćlatiniedługopójdziedoszkoły,jest uroczy.Przywitałasięzewszystkimi,poczymzasiedliwjadalnidostołu,któryMaria wcześniejnakryłaiudekorowałaświeżymikwiatami.Wedleżyczeniamamymusiałyto być żółte margaretki, dobrała do tego serwetki i świece w podobnych kolorach. Stół prezentowałsięniesamowicie,jaknauroczysteświęto. Obiadsmakowałwybornie.Tatasiępostarał,zaserwowałpysznąpieczeń,którą wszyscy się zachwycali. Maria nie mogła nadziwić się Zosi, pięknie wyglądała, odżyła,najwyraźniejprzeprowadzkaimsłużyła.Chwalilisię,żemajądużemieszkanie, plac zabaw dla dzieci pod blokiem, blisko do centrum, same „achy” i „ochy”, aż kipiałoprzepychem.Wszyscybylizachwyceni,tylkoMariazastanawiałasię,wjakim tokierunkuzmierza.Pieniądzetoniewszysto,alecoonatamwie.Niezabierałagłosu, boipoco? Nieraz próbowała się wypowiedzieć, z marnym skutkiem. Niestety, nikt zdania małolatyniebrałpoduwagę,więcniechciała,byitymrazemtakbyło.Rozmowomnie byłokońca.Przydeserzewykorzystałachwilę,byporozmawiaćzZosią.Opowiedziała jej, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu i że poznała sympatycznego chłopca. Jak szybko zaczęła, tak też szybko skończyła, gdy zauważyła, że siostrę niezbyt to interesuje. – Wielka Pani hrabianka… – Maria przeklinała w duchu. Nie chciała robić jej przykrości, w końcu raz na „ruski rok” przyjeżdżają, więc nic nie mówiła i wolała zająćsięzabawązmaluchem. Zabawatakjąpochłonęła,żekompletniezapomniała,żepodeserzemiaławyjść. Rozlegający się dzwonek do drzwi postawił ją na równe nogi. Tylko Franek głupkowato się śmiał i już miał na końcu języka, by coś chlapnąć, ale na szczęście powstrzymałsię.Naglewszyscyzamilkliicałąuwagęskupilinaniej. –Ktotomożebyć?–zdumiałasięKrystyna. –Jaotworzę!–Mariawycedziłaprzezzębywystraszonaiwtepędypobiegłado drzwi. Marekstałwprogu,awrękutrzymałślicznączerwonąróżę.Mariizaparłodech w piersi na jego widok. Wyglądał bosko… w białym podkoszulku i niebieskich dzinsach. W jednej chwili pomyślała, co ten chłopak tu robi. Czy naprawdę przyszedł do niej? Niemożliwe?Ajednak!!! –Witaj,Marysiu!–powiedział,uśmiechającsięiwręczającjejkwiat. –Cześć…Todlamnie?Dziękujęci…–ioczywiściezaczerwieniłasięposame uszy. –Proszę,wejdź…–wskazałamurękądrogę. Marek stał w przedpokoju, czekając, aż Maria zamknie drzwi. W międzyczasie rozglądał się, podziwiając nieskazitelnie czysty i wielki dom. Z przedpokoju rozpościerałsięwidoknakuchnięijadalnię. –Pięknymaciedom,takiduży,naprawdę…–Byłzachwycony. –Pójdziemydomnie,co?–zapytałaszybkowobawie,byktośnienadszedł. –Ok–pokiwałgłową. –KtotoMarysiu?–Zsalonudobiegłgłosmamy. –Todomnie!–krzyknęłainiezastanawiającsię,szybkimkrokiemzasuwałapo schodachnagórę,nieoglądającsięzasiebie. –Byletylkoniktniewyszedł!–modliłasię. Marekpodreptałzanią,całyczasoglądającwnętrzedomu. Schodybiegnącedogórywyściełanebyłymiękkimchodnikiem,azanimiciągnął siędługikorytarzimnóstwopokoi.Całewnętrzebiłoblaskiemjasnychstonowanych kolorów. Maria otwarła przed nim jedne z drzwi i jego oczom ukazał się czerwony niewielki pokój z balkonem sporych rozmiarów i cudownym widokiem na morze. Marekodrazuwyszedłnazewnątrz. –Alemaszstądwidoki…–Oparłsięoporęcz. –Podobacisię?–zapytała,stojąctużobokniego. – Pytanie?! Tu jest niesamowicie! – Gdy to mówił, aż oczy zabłysły mu zzachwytu. –Fajnie,żecisiępodoba–odparła. –Tymisiępodobasz!–wyszeptał,spoglądającnanią. Stała tak śliczna, w niebieskiej sukience w rozpuszczonych włosach, które powiewały na wietrze. Nie mógł oprzeć się pokusie, by jej to oznajmić, wyglądała obłędnie. Cały tydzień czekał na spotkanie z nią, wyobrażał sobie, że znów będzie bliskoniegoibędziemógłjąpocałować. Maria nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i niedowierzała w to, co właśnieusłyszała. –Coonpowiedział?Żemusiępodobam?Rany…–krzyczaławduchu. Wśrodkucałapłonęłaipoczułanagłąochotę,bysiędoniegoprzytulić,dotknąć go,poczuć! Marekjakbywiedział,czegochce,wziąłjązarękęipociągnąłkusobie. Opierała się o jego ciało, czuła bicie jego serca. Ręce jej się zatrzęsły, cała dygotała,trochęspeszona,niewiedziała,gdziepodziaćoczy. – Tęskniłem za tobą, wiesz? – Delikatnym głosem wypowiedział te słowa, spoglądając na rumieńce na jej policzkach, które pojawiły się zaraz po tym, jak znalazłasięblisko. –Ajazatobą…–odparłaispojrzałamuterazprostowoczy. Marektylkonatoczekałiniezastanawiającsiędługo,pocałowałją. Maria oddała mu pocałunek, wstrzymała oddech i poczuła, jak ogarnia ją fala podniecenia.Jegogorąceustawprawiłyjąwekstazę,ledwotrzymałasięnanogach. Gdyoderwałsięodniejpochwili,odetchnęłagłęboko,uśmiechającsięcałąsobą. –Tocobędziemyrobić?–zapytał,jakbynicsięniestało…Czyżbyudawał… Jednak stało się, wiedział o tym. Gdy był blisko, nie potrafił się powstrzymać, musiał to zrobić, sprawiało mu to niebywałą przyjemność, rozkosz, jakiej dotąd nie doświadczał.Chciałjejsmakowaćiciągledoznawaćtegouczucia. Marianadaldrżała.Próbowałatoukryć,alemarniejejszło.PrzecieżMareknadal byłobok,ajejciałotaknaniegoreagowało.Zapachjegoskórywprawiłjąwzachwyt. Jegosilneramionatrzymałyjąmocnoiczułasięwnichbezpiecznie. –Acobyśchciał?–odpowiedziałapytaniemnapytanie. Najchętniej stałby tak i miał ją cały czas przy sobie, przytulał i upajał się jej zmysłowymzapachem. –Niewiem,acoproponujesz? –Możemygdzieśpójść… –Atwoirodzicesąwdomu?–zapytałnagle. – Tak… cała rodzina… – Teraz wolałaby, aby ich nie było, ale nie miała na to żadnegowpływu. –Chceszichpoznać? –Czemunie?–odparłzzadowoleniem. Marięzdziwiłyjegosłowa,dopierocoonisiępoznali,ajużbędzieprzedstawiała gocałejswojejrodzinie?! JeśliMarekjednaktegochce,niemożemuzabronić.Niebyłatylkopewna,jakna niegozareagują. – Czyżby myślał o niej poważnie, skoro chce poznać jej bliskich? Co zrobić? Terazjużniemożesięwycofać,jakbytowyglądałozjejstrony.Mógłbypomyśleć,że sięgowstydzi!Dopierobybyło,jeszczebysobiepomyślał,żemadoczynieniazjakąś wariatkąalboktowie,cogorszego. Ku jej zdziwieniu wszyscy na dole byli zajęci sobą. Tata z Pawłem rozpalali grilla na tarasie, mama z Zosią szykowały przysmaki na podwieczorek, a Szymonek bawiłsięzFilemonemnatrawie. Jednakwszystkieoczyskierowałysięnanich,gdytylkozeszli,bysięprzywitać. –TojestMarek–powiedziałacałapurpurowanatwarzy,gdytylkoznaleźlisię wogrodzie. –Dzieńdobry–przywitałsię. Nieczułskrępowaniaanitrochę.Samsięzdziwił,żeczułsiętakswobodnie,ale to za sprawą Marii, to ona dawała mu siłę i odwagę, przy niej czuł, że może wszystko… – Siadajcie, czego się napijecie? – skwitowała Krystyna, bacznie obserwując Marka. –Weźmiemysobiecoś,mamo!–szybkozdecydowała. Podeszliwięcdostołuiusadowilisięwygodniepodparasolem. –Czypowiedziałatotylkozgrzeczności?Cotaknaprawdęmyśli?Czyznówjej się dostanie? – Maria obawiała się, co będzie później, jutro… Co zrobi Krystyna wzwiązkuztym,żeprzyprowadziładodomuchłopaka? Aprzecieżmiałanatowyraźnyzakaz. –Czyrobitylkodobrąminędozłejgry?–okażesię,przełknęłaślinęisięgnęła posok. Panowie nadal próbowali rozpalić grilla, ale coś im nie szło. Widać było, że Antoni jest podenerwowany. Posłuchał Pawła i teraz się tylko dymiło, a nie paliło. Zdezorientowanistaliiprzyglądalisię,czywkońcuudasięimdziśtegodokonać,czy nie? MariaiMarekgrzeczniepilisoczekiobserwowali,codziejesiędokoła,nicnie mówili. Maria czuła zażenowanie, nie wiedziała, jak ma się zachować. Szymonek biegałpoogródkuzaFilemonem,aletenchybamiałjużdośćgłaskaniaimęczenia,bo zacząłmuuciekaćiniedawałsięzłapać. –Nareszcie!!!–krzyknąłPaweł,ażwszyscyzwróciligłowywjegostronę. – No co, pali się!!! – roześmiał się; był dumny z siebie jak paw, młody warszawiak… TylkoFraneknicnierobił,leżałnahuśtawcewcieniuimiałwszystkichwnosie. Zapewnepodniesiesiędopierowówczas,gdycośjużbędziepachniałonastole. Nadnimnachylałysięjużnawpółprzebarwioneliścieklonupospolitego.Obok pachniała lawenda, gęsto posadzona w porcelanowych donicach. Wieczorami najbardziej dawała o sobie znać, uwalniając intensywny zapach, który unosił się wokoło. Niedaleko, w lekko cienistym zakątku, roztaczały swój wdzięk jesienne fioletowe astry. Ogród przyciągał swoim wyglądem, kusił, zapraszał, by w nim przebywać. Maria spoglądała na Marka w milczeniu, delikatnie się uśmiechając, a w duchu modliła się, żeby stąd poszli. Widziała, jak mama kątem oka zerka na Marka. Wzrok miała dziwny, zastanawiający, pełen niezrozumienia, przynajmniej tak jej się wydawało. Zbliżałsięwieczór.Wiatrzawodziłcorazbardziej,aczerwonesłońcechyliłosię ku zachodowi. Tylko w pobliskim zagajniku słychać było piskliwe, wrzeszczące ptaszyska…Drzewawydawałyodgłospodobnydoskrzypienia. Gdywreszciezabralisięzapodwieczorek,wogrodziebyłjużpółmrok. Antonizapaliłlampy,aKrystynaprzyniosłaświece,którychblaskodbijałsięod twarzykażdegowsuwającegokiełbaskę… Rozmawiali,śmialisięidowcipkowali,jaknormalnaprzyzwoitaikochającasię rodzina. Maria odetchnęła z ulgą, już nie chciała uciekać. Rozpierała ją wewnętrzna radość,cieszyłasię,żeMarekczujesięuniejtakswobodnie.Niemogłanadziwićsię mamie, rozmawiała z Markiem, jakby nie miała żadnych pretensji, że Maria go zaprosiła. Marek wyrażał swoje opinie na różne tematy, zaskoczył tym Marię pozytywnie, wydał jej się taki dorosły, poważny i stanowczy zarazem. Złapał kontakt nawet z Frankiem, a to już totalnie ją zaskoczyło. Braciszek nikomu nigdy nie oszczędzi różnychswoichpodtekstów,nakażdegoznajdziehaczyk,atuproszę,milutki,ażmiło byłopopatrzeć. Zastanawiałjąfakt,czyabynapewnoFranekdobrzesięczuje.Możecośznim jestnietak?Możetrzebawezwaćlekarza?Najlepiejpsychiatrę!!! Stan zadowolenia i upajania się rozkosznym podwieczorkiem nie trwał jednak długo.Tobyłopewne,jakto,żedwarazydwajestcztery. –Musiałatopopsuć,musiała!!!Atakabyłazniejdumna,żechociażrazpotrafiła powstrzymaćsię…nie…!!! Marekciągniętyzajęzyk,chcącniechcąc,odpowiadałnapytaniaKrystyny.Była w swoim żywiole. Rozkręciła się na maksa, a przecież nawet Marii nie opowiedział jeszcze o swojej rodzinie wszystkiego. Nie chciał nikogo urazić, dlatego zmuszony, wyznałszczerze,żepochodzizbiednegodomu,żemachorąmatkę,którąsięopiekuje, iżeledwowiążąkonieczkońcem. Naglezrobiłosiępoważnie,śmiechyustały,wszyscyzamilkli. Marek zauważył, że ich stosunek do niego natychmiast uległ zmianie, zdziwiony ichreakcjąmilczał.Mariateżmilczała.Nastałaniezręcznacisza. Maria była wściekła. Czuła się urażona. Chciała zapaść się pod ziemię, teraz, zaraz,natychmiast. Niemyślałanawetotym,copowiedziałMarek,byłojejwszystkojedno. –Czytoważne,zjakiejrodzinypochodzi?Czyjestbiedny,czybogaty? Jakietomaznaczenie? Byłojejprzykro,żejejrodzinapotraktowałagowtensposób,przecieżtoniejego wina,aonizachowywalisięipatrzylinaniegojaknaczłowiekazniższejklasy…tak poprostu. –Tojasięjużpożegnam…–powiedziałnagleMarek,wstającodstołu. Niemógłjużwytrzymaćtychdziwnychspojrzeń,tejzniewagi,tego,żewjednej chwilistałsiędlanichnikim…powietrzem.Togoprzerosło.Miałdość.Brakowało mutchu. – Do widzenia! – dodał, nie zważając, czy kogokolwiek to zainteresowało. Odwróciłsięiruszyłwkierunkuwyjścia. Mariazdębiała,nicniepowiedziała…apowinna,powinnabyłazareagować,lecz niezrobiłatego. Dlaczego? Wkońcuniewytrzymała… –Dziękujęwambardzo!–oznajmiłachwilępotym,jakMarekwyszedłiposłała imoskarżycielskiespojrzenie. Wstałaipobiegłazanim. – To wszystko moja wina! – wyrzucała sobie w myślach. – Co ja najlepszego zrobiłam? –Marek,zaczekaj…–krzyczała,próbującgodogonić. Szybkibył.Dopadłagodopieronaskrajuścieżki. –Sorry,Marysiu,żesięniepożegnałem,alemuszęjużlecieć!–wydusiłzsiebie, gdybyłajużobok.Minęmiałjakzbitypies,niewidziałagonigdytakiego. –Tojaciebieprzepraszam!!!–wykrztusiłazdyszana. –Nocoty?!Dajspokój,niepierwszyrazspotykamsięztakąreakcjąipewnienie ostatni. Prawdę powiedziawszy, to nie wiem, na co ja liczyłem? – dodał bezpardonowo. W tej chwili było mu wszystko jedno. Był zły na siebie, na nią, na cały świat. Zdziwiony jej reakcją, a raczej jej brakiem, już sam nie wiedział, co myśleć, musiał stamtądspadać. –Toznaczy,bonierozumiem?–zapytałagromkimgłosem. – Nieważne… – skwitował, posyłając jej dziwne spojrzenie, pełne żalu ipretensji… –Aha…alewieszco?!Tyteżniebyłeśzemnąszczery!!!Gdybymwiedziała… –Notojesteśmykwita…–przerwałjejipokiwałznaczącogłową. I w jednej chwili dotarło do niego, że dziewczyna ma rację. Bał się jej powiedziećosobieiterazmazaswoje. Maria miała mętlik w głowie, nie chciała, by sobie poszedł, nie chciała, by skończyło się coś, co tak na dobre jeszcze się nie zaczęło. Była przejęta. Przerażona tym,żejużnigdygoniezobaczy. –Czymożemysięprzejść?Proszę…porozmawiajmy…–wyszeptałabłagalnie. Marekniemiałnicprzeciwko.Zrobiłomusięgłupio,żetaksięzachował,żetak jąpotraktował,toniebyłowjegostylu. Dlaczegotakzareagował? Wiedział przecież, jacy są ludzie i to, że nic tego nie zmieni, a jednak znowu bolało…bardzobolało. Zeszli ze wzgórza i weszli na plażę. Było chłodno. Przejmujący wiatr dawał pokazswojejpotęgi.Niezważalinato,usiedlinapiaskuikażdezosobnawyjawiło, comuleżynasercu. MarekbezskrępowaniaopowiedziałMarii,jakwyglądajegożycie,zczymmusi sięmierzyć.Jestmuciężko,aledajeradę,musi… Maria słuchała z zapartym tchem tego, co do niej mówił, i była wzruszona. Zwierzyłamusię,żenierozumieswojejrodziny. Dlaczegotaksięzachowują? I żeby nie myślał sobie, że ma takie same poglądy! Nigdy w ten sposób nie myślała,onikim…;nieważne,czykogośznaczynie!Dlaniejliczysięto,coktośma wśrodku.Przecieżwżyciumożnaosiągnąćwszystko,jeślitylkosięchceiuparciedo tegodąży. Marekpodziwiałjązatesłowa.Byłzaskoczony,aleiusatysfakcjonowanytym,że nie pomylił się co do niej. Poczuł, jak kamień spada mu z serca. Nie miał wyboru, musiał tak postąpić, nie mógł pozwolić sobie na pogardę ze strony osób, których tak naprawdę w ogóle nie znał. Wychodząc od Marii, był przekonany, że i ona myśli podobnie.Tegłupietekstytypu: – „Że trzeba mieć ambicję, że łowienie ryb to nie zawód, że w dzisiejszych czasachtojakiśzaścianek”. Jakmógłpozwolić,bynaśmiewanosięzjegorodziny? Tłumaczeniem i tak by nic nie wskórał, wolał wyjść. Zabolało go tylko to, że Mariasiedziałaisłuchałatego,comówili,inicztymniezrobiła.Wyglądałototak, jakby się bała lub myślała podobnie. Dlatego zrobił, jak zrobił. Teraz już trochę się uspokoił,ochłonął,alewzburzenienadalnimtargało. Maria siedziała obok skulona, cała trzęsąc się z zimna. Wystraszona, zmarznięta iprzejętatym,cosięstało. –Przepraszamcięjeszczeraz…–powiedziałarozdygotanymgłosem. –Niejesteśniczemuwinna,Marysiu.Jateżniezachowałemsięwobecciebiefair –tłumaczyłsię. –Chodźdomnie,przecieżwidzę,żecizimno. Przysunęła się i wtuliła w jego ramiona. Objął ją i przytulał z całych sił, aż przestaładrżeć. –Cieszęsię,żejesteś!–wyszeptał. – Wiesz? Jak już tak rozmawiamy szczerze, to chciałbym cię o coś zapytać… – Wziąłgłębokioddech. –Oco? –Czypotymwszystkim…my…toznaczy,czyty…?No…czytynadalchceszsię zemnąspotykać?–plątałsięwsłowach. –Gdybybyłoinaczej,niebyłobymnietuteraz–odpowiedziałabeznamysłu. –Toznaczy,żechceszbyćmojądziewczyną? Pragnął,bybyłajego,bybyłajegodziewczynąichoćichbycierazemniebędzie należało do łatwych, to jednak nie wyobrażał sobie, że mogło by być inaczej. Maria sprawiła,żepatrzynaświatinaczej,lepiej,chcemusiężyć,anietylko…egzystować. –Ajamyślałam,żejużniąjestem!–roześmiałasię. –Jesteś,jesteś…–uśmiechnąłsiędoniejiprzytuliłjąjeszczemocniej. –Alewiesz,żeniebędziełatwo?–Naglespoważniał. –Damyradę,jużjasięotopostaram!–stwierdziła. Była tego pewna. Marek to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Nie może tego zaprzepaścić,niechce!Przynimczujesięjaknigdydotąd,toonsprawia,żechcejej się rano wstać, dla niego staje się lepsza, za jego sprawą czuje nieraz, że szybuje wprzestworzach… Siedzieli wtuleni w siebie jeszcze długo, aż niebo zrobiło się całkiem ciemne, granatowe. Piasek zrobił się zimny. Słychać było tylko szum fal uderzjących o brzeg. Naniebiezagościłygwiazdy,mrugająceibłyszczące,aonirozmawialiirozmawiali, omarzeniach,otroskach,ionichsamych. Że chcą być razem mimo wszystko, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Zrozumielitodziś… Zima była długa, za długa. Od lat nie zanotowano takich spadków temperatur jak w tym sezonie. Na szczęście nadchodziła wiosna. Po wstrętnej, wietrznej i mokrej zimieniebyłojuż„aniwidu,anisłychu”. Kwiecieńtojedenznajpiękniejszychmiesięcywroku.Wszystkorozkwita,rodzi sięnanowo.Trawasięzieleni,drzewawypuszczająpąki,wiosennekwiatynarabatach przykuwają wzrok swoją barwą. Natura, która jeszcze niedawno była uśpiona, budzi sięzzimowegosnu.Wtymsezoniedługoniemogłasiędobudzić,możewzięłacośna sen,prawdopodobniepodwójnądawkę.Niemacowracaćdoszarej,ponurejizimnej pory.Nastaławiosnaiztegotrzebasięcieszyć. Maria wracała jak co dzień ze szkoły. Wstąpiła do „Muszelki” tylko na chwilę, zamieniła z ojcem parę zdań i biegła do domu, bo umówiona była z Markiem po południu. Z mamą nie rozmawia prawie w ogóle. Minęło już parę dobrych miesięcy, odkądspotykałasięzMarkiem,aKrystynanadaltrwałaprzyswoim.Nieakceptowała go,choćwielerazydałjejpowodydotego,bymiałaonimlepszezdanie.Nadalbyła nieugięta.Kategoryczniezabroniłacórcewidywaniasięztymchłopcem,bo: –„Cooncimożedać?Tobiedak,niebędzieszmiałaznimprzyszłości,żadnej! Zabraniamci,zabraniam,rozumiesz!?”–krzyczała,gdytylkodowiedziałasię,żeMaria znówsięznimwidziała. Szła w zaparte, nie docierały do niej żadne argumenty, nastawiła się „anty”… i koniec tematu. Maria wiele razy próbowała ją przekonywać, bez powodzenia. Po jakimśczasiedałazawygraną,zrozumiała,żetoniemasensu.Naszczęścieojciecbył bardziejprzychylny,nieoponował: –„Skorogokochasz,takpostanowiłaś,toniebędęcizabraniał,samkiedyśbyłem zakochanyiwiem,żetojestsilniejszeodnassamych”–powiedziałjejraziwięcejdo tegoniewracali. Przyzwyczaił się do niego i z biegiem czasu stwierdził, że chłopak jest wporządku.Cieszyłsię,żedobrzetrafiła,boMarekwbrewpozorom,mimomłodego wieku,wyglądałnadojrzałegoiodpowiedzialnegochłopaka. –„Skorogokochasz”–słowaAntoniegowyryłysięMariiwgłowie,jaktatuażna ręce. Zrozumiała, że ma rację. Naprawdę się zakochała, pierwszy raz w życiu, na poważnie,prawdziwieinazabój.Doszładowniosku,żechceznimbyćjużzawsze,do śmierci,dogrobowejdeski,nawiekiwieków,amen.Kropka.Tylko,żedotejporynie zdecydowałasię,bypowiedziećmu,coczuje.Onzresztąteżmilczałjakzepsuteradio. Niemniej jednak byli razem, spotykali się, chodzili razem na imprezy, do znajomych, wszędzie… Mariabyłaszczęśliwa,nakażdespotkanieleciałajaknaskrzydłach,tęskniła,gdy go nie widziła, wzdychała do jego portretów, które w tajemnicy przed wszystkimi szkicowała i skrycie przechowywała w szafie pod ubraniami. W szkole natomiast zaliczaładrobnewpadki,czymmatkęrozwalałanadrobnekawałki.Atamiaławtedy powód, by ją pouczać i zabraniać dziewczynie wychodzenia z domu. Maria małe potknięcia szybko naprawiała dobrymi ocenami. Dla Krystyny był to jednak kolejny argument,bysiępokłócić,lubiłato… – „Zamiast się uczyć, pewnie znów wałęsałaś się po mieście z tym… jak mu tam…apotem,proszę,sąwyniki”–robiła„halo”zakażdymrazem,gdycośbyłonie tak.Oczywiście,winnybyłtylkojeden…aonabyłazawszetąposzkodowaną. Maria miała już tego po dziurki w nosie, zamykała się wówczas w swoim przytulnym pokoiku z widokiem na morze i płakała w poduszkę. Marek intuicyjnie wyczuwałtoidzwoniłalbopisałipocieszałjąjakniktinny.Rozumielisiębezsłów. Bylijakdwiepołówkijabłka,dobraneidopasowanejakulał.Marek,coprawda,był trochęwiększąjegoczęścią,aleMarianadrabiałaróżnicęciągłymgadaniemiróżnymi niesfornymipomysłami. Marekzaśszalałzaniąjakgłupi,wzdychał,marząc,bybyćznią,bytrzymaćją wramionach,całować…Zakochałsię…Takpoprostu.Coztego,gdybałsięprzyznać doswoichuczuć.Miałztymproblem,niewiedział,jaksięzatozabrać.Wydawałosię tonapozórłatwe,ale…niekoniecznietakimbyło.Dawniejteżbałsiępowiedziećjej o swojej rodzinie. I jak na tym wyszedł? Jak „Zabłocki na mydle” – przejechał się iomaływłosniebylibydziśrazem.Planowałzrobićtowjejurodziny.Obiecalisobie, że wyjadą razem na wakacje, przynajmniej na część. Braciszkowie będą mieli urlop, planują być przez dwa tygodnie w domu, chcą odetchnąć odrobinę lądowym powietrzem, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by oni z Marią mogli się wyrwać do ZakopanegodociociCeliny.No,prawienic… Maria nie miała okazji jeszcze ich poznać; za to rodziców Marka, owszem. Szczęśliwi i kochający się ludzie. Od razu ją polubili, ciesząc się, że Marek znalazł sobiekogoś,nakimmunaprawdęzależy.Mariazapewniłaich,żeteżmawobecniego jaknajlepszeintencje. Rozpoczynający się długi weekend majowy zapowiadał tłumy turystów i nawał roboty w „Muszelce”. Antoni posłuchał Marii i zatrudnił dwie kelnerki do obsługi klientów.Byłamilezaskoczona,żeojciecwziąłsobiejejsłowadoserca.Niestety,nie mogłapowiedziećtegosamegoonadużywaniuprzezniegopiwa.Rozmawiałaznimna tentemat,alenictoniedało,aKrystynazdawałasięniezauważaćproblemuiżadnej winybynajmniejwsobieniewidziała. –„Jakchce,toniechpije,comidotego?”–oznajmiaławszemiwobec,irytując się. Mariędobijałfakt,żeniepotrafilisiędogadać,żeżyjąrazem,aletaknaprawdę osobno, obok siebie. Często słyszała, jak ojciec wyrzucał matce, że ma dość jej ciągłych pretensji i żali, które w niej tkwią niczym przygasły wulkan. By w każdej chwili znów zapłonąć i wybuchnąć gorącym jadem nienawiści. Jedynym stałym punktem w rodzinie był Franek. Ten to dopiero był mistrzem „olewania”, nie obchodziło go nic i nikt. W ostatnim czasie zrobił się jakiś dziwny. Zawsze o siebie dbał, aż za bardzo, ale teraz to chyba oszalał, wyglądał jak wycięty z żurnala. Lubił ciuchy, drogie dodatki, częste wypady… a o fryzurę dbał bardziej niż Maria. Ciągle okupywał łazienkę, spędzając tam niemiłosiernie dużo, za dużo czasu, czym doprowadzałMariędoszewskiejpasji.Podejrzewała,żemadziewczynę,tylkoniktjej jeszczeniewidział.Czyżbyobawiałsięczegoś? Byłapoddomem,gdyzadzwoniłakomórka.TobyłaŁucja.Chciaławiedzieć,czy potwierdzają swój przyjazd w wakacje. Maria oświadczyła kuzynce, że i owszem, bardzobychcieli,aleniejestdokońcapewna,jaktobędzie. I co z tego, że mieli plany? Gdy Krystyna dowie się, że nadal widuje się zMarkiem,tozwyjazdunici! Dom był pusty, kochanego braciszka znów gdzieś wywiało, a podobno nie miał w tym tygodniu zajęć na uczelni. Błoga cisza, spokój, nie słychać wrzasków, krzyków…Tolubiła. Walnęłatorbęzksiążkamiwkątipołożyłasięnałóżkuwswoimpokoju.Myśli jejbyłyprzyMarku.Marzyjejsię,żewyjadąrazemnastudia,natęsamąuczelnię.To byłbyraj.Mieszkaćpozadomem,miećświętyspokój,możekiedyśsiędoczeka. Zza okna dobiegał świergot ptaków i intensywny zapach bzu, który koił duszę i „neutralizował” całe zło. Na czerwonej ścianie odbijały się promienie słońca, wpadająceprzezszybę,rysującnietypowewzory,trudnedozinterpretowania.Otulona ciemnogranatową atłasową kołdrą, która delikatnie muskała ją po twarzy, leżała z wyciągniętymi nogami i odpoczywała. Miała ciężki dzień w szkole. Była pytana zangielskiegoinieposzłojejnajlepiej.Ichociażtrójatoniejestzpozoruzłaocena,to staćjąbyłonalepszą.Niestety,nieprzygotowałasięitakibyłtegorezultat.Odwróciła sięnabokikątemokaspojrzałanazegarek,stojącyoboknanocnejszafce. –Cholerajasna,jakpóźno!–wrzasnęłazaskoczona. Czasleciałtaknieubłaganie,żedobatoczasembyłozamało.Dzisiajtoonaidzie doMarka,wychodzizdomupodpretekstemspotkaniasięzMagdą. – Chryste Panie, żeby w dzisiejszych czasach ukrywać się… przed rodzicami… Wkroczyliśmy w dwudziesty pierwszy wiek, a tu takie zacofanie – dumała pod prysznicem. Nie mogła tego znieść, dobijało ją to i dręczyło. Jeszcze tylko miesiąc szkoły iupragnionewakacjeodbudyinauki. Nictylkouczyćsięiuczyćkażą.No,ileżmożna? Zrelaksowanaletnimprysznicemubrałasięszybko,zakładając,comiałapodręką. Ulubionedżinsyibluzazkapturem,wtymczułasięnajwygodniej.Jeszczetylkobiałoczarnetrampkiijużbyłagotowadowyjścia.Porwałatorebkęzszafkiwprzedpokoju iwyszłanadwór,zamykajączasobąciemnobrązowedrzwi.Spojrzałananiebo,słońce zaszło za gęste chmury i chyba stamtąd już nie wróci. Pod domem stały plastikowe doniczki, przygotowane na kolejny sezon, by zakwitły w nich cudownie pachnące kwiaty.Mariacierpliwieczekała,ażminieczas„zimnychogrodników”ibędziemogła posadzićmłodesadzonki.Wtymrokumaochotęnazwisającebiało-fioletowesurfinie iczerwonąwerbenę,alejeszczezobaczy.Taknaprawdę,todopieronatarguzdecyduje i kupi to, co jej się spodoba. Pomaga jej w tym ojciec, sama nie dałaby sobie rady. Próbowałanieraznakłonićmamę,byrazemcośwybrały.Zawszetodobrypretekst,by choć trochę pobyć razem, porozmawiać. Niestety, mama nie okazywała zainteresowania,niwząb. Gdy Maria weszła na ścieżkę, z oddali zobaczyła wezbrane fale, jeszcze do niedawnaskutelodem.Otejporzejestnajładniej,przyrodaszykujesięnanowysezon, wypuszczając swe skulone pąki. Unoszący się w powietrzu zapach jest obłędny, przepadała za nim. Przyspieszyła kroku. Marek nie lubi spóźnialskich, a jej to wielokrotniesięzdarzało.Minęłaznajomesklepikiibudkizhotdogami,iskierowała siędośródmieścia,takjestbezpieczniej,jaksądziła! Dostrzegła go z daleka, siedział przy stoliku pod parasolem w „Maszoperii” – restauracji, w której się umówili. To niezwykle fajna i dobra knajpka. Podają tu znakomite morskie ryby, więc często ją odwiedzają, gdy tylko najdzie ich ochota na owocemorza.Chwilęjejzajęło,bydotrzećnamiejsce. UlicaWiejskatojednaznajdłuższychinajciekawszychulicwmieście.Dlatego niejednokrotnienazywająjąturystyczną.Teniskiedomki,takdosiebiepodobne,mają w sobie swoisty urok. Ulica przepełniona jest masą różnych restauracyjek, kawiarni i licznych ciekawych zakątków dla głodnych i znudzonych zwiedzaniem turystów. Jeszczechwilaibędziesięturoićodtłumuprzyjezdnychinietylko. –Cześć,długoczekasz?–ZmachanaizdyszanapadłanakrzesłoobokMarka. –Chwilę…coty…biegłaś?–zapytał,widzącjątakzmordowaną. –Nie…spieszyłamsiępoprostu–tłumaczyłasię.Porwałamuszklankęzwodą, upiłałykiodstawiłajązpowrotem. –Chcesz,tocizamówię? –Ok,zaschłomiwgardle…–Byłaspragniona,alepomałudochodziładosiebie. Wgardleczuładziwnągulę,którejzanicniedałosięprzełknąć.Tylkocotobyło? Amożetoobjawstresu? Całą drogę zastanawiała się, co ma zrobić? Porozmawiać z Markiem czy nie. Tylkocotoda? Krystynaprzedparomadniamidałajejultimatum,zapowiedziaładobitnie: –„Cotymyślisz,żejajestemgłupiainiewiem,żewciążsięznimspotykasz? Masztozakończyć,rozumiesz,kategoryczniezabraniamcispotykaniasięztym…no… ztymbiedakiem,albobędzieszmiałaszlabannawszystkoinawakacjeteż,wybieraj! –Podniesionymgłosemwzmacniałaswojewywody. Marianicnieodpowiedziała,uciekładoswojegopokojuiprzepłakałacałą,długą noc… –Dobrzesięczujesz?Wyglądasznieswojo!–Zmartwiłsię,bospostrzegł,żejest jakaśinna.Zdradzałjąwyraztwarzy.Zdołałjąjużpoznaćnatyle,żekiedydziałosię cośzłego,natychmiasttowyczuwał. –Bolimniegłowa,aledzięki–skłamała. Comiałazrobić?Przywalićtakzgrubejrury: –„Wiesz,niemożemysięjużspotykać!” Dlaczego?Botak?Bomamatakchce? – To czemu nie zadzwoniłaś, mogliśmy przełożyć spotkanie. I tak widzimy się wweekend,alenalegałaś,więc… Kelnerprzyniósłwodęzcytryną.Mariamomentalnierzuciłasięnaniąiwypiła duszkiemcałąszklankę,sapiącprzytymiwzdychając. –Napewnowszystkowporządku,Marysiu?–ciągnąłdalej. –Uhm…–pokiwałagłową.–Bowiesz,chciałamztobąoczymśporozmawić, przejdziemysię? Ruch w restauracji był wzmożony. Ciągle ktoś przychodził, coś zamawiał, wychodził… Kelnerzy uwijali się, by podołać z zamówieniami, a w dni upalne to dopierobyłMeksyk. – No to idziemy – powiedział i wyciągnął z portfela parę złotych, podał kelnerowi. Wyszlinaulicę,podążającwkierunkuportu. –Uśmiechnijsię…–wyszeptałichwyciłjązarękę. Mimowolniezmusiłasiędouśmiechu.Ściskałamocnojegodłoń,awgardleznów poczułanarastającągulę,któraciążyłajejuporczywie. Dzień wydawał się spokojny, nie było zbyt ciepło, a wiatr poczynał sobie zuchwale, owiewając ich szczupłe postury. Ptaki skrzeczały im nad głowami, jakby chcącdowieść,żetoichrejonłowiecki,byimnieprzeszkadzać.Potrafiłynieraztak skrzeczeć,żegłowaboli. – No i tak nic nie mówisz? A chciałaś podobno o czymś pogadać? – zapytał zdziwiony,widząc,żedziewczynamilczy. –Tak…wiem…–Zaczęłaniepewnieispojrzałanaparęzakochanychsiedzącą przednimi. Siedzielinaławceicałowalisięczule,takprzywszystkich,nicsobieztegonie robiąc,żektośnanichpatrzy.Inagle…uzmysłowiłasobie,dotarłodoniej,żeprzecież tomoglibybyćoni,teżtakrobią,zrozumiała…żeto,cojestmiędzynimi,jestważne, dlanich,dlaniejsamej.Niemożetegopopsuć,niechce,niemożemutegozrobić,nie możepoddaćsięwoliswojejmamy.Niezaprzepaściswojejmiłości,botowłaśniedo niego czuje, kocha go całym sercem, całą duszą, całą sobą. Miłość nie wybiera, przychodzi znienacka i zajmuje swoje miejsce w naszym sercu, bez pytania ipozwolenia.Temiesiącespędzonerazemtonajlepszechwilewjejżyciu.Todzięki Markowipoczułasiębardziejdowartościowana,toonpokazałjej,żewartodążyćdo celu,byspełniaćswemarzenia.Dziękiniemustałasięodważniejsza,mniejkapryśna, bardziejpunktualna.Starałasiębyćlepszadlainnych,dlasiebie.Terazwie,żemadla kogożyć. Dotarlidoportuistanęliprzyporęczy,spoglądającnałodzierybackiecumujące przybrzegu.Zwinnirybacyuwijalisięzrobotą,kolejnydzieńpracyzanimi. –Powieszmiwkońcu,ocochodzi?–Niewytrzymał. Niewiedział,comaotymwszystkimmyśleć. Całą drogę nic nie mówiła, tylko patrzyła przed siebie. Czekał, nie chciał nic wyciągać z niej na siłę. Teraz, gdy na nią patrzy, ma już pewność, że to dotyczy ich samych.Targałynimskrajneemocje,caływśrodkudygotałzobawy,żetokoniec. –Czyonamyśli,żejaniewidzę,niesłyszę,niedomyślamsię,codziejesięuniej wdomu?–Biłsięzmyślami. Wie,żematkazabraniajejspotykaniasięznim,czujeto,gdymówi: – „Dziś nie dam rady” albo „Coś mi wypadło” lub „Może jednak pójdźmy do ciebie”. Wiedział,żekiedyśnastąpitachwila,miałtylkonadzieję,żemożejednakcośdo niegoczuje,żejejnanimzależy,żedaimszansę,mimowszystko. Tak dobrze jest im razem, czują się swobodnie, jak gdyby znali się od zawsze. Mająpodobnepoglądynażycie,naświat,kochająprzyrodę,zwierzęta,lubiąspędzać zsobączas,nawetmilczećjestfajnie. Patrzyłprzedsiebieiczekał…cierpliwieczekał… Maria nie odwracała się do niego, zapatrzona w dal, w morze, błękitne, wzburzone i takie nieprzewidywalne jak ona sama. Do oczu napłynęły jej łzy. Wjednymmomencieprzypomniałyjejsięchwilespędzonerazem,tecudowne,czułe pocałunki, to niewiarygodnie przyjemne uczucie, jakim jest przytulanie się do niego. Czuła wtedy, że nic poza nim się nie liczy, to tak, jakby unosić się nad chmurami, gdzieś w przestworzach, być wolnym jak ptak. Chwile dobre, a czasem złe, chwile radości,chwilezazdrości,alezawszeichchwile… –Marysiu,proszęcię…–powiedziałzestrachemwgłosie.Delikatniewziąłją zarękęiprzyciągnąłdosiebie,jaktomiałwzwyczajurobić,gdytaniereagowałana słowa. Spojrzał na nią, podniósł jej brodę i teraz dopiero zauważył, że po policzkach płynąjejłzy. –Cosiędzieje,czycośsięstało,dlaczegopłaczesz?–przeraziłsię. – Nie… nic się nie stało… – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy, irozpłakałasięnadobre. Marekprzytuliłjąmocnoistalitakobjęci,aonsłuchał,jakpochlipujeiczuł… obawiałsię,żeostatniraztrzymająwramionach.Żeświatwalimusięnagłowę.Był zdruzgotany.Jeszczechwilaisamsięrozpłacze. –Kochamcię!–wyszeptałaniespodziewanieprzezłzy. Marekotworzyłszerokooczyzezdumienia: –Coonapowiedziała? Osłupiał.Możesięprzesłyszał? Niezareagował. –Kochamcię,rozumiesz?–powtórzyłagłośniejioderwałasięodniego. Oczymiałacałespuchnięte,aleitakwyglądałaślicznie. –Idlategopłaczesz?–zapytał,kompletniegubiącsięwtymwszystkim. –Nie!–krzyknęła.–Tyniczegonierozumiesz!? –Alejateżciękocham,głuptasku…–odparłzuśmiechemnatwarzy. –Tak…ale… Iuświadomiłasobie,żewłaśniewyznałjejmiłość,żeteżczujedoniejtosamo. Z tym że to nie tak miało być, miała to inaczej rozegrać, inaczej załatwić, nie wytrzymała,musiaławyznaćmucoczuje,ostatniraz… Niespodziewałasię,żetaksiętopotoczy.Miałazrobićtoszybkoibezboleśnie, alegdyonjestobok,niepotrafi,jestjakubezwłasnowolniona,zapominaowszystkim, boliczysietylkoON. – Cholera jasna, co ja wyprawiam? Rany boskie, czy ja kompletnie zwariowałam?–pomyślała. Kilka osób gapiło się na nich, obserwując ich poczynania z zainteresowaniem. Nawetwiatrucichłisłuchał… –Toznaczy,żety…–wycedziłaprzezzębyoszołomiona. –Ajakmyślałaś?–przerwałjej.–Dlaczegoztobąjestem?Ichcęnadalbyć! –Myślałam…że…–zaczęła. –Myślałaś,żeco…?–Marekpodniósłgłos. Nigdywtensposóbsiędoniejnieodnosił.Niemusiał.Terazniebędziejużdusił wsobie,chcepowiedziećjej,coleżymunawątrobie. –Żeniedomyśliłemsię,cochciałaśzrobić?Żetoniebyłtwójpomysł?Jaktyto sobiewyobrażasz,żejaniemamserca!?Żenicnieczuję,żejesteśzemną,jesttak… tak cudownie i tak po prostu, ot tak, chcesz mnie rzucić? – ciągnął dalej… Bo to chciałaśzrobić,prawda?–odetchnął. Potoksłówwylałmusięzust.Wyznałjejprawdę,wszystko,cogobolało.Mówił wyraźnie, ale nie krzyczał. Starał się jej nie wystraszyć, próbował być dosadny ikonkretnywtym,comówił.Niechciałjejzranić,aleonachciałatozrobićimusiał jejtowyjaśnić,chociażnieczułsięztymdobrze.Nielubiłtakichsytuacji.Nakoniec dodał, że nie ma do niej żalu ani nie jest zły. Cieszy się, że tego nie zrobiła iopamiętałasięwostatniejchwili… Maria stała jak zamurowana. Kazanie, jakie wygłosił, poruszyło ją dogłębnie. Poznała, z kim ma do czynienia, nie z nastolatkiem, a z dojrzałym, poważnym mężczyzną.Aonazamierzałazabawićsięjegokosztem,dlakaprysuswojejmamy.To chore. Jak mogła? Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie dała rady wydusić z siebie słowa,wgłowiejejbuzowałoimiałauczuciepaniki. Co mam zrobić? Jak się zachować? Co miała mu odpowiedzieć? Przecież miał rację.Jakmożemówić,żemiwybacza? –Jabymsobieniewybaczyła!–Oceanmyślibezodpowiedzi. Odetchnęła głęboko i odwróciła się do niego przodem. Wcześniej stała oparta obalustradęzespuszczonągłową.Spojrzałananiegozgrymasemnatwarzy. –Przepraszamcię–wydusiła. Mareknicniemówiłprzezchwilę.Patrzyłnanią,terazjużzulgą. Ktobypomyślał,żetakniewinniezapowiadającesiępopołudniezaowocjujetaką kłótnią? Botobyłaprwdziwa,poważnaipierwszaichtakawymianazdań.Alejużjestpo wszystkim,wszystkozostałowyjaśnione,powiedziane… –Jaciebieteżprzepraszam…–odparł. Maria nie czekała długo i rzuciła mu się na szyję. Ściskała go mocno, czując znajomeciepło. –Jużdobrze,bomnieudusisz!–zawołał. Puściłagoistanęłaobok. –Wiesz,cieszęsię,żeposzłaśporozumdogłowy…–powiedziałzironią. –Lepiejpóźnoniżwcale…conie?–odrzekła,uśmiechającsięoduchadoucha. Marek nie pozostał jej dłużny, rozbawiła go tym tekstem. Teraz śmiali się już oboje.Ajeszczeprzedchwiląwydawaćbysięmogło,żeświatpoległnapoluwalki. Rozbawieniwpatrywalisięwdaloświetlonąprzezzachodzącesłońce.Chmuryswoim jaskrawozłocistym kolorem zatapiały się w morskiej pianie wraz ze świetlistoczerwonym wielkim kręgiem. Ostatnie promyki przebijały się przez obłoki i rzucały na fale światło. Widok zachwycający i oszałamiający. Rybacy już dawno zwinęli manele i prawdopodobnie poszli do swoich domostw, a niektórzy dopiero wypłynęli na nocny kurs zarzucania sieci, po które wypłyną dopiero rano, bladym świtem. Wzburzone fale odbijały się od kołków ułożonych wzdłuż promenady, rozpryskując się na boki. Morska bryza połączona z fetorem ryb odurzała swoim zapachemtakmocno,żeażrobiłosięniedobrze. – Popatrz, co ten gość wyprawia. – Maria skwitowała zachowanie osoby kierującejmotorówką. Najwyraźniej zagapił się, rozmawiając z dziewczynami na pokładzie, i uderzył zcałąsiłąomolo. –Wyglądanapijanego–skomentowałzdumionyMarek. –Jakmożnabyćtaknierozważnym? Gość wydał się niewzruszony całym zajściem. Mocno zarysował łódź tak że widaćtobyłozdaleka.Dziewczynypiszczały,nicsobieztegonierobiąc.Pewnieteż były pod wpływem. Kompletny brak odpowiedzialności. Starszy facet z małolatami, udawałzaiste„wielkiegowilkamorskiego”. –O…wysiadają.Nonie,widziałaś…!? Marek roześmiał się, widząc faceta, który nieporadnie manewruje nogą, nie mogącwyjśćzłodzi. –Udałosię…dobrze,żetaczarnamupomogła–dodałaMaria. Biednykiwałbysięnatejłajbiedopóźna.Dziewczyny,wdzięcznezaprzejażdżkę, wzięły go pod pachę i pomaszerowały wzdłuż mola, w stronę miasta, a zacumowana inieźleporysowanałajbazostaławporcienakolejny,niezapomnianykurspoBałtyku. Zrobiłosiępóźnoiteżpostanowiliwracać.Wdrodzedodomunieporuszalijuż tematu, odrobinę zmieszani, ale pewni, że wszystko teraz już będzie dobrze. Marek trzymałMarięzarękęiczułsięjużdobrze,emocjeopadłyimógłoddychaćspokojnie, bezstresu. Maria była zadowolona. Spoglądała na swojego ukochanego i zadawała sobie pytanie: –Jaktomożliwe,żeonjestjeszczezemną? Maniebywałeszczęście.Innynajegomiejscuodwróciłbysięnapięcieiodszedł odsmarkuli,którasamaniewie,czegochce,inatymbyłbykoniec.Prosteilogiczne. Przez ostatnie miesiące zwodziła go, niby chciała z nim być, ale bała się reakcji rodziny, często więc robiła uniki. Nie było to wobec niego w porządku. Dzięki temu jednakuzmysłowiłasobie,że„zakazanyowocsmakujenajlepiej”. Marek wracał do domu z mieszanymi uczuciami i chociaż cieszył się, że wyznał Marii, co czuje, to jednak teraz już wiedział, znał prawdę i będzie musiał się z nią oswoić i do niej przyzwyczaić. Teraz był pewny, że nie będzie łatwo stawić czoło rodzicomMarii.TylkoczyMariaprzezwyciężystrachipodejmieryzyko?Wspominał też,jakgozaskoczyłasłowami„Kochamcię”.Tak,natoczekał.Samchciałtozrobić, alegouprzedziła…idobrze. Mariastałanabalkonieirozmyślała,amiałaoczym. –Coterazbędzie?Jakzareagująrodzice? Lękałasię.Musipowiedziećim,żeniezrezygnowałazMarkainiezamierzatego zrobić. Tylkokiedymatozrobić?Dziś?Jutro?Kiedybędziedogodnachwila? A może lepiej zaczekać z tą informacją, bo nie pozwolą na wyjazd do cioci Celiny?Tylkocomupowie?Znówgobędzieokłamywać? W głowie jej się kotłowało od natłoku myśli. Na ciele poczuła dreszcz, zrobiło sięzimno.Naniebiekłębiłysięciemnechmurzyska,awoddalisłychaćbyłogrzmoty. Nadciągała chyba pierwsza w tym roku wiosenna burza. Nie lubiła błyskawic, nigdy nie lubiła, zawsze się ich bała. Potężny wiatr kołysał drzewami w tę i we wtę, pogwizdującprzytymzłowrogo.Postanowiławejśćdośrodkaipołożyćsię.Nadziś itakmiaładosyćwrażeń. –Nie!–krzyczałaKrystyna. –Aledlaczego?–JeszczegłośniejodpowiedziałaMaria. –Bojesteśpotrzebnatutaj!–tłumaczyłacórce. –Alemówiłaś…? – To co, że mówiłam! Teraz mówię co innego! – przerwała jej w pół słowa izarzucającnaramiętorebkę,wyszłazdomu,trzaskającdrzwiami. Maria stała jak wryta. Była załamana. Właśnie jej, ich wakacyjne plany wzięły w łeb. Myślała, że dzięki temu, że na świadectwie uzyskała dobre oceny, mama pozwolijejjechaćdoZakopanego.Aleskąd,namamęnicniedziałało! –CojapowiemMarkowi?Niechtoszlag!Cholerabytowzięła!–Przeklinałana głos, a w domu rozlegało się echo. – Co ja jej takiego zrobiłam? Całe życie muszę pokutować!? Za jakie grzechy? Marek mnie zabije! A tak się cieszył. To miały być naszepierwszewspólnewakacje.Wiem!Jużwiem!!!–Naglezaświtałojejwgłowie. Wzięłatelefondorekiiwykręciłanumerdotaty. –Mojaostatniaszansa!–pomyślała. Długo nie odbierał, ale w końcu udało się. Może on porozmawia z mamą i spróbuje ją nakłonić do zmiany decyzji. Powiedział, by się nie martwiła, on to załatwi.Miejmynadzieję!Porozmowiezojcemtrochęsięuspokoiła. – Co za dzień! – dumała w przedpokoju, stojąc przed lustrem. Takie sensacje zsamegorana,atudopieroósma.Nawetniechcemyśleć,cobędziedokońcadnia. Bladymświtemwstała,boMarekobudziłjąsms-em:„Śpiszsłoneczko…?”. Odpisałamurozespana:„Jużnie…!”. Nieodpisywał,więcchybasięobraził.Musiałazadzwonićdoniego.Dobrze,że wkońcukupiłsobietelefon.Terazjestimłatwiej.Umówilisięnawieczór.Razemze znajomymiMarkawybieralisięnaognisko.Zawszenakoniecrokuszkolnegoichklasa organizujepowitaniewakacji. –Fajnie…–pomyślała. ZaprosiliteżMagdę.Miałobyćkilkanaścieosób,zapowiadasięniezłabalanga. Obytylkopogodadopisała! Wyszłanatarasispojrzaławniebo.Słońcebyłojużwysoko.Naniebieanijednej chmurki.Pogodaostatnionasrozpieszcza! –Zrobięsobiekawę…Ooo,właśnietak!–wydukałaiposzładokuchni. Za jej nogami wlókł się Filemon. Uporczywie domagał się czegoś do jedzenia, chociażdostałjużdziśsolidnąporcjęmleka. Mariacałyczasmyślałaokłótnizmamą. –Ajakniezmienizdaniainiepojedziemydocioci?Zacoonamnietakkarze?Co jatakiegowżyciuzrobiłam,żemuszęciąglezatopłacić?Dobrze,żechociażmyśli,że ona i Marek to już przeszłość. Nie powiedziała jej, stchórzyła! Dała plamę na całej linii…wie… Po chwili w kuchni unosił się już zapach świeżo zaparzonej kawy z ekspresu. Nalała sobie do filiżanki i wyszła na taras. Rozłożyła się na bujanym fotelu i kosztowała aromatyczną kawę. Filemon nie odstępował jej na krok. Łasił się imruczałpodnosemprzezcałyczas. –Dajmispokój!–warknęłananiego. Posłuchał,położyłsięgrzeczniepodfotelemizasnął. Robiłosięcorazcieplej.Jaknakońcówkęczerwca,toitaktemperaturajeszcze niezaszalała.Idobrze.Niekażdylubiupał.Zerknęłamimowolnienazegarek. – O kurczę, już dziesiąta!? – parsknęła. – A ja się wyleguję na słoneczku, aporządkidalekowlesie! Całydommusilśnić,inaczejzwyjściaklapa.Jużsiędotegoprzyzwyczaiła.Woli to, niż pracę w „Muszelce” i to ciągłe pouczanie lub użeranie się z namolnymi klientami. Przedpołudniempadła.Ostatkiemsiłdowlekłasiędołazienki.Napuściławody dowannyidodałapłynudokąpieli. –Jakdobrze!–wzdychałazanurzonawpianieposzyję. Odgorącejwodyłazienkacałazaparowała.Mariaoddawałasięchwilirelaksu. Ostatnimiczasybyłazalatana,pracawkawiarni,koniecrokuszkolnegoiwalkaojak najlepszeoceny.Tylkopocotowszystko? Ukradkowe spotkania z Markiem też sporo ją kosztowały. Nieźle musiała się natrudzić,byudawać,kłamaćiściemniaćnakażdymkroku.Miałajużtegoserdecznie dość.Gryzłojąsumienie,chciała,bybyłoinaczej. Sama już nie wie, jak postąpić? Z jednej strony boi się, co zrobi mama, jak się dowie. Z drugiej dobija ją, że Marek nie jest traktowany przez nią i jej rodzinę należycie.Atonaprawdęwspaniałychłopak.Jestzniegodumna.Popisałsięnakoniec roku. Pobił ją w ocenach bez problemu. Jest dobry z przedmiotów ścisłych, przede wszystkim z matematyki, z której Maria jest kiepska. Myślała wcześniej o korkach, chciała się trochę podciągnąć, ale zrezygnowała, nie chciała wzbudzać niepotrzebnie złychemocji,atakiezaistebybyły,gdybyMarekbywałuniejwdomuczęściej.Zarok ma maturę. Kończy technikum i pójdzie na swoje wymarzone studia architektoniczne. Jej zostały jeszcze dwa lata nauki, a potem, jak dobrze pójdzie, chce spróbować swoichsiłwAkademiiSztukPięknych. Tylkoczysięuda? Czaspokaże! Marka nie widziała parę dni. Dzwonił, ale to nie to samo, co móc się do niego przytulić,poczućgo…Tęskniłazanim,zajegodotykiem,ciepłem,pocałunkami… Nie zdawała sobie sprawy, że to może być aż tak… Gdy jest blisko, ogarnia ją niezwykle przyjemne uczucie fascynacji, podniecenia i zmysłowo błogiego stanu euforii. Przy nim czuje się bezpieczna, wie, że jest odpowiedzialny i traktuje ją zszacunkiem,niejakinninastolatkowie,którzymyślątylkoojednym.Takbychciała porozmawiać o tym z mamą, powiedzieć jej, że jest, że czuje się szczęśliwa, zakochana,żeświatjestpiękny,ażyciecudowne…Wielebydała,bychoćrazusłyszeć odniej,żejąkochaipragniejejszczęścia;byjąprzytuliłajakmatkacórkę… To dzięki Markowi czuje się kochana i akceptowana. To on jest jej najlepszym przyjacielem,próczMagdyiŁucji.Wcześniejzwierzałasięojcu,teraznieczujechęci, byznimrozmawiać.Wszystkosięzmieniło. Tylkoczynalepsze? Przyjemnie ciepła woda i unoszący się w łazience zapach płynu do kąpieli wprawiły ją w stan lekkiego snu. Gdy rozległ się dzwonek telefonu, skoczyła jak poparzona.Samaniewie,kiedyjejsięprzysnęło,takbyłazmęczona.Jużnawetwoda zrobiłasięletnia.Wybiegłanagolasazłazienkiipobiegładopokojuodebraćtelefon. TobyłMarek,odpółgodzinyczekałnaniąwumówionymmiejscu.Miałamupomóc wprzygotowaniachdoogniska,zakupyitakietam… Przepraszałagokilkarazyipróbowałatłumaczyć… Marekbyłniemilezaskoczony,punktualnośćtoto,coceniłsobienajbardziej. Maria biegała po pokoju jak szalona, cały czas przeklinając w duchu swoje zachowanie,denerwowałasię.Marekliczyłnanią,aonajakzwykledałaciała,musi tonadrobić. –Pewniebędziesięzłościłnamnie–tamyślniedawałajejspokoju. Wybiegła z domu w te pędy, zostawiając za sobą bałagan w pokoju, ale nie to byłoteraznajważniejsze.Chciałajaknajprędzejdotrzećnamiejsce,bycokolwiekmu jeszczepomóc.Biegłaprzezplażęwstronęwydm,gdziemielisięspotkać.Zanimijest fajne miejsce, pod lasem, schowane przd tłumem gapiów. Wiatr poczynał sobie z jej włosami,niemiałaczasuichzwiązać,taksięspieszyła. Popołudniowe słońce przygrzewało już trochę mniej, a mimo to na plaży wylegiwałosięsporoosób. – Co dziś tak tłoczno, jak na Dworcu Centralnym? – zastanawiała się, omijając ichztrudem. –Początekwakacji,więccojasiędziwię…–pomyślała. Dochodziłatrzecia,gdydotarłanamiejsce.Wszyscyjużbyli,brakowałotylkojej. Chłopcyszykowalidrewno,adziewczynymajstrowałyprzykiełbaskach.Magdateżjuż była. Marii zrobiło się głupio. Usiadła przy Magdzie i zamieniły ze sobą parę słów. Marek widział, że przyszła, ale prócz zdawkowego „cześć” nic więcej do niej nie powiedział. Wyglądało na to, że się obraził. W brzuchu jej burczało i próbowała to ukryć.Niezdążyłaprzedwyjściemniczjeść,aplanowałainaczej. –Niechtoszlag!–krzyczaławmyślach. Minęło trochę czasu od jej przyjścia, a Marek nadal się do niej nie odzywał, nawetusiadłdalejodniej.Byłasmutna. Tobyłodoniegoniepodobne.Nigdysiętakniezachowywał. –Cośmusiałosięstać!Tylkojakmamsiętegodowiedzieć?–dumała. Magdaszturchałają,zdziwiona,cosiedzitakasztywna. –Napijsię…–odrzekła.–Humorcisiępoprawi…–dodała. –Maszrację–odpowiedziałaiwzięłapiwoleżąceobok.Wypiłaparęłyków. Ogniskobyłojużgotowe,płomieństawałsięcorazwiększy,aiskrywylatywały z niego wysoko, rozbłyskując w powietrzu. Słychać było głośny trzask palącego się drewna,agorącypodmuchognianiepozwalałsiedziećzbytblisko.Słońcechyliłosię ku zachodowi i zrobiło się rześko. Maria na szczęście zabrała ze sobą bluzę zkapturem,taknawszelkiwypadek. Marekudawał,żejejniezauważa,chociażwidziała,żejąobserwuje. Niechciałasiętłumaczyć,atymbardziej,byktokolwiektosłyszał. –Nietonie!Jeszczebędziechciał,zobaczymy!–zdenerwowałasięidokończyła piwo.Gdybymamająterazwidziała! Niebyłajeszczepełnoletnia,brakowałojejkilkudni,więccozaróżnica? Zdenerwowała się bardzo i musiała się napić. Po kilku piwach towarzystwo zaczęło się dobrze bawić. Muzyka leciała z radia, jedni kołysali się w jej takt, inni kołysali się już z innego powodu. Zrobiło się ciemno, płomień ogniska rozświetlał wszystkichsiedzącychnajbliżej.Wpowietrzuunosiłsięzapachsmażonychkiełbasek. RazemzMagdązjadłypokawałku.Wszyscyrozmawiali,śmialisię,pływaliwmorzu, choćMariipomysłpływaniapoalkoholunieprzypadłdogustu.Alejakimiałanato wpływ? Większośćtowarzystwaznałatylkozwidzenia.Niechciałauchodzićzafrajerkę, więcmilczała.GdyMagdaodeszła,dosiadłsiędoniejkolegaMarka,Jarek.Byłjuż wstawiony.Rozmawialiopierdołach,śmiejącsiędorozpuku.Kątemokawidziała,że Markowi nie podoba się, że tak dobrze się z nim bawi. Jarek to flirciarz, wiedziała otym,znałago. –Samsiedziałzkolegamiisączylipiwko,tocomiałarobić? Wstaćipójśćsobie.Skoroprzyszła,toteżchciałasiędobrzebawić. Usilnie próbował jej udowodnić, że źle zrobiła, tak jakby sama tego nie wiedziała. W pewnym momencie spostrzegła, że Marka nie ma. Pomyślała, że poszedł popływać,alegdyniewracałdługo,przestraszyłasię,żezostawiłjątunapastwęlosu. Jarekwziąłkolejnepiwkoiwypiłprawiecałejednymhaustem.Mariiniebyłojużdo śmiechu. Nie bawiły ją dowcipy Jarka. Postanowiła poszukać Marka. Zrozumiała, że źlezrobiła.Niedość,żezawaliła,tojeszczechciała,bytoonpierwszywyciągnąłdo niejrękę. Wyszłanawydmęirozglądałasięnerwowo.Nigdziegoniebyło.Mrokjejtego nieułatwiał. –Kogoszukasz?–rozległsięgłoszanią. Wzdrygnęłasięzestrachu. –Marka.Niewidziałeśgo?–zapytałaJarkakiwającegosięobok. –Aco?–odpowiedział. Grupkachłopakówwracałazplaży,aleMarkawniejniebyło. Plażę ogarnęła ciemność. Fale podmywały piach i wracały z powrotem. Dominujący wiatr hulał w najlepsze, Marii zrobiło się zimno. Przy ognisku przynajmniejbyłociepło. – Gdzie on jest? – mówiła sama do siebie, rozglądając się nerwowo. Blask księżycaprzyświecałimnadgłowami. – Wiesz co, Marysiu… nie chciałem ci tego mówić, ale Anety też nie ma przy ognisku–wymamrotałpodchmielonykolega. – Co ty mówisz? – wycedziła przez zęby, a po ciele przeszedł ją dreszcz i to bynajmniejniezzimna. –Widziałem,jaknaniąspogląda…–ciągnąłdalej. –Przestań,cotysugerujesz?–krzyczała,niemogłategosłuchać. –Awidziszichgdzieś?–kpiłwnajlepsze.–Pewnieposzliwustronnemiejsce… – Jak możesz? To twój przyjaciel… – przerwała mu i poczuła, że do oczu napływająjejłzy.Musiałausiąść,nogisiępodniąugięłyzprzerażenia. Niewierzyła,niechciała.Toniemożliwe.Marek? Jarekusiadłobokniejiobjąłjąramieniem. –Jakonmógł?–mówiłaprzezłzy. –Niemartwsię,jasiętobązaopiekuję–powiedział. Niesłuchała. –Zemnąbedziecilepiej,zobaczysz. –Żeco?–odrzekła,niepodnoszącgłowy. –Mówię,że…anajlepiejcipokażę!–wydusiłiprzyciągnąłjądosiebiezcałej siłyizacząłcałować. Trzymałjąmocno,takżeniedałaradysięwyrwać.Kawałchłopazniego,więc niemiałaszans.Stoczylisięzpozycjisiedzącejnależącą.Broniłasię,próbowałamu się wyrwać, alkohol zrobił swoje. Gdy oderwał się od jej ust, zaczęła krzyczeć, by przestał. Szybko jednak zatkał jej usta ręką, a drugą zaczął rozpinać jej guzik od spodni. Niedałaradysięruszyć,byłzbytsilny. Byłaprzerażona,niewiedziała,cosiędzieje. Płakała i krzyczała, tylko że nie było jej słychać. Nie wierzyła, że to robi. Uważałagozaprzyjaciela.Wkońcuzdarłzniejspodnie,macałjąpocałymciele,po piersiach,pobrzuchu,czuławstręt,chciała,byprzestał,nietakwyobrażałasobieswój pierwszyraz… Ostatkiem sił wyrwała mu rękę z ust i krzyknęła jak tylko mogła najgłośniej: „Ratunku!”. Szybko zasłonił jej ponownie usta i zaczął się sam rozbierać. Rozpiął spodnie i rozchylił jej nogi, po czym położył się na jej. Gdy próbował dokonać tego, co zamierzał,jakaśpostaćstanęłanadnimi. –Tygnoju…–krzyknąłktośiodciągnąłJarkawostatniejchwili. Mariacałaroztrzęsionausiadłaskulonaiobserwowała,cosiędzieje. Nie wierzyła własnym uszom, to był Marek. Skoczył na Jarka i okładał go pięściami. –Zabijęcię,rozumiesz?–krzyczałopętany. Mariacałaobolałaubierałasię,jakmogłanajprędzej,niechciała,bywidziałją nagą.Wstydziłasię.Wstałaipodeszładobijącychsięchłopaków. –Wystarczy…Marek,proszę.–Chwyciłagozaramię. Odwróciłsiędoniej,aJarektowykorzystałizwiał. Wstałispojrzałnanią. –Marysiu,tomojawina…Przepraszamcię…–Spuściłgłowę. Usiedlinazimnympiasku,obojezasmuceni. –Toniejesttwojawina–wydusiłazsiebie. –Nigdysobietegoniewybaczę,rozumiesz…Zostawiłemcię…–Uniósłgłowę imówił,patrzącjejprostowoczy. –Ale… –Tomojawina,tomojawina!–powtarzałbezprzerwy. –Uspokójsię,nicsięniestało!Rozumiesz…nic!!!–krzyczała. –Toznaczy,że…żenie…?–Zamknąłoczyigłębokoodetchnął,jakbypowietrze zniegozeszło. –Zdążyłeśwostatniejchwili…–powiedziała. Marekniewytrzymał,rzuciłsięnaniąiprzytuliłją,jaktylkomógłnajmocniej. Mariadopieroterazpoczuła,żenapięciezniejzeszłoirozpłakałasię.Poczułasię bezpieczna,emocjewzięłygórę. –Kochanie,niepłacz,proszę!–Próbowałjąuspokoić. Siedzieliwobjęciach,skuleni,złączeniwjedność. –Jużdobrze,jestemtu,jestemprzytobie!–mówiłspokojnymgłosemigładziłją powłosach,poszarpanychipełnychpiasku. Chwilętotrwało,uspokoiłasięiotarłamokrąodłeztwarz. –Agdzietybyłeś?–zapytaławkońcu. –Takmigłupio…–Podrapałsiępogłowie.–Byłemwkrzakach,brzuchmnie rozbolałodtejcholernejkiełbasy…–tłumaczyłsięspeszony,samsobieniewierząc wto,comówi,aletakabyłaprawda. Mariaroześmiałasię,pierwszyrazodcałegozdarzenia. –Nopięknie,superpowód… –Wiem,dałemciała!–wydukał,kiwającgłową. – No to jesteśmy kwita, ja też miałam podobny powód spóźnienia. Zasnęłam wwannie… –No,tofaktycznie…Obojezaszaleliśmy–powiedziałiroześmiałsięgłośno. –Przykromibyło,żesiędomnienieodzywałeś–wyskoczyłanagle. –Przepraszam,miałemzłydzień,adotegojeszczeitysiędołożyłaś…Musiałem odreagować,chciałemsięnapić,byniemyśleć. –Naszczęścieuniknęliśmynajgorszego…–zamknąłoczy.–Ajauważałemgoza przyjaciela!Zasranydupek,niedarujęmu.–Zezłościzaciskałpięści. –Uspokójsię,byłpijany… –Togonieusprawiedliwia…–podniósłgłos. –Wiesz,powiedziałmi,żejesteśzAnetą…–odparła. – Co?! Przecież Anety tu dziś nie ma! – zdumiał się oburzony. – Nie przypuszczałem,żejestzdolnydoczegośtakiego!Cozapalant…zabijęgo!–mówiłze złością,awśrodkucałysięgotował. –Uspokójsię… – Gdybym nie usłyszał twojego krzyku… kiedy siedziałem w tych zasranych krzakach… Nie, nie daruję mu, rozumiesz, zabiję gnoja, jak tylko go zobaczę. Co on sobiemyśli,żemożemiećkażdą?–Niemógłsięuspokoić,nerwywzięłygórę. –Było,minęło…–odparłaMaria. –Jakmożesz?Cotymówisz?–Wściekłsięjeszczebardziej. Wstałzpiaskuiodwróciłsię,wkładającręcedokieszeni. Wiatrbyłcorazzimniejszy,awieczórcorazpóźniejszy.Naniebiemigotałytysiące gwiazd. Słychać było tylko szum morza i odgłos fal uderzających o brzeg. Wokoło pustka,przenikającymrok… Mariawstałaipodeszładoniego,nicniemówiła,stanęłazanimiwsunęłaswoje dłoniepodjegopachy.Objęłagozcałejsiły,przytulającsiędojegopleców. –Kochamcię!–wyszeptała. Marek poczuł jej ciepło i usłyszał, co powiedziała. Zrozumiał, że nie może odgrywaćsięnaniej.Uspokoiłsię,odpuścił.Odwróciłsiędoniejiobjąłjąwzdłuż pasa. – Ja też cię kocham i nie pozwolę nikomu, rozumiesz, nikomu cię skrzywdzić. Jesteśmojaitylkomoja!–mówiłszczerzeinajpoważniejwświecie. Marii zrobiło się ciepło na sercu od jego słów. Spojrzeli na siebie i utonęli wgorącym,namiętnymiprzeszywającymnawskrośpocałunku. Było już dobrze po północy, gdy dotarli pod dom Marii. Pożegnali się szybko. Mariazasnęłajakniemowlę,takbardzobyławyczerpana. Marek przeciwnie, długo rozmyślał. Nie wrócił na imprezę, miał dość wrażeń zdzisiejszegowieczoru.Niedocierałodoniego,żejegonajlepszykumpelmógłzrobić mucośtakiego. Acobybyło,gdybyniezdążyłnaczas? Nawetniechciałotymmyśleć.Tobyłbykoniec.DziękowałBogu,żeczuwałnad nimiiniedopuściłdotragedii,jakamogłasięstać. MusirozliczyćsięzJarkiem,niemożetegotakzostawić. Niedzielny poranek nie okazał się najlepszy dla Marii. Dostała burę za późny powrótdodomuiszlabannatydzień.Nietłumaczyłasię,niechciałaopowiadać,cojej się przytrafiło, musiałaby powiedzieć prawdę o Marku. Pozostawiła to dla siebie, chociażmiaławielkąochotę,bysięwyżalićibyktośjązrozumiałiwsparł. Przezcałydługitydzieńsięniewidzieli,rozmawialijedynieprzeztelefon.Takgo terazpotrzebowała,jegowsparcia,bydodałjejotuchy… Nadaldręczyłyjąwspomnieniatamtegoferalnegowieczoru.Budziłasięwnocy zlana potem i płakała w poduszkę. Potrzebowała bliskiej osoby, by się przytulić iwypłakaćnaramieniu. Marek w międzyczasie załatwił sprawę z Jarkiem. Nie była to miła rozmowa, o mały włos nie doszło do rękoczynów. Jak się okazało, kolega coś brał, nie chciał powiedzić co, wystarczyło, że dało kopa, na tyle, że nic z tamtego wieczoru nie pamiętał. Marek nie chciał tego słuchać. Powiedział mu, że to koniec. Tyle lat przyjaźni przekreśliłjednymwybrykiem.Możekiedyśmuwybaczy,narazietojestniemożliwe. Jareksięzałamał.Przepraszałgo,alenictoniedało.Marekbyłnieugięty. Maria całymi dniami przesiadywała w kawiarni. Praca-dom, praca-dom. Matka krzyczała na nią na każdym kroku. Ich relacje wciąż były niedobre. Krystyna nie potrafiła się przemóc, zaufać córce. Cały czas miała wyobrażenie siebie sprzed lat, swoichniepowodzeń,błędówżyciowychiniespełnionychmarzeń. TylkocoMariamiałaztymwspólnego?Czymzawiniła?Tym,żejest? Antoni nie narzekał, ale Maria zauważyła, że jest między nimi coraz gorzej. Rodzicenierozmawialijużzesobą,sypialiwoddzielnychpokojach,łączyłaichtylko praca. Jedynie kochany braciszek nie robił sobie nic z atmosfery, jaka panowała w domu. Olewał wszystko, nie przejmował się niczym. Przestał nawet czepiać się Marii.Zmieniłsię.Niktniewiedział,cojesttegopowodem. Ale prędzej, czy później się dowiedzą. Żyją wszyscy razem, ale tak naprawdę każdyosobno.Każdymaswójświat,swojepotrzebyipragnienia,niemachęcibycia razem, bycia rodziną. „Pieniądze szczęścia nie dają” – i to powiedzenie sprawdzało sięwichprzypadkuwstuprocentach. Nadszedłczaswyjazduwgóry.Swojąniezłomnąpracąinienagannymzachowaniem udobruchałaKrystynęnatyle,bytajednakpozwoliłajejjechaćdocioci.Ojciecnicnie wskórał,terazwiedziałatonapewno.Tojużnieteczasy,bymógłżonęprzekonaćdo czegokolwiek. Jednak jedynym bodźcem, który zaważył na wyjeździe, był telefon od ciotkiCeliny.JestmatkąchrzestnąMarii.PrzekonałaKrystynę,bytapozwoliłacórce przyjechaćdoniejibytymsamymzrobiłajejprezentnaosiemnasteurodziny.Krystyna nie miała argumentu, by się nie zgodzić. Nie mogła ciągle wykręcać się pracą wkawiarni. Takwięcklamkazapadła–jedzie(albojadą). Maria była przeszczęśliwa, nawet ucałowała mamę w podzięce, co ta odebrała jako zupełnie irracjonalne zachowanie córki. Maria jednak nie zważała na to, była wsiódmymniebie. Marekcieszyłsięniezmiernie,liczyłnato,aleniebyłdokońcaprzekonany,czy jednakudaimsięwyjechać. Nierozumiał,dlaczegoniepozwalająMariinawyjazd.Dlaniegotobyłodziwne, bardzodziwne.Jegobraciszkowieprzypłynęlizrejsunakilkutygodniowyurlop,także bez problemu mógł wyrwać się teraz on. Dostał od nich parę groszy na wyjazd. Wzamianmiałsiędobrzebawićzeswojądziewczyną.Nabijalisiętrochęzniego.Że jak to tak? Najmłodszy ma już wybrankę, a oni nie? Podpytywali go o nią. A gdy pokazał im zdjęcie Marii, które nosił w portfelu, oniemieli z wrażenia. Widocznie mielipodobnygust,tylkożeoniwolelibystarsządlasiebie. Marek był zadowolony, że wreszcie sobie odpocznie. Nie tylko fizycznie, ale ipsychicznie–odcodziennychobowiązków.Będziemógłpomyślećosobie,oswoich potrzebach,cieszyćsięchwiląiwspólnymczasemzMarią. Pierwszylipca,godzinasiódmarano,dworzecPKP,perondrugi.Tłoczno.Pociągdo Zakopanego podjechał punktualnie. Marek wtaszczył swoją i Marii walizkę do przedziałuiusadowilisiępodoknem.Pochwilipociągruszył.Wyruszyliwnieznane, naprzygodęswojegożycia,wGÓRY. –Łucja…tutaj!–krzyczałaimachałarękąMaria,dostrzegłszykuzynkę,czekającąna nichnaperonie.Puściławalizkęipobiegławjejstronę,zostawiającMarkawtyle. Dojechalipóźnympopołudniem,zmęczeni,głodniicalispoceni.Wpociągubyło niesamowicie duszno. Ściśnięci jak sardynki, nie mieli pola do manewru. Większość drogi przespali. Maria wtulona w jego ramiona spała jak anioł, a on czuł, że jest szczęściarzem, bo ma ją przy sobie. Były momenty, że podziwiali widoki za oknem. Rozmawialiotym,cobędąrobićnamiejscu. Marek był podekscytowany. Nigdy nie był tak daleko od domu, nie mówiąc już ogórachnadrugimkońcuPolski. – Marysia? – wrzasnęła Łucja i podniosła się z ławki, na której siedziała, czekającnaichprzyjazd. Rzuciłysięsobienaszyję. –Jakdobrzecięwidzieć!–odrzekłakuzynka. –Ciebieteż!–odpowiedziałaMaria. – Uwaga! Na dwunastej, w naszą stronę kieruje się pewien przystojniak – zażartowałaŁucja. Mariaodchyliłagłowęiroześmiałasię. –ToMarek…–odparła. Biednytaszczyłobydwiewalizki. –TwójMarek…ożeżty!–westchnęłakuzynka. –Gdybymniebyłazajęta… –„Mójcion”–powiedziałazdumąwgłosieMaria. Marekwkońcudotarłdonich,przebijającsięmiędzytabunemludzinaperonie. –Poznajciesię,tojestmojakuzynkaŁucja,atojestMarek.–Mariaprzykleiłasię doswojegolubego. Chciałapokazaćodrazunasamympoczątku,żetylkoonamadoniegoprawa. –Toco,idziemy?–zapytałaŁucja. –Chodźmystąd–wycedziłMarek. Wzięliwalizkiiruszylizanią.Musielisięprzepychaćmiędzyludźmi.Większość podróżującychwypełzłazpociąguikażdyzkimśsięwitałlubżegnał,masakra. Ichniktnieżegnał.Postanowilisamisobieporadzić,taknawszelkiwypadek,nikt nieoponował. Dotarli do samochodu i wpakowali walizki do środka, po czym sami wskoczyli iruszylimałym,alepakownymRenaultClio.Szybkozajechalinamiejsce,podziwiając podrodzewidoki.Namiejscuczekałajużpoddomemciocia. Przywitałaichpogóralsku: –„Witojcienasi,kieściesieznaśli”iwyściskałaichoboje.Apotemzaprosiłado środka. Mariabyłazachwyconaiprzejętatym,żenareszcieudałojejsiętuprzyjechać.Po kąpieliipysznejwiejskiejkolacjiusiedlipodparasolemprzypiwiezŁucją.Wieczór byłciepły.Zerowiatru,nietoconadmorzem,tamwiatrjestnieodzownymelementem. Spokój, cisza. Zapach kwiatów wiszących z balkonów pensjonatu. Powietrze było rześkie, ale kojące. Czuli się świetnie. Rozmawiali do późna, śmiali się i dowcipkowali. Położyli się dopiero koło północy. Padli wyczerpani i zasnęli jak dzieci. OszóstejranoMarięobudziłopianiekoguta. – Co jest? Gdzie ja jestem? – powiedziała sama do siebie, podnosząc głowę zpoduszki. Rozejrzała się i spostrzegła, że Marek jest obok. Pierwszy raz spali w jednym łóżku. Pokoik był nieduży i skromny. Był i balkon z widokiem na Tatry. Maria zachwyciłasięwidokiem. Marekspałjakzabity,nieruszałago.Wyglądałbardzoponętnieitakseksownie, że rozbudziła się na dobre. Był przykryty tylko od pasa w dół, jego tors przykuwał wzrok.Jużnierazwidziałagobezkoszulki,alenigdyniebyliwtedyrazemwłóżku. Mapiękniewyrzeźbioneciało,umięśnionąiodrobinęzarośniętąklatę,copodobałojej sięniesamowicie.Przeszedłjądreszczpodniecenia,miałaochotęrzucićsięnaniego. Często ostatnio o tym rozmyśla. Chciałaby, by jej pierwszy raz był cudowny i to właśnieznim.Czasem,jakjącałowałidotykał,czuła,żeonteżtegochce.Doszlido takiegoetapu,żemogłabysięnatozdecydować,pragnęłatego. Skoro już nie spała, wstała i wyszła na balkon. Na dworze panował chłód, delikatnamgłaunosiłasięwpowietrzu,alegóryitakbyłyjaknadotknięcieręki,tak blisko.Myślałatylkootym,jaktupięknie.Wdychałaświeżegórskiepowietrzeiażsię zakrztusiła. –Pięknywidok,conie?–powiedziałMarek,stajączanią. –Alemnieprzestraszyłeś!–Mariaażpodskoczyła,taksięprzelękła. Objąłjąiwpatrywalisięwdal,nadomy,góryipobliskielasy.Podziwialiłono zakopiańskiejnatury. Zarazpośniadaniuruszylinamiastopozwiedzać.Zakopanetętniłożyciem.Moc turystów na Krupówkach, oblegane sklepy, bary, restauracje i wszystkie dostępne miejsca.Pogodaniebyłanajlepsza.Naniebiezbierałysięchmury,którezwiastowały burzę. Przemierzyli wzdłuż i wszerz deptak, zajadając się lodami z pobliskiej lodziarni. Cieszyli się widokami. Świeże powietrze, smak wolności – to było to, co chcielipoczuć,przyjeżdżającwgóry.Zachwycalisięatrakcjamitegomiejsca,białym misiem, który wydał im się przekomiczny, jak również widokiem regionalnej architektury,domówigóralskichkarczm. Koło południa padali już ze zmęczenia. Głodni i zmordowani wrócili do pensjonatu. Dzisiejsze zwiedzanie zaliczyli jako przedsmak miejsc, które warto obejrzeć,bywnastępnychdniachwyruszyćnapodbójTatr. Po całotygodniowym zwiedzaniu w weekend postanowili odpocząć. Przesiąkli trochęgóralszczyznąipoobcowaliztutejszymiobyczajami. MarekzachwycałsiękulturąitradycjąPodhala.Ludziebylituchętnidopomocy i skorzy do rozmów. Był zdumiony. Głęboko w sercu zapadły mu przepiękne widoki zakątków całego miasta i okolic. Przez większość tygodnia pogoda im dopisywała. Zwiedziliizaliczylichybawszystko,comożnabyło,począwszyodKolejkiLinowejna Kasprowy Wierch, Wielką Krokiew, park, aż po Gubałówkę, nie mówiąc już owieczornychseansachwteatrzeimuzeach. MarięnajbardziejrozbawiałwidokzachwyconegoMarka,gdywracalizkolejnej wycieczki i napotykali na swojej drodze furmankę z sianem. Oszałamiający zapach siana przypadł mu bardzo do gustu. Maria opowiadała mu wówczas, jak wyglądają sianokosy,żniwaizbiorynagospodarstwie.Nierazbyłategoświadkiem,więcdlaniej tożadnanowość.Cieszyłasię,żemająpodobnypoglądipodobaimsiężycienawsi. – Wstawaj, śpiochu – zawołał Marek i ściągnął z niej kołdrę. Na widok jej zgrabnychłydeknaszłagoochota,by…ach…–westchnął. Uczucie to targało nim od jakiegoś czasu. Przytulanie i pocałunki już mu nie wystarczały,chciałbyczegoświęcej. TylkoczyMariapodzielałajegopragnienia? Bał się, jak zareaguje. W przyszłym tygodniu są jej urodziny i ma nadzieję, że wydarzysięcoś,czegobardzopragnie. –Nie…jeszczenie,któragodzina?–wymamrotałanawpółśpiąca. –Późna,wstawaj,zobacz,jakirześkiporanek!–Wkońcujestczymoddychać– tłumaczyłjej. –Tosobieoddychaj,jaśpię–odparłazzamkniętymioczyma. –O,ty!Jacipokażę!–krzyknąłirzuciłsięnałóżko. –Auuuua!Zejdźzemnieniedźwiedziu…–zawołała. Marek nic sobie z tego nie robiąc, gilgotał ją, a wiedział, że tego bardzo nie lubiła.Marianiewytrzymałaiparsknęłaśmiechem. –Przestań,jużniemogę.Dość–śmiałasięibroniłajaktylkomogłaprzedjego zaczepkami. Rzucali się po łóżku i pokładali się ze śmiechu. Skończyło się oczywiście na namiętnych pocałunkach. Spanie w jednym łóżku jest naprawdę trudne, muszą powstrzymywaćsięprzedczymś,czegopragnęlioboje. O dziewiątej zeszli na śniadanie. Chłodna jadalnia niedużych rozmiarów urządzonabyławwiejskimstylu.Każdystolikwyściełanybiałymobrusemiozdobiony świeżymi kwiatami. Wzrok przykuwały niewielkie okiennice wychodzące na zachód. Kiedy popołudniowe słońce przedzierało się przez żakardowe firanki, sięgające od połowy okna w dół, czyniło to pomieszczenie niezwykle urokliwym i sielskim. Promienie,wpadającdośrodka,zatapiałysięwdrewnianejpodłodze.Widokizapach kwiatów na parapetach zainspirował Marię do szkicowania. Nie wzięła ze sobą szkicownikaiteraztegożałowała. Długo degustowali śniadanie, jakie im ciocia zaserwowała. Był świeży biały wiejski ser, swojski chleb, jeszcze ciepły, i mleko prosto od krowy. Po obfitym niedzielnym śniadaniu wybrali się na mszę świętą do pobliskiego kościoła. Byli oszołomieni liczbą wiernych w kościele, nie przypuszczali, że ludzie są tu tacy bogobojniiprzywiązujątakąwagędotradycji. Popołudniuniestetypogodasiępopsuła.„Lałojakzcebra”,jaktomówiłaŁucja. Mimo to było ciepło, więc większość czasu spędzili na werandzie na rozmowach ikolejnychdegustacjachgóralskichprzysmaków. W poniedziałkowy wczesny poranek Łucja odwiozła ich pod Tatry. Sezon wpełni,ludziconiemiara,tłocznonietylkonaulicach.Nadworzeponowałajeszcze mgła, było zimno. Dobrze ubrani, z zapasem kanapek i wody do picia wyruszyli wgórę.IchcelembyłoMorskieOko. Maria,zauważywszyfurmankipełnepobrzegiludziitebiednekonie,któremiały jeuciągnąćidowieźćnagórę,wprostoniemiała.Oczyjejsięzaszkliły,zbulwersowała sięiodechciałojejsięcałejwycieczki. Trochętotrwało,aleMarkowiudałosięjąprzekonać,byjednaknierezygnowali z zaplanowanej wyprawy. Długo jednak nie mogła dojść do siebie. Jako mała dziewczynka była już tego świadkiem, ale całkiem o tym zapomniała, a los zwierząt zawsze leżał jej na sercu. Chłopak pocieszał ją jak umiał, ale z marnym skutkiem. Maszerowałapodgórę,prawiewogólesięnieodzywając. Marekpodziwiałkrajobrazyibyłoczarowanykażdymmiejscem,jakiemijalipo drodze. Ścieżkami wyłożonymi kamieniami, wysokimi wodospadami, zapachem lasu i porywającym widokiem Tatr. Humor poprawił się Marii dopiero, gdy zobaczyła jezioro.Zapomniała,jaktujestzjawiskowo. Dotarli na miejsce koło dziesiątej, stwierdzając, że zmieścili się w dobrym czasie.Widokzapierającydechwpiersiach,zniewalający.Słońcejużdawnozagościło wysoko na niebie, a po porannej mgle i przeszywającym chłodzie nie było śladu. Promienie słońca odbijały się w błękitnej wodzie jeziora. Tabuny turystów oblegały poręczwidokową,adoschroniskateżztrudemmożnabyłosiędostać.Mielizesobą prowiant,więcodrazuzeszliposchodachwdółdowodyiusadowilisięprzybrzegu, wlekkimcieniumiędzydrzewami. Robiło się coraz cieplej. Bluzy i ciepłe swetry poszły od razu do plecaków. Wyciągnęlikanapkiipostanowilisięposilić,gdyżranoniemielinatoczasu.Chcieli jak najszybciej dotrzeć na miejsce, by nie marnować całego dnia, a jak wiadomo – wupaleidziesiędłużej. – Odezwiesz się w końcu do mnie? – zapytał, podając jej kanapkę z wędliną iserem. –Aco?–parsknęła,porywająckanapkę. – Leciałaś do góry jak pocisk wypuszczony z procy, ledwo mogłem za tobą nadążyć!Nogicięniebolą?–spytałzdziwiony. –Bolą!–odpowiedziała,zajadającsiękanapką. Zgłodniałanadobre.Tojednakbyłzłypomysł,byranoniejeśćśniadania.Ledwo dałaradęiść.Niepokazywałatego,alenasamejgórzekręciłosięjejwgłowie. –Dajwodę–syknęła. –Proszę.–Podałjejbutelkęzwodąispojrzałnanią,uśmiechającsię. Chciałjąrozbawić. –No,uśmiechnijsię!–nalegał. –Zczegomamsięśmiać…hmm?–wymamrotałapodnosem. Skończyłakanapkęiwreszciepoczułasięlepiej.Odetchnęłagłębokoirozejrzała sięwokoło. –Jaktupięknie–pomyślała. Wiał lekki wiaterek. Drzewa dawały cień i ukojenie po sporym wysiłku, jakim byłodotarcietutaj. – No, nie obrażaj się… Cały dzień będziesz się dąsać? – Nie miał już cierpliwości. Siedziałnaziemiibyłomuniewygodnie.Zapomniałztegowszystkiego,żewzięli zesobąkoc. –Ococichodzi? –Onic…Czemujesteśtakazła,cojacizrobiłem?–zdenerwowałsię. –Nic…–burknęłaiodwróciłasiędoniegotyłem. Zapatrzyłasięwbłękitnelustrowody.Miejscamiwidaćbyłoprzepływającemałe rybki.Dalejnajeziorzepływałysobiekaczki.Prześlicznaparka. –Maryśka,cholerajasna,staramsięjakmogę,atyco? – Uhm… widziałam, jak się starasz! – powiedziała i posłała mu zabójcze spojrzenie. –Acowedługciebiemiałemzrobić? Siedziałpotureckuizbolałygojużnogi. –Nicsięnieodezwałeś–prychnęła. –Cobytodało?–wściekłsię. –Niewiem…możebymuposzłowpięty–odparła. –Skorotakciżalbyłotychkoni,totrzebabyłoiśćizapytaćgościa,czysąprzez nichdobrzetraktowaneiczyniejestimciężko!–wrzasnąłnanią. – No pewnie, ja miałam iść, a ty stałeś jak słup soli i nic cię to nie ruszyło! – wrzeszczałacorazgłośniej. – Ruszyło, ale zrozum, tak już jest i nie zbawisz świata tylko dlatego, bo ty tak chcesz…–ciągnąłdalej,próbującjejwytłumaczyć,żeprzesadza. –Notak,najlepiejumyćręceiudawać,żenicsięniewidzi.–Pokiwałagłową.– Brawo! –Wieszco,mamciędość!Jestemtupierwszyrazwżyciu,chciałbymzapamiętać jaknajwięcej,botujestnaprawdęnieziemsko,atysprawiasz,żebędępamiętałtylko nasząkłótnię…Dzięki–wykrzyczałjej,comyśli,iwyjąłzplecakakoc. Rozłożył go trochę wyżej na trawie i walnął się, wykładając i prostując nogi wygodnie. –No,teraztojestto!–pomyślał. Byłnaniązły,jaksobiecośubzdura,toniemazmiłuj.Jestupartajakosioł.Nie wie,zacojątakkocha,aleniepotrafiłdługosięnaniągniewać,takijest. Marianicniemówiła,siedziaładumnajakpaw.Zerkałatylkowjegostronęiteż miałaochotępołożyćsię.Wszystkojąbolało. –Dokiedybędziesztamsiedzieć?–zapytał,widząc,żeniezamierzaprzyjśćdo niegobezzaproszenia. –Aco? –Jajco!Idzieszczynie…Słyszysz?Maryśka,mówiędociebie!–dodał,bonie reagowała. –Idę…idę!–wycedziła,wstaławkońcuzziemiipołożyłasięobokniego. Milczała. Marekteżzaniemówił,czekałnajejreakcję.Zamknąłoczyioddawałsięchwili relaksu. –No,przepraszam…–szepnęła. –Żeco?–zapytałMarek. –Powiedziałam,przepraszam…Głuchyjesteś? –Mówiłaścoś? Otworzyłoczyispojrzałnanią. –Wieszco,świniajesteśityle!–zezłościłasię.–Tojacięprzepraszam… –Przecieżsobieżartuję!–przerwałjej. –Widzęwłaśnie. –Przestańjuż,ok?Przeprosinyprzyjęte. Nachyliłsięnadniąioczekiwałcałusawramachrekompensaty. –Czegochcesz? Spojrzałamuwoczy. –Ciebie,wariatkotymoja–powiedziałzuśmiechem. Odpowiedziała mu uśmiechem i zamknęła oczy, bo już ją całował. Po kłótni pocałuneksmakujelepiej.Zodrobinąadrenaliny.Źlezrobiła,wieotym.Przyznałasię dobłędu.Ipoprawisię…Może. Wokoło jeziora robiło się coraz tłoczniej. Masa ludzi nadciągała z całymi rodzinami. Totalne oblężenie. A wydawać by się mogło, że w poniedziałek będzie luźniej.Jedniukładalisięnaskałkachprzysamejwodzie,drudzyuciekalidocieniajak oni,ainnichowalisięwschroniskuprzedpalącymsłońcem.Jegopromienieprzebijały sięprzezgrubegałęziedrzewidocierałynakoc. Maria odpoczywała u boku swojego chłopaka. Leżeli z zamkniętymi oczyma, skupieni na odpoczynku, regenerowali siły na powrót. Temperatura powietrza koło południadawałasięweznaki.Byłodusznoigorąco,potlałsięstrumieniami. Maria nie wytrzymała, usiadła i zdjęła koszulkę, pozostając jedynie w samym stroju. –Noco?–zapytała,widząc,żeMarekjąobserwuje. –Nic…nic…–odrzekłzakłopotany. Uśmiechnęłasiędoniegoipołożyłanakocu. Widok prawie nagiej dziewczyny obok siebie bardzo go poruszył. Przełknął głośno ślinę i nie mógł się już skupić na niczym innym. Robiła na nim piorunujące wrażenie.Jejsmukłe,opaloneiponętneciałopodniecałogoniesamowicie.Niewie, jakdługojeszczetowytrzyma.Najchętniejrzuciłbysięnaniątuiteraz,niezważając nato,czyktośpatrzy,czynie,i… Maria obserwowała niebo, przejrzyste i takie mocno błękitne. Żadnej chmurki, nawetmaleńkiegoobłoczka.Latowpełni.Wakacje.Czas,ojakimmarzyła,wyśniony, upragniony. Spędza go z chłopakiem w swoich ukochanych górach. Tatry są nieskazitelniepiękne.Takwysokie,stromeiniebezpieczne.Niezapuszczalisięjednak ażtakdaleko,bysięznimizmierzyć.Wystarcząimdoliny,któreteżmająswójurok, anawędrówkiwwyższepartieprzyjdziejeszczeczas…kiedyś. –Zgłodniałam…aty?–wymamrotałapodnosem,nieruszającsię. –Jateż.Toco,zbieramysię?–zapytał. –No… –Mówisię,tak!–odparł. –Cotypowiesz?–oznajmiła,wstajączkoca. –To,cosłyszałaś! –Dajmispokój… –Żartujęsobieprzecież.Nieobrażajsię!–mówiłspokojnie,zwijająckoc. –Niezaczynajznowu!–odrzekła,ubierającsiępowoli. –Ok,ok!–tłumaczyłsię,byłomugłupio. Czemusięjejczepia?Samniewie. Próbujeodreagowaćnapięcie,jakiewnimdzrzemie.Nieświadomie,aodbijasię to na niej. Ona też nie jest bez winy. Ostatnio zachowuje się dziwnie, niby jest wszystko ok, a jednak zauważył, że drażni ją byle głupstwo. Denerwuje się z byle powodu. Jakajesttegoprzyczyna? Niedociekał,niechciałjejniepotrzebniefrustrować. Droga powrotna okazała się o niebo lepsza niż pod górę. Nogi same pchały do przodu. Szło się dużo szybciej. Zatrzymywali się kilka razy, by zrobić parę fotek na pamiątkę. Napstrykali ich już całe mnóstwo. Będzie co oglądać w domu. Schodząc, podziwialiprzyrodęwParku.Obojekochająprzyrodę. Maria tym razem dotrzymywała kroku Markowi, nie tylko w chodzie. Czasem tylkoodwracałagłowę,gdyobokprzejeżdżałafurmanka.Mareknicwtedyniemówił, niechciał„dolewaćoliwydoognia”. Zmęczeni, zasapani i cali spoceni zeszli ze szlaku. Nawet szybko im to poszło. Wykończeni,usiedlinaławce,musieliodpocząćprzezchwilkę.Oboknichprzewijało sięmnóstwoludzi.Widzącniektórychskonanychbardziejniżoni,zdalisobiesprawę, żesąwdobrejformie.Przezostatnitydzieńsporochodziliitrochękilometrówmająna swoim koncie. Fakt ten dodał im sił. Najbardziej rozkapryszone były dzieci. Wrzeszczące i dające do wiwatu rodzicom. Najgorzej mieli ci, co zdecydowali się pójśćnapiechotę.Apotemtrzebabyłotakiegoszkrabanieśćnabarana…Dodatkowy wysiłek. Maria patrzyła współczującym wzrokiem na padających „na łeb, na szyję” co poniektórychrodzicówczydziadków. Zbliżałasięporaobiadowa.Mariiwyraźniejużburczałowbrzuchu.Kręciłojej się w głowie, najprawdopodobniej z upału. Po paru minutach doszli do siebie, ale wciążnieruszalisięzławki.Byłoimdobrze.Siedzieliwcałkowitymcieniuichłonęli wyraźnyzapachlasu,któryunosiłsięwpowietrzu.Dokołazieleń,drzewa…ispokój. Marek napawał się tą chwilą. Wbrew pozorom nie czuł się bardzo zmęczony, jednakże nie chciał, by Maria poczuła się gorsza od niego. Zobowiązany był więc trochępościemniać.Czekającnaautobus,rozmawialiowszystkimioniczym.Robili tak,gdysięnudzili. Maria cała spocona czuła się niekomfortowo. Ociupinkę było jej wstyd. Szare, bawełniane krótkie spodenki wyraźnie kleiły jej się do tyłka. Nie mówiąc już okoszulce,którazlanabyłapotem.Trochęsłońcejąpodpiekło,bozauważyłapaskiod szeleknaramionach.Chociażnasmarowałasiękrememzfiltrem,bytegouniknąć,ale mimotosłońcebyłosilniejsze. Odetchnęlitaknaprawdędopieronawygodnychsiedzeniachautobusu,wdrodze dodomu.NiechcielifatygowaćŁucji,chociażprosiłaich,byzatelefonowalidoniej. Obiecała, że wyskoczy po nich. Postanowili nie zawracać jej głowy, i tak ma dużo pracy w pensjonacie przy gościach, a teraz pewnie wydają obiad, gdyż zbliżała się godzinapiętnasta. –Niemożliwe!–powiedziałazaskoczonasms-emMaria. –Cosięstało?–odparłzaciekawionyMarek. –ToodZosi…Nieuwierzysz! –Cotakiego?–dopytywał. –Chce,abymkupiłajejgóralskąchustę–odparłazbulwersowana. –Icowtymzłego?–Byłzaskoczonyjejsłowami. – Nic nie rozumiesz! Ona przypomina sobie o mnie dopiero wtedy, gdy czegoś potrzebuje…Kapujesz?–wyjaśniłapoddenerwowanaischowałatelefondoplecaka. – Skoro tak mówisz… – Pokiwał znacząco głową i dodał: – Tylko się nie denerwujniepotrzebnie,ok? – Daj spokój, widzisz, jak się mną interesują! Ojciec raz zatelefonował, czy dojechałam.Atycodziennierozmawiaszzchłopakami–tłumaczyłamupodminowana. W autobusie panowała duchota, nie było czym oddychać. Próbowali nawet otworzyćokno,alesięzacięło. –Kochanie,nieprzejmujsię…Jasiętobąinteresuję!–próbowałjąrozweselić.– I na pewno o tobie pamiętają, po prostu są zapracowani… – oświadczył spokojnym głosem. –Tak…Jasne. –Przytulsiędomnie…–zaproponował,widzącjązałamaną. Minę miała jak zbity pies. Było mu jej żal. Nie mógł patrzeć, jak się czymś zadręczała.Niebabyjejprzychylił,alenatoniestetyniemiałwpływu. Wtuliłasięwjegoramionaipatrzyłaprzezszybę,jakmijająkolejnepola–łany zboża i wielkich traw, które czekają na koszenie. Przemierzali liczne zakręty, drogi wiodąceprzezgęstylas.Woczachkręciłysięjejłzy. –Żeteżmusiałapopsućmihumor.Cojeszczemniedziśczeka?–myślała. Było jej przykro i wstyd przed Markiem. Tylko przy nim czuła się kochana iwiedziała,żemunaniejzależy.Jestuparta,aleMareknaszczęścietotoleruje,wie, żeitaksiędogadają.Niepotrafigniewaćsięnaniegodłużejniżpięćminut.Dobrze,że przynajmniejnaniegomożeliczyć.Jeszczenigdyjejniezawiódł,zawszedotrzymuje słowaitraktujejąpoważnie.Niejakinni,którzyzgóryzakładają,żejestniedorajdą iżesobiezniczymnieporadzi.Totakiefrustrujące…aniedługoczekająpowrótdo rzeczywistości;brrrr…Ażniązatrzęsłonasamąmyśl. Resztępopołudniaspędzilinaodpoczynku,należałoimsię. Nadeszłasobota–urodzinyMarii.Wczesnymrankiem,gdyjeszczemocnospała, pobiegłnamiasto,bykupićjejulubionekwiaty–herbacianeróże.Rozłożyłjenałóżku iczekałcierpliwie,ażsięobudzi.Ciekawbyłjejreakcji. Maria oniemiała z wrażenia. W pierwszej chwili myślała, że śni, ale Marek szybko uzmysłowił jej, że jest w błędzie. Złożył jej życzenia, a w podzięce otrzymał gorącegocałusa. Kiedy zeszli na śniadanie, życzeniom nie było końca. Ciocia z wujkiem i Łucją czekalijużnanich.Marianieposiadałasięzradości.Tobyłyjejnajlepszeurodziny w życiu i do tego osiemnaste. Rozmowom przy degustacji śniadania nie było końca. Ciociaprzyszykowaławykwintnedania,specjalnienajejcześć.Mariabyławzruszona. Wszyscy zajadali się góralskimi specjałami, były wiejskie sery: oscypek, bryndza, bundz, korbacze, ale też swojska kiełbasa, boczek i własnej roboty pasztet z gęsi… Wszystkopycha. –Jestwspaniała–pomyślałaMaria,obserwującciocię.–Gdybyjejmamabyła taka…Tobyłobyspełnieniemarzeń…–wzdychałagłęboko,popijającherbatę.Czuła sięszczęśliwa. Po śniadaniu na salę wjechał wielki tort ze świeczkami, które udało się zdmuchnąć za jednym razem, a to dobry znak. Torcik był przepyszny, oczywiście jej ulubiony – truskawkowy, ciocia pamiętała. Maria wychodziła z podziwu, że zadali sobietyletrududlaniej…Niemyślała,żekiedykolwiekdoczekasiętego,żektośzrobi dlaniejtyle,ażtyle. PóźniejMarekzabrałjąnazakupy. Odwiedzili parę pobliskich sklepów. Maria była zmuszona kupić Zosi chustę góralską, o którą ją prosiła, ale chciała też kupić sobie coś na dzisiejszy wieczór. Marek obiecał, że wyjdą gdzieś wieczorem, by uczcić jej krok w pełnoletność. Po godziniemielidośćwałęsaniasiępozbyttłocznychizadrogichjakdlanichsklepach. WmiędzyczasiezadzwoniłojcieczżyczeniamidlaMarii.Nierozmawialidługo, przekazał jej tylko, że mama też dołącza się do życzeń i musiał kończyć. Podobno wkawiarnimielimłyniniedałradydłużejrozmawiać. Porozmowiezojcemtrochęsięuspokoiła,poprawiłjejsięhumor,ajużmyślała, żeoniejzapomnieli…Myliłasię!Naszczęście! – Długo jeszcze? – pytał Marek, zniecierpliwiony czekaniem na ciągle jeszcze niegotowądowyjściaMarię. Szykowali się do wyjścia, to znaczy on siedział na fotelu, a jego dziewczyna ślęczaławłazienceiwciążzniejniewychodziła. –Już!!!–krzyczałazzazamkniętychdrzwi. –No,ileżmożna?Coonatamrobi? Jemuzajęłotoraptemparęminut.Czekał,ajegocierpliwośćwystawianabyłana próbę. Myślał nawet, że może położy się na sekundkę, ale zgniótłby sobie koszulę, którąMariatakstaranniemuwyprasowała.Kupiłamująspecjalnienatęokazję. Prezentował się wybornie. Czarna koszula i niebieskie spodnie pasowały do siebiejakulał. Wreszciewyłoniłasięzłazienki,aonomaływłosniespadłzfotela. Wyglądała bajecznie. Biała, koronkowa, dzisiaj zakupiona, do tego bardzo tania prześlicznasukienkanatlejejbrązowejopalenizny!No,poprostubrakłomusłów,by opisaćzachwyt,któregodoznałnajejwidok. Pomyślałsobie,żenajlepiejbynigdzieniewychodził,tylkozostałzniąwpokoju i…Iposzlidomiasta,napiechotę. Wieczórbyłciepły,wręczgorący,poupalnymkolejnymdniu.Spacerkiemdotarli na miejsce. Łucja poleciła im pobliską dyskotekę. W środku totalna masakra, ścisk, duchota.Dobrze,żechociażmuzykabyłaok.Podługimdobijaniusiędobaruzamówili sobie po drinku, tyle że usiąść to już kompletnie nie było gdzie. Może gdyby dotarli wcześniej,tobysięudało.Tylkocotubyłogdybać? Sączyli procenty ze szklanek i słuchali muzyki, a było czego. Puszczali ich ulubione kawałki Lady Pank czy Perfektu. Nie trwało to jednak długo. Dobrze, że zdążylisięzabawićnaparkiecie,kiedynagledogłosudoszłotechno,aztymtojużnie chcielimiećnicwspólnego. Jakmożnategosłuchać? Może komuś się to podoba. Oni jednak nie są koneserami tego typu muzyki. Wytrzymalidwiegodziny.Itakdługo. Dochodziładwunasta,gdyprzemierzaliKrupówkiwdrodzepowrotnej.Nocbyła takacichaispokojna,słychaćbyłoniemalwłasnemyśli. Mariiszumiałowgłowieisamaniewiedziała,cobyłotegopowodem.Drinki? Amożegłośnamuzyka,którarozwalałabębenkiwuszach? Odetchnęładopiero,gdyopuścililokal.Świeżerześkiegórskiepowietrzedobrze jej zrobiło. Wracali na piechotę, trzymając się za ręce. Mijali pozamykane już o tej porze sklepy i oglądali ciekawie wystrojone manekiny na wystawach. Nad nimi roztaczałosięgwieździsteniebo,awjegoepicentrumniebywaleogromnyksiężyc,był wpełni.JegoblaskrozścielałsięnacałeZakopane. –Niezbytudałsięnamtenwypad,co?Jakmyślisz?–zapytałmilczącądotejpory Marię. –Czemu,fajniebyło.Niepodobałocisię?–odpowiedziałapytaniem. – Nie, tego nie powiedziałem… Tylko myślałem, że uda nam się lepiej uczcić twojeurodziny–tłumaczyłsięodrobinęzasmucony. –Dajspokój,skądmogłeświedzieć?! –Lokalbyłniezły,tylkożechybawszyscytamwalą,zaprzeproszeniem,igdzietu siępomieścić?! –Niemówiącjużomuzyce,totalnawtopa,niesądzisz?–powiedziałazgoryczą wgłosieimałymniedosytem. –No,wiesz,sązwolennicyiprzeciwnicytakiejmuzy.Namakuratniepodeszła, conieznaczy,żedlainnychtoniejestbajer. –Tak,mylubimyinneklimatyiwiesz,cocipowiem… – Fajnie, że nie przepadasz za techno, bo ja tego nie znoszę. Jak można czegoś takiegosłuchać?!–Językmusięrozwiązałpoalkoholu. –Niewiem,niepojmujętego.–Wzruszyłaramionamiiuśmiechnęłasiędoniego, przytulającsięjeszczemocniejniżdotychczas. Niespieszylisię,szlispacerkiem. Po cichutku wchodzili do pensjonatu. Mieli klucze, by nikogo nie zbudzić. Wśrodkupanowałmrokicisza,jakbymakiemzasiał.Pomalutkuinapalcachstąpali poschodach,wychodzącdogórydoswojegopokoju.Chichotaliprzytym,bocorusz nacośwpadaliinawzajemsięuciszali.Nibysąjużtudwatygodnie,aleitaktodla nichobcemiejsce. Pensjonat mieści dziesięć pokoi z łazienkami włącznie. Jest bardzo dużych rozmiarówimafajnąnazwę„Pensjonatpodsosnami”,gdyżjaksamanazwawskazuje, rosnąobokniegostarewielkiesosny;sązachwycające. Maria przyglądała się Markowi, jak ten wpatruje się w księżyc, stojąc na balkonie. – Jaki on słodki – myślała w duchu, siedząc na łóżku i ściągając buty, które założyła tylko dlatego, by ładnie wyglądać. Nie przepadała za obcasami. Nogi jej spuchły. W końcu kawałek na piechotę przeszli. To był zły pomysł, ale czego się nie robi, by wyglądać przyzwoicie. W głowie jej ociupinkę szumiało, dawno nie wypiła tyle. Ostatnim razem to było chyba na tym nieszczęsnym ognisku. Wzdrygnęła się na samąmyśl… Założyławygodnepantofleiwyszłanabalkon. Marekstałopartyobarierkęiwblaskuksiężycawyglądałzniewalająco.Wokół unosił się oszałamiający zapach kwiatów – pelargonii, lawedy i lobelii. Wpatrywali sięwgwiazdy,terazbyłoichnaniebiecałemnóstwo.Migotałyiprzykuwaływzrok. Pobliski las kołysał się i szumiał od słabego wiatru. Z jego głębi dochodził cichutki śpiewsłowika. –Czemunicniemówisz?Zmęczona?–zapytałMarek. –Nie,zapatrzyłamsię…–odpowiedziała. Wyciągnąłdoniejrękęispojrzałznacząco.Wiedziała,czegochce.Podeszłado niego i wtuliła się w jego silne męskie ramiona. Czuje się w nich tak bezpiecznie itak… –Witajwgroniepełnoletnich!–roześmiałsię. –Ha,ha,ha,bardzośmieszne!–odparłaironicznie,odrywającsięodniego. –Cieszyszsię?–zapytał. –Wsumie…tak.Będęmusiaławyrobićsobiedowód. –No,terazjużjesteśdorosła,tomusisz!–nabijałsięzniej. – Ej… przestań, znalazł się staruszek, jesteś raptem o rok starszy ode mnie. Wielkiemimecyje!–odwdzięczyłamusiętymsamym. –No…–odrzekł,kiwającgłową. Wgłowiemubuzowałoiczuł,żeodrobinęsięwstawił,aleniebyłpijany. –Wiesz,jaksobiepomyślę,żejutromusimywracać…–Posmutniała. –Niemyślterazotym!–powiedziałstanowczo. –Dlaczego?–Zdziwiłasię. – Co ty robisz? – krzyknęła, gdy Marek wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju. Położył ją delikatnie na łóżku i kazał czekać. Maria była zaskoczona takim obrotem sprawy. – To nie idziemy spać? – spytała nieświadoma jego zamiarów. Co on znów wymyślił?Pogłowieprzechodziłyjejróżnescenariusze. Marek podszedł do szafki, na której stało radio, i włączył je. Puścił stację z wolnymi kawałkami, delikatnie przyciszając muzykę. Zabrał po drodze z szafki świeceizapaliłkilka,kładącjenanocnymstoliku. Mariaobserwowałagoiniewierzyławto,cowidzi. Czyon?Czyonmazamiar…?Czyonmazamiarmnieuwieść? Słowa stawały jej w gardle. Na ciele poczuła dziwne łaskotanie i była coraz bardziejpodekscytowana,boprzeczuwała,cozachwilęsięstanie.Gdyjużwszystko przygotował,podałjejrękę,bywstała,izaczęlitańczyć,wtaktpiosenki,któraleciała zradia. – To teraz będziemy tańczyć? – zapytała z nutą zawiedzenia. Marek nic nie odpowiedział,przytuliłjąmocnodosiebieiprowadziłwtańcu.Czułsięinaczejniż zwykle.Jegodziewczynabyłatakblisko,czułzapachjejperfum,oszałamiających,nie mógł się opanować. Jej delikatna jedwabista w dotyku skóra zniewalała go. Maria przylegaładoniegoswoimipiersiami,awnimrosłocorazbardziejpożądanie. Niewytrzymał,odchyliłgłowęispojrzałjejprostowoczy.Ujrzałwnichblask świec i odbicie siebie samego. Zaczął ją całować, a ona nie opierała się, domyśliła się, że jednak to część planu. Planu, który prowadzi do tego, co przewidywała. Wyczuła jego dłonie na swoich pośladkach i pomyślała, że wcześniej tego nie robił. Ichpocałunkistawałysięcorazbardziejnamiętneisoczyste,agdywpiłsweustawjej szyję,poczuładreszcznacieleiogarniającąjąfalępodniecenia. Taknatoczekała… Wrażliwanadotykszyjadawałaodczuciebłogiegostanu.Oderwałsiępochwili i spojrzał na nią, nic nie mówiąc. Wziął ją ponownie na ręce i zaniósł do łóżka. Położyła się na delikatnej satynowej kołdrze i obserwowała go. Położył się obok ipowolizacząłjąrozbierać.Podjegodotykiemcaładrżała.Nicniemówili,poddali sięchwili.Rozpiąłjejsukienkę,apotemstanikijegooczomukazałysięjędrnepiersi, wktórychutonął.Ściągnęłagwałtowniejegoczarnąkoszulę,aonzdjąłspodnie.Jego ręce posunęły się tam, gdzie wcześniej mu nie pozwalała, ale dziś, teraz wyraźnie poczuła na to chęć. Przesuwał swoją dłonią coraz niżej i niżej. Ostrożnie zdjął jej bieliznęiwsunąłdłońpodjejpupę…Zadrżała. Spojrzałnaniąiwyszeptał: –Kochanie,chcesztego? Mariadotknęłarękąjegotwarzyioznajmiła: –Chcęciebie…–izaczęłagocałować. Marekpochwiliusiadłnałóżkuisięgnąłdoszafkipoprezerwatywę.Szybkoją założyłiwróciłdoniej.Patrzyłnajejnagieszczupłeciałoirozpierałogopożądanie. Znów zaczął ją pieścić i całować. Jego ręka powędrowała w dół i znalazła ujście, wktórewsunąłpalec.Zacząłnimcorazszybciejruszać,aMarięażpodnosiłodogóry zpodniecenia.Wstrzymywałaoddech,byzamomentgłębokojezsiebiewypuścić.Gdy poczuł, że jest już rozpalona i gotowa, nachylił się nad nią i rozchylił jej nogi. Cały płonął,pragnąłjej,chciał,byjejpierwszyrazbyłwyjątkowyibyzapamiętałagojak coścudownegoinieziemskiegozarazem. Na moment się zatrzymał i obserwował ją. Leżała naga i czekała na tę chwilę z zamkniętymi oczyma. Cała się trzęsła, więc nie czekał dłużej i położył się na nią swym ciałem. Pomógł sobie ręką i wszedł w nią cały. Najpierw powoli, delikatnie, zwyczuciem,apóźniejcorazśmielej. Maria przygryzła wargę. To był moment krótki, ale bolesny. Nie myślała o tym. Uczucia, które ją ogarnęło, nigdy wcześniej nie przeżywała. To było tak przyjemne iniespotykane.Niemyślała,żemożnataksięczuć.Ichruchybyłypłynne,kołysalisię raz szybciej, raz wolniej. Czuli swoje ciała przyklejone do siebie. Kochali się namiętnieizwielkimpożądaniem.Dawaliupustswoimemocjom. Mariimomentamibrakowałotchuwpiersiach.Całowałagoicałyczasbyłojej mało. Oszalała z miłości. Długo i szaleńczo napawali się swoimi ciałami. Marek wchwiliuniesieniaprzytrzymałjązapupę,bymusięniewyrwała.Wszedłwniątak głęboko,jaktylkodałradęiodleciał.Maria,widzącto,poczuła,żezbliżasięrozkosz, jakiej nie dał jej nikt, i wbiła mu swe palce w plecy. Krzyczała, gdy orgazm przeszywałjejciało… Powszystkimleniwiewyszedłzniejipołożyłsięobok,zdyszanyiwykończony, aleusatysfakcjonowany,żewreszcienastąpiłtenmoment,naktórytakdługoczekał… Wartobyło. Mariaodwróciłasiędoniegoiprzytuliłaswoimnagim,gorącymciałem.Byłcały mokry,onateż.Sercejejwaliłoidochodziładosiebie,gwałtownieoddychając.Czuła się spełniona, szczęśliwa. Spojrzała na niego i pogładziła jego twarz ręką. Ich usta wokamgnieniupołączyłysię.Tepocałunkibyływyrazemmiłościioddania. Gdyjącałował,wydawałojejsię,nie,byłategopewna,żenadająnatychsamych falach,jakbybylijednością. –Kochamcię!–wyszeptałamudoucha. –Ijaciebiekocham!–odrzekłipocałowałjąwczubekgłowy. – Przed snem wzięli prysznic, teraz już razem, nie kryjąc się z niczym, zero wstyduiskrępowania.Długoniemoglizasnąć,rozpamiętującwydarzenie,któremiało miejsce niedawno. Było już późno, oboje ziewali ze zmęczenia, ale sen nie przychodził. W żyłach nadal buzowała adrenalina. Księżyc zaglądał im do okna, świeciłjasno.Byłjedynymświadkiemichmiłości. Wczesnym rankiem Maria obudziła się pierwsza, przyglądała się swojemu ukochanemu. Wyglądał tak słodko i seksownie zarazem. Przypomniała sobie, jak ją dotykałipieścił.Chciałakrzyczećzeszczęścia.Niewierzyławto,cosięstało.Ale stało się! Tak! Gdyby mogła, ogłosiłaby całemu światu, że kocha i jest kochana. Postanowiła sobie, że teraz wszystko się zmieni, na lepsze, na pewno. Powie owszystkimrodzicom,żenadalsąrazem,żejestcałymjejświatemiżeniepozwoli sobie, by to oni decydowali o tym, z kim może się spotykać, a z kim nie. Jest pełnoletnia i może decydować o sobie już sama. Nie mogą jej niczego zabronić. Tak zdecydowała. Wyjechali po śniadaniu. Droga do domu zatłoczonym i dusznym pociągiem była niezmiernie męcząca. Łucja odwiozła ich na dworzec swoim malutkim samochodzikiem.Mariibyłosmutno,żewyjeżdżają,najchętniejzostałabytunadłużej. Pasujejejtomiejsce,kochagóry.Wracając,wspominaliswojewędrówki,niebywałe krajobrazy,widokzachwycającychTatriszczytówpokrytychśniegiempomimolata. Marekwspominałteżznienawidzoneprzezniegokomary,którewieczorowąporą dawałymusięweznaki.Mariaśmiałasięwówczaszniego,bojejniegryzły. –Wszystkokiedyśsiękończy–pomyślała,wpatrującsięwokno.Przedoczami miała migawki uciekającej natury, pozostającej w tyle. Mimowolnie przyszło przygnębienie.Tedwatygodnieminęłyszybko,zbytszybko. Czyczekająnanią?Tęsknią?Wątpię! Powrótdoszarejrzeczywistościnieuśmiechałsięjej.Obawiałasię,jakrodzice zareagują. Wracałazmieszanymiuczuciami,aleprzeszczęśliwa.Przeżyłachwile,którychnie zapomni,dokiedybędzieżyć. Marek czuł, że jego życie nabrało sensu. Jest zakochany po uszy wnajwspanialszejdziewczyniepodsłońcemidotegoterazjestjegonaprawdę,cała jegoitylkojego.Nasamąmyślodoznaniach,jakiezniąprzeżył,robiłomusięgorąco. W przedziale tym razem siedzieli wygodnie, nie było ścisku, tylko towarzystwo niezbytdobrane.Samistarsiludzie,narzekający,chrapiącyirozmawiającytylkootym, nacoktojestchoryinacoumrze.Noiprzebijalisięjeszczeilościąchorób,totalna masakra. Przyglądali się im, dziwnie uśmiechając. Pewnie było im żal ich młodego wieku. Próbowali nie zwracać na to uwagi. Przytuleni, często ucinali sobie drzemki, gdytylkobyłotomożliwe. – O Boże, mój tata! – oznajmiła z niepokojem Maria, wyglądając przez okno wpociągu. Byławyraźnieporuszona.Nieumawialisię.Owszem,mówiłamu,kiedywraca, ale nie spodziewała się, że po nią wyjedzie. Spanikowała, jak zawsze. Myślała, że wezmątaksówkęinajpierwpojadądoMarka,apotemonasamawrócidodomu. –Spokojnie,jazaczekam!–oznajmiłMarek,zdumionyjejzachowaniem. Obiecywałasobie,żejużniebędąsięukrywać.Zmroziłoją,niewiedziała,jaksię zachować.Izrobiłato,cozwykle. –Muszęichnatojakośprzygotować…–tłumaczyłasobie. Idopierowtedywyjawiimswojąsłodkątajemnicę. Antoni czekał cierpliwie na powrót córki. Przyjechał wcześniej. W tym czasie zjawił się już jeden pociąg z Zakopanego, ale jej w nim nie było. Teraz kolejny raz wypatrywał jej i był pewien, że musi w nim być. Stęsknił się za swoją córeńką. Postanowiłzrobićjejniespodziankę.Nadworcusilniewiało.Wieczórbyłchłodny,po południowejburzy,jakaprzeszłanadmiastem,oziębiłosię.Sporailośćosóbwyszła jużzpociągu,ajejnadalniebyło. MariaucałowałaMarkaipożegnałasięznim,obiecując,żezadzwoni. Jużtraciłnadzieję,kiedyujrzałjąwychodzącąposchodkachzpociągu. –Marysiu,tutaj!–krzyknąłzadowolonyAntoni. –Cześć,tatuś,cotytutajrobisz?!–zapytała,udając,żedopierogozauważyła. –Przyjechałempociebie,jakpodróż? –Wporządku,idziemy?–ponaglałago.Niechciała,byzauważyłwychodzącego zpociąguMarka. Znówdałaplamę. Cozniąjestnietak? Niepotrafidotrzymaćsłowanawetsobie. –Jestemtchórzem–pomyślaławduchu,idącdosamochodu. –Cocijest?–zapytał,gdywracali. Zauważył,żejestjakaśnieswoja. –Nic…nic…zmęczonajestem–tłumaczyłasię. Minęwprawdziemiałanietęgą,aleniezpowoduzmęczenia.Dobrzewiedziała, cojesttegopowodem. Wdomuczekalijużzkolacją.Zkuchnidobiegałyzapachy,jaknajejnosbyłoto spaghetti,najlepszedaniepodsłońcem,amamaumiałazrobićtakie,jaklubi.Krystyna przywitała się z córką trochę opieszale, ale zawsze. Nawet bezinteresowny iegoistycznybraciszekpowitałjąserdecznie.Przykolacjirozmawialijakzadawnych czasów.Wszyscybylidlasiebiemiliizuwagąsłuchalisiebienawzajem. Mariaopowiadała,jakbyłowgórach,baczącnasłowa,bysięniezdradzić,zkim chodziłanatewyprawy.Coprawdarazjejsięwymsknęło,aleszybkowytłumaczyła, żetozŁucją.Byłazadowolona,żesięniąinteresują. –Takpowinnobyćzawsze–myślała. Kołodziesiątejwyszładosiebiedopokoju.Przedpójściemspaćzerknęłajeszcze natelefon,dwanieodebranepołączeniaodMarka. –Aniechto…–powiedziała,złanasiebie,bowyciszyławcześniejkomórkę. Icisnęłatelefonnałóżko. –Cojanajlepszegowyprawiam? Nietakmiałobyć.MuszęporozmawiaćjutrozMarkiemiprzeprosićgo.Źlesię zachowałam na dworcu, teraz gryzło ją sumienie. Wszystko będzie ok. Na pewno, będzieok…–powtarzała,patrzącprzezokno. Na dworze się uspokoiło, wiatr przepędził chmury i nawet gwiazdy wyszły, a z oddali widać było księżyc, nadal w pełni, tylko dzisiaj już lekko pomarańczowy. Przedsnemostatnirazobiecałasobie,żedaradę,potrafi…izasnęła. Marek długo czekał na telefon, myślał, że się odezwie, ale nie doczekał się. Wyraźnie go to zasmuciło. W domu przyjęto go ciepło i z radością. Cały wieczór przesiedzieli wszyscy razem. Opowiadał im, jak było w górach. Że bardzo mu się podobawZakopanem,górskiklimatipanującetamzwyczaje,itradycje,noijedzenie przypadło mu do gustu. Wszyscy słuchali go z podziwem, jak opowiadał nie tylko owyprawach,aleioswojejdziewczynie.Określałjąwsamychsuperlatywach.Byli zdumieni. Marekubolewałtylkonadtym,dlaczegotaksięzachowała. Tymjednaksięniechwalił.Jesttymwszystkimjużtrochęznużony. Niechcenaniąnaciskać,aleileżmożna? Miał ogromną nadzieję, że będzie dobrze, bo nie wyobrażał sobie bez niej życia…Jużnie! NazajutrzranoMariawczesnymrankiemmusiałaiśćzrodzicamidokawiarni. – Urlop się skończył, więc teraz trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty – stwierdziłaKrystyna. DoMarkawysłałatylkosms-a,żeodezwiesiepopołudniu.Ruchwkawiarnibył niewielki, ale mimo to Krystyna z uporem kazała Marii pomagać. Dzień dłużył się wnieskończoność.Upałbyłniedozniesienia. Tegolatatochybanajgorętszyokres,atozawszesierpieńbyłnajcieplejszy. Maria stała oparta o parapet w kuchni i wyglądała przez okno. Ojca nie było, pojechałpotowar. –Jaktugorąco–złościłasię.Kiedyjejniebyło,zepsułsięwiatrakwiszącypod sufitem i teraz była tu sauna. Koszulka lepiła się jej do ciała, a szorty najchętniej by zdjęła. MyślałaoMarku,nicnieodpisał,czyżbysięobraził? Niechciaładoniegodzwonićzpracy.Jeszczektośmógłbypodsłuchać. Po całym gorącym, męczącym dniu wieczór przyniósł ukojenie. Zrobiło się przyjemnie.Letniwietrzyk,morskabryzasprawiły,żenareszciebyłoczymoddychać. Słońce chyliło się ku zachodowi i zachwycało swoim wyglądem. Jego promienie zatapiały się w morskiej głębinie i odbijały od lustra wody różnymi kolorami, od złotegopociemnobordowy. Wzdłuż plaży Marek spacerował ze swoją dziewczyną, trzymając ją za rękę. Niekończąca się plaża, gorący piasek, szum fal i letnia morska woda opłukiwała ich bosestopy. Maria po całym dzisiejszym dniu miała dość. Nogi ją bolały od stania za ladą inietylko,tobyłogorszeniżwędrówkapogórach.OsiedemnastejKrystynapozwoliła jejwyjść.Wtepędypobiegładodomu,podrodzezatelefonowaładoMarkaiumówili się na wieczór. Szybki prysznic, letnia niebieska sukienka z krótkim rękawem, wpośpiechupodlanekwiatynabalkonie,zmordowanegorącymsłońcem,nakarmienie zgłodniałego po całym dniu Filemona, kartka pozostawiona na kuchennym blacie zinformacją,żewychodziiniedługowróci,ijużbyłagotowadowyjścia.Trochęto trwało,aleudałosięitymrazemsięniespóźniła. Marek czekał koło molo i wyglądał Marii, kiedy się pojawi. Stęsknił się za nią imiałochotęjąprzytulić.Teżmazasobąciężkidzień.Dzisiajjegobraciawypłynęli w kolejny rejs. Bladym świtem wstał, by ich pożegnać i odprowadzić na przystań. Mglisty poranek, wielkie kutry rybackie, uwijający się rybacy i niezliczona ilość ptactwanadbrzeżnegotoobrazekporannegowypadunadzatokę. Jego oczekiwanie zotało wynagrodzone, gdy zobaczył Marię wśród innych spacerowiczówciągnącychnamolo.Szłacałarozpromieniona.Blondwłosyotulałyjej ramiona, a letnia sukienka ukazywała jej zgrabną sylwetkę i jeszcze ten cudowny uśmiech,gdygozobaczyła.Marekoddałbyzaniegowszystko. Patrzyła na niego i wyraźnie cieszyła się, że go widzi. Przytulił ją mocno do siebie i poczuł, że wszystkie złości i obrazy nic nie znaczą, gdy jest blisko. Zamknął oczyibyłwinnymświecie,lepszym,przyjemniejszym;toonaswojąosobąsprawiała, żetaksięczuje. Maria obejmowała go równie mocno. W myślach pojawił się obraz ostatniego, szaleńczego wieczora. Wspominała go z przyjemnością. Jego bliskość wynagrodziła całezmęczeniedniemdzisiejszym.Podałamuswojądłońipociągnęłazasobą.Zeszli na piaszczystą plażę. Gorący piasek masował im stopy, wprawiając ich ciała w cudowną rozkosz. Spoglądali na morze i ptaki krążące nad jego taflą. Usiadły wszystkie na wodzie i płynęły wraz z nią. Co chwilę nurkowały i wyławiały drobne rybki.Białemewynatlebłękitnegomorzawyglądałyjakbiałelilienaoczkuwodnym. Nagle zerwały się wraz z wiatrem, robiąc przy tym dużo krzyku, i poszybowały w niebo, jednym kluczem, jak na zawołanie. Skupiły się w jedno i okrążały plażę, zataczając koła, i znów dobijały do morskiej tafli, i tak na okrągło, bez ustanku, niestrudzenie. Nawetniespostrzegli,kiedydotarlinaskrajplażynawydmypodlasem.Drzewa szumiałyikołysałysięwtaktwiatru.Słońcejużdawnozaszło,anamorzupozostała czerwona łuna zatopionego kręgu. Zrobił się półmrok i plaża opustoszała. Z oddali słychać było tankowiec, który właśnie przepływał przez zatokę, wielki, dymiący igłośny.Usiedlinapiachupoddrzewami. – Nie jest ci zimno? – zapytał Marek, opierając się o konar drzewa przewróconegopewnieprzezwiatr. –Nie…–odpowiedziała. Rozłożyła się wygodnie na ciepłym piasku, a sukienka delikatnie powiewała jej na wietrze, odsłaniając smukłe kolana. Rozmowa się nie kleiła. Maria bała się poruszyć temat wczorajszego przyjazdu, a Marek też widać nie miał na to ochoty. Stwierdziła,żeskoroniejestnaniązły,żetakpostąpiła,topocopsućsobiehumor, lepiejcieszyćsięchwilą,wkońcuniestałosięnictakiego,cobymogłoichrozdzielić. –Chodźdomnie,czemusiedzisztakdaleko?–zapytałzdziwionyiwyciągnąłdo niejrękę. Nie czekała i za moment była przy nim. Spojrzała mu w głąb oczu, chciała dostrzecznanejejiskierkiwjegoźrenicach. –Są–pomyślałaiuśmiechnęłasię. Marekodebrałtojakzaproszenieinienamyślającsię,pocałowałją. Jego czułe usta rozpalały ją od środka. Poczuła podniecenie takie samo jak wgórach,kiedytostalisięjednością. Marek zaczął ją dotykać, przemierzając swoją dłonią jej ciało, a ona czuła, że płoniezmiłości.Całującjąwszyję,wyszeptałjejdoucha: –Pragnęcię,Marysiu! – A ja ciebie! – odpowiedziała i pozwoliła, by kontynuował to, co zaczął. Nie myśleli, chcieli przeżyć to jeszcze raz. Delikatnie położył ją na piasku i nachylił się nadnią,spoglądającnaniązgóry. –Jakaśtyśliczna!–powiedział.Zaczęlisięcałowaćcorazszybciejizachłanniej, tak że chwilami brakowało im tchu. Natarczywie i w pośpiechu rozbierali się nawzajem, aż pozostali całkiem nadzy. Marek spojrzał na jej ciało i zapragnął jej jeszczebardziej.Jegoprzyrodzenieniedawałomujużanichwilidonamysłu,pchało go w jej stronę i przyciągało niczym magnez. Leżeli na swoich ubraniach, ogarnięci falązmysłów.Podosłonąnocykochalisięszalenieiwręczbrutalnie,niezważającjuż tymrazemnaból.Daliupustswoimpragnieniominiezaspokojonejżądzy. Już po wszystkim długo leżeli nieprzytomni z wrażenia. Zapomnieli o bożym świecie.Otym,żejużpóźno,żeporawracać,żerodzicebędąsięonichmartwić.Nic, kompletnienicterazichnieobchodziło,próczsiebiesamych. Marek zapragnął się wykąpać, a Maria nie miała nic przeciwko. Słona woda obmywała ich nagie ciała po burzliwych chwilach. Skąpani w blasku gwiazd odbijających się od wody, pływali beztroscy i szczęśliwi. Figlowali, śmiali się, krzyczącnagłos,jakdobrzeimrazem,żesąwolni,żeświatnależydonichiżestawią czoła wszystkim i każdemu z osobna. Obejmując się, wyznawali sobie miłość i przyrzekali, że będą ze sobą na zawsze i o jeden dzień dłużej. Kompletnie stracili poczucieczasu,niezdającsobiesprawy,żedochodzipółnoc. Nocbyłatakaciepła,przyjemnaibeztroska.Mariachciała,bytachwilatrwała w nieskończoność. Igraszki wodne wykończyły ich na dobre, zmęczeni, zmordowani wodnymiekscesamipołożylisięnapiasku,okrywającsięubraniami.Wtuleniwsiebie ogrzewalinawzajemswojeciała,obsypującsięgorącymipocałunkami,któreniemiały końca. – Gdzie byłaś? Pytam się? – krzyczała Krystyna. Naskoczyła na córkę już wprzedpokoju. – Ja…, ja… – Zbita z tropu i nieprzygotowana na przesłuchanie Maria nie wiedziała,copowiedzieć. Nie myślała, że matka zaskoczy ją o tej porze. Była pewna, że jeszcze wszyscy śpią. Wiedziała tylko, że przesadzili. Zasnęli zatopieni w cieple swoich ciał, budząc sięnadranem.Zmarznięci,zdezorientowani,aleszczęśliwi. Poranek był boski. Świeże powietrze, śpiew ptaków, szum fal dobijających do brzeguiprzepięknywschódsłońca,noiukochanyobok,czegóżtrzebawięcej…Chyba tylkominyniezadowolonejmatkipopowrocie. –Cośmisięwydaje,żemusimypoważnieporozmawiać–ciągnęłaKrystyna.– Marszdoswojegopokoju–dodałaiwskazałarękąschody. Minęmiałaprzerażającą,niepanowałanadsobą.Marianigdywcześniejjejtakiej nie widziała. Przestraszyła się i pobiegła do siebie, nic nie mówiąc. Budzik stojący obokłóżkawskazywałgodzinęczwartątrzydzieści. – Rany boskie, ile godzin! No nic dziwnego, że się wściekła – pomyślała iroześmiałasię. Wbrewwszystkiemucieszyłasięztego,cojąspotkałoimiaławszystkogdzieś. –Tomojeżycieisamabędęonimdecydować–powiedziałastanowczosamado siebieiposzłapodprysznic,zmyćzsiebietonypiasku. Wykąpana,alenadalsenna,padłanałóżkojakdługaiwmigzasnęła. Marek dotarł do domu trochę później. Dom był zamkniety, ale chłopak miał na to sposób. Chował dodatkowy klucz pod donicę z jałowcem, tak na wszelki wypadek. Zaszedłdokuchniinapiłsięwodyzkranu,byłspragniony,aleodziwoniebyłgłodny. Poszedł do siebie, usiadł na skraju łóżka i zadumał się. Myślał o Marii i o tym, co wydarzyłosięprzedkilkomagodzinami.Uśmiechałsięsamdosiebie.Położyłsię,ale sennienadchodził. Wpokojubyłojasno.Miałniewielkiiskromnypokój,raptemczterynacztery,ale jak dla niego w sam raz. Jasne ściany powiększały go optycznie. Lubił w nim przebywać,tobyłjegoazyl,miałtuwszystko,swojądeskękreślarską,naktórejrobił projekty, osobne biurko do nauki i oczywiście niewielke pojedyncze łóżko. Zasnął dopierokołoszóstej. –Wstawaj,chybaniemaszzamiaruspaćdopołudnia?–oznajmiłaKrystyna,stojąc w drzwiach Marii pokoju. – Czekam na dole – dodała i zamknęła z hukiem za sobą drzwi. Wyraźnie nadal była zniesmaczona jej wczorajszym albo dzisiejszym powrotem dodomu. –No,toterazmisiędostanie!–pomyślaławduchu. Przeciągnęła się parę razy i zeskoczyła z łóżka, założyła na siebie szlafrok iwyszłanabalkon.Spojrzaławdal,nawzburzonemorze.Widaćponim,żedzieńnie zapowiadasiępogodnie.Wiatrrozdmuchałjejwłosyizrobiłosięjejzimno.Jużmiała wejść do środka, gdy kątem oka spojrzała w dół i dostrzegła Filemona wracającego zapewneteżznocnejwędrówki. –Noproszę,wdałsięwemnie!–uśmiechnęłasięizawołałakota. Niereagował,szedłospale.Napewnowygłodniałyizmęczony.Wygramoliłsię natarasiułożyłsięwkłębekpoddrzwiamidoogrodu. Myśli Marii krążyły teraz tylko wokół rozmowy z mamą, musi w końcu powiedzieć jej o Marku. Nie może tego odwlekać w nieskończoność. Męczy ją to itrapi.Niechceżyćwkłamstwie,itakjużzabrnęłazadaleko. Zastanawiałoją,dlaczegomamaotejporzejestwdomu. Czemuniejestwpracy? Szybko się przebrała i zbiegła na dół do kuchni. Krystyna siedziała za stołem ipiłakawę.Nawidokcórkijejtwarzspoważniała.Mariausiadłazastołeminalała sobieherbatyzdzbanka,upiłapółkubka. –Możeterazpowieszmi,gdziebyłaścałąnoc?–surowymgłosemzapytała. Patrzyłananiązgóry. –Przepraszam…–wymamrotałapodnosem. Siedziałanakrześlejakstruś,jakmyszpomiotłą,atakamiałabyćodważna. –Chcęwiedzieć,gdziebyłaśizkim?Rozumiesz? –ByłamuMagdy…–wyrwałosięjejnapoczekaniu. –Tak…?Todziwne…Dzwoniłamdoniejiniewidziałasięztobą–oznajmiłaze złością. –Ale… – Co ale… dlaczego kłamiesz? Nie tak cię wychowałam, ile ty masz lat dziewczyno?!–krzyczałacorazgłośniej. Mariaczuła,żewzbierawniejgniew,izdenerwowałasiętymisłowami. –Kłamię,boztobąinaczejsięnieda…–powiedziałazwyrzutem. –Ach,tak…topowiemci,żerozmawiałamwczorajzojcem,nieomieszkałamteż zatelefonowaćdociotkiCelinyiwszystkojużwiem–oznajmiłazdumąnatwarzy. Upiłałykkawyiczekała. –Cowiesz?–zakpiłaMaria. Byłacorazbardziejwzburzona. –Wiem,żenadalspotykaszsięztymchłopakiemibyliścierazemwZakopanem. Okłamałaśmnie!!! –Nieokłamałam,tylkoniepowiedziałamciprawdy–przełknęłaślinęipoczuła wsobiesiłędowalki–alboteraz,albonigdy.–ByłamzMarkiemprzezostatnirok i na urlopie też, nigdy z nim nie zerwałam ani nie zamierzam tego robić! Zrozum to wreszcie!–wykrzyczałajejprostowtwarz. Nagle poczuła ulgę, wydusiła z siebie to, co leżało jej na sercu od dawna. Odważyłasięinieżałuje. –Tysmarkulo,jakśmiesztakdomniemówić!–Matkapodniosłagłos,ażwłosy zjeżyłysięjejnagłowieiomaływłos,aniezaczęłabyichsobierwaćzezłości. Wymachiwałarękoma,krzyczała,żeMariajestkłamczuchą,wyrodnącórką,żenie możenaniąpatrzeć,żeniewie,wkogosięwdała!Itd…itd… Lawinasłówniemiałakońca. Mariasłuchałainiedowierzaławłasnymuszom,zacoonajejtaknienawidzi?! Mówi, że chce dla niej jak najlepiej, ale tak naprawdę chce dobrze tylko dla siebie!Chce,abycórkażyłapodjejdyktando,robiławszystkowedługjejwoli.Niktza nią nie przeżyje życia drugi raz. Maria jest inna, całkiem inna i nie jest jej wina, że matcewżyciucośniewyszło. – Skoro byłam i jestem ci, wam, kulą u nogi, to dlaczego mnie nie oddałaś…! Miałabyś wtedy życie takie, jakie sobie wymarzyłaś. Byłabyś szczęśliwa… Masz do mnie pretensje za swoje zmarnowane życie, za popełnione błędy! Trzeba było się postawićinasiłęrobićswoje,anieterazdzieciwinićzaporażkiżyciowe!–ciągnęła, ażbrakłojejtchu. Krystyna pierwszy raz w życiu zaniemówiła z wrażenia, wyglądała jak marmurowy posąg z zastygłą w grymasie zdziwienia miną. Nie wiedziała, co powiedzieć,tesłowawustachcórkizaskoczyłyją. Chwilęmilczała,aleniedługo. – To ja wszystko poświęciłam, by was wychować na ludzi, a wy mi tak odpłacacie!? – wykrzyczała swój żal. – Nie zmarnujesz sobie życia, tak jak ja!!! Rozumiesz? – ciągnęła nieprzerwanie. – Masz wszystko, czego inni mogą ci tylko pozazdrościć… –Atynie?–przerwałajejMaria.–Maszwspaniałydom,rodzinę,kochającego męża,biznes,więcococichodzi???Nierozumiem!–wykrzyczaławściekła,wstała zkrzesłaipodeszładookna,odwracającsiędomatkityłem. Niemogłajużnaniąpatrzeć,miaładość. –Towszystkojesttwojegotatusia,niemoje! –Cotymówisz?–odwróciłasięzaskoczonatym,cousłyszała. Chybasięprzesłyszała?Toznaczy,żeichmałżeństwototylkofikcja?Aonaijej rodzeństwosąjejczęścią? –Zawszerobiłamtak,jaktwójojciecchciał…Wszystko! –Itomojawina?–zdziwiłasięMaria. –Nie,ale… –Aleco?Bonicztegoniepojmuję?Skorobyłociźle,czemunieodeszłaś?Tylko wieczne kłótnie i pretensje! Czy ty nigdy nie byłaś szczęśliwa z ojcem, z nami? – zapytałazdruzgotana. –Byłam,oczywiście,żebyłam,mimotego,żepoświęciłamsięrodzinie,byłam. Ale twój ojciec mnie zranił i chociaż starałam się mu wybaczyć, to nigdy nie zapomniałaminaszemałżeństwojużnigdyniewyglądałotak,jakdawniej…–Wjej głosiesłychaćbyłorozpacz,podparłarękomagłowę. –Cooncizrobił?–zapytałazaskoczonaizaniepokojona. – Twój ukochany tatuś mnie zdradzał, podczas gdy ja zajmowałam się domem idziećmi.Ciebiejeszczenaświecieniebyło,gdychciałamodejść.Błagałmnie,bym tegonierobiła,przepraszał…Musiałamwtedywyjechaći…–Głosjejsięurwał. –Ico?No,mów!–ponaglałaMaria. – Uległam… bo… dowiedziałam się, że jestem z tobą w ciąży, i nie miałam wyjścia!–mówiłazbólem. Do Marii nie docierało to, co do niej mówi. Była pewna, że matka kłamie, że zmyśla, by obarczyć winą ojca, ale w jej oczach pojawiły się łzy i naprawdę się wzruszyła.Nigdywcześniejniewidziałajejtakiej,niemiałapojęcia,żebyłojejtak ciężko. Dlaczegodowiadujesięotymdopieroteraz?Dlaczegoprzedniątoukrywali? Terazzrozumiała,żetoonastanęłajejnaprzeszkodzie,przezniąkisiłasięwtym związku.Todlategocałyczaswyładowywujesięnaniej…zaniego…?! Cośjejwtymcałymzeznaniuniepasowało.Podskórnie,intuicyjniewyczuwała, żematkaniemówijejwszystkiego,alebyłatakprzejęta,żeniedrążyłatematu. –Czemujanicotymniewiem?–pytała. – A skąd masz wiedzieć? Żyjesz w świecie fantazji, że wszystko jest piękne iwspaniałe,atakniejest!!! – To nieprawda! – Oburzyła się. – Chcę żyć po swojemu i nawet jeśli będę popełniać w życiu jakieś błędy, to będą to moje błędy, nie twoje! – próbowała jej tłumaczyć. – Zawsze wszystko miałaś, myślisz, że co on może ci dać? – zdenerwowała się ponownie.–Wszyscyfacecisątacysami!–dodała. – W życiu można do czegoś dojść! Jak możesz już teraz wiedzieć, że on jest ibędzienikim?–Nieznaszgo… – Wystarczy mi, że wiem, z jakiej rodziny się wywodzi. Rodziny biedaków. – Chceszklepaćbiedęcałeżycie?–Spojrzałananiązpolitowaniem. –Anawetjeśli,toco?–rzuciłaironicznie. –Tychybaniewiesz,comówisz?!Jakniewiadomonacoprzeznaczyćostatnie pieniądze, czy na chleb, czy zapłacić rachunki? Wiem, co mówię! Napatrzyłam się przez całe życie, jak rodzice ledwo co wiązali koniec z końcem i ty chcesz takiego życia?–ciągnęładalejKrystyna.–Niepozwolęnato!!!Cobyludziepowiedzieli?– wydukała. – Co mnie obchodzą ludzie? I dlaczego nigdy nie opowiadałaś mi o dziadkach, choćtylerazycięprosiłam?Iuważasz,żemającpieniądze,maszlepszeżycieniżtwoi rodzice?–zapytała. – Powiedziałam i zdania nie zmienię! Nie będziesz się więcej z tym chłystkiem spotykać,niebędziemyzojcemwasutrzymywać!–zagroziła. –Cotymówisz,jakichnas?Skończymyszkołęipójdziemynastudia…awogóle tozachowujeszsię,jakbymmiałapopełnićmezalians.Nieżyjemywśredniowieczu! –Nierozumiesz?–przerwałajej.–Nieczekacięznimżadnaprzyszłość!Bedzie rybakiemjakjegoojciecibracia,chceszskończyćjakjegomatka? Odetchnęłagłębokoipokiwałagłowązniechęcią. – A skąd wiesz, że jest im źle? Że nie są szczęśliwi? A powiem ci, że są, i to bardzo!Niewidziałamjeszczebardziejkochającychsięludzi,mimoprzeciwnościlosu wspierają się i radzą sobie, wychowali wspaniałych synów i teraz oni się nimi opiekują. To jest prawdziwe poświęcenie, a nie całe życie wyrzuty! – odpyskowała iznerwówzaczęłaprzechadzaćsiępokuchni. W brzuchu jej burczało z głodu, ale nic by teraz nie przełknęła, miała bardziej ochotęzwrócić,byłojejniedobrze. – Nie bedziesz mi tu prawić morałów! Dosyć tego! Wczoraj rozmawiałam z ojcem i albo zakończysz tę miłostkę, albo idziesz do nowej szkoły! – postawiła suroweultimatum. –Co?–Mariakrzyknęłazprzerażenia. –To,cosłyszysz! –Niezrobiszmitego!Gdybyśtylkochciałagopoznać,nawetniewiesz,jakion jest! Mariawysuwałaostatniepozytywneargumenty,abytylkouchronićsięodtego,co dlaniejzaplanowali. – Nie interesuje mnie to! Powiedziałam, nie będziesz spotykać się z tym biedakiem,przecieżontylkonatoliczy,bywkraśćsiędobogatejrodziny!–ciągnęła zpogardą. –Nieprawda!–zawołaławrozpaczyMaria.–Ontakiniejest!!!–Broniłago,jak mogła.–Maambicję,chcebyćarchitektem. –Tak,ciekawezacopójdzienastudia?–zakpiłamatkaidolałasobieponownie kawy,aręcecałejejsiętrzęsły. –Dostaniestypendium,napewno… – Koniec, kropka, postanowione! – przerwała jej, nie chciała już dłużej tego słuchać,botoonamiałarację,jakzawsze.–Wybieraj:albozakończysztęznajomość, albo wyjeżdżasz w góry do ciotki Celiny. W Zakopanem jest bardzo dobre liceum plastyczne,tamzapomniszotym,jakmutam…mniejszaztym,izobaczysz,ktomiał rację! Zapomni o tobie, prędzej niż myślisz. To dla twojego dobra, zrozum! – tłumaczyła. – Jak możesz mi to robić? Nie dajesz mi szansy, nie dajesz nam szansy być szczęśliwymi,toniesprawiedliwe!–wykrzyczałacałaroztrzęsiona. –Kiedyśmipodziękujesz! –Zaco?Zato,żezniszczyłaśmiżycie!? –Nieprzesadzaj!–zmarszczyłabrwi.–Przejdzieci! – Sama nie wierzysz w to, co mówisz… – odpowiedziała ledwo słyszalnym głosemirozpłakałasię. –Uspokójsięinieróbscen,słyszysz?!–uciszałająKrystyna. – Czy ty nie rozumiesz, że ja go kocham?! Kocham go!!! To nie jest jakaś tam przelotnamiłostka,jaktookreśliłaś!Onjestdlamniecałymświatem!–mówiłaprzez łzy. – Tylko ci się tak wydaje… – mówiła matka, niewzruszona jej płaczem. – Spotkasz jeszcze wielu zamożniejszych i bardziej pasujących do ciebie chłopców, zobaczysz!–Byłapewnatego,comówi. Marianiewytrzymała,głowajejpękałaimiaładośćtejrozmowy.Przetarłaoczy, ostatnirazspojrzałanamatkęipowiedziała: – Nienawidzę cię, rozumiesz!? Nienawidzę!!! – wykrzyczała jej prosto w twarz iwybiegłazkuchnizhukiem,potykającsięnaschodach.Pobiegładoswojegopokoju. Zamknęła się na cztery spusty. Leżała na łóżku, rycząc jak bóbr. Słyszała, jak Krystynapochwiliwyszłazdomu.Nabudzikudochodziładwunasta.Zaoknemzrobiło sięciemnoizbierałosięnadeszcz.Całydzieńprzepłakała,byłazałamana.Komórka jejdzwoniłakilkarazy,aleniebyławstanieodebraćtelefonu. Comiałabymupowiedzieć? –„Tokoniec,bomoirodzicetoludziebezserca”. Miała mętlik w głowie. Była zrozpaczona. Kątem oka widziała, że na dworze szaleje burza. Nic a nic ją to nie obchodziło, nie robiło na niej żadnego wrażenia, chociażpaniczniebałasięburz.Światzawaliłsięjejwjednejchwili,anasamąmyśl, żebędziemusiałapowiedziećotymMarkowi,robiłosięjejmdło. – Boże, za jakie grzechy?!!! Za jakie grzechy? – powtarzała w kółko. Po kilku godzinachbyłacałkiemwyczerpanaizasnęła. Wieczórnadszedłszybko.Kołoszóstejwstałazłóżka.Wszystkojąbolało,głowa, plecy,ręce,anajbardziejserce. Zastanawiałasię,czyabymożesięjejtośniło.Spojrzaławlustro,któredosadnie odpowiedziałojejnapytanie.Podkrążone,zapuchnięteoczy,całeczerwoneodpłaczu, sugerowały, że to nie był sen, a surowa rzeczywistość. Do głowy przyszła jej myśl oucieczcerazemzMarkiem.Tylkodokąd?Izacobędążyć?Aszkoła?Cozrobią?Jak mutopowiedzieć? – Złamię mu tym serce! A może się wyliże? Co ja bredzę? – Popukała się po głowie.–Amożeudawać,żeznimzerwałamipozwoląmituzostać? Bezsensu.Tokoniec…Mojeżyciejestskończone!!! Wyjrzała przez okno. Zza chmur wyzierało niepozorne słońce. Nie dla niej, dla niejzaszłojużnazawsze.Poburzyniebyłojużśladu.Zaciągnęłazasłony.Wpokoju pociemniało. Towszystkoniemasensu! Jużnicnigdyniebędzietakiejakdawniej,takiejakchciała…Jakchcieli… Przemogła się i zadzwoniła do Marka. Kiedy usłyszała jego głos w słuchawce, omałocosięnieporyczała,poprosiłagoospotkanie. Marekucieszyłsię,żewkońcudoniegooddzwoniła. Martwił się przez cały dzień, czemu się nie odzywa. Miał nadzieję, że nie stało sięniczłego. W domu panował spokój. Poranna kłótnia była już tylko złym wspomnieniem. Była sama. Zeszła do kuchni, nalała sobie wody z dzbanka i wypiła duszkiem całą szklankę,byłaspragniona.Padałazgłodu,wgłowiesięjejkręciło,awdomujakna złość nie było niczego do jedzenia. Chwyciła suchą bułkę i zjadła parę kęsów. Zarzuciłasweterekiwyszłazdomu. Marekczekałnaniąnaplaży,tamgdziezwykle.Uśmiechnąłsię,kiedyjąujrzał. Wyglądałaśliczniewzielonejsukience,zpotarganymiprzezwiatrwłosami;dlaniego zawszebyłapiękna. –Cosięstało?–zapytałzmartwiony. Oczymiałapodpuchnięte.Natychmiastskojarzył,żemusiałapłakać. –Lepiejniepytaj!–odparła. Tonjejgłosuniesugerowałniczegodobrego. –Dlaczego? Nicnieodpowiedziała,usiadłanapiaskuispuściłagłowę. Marekusiadłobokiczekał,ażcośpowie. Niestety,siedziałasmutnaiczymśprzerażona,aonniemiałpojęcia,dlaczegojest wtakimstanie. –ProszęcięMarysiu,powiedzcoś.–Niewytrzymałiwziąłjązarękę. Mariapoczułaciepłydotykjegodłoniiautomatyczniedooczunapłynęłyjejłzy, rozpłakałasię.Zakryłarękąusta,boniemogłasobieztymporadzić. Marekwystraszyłsięnienażarty.Objąłjąramieniem,aonaprzylgnęładoniego ichlipałapodnosem. –Uspokójsię,proszę,ipowiedz,cosięstało.Czypokłóciłaśsięzmamą? Pokiwałatylkogłowątwierdząco.Niebyławstaniemówić,wgardleugrzęzłajej gula. –Takmyślałem!–odrzekłisampokiwałgłową. –Toznaczy,żepowiedziałaśjejonas?–pytałdalej. Ponowniekiwnęłagłową.Caładygotała. –Zimnoci? –Toniezzimna…–wyszeptała.–Niepozwalająmisięztobąspotykać–słowa ledwoprzeszłyjejprzezgardło. Teraz on zaniemówił. Wiedział, czuł, że kiedyś to nastąpi. To oznaczało tylko jedno… Teraz,kiedysąsobiebliżsiniżkiedykolwiekbyli,maodejść? Toniemożebyćprawdą! Niezgadzasię! Poczuł, że traci grunt pod nogami i nie miał pojęcia, co powiedzieć, jak się zachować. Miałpoprostuodtakwstaćiodejść?Niepotrafi,nieumie,niechce… –Dlaczegonicniemówisz?–zapytała,widzącwjegooczachstrach. –Przecieżwiesz! –Niewiem,powiedzmi–ponaglałago. –Wiedziałem,żetakbędzie.–Popatrzyłnaniątakjakośsmutno,zwyrzutem.– Atynie?–zadrwił. –Jakto,wiedziałeś?!–zapytałazdumionajegosłowami. –Acobyło,gdybyłemuciebie?Jakzostałempotraktowany,jużniepamiętasz? –Pamiętam,pamiętam–przerwałamu. –Jużwtedywywnioskowałem,żekiedyśzabrniemyzadalekoi… –Ico?Iterazżałujesz? Zasmuciłasię. –Nietomiałemnamyśli. –Aco? –To,żeterazbędzienamciężej…Nierozumiesz? –Rozumiem,ale…gdybycofnąćczas,postąpiłabymtaksamo.Chciałaminadal chcęztobąbyć!–mówiłaszczerze. – Ja też i… Nawet jeśli przeczuwałem, że to nadejdzie, to i tak nie żałuję! Żałowałbym,gdybymniespróbował…–tłumaczyłsię. –Icoteraz? Spoważniał. –Niewiem!Aleniepowiedziałamcinajważniejszego.Prawdopodobniewyjadę, zmienięszkołę… –Jakto? –Atakto.MatkachcemnieprzenieśćdoliceumwZakopanem. – Co?! – oburzył się. – Niemożliwe! Jak oni mogą… przecież jesteś już pełnoletnia! –Nieznaszmojejmatki.Jakonasięnacośuprze,toniemazmiłuj! –Niewierzę!–podrapałsiępogłowie. Nadworzepociemniało.Wiatrsięwzmógł.Kompletnietegoniezauważyli,byli skoncentrowaninasobiedotegostopnia,żeniestrasznybyłimwiatr,zimnoczymrok. Plażabyłapuściuteńka.Konarydrzewuginałysiępodnaporemwiatru.Zrejsuwracały kutry rybackie po całodniowym połowie. Niezliczona ilość ptaków już ich witała, zataczającwpowietrzukoła. –Wiem,tostraszne…–westchnęła.–Alenicnatonieporadzę. –Niemożeszsięimprzeciwstawić?–wyrwałomusięniespodziewanie. –Mogę,alecotoda?Itakzrobią,cobędąchcieli…,przecieżnieucieknęzdomu. –Notak!–przyznałjejrację. –Nienawidzęichzato! –Niemówtak…–poprosił. –Dlaczego?–rozzłościłasię. –Bototwoirodzice,chcądlaciebiejaknajlepiej. –Cotymówisz?Chybasamwtoniewierzysz?!–zdziwiłasię. –Ajednak!–przytaknął. –Nierozumiem…Stajeszpoichstronie? –Nie…tylko. –Tylkoco?–oburzyłasię. –Chciałempowiedziećci,żenaichmiejscupewniemiałbympodobnydylemat. –Jakiznówdylemat?! –Nierozumiesz,żechcądlaciebiekogośinnego,ajużnapewnoniewtejchwili, maszdopieroosiemnaścielat!Jeszczeszkołynieskończyłaś,bojąsię!–wyjaśnił. –Myślisz? –Jatowiem! –Jaksobieztymporadzimy? Spojrzałananiego. –Jakośwytrzymamy,przecieżbedzieszprzyjeżdżać? –Nochybatak?! Iwtuliłasięwjegoramiona. Długosiedzieliwmilczeniu.Mariabyłabezradna,jejświatległwgruzach.Dla niejtoniebedzietylkorozłąka.Czekająnowaszkoła,nowemiejsce,nowiznajomi… Lubiswojąszkołę. –Dlaczegoonimitorobią?–zastanawiałasię. –Muszęjużiść,późnosięzrobiło,aniechcęznówdostaćochrzanuodmamy– powiedziała,choćchciałaczegoinnego.Najlepiejzostałabytuzniminiewracałado domujużnigdy. –Jateżmuszęiść. Wstalizpiaskuipożegnalisięczule,obiecując,żezobacząsięniebawem. Marek wracał do domu przygnębiony. Miał totalnego doła. Nie był na to przygotowany. Itoteraz,kiedybylizesobątakblisko,bliżejniżkiedykolwiek. – Jak ja to wytrzymam? – powtarzał w myślach. – Masz ci los. Całe życie pod górkę! Szlag by to trafił! – przeklinał w duchu. Spieszył się, bo obiecał mamie, że wrócinakolację. –Cocijest,jesteśchora?–zapytałzdziwionyjejminąFranek. –Nie,aledziękizatroskę!–odparłaMaria,bujającsięwfotelu. Byłazaskoczona,żeośmieliłsięzareagować,widzącjąwzłymnastroju.Wrócił z pracy wcześniej i był głodny. Też był zdziwiony, że przesiaduje w domu, a nie pomagarodzicomwkawiarni. Słońce przypiekało mocno jak na czwartą po południu. Znów powróciły upały. Mariabujałasięwswoimwiklinowymfotelu,arozłożonyparasoldawałjejskrawek cienia.Odkilkudnichodziłajakstruta.Niemiałaochotychodzićdo„Muszelki”,choć mama nalegała. Udawała chorą. Za tydzień wyjeżdża do ciotki. Rodzice załatwili wszystkie formalności związane z przyjęciem do nowej szkoły, a z mieszkaniem u wujostwa nie było najmniejszego problemu. Najbardziej ucieszyła się Łucja, choć nierozumiałapowodu,dlaktóregoMariamusiałazmieniaćszkołę. Mariawielokrotniepróbowałaporozmawiaćzojcem,nadaremnie.Corazwięcej iczęściejpopijał,awstanienietrzeźwymniemożnabyłosięznimdogadać.Raztylko wysilił się i powiedział, że zmiana klimatu dobrze córce zrobi, zupełnie jak gdyby rozchodziłosiętuojejzdrowie.Wzburzyłyjąjegosłowa. Więcej nie wracali do tematu. Widać, było mu to na rękę. Straciła do niego wszelkiezaufanie.Toniebyłjużtensamczłowiek,cokiedyś.Niezauważyła,jakprzez ostatni rok się zmienił. Fakt faktem miał już koło sześćdziesiątki i stał się nerwowy, posiwiał, do tego zrobił się wybuchowy i Maria bała mu się cokolwiek powiedzieć. Zawsze miała w nim wsparcie. Niegdyś pełen wigoru, optymizmu, pogody ducha, troskliwy, zabiegał o nią, o jej plany, marzenia, potrzeby. A teraz było mu wszystko jedno, co się z nią stanie. Umywał ręce, nie mogła już na niego liczyć. Straciła wsparcie, które do tej pory w nim miała. Poczucie bezpieczeństwa rozsypało się jak domek z kart, pozostały zgliszcza i smak porażki… Dlatego Maria najbardziej ze wszystkiegochciałazniknąć… Właściwie stało się tak na jej własne życzenie. Doszła do takiego przekonania, gdy wiele razy chciał z nią porozmawiać, a ona unikała go, bo wydawało się jej, że teraz,gdymachłopaka,torozmowazojcemniejestjejjużtakpotrzebnajakkiedyś. Miałateraznowegopowiernika,adwóchniepotrzebowała. To Markowi żaliła się ze swoich problemów, kłopotów w szkole, zmartwień iwogóle.Iterazmiałazaswoje.Ponositegokonsekwencje. TaksamobyłozMarkiem.Możegdybyprzyznałasięwcześniej? Możebyłobyjejłatwiej,uniknęłabyzmianyszkoły,bowśrodkurokuszkolnego niktsięprzecieżnieprzenosi.Wszystkietemyślidręczyłyjąprzezcałyczas,niemogła sobieznimiporadzić. WidziałasięzMarkiemparęrazy.Niebyłytojednakudanespotkania.Każdygest, każdesłowoprzychodziłoimztrudem.Wświadomościmieliperspektywędłuższego rozstaniaitego,jaksobieztymporadzą.Każdeprzeżywałotonaswójsposób. Czy ich nastoletnia, młodzieńcza miłość, tak świeża, niczym nieskalana jest wstanieprzetrwać? Wmawialisobie,żetak,żewszystkobędzieok,żedadząradę.Tedwalataszybko miną, skończą szkołę, pójdą na studia, może na tę samą uczelnię. Jednak tych niewiadomychbyłozbytwiele.Pozostawałajedynienadzieja… Spragniona poszła do kuchni napić się czegokolwiek. Franek siedział za stołem iwsuwałodgrzanyobiad. –Marniewyglądasz…–wycedziłprzezzęby. –Itakteżsięczuję…–odpowiedziałazesmutkiemnatwarzy.Podeszładostołu inalałasobiekompotuowocowego,którywcześniejzrobiła. UsiadłanaprzeciwFrankaiprzyglądałasię,jakzapetytemzjadapokoleikawałki mięsaiodsmażaneziemniaki,mlaszczącprzytymniemiłosiernie. – Ja bym na twoim miejscu nie dał tak łatwo za wygraną – powiedział, nie przerywającsobieposiłku. –Tak?Acowedługciebienibymamzrobić?!–odburknęłamu. –Postawićsię,udawaćirobićswoje. Kończyłjeść. –Udawałamprzezostatnirok…icomitodało?!Itakwyszłonajaw.Przecież wiesz,żeprosiłam,błagałam,alemamabyłabezwzględna.Bezmojejzgodywypisała mniezeszkołyiwysłałapapierydociotki. –Żeteżciociazgodziłasię,tegonierozumiem? –Aktowie,czegojejnaopowiadała?–żalącsię,ciągnęładalej.–Tydałbyśradę takudawać?–zapytała. – Cały czas to robię! – wymamrotał niespodziewanie pod nosem. Sam się zastanawiając,dlaczego. –Copowiedziałeś? –Nic…nic…–rzuciłkrótko. –Dobrzesłyszałam,maszcośdoukrycia? Franekniewiedział,gdziepodziaćoczy.Zapomniałsięizagryzałterazwargę,tak byłzmieszany. Patrzyła na niego i dziwiła się, że w ogóle z nią ot tak rozmawia. Wsześniej niezbytsięniąinteresował,niemówiącjużoszczerejrozmowie. Czyżbysięzmartwił,żewyjeżdża? Amożeboisię,żerodzicecałąswojąuwagęskupiąteraznanim? Przedewszystkimmama.Krystynamusiałazawszemiećkozłaofiarnego,awtym przypadkupozostanietylkoonnapoluwalki.Pewnietomuniewsmak.Niemartwiła siętym.Bardziejinteresowałoją,cotakiegobraciszekmadoukrycia. –Przesłyszałaśsię… –Nieudawaj,mów!–ponaglałagozniecierpliwiona. Wyglądałosowiale,trochęnazmęczonego,alebyłzadbany,tomusiałaprzyznać. Wogólemiałaprzystojnegobrata.Dziewczynynapewnosięzanimoglądały. Szatyn,zdłuższymiwłosami,zaczesanymialboulizanyminabok,niczegosobie. Tylkonigdygojeszczezżadnąniewidziała,nawetnamieście. –Dajmispokój!–naburmuszyłsięinalałsobiekompotu. Przez okno zaglądało słońce. Dotarło już do zachodniego okna i jego promienie wlewałysiędośrodka,padającnastół,przyktórymsiedzieli. –Aletyjesteś!Tojaztobąotwarcieoswoichsprawach,atyco?–Walsię!– krzyknęłaordynarnieichciaławstaćodstołu,kiedywycedził: –Itakniezrozumiesz! –Czegoniezrozumiem?Niedajeszmiszansy! Zapomniała na chwilę o swoich problemach, zajęła się w tej chwili sprawą dociekaniatajemnicyswojegobraciszka.Nieodpuszczałamu,ciągnęłagozajęzyk. Skołowany i niezdecydowany, czy jego długo skrywana tajemnica może ujrzeć światłodzienne,bałsię.Dotejporyudawałomusię,przyzwyczaiłsię,żeniktsięnim nieinteresuje,niewtrącawjegożycie,nieprześwietla.Ibyłomuztymdobrze.Ateraz miałbytowszystkozaprzepaścić.Latastarań,zmagańzsamymsobą!Dusiłtowsobie odtylulat,ażdziw,żesięjeszczeniepokapowali,niedostrzegli,żejestinny,żema swójświat,doktóregoniedopuszczawszystkich. – Czemu taki jesteś? Nigdy ze mną nie rozmawiasz, a ja już nie jestem małą dziewczynką!–tłumaczyła. –Zauważyłem–pokiwałgłową. Niemiałpojęcia,jakzacząć.Przełknąłślinę. Najbardziejobawiałsię,żebędązniegoszydzić,wyśmiewać,żepostąpiąznim podobnie jak z Marią. Że wejdą w jego życie z buciorami i będą próbowali go ustawiaćimówićmu,jakmażyć,postępować.Najbardziejbałsię,żeprzepadnieto, cozbudował,iżezostaniezniczym,albo–cogorsza–gowydziedziczą.Choćtymto jednaknajmniejsięprzejmował.Wiedział,żerodziceliczą,żetoonprzejmiekiedyś rodzinnybiznes,choćniktnigdyniezapytał,czygotointeresuje. Czychciałbysiętymzająć? Ma inne poglądy na życie, inny punkt widzenia, nie chwali się tym, dlatego nikt niemamunicdozarzucenia. Maria inaczej niż on podchodziła do tych spraw. Potrafiła się postawić, choć nieudolnie,aczkolwiekrobiłato,stawiałaczołoproblemom,broniłaswoichideałów. Aon? Nikomusięniezwierzał,niedzieliłsięproblemami. Amożenadszedłczas,bytozmienić?Bysięwypłakaćnaczyimśramieniu?! –Nacotyczekasz?–zapytałazdziwiona. Nadalniewydusiłzsiebiesłowa. –Idę!–rzekłaznecierpliwionadogranicwytrzymałościiwstałaodstołu. –Zaczekaj!–poprosił. Niechciał,bysobieposzła.Byłgotowy.Skorozabrnąłjużtakdaleko,toniemoże sięterazwycofać.Ktowie,czymiałbyjeszczedrugątakąokazję,bywyznaćprawdę? Usiadła. Spojrzałnaniąipowiedziałprostozmostu: –Myślisz,żetotakieprosteprzyznaćsię,żejestsięgejem. Słowa same popłynęły mu z ust, z taką lekkością, a jednocześnie z pokorą wgłosie. –Co?!–Ażotworzyłaustazezdziwienia. –To,cosłyszałaś… Już się nie bał, czuł ulgę, ale też skrępowanie, bo nie wiedział, jak Maria zareaguje. –Toznaczy…Notegotosięniespodziewałam!–palnęła. –Wiedziałem,żeniezrozumiesz! Spuściłwzrok. –Niepowiedziałam,żenierozumiem… Franek zapatrzył się w okno. Było mu wszystko jedno, czy go rozumie, czy nie. Sam nie wiedział, dlaczego wyznał jej prawdę. Może dlatego, że usilnie i z uporem nalegała?Wiedziałjedno,żejaktosięwyda,maprzechlapane. MariazniedowierzaniemiwlekkimszokuspoglądałanaFranka.Terazwydałjej się na miejscu. Jest inny, zawsze był, wcześniej nie przywiązywała do tego wagi. Wtymmomenciedotarłodoniej,jakbardzosięmyliła,jakoceniałagopopozorach. –Wiesz,cieszęsię,żejesteśzemnąszczery!–powiedziaławyraźnieigłośno. –Icoztego?Jużpomnie–wydusił. –Dlaczegotakmówisz?Janiemamnicprzeciwkotwojejorientacji,skorojestci ztymdobrzeijesteśszczęśliwy,tominicdotego. –Niemożliwe,takiesłowaztwoichust…–powiedziałzaskoczony.–Zmądrzałaś ostatnioiwydoroślałaś.Nawetniezauważyłemkiedy. –Nowidzisz,braciszku! Uśmiechnęłasię. –Powinniśmysobiepomagać,aniebyćprzeciwkosobie… –Tylkopamiętaj. –Wiem,wiem…–przerwałamu.–Niewygadam,nieobawiajsię. –Dzięki,siostra! Wstał,wziąłzesobątalerz,odniósłdozlewuiwychodzączkuchni,uśmiechnął siędoniejjaknigdydotąd. Mariapierwszyrazwżyciupoczuła,żemabrata.Byłazniegodumna. – Kto by się spodziewał? – powiedziała sama do siebie. Siedziała za stołem idumała. Naglejakbumerangpowróciłamyślowyjeździeiznówposmutniała.Zaparędni wyjeżdża na drugi koniec Polski. Jej życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, całkowicie.Nowaszkoła,nowiznajomi.Acozestarymi? Fakttendobiłjąostatecznie.Marek,jaknazłość,nieodzywałsię.Czyżbyomnie zapomniał? Przed wyjazdem musiała zobaczyć się jeszcze z Magdą, to było dla niej oczywiste. Nazajutrz, koło południa, zadzwoniła do Marka i umówili się na wieczór. Krystyna nie protestowała przeciwko jej wyjściom, wiedząc, że córka wkrótce wyjeżdża. Według niej i tak to już nie miało żadnego znaczenia, czy Maria się z nim jeszczezobaczy,czynie. Odtamtejporynierozmawiałyzesobą.Mariachciaławtensposóbudowodnić jej, jak bardzo ją krzywdzi. Co nie znaczyło, że Krystyna miała wobec niej jakieś skrupuły.Coto,tonie!Zojcemzamieniałatylkozdawkowezdania,żebyniebyło,że się obraziła. I tak wiedziała, że myśli podobnie jak mama, tylko się do tego nie przyznaje.Zasłaniałsięnią,bylebytylkotegonieokazać. Późnympopołudniembyławumówionymmiejscunaplaży.Czekałanaswojego chłopaka, który jeszcze nim był. Usiadła na ciepłym piasku i powtarzała w myślach słowa,którezamierzamupowiedzieć.Trudnojejbyłosięskoncentrować.Nadmorzem panowałstosunkowodużyruch,gdyżdlawieluosóbulubionąporąbieganiapoplaży z pupilami był właśnie wieczór. Donośne szczekanie i nawoływania o aport przeszkadzały jej. Nie mogła zebrać myśli. Wiatr poczynał sobie zuchwale z jej włosami. Denerwowało ją to. Była jednym kłębkiem nerwów. Dziś ostatni raz widzi się z Markiem, była zdołowana. Patrzyła na morze, na przypływające i odpływające fale.Będziejejtegobrakować,tegowidoku,tegomiejsca…domu… –Cześć,Marysiu! Obejrzałasięwystraszona. – Cześć – odpowiedziała zaskoczona jego słowami. Zapatrzona w dal, w ogóle niezauważyła,kiedydoniejpodszedł.Usiadłobok,takiśliczny,pachnący.Jejzmysły szalały. Nie mogła mu się oprzeć, chciała się do niego przytulić, pocałować. Te ostatniechwilerozłąkitodlaniejprawdziwagehenna. Marekcałądrogęzastanawiałsię,cobędziedalej.Jaksobieporadzi?Niechciał, bywyjeżdżała.Niewyobrażałsobie,żeniebędąmoglisięspotykać… Objął ją ramieniem i poczuł jej ciepło. Przez głowę przeleciała mu myśl, że to ostatni raz, że Maria jutro wyjeżdża. W sercu czuł smutek, ale nie okazywał tego. Próbowałukryćtoprzednią,bynieczułasięjeszczegorzej. –Nicniemówisz?–Spojrzałnanią. Wyglądałanaprzygnębioną. –Jakjasobieporadzębezciebie?!–odpowiedziałapytaniem. –Niemartwsię,daszradę,damyradę. –Mówiszpoważnie? Twarzjejmomentalniepojaśniała. –Oczywiście,żetak.Zobaczysz,wszystkobędzieok. Marekmówiłjedno,amyślałdrugie. Nadnimifruwałymewy,zataczałykręgi,skrzeczącwniebogłosy.Ucieszyłasięna tesłowaiprzytuliładoniego,całującgowpoliczek. Zachodzące słońce odbijało się na ich twarzach, a jego promienie zatapiały się wzłocistychwłosachMarii,tworzącmajestatycznąpoświatę. Marekprzyglądałsięjejijużzaniątęsknił.Jesttakblisko,ajużtakdaleko.Ten ostatniwieczórnaplażybyłniezapomniany.Nieliczyłosięnic…nikt.Tylkotuiteraz, inieubłagalniemijającegodziny. –Boże,cojaturobię?!Cojanajlepszegowyprawiam?Chcęzniknąć,teraz,zaraz, natychmiast!!! Zamknęłaoczyizadręczałasięmyślami,apytaniasamesięnasuwały.Oczywiście nieznałananieodpowiedzi. Pociąg do Zakopanego wypchany był po brzegi. Dzięki Bogu, znalazła miejsce siedzące. Zdruzgotana i przerażona siedziała w przedziale. Chciała ryczeć, chciała wracaćdodomu,doMarka.Wsercuczułauciskiniepokój.Wpatrywałasięwokno, niezważającnaludzisiedzącychobok.Byłojejwszystkojedno. MyślałaoMarku,czyichmiłośćjestprawdziwa? Czyprzetrwatępróbęczasu? AmożeKrystynamiałaracjęiwyjdzie,żeniebyłjejwart? Niedopuszczaładosiebietakichmyśli.Próbowałanasiłęwyprzećje.Obiecali sobie tego ostatniego wieczoru, że ta rozłąka ich nie rozdzieli, a zbliży za każdym razem, gdy Maria będzie przyjeżdżać. Obiecywali sobie, że spróbują, dadzą sobie szansę, nie zaprzepaszczą tego, co jest między nimi. Długo nie mogli się rozstać, to była agonia. Ostatni pocałunek, ostatnie dotknięcie dłoni, ostatnie „cześć” i wreszcie ostatniespojrzenie.Wszystkotobyłojakprzybijanieostatniegogwoździadotrumny. Pół nocy przepłakała, niewyspana z podkrążonymi oczyma jechała na dworzec. Wdrodzebłagałaojca,abycośzrobił.Alejegomilczenieiłzywoczachmówiłysame za siebie. Żadna decyzja podejmowana w domu nie należała już do niego. Stał się marnymczłowieczkiem,słabym,zduszonymistłumionymprzezKrystynę. Cosięznimstało? Nierazzastanawiałasięiniemogłapojąć,jakmożnabyłosiętakzmienić?Czym to jest spowodowane? Co takiego się stało, że dał się omamić Krystynie do tego stopnia? Możemananiegohaka?Czasemmyślisobie,żetomajakiśzwiązekzniąsamą. Dawniej ojciec ją popierał, wstawiał się za nią, a teraz nic, kompletnie nic. Wcześniej stronił od alkoholu, obecnie wieczorami degustuje wszelakie trunki. Wyglądatotak,jakbymiałcośnasumieniualbogorzej,jakbywiedziałcoś,zczymnie potrafi sobie dać rady. Bądź co bądź miała nadzieję, że ojciec się opamięta i dojdą z Krystyną do porozumienia. Wyjeżdżając, schodzi im z drogi, więc jeden powód do kłótnimajązgłowy. Zapatrzyła się w uciekające za oknem obrazy i na krople spływające po szybie. Natura tak jak i ona płakała, płakała razem z nią, utożsamiała się z bólem. Wmiędzyczasiedostałasms-aodMarka,napisał,żejużtęskniiżeteczterymiesiące zlecąszybko,takżeanisięobejrzyiSylwestraspędząrazem.Pisałjeszcze,żebędzie cudownieiżejąkocha… W jej oczach pojawiły się łzy, a w mostku poczuła znów ucisk. – „To serce” – pomyślała–„jestzłamane”. – Jak ja sobię poradzę? Nowa szkoła, nowi ludzie. Obce praktycznie miejsce, możenieażtakbardzo,alejednak. –Masakra,totalnamasakra–powiedziałanagłosidopierowówczasspostrzegła, żetoniebyłyjużjejmyśli…Mariamówiłagłośnootym,oczymrozmyślała. Starszapanisiedzącaobokodezwałasiędoniejsłowami: –Maszrację,drogiedziecko,jużdawnotakniepadało. Mariauśmiechnęłasiędoniej.Gdybywiedziała,ocotaknaprawdęjejchodziło. Cojąspotkało. Towarzyszka podróży wyglądała na miłą. Była gustownie ubrana, w ciemnogranatowy kostium, z czarną torebką na ramieniu. Zwłaszcza srebrzyście białe włosy przykuły wzrok Marii. Zastanowił ją fakt, dokąd taka staruszka jedzie, wdodatkuzupełniesama. Zamknęła oczy, bardzo chciała zasnąć. Dzień był senny. Panujące warunki na dworzeispadekciśnieniadawałyosobieznać. Maria spojrzała na pozostałych pasażerów, z którymi siedziała w przedziale. Oprócz siwiuteńkiej pani obok siedziało młode małżeństwo, a naprzeciw grupka młodych ludzi. Widać, że większość prawdopodobnie wracała z wakacji czy urlopu. Opaleni, wyluzowani, zadowoleni… Tylko ona smutna i… szkoda gadać, nic tylko usiąśćipłakać. Rozejrzałasię.Przedział,wktórymjechała,byłobskurny,stary,chybadawnonie byłteżsprzątany,syftotal. –Proszębilecikidokontroli–krzyknąłwesołokonduktordopasażerów.Pojawił sięwpołowiedrogi.Podstarzałygrubasekpodwąsem.Zrobiłswojeitylegowidzieli. Oparłagłowęosiedzenieizamknęłaoczy.Przypomniałasobiesłowakoleżanki, które wypowiedziała na pożegnanie. Płakały obie. Długo rozmawiały, jakby chciały, abywystarczyłotonacałytenczas,kiedyjejniebędzie. Magda nie pojmowała, jak Maria mogła dopuścić do tego, by ją wypisali ze szkoły,przecieżbyłajużpełnoletnia. Okazało się, że to była ściema, mistyfikacja. Krystyna załatwiła to już dawno, zaraz po zakończeniu roku szkolnego, a Maria dowiedziała się o tym przypadkiem, dopiero przed samym wyjazdem. Krystyna wiedziała doskonale, co szykuje, i nic jej niepowiedziała.Zrobiłatozajejplecami.Czemuściemniała,żepowodembyłwyjazd zMarkiemwgóry? Tak naprawdę zaplanowała to już dużo wcześniej. Tylko skoro wiedziała, że córkanadalsięznimspotyka,czemuniezareagowaławcześniej? Dałajejswobodęjeszczenachwilę. Todoniejniepodobne! AmożeAntonimiałnatowpływ? Możedziękiniemumiałanajwspanialszewakacjewżyciu? Niezdążyłaznimotymporozmawiać. Cobytodało? W głowie się jej nie mieścio, jak można być tak podstępnym, podłym ibezwzględnymdlawłasnegodziecka. Magda do samego końca nie wierzyła, że od przyszłego roku szkolnego będzie musiałasamachodzićdoszkoły. Kto jej pomoże? Wesprze? Z kim będzie się śmiać? Komu wypłacze się na ramieniu? Nie mogła tego przeboleć. Na pamiątkę wiecznej przyjaźni podarowała Marii walkmana, który zawsze się jej podobał. Ma go ze Stanów, specyficzny z bajerami iwjejulubionymczerwonymkolorze.Niechciałagoprzyjąć,alekoleżankanalegała, więc ustąpiła. Uzmysłowiła sobie, że ma go przy sobie. Sięgnęła ręką do plecaka i wydostała go. Założyła słuchawki na uszy i puściła piosenkę „Skłamałam” Edyty Bartosiewicz.Uwielbiałajejpiosenki,jestjejwielkąfanką. Drogaciągnęłasięniesłychanie.CałyczasmyślamibyłaprzyMarku.Zabrałaze sobą jego zdjęcie, zrobione nad brzegiem morza. Stał uśmiechnięty, pełen życia, optymizmu. Coterazrobi?Czymyślioniej?Czybędzieczekał?Niezapomni? Matyleobaw,rozterek,pytańpozostawionychbezodpowiedzi… Czasemnachodzijąmyśl,żemożewyjdziejejtonadobre. Trochęodetchnie.Możejejżyciezmienisięnalepsze? UciotkiCelinyjestcałkieminaczejniżwdomu. Anowaszkoła? Podobnotoświetneliceumplastyczne.Odwiedzaneniegdyśprzezznanychidotej pory sławnych malarzy, architektów, pisarzy jak choćby Stanisława Witkiewicza czy JanaMatejkę. Zmęczona i znużona podróżą zasnęła. Przebudziła się, gdy do przedziału weszła młoda kobieta z dzieckiem, które wrzeszczało i płakało na całego. Na bank coś mu dolegało albo po prostu było głodne. Zauważyła, że kiedy spała, w przedziale się przerzedziło, kilku osób już nie było. Dziecko nie dawało za wygraną. Biedna dziewczynaniewiedziała,corobić.Małynadalpłakałniemiłosiernieiniechciałsię uspokoić.Naszczęściepochwiliwpadłanapomysłidałamusmoczek. Eureka!Dzieckozamilkło! Zapadłabłogacisza.Mariawyjrzałaprzezokno,przestałopadać,bylijużdaleko oddomu,zatocorazbliżejjejnowego… Koło trzeciej po południu zatrzymali się na dworcu w Krakowie. Maria wyciągnęłazplecakakanapkizrobioneprzezmamęipostanowiłasięposilić. Żeteżchciałosięjejranowstaćiszykowaćjejprowiantnadrogę.Nierozumiała. Leczcóżtozmieniało? Gdybypowiedziała: – „Córeczko, nie jedź, nie musisz…” lub „Zapomnijmy o sprawie, bądź szczęśliwa,zkimchcesz”–niestety,żadneztychsłówniepadło,niczegotakiegonie usłyszała. Maria ucałowała ją tylko w policzek na pożegnanie i powiedziała, że zadzwoni. Krystyna nie odezwała się ani słowem, stała w drzwiach i patrzyła, jak córkaodjeżdżawstrugachdeszczu.Nieuroniłałezki,nieprzemogłasię,byłajakskała, zimnajakryba.Bezduszna,powściągliwaizadufanawsobie. Tojestmatka?Któramatkapostępujetakzeswoimdzieckiem? Dlajegodobra? Mariiniemieściłosiętowgłowie.Chciałazapomnieć.Oddziśmanowąrodzinę. Alekanapkibyłypyszne! PunktualnieoosiemnastejpociągzatrzymałsięnastacjiPKPwZakopanem.Nie mogłaruszyćsięzmiejsca,zapatrzonawtłumludziprzemieszczającychsiępodworcu. Serce waliło jej coraz szybciej, chciała uciec, ale nie miała dokąd. Najlepiej zpowrotem,alepowrotuniebyło.Poczułatętniącybólgłowyiostatkiemsiłzmusiła się, by wstać. Zabrała swoje rzeczy i udała się w kierunku wyjścia. W dusznym pociąguroztaczałsięzapachpotu.Zemdliłoją,pomyślała,żejeszczechwilaizwróci wszystko,codziśzjadła. Wytrzymała. Stanęła nad schodkami, po których zaraz miała zejść. Miała wrażenie,żejesttuporazpierwszy,żeprzyjechaławnieznane.Poprawiłaplecakna ramieniu i postawiła pierwszy krok, drugi, a potem trzeci, i tak oto znalazła się na dworcuwZakopanem.Wmiasteczku,któreodterazmiałostaćsięjejdomem. Domem,wktórymnietylkobędziemieszkać,aleiuczyćsię,bawić,przebywać, istnieć. Wzięłagłębokiwdech,szarpnęławalizkęiruszyławstronękuzynki,któraczekała jużnaniązniecierpliwością.Wmyślachpowtarzałasłowa: –Damradę…totylkodwalata.Totylkodwa… –Maryśka,nowstawajwkońcu,ilemożnaspać!–krzyczałazdołuŁucja.Dobrze, żewczasowiczówjużniewielu,acicosą,jużdawnowyszli,zarazpośniadaniu. –Cozauparciuchjeden…no!–mówiłasamadosiebie,wchodzącposchodach. – Nie słyszysz, jak wołam? – zdenerwowana podniosła głos, stając w drzwiach pokoju. –Słyszę,słyszę.–Mariawymamrotałaspodkołdry. – Już po dziesiątej, czekam na ciebie ze śniadaniem. A ty śpisz! – zakomunikowałajej. – No już, już. Pali się, czy co? – odburknęła i wstała z łóżka, przeciągając się iziewając. –Czekamnadole!–odparłaŁucjaizamknęłazasobądrzwi. Mariastanęłaprzedlustremiprzeraziłasię. Jakjawyglądam? Boże! Wczorajsza impreza z całą klasą przyniosła opłakany skutek w postaci podpuchniętych oczu, siana zamiast włosów, bólu głowy i kapcia w buzi. Nie namyślając się ani chwili dłużej, wlazła pod prysznic i zmyła z siebie wczorajsze ogniskoweekscesy.Jeszczetylkotelefon. – Gdzie moja komórka? Cholera jasna! Gdzie ją znów posiałam? No, jest! – Wyciągnęłająspodpoduszkiizeszłaczymprędzejnaśniadanie. –Jużjestem!–odparła. – Widzę… Siadaj wreszcie. Miałyśmy dziś jechać na zakupy! Pamiętasz? – oznajmiłaŁucja. –Pamiętam,aleniewiem,czydamradę.Trochęwczorajprzesadziłam.–Maria podrapałasiępogłowie. –Októrejwróciłaś?–zapytałazaciekawionakuzynka. –Kołotrzeciej…chyba… –Towidać! –Cotypowiesz? Iwybuchnęłyśmiechem,takżerozległsiępocałejjadalni. Porannesłońcewdzierałosięprzezszybywoknieiraziłowoczy.Siedziałyprzy małymstoliku,bowszystkieinnebyłyjużuprzątnięte. Wjadalniunosiłysięjużzapachyobiadu.Nadziś,zokazjipiątku,zaplanowane zostałyplackiziemniaczaneześmietaną.Pycha!!! –Cościnieidzie.–Zironiąwgłosiestwierdziłabardziejkuzynka. –No,niebardzo,łebmipęka!–odpowiedziłaskacowanaimprezowiczka. –Przyniosęcitabletkę. IŁucjapobiegładokuchni. Mariazrobiłaparęłykówherbatyispojrzałąnaprzysmakileżącenastole.Alena samwidokjużjązemdliło. –Niepotrzebnieczekałaśnamnie…–powiedziała,popijająctabletkę. – Wiesz, że lubię z tobą jadać śniadania, przyzwyczaiłam się – powiedziała zuśmiechemŁucja. –Dzisiajniejestemzbytdobrymkompanem…–ciężkowestchnęła. –Nieprzejmujsię,przejdzieci.–Tojazaparzękawę,atysobieodpocznij,ok? Mariapodparłaobydwomarękomagłowęizamknęłanachwilęoczy. Przeszedł ją dreszcz, pomimo że miała na sobie bluzę z kapturem i dżinsy. Wczorajszanocnienależaładonajcieplejszychichybajązlekkaprzewiało. – Jeszcze tylko choroby mi brakuje – pomyślała. – A dopiero co niedawno wyleczyłamkatar. Skrzyżowałaręcenastolikuiwsparłananichgłowę. –Coty,śpisz?–wrzasnęłaŁucja,niosącdlasiebiekawę. –Nie…jatylko… –Widzę,żejestztobągorzej,niżmyślałam!–odparła. –Niewypiłamdużo,alewiesz,żeniemogęmieszaćtrunków,bopóźniejmiźle. Iniewiem,ktomipodałcośinnego.Jakgodorwę!!!–zdenerwowałasię. –AmożetotentwójPatryk?Ajakwogólebyło,nicniemówisz?–spytała. –Jakimój.Jakimój?–zbulwersowanapodniosłagłowę. –Spokojnie,aleśtydziśnerwowa,jeszczecinieprzeszło? –Nie!–ucięłakrótko. –Tonicminieopowiesz? Łucjapopijałakawęzmlekiem. –Wiem,ococichodzi.Awięcmówięodrazu,nicniebyło–skwitowała. –Kompletnienic?–zawiedzionakuzynkaciągnęładalej. –No,przecieżmówię! –Ok,ok.Imbliżejwyjazdu,tymbardziejjesteśpodminowana. –Może… –Popatrz,jaktenczasleci! –No… –Atakniedawnorozpakowywałaśswojąwalizkę. Siedziałyjeszczedobrągodzinę,zanimjejprzeszłoizanimbyławstanieruszyć sięgdziekolwiek. –Notozbieramysię,co?–zapytała,kiedyniecopowróciładożycia. –Tojaidępowóz…–odparłakuzynka. Mariazabrałazesobąplecakizamomentczekałajużpoddomem. – No to jedziemy, masz wszystko? – upewniła się zawsze pedantyczna starsza siostra. –Oczywiście! Automatyczna brama na wjeździe otworzyła się przed nimi i dziewczyny wyjechałyzpiskiemopon,ażsięzanimikurzyło. Dlagościbyłaosobnafurtka.Całyterenwokółpensjonatubyłzagospodarowany tak, by wszystkim dogodzić, a przede wszystkim wczasowiczom. Mieli do wyboru drewnianą altanę, na której wisiały cudne kaskady kwiatów, taras z drewnianymi stołamiiławami,anadnimparasole.Obokmurowanydużygrill,trochęjużstary,ale dziękitemulepiejsięprezentuje.Placzabawdladzieci,wtymzjeżdżalnia,huśtawki iniewielkieboisko.Zanimbyłoteżmiejscenaognisko.Dalejwgłębiposesjispory placzajmujesadowocowyiwarzywnik.UlubionymmiejscemMariibyłastara,lekko pochylonanalewybokgrusza,istojącapodniąmałaławeczka,naktórejdziewczyna częstoprzesiadywała,rozmyślała,aleteżimalowała. Przez ostatnie dwa lata pokochała to miejsce miłością czystą, pierwszą! Pobyt tutajsprawił,żestałasięinnymczłowiekiem.Zmieniłasię,wydoroślałanatyle,naile to było możliwe. Na pewno uspokoiła się i nie żyła już w ciągłym stresie, stała się bardziej otwarta, wyrozumiała i stanowcza. Nauczyła się nie bać, nie trząść się wkażdejzłejsytuacji.Gotowabyłastawićczołoprzeciwnościom. Późnympopołudniemwróciłyzzakupów.Przebyłyszmatdrogi.Zachciałoimsię jechaćdoNowegoTarguipowłóczyćpotamtejszychsklepach.Łucjachciałasprawić kuzynceprzyjemnośćikupićjejcośnaurodziny,zanimtawyjedzie. Nowy Targ jest niewielkim miasteczkiem, ale bardzo ładnym, czystym. Tutejsi ludziesąmiliiuprzejmi,chętniepomagająwpotrzebie.Pobliskiewioskinadwyraz podobająsięMarii,sąurokliweimalownicze.Spostrzegła,żenawsiżyjesięlepiej. Kontakt z naturą, obcowanie z nią na co dzień to wielki dar, choć trzeba się nieraz natrudzić. Pokochała Podhale jak swój dom. Może kiedyś nawet tu zamieszka, na co ciocianamawiałająprzezcałypobyt.Mająprzecieżtylkojednącórkę,amajątekjest duży.Ciociaobiecywała,żeniezapomnąoniejiżemożedonichwracać,kiedytylko zechce.Terazjestjużjednąznich,należydorodziny. Mariabyławzruszonaiprawdęmówiąc,przywiązałasiędonichtakbardzo,że najchętniejbytuzostała. Wsobotę,bladymświtem,wstała,bydopakowćjeszczeparęrzeczy.Byłagotowa dopodróży.Czuładziwnyniepokój,któryniegdyśtowarzyszyłjejbezprzerwy. Niewie,cojączeka.Czyjejbliscyzmieniliswojepostępowanie?Czywyczekują jejzotwartymiramionami? Wypełniła swoją powinność, sprostała wymaganiom, skończyła szkołę zwyróżnieniem,amaturęzdałaśpiewająco.Zwynikami,jakieosiągnęła,możeskładać papiery na uczelnię, jaką tylko zapragnie. Nauka tutaj nie sprawiała jej problemu, wspaniali nauczyciele i świetna szkoła plastyczna im. Antoniego Kenara nauczyli ją wiele.Marianabraładoświadczenia,pogłębiłaswojąpasjędomalarstwatakżedzięki możliwości rozwoju, którą dała jej ta szkoła. Najbardziej będzie brakowało jej znajomychiprzyjaciół,zktórymibardzosięzżyła.Możliwe,żekilkoropójdzienatę samąuczelnię,więcznajomośćprzetrwa. Na dworcu płakały obydwie, żegnając się i machając na do widzenia. Pociąg ruszył. Rzuciła ciężki od kanapek zrobionych przez ciocię plecak i usiadła. Wyjrzała przezokno,naniebiezbierałysiędeszczowechmury.Jużprzezkilkaostatnichdniwiał silnyciepływiatr,zwanynaPodhaluhalnym,zwiastujączmianępogody.PodTatrami zmiana pogody to częste zjawisko. Niektórzy turyści bagatelizują to i wyruszają na wędrówkęnieodpowiednioubraniinieprzygotowani.Ratownicymająwówczassporo pracy. Maria wyciągnęła z plecaka wodę, była spragniona. Spojrzała przed siebie. Naprzeciw niej w przedziale siedział młody chłopak z dziewczyną. Cały czas się przytulali i widać było, że mają się ku sobie. Odrobinę speszona tym widokiem, założyłasłuchawkiodwalkmananauszy,puściłamuzykęizamknęłaoczy.Samamiała zasobąnieudanyzwiązekinadaljątobolało.Mawsercucierń,któryutkwiłwnimna dobre i co jakiś czas dawał o sobie znać. Nie chciała myśleć o Marku, lecz ta para zakochanych przypomniała jej, co straciła. Ciągle jeszcze nie doszła do siebie, choć minąłjużprawierok,odkiedydefinitywniepostanowilisięrozstać. Ichzwiązekwygasł,aleczymiłośćteż? Nie była tego taka pewna. Czuła, że nadal jest jej bliski. Na wszystko jest już niestetyzapóźno.Rodziceniepozwolilijejprzyjeżdżaćdodomu,asamiteżniemieli ochotyjejodwiedzać.Tobyłdlaniejcios.Czasemczułatakątęsknotęzadomem,za swoimpokojem,zamorzem,żewzbieraławniejgoryczinienawiśćdobliskich.Były momenty załamania, podczas których ryczała jak bóbr. Wtedy to Łucja była dla niej oparciem,dodawałajejotuchy,anajbardziejwówczs,gdyrozstałasięzMarkiem. Myślała,żeudasiętworzyćzwiązeknaodległość,alenieudałosię! Początki zapowiadały się nieźle, jednak w miarę upływu czasu coraz częściej dochodziło między nimi do sprzeczek. Chodziło przeważnie o to, że Maria nie przyjeżdżała,aonniedałradyjejodwiedzić.Boizaco? Wiedziałaotymdoskonaleizdawałasobiesprawęztego,wjakiejjestsytuacji. Najbardziejjednakrozgoryczonabyławiadomością,żewypływawmorzeinieidzie nastudia,pomimoświetnychwynikówzdobytychnamaturze.Ostatniegosms-adostała odniegoprzedwypłynięciem.Marekpisał,żemusitakpostąpić,żeniemawyboru,bo bratzachorowałpodobniejakmamaiteraztoonzmuszonyjestzarabiaćnautrzymanie domu.Ijeszcze,żeniemaconadalsięszarpać,ateraz,kiedyonzamierzapracować z dala od domu, to i tak to nie ma sensu. I że nie czeka ją z nim żadne życie, bo nie zniósłbymyśli,żeczegośjejbrakuje.Pisałteż,żenapewnoznajdziesobiekogoś,kto będziejejwart,oniebolepszego,takiego,najakiegozasługuje,bardziejjejgodnego, którydajejwszystko,czegoonniemożejejdać. Iżebynierozpamiętywałazłychchwil,tylkotedobreiszczęśliwe,jakiewspólnie przeżyli. I żeby starała się żyć zgodnie ze swoim sumieniem, by nie dawała sobą manipulowaćikierować,bonatoniezasługuje. I że jest wspaniałą osobą, najbardziej wartościową, jaką poznał w swoim dotychczasowymżyciu. Iżejeślisiękiedyśspotkają,matakąnadzieję,żebyniemiaładoniegożalu,aby potrafili ze sobą rozmawiać, gdyż było im dane zaznać czegoś niezwykłego imagicznego. Inakoniec,żejąprzeprasza… Niepamiętała,wilusms-achmieściłysiętesłowa.Niemiałodwagizadzwonić, bałsię,żejeślijąusłyszy,niepowietego,cochciałpowiedzieć,bojednojejsłowo, arzuciłbywszystko…Niemógł! Tego,coczułapoprzeczytaniu,niedasięopisać.Jejsercerozdarłosię,pękłona półijużnazawszezostałozłamane.Niemiałasiłyinawetniepróbowałaodpisywać. Nic by to nie dało. To był koniec. Przeczuwała to już wcześniej, ale do końca miała nadzieję.Dokońcałudziłasię,iżdadząradę.Jednegosięniespodziewała,żewjego życiu nastąpi taki zwrot. Była pewna, że jak wróci, to wszystko się ułoży, poukłada. Spróbująodnowaodbudowaćto,coprzeztenczasutracili. Aktualnieniemiałaczegoodbudowywać.To,coichłączyło,rozpadłosięnamałe kawałeczkiiżadenklejniezdołaichposklejać,bezwzględunato,jakdobrymiałby skład.Odczasudoczasunachodziłająjednakochota,bydoniegonapisać. –Cosłychać?Jakleci? Jednakżetotakiebanalne.Uznałbyjązawariatkę. Amożenie? Za każdym razem odkładała telefon. Na samo wspomnienie czuła ucisk – to dawało o sobie znać jej zranione serce, które uleczyć mogła przypuszczalnie tylko nowamiłość,naktórąMarianiemogłasięzdecydowaćwZakopanem.Patrykszalałza niąodsamegopoczątku,gdytylkodołączyładoichklasy.Wysoki,przystojnyblondyn, podobałsięwszystkimdziewczynom.Onjednakupatrzyłsobieją. Mariaprzezpierwszyrokżyłazłudzeniami,awkolejnympróbowałazapomnieć. Skusiłasięnakilkarandekpowiększychnamowach,leczszybkozrozumiała,żenieda rady. Nie potrafiła zapomnieć o Marku, nieustannie go do niego porównywała, co niestety przeważnie wychodziło na niekorzyść Patryka. Tak że nie miało to najmniejszego, jakiegokolwiek sensu. Po co miała chłopakowi mieszać niepotrzebnie wgłowie. Droga powrotna była długa i męcząca, spadek ciśnienia dał o sobie znać przeszywającymbólemgłowy.Wogóleostatnionieczułasięzadobrze,nibywszystko było ok, a jednak co chwila coś jej dokuczało. Nie zwracała na to uwagi. Chciała zadzwonićdodomu,leczniebyławstanie,niktniewiedział,żewraca. Amożejużniemiaładoczegowracać? Niewiedziała,cootymwszystkimmyśleć.Obawiałasięswojegopowrotu. –Ajeślidlamnieniemajużtammiejscainiebedąchcielimnieprzyjąć? Różne myśli przychodziły jej do głowy. Zawsze może wrócić do cioci. Usmiechnęłasięwduchu.Zdałasobiesprawę,żedomnawzgórzu,jejrodzinamająna niązływpływ.Budzązłemyśli,lęk,strachprzedżyciem,przedbyciem… Zrozumiała,żejednakjestterazsilniejszaistawiimczoło.Postawisprawęjasno: albobędątraktowaćjąjakrównegosobiepartnera,albopożegnająsięnazawsze. Koło dziewiątej dotarła na miejsce, rozespana, ale przynajmniej ból głowy minął. Zabrałaswojerzeczyiwyszłanaperon.Nabrałagłębokopowietrzaipoczułaznajomy zapach, zapach domu. Znów tu jest, w swoim mieście. Do oczu napłynęły jej łzy izwrażeniamusiałausiąść. Zastanawiałasię,czyabytosięjejnieśni. Siedząca obok pani w podeszłym wieku zapytała, czy wszystko w porządku idlaczegopłacze?Czymożezapomnieliponiąprzyjechać? Odparła, że wszystko jest ok. Zwinęła się czym prędzej, by nie wzbudzać sensacji,iposzłananajbliższypostójtaksówek. Wieczór był ciepły, ona w samych spodenkach i przepoconej koszulce marzyła tylkooprysznicuiłóżku… Zapragnęłazcałejsiłypojechaćwpierwnaplażę. –Jestemwdomu…–pomyślała,wciągającgłębokopowietrze. Stała na brzegu i wpatrywała się w morze. Zimny wiatr zaciągał od zachodu i robiło się nieprzyjemnie. Wzruszyła się. Po policzkach popłynęły jej łzy. To było silniejsze od niej, nie mogła się powstrzymać, dopiero teraz, stojąc boso na ciepłym piasku, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. Jak bardzo kocha to miejsce, swój dom, mimo tego, że nie jest w nim tak jak być powinno. Zrozumiała jednak,żedommasiętylkojeden. Na niebie można było oglądać jeszcze ostatnie czerwone smugi znikającego za horyzontem słońca. Usiadła i nadal nie mogła oderwać oczu od fal uderzających obrzegipodbierającychpiach.Przetarłarękomamokreoczyipołożyłasięnaplecach, zamknęłaoczyinapawałasięchwilą.Tak,tęskniła,tęskniładogranicwytrzymałości, alenareszciejest…Wróciła! PrzypomniałasobiechwilespędzonezMarkiem,kiedyspotykalisięwieczorami na plaży i leżąc, wpatrywali się w niebo i oglądali gwiazdy. Próbowali je policzyć, śmiejąc się do rozpuku, gdy im się nie udawało. Było cudownie mieć go blisko, na wyciągnięcie ręki, poczuć jego zapach, jego dotyk, po prostu móc z nim być tak zwyczajnie. To wspomnienie zasmuciło ją jeszcze bardziej. Otworzyła oczy, zrobiło sięjejnaprawdęzimno.Plażęogarniałmrok.Pustkadokoła,morzaszumionasama, agdzieśtam,niewiadomogdzie,on,jejwymarzony,wyśniony,przeznaczony,którego straciła na zawsze. Pewnie już nigdy go nie zobaczy. Na samą myśl, że już nigdy nie doświadczytego,cobyłojejdaneprzeżyćzMarkiem,wzdrygnęłasięzestrachu. –Czemuznówonimmyślę? To miejsce przypomniało jej wszystko. Na nowo powróciły wspomnienia, zktórymi,jakmyślała,jużsięuporała.Tonadalbolało. – Co ja mam zrobić? Jak o nim zapomnieć? Jak wyrzucić go z głowy, z myśli, zserca… –Śpisz?Mywychodzimy…–oznajmiłaKrystyna,stojącwdrzwiachpokojuMarii. –Któragodzina?–odpowiedziałapytaniem. – Dochodzi ósma, ale ty śpij. Może wpadnij później do nas – skwitowała iwyszła. Mariaspojrzałanakomórkę,faktyczniejeszczewcześnie.Oczysięjejkleiły,ale czułasięwyspana,wczorajszybkosiępołożyła.Ziewnęłaszerokoirozejrzałasiępo pokojuzuśmiechem. –Mójpokój,mójwspaniałypokoik–pomyślała. Nic się tu nie zmieniło i chociaż kilka rzeczy by stąd wyrzuciła, z których wydoroślała, to jednak ucieszył ją widok starych śmieci. Nie miała ochoty jeszcze wstawać,zamierzałapoleżećinacieszyćsiętym,żejest.Podciągnęłaatłasowąpościel pod szyję i skuliła się w kłębek. Było jej dobrze. Jej obawy związane z powrotem zniknęłynatychmiastpoprzybyciudodomu.Okazałosię,żeczekalinanią,gdyżciocia wcześniejzatelefonowaładoKrystyny.Wiedziała,żeMariategoniezrobi. Rodzice przywitali ją z otwartymi ramionami, braciszka nie było. Nie siedzieli długo,chwilarozmowyiwszyscypołożylisięspać.Niemęczylijejpytaniami. Raczejbyłybyonenienamiejscu,biorącpoduwagęfakt,żetooniprzyczynilisię dotego,żemusiałazmienićszkołę,znajomych,miasto,chłopaka…Bylidlaniejbardzo mili,chociażdałosięwyczućsztywnąatmosferę.Byłotak,jakbyichzachowaniebyło trochęnapokaz,udawane.Mariamiałanadzieję,żesięmyli,aleintuicjanidgyjejnie zawodziła. Dzień leniwie budził się do życia. Koniec czerwca, na dworze zagościła lepsza pogoda – słoneczna i ciepła. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez koronkowefiranywoknieidocierałydojejłóżka,raziłyjąwoczy.Odwróciłasięna bokiujrzałastojącenaszafcezdjęcieMarka. –Niemożliwe!Coonoturobi?Mamagoniewyrzuciła?Dziwne!Przeztakdługi czas stało obok jej łóżka i czekało na nią, a teraz kiedy wróciła, jest tu z nią, nie ciałem,leczduchem. Tylko dlaczego Krystyna nie wyrzuciła go, sprzątajac pokój choćby przed jej przyjazdem?Możedotarłodoniejprzeztenczas,żeźlezrobiła. Jakiebyłyjejintencje? Zastanawiałasię. –Niechbyło,jakchciało…–podsumowałaiwzięłazdjęciedoręki. Widok Marka rozczulił ją, przypominał chwilę, w której mu je zrobiła. Byli wówczas na ognisku ze znajomymi, dobrze się bawili, odrobinę wstawieni pstrykali sobie zdjęcia, robiąc do nich głupie miny. I takie było właśnie to zdjęcie, śmieszne, wesołe,oddającedobrązabawę,czasspędzonywdobrymtowarzystwie.Kochałago zato.Zato,żepotrafiłjąrozśmieszyć,rozbawić,rozweselić.Potrafiliprzegadaćpół nocy,gdyźlesięczułalubmiałagorszydzień.Terazmusiradzićsobiesamainawet dobrze jej to idzie. Nauczyła się kontrolować swoje emocje i napady złości, unikać stresuinieprzyjemnychsytuacji. Pogładziłarękąporamceiwestchnęła.Poczuławsercużalzpowodutego,cosię stało.Wiedziała,żesamajestsobiewinna. Czymiałajakiśwybór? Wtedywydawałosiężenie,terazmyśli,żemożejednaktak. Wyszło,jakwyszło;czasuniezawróci.Trzebaspojrzećtrzeźwonaświat;realnie, niewracaćdotego,cobyło,aniejest.Ranawsercujeszczesięniezagoiłaiktowie, czykiedykolwiektonastąpi. Marek… Marek Borowski… mój Marek… – Ech!… i odłożyła z powrotem zdjęcienamiejsce.Niechciałagochować…Niewiedziećczemujegowidoksprawiał jejogromnąprzyjemność,przynajmniejtylejejponimpozostało. Przed nią wakacje, potem studia, a później wymarzona praca związana zmalarstwem,możezagranicą,jaksięuda,zobaczy. Może być ciężko, ale będzie się starać wszystkiemu sprostać, a jak na razie, na chwilęobecnąplanuje,bywstać,wziąćprysznicicośzjeść,bokiszkijejmarszagrają. Godzinę później siedziała już przy stole kuchennym i pochłaniała górę kanapek. Wdomuniebyłonikogo.Niewidziałasięjeszczezbraciszkiem,aledomyślałasię,że niespałwdomu.Cóż,widocznieniewie,żeprzyjechała.Nietelefonowaładoniego, chciała mu zrobić niespodziankę. Nic mu nie mówiła, jak rozmawiali przez telefon parę tygodni temu. To on dzwonił i pisał do niej najczęściej z domowników. Przynajmniejsięniąinteresował,coprawda,otyle,oile,alezawsze.Musiprzyznać, żepoichrozmowieprzedjejwyjazdemzmieniłsięjegostosunekdoniej.Byłwobec niejbardziejotwarty,cowcześniejsięmuniezdarzało.Zagłuszyłatroszkęgłód,alenie zjadławszystkiego,bozrobiłosięjejniedobrze.Musinabraćniecociała,bowygląda mizernie,chudajakszkapa. Tylkojaktozrobić? Siedziałanakrześleirozglądałasiępokuchni.Nicsiętuniezmieniło,nadalbyło tuprzejrzyście,jasnoinieskazitelnieczysto,muchaniesiada.Poczułasięsamotna,jak wtedy w górach po rozstaniu z Markiem. Nie mogła sobie z tym poradzić, chodziła samawTatryiużalałasięnadsobą.Przesiadywałanaskałkachipłakała,dołującsię jeszczebardziej.Twierdziławówczas,żeniejestnikomupotrzebna,nikomunaniejnie zależy. Miała nawet myśli samobójcze. Niestety, jest tchórzem i nigdy by się do tego nieposunęła. Po jakimś czasie przeszło. Uspokoiła się, nabrała siły do życia. Łucja była jej wtymbardzopomocna.Pomogłasięjejpozbierać,toonaładowałajejakumulatory,by mogła dalej funkcjonować. Uporała się z tym koszmarem, choć czasem jeszcze, zwłaszczagdyjestsama,nachodziłyjązłemyśli,demonyprzeszłości. Zrobiłasobiekawęiwyszłanataras.Zapowiadałsiępięknydzień,naniebieani jednejchmury,tylkosłońce. – Przydałoby się nieco opalić… – pomyślała, bujając się w fotelu. Wyciągnęła nogi do słońca i zamknęła oczy. Robiło się coraz cieplej. Maria cieszyła się chwilą spokoju. Brakowało jej tego, spojrzała przed siebie, trawnik skoszony, kwiaty w ogródku zakwitły, tylko na balkonach pusto i w dużych donicach też. Nikt nie pomyślał,niezająłsięposadzeniemkwiatówsezonowych,aterazjestjużzapóźno.To onasiętymzawszezajmowała,widaćbezniejtendompodupadał.Kiedyśzachwycał pięknymi kaskadami zwisających z balkonu kwiatów, na tarasie i wokół domu. Zanużonawpełnymsłońcuopalałasięinabierałasiły. Kiedyskórazaczęłająpiec,ocknęłasięiprzestraszyła. Otworzyłaoczyiniedowierzałatemu,cozobaczyła. ObokniejleżałniektoinnyjakFilemon,jejstaryukochanykot… –OBoże,Filemon–krzyknęła.–Jakjaciędawnoniewidziałam!Taksięzatobą stęskniłam…Iwzięłagonaręce. Mruczałgłośno,gdygogłaskałapogrzbiecie. – Leni się – stwierdziła. – Tak się o ciebie bałam, myślałam, że już cię nie zobaczę, że przepadniesz! – Mówiła do niego, a on słuchał. Po czym zwinął się wkłębekiwidać,żedobrzemubyło,bochybadawnoniktsięnimniezajmował. –Biedaku,schudłeś,zmizerniałeś,aleitakciękocham… PodwieczórczekałanaMagdę,umówiłysięnaplażykołowydm.Koleżankabyła zaskoczonatym,żeMariaprzyjechała. Ciekawa była, czy bardzo się zmieniła? Pobyt w górach podobno odmładza? Podobnonadmorzemteż?Podobno… Plaża tętniła życiem, gwarno było od turystów, od razu widać, że wakacje się zaczęły.Wcześniejbyłaurodzicówwkawiarni.Ucieszyłasię,żewkońcuzatrudnili więcej personelu. Dawali sobie ze wszystkim radę, więc nie chciała przeszkadzać. Zamieniłaparęzdańzojcemiwyszła.Sporagrupaosóbsiedziałateżnazewnątrz,na tarasie.Pomyślała,żeczaszatrzymałsiętuwmiejscu,niczegotuniezmienili.Krystyna zajętabyłaobsługą,więcniemiałyokazjiporozmawiać;możetoidobrze.Cieszyłasię równieżtym,żeinteressiękręciiżetodajeimsatysfakcję. Magda zatelefonowała, że się spóźni, więc Maria postanowiła pójść na miasto, odwiedzićstarekąty. Niektórych już nie ma, inne zmieniły się całkowicie, nie do poznania, a wiele innych, nowych, jeszcze powstało. Kawiarenki, do których chodziły razem z Magdą, nadal funkcjonowały, przypominając jej stare dobre czasy. Stare ulice, przepełnione sklepikami,przydrożnedonicezkwiatamiprzykuwaływzrokicieszyłyjąniezmiernie. Ruch na ulicach, zatłoczone deptaki, wąskie uliczki, jak dobrze było móc znów to ujrzeć na własne oczy. Odwiedziła wiele zakątków, które wzbudziły w niej emocje, gdyż niejeden z nich przypomniał jej o Marku. Myślała, że ma to już za sobą; jak bardzosięmyliła.Oddałabywszystko,byspróbowaćjeszczeraz,bydoniegowrócić, byonchciałznówzniąbyć.Zjednejstronycieszyłasięogromnie,żewróciła,żetu jest,leczzdrugiej,wspomnieniadopadłyjązezdwojonąsiłąiniepotrafiłasięznich wyzwolić. Jakmogłaniemyślećotym,cobyło?Gdynakażdymkrokugowidziała.Widziała gowkawiarni,naulicy,naplaży…Nadalmieszkałwjejwsercu,zajmująctamgodne miejsce. Jakonsobieztymporadził? Musiałomubyćciężko,itobardzo… Samajużniewiedziała,czytodobrze,czyźle,żeznówdotegowracała? Do niczego to nie prowadziło, nie ma go i nigdy nie będzie. Nic już tego nie zmieni,arozpamiętywanieiwracaniedoprzeszłościniewyjdziejejnadobre,dobrze otymwiedziała. Tylkojakwyłączyćmyśli? Pogodzinienogiodmówiłyjejposłuszeństwa.Wróciławięcnaplażę.Dotarłana skrajlasuiusiadłapoddrzewem,podktórymsiedziała,gdypierwszyrazspotkałasię zMarkiem.Wielkapowykręcanasosnanadalturosła.Zmachanaispoconawałęsaniem się po mieście musiała odpocząć w cieniu. Sukienka kleiła się jej do ciała, a włosy potargał wiatr. Zaplotła je w warkocz i oparła się, delektując widokiem morza, fal, fruwającychptakówiszumemdrzewzpobliskiegozagajnika.Ciepłypiasekogrzewał jejgołenogi,przyjemneuczucie. W dali spostrzegła grupkę osób pływających w morzu z tej strony mierzei. Obserwowała ich, widać było, że dobrze się bawili. Miała ochotę zanurzyć się wwodzieiteżskosztowaćbłogiegostanu,jakidawałopływaniewbłękitnejwodzie. Czekała jednak na Magdę, a poza tym nie miała stroju kąpielowego na sobie. Niezapomnianeogniska,imprezydosamegorana,nocespędzonenaoglądaniugwiazd ispoglądaniunaksiężyc,teidużoinnychchwilnazawszewyryłysięjejwpamięci ibędziedonichwracaćzrozkoszą. Do głowy przyszło jej też niemiłe wspomnienie z ogniska, gdy o mały włos nie doszłodotragedii.KiedytoówczesnykolegaMarkarzuciłsięnaniąidobierałsiędo niej. Na samą myśl o tym przeszyły ją dreszcze – wolała do tego nie wracać. Wyglądałakoleżanki,ata,jaknazłość,sięspóźniała. Zrobiłosiępóźno.Słońceschodziłodomorza,awrazznimnaniebiepojawiły się geste obłoki i wiatr nabrał mocy. Chłód przeszywał skąpo ubraną Marię. Była głodna.Nienamyślającsiędługo,wstałairuszyławstronęścieżki.Podrodzedodomu nieomieszkałazadzwonićdokoleżanki.Magdaprzepraszałają,aleniemogławyrwać sięzpracywcześniej.Niemogłasięjużdoczekać,kiedysięzobaczą,takwielemiała jejdopowiedzenia,tylomarzeczamichciałabysięzniąpodzielić. Nakrywaładostołu,gdyrozległsiędzwonekdodrzwi. –Jesteś,nareszcie!–krzyczałaMariaodprogu. –Cześć,Marysiu! –Wchodź,niestójtak,dajpyska!–powiedziałairzuciłasiękoleżancenaszyję. Przeszłydokuchni,gdzieczekałnaniesutozastawionystół.Mariaprzygotowała coś na ząb. Zrobiła sałatkę, tosty. Miała nawet lody. Poza tym, oczywiście, ulubiona kawa latte dla Magdy, coś słodkiego, no i góra owoców. Przystroiła stół kwiatami przyniesionymizsalonu,bywyglądałbardziejodświętnie.Prezentowałsięniebywale uroczo. Magdabyłapodwrażeniem. –Głodna? –Właściwietonicniejadłam–skwitowałakoleżankaiażślinkajejpociekłana widoktyludobroci. –Częstujsię!Iopowiadaj,couciebie? –Nicsięniezmieniłaś,nadalnosiszdługiewłosyjakja! –Wsumietoniewielesięzmieniło…–wzruszyłaramionami. –Ciekawajestembardziejtwojegopobytu…–czekałanajakieśrewelacje. Nałożyły sobie odrobinę sałatki i mruczały pod nosem z zadowolenia. Jadły ze smakiem. –Uwielbiamsałatkęzkurczakiem–skomentowałaMagda. –Toprzepisodcioci,akuratmiałampodrękąpotrzebneprodukty,więcchciałam cięjakośugościć. –Jakzawszemyśliszowszystkich,nietylkoosobie. Ucieszyłasię. –Nauczyłaśsięteżgotować?–zapytałazdumiona. –Owszem,inawetnieźlemitoidzie–odparłazdumą. –Fajnie…aletychybanictamniejadłaś,bomarniewyglądasz.Noopowiadaj, kiedywróciłaś? –Wczoraj… –Ajakbyłoucioci,boprzeztelefon,tonietosamo.–Zżerałająciekawość. –Tak,jakciopowiadałam.Byłosuper.Tamjestinneżycie,niestresowałamsię itrochęodżyłam. Westchnęła. – Miałam lekką schizę przed powrotem, bo nie wiedziałam, czy jest do czego wracać,rozumiesz? –Przecieżtotwoirodzice.Jakbymogli?–JejsłowazdziwiłyMarię. –Awcześniejmogli? Spojrzałananiąznacząco. –Notak…Sorki…–speszyłasię. Zrobiłałykkawyirozsiadłasięwygodnienakrześle. –Alemówisz,żejestok? –Tak,narazie…–pokiwałagłową. –No,widzisz,jaktenczasleci,znówjesteśmyrazem!–podsumowałaMagda. Jakiśczastemuteżzerwałazchłopakieminiemiałjejktopocieszyć.Rozmawiały owszemprzeztelefonidużoimdawałyterozmowy,bowspierałysięipodtrzymywały na duchu. To jej najpierw zwierzyła się, gdy zerwała z Markiem. Jej opowiadała o złamanym sercu i bólu, jakiego doznała. Łucja dzięki temu, że nosi serce na dłoni, stałasiędlaniejtaksamobliskaiterazmadwienajlepszeprzyjaciółki.Kochajetak samo. –Znówjesteśmy…chciałaśpowiedzieć:same… Zastanowiłasięnadtym,copowiedziała. –Skorojużotymwspomniałaś–odparłaMagda. –Towiesz,żenieumiemkłamaćitrzymaćjęzykazazębami… –Wiem…wiem,aleocochodzi?–dopytywała. –Niewiedziałam,czymówićciotym,czynie? –Aleoczym?Nietrzymajmniewnapięciu! Zdenerwowałasięjużnadobre. –Widziałamgoparędnitemu… –Kogo? Wpierwszejchwiliniezałapała,okogomogłojejchodzić. –No,Marka–wydusiławkońcu. Marięzatkało,tegosięniespodziewała. Jakto?Gdziegowidziała?Toonniejestnamorzu? Jestwmieście!Ranyboskie! Przezmyślprzeleciałyjejtysiącepytań.Zapomniała,gdzieizkimjest.Zastrzeliła jątąinformacją.Niemogławydobyćzsiebiesłowa. Odetchnęłagłębokoiudałaniewzruszoną. – I co z tego? – Wzruszyła ramionami. W duchu szalała z ciekawości. Emocje targałynią,aleniemogła,niechciałapokazać,żenadaljątorusza. CobysobieMagdaoniejpomyślała? Wzięłabyjązarozhisteryzowanąmaniaczkę. –Toznaczy,żedlaciebieMarektojużprzeszłość?Definitywnie?Bocośczuję, żechybanie?Mnienieoszukasz!Przyznajsię!–uczepiłasięiniechciałajejodpuścić. Widziała, że coś kręci. Znała ją, zdradziła ją nietęga mina i błysk w oku, gdy usłyszałajegoimięito,żejestnaHelu. Maria nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Byleby tylko nie patrzeć jej prosto woczy,bopozna,żesięniemyli,żenadalcośdoniegoczuje,żetaknaprawdęjejnie przeszło,żetylkozagłuszyłaswojemyśli,wspomnienieonim,aonciągletkwiwjej głowie,ateraz,gdyprzyjechała,wszystkopowróciłozezdwojonąsiłą. Przetarłaoczyitwarzrękomaispojrzałanakoleżankę. –Cholerajasna!Toażtakwidać?–zawstydziłasię. –Noooo…–uśmiechnęłasięMagda. –Amyślałam,żemamtojużzasobą…Niechto! –Toznaczy,żetynadal… –Togłupie,wiem…–przerwałajej. –Wcalenie,cotymówisz?–zbulwersowałasię. – Byliście… jesteście sobie pisani, ja to wiem, i gdyby nie… wiesz, o co mi chodzi? –Wiem…niestety. Zasmuciłasię. –Aletonieznaczy,żeto,cowasłączyło,sięskończyło.Możewartospróbować jeszczeraz? Magdapróbowałajejuświadomić,żeniewszystkostracone,żepowinnawalczyć. –Tak,tylkoniezapominaj,żedwalatatoszmatczasu,amożeonmajużkogoś? –No,otymniepomyślałam–przyznałajejrację. –Przecieżniezadzwoniędoniego,ottak,poprostu,nodajżespokój… –Notojajużniewiem,comamciporadzić…Rób,jakuważasz,alepowiemci jedno, jak was widziałam razem, to wam zazdrościłam. Byliście tacy zakochani ipasowaliściedosiebiepodkażdymwzględem…–skwitowała. –Cotygadasz?Naprawdę?Icoztegowszystkiego…Niewystarczyło…Dajmy już temu spokój, co? – zakończyła temat. Nie miała ochoty dalej ciągnąć rozmowy oMarku. Czułasięniekomfortowo,jeszczechwilaisięporyczy… Spojrzała mimowolnie w okno, na zewnątrz było już ciemno. Przyjaciółki przegadałydwiegodziny,niewiadomokiedytoprzeleciało. – Będę się zbierać. Obiecałam mamie, że nie wrócę zbyt późno – odparła. Nie chciałajejdłużejmęczyć,samadobrzewiedziała,żetonietakieproste… –Tojużtakpóźno?–niedowierzałaMaria,spoglądającnazegarek. Dochodziła dziewiąta. Szybko się pożegnały i obiecały sobie, że się zdzwonią w sprawie kolejnego spotkania. Kiedy zamykała za koleżanką drzwi, zauważyła, że nikogoniemajeszczewdomu.Gdziesąrodzice?AFranek? Niedzwoniładoniegoprzezcałydzień,bomyślała,żezobacząsięwieczorem. Tak się jednak zagadały z Magdą, że zupełnie o nim zapomniała. Zmartwiona i zaniepokojona zatelefonowała do ojca, by upewnić się, czy wszystko w porządku. Wyglądanato,żemająsiędobrze,bawiąsięświetnieuznajomych.Szkodatylko,że nie raczyli jej zawiadomić o swoich wieczornych planach. Machnęła na to ręką, bardziejzastanawiałjąfakttakdziwnego„zniknięcia”Franka. Gdzieonjest?Możegdzieśwyjechał? Jużchciaładoniegodzwonić,gdynapatoczyłsięjejpodnogiFilemon.Nakarmiła głodomora, brudasa i włóczykija jednego, bo inaczej nie można było o nim powiedzieć.Wyglądałonato,żenicsięniezmienił. Po namyśle doszła do wniosku, że to już zbyt późna pora na zawracanie gitary swoją osobą i że zadzwoni do brata jutro. Miała tylko nadzieję, że u niego wszystko wporządkuiżezobacząsięniedługo. Wykąpanaiprzebranawpidżamęsiedziaławswoimpokojuwwygodnymfotelu. Niespodziewanienaszłająchęć,byposzkicować.Jednakzgłowyniewychodziłajej rozmowa z Magdą i z tego powodu Maria była nieco rozkojarzona, nie mogła się skupić. Myślałaotym,żeMarekjestwdomu,anienamorzu.Dlaczego? Cojesttegopowodem?Amożedoniegozadzwonić? –Nie,nie!!!Cojagadam?! Skarciłasięzaswemyśli,stukającsięwgłowęołówkiem. –Cojawyprawiam…–pomyślała. Niemogęznówdotegowracać,tozamkniętyrozdział.Zamknęłaszkicownik,itak jużdziśnicztegoniebędzie.Najzwyczajniejniemiaładotegogłowy.Siedziałaprzy zapalonejlampcenocnejirozmyślała. Czy dostanie się na wymarzone studia? Czy jej stosunki z rodzicami się poprawią?Czywakacjebędąudane?Iwkońcu,czyudasięjejzapomniećoMarku? Czybędziegotowananowyzwiązek,nanowąmiłość,jeślitakabędziejejdana?Czy będziewstaniepokochaćinnego? Caływieczórdręczyłasiętymimyślami.Nadtymnigdyniemogłazapanować.Jej wrażliwośćczasemrodziłaproblemy,aleMariazdążyłasięjużdotegoprzyzwyczaić. Od października prawdopodobnie czekał ją nowy rozdział w życiu, nowe miejsce, uczelnia, kolejni nowi znajomi. Bardzo chciała, by Magdzie też się udało i by mogły studiowaćrazem.Dziękitemuszybkosiędostosująizaaklimatyzują. Już zasypiała, kiedy na dworze rozległ się huk. Wystraszona skoczyła na równe nogi i szybko założyła szlafrok. Stanęła na balkonie. Noc była ciepła, gwieździsta. Niebo rozświetlały fajerwerki puszczane przez młodych ludzi na plaży. Widok ten zachwycił ją. Przypomniał się jej zeszłoroczny sylwester. Nie chciała nigdzie wychodzić,niebyławstanie.Dopierocozerwałazchłopakieminiemiałaochotyna zabawę, była w rozpaczy. Łucja na siłę wyciągnęła ją z domu i razem poszły do znajomych. Imprezabyłaprzednia,ludzinapęczki,alkohollałsięstrumieniami,jedzeniapod dostatkiem,no,żyć,nieumierać.Marianiebyławsosie,alepoparudrinkachmiała już wszystko gdzieś, zalała swe smutki. Szalała ze znajomymi do samego rana iświetniesiębawiła.Dopierowgórachpoznała,cotozabawa,tamludziebiesiadują doświtu.Pokazsztucznychogniopółnocybyłzachwycający,nigdywcześniejczegoś takiegoniewidziała. NaPodhalutojużtradycja.Zwłaszczadlaturystówtowielkaatrakcja. Nawetniezauważyła,kiedyskończyli,agdysięocknęła,byłojużpowszystkim. Rozkojarzona wspomnieniami stała na balkonie w blasku migoczących na niebie konstelacjigwiazd. –Ciekawe,jakMarekspędziłsylwestra? Nie zdawała sobie sprawy z tego, że powiedziała to głośno. Dopiero w tym momencieuprzytomniłasobie,żeznówonimmyśli,amiałategonierobić! – Boże, co ja najlepszego wyprawiam? – tym razem powiedziała to zupełnie świadomie.–Dlaczegoniemogęonimzapomnieć?Dlaczegopostawiłeśgonamojej drodze,apóźniejpozwoliłeśmuodejść?Boże,cojamampocząć?–Podniosłagłowę ispojrzaławniebo. Czekałanaodpowiedź,napróżno… –Najlepiejbędzie,jakstądwyjadę.Tuwszystkomigoprzypomina…Takbędzie najlepiejdlawszystkich.Wyjadęiwtedynapewnoonimzapomnę!Nabank,nastówę. Jużzatrzymiesiące… O siódmej trzydzieści obudziło ją słońce, wdzierało się przez niedosuniętą zasłonę w oknie. Zeskoczyła rozespana z łóżka i wyjrzała przez okno. Rodzice szli ścieżką,zapewnejużdopracy. Ciekawe,czyjestFranek? Pobiegła do jego pokoju. Nie było go. Łóżko zaścielone i nieruszone od dwóch dni. – Co się z nim dzieje? O co tu chodzi? – Obawiała się najgorszego, ale nie dopuszczaładosiebiezłychmyśli.Chwyciłazatelefoniwykręciładoniegonumer,nie czekała. Słońceodsamegoranadawałoczadu.Zapowiadałsiękolejnyupalnydzień.Szła wąską ścieżką, prowadzącą na plażę. Włosy falowały jej na wietrze, a kolorowa sukienkapodkreślaławystającekościobojczykowe,którezbliskawyglądałytak,jakby chciałyprzebićsięprzezskórę.Jejfigurapozostawiaławieledożyczenia.Onajednak nieprzejmowałasiętym.Jednoniedawałojejtylkospokoju.Ostatniobardzomocno zaczęły wypadać jej włosy. Zrobiły się jakieś takie matowe, skóra zbladła, chociaż Mariaczęstosięopalała.Zrzuciławszystkonastresinerwywostatnimczasie.Tylko, żetaknaprawdęniebyłotegozbytwiele… Promienie słońca raziły w oczy, a ona zapomniała o okularach. Zasłaniała się rękoma.Idącwzdłużścieżkirowerowej,myślałatylkoojednym,żemusiporozmawiać zrodzicamioFranku. Tylkoczyabypowinnasięwtrącać?Amożepogorszytymsytuację? Tak czy siak, postanowiła to zrobić. Tłumy ludzi maszerowały na plażę, która mimo wczesnej pory wyglądała już na przepełnioną. Zmachała się, pot pociekł jej zczołaimusiałausiąść.Zastanawiałasię,czymsiętakzmęczyła.Dziękitemu,żena pobliskąławkędocierałcieńdrzew,Marianiecoochłonęła. Zawszemiaładobrąkondycję,ateraz? Tonapewnobyła„wina”zmianyklimatu!Iwszystkojasne.Jakszybkopomyślała, tak też szybko wstała… i równie szybko musiała usiąść z powrotem. Poczuła zawrót głowyizobaczyłamroczkiprzedoczyma,naszczęścietrwałototylkochwilę.Oparła głowęoławkęiwzięłaparęgłębokichwdechów. Nieznajomy na rowerze zatrzymał się koło niej i zapytał, czy wszystko z nią wporządku. Uspokoiła go, że tak, i odjechał. Faktycznie przeszło jej. Ostrożnie wstała i poczuła, że nic jej nie jest, to pewnie była chwilowa niemoc związana ze zmianą powietrza, powrotem, nadmiarem jodu, no i oczywiście upałem. Wytłumaczyła sobie chwilowąniedyspozycjęiposzładalej.WróciłamyślamidoFrankaijegoproblemów, któredręczyłyjąodrana,kiedytodowiedziałasięojegowyprowadzcezdomu. Tak jak myślała, rodzice maczali w tym palce. Przypadkiem dowiedzieli się o jego związku z innym chłopakiem i dali mu ultimatum, że albo to zakończy i nie będziehańbiłrodziny,albosięwyprowadza! Popłakałasiępotejrozmowie.Uzmysłowiłasobie,żepostąpiliznimpodobnie jak z nią. Tylko że on się nie ugiął, nie przestraszył, tylko wynajął sobie mieszkanie i miał ich gdzieś. Skończył studia, zaczął pracować w firmie komputerowej – był kierownikiem niewielkiej firmy zajmującej się przetwarzaniem danych osobowych izakładaniemstroninternetowychorazprodukującejserwery,iwszystkowskazywało na to, że radzi sobie jakoś, a przede wszystkim jest szczęśliwy. I choć tęsknił za domem,rodziną,tojednakniepoddawałsięiwalczyłoswojeszczęście.Umówilisię zMarią,żespotkająsięktóregośdnia,jaktylkoFranekbędziemiałwolne. –Daszmiwody?–poprosiłaojca.Antoninawidokbladejtwarzycórkizmrużył oczyipodałjejbutelkęzwodąmineralną. –Coty,biegłaś?–zapytałzdziwionyjejzadyszką. –Nie,tato,gorącodziśbardzo–odpowiedziała. Ledwo dowlekła się do kawiarni. Dochodziła dwunasta, więc było teraz najcieplej. –Powinnaśsiętrochęopalić!–zasugerował,nieodrywającsięodswojejpracy. Szykowałkolejnąporcjęzapiekanekitostów. –Wiem…wiem…Dużymacieruch? –Jakwidzisz!Jazarazbędęwychodził,muszępojechaćpotowar,aletyposiedź sobieizjedzcoś,zmizerniałaśutejciotkistrasznie–skwitował. –Tato! –Cotato,tato,widzęprzecież!–odparłprzejęty. Maria siedziała na stołku pod oknem i zerkała, co dzieje się na zewnątrz. Plażowiczenadobreobleglicałąplażę.Onajakośnaplażowanieniemiałaochoty. –Muszęztobąoczymśpogadać! –Nieteraz,dziecko,później…anajlepiejwieczorem. Miotałsiępokuchniwposzukiwaniukluczykówodsamochodu. –Ok,są!Dobra,tojalecę…Zjedzcoś!–Ijużgoniebyło. –Pa,tato…–Itylegowidziała. Z mamą nie miała ochoty rozmawiać, a i tak nie dałaby rady, bo Krystyna była zbytzajęta.Przyglądałasiękelnerkom,jakkrzątająsię,szykująccoruszcośinnego.Po całejkuchniunosiłsięzapachciastek,zapiekanek,tostów…takintensywny,żeMaria zrobiłasięgłodna. O mały włos, a zakrztusiłaby się kęsem kanapki, kiedy do pomieszczenia wparowała młoda, nowa kelnerka, której Maria jeszcze nie znała, i z wielką gębą wyjechałananią,krzycząc,coturobi. –Tuniewolno!Obcyjedząnasali,szefsięwścieknie! Mariapróbowałajejwejśćwsłowo,aletaniechciałasłuchać.Wkońcujedna z kelnerek poinformowała ją, że to córka szefostwa. Jakżesz biedna się tłumaczyła, byłabysięzrozpaczyzapadłapodziemię,takabyłapurpurowazewstydu.Skruszona przepraszałająbardzo.Mariaobróciłatowżart.Miałaprzecieżdobreintencje. Wieczorem długo czekała na rodziców, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę oFranku. Znaturybyłaciekawskainiemogłapozwolićsobienaniewiedzę. Po upalnym dniu przyszedł chłodny wieczór. Na dworze zmieniła się pogoda. Maria pozamykała wszystkie okiennice, zasunęła zasłony, by nie widzieć rozbłyskującychnaniebiebłyskawic.Filemonzdążyłwrócićwostatniejchwili,ajuż sięoniegozaczynałaniepokoić.Dostałpełnąmichękarmy,naktórąrzuciłsięjaksęp, wygłodzonyjakzwykle.Poczymrozłożyłsięnaswoimposłaniu. Maria umilała sobie wieczór rysowaniem, to ją odprężało. Odpływała wtedy myślami,byłajakbypozarzeczywistością,winnymświecie,wbajce.Wyobrażasobie wówczs, w zależności od tego, co szkicowała, że to, co tworzy, jest jej częścią. Rysowanie od dzieciństwa było jej pasją. Już jako mała dziewczynka rysowała wszystkimportrety,każdywrodziniemiałdziękitemuswójwłasny. TylkoKrystynęwkurzałotoodsamegopoczątku,niewiedziećczemu.Tymczasem nadworzenadobrerozszalałasięburza.Słychaćbyłoodgłosyuderzającychoszyby kroplideszczu,ahuczącywiatrmometamiwydawałdziwneodgłosy. –Gdzieonisą?!–myślałaorodzicach. – O, nareszcie! – krzyknęła po chwili, słysząc szmery na dole w korytarzu. Wrócilicaliprzemoczeniizmarznięci. Rozmowa z ojcem nie przebiegła po myśli Marii, niczego szczególnego się nie dowiedziała,pozatym,żetobyłwybórFranka,któryitakzamierzałsięwyprowadzić. Próbowała wyciągnąć od ojca, jaki jest jego stosunek do spraw orientacji seksualnej. Ale wtedy w bardzo subtelny sposób została poproszona o to, by nie roztrząsała jeszcze zbyt świeżej sprawy i nie wyciągała na światło dzienne wszystkiego,oczymonpróbujezapomnieć. Nie potrafił powiedzieć jej, po której ze stron powinien się opowiedzieć. Wynikało z tego wszystkiego, że Krystyna tradycyjnie nie popierała wyboru syna, aAntonibyłjakzwyklewkropce.Kolejnyrazumyłręceiniebrałodpowiedzialności za czyjeś błędy, życiowe wybory. Po prostu nabrał wody w usta. Określił się jasno i tego się trzymał, co nie zmieniało faktu, że było mu ciężko. Zniesmaczony całą rozmową,otworzyłsobiepiwoizasiadłnafoteluprzedtelewizorem. Mariapoczułasięwytrąconazrównowagi.Tendzieńnienależałdonajlepszych imiałajużwszystkiegopodziurkiwnosie.Byłaprzeświadczona,żepowinnazająćsię terazsobą.Poszławięcdosiebieizasnęłajaksuseł.Ranoobudziłyjąodgłosykłótni dochodzącezdołu. –Ocoznówimposzło?Jakijesttymrazempowód? Miałanadzieję,żenieprzyczyniłasiędotegowczorajsząrozmowąoFranku. Możemamieniepodobałosię,żewtrącasięwnieswojesprawyipodważajej decyzje? Scenariusz ten sam, aktorzy ci sami, sceneria też, tylko powód się zmienił… zupełniejakpogoda! Wstała i wyszła na balkon. Morze było spokojne, fale delikatnie muskały brzeg, wylewając się na piach. Pusta plaża, ptaków śpiew o poranku i rześkie nadmorskie powietrze, które rozbudza zmysły. To wzgórze, to jej dom, tu się wychowała, tu mieszka. Tylkoczyjesttuszczęśliwa? Amożetylkoudajeinasiłępróbujetakąbyć? Tojestjejrodzina,leczonategonieczuje,nieczujesiętumilewidziana…Niby wszystkojestwporządku,ale…nowłaśnie,ale… Owo„ale”towarzyszyłojejodzawsze! Zawsze było jakieś „ale”…, ale nie teraz…, ale może kiedy indziej…, ale nie możesz…,aletowykluczone…,alepowiedziałam,żenie…,ALE… Brak zrozumienia, akceptacji, więzi rodzinnej, wspólnych przyjemności… niczego. Całyczasudają,grają,towszystkojestnapokaz,naniby,sztuczne,bezwyrazu, akceptacji… –Boże,takbymchciałamiećnormalnąrodzinę…Takbymchciała…–pomyślała wduchu,patrzącnamorze,opartaobarierkę. Wtem usłyszała trzaskające drzwi wyjściowe, to był Antoni, za nim wybiegła Krystyna, mrucząc coś pod nosem. Szli obok siebie, nie razem, wymachując rękoma idyskutującoczymśzaciekle.Zposesjipodążaliwprostnaścieżkę,nadalgestykulując iwrzeszczącnasiebie. Maria nie chciała tego słuchać, zsałoniła uszy rękoma i tylko patrzyła, jak oddalająsięoddomu,ażcałkiemzniknęlizawzgórzem.Pojęłanagle,żejestwsamej koszulcenocnej,bosaizmarznięta,więcśmigiemwpadładopokoju.Wskoczyłapod kołdrę,bysięogrzać. – Nie ma to jak ciepła puchowa kołderka!!! – pomyślała, wtulając się wpoduszkę. Cozażycie?Cozalos? Dumałapodnosem.Nicsięniezmieniło,całyczasjesttaksamo,alboigorzej… –Cojasobiewyobrażałam?Żeprzyjadęibędziesuper,żewszystkosięzmieni? Zaczną się mną interesować na tyle, na ile bym chciała? Będą kochającym się małżeństwem? Ojciec przestanie pić? Mama zmieni się w osobę współczującą, tolerancyjną, opiekuńczą? Siostra przypomni sobie, że ma siostrę? Brat zmieni orientację dla widzimisię innych? Marek… No właśnie, Marek! Czy zrozumie, że popełniłbłąd,podobniejakija? Natłok pytań bez odpowiedzi, które kotłowały się w jej głowie nieprzerwanie. Wgłowiemłodej,zdolnej,nastoletniejdziewczynyzewspaniałymiperspektywamina przyszłość, która mimo to nie mogła sobie poradzić sama w życiu. Z kompleksami, wieczniezdołowana,sfrustrowanaciągłymiwyborami. Jaktakmożnażyć?Ile?Jakdługo? Czywtymdomuczekająjeszczecośdobrego? Czymożeliczyćnaswojąrodzinę? Analizując za i przeciw, doszła do wniosku, że gdy tylko dostanie odpowiedź z uczelni, to pakuje się i natychmiast wyjeżdża. Szuka sobie mieszkania i tyle ją widzieli.Jeślijednakbysięnieudało,towracawgórydociociCeliny,dorodziny,na którą zawsze może liczyć, która ją wspiera i otacza opieką, bezgraniczną i bezinteresowną miłością. Plany, które kiedyś miała, „mieli”, dawno poszły w zapomnienie, prysnęły jak bańka mydlana. Pozostał po nich tylko nikły ślad, po którymmożnasię„przejechać”iwywinąćorła. PlanyzwiązanezMarkiembyłydlaniejpiorytetem,aleokazałosię,żenadarmo wierzyła,żeimsięuda,żeichmiłośćprzetrwatrudyiznoje.Czasemmyślała,żeżyje, „żyła”jakąśutopią.Krystynamiałarację,musiałatozprzykrościąprzyznać… Marzyła, by umieć wyłączyć choć na chwilę myślenie, skupić się na sobie, nie przejmować się, nie analizować, nie roztrząsać niepotrzebnie wszystkiego wkoło. Gdyby to potrafiła, byłaby o niebo szczęśliwsza. Jej natura nie pozwala na odrobinę przekorywobecsiebie,acodopierowobecinnych. –Couciebie?Niedzwonisz,niepiszesz!–Wsłuchawcetelefonuostrozabrzmiał poirytowanygłoskuzynki. –Wiem…Przepraszam!Oczywiście,żeniezapomniałamowas,jakbymmogła– tłumaczyłasię. –Tylko…?Cośsięstało?!–zaniepokoiłasięŁucja. –Nie,wszystkodobrze,tylkosamawiesz… Niewiedziała,jakmajejpowiedziećprawdę. –Nicsięniezmieniło,prawda?–kuzynkabardziejstwierdziła,niżzapytała,bo jużwiedziała. –Skądwiesz? –Przecieżcięznam,słyszępotwoimgłosie,żecośjestnietak. Miałarację. – Zmagam się z tym od miesiąca, ale jest coraz gorzej, na nic moje starania. – Żaliłasię. – Nic nie mogę wskórać, a nawet pogarszam sprawę wtrącaniem się… – powiedziałaipoczułaulgę. Miaładość. –Skorojestniedowytrzymania,toczemuniewracaszdonas?–zapytała. –Chciałabym…–odparłazasmucona. –Towczymproblem?–Nierozumiałajej. –Chcęspędzićtujeszczetrochęczasu,zanimznowuwyjadę… –Awłaśnie,dostałaśsię? –Noniemożebyćinaczej!–odpowiedziałazuśmiechemnatwarzy. –Taksięcieszę!Gratuluję!–Wjejgłosieteżsłychaćbyłoradość. –Tylkoznówmamproblem! –Zczymtymrazem? – Szukam mieszkania i nic… a w dodatku strasznie drogo… – odparła zawiedzionymgłosem. StałaopartaobarierkęnamoloirozmawiałazŁucją. –Todobrzesięskłada,widzisz,atynicniedzwonisz,anaszasąsiadkawyjeżdża wkrótcenastudiaiszukalokatorówdoswojegomieszkania. –MawłasnemieszkaniewKrakowie?–ucieszyłasię. –Nowyobraźsobie,żetak.Nieźle,co? – No, raczej! – potwierdziła. – Spadłaś mi z nieba, kochana! – Tak głośno krzyknęła w słuchawkę z radości, aż ludzie spojrzeli na nią dziwnie. – Prześlij mi, proszę,doniejnumertelefonu,dobrze?–dodała. –Dobrze,zaraztozrobię. –Super,dziękujęci.–Mariabyławniebowzięta. –A…ijeszczejedno,jakzkasą?–zapytałaŁucja. –Ojciecpowiedział,żebymsięniemartwiła…więc… –Jakbyco,tomycipomożemy!–zdeklarowałasię. –Dajspokój!–Marianiechciałaotymsłyszeć. –Nicniemów,należyszterazdonaszejrodzinyiwogóle,niemaoczymmówić! – zdecydowanie podsumowała dyskusję. – Pamiętaj, gdyby co, to wal śmiało! – dodała. –Będępamiętać…ijeszczerazdzięki!!!Pozdrówciocięiwujka! –Tonarazie,trzymajsięMarysiu!–Łucjapożegnałasię. –Pa!–odpowiedziałaiwłożyłakomórkędokieszeni. Byłazadowolonazobrotusprawy.Szukaodjakiegośczasumieszkaniainic.Albo jejniepasowało,albobyłozadrogo,albojeszczecoinnego. Łucjarozwiązałajejproblem. Mariastałanapomościeiwypatrywałakoleżanki.Umówionebyłynaczternastą,bo podobnowtedyMagdamiałaczas. Więcdlaczegosięspóźnia?Możecośsięstało? Zastanawiała się, spoglądając na morze i obserwując ptaki. Często ostatnio spędzająrazemczas,naspacerach,kąpielachwmorzu…Bawiąsięrazemdoskonale, jak za dawnych czasów. Maria ma trochę więcej czasu od koleżanki, bo ta pracuje w kawiarence w mieście. Zatrudniła się na okres letni, by zarobić trochę grosza na studia.Jejrodziceniesązbytzamożniikażdapomocjestpotrzebna.Mariaczujesię przeztogorsza.Madużowolnegoczasuimarnujego.Nierazniemacozesobązrobić, nudzisięinadomiarzłegowspomina,atodlaniejnicdobrego… OstatniomyślałaoletnichwygłupachzMarkiem,pływaliwmorzuiśmialisiędo rozpuku. Jednak te czasy już minęły. Najbardziej jednak zastanawiał ją fakt, że jeśli Marekniepracujejużnamorzuijestpodobnowdomu,dlaczegojeszczedotejporygo niespotkała? Możewyjechał?Albopracuje? Tylko ona byczy się i nic nie robi. Chciała pomagać w kawiarni, lecz nie potrzebująjejtamjuż.Podziękowalijej. Zdenerwowanaprawiegodzinnymczekaniem,postanowiłapójśćdodomu.Słońce dawało jej w kość i nie czuła się najlepiej. Była już na ścieżce prowadzącej na wzgórze,kiedyusłyszałaswojeimięzaplecami.Ktośjąwołał.Odwróciłasię,tobyła Magda.Biegławjejstronę,zdyszanaizasapana. –Sorry,Marysiu…–wyjąkała,kiedybyłajużobok. –Jesteś…Myślałam… –Dajspokój!–przerwałajej,nadalsapiąc. Niemogłauspokoićoddechu. –Alecosięstało?–zmartwiłasię. Stanęływcieniupoddrzewami,byuchronićsiętrochęprzedżaremznieba. –Nieuwierzysz… –Co?Powieszwkońcu,ocochodzi? –Już…–Magdadochodziładosiebie.–Rodzicedostalipropozycjęwyjazdudo Stanówichcą,abympoleciałarazemznimi!–wydusiławkońcu. Wyglądałanazmieszanąiskołowaną.Byławszoku. –Nocośty?Ilecisz?Astudia? Mariapodobniejakikoleżankabyławszokuzpowodutejwiadomości. – Nie wiem! Nie zastanawiałam się jeszcze… to wyszło tak nagle – tłumaczyła się,jakmogła. –Tomożeinaczej,chciałabyś?–zapytałaironicznie. – Sama nie wiem… – Wzruszyła ramionami. – Perspektywa studiowania wAmerycejestbardzokusząca,apozostaniesamejwkrajunieprzedstawiasięnazbyt interesująco…niesądzisz?–spytała. – Masz rację… – odpowiedziała zrezygnowana. – I zostawisz mnie… samą? – dodałaznietęgąminą. – Nie wiem, co zrobię! – Spojrzała na koleżankę współczująco, jakby czuła się winna,żechcejązostawić. –MojaciociajestwStanach,mówiłamcikiedyś,pamiętasz? – Tak… tak, pamiętam. Mam przecież twojego walkmana! – przypomniała jej Maria. –Nowłaśnie…Mójtatazarabiałbytamdwarazywięcejniżtutaj,podobnojest zapotrzebowanie na elektroników, a mama pewnie pracowałaby z ciocią… – skwitowała. – To wyjaśnia sprawę… Nie ma się co zastanawiać! – odpowiedziała, myśląc realnie. – Marysiu… boję się… – Spuściła głowę. – Ja nie wiem, czy chcę jechać! – powiedziałazesmutkiem. –Bedziedobrze,zobaczysz!–pocieszałają,przytulając.–Chodź,pójdziemydo mnie!–zaproponowała. –Nie,niemogę!Muszęwracać.Mamdziśdrugązmianę!–stwierdziła. –Atakwogóle,toktóragodzina? Mariaspojrzałanazegarek. –Jestpiętnastatrzydzieści! –Oranyboskie,mampółgodziny,lecę!!!–krzyknęłazdenerwowanaijużjejnie było. Mariastałajaksłupsoli,zdołowanaizamyślona. –Cojazrobię?Wszyscymnieopuszczają!–Dooczunapłynęłyjejłzy.–Czemu życiejesttakokrutne?Cojatubędęrobićsama?Niechtoszlag!–wrzasnęła. Rozmyślała ostatnio, czy nie pojechać do Zosi. Miała teraz czas, więc nic nie stałonaprzeszkodzie.Porozmowiezsiostrąprzeztelefonstwierdziłajednak,żetozły pomysł. Rozmowa nie należała do przyjemnych. Zofia nie omieszkała kolejny raz ją moralizować i przywoływać do porządku. Pouczała ją, że ma się opiekować rodzicami,pomagaćimiwogóleniemyślećogłupotach…AMariachciałaichtylko zobaczyć…zwłaszczaSzymonka. Nawetchustę,którąkupiładlaniejwgórach,trzebabyłojejwysłać,bopodobno niemieliczasu,byprzyjechać,tacyzapracowani. Cholernimaterialiści…wszyscy!!! Dodomudotarładopierowieczorem,wałęsałasiępoplaży,zastanawiającsię,co dalej. Wieczórbyłciepły,lekkipowiewnadmorskiejbryzykoiłciałoiducha.Oglądała zbalkonusłońce,jaktopisięwmorzu,pozostawiającposobieczerwono-złotąsmugę nawodzie.Zmiejsca,wktórymstała,rozciągałsięnajlepszywidoknacałąplażę. AmożeMagdaniewyjedzie?Możezostanie? Optymistyczna myśl nawiedziła ją, ale tylko na chwilę. Zrozumiała, że to nierealne, niemożliwe. Ona też wyjechała i zostawiła ją samą. Na dwa lata! Ona też postąpiłaegoistycznie.Ztymże,jaksięjejzdawało,onaniemiaławyboru.AMagda? Teżniema!Tedwalatapozadomemsprawiły,żejejznajomościsięwykruszyły i prócz Magdy nie miała tu nikogo. Była smutna z tego powodu. Dziś dobitnie zrozumiała, że źle zrobiła, wracając do domu… To nie jest już jej dom. Czuła się tu obco.Uciocibyłoinaczej.Wspólneposiłki,rozmowy…Razemchodzilidokościoła, wspólniedecydowaliowszystkim,takżeotym,codotyczyłokażdegoznichzosobna. Tak zachowuje się prawdziwa, normalna i kochająca się rodzina. Nie to co u nich! Oprócz pracy nie liczy się nic, interes przysłonił im cały świat, mają klapki na oczach…Teraztowie…Franekteżtozauważył,dlategowolałsięwynieść.Chociaż próbowała nakłonić go, by wrócił do domu, kategorycznie stwierdził, że to niemożliwe.Niemogłasięznimdogadaćwtejkwestii,szedłwzaparte.Podjąłtaką, a nie inną decyzję, i nie zmieni jej. No, chyba żeby zaakceptowali jego wybór, a to nierealne,więcniebyłooczymdalejdyskutować. Zadumanairozkojarzonaspoglądaławdal.Uwielbiałapatrzećnamorze,chyba tylkototrzymałojąjeszczetutaj… Próbowałasięwyciszyć,zrelaksować.Dokuczliwybólbrzuchaniepozwalałna chwilęwytchnienia.Skręcałojąwboku,zapewnezgłodu. Brakapetytudopadałjąostatnimiczasyiniemiałapojęcia,dlaczego. –Muszęzarazcośzjeść–pomyślałaispojrzałaostatnirazwstronęplaży.Oprócz jakiegośchłopaka,spacerującegozpsem,niebyłonikogo.Dziwne.Wieczoramiczęsto roisięnaplażyodspacerowiczówikąpiącychsięwmorzu.Odwróciłasięiposzłado pokoju.Zdjęłasweterekipowiesiłagodoszafy. Zplażydobiegłjągłosnawołującypsa: –„Borys…Borys,wracaj!”–krzyczałktośniemiłosiernie. Wzięłatelefonzszafkiizamierzaławyjśćzpokoju,gdynaglejąolśniło: –Borys…? Zprędkościąświatławróciłanabalkon. Rozglądałasię,czekała,nic.Pochłopakuijegopsieniebyłojużśladu. Toniemożliwe…Amożejednak? Poczułapodniecenie. CzytomógłbyćMarek? Napewnotobyłon!!! Stałarozmarzona. Pochwiliwróciładorzeczywistości. –Cojawyprawiam?–Postukałasięwgłowę.Iposzłacośzjeść. Minęłokilkadni.Rodziceniemielinicprzeciwkojejwyjazdowiwgóry,jaktylkoma natoochotęiwoliresztęwakacjispędzićuwujostwa,toczemunie. Żadnego: „Dlaczego?”, czy „Zostań!” albo „Przydasz się nam!”. Nic! Niedoczekanie. Cokolwiek by postanowiła, to i tak wychodziło jej, że z czegoś musi zrezygnować. Wkońcuokazałosię,żeMagdawyjeżdżazrodzicami.Nimtojednaknastąpi,to minie jeszcze trochę czasu, gdyż muszą pozałatwiać różne formalności. Pocieszający byłfakt,żedotrzymajejtowarzystwadokońcawakacji.Rodzicecałednieiweekendy spędzaliw„Muszelce”.Jedynąosobą,jakajejpozostała,byłaMagda.Cieszyłasię,że matubratniąduszęimogąrazemspędzaćczas.Jużwkrótcewyjedzienastudia. Amożespotkanaswojejdrodzenowąmiłość? Ktowie,coszykujejejlos? Mijałkolejnydzieńsierpnia.Wdomubyłodusznoiparno.Nazewnątrzbyłojeszcze gorzej.Uprzykrzyłasięjejtapogoda. –Mogłobychoćtrochępopadaćdlaodmiany–stwierdziłaostatnio. Słupek rtęci w cieniu wskazywał prawie trzydzieści stopni. Nawet Filemon nie miałochotynawychodne. Maria oddawała się przyjemnemu zajęciu, jakim było jej ulubione szkicowanie. Miała dobry dzień, od samego rana, bez powodu, tak po prostu. Namalowała kilka portretów i była z siebie zadowolona. Wieczorem planowały z Magdą popływać. To najlepszyczas,wodabędzieciepła. Późnym wieczorem czekała na koleżankę na plaży. Umówiły się w miejscu, w które przychodziło mało osób, specjalnie, by mogły być same. Przed wyjściem zjadła tylko jogurt. Nie była głodna, nadal doskwierał jej brak apetytu. Nic nie przybrałanawadze,amożenawetodrobinęjeszczezniejzleciała.Ojcieczasugerował jejnawet,żebyzrobiłabadaniakontrolne.Obawiałsię,żecórkamaanemię. Powiedziała,żezrobi,inadalzwlekała. Dochodziłaośma,aMagdywciążniebyło.Mariasiedziałanapiaskuzawydmą. Paręosóbprzechodziłowzdłużplaży. Nie, nie była sama, tylko samotna. Zaczęła ostatnio to powtarzać na okrągło. Innym wydawało się to śmieszne, ale niestety całkowicie odzwierciedlało stan, wjakimsięobecnieznajdowała.Magdadalejnieprzychodziła.Wkurzonazadzwoniła doniejzpytaniem,cojestgrane. Normalka,okazałosię,żekoleżankaznówniemaczasu! Zastępujekogośwpracyiniedaradysięwyrwać,niestety.Miaładowyboru– wrócićdodomulubsamapopływać.Wolałazkimś,takbyłobezpieczniej.Pochwili namysłu zdjęła spodenki i podkoszulek i została w samym jednoczęściowym stroju kąpielowym. Rozejrzała się, wokoło nie było nikogo. Zostawiła ubranie na piasku, wcześniejchowająckomórkędokieszenispodenek,ipognaławstronęfal.Delikatnie ochlapałasię,afalepodmywałyjącorazwyżej.Wodabyłacudowna.Zanurzającsię wwodzie,lekkosięzachwiała,tracącrównowagę,alezbagatelizowałato.Przepłynęła kawałek i poczuła się wyśmienicie. Zrelaksowana i odprężona płynęła coraz dalej w głąb morza, na głębszą wodę, tam było najlepiej, bo nie czuło się fal przypływowych. Tego jej było trzeba! Nie myślała o niczym. Skoncentrowała się na tym, co robi, i szło jej znakomicie. Zanurzała się pod wodę i po chwili wypływała. Umiaładoskonalepływaćróżnymistylami,pływałaoddziecka.Poparunastuminutach poczułasięzmęczonaipostanowiławracać. Z trudem zaczęła oddychać. Nie wiedziała, co się dzieje. Miała coraz płytszy oddechibrakowałojejtchu.Płynęładobrzegu,alemiałasporykawał,zadalekosię wypuściła.Imbyłobliżejbrzegu,tymczułasięgorzej.Traciłasiłęwrękachibyłojej corazduszniej.Momentamiwodająnakrywała,bozawolnomachałanogami. WpewnymmomenciemięśnieodmówiłyposłuszeństwaiMariazaczęłaostatkiem siłwierzgaćrękamiwgórę.Wołałaopomoc.Niemiałajużsił.Byłaprzerażona,woda zalewałająidziewczynaledwocodawałaradęsięutrzymaćnajejpowierzchni.Jakaś siłaciągnęłająwdółiniepotrafiłategoopanować.Całyczaszachłystywałasięwodą, aż wreszcie nie wytrzymała i ostatni raz krzyknęła: „Ratunku!”. Zobaczyła jeszcze mroczkiprzedoczymaiposzłapodwodę. Gdysięocknęła,leżałanapiaskuikrztusiłasię,wypluwajączustsłonąwodę.Jakaś postaćpochylałasięnadniąiconiewiarygodne,wielkikudłatypieslizałjąpotwarzy. Całasiętrzęsłaidygotałazzimna.Leżałanaboku,dochodzącdosiebie.Oddychałajuż niecospokojniejimiarowo.Ztyłuktośpodtrzymywałjejgłowęiczekał,ażdojdziedo siebie.Nadaldygotałazzimna,aleczułasięjużdobrze.Usiadłaichciałapodziękować zauratowaniejejżycia. Odwróciła głowę i zamarła. Przełknęła ślinę i poczuła na ciele dreszcz. Oszołomiona,niemogławydobyćzsiebiesłowa.Spuściławzrokzzażenowaniem… iwydusiłatylko: –Dziękujeci… – Już dobrze? – zapytał. Cały też był mokry i zmachany. Nad nią pochylał się Marek. –Tak…Jużlepiej…–odpowiedziałanadalonieśmielona. Niewiedziała,gdziepodziaćoczy.Niewierzyła,żechłopakjesttużobok.Nicsię niezmienił.Wyglądałzjawiskowo,opalony,szczupłyjakniegdyśitakiprzystojny…że zapomniałanachwilę,cosięstało.Okryłjąswojąbluząiusiadłobok,takblisko,że poczułaznajomyzapach,zapachjegoskóry.Zniewalającyitakizmysłowy… –Powieszmi,cosięstało?–zapytał,patrzącnaniąswoiminiebieskimioczyma. –Niewiem…–wzruszyłaramionami. –Zawszewydawałomisię,żeświetniepływasz! – Bo tak jest! – przerwała mu. – Tylko ostatnio nie jestem w formie… – tłumaczyłasię. –Każdemumożesięzdarzyć,nieprzejmujsię!–pocieszałją,aumiałtorobić. Uśmiechnęła się do niego, a on nie pozostał jej dłużny i podarował jej najpiękniejszy widok, jaki istniał dla niej na świecie, swój uśmiech. Poczuła, że się czerwieni. –Kiedywróciłaś?–zapytałnagle. –Podkoniecczerwca…aty?–wyrwałojejsięniechcący. –Wmaju… –Jakbyłonamorzu?–zapytała,alezaraztegopożałowała. Pocozadajemutakiepytania? –Głupiajestem!–Karciłasięwmyśli.Jużzapomniałaotym,cobyło.Czułasię świetnie,bobyłprzyniej. –Toniedlamnie!–odparłpoważnymgłosem. –Rozumiem… Ale nic nie rozumiała. Nie drążyła tematu, widać nie miał ochoty o tym rozmawiać. Przez chwilę milczeli. Borys biegał przy brzegu i cały czas coś obwąchiwał. Siedzielitakbliskosiebie,prawiesiędotykając,odrobinęzawstydzeni… Mariabiłasięzmyślami,niewiedziała,comówić.Corobić? Totakniewiarygodne,żeażnieprawdziwe! Nigdynieprzypuszczała,żeprzydarzyjejsięcośtakiego! Cosięstało?Dlaczegotonęła? ItoMarekjąuratował,ponownie… Jakmożnatowytłumaczyć? Porazkolejnyuratowałjejżycie! Czytoprzypadek? Amożeciążynadniąjakieśfatum,zktóregotylkoonmożejąwyciągnąć? JakopowieotymMagdzie,topadnie! Jest tu… Czuje jego bliskość, ciepło, niemal bicie serca, i jedyne, o czym teraz marzy,tobyjąprzytulił,jakdawniej… Tak bardzo chciała go spotkać, ale nie w takich okolicznościach. Serce przepełniałajejradość. Zastanawiałasię,comyśli…Coczuje? Postanowiłazachowaćzimnąkrew,otyle,oilebędzietomożliwe. –Coterazrobisz?–spytał. –Wtejchwili?–zażartowała. –Wogóle.–roześmiałsię. – Teraz mam wakacje, a od października wybieram się na studia – powiedziała zdumą. –Nate,cochciałaś? –Pamiętasz?–Zaskoczyłjątympytaniem. –Przecieżzawszeonichmarzyłaś…–odparł. –Notak…–Niedowierzaławłasnymuszom,niezapomniał! Widoczniebyładlaniegoważna… Możenadaljest? –Atycoporabiasz?–spytała. Pracuję,chcęzarobićtrochęgroszaprzedwyjazdem… –Wyjazdem?–przerwałamu. –Tak,teżwybieramsięnastudia…doKrakowa…–powiedziałtospecjalnie,bo wiedział,żeionazamierzatamstudiować. Siedzieli,milcząc,wpatrzeniwdal. MarekspoglądałnaMarięukradkiem,byłacałamokraiwcalenieprzeszkadzało mu,żewyglądajakzmokłakura.Dlaniegobyła,jestibędziezawszepiękna. Zastanawiałsięnadznaczeniemtego,cozrobił. Porazkolejnyuratowałjejżycie. Czytomajakieślogicznewytłumaczenie? Amożetoznak? Kiedy jest obok niego, tak blisko, dawne uczucie nabrało mocy, powróciło. Wśrodkutargałynimemocje.Taknaprawdę,musiałprzyznaćsamprzedsobą,żenigdy oniejniezapomniał.Przezwszystkietednicierpiał,tęsknił,marzył,spoglądałnajej domwnadziei,żejązobaczy. W sercu czuł rozgoryczenie. Wiele razy trzymał w ręku telefon, chciał do niej zadzwonić i odkładał to na później. Teraz poza tą ogólnikową rozmową nie umiał zmusićsiędoniczegowięcej. Cobysobieomniepomyślała? Napewnojużomniezapomniałaimakogoś…Takadziewczyna…Różnemyśli przychodziłymudogłowy. –Pewniechciałabyśjużpójśćdodomu?–zapytałsmutno. –Tak…Jestemwykończona…–odparła. Na dworze pociemniało. Słońce już dawno zaszło, a na niebie pojawiły się granatowe chmurzyska. Siedzieli, jak kiedyś, gdy spotykali się na plaży i leżąc na piasku, rozmawiali godzinami. Te dwa lata zmieniły wiele. Już nie byli tymi samymi młodymiludźmicokiedyś,dojrzeli,coniecozrozumieli,nauczylisięwielenaswoich błędach, wydorośleli. Patrzyli na świat poważniej, nie jak dawniej przez różowe okulary. –Jeślichcesz,mogęcięodprowadzić…–zaproponowałnieśmiało.Byłprzejęty, martwiłsię,czyMarysiadaradęowłasnychsiłachdotrzećdodomu. –Dobrze…–zgodziłasięiwstałazpiasku. Całaobolała,zmęczona,chciałabyćjużwdomu,wswoimłóżku. ChciałateżjaknajdłużejzostaćzMarkiem. Cotenchłopakmatakiegowsobie,żeniepotrafimusięoprzeć? Nieraz się nad tym zastanawiała. Marek nie musiał nic mówić, wystarczyło, że spojrzynaniąswoiminiebieskimioczymaionaodlatuje.Całyczaspowstrzymywała się, by nie wyjść na idiotkę, która ślini się na widok chłopaka. Dla niej to chodzący ideał,wiedziałaotym,odkiedygopierwszyrazujrzała. –Żeteżmijeszczenieprzeszło?!–pomyślała,ubierającsię. Marek stał parę kroków od niej i obserwował ją. Patrzył na jej zgrabne, choć zlekkawychudzoneciało.Jegowzrokzatrzymałsięnajejkrągłych,jędrnychpiersiach. Widoktengopodniecił.Wcześniejniemyślałotym,byłspanikowany,przerażony,gdy widziałjąleżącąbezoznakżycia.Terazjednakjedyne,coprzychodziłomudogłowy, toto,byjejniestracić.Uciskającjejklatkępiersiowąirobiącjejsztuczneoddychanie, cały się trząsł, krzyczał do niej, by się nie wygłupiała, by wracała do niego, wykrzykiwałjejimię,kilkarazywymsknęłomusięipowiedziałdoniej„kochanie”. Agdyjegomasażnieskutkowałiniedawałjużrady,zacząłjąbłagać,bysięocknęła, zaczęłaoddychać…PopłakałsięzbezradnościiprzyrzekłsobieiBogu,klęczącprzed nią,żejużzawszebędziesięniąopiekował,byletylkożyłai„wróciła”.Agdytosię stało,mokryodłezdziękowałzapodarowaniejejjeszczejednejszansy. Tylko czy przyrzeczenie sprzed parunastu minut ma teraz sens, skoro nie potrafi wprowadzićgowżycie? – Idziemy? – zapytała gotowa, przyglądając się zamyślonemu i bujającemu wobłokachswojemuwybawcy. Był daleko. Przypomniał sobie chwile grozy, jakich doświadczył, a których ona była częścią. Decydując się ratować tonącą osobę, nie przypuszczał, że to będzie Marysia…dogłowybymunieprzyszło… Dopiero kiedy położył jej wiotkie ciało na brzegu, pierwszą reakcją był strach, lęk. Tak chciał ją jeszcze kiedyś zobaczyć, ale o takim scenariuszu nie marzył. Życie jednakpłatafigleiniesposóbprzeciwstawićsięlosowi. –Chodźmy…–Ruszyłzanią. Zawołał Borysa, który szwendał się wokoło, a teraz biegł za nimi. Szli w milczeniu. Zrobiło się całkiem ciemno. Wiatr się zerwał i przeszywał ich mokre ciała. –Alejużdobrzesięczujesz?–zapytałponownie,chciałsięupewnić. –Tak…dzięki–odparła. Byłojejmiło,żesięoniąmartwi. Niechciałsięzniąrozstawać,czułniedosyt,chciałwłasnymirękomasprawdzić, czy jest cała i zdrowa. A najbardziej miał ochotę, by ją najzwyczajniej w świecie przytulić.Niewierzyłsamsobie,żewzbudziławnimtakieuczucia.Gdybyłnamorzu, totylkomyśloniejpozwoliłamuprzetrwać,abywałoróżnie.Pomimotego,żeniebyli jużrazem,Marysianadalbyłamubliska.Chciałnawetdoniejzadzwonić,natychmiast popowrociezrejsu.Obiecałtosobie,leczzwlekał…Ażminęłozbytwieleczasu.Był naniązły,żewyjechała,żedałasięzmanipulowaćswojejrodzinie,żeichposłuchała i choć w głębi serca tego nie okazywał, miał do niej żal – i dlatego postanowił wypłynąćwmorze. Możemusiał,możechciał? Jedno wie na pewno, chciał pokazać jej, że został postawiony pod murem, bez prawagłosuizrobiłpodobniejakona,odpuścił,zrezygnowałznich… Szłazmęczonazrękomawkieszeniitylkoukradkiemspoglądałananiego.Czuła, że nie jest mu obca, obojętna, wyczuwała to w jego zachowaniu, słowach, znała go przecież doskonale! Nie wracali w rozmowie do tego, co było… Byli jak starzy, dobrzyznajomi,którzydawnosięniewidzieli. Ścieżkarobiłasięcorazbardziejwąska.Wkońcudotarlidodrogibiegnącejdo bramy jej podwórka. Ich oczom ukazał się dom Marii, z wielkim murowanym ogrodzeniem. Z bliska wydawał się jeszcze większy. Duże drewniane okiennice, okazałytarasiniewielkizielonyogródekprzeddomemrobiływrażenie.Ichoćwtym rokuniezachwycałbujnościąkwiatów,toitakbyłocopodziwiać. Marii brakowało najbardziej zapachu kwiatów i możliwości ich pielęgnowania. Latobezkwiatówtojakzimabezśniegu,zawszetakuważała! Niewiedziała,jaksięzachować,gdyznaleźlisiępoddrzwiamijejdomu. –Zobaczymysięjeszczekiedyś?–Marekwyskoczyłnaglezpytaniem. Zamurowałoją.Sercesięjejradowało,tesłowatomióddlajejuszu. Stałaonieśmielonazuśmiechemnatwarzy. Jakto?Chcesięspotkać? Zatkałojątotalnie.Niechciała,bypoznał,żetylkonatoczekała. Amożepowiedziałtaktylkozgrzeczności? –Czemunie…–odparłapochwilinamysłu. Stałazażenowana,całapotargana,brudna,wyglądałafatalnie. Marekstałprzedniąidreptałwmiejscuzmieszany. – Pójdę już… – powiedział i zamierzał odejść, ale odwrócił się i dodał: – Zadzwonię…Masztensamnumer? –Tak…–Pokiwałagłową. –Todobranoc,Marysiu…–Iposzedł,azanimpobiegłpies. Zatrzymałsięjeszczewbramieiodwróciłsię,aleMariijużniebyło. Był z siebie zadowolony, że nie zostawił tego. Uśmiechając się sam do siebie, maszerował wzdłuż ścieżki. Zapomniał o mokrym ubraniu, zimnie i o tym, że jest ciemno,aścieżkajestwąska. Zmęczenie poczuł dopiero, gdy położył się do łóżka. Maria. Cały czas o niej myślał…Miałjąciągleprzedoczami,radośnieuśmiechającąsiędoniego. Chciałzasnąć,aleadrenalinawciążbuzowałamuwekrwi.Pomyślałnawet,coby było,gdybydzisiajniewyszedłzpsem…Mógłbystracićjąnazawszeidowiedziałby siępojakiśczasie,żejejjużniema,aonzmarnowałdninaczekanieizastanawianie się,czysiędoniejodezwać…Nie,niedarowałbysobietego! –ChybaPanBógmnietamposłał!–powiedziałnagłos. Leżałwłóżku,wswoimpokojuikombinował,czyjakdoniejjutrozadzwoni,to niebędziezaszybko… W pokoju było całkiem ciemno, tylko zza okna dochodziły odgłosy przejeżdżającychsamochodów.Wdomuwszyscyspali. Maria zasnęła jak zabita, zmęczona, roztrzęsiona i pełna wrażeń z minionego wieczora. Rano nie mogła się dobudzić. Wstała dopiero koło dziesiątej. Kartka pozostawionanablaciekuchennyminformowała,żerodzicechcązniądzisiajoczymś porozmawiać. Była w niej notka również o posprzątaniu domu na błysk. Po lekkim i szybkim śniadaniu zabrała się za porządki. I tak zamierzała zrobić dziś pranie i ogarnąć nieco dom. Jutro niedziela, więc przydałoby się odrobinę posprzątać. Nie żeby było brudno, ale porządek musi być. Jakoś dziwnie nie bardzo jej to szło. Przypominałasobieciągle,jakszłapodwodęichciałojejsiępłakać.Wdomunicnie powiedziałaowczorajszymzdarzeniu. Co takiego się stało? Co było przyczyną jej podtopienia? Skąd te duszności, zawrotygłowy? Przestraszyłasię. –Takdalejbyćniemoże!–pomyślała. Musiumówićsięnabadania. Czemunieodrazu? Jak pomyślała, tak też zrobiła. Zadzwoniła do przychodni i poprosiła recepcjonistkę,bywpisałająnaponiedziałeknabadaniakontrolne.Odetchnęłazulgą, żeudałosięjejtotaksprawniezałatwić,iwróciłazzadowolonąminądosprzątania. Filemon jej pomagał. Ona ścierała, a on dreptał po mokrym, zostawiając wszędzie śladyłap.Niewytrzymałaiwygoniłagonadwór.Dwiegodzinyzajęłojejsprzątanie idombłyszczał.Latapraktykizrobiłyswoje.Mogłabyzostaćzawodowąsprzątaczką, gdybyniemiałainnychplanównaprzyszłość.Wyczerpanausiadławbujanymfoteluna tarasie, ale po chwili musiała przejść do cienia, za gorąco było w pełnym słońcu. Niebobłyszczałojakjejpodłoga,nigdzieanigramachmurki. Piękne,przejrzysteitakieodległe…Hmm…–zamruczałapodnosem: –Ciekawe,coterazrobiMarek?Czyzadzwonidomnie?Amożezapomniał? Próbowała zdusić w sercu skryte uczucie do niego, ale bezustannie, nieustannie onimmyślała.Takbardzozanimtęskniła!Przezwszystkietednicierpiałaiobwiniała sięzato,cozrobiła.Myślała,żewyjeżdżając,stawianaswoiminierezygnujezniego: jak bardzo się myliła! Krystyna doskonale wiedziała, jak to się skończy. Dopięła swego,terazmogłabyćzsiebiedumna.Nierozmawiałydotejporynatentemat,bo ipoco? Wygrała! Rozmyślanianahuśtawceprzerwałdzwoniącytelefon.Skoczyłaibosopobiegła odebrać. –Tak,słucham?–powiedziała,niezwracającuwaginawyświetlającysięnumer wkomórce. –Cześć,Marysiu…–Podrugiejstronierozległsięznajomygłos. Nogizrobiłysięjejjakzwatyinicnieodpowiedziała.Stałazotwartąbuzią. –Jesteśtam?–zapytałMarek. –Jestem…jestem–ocknęłasię. –Słyszę,żeniedoszłaśdosiebiejeszcze… –Nie,wszystkowporządku…tylkomniezaskoczyłeś. –Tak?Apozytywniechociaż?–zażartował. –Owszem…–Uśmiechałasiędotelefonu. –Corobisz?–zapytałzaciekawiony. –Sprzątałamdom,aterazodpoczywam…Atyniewpracy? –Sobotymamwolne. Inastałaniezręcznacisza. –Corobiszjutro?–przerwałmilczenie. –Nicspecjalnego…Dlaczegopytasz? – Może masz ochotę pójść ze mną… nie wiem, na kawę? – wymyślił na poczekaniu. –Czemunie,októrej? –Popołudniu,takkołopiętnastej,namolo.Możebyć? –Pewnie… –Todozobaczenia,Marysiu! –Dojutra…–Rozłączyłasię. Chwilęstałazapatrzonawtelefon,osłupiała,niespuszczałazniegowzroku. –UmówiłamsięzMarkiem?!!!–powiedziałanagłos,samadosiebie. Powtórzyła: –UmówiłamsięzMarkiem!–Tymrazempodniosławzrok,jakbydopieroteraz dotarłdoniejsenswypowiedzianychsłów. Ponowniepowtórzyłatosamo…iolśniłoją. Zaczęłaśmiaćsięiskakaćzradościjakgłupia,jakbywygraławtotka.Podeszła dolustrawprzedpokojuispojrzałanasiebie. –Onchcesięzemnąspotkać!Ranyboskie!Czytytorozumiesz,dziewczyno?– mówiładoswegoodbicia.–NieszalejMaryśka…Niezachowujsięjakmałolata!– upomniałasię. Poszła do siebie. Po drodze doszła do wniosku, że szybko to poszło, wczoraj spotkanie(pływanie),dzisiajtelefon,jutro…Nowłaśnie,cobędziejutro? Oczymbędąrozmawiać? Byleniewracaćdoprzeszłości.Postanowione. Nazajutrzjaknazłośćpogodasiępopsuła.Ciemnekłębiastechmurypokrywałyniebo. Mariamiaładylematprzedspotkaniem.Jaksięrozpada,tozespotkanianici.Niebyła zadowolona.Sukienka,którąwybrała,odpada. –Najlepiejzałożędżinsy…–dukała,stojącprawiepółnagaprzedszafąwswoim pokoju.Byłasama.Rodzicewyszlidoznajomych,dlategobezskrępowaniahasałapo domu w samej bieliźnie. Lubiła czuć się swobodnie. Tylko Filemon dziwnie się jej przyglądał,aletoprzecieżtylkokot. Koło czternastej zerwał się silny wiatr. Wyglądało na to, że zaraz lunie jak nic. Staławoknieiniewierzyławłasnymoczom. –Wtedy,gdyniemapotrzeby,toświeci!–denerwowałasię. Była gotowa. W pokoju zrobiło się szaro i ciemno. Zerknęła na zegarek, dochodziła za dwadzieścia trzecia. Miała więc jeszcze parę minut, ale jak wyjść zdomuwtakąpogodę!?Dumałanadtym,czywychodzić,czynie. Amożezadzwonićdoniego? Naglerozległsiędzwonekdodrzwi.Podnieconazbiegłanadółposchodach,bo wiedziała,żetonapewnoMarek. Kątemokaspojrzałanaswojeodbiciewlustrze.Byłazadowolona. Wyglądałabardzodziewczęco,wzielonejbluzceiniebieskichdżinsach.Chciała zrobić sobie jakąś fryzurę, ale stwierdziła, że nie ma sensu. Najlepiej czuła się wrozpuszczonychdługichwłosach. Była podekscytowana już od rana. Nawet Krystyna zauważyła, że jest jakaś poruszona.Zjedlirazemśniadanieiposzłanamszę.Rodzicezostali,byprzygotować obiad. Deklarowali się, że mają jej o czymś powiedzieć, ale chyba zapomnieli. Gdy wróciła,szykowalisięjużdowyjścia. –Cześć!–przywitałjązuśmiechem. Marię ogarnął zachwyt, gdy go zobaczyła w progu. W dzień wyglądał jeszcze lepiejniżwczorajpozmroku.Takiszarmancki,przystojny.Przywitałasięipoprosiła, bywszedł.Niespuszczajączniegowzroku,patrzyła,jaksięrozbiera. –Pomyślałem,żeniebędzieszmiałaochotywyjśćwtakąpogodę…–stwierdził, zdejmującbuty. –Skądwiedziałeś? –Znamcię!–odparł. –Notak…jeśliotochodzi,tonicsięniezmieniło…–Roześmiałasię. Marekrozglądałsiępodomu. –Nicsięuwasniezmieniło…–zauważył. –Miałamtakiesamowrażeniepodwóchlatach…–przytaknęła. Staliwprzedpokoju,azaoknemrozszalałasięburza. –Idziemydomnie…?–zapytała,spoglądającnaMarka. –Notoprowadź!–Iruszyłzaniąposchodach. Dzisiaj wydała mu się jakaś inna niż wczoraj. Taka poważna, ale zabawna i do tego niebywale śliczna. Nie mógł oderwać od niej oczu. Dwa lata dodały jej urody, zdziewczynystałasięmłodąkobietą.Teraztowidział… Marek usadowił się wygodnie w fotelu i przyglądał się jej. Stała w oknie iobserwowała,jakwiatrzarzucakropledeszczunadrzwibalkonowe.Rozpadałosię nadobre.Patrzyłanamokryświat,nadrzewafalującenawietrze,jejwzrokdotarłteż naskrajplaży.Wyglądałonato,żezbliżasięprzypływ;wezbranefaleuderzałyobrzeg zdużąsiłą,zalewającwiększośćplaży. –OBoże!–krzyknęłaprzestraszonabłyskawicą.Iuciekłaodokna. –Nadaltakbardzoboiszsięburzy?–Wstałipodszedłdoniej. –Tylkotrochę…–Siedziałaskulonaiprzestraszonanałóżku. –Tomożezasłońmyokna,co?–zasugerował. Mariaanimyślałaruszyćsięzmiejsca.Niechciałapodchodzićznówdookna. Marek wyczuł, o co chodzi i sam zasunął zasłonę. Zapalił nocną lampkę iwpokojuzrobiłosięnastrojowo. Mariaodrazupoczułasięlepiej.Wblaskuświatłapadającegozlampywyglądała bajecznie!Niedałosiętegoukryć. –Przepraszamcię,agdziemojagościnność…Czegosięnapijesz? Uzmysłowiłasobie,żekompletnieotymzapomniała. Iszybkozekoczyłazłóżka,widząc,żeMarekzamierzausiąśćobokniej. –Czyżbysięmniebała?–Pomyślał. –Czegokolwiek…–odparł,siadajacnałóżku. –Tomożezrobiękawy,maszochotę? –Możebyć… –Zmlekiemidwiemałyżeczkamicukru? –O,widzę,żepamięćmaszdobrą! Zaskoczyłago. –Tozarazwracam…–powiedziałaiwyszłazpokoju. Zostałsam.Przetarłoczyrękomaiwypuściłgłośnopowietrze. Zdenerwowany,niedowierzałsamsobie,żetubył. Tak,takdługonatoczekał,aterazstrachgoobleciał.Całyczasbiłsięzmyślami, czydobrzerobi. Aleskorogozaprosiła,tomożejednak… –Uspokójsię…!–uciszałswemyśli.–Będziedobrze… SiedziałnałóżkuiczekałzniecierpliwościąnaMarię.Długoniewracała.Kiedy usłyszałjejkrokinakorytarzu,wzdrygnąłsięiwstałzłóżka,byotworzyćjejdrzwi. –O,dzięki…–powiedziała,niosącprzedsobątacę. Wcałympokojunatychmiastzapachniałokawąiciastkami. –Częstujsię…–Spojrzałananiegoporozumiewawczo. Usiedliprzydrewnianymstolikuidelektowalisięprzepysznąkawą. Marekzauważył,żeMariacałyczasmusięprzygląda.Ucieszyłogoto,choćczuł lekkiezażenowanie. –Achtejegooczy,możnawnichutonąć!–myślaławduchu. Możeidobrzesięstało,żejednakspotkalisięuniej.Jestznimsamnasam,czego pragnęłaodtakdawna. Dziśczułasięświetnie,miaładobrydzień,aspotkaniezMarkiemtonajlepsze,co jąostatniospotkało.Rozmawiali,popijającaromatycznąkawę. Owszystkim… Mariaotworzyłasięprzednimiopowiedziałamu,jakbyłouciociwZakopanem. Że tam odżyła, dużo zrozumiała i nauczyła się pokory i wiary w ludzi, lecz po powrocie znów dopadły ją myśli i odczucia z przeszłości. Nie bardzo rozumiał, co miałanamyśli,alenieprzerywałjej.Pochwaliłasię,żespotkałjązaszczyt,kiedyjej pracezliceumzostaływystawionewGaleriiMuzeumwZakopanem. Byłzniejdumny. Rozmowazeszłateżnasprawyrodzinne.Zwierzyłamusię,żeFranekjużtunie mieszkaiżejest…Marekbyłwdelikatnymszoku,alerozumiałgodoskonale,samteż bytakpostąpiłnajegomiejscu. Mariabyłapodwrażeniemjegoreakcjiinastawieniadotychspraw,chociażtak naprawdę to zawsze wiedziała, że jest tolerancyjny. Przełamali lody i rozmawiali ze sobąbezskrępowaniainaluzie.Obojetegopotrzebowaliiwiedzieli,żedobrzeimto zrobi. Marek nie pozostał jej dłużny. Opowiedział jej, jak było na morzu, o tym, jak ciężka to praca, która wykańcza psychicznie i fizycznie. Jednak nie to było dla niego najgorsze. Była wstrząśnięta, kiedy wyznał jej, jak podczas rejsu dostał wiadomość ośmiercimamy.Zobaczyłałzywjegooczach,gdytomówił.Współczułamuzcałego serca. Gdybytylkowiedziała! Tobyłdlaniegomomentzałamania.Byłomuciężko,niemógłsiępozbieraćitak bardzopotrzebowałwtedyjejwsparcia… Mariaotworzyłaszerokooczynatesłowa.Byłazdumiona,żetakszczerzeznią rozmawia. Ale była zadowolona. Opowiedział jej, że przez cały ten czas wyrzucał sobie,żeźlepostąpił,egoistycznie,alewtedymyślał,żetakbędzienajlepiej.Myślał częstooniej,niemógłzapomniećiwyrzucićjejzserca… Mówiłtowszystkoszczerze,patrzącjejprostowoczy. Marięzatkało.Niesądziła,żetaktoprzeżył…Podobniejakiona.Niepozostała mudłużna,wyznałamubezskrępowania,żecałyczaspróbowaławyrzucićgozmyśli, aleniepotrafiła.Bardzosięstarałainic,wciążczuła,żejestjejbliskiiżejejuczucia wobecniegoniewygasły. Nadalcośdoniegoczujeiboisię,czytomajeszczesens… Kiedytomówiła,cośwnimpękło.Pomyślał,żeterazalbonigdy…Wstałzfotela ipodszedłdoniej. Marianiewiedziała,ocomuchodzi… Wziąłjązarękęipomógłjejwstać.Objąłjąwpasieispojrzałjejwoczy. –Takbardzozatobątęskniłem…–wyszeptał. Marii ugięły się kolana. Poczuła rozkosz, jakiej dawno już nie czuła. Nie wiedziała,gdziepodziaćoczy,trochęsięzawstydziła.Takszybkosiętopotoczyło,że samasobieniedowierzała.Stoiterazwjegoobjęciach,jesttakblisko,znówczujesię jakzadawnychlat.Tesamedoznania,znajomydotyk,zapach,któryrozpalałjejzmysły i któremu nie mogła się nigdy oprzeć. Kiedy przytulił ją mocniej, poczuła przeszywającepodniecenie.Zapragnęła,byjąpocałowałteraz…zaraz…natychmiast. Nie czekał. Wiedział, czego pragnie. Pochylił głowę i przywarł do jej ust. Zamknęłaoczyiodpłynęła.Całowałjątak,jakkiedyś…Cudownie…Poczuładreszcz, przylgnęładoniegocałymciałem.Czułaciepłobijąceodniegoichciała,bytrwałoto wnieskończoność. Marekczułsiępodobnie.Pragnąłjejzcałegoserca.Niechciałwyrzucaćsobie później, że nie spróbował jej odzyskać. A gdy powiedziała mu, co czuje, nie wytrzymał, musiał to zrobić. Obiecał sobie przecież, że nie pozwoli jej odejść. Był terazwtakimstanie,wjakimjużdawnoniebył.Przezwszystkietedniniepotrafiłsię odnaleźć.Próbowałwielerazyoniejzapomnieć,aleciąglewracał… Chciałułożyćsobieżycienanowo,leczwspomnienieoniejniepozwalałomuna to.Zawładnęłajegosercemizagościławnimnadobre.Ichoćniebylirazem,toitak byłaprzynim,przezcałyczas… Trwało to dobrych kilka minut. Ich pocałunek był namiętny. Nie mogli się opanować.Takdawnotegonierobili… Marek nie mógł nasycić się jej ustami, trzymał ją, obejmując w pasie, ale jego ręce po chwili powędrowały wyżej. Delikatnie dotykał jej szyi i całował ją czule. Widział, że oddała mu się cała… Widział, że jest jej dobrze i że też tego chce. Zapłonąłzpożądania… Kiedy skończyli, brakowało im tchu, ale czuli się szczęśliwi. Maria uśmiechała siędoniegoicieszyłasięztego,cosięstało. –Comyrobimy?–zapytałMarek,patrzącnanią. –Niewiem…Kochamysię…–Wzruszyłaramionami. –Ale… –Nicniemów!–przerwałamu.–Jestdobrze. Popatrzyłananiego,aoczyjejsięśmiały. –Obojetegochcieliśmy,prawda?–zapytała,liczącnapotwierdzenie. –Nigdynieprzestanieszmniezadziwiać,Marysiu… –Alepozytywnie?–znówmuprzerwała. –Owszem…–odpowiedział. W jego ramionach była bezpieczna. Od niepamiętnych czasów tak się nie czuła. Jejżyciewkońcusięodmieni!Miałatakąnadzieję… Terazwszystkobędzieinaczej…lepiej… Wspólnym rozkoszom nie byłoby końca, gdyby nie dosłyszeli dobiegających zdołuodgłosów. –Rodzicewrócili!–stwierdziłabezzastanowienia. –Icoteraz?–przestraszyłsię.–Tojamożejużpójdę… –Spokojnie,nicsięniedzieje…–odpowiedziałanadwyrazopanowana. Togozaskoczyło.Myślał,żewpadniewpanikę…Wątpiłteż,bynagleprzypadł imdogustuibyniemielinicprzeciwkotemu,żetujest. Podeszła do niego i przytuliła się. Chciała go znów poczuć, potrzebowała tego. Teraz,kiedyznówzasmakowałazapomnianegodoznania,niepozwolisobienato,by ktośimprzeszkodził. Ponownie go zaskoczyła. Cieszył się, że dobrze się z nim czuje i pragnie z nim być.Tobyłoterazdlaniegonajważniejsze. –Chciałbymzostaćdłużej,wierzmi…–przytuliłjąmocniejdosiebie–alemoże lepiejjużpójdę…Twoirodzicenapewnodomyślilisię,żeniejesteśsama. –Maszrację… Schodząc po schodach, zauważyli kogoś w przedpokoju. To była Krystyna. SpojrzałanaMarkai…osłupiała. Kulturalnie i grzecznie przywitał się z nią i zaczął się ubierać do wyjścia. Krystynaniezareagowała.Zatkałojąibezsłowaposzładokuchni. Mariizrobiłosięgłupio.Niemogłauwierzyć,żematkęstaćnacośtakiego.Jak mogłataksięzachować?! –Przepraszamcię…–Tylkotylemogłapowiedzieć. –Nieprzejmujsię!Wiem,jakimajądomniestosunek…Dlamnietonicnowego! –wyjaśniłzespokojem. Otworzyła mu drzwi i pożegnali się z uśmiechem na twarzy. Było im wszystko jedno.Czyktośimźleżyczy,czynie! To popołudnie było w ich życiu zwrotem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie planowalitego,samowyszło.Widaćdawneuczucieniewygasłoiprzezcałytenokres tliłosię,byznówzapłonąćżywymogniem. Marięrozpieraławewnętrznaradośćiżadnefochymamyniebyływstanietego popsuć. Nie jest już dawną Marysią, która przestraszy się i z podkulonym ogonem przytakniejejizrobi,czegomatkazażąda. Długo stała w drzwiach i patrzyła, jak odchodzi. Po burzy nie było już śladu. Przestało też padać, a zza chmur delikatnie przebijały się promienie zachodzącego słońca.Naniebiewidniałaprześlicznakolorowatęcza,sięgającahen,pozahoryzont. Wpatrzonawniądziewczynarozmarzyłasię,stałaopartaodrzwiimyślałaochwili, która miała miejsce na górze w jej pokoju. Jak ją całował… Znów! Na swoim ciele czułajeszczezapachjegoperfum,odurzjącyzapach… Przełknęłaślinęizagryzławargęnasamąmyśl,jakbyłojejprzyjemnie. Marekdawnojużzniknąłzjejpolawidzenia,aonawciążstała,niemogącdojść do siebie. Była w stanie upojenia, fascynacjii. Dopiero Krystyna swoim krzykiem skuteczniesprowadziłająnaziemię. Tonmamymówiłsamzasiebie. –Coonturobił?–zapytałazwrogimnastawieniemKrystyna.Nieodrywałaoczu odcórki. Siedziałazastołemiczekała,ażcórkaprzyjdziedokuchni. Maria nic nie odpowiedziała, tym razem nie pozwoliła wyprowadzić się zrównowagi. –Mówiędociebie,głuchajesteś…?–zabrzmiałogroźnie. –Słyszę…Niemusiszkrzyczeć–odparłaspokojnymgłosem. Krystynabyławzburzonazachowaniemcórki.Widać,żeskoczyłojejciśnienie,bo całabyłaczerwona,amiałaznimproblemoddawnaimusiałauważać.Niewolnosię jejbyłonazbytdenerwować. –Odpowieszmiwkońcunapytanie? Upiłałykherbatyiodstawiłaszklankęnastół. Mariaodwróciłasiędoniejispojrzałananiązanielskąminą. –Comamcipowiedzieć,itakwszystko,copowiem,uznaszzamójwymysłlub, cogorsza,zakłamstwo–powiedziałazestoickimspokojem. – Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – krzyknęła Krystyna. – Powiedziałam ci kiedyś,żetoniejestchłopakdlaciebie!Myślałam,żesiędobrzezrozumiałyśmy. Mariaroześmiałasię. –Tenchłopak,jakgonazywasz,manaimięMarek…itylkomnieodwiedził…– tłumaczyła spokojnie. – A jeśli chodzi o zrozumienie, to chyba sobie kpisz? – Teraz ionapodniosłagłos.–Nigdymnienierozumiałaśiwciążrobisztosamo!–ciągnęła dalej.–Nicsięniezmieniłaś.Nadalchceszmiećnademnąkontrolęiukładaćmiżycie wedle twoich zasad. Tylko wiedz, że ja sama wiem lepiej, co mi jest do szczęścia potrzebne… –Niepozwalajsobie…–wtrąciłasięKrystyna. – Nie skończyłam jeszcze! Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz, czy nie… – przerwała jej córka. Powiedziała to z taką powagą w głosie, że zdziwiona Krystyna zamilkła. –Próbujeszcałeżycienaprawiaćswojebłędynaszymkosztem,niewidzisztego, jeszcze chwila i zostaniesz sama, wszyscy stąd odchodzą… – westchnęła. Zosia się wyprowadziła i Franek, ja też wyjadę i nie wiem, czy będę chciała kiedykolwiek tu wrócić.Dziwięsięojcu,żejeszczeztobąwytrzymuje… –Jakmożesz!?–wzburzyłasię.Byławściekła,żecórkaprawijejmorały.–Masz wszystko,czegochcesz,ijeszczeciźle?–wyskoczyła.Wśrodkucałasięgotowała. Maria miała dość, nic do niej nie docierało, jej słowa nic ją nie ruszyły, jak kamieńwwodę… Dodaławięctylko: – Tak! Mam wszystko, prócz twojej miłości… – i ze łzami w oczach wyszła. Uciekła,nieczekałanato,czymatkamajejjeszczecośdopowiedzenia. Nazajutrz wstała wczesnym rankiem. Nie chciała spóźnić się na badania. Wczorajsza kłótnia z mamą odbijała się jej czkawką. Miała żal do ojca, że nie zareagował.Jakzawszemiałwszystkownosie.Siedziałprzedtelewizoremnakanapie inicgotonieobchodziło.Ajeślinawet,tojakzwykleniechciałsięwtrącać.Pewnie. Takjestnajprościej.Próbowałaotymniemyśleć,aleniewychodziłojejtozgłowy. Najlepiejdlaniejbyłobywynieśćsięztegodomuraznazawsze. – Jeszcze chwila… jeszcze chwila, wytrzymasz! – powtarzała sobie, chcąc się uspokoić. Wsiadła na rower i pojechała do przychodni. Miała spory kawałek do centrum. Mglisty i zimny poranek nie sprzyjał wyborowi takiego środka lokomocji, ale Maria siętymnieprzejmowała.Miaławażniejszesprawynagłowie. Na ulicach panowała pustka. Było dość wcześnie, więc dziewczyna nie dziwiła siętemu.Wyszłazdomuprzedsiódmą,bezśniadania,niesprawdzając,czyrodzicesą w domu, czy nie. Śmigała rowerem, mijając kolejne skrzyżowania. Spoglądała na pozamykanesklepyibaryszybkiejobsługi.Kochałatomiastoibędziejejżal,znówsię znimrozstawać. Na miejsce dotarła po pół godzinie. Lekko zmarzła, choć ubrała się dobrze. W przychodni ruch panował od samego rana. Czekała cierpliwie na swoją kolej w poczekalni. Nie przepadała za tego typu miejscami. Kiedy nadeszła jej kolej, laborantka zapytała ją, czy ma ze sobą kartę medyczną ze szkoły. I czy robiła przez ostatniedwalatabilans. – Słysząc to, Maria zrobiła tylko wielkie oczy i odparła, że robiła badania, owszem,gdybyławpierwszejklasieliceum,aletobyłoczterylatatemu. Powyjściuzastanawiałasię,czyfaktyczniedałaplamę,zaniedbującbadania,ale niktsiętegoniedomagał,więc…Dodatkowozmianaszkołyzrobiłaswoje,atamonic niepytali. Przejażdżka z samego rana dobrze jej zrobiła. Maria przewietrzyła mózg izaczerpnęłaświeżegopowietrza.Dotarładodomuwygłodniała. Zapowiadał się ładny dzień. Gdy wracała, słońce było już na niebie i ruch na ulicach się wzmógł. Normalka, zaczął się kolejny tydzień. Był ostatni dzień sierpnia itegorocznychwakacji. Resztę dnia spędziła w domu. Była słaba, ale tłumaczyła to sobie złym samopoczuciempopobraniukrwi. Z tego wszystkiego, wychodząc rano z domu, zapomniała i nie powiedziała rodzicomobadaniach. Zresztą,czytobyłotakieważne?! Odbierze jutro wyniki, lekarz wypisze jej pewnie jakieś witaminy i będzie po kłopocie. Pocomaniepotrzebniezawracaćimgłowę? Dzieńupłynąłraczejspokojnie.Cisza,pustydom.ByłasamazFilemonem,który wiernie dotrzymywał jej towarzystwa, w zamian przez cały czas domagając się pieszczot. Myślała o Marku. Nie zadzwonił, nie napisał, dziwiła się. Potem pomyślała, że przecieżdziśponiedziałekipewniejestwpracy,zdenerwowałasięsamanasiebie,że teżwcześniejnatoniewpadła. Zahaczył się na letni sezon w porcie, przy rozładunku ryb. Praca jak praca – ciężka, ale był zadowolony. Wieczorem nie wytrzymała i zadzwoniła do niego. Był jeszczewpracy,niemógłzabardzorozmawiać,powiedziałtylko,żeniedaradysię zniądzisiajzobaczyć,bomusizostaćdłużej.Jutrotosamo,alezadzwoni… Mariibyłoprzykro.Myślała,żesięzobaczą.Bardzochciałaznimporozmawiać, wyżalićsię…Przytulićgo… Z rodzicami nie rozmawiała w ogóle. Siedziała w swoim pokoju jak mysz pod miotłąiniechciałaichwidzieć.Nieprzeszkadzalijej,widaćsięobrazili. –Idobrze…–pomyślała. Kolejnydzieńnieprzyniósłpoprawyhumoru.Zlaboratoriumzadzwonilizsamego rana, że musi powtórzyć badania, bo coś im się w nich nie podoba. Nie miała na to ochoty,alenieprotestowała.Zdrowiewkońcumasiętylkojedno.Antonizaniepokoił się,gdyżtoonodebrałprzedwyjściemdopracytelefon.ZajrzałdoMariiizamienił zniąparęzdań.Wykrzesałzsiebienawetprośbę,bycórkaniezłościłasięnamamę ibyniemiaładoniegożalu,żeniestajewjejobronie. Niewiedziała,ocomuchodzi. Tak nagle wyskoczył i przemógł się, by z nią porozmawiać. Leżała w łóżku rozespana,alesłuchałagouważnie. Powiedziała,żerozumieiżeok…iojciecdałjejspokój.Wyszedł. Niczegonierozumiała–anizachowaniamamy,anijego.Kryjąsięnawzajemczy co?Dałatemuspokój. Powtórzonebadaniaznówwyszłyźle.Natyleźle,żezaniepokojonalekarkawypisała skierowanie do szpitala na bardziej zaawansowane badanie i leczenie. Sprawa nie wyglądałazbytciekawie.Mariabardzosiętymprzejęła.Takbardzosięwystraszyła, żenatychmiastpowyjściuodlekarzazadzwoniładoMarka.Ucieszyłsięzjejtelefonu. Okazałosię,żenieposzedłdziśdopracyiwziąłwolne. Jednak nim cokolwiek mu powiedziała, poinformował ją, że brat chciałby, żeby pojechałznimdowujkaidlategoniebędziegoprzezparędni,góratydzień,ijeszcze, że bardzo chciałby się z nią zobaczyć przed wyjazdem, ale nie zdąży, bo za godzinę mająautobus.Dowiedziałsięowyjeździedopierodziśranoiniemógłbratuodmówić. Maria była zrozpaczona. Zdecydowała, że nic mu nie powie. Po co miałby się niepotrzebnie martwić i zmieniać dla niej swoje plany. To pewnie nic takiego iniedługosięzobaczą. Rodzice przez cały czas, na zmianę, byli przy niej. Nieświadoma tego, co jej jest, wariowała. Lekarze nic nie mówili, tylko robili jej kolejne badania, prześwietlali ją wzdłuż i wszerz. Zrobili jej chyba wszystkie badania, jakie można wykonać. Miała dość.Dośćszpitala,chciaładodomu… Mijałykolejnedni,aonanadalnicniewiedziała.Pytała,aledoktornicniechciałjej powiedzieć, tylko ją zbywał, tłumacząc się tym, że takie mają procedury. Nie uwierzyła.Całyczaspodawalijejjakieśleki.Czułasięponichgorzejniżwcześniej. Chciała,byMarekbyłprzyniej.Pisał,żesąwPoznaniuisprawysięskomplikowały, więc będzie musiał zostać dłużej. Była zła na niego, ale na siebie też, że mu nie powiedziała,aterazniewiedziała,jakmatozrobić. Odpisywała, że czeka na niego i tyle! Leżała całymi godzinami na szpitalnym łóżku i wpatrywała się w okno. Na sali były tylko dwa, drugie było puste. Czuła się przybita. Widok i zapach szpitala ją przytłaczały. Cały czas rozmyślała o sobie, oMarku,onich… Czuła,żecośsiędziejezniąniedobrego.Byłaprzerażona,płakaławnocy,gdy nie mogła zasnąć. Przez kolejne dni lekarze nadal faszerowali ją tabletkami, kroplówkami i co chwila pobierali krew do badania. Po minach rodziców wywnioskowała,żewiedzą,cojejjest,aleniechcąjejpowiedzieć. Woczachtatywidziałastrach,strachonią… Było coraz gorzej. Zamiast dochodzić do siebie, była coraz słabsza. Miała wrażenie, że zamiast ją leczyć, tylko pogarszali jej stan. Odmawiała leczenia, nie chciała słuchać lekarzy, rodziców, Franka, który przychodził do niej codziennie… Chciała zasnąć i nigdy się nie obudzić. Gdyby chociaż miała przy sobie Magdę. Wyjechała szybciej, niż planowała. Nie chciała zostawiać koleżanki w takiej chwili, ale nie miała wyboru. Płakały obie, gdy się żegnały. Wówczas Maria jeszcze nie wiedziała,jakbardzojestchora… Cała była obolała, nie mogła sama wstać z łóżka, zjeść… czy wziąć do ręki komórkę…Podiagnozielekarzazemdlała. Niemogładłużejżyćwniepewności.Zażądała,bybyłzniąszczeryipowiedział wkońcu,cojejjest. Wpadła w depresję… Bała się, że umiera. Wyglądała fatalnie, coraz gorzej igorzej.Jeszczebardziejschudła.Byłazałamana.Nicjejsięniechciało…Niechciała nikogowidzieć,znikimrozmawiać…Krzyczała,bydalijejspokój… Niebyłagłupiaiwiedziała,żebiałaczkatowyrok. Gdybyzdiagnozowalijąwcześniej,gdybyzrobiłabadaniaorok,dwaszybciej… tomoże,może… Choroba postępowała nad wyraz szybko. Podjęta przez lekarzy próba leczenia tylkopogorszyłasprawę.Lekinieskutkowały. Któregośdniaprzyszedłdoniejlekarzipowiedział,nieowijającwbawełnę,że tylko przeszczep szpiku może ją uratować i że bardzo mu przykro, ale wyczerpali wszystkiepozostałesposobyleczenia… Teraz dla niej najważniejszy był czas, czas, który jej pozostał. Dawcą szpiku mogą być najbliźsi i to oni poszli na pierwszy ogień. Cała rodzina była przy niej. Zmienilisięniedopoznania.Potrafilizesobąnormalnierozmawiać… Przyjechała Zosia z mężem i Szymonkiem. Maria bardzo się ucieszyła, gdy ich zobaczyła, ale była zbyt słaba, by wstać i ich przytulić. Także Łucja ją odwiedziła zciociąiwujkiem…Totalnyzlotrodzinny.Ipewniegdybyniejejchoroba,długoby sięjeszczeniewidzieli,wszyscyrazemikażdyzosobna. Całymidniamispała,takbyławyczerpana. Początekpaździernikabyłnajgorszy.Uzmysłowiłasobie,żeterazmogłazaczynać nowyrozdziałwswoimżyciu,aniegokończyć.CierpiałazpowoduMarka.Nicnie wiedziałoniej,niepowiedziałamu,apowinna!Powinnabyłazrobićto,jakjeszcze byławstanie.Potemjużniemiałasiły,ażwreszciestwierdziła,żetakbędziedlaniego najlepiej. Po co ma cierpieć razem z nią. Była pewna, że tak by było. Wolała, żeby oniejzapomniał,bydałsobiespokój.Niechciała,bypatrzył,jakodchodzi.Chciała, by zapamiętał ją taką, jaka była dawniej, przed chorobą, a nie w szpitalu, na łożu śmierci… Przychodziły takie momenty, że rozmawiała z Bogiem i pytała go, dlaczego ją właśnietospotyka? Cotakiegozrobiła,czymzawiniła,żetakjąkaże?! Nic w życiu się jej nie udało i gdy chciała po raz kolejny na nowo je sobie ułożyć…tomusijezakończyć. Rozmowyzpsychologiemdużojejdawały.Rozjaśniałyumysł.Miaławtedychęć dowalkiinadzieję,żemożeznajdziesiędawcaijeszczewyzdrowieje. Jesień okazała się piękna, różnobarwna, pełna słońca. Godzinami patrzyła w okno iobserwowałaprzyrodę,ptaki.Popołudniamizachodysłońca,którezawszetaklubiła, apozmrokuksiężycigwiazdy.Ubolewałanadtym,żejużnigdynieweźmiedoręki swojegoszkicownika,niczegojużnienamaluje. Totalnezałamanieprzyszło,kiedyokazałosię,żeżadnaosobazrodzinyniemoże być dawcą. Stwierdzili to ponad wszelką watpliwość i lekarz się z tym nie krył. Okazałosię,żeMariamabardzorzadkągrupękrwiiniktwrodzinie,pozanią,jejnie posiada. Przeżyła wstrząs! Jak to? Nikt!? To znaczy, że mój tata… To nie może być prawdą!Zażądaławyjaśnień!Natychmiast! Krystynapostawionapodmuremniemiaławyjścia.Mariakrzyczała,żejeślijej niepowie,toniechcejejznać… Zełzamiwoczachwyznałajejcałąprawdę.Kiedydowiedziałasię,żeAtoniją zdradzał, musiała wyjechać. Zresztą opowiadała jej o tym, tylko że nie do końca wyjawiła całą prawdę. Wyjechała do Włoch ze znajomymi, chciała odreagować. I stało się… Obudziła się po upojnej nocy w łóżku z innym mężczyzną. Znała go zaledwie kilka dni. Był przewodnikiem w muzeum, sam też malował obrazy, był artystą… Nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś takiego, że w ten sposób odreagowała zdradęmęża. Wróciłaichciałaodejść,zabraćZosięiFrankairozwieśćsię.Antonibłagał,by tegonierobiła.Kochałjąidzieci,zbłądził.Iwtedydowiedziałasię,żejestwciąży. Przestraszyłasię,bowiedziała,żenieporadzisobiesamaztrójkądzieci. Została…Zrezygnowałazpracyizajęłasiędomem,dziećmi. Antonidowiedziałsięniedawno,jaktoczęstobywa…–przypadkiem… Maria płakała. Kazała jej wyjść, nie mogła na nią patrzeć. Gdyby nie pobyt w szpitalu, pewnie nigdy by się nie dowiedziała. Dopiero teraz pojęła jej postępowanie, nastawienie do niej… Matka winiła ją za to, że musiała zostać z niewiernym mężem, któremu nigdy nie wybaczyła zdrady, a Maria wciąż przypominała swego ojca i tego też nie mogła znieść. To ona była powodem, przez który musiała zmienić wszystko. Jej życie mogło wyglądać inaczej, gdyby nie zaszła zniąwciążę. Dla Marii świat się zawalił. Było jej wszystko jedno, czy umrze, czy wyzdrowieje… Od tego momentu przestali rozmawiać ze sobą normalnie, choć wszyscy starali się, by jej pomóc. Dla niej życie się skończyło… Informowali ją tylko, że została umieszczona na liście kandydatów do pilnego przeszczepu. Cały czas szukali dawcy, aleniewiadomobyło,czywogólesięznajdzie… Próbowali przez fundację, której byli członkami. Przecież tak często pomagali innym potrzebującym, wspierali kampanię w walce z białaczką, a gdy sami potrzebowaliwsparcia,niebyłoodzewu.Niktniczegoniemógłzrobić.Bylibezsilni, bezradni,zrozpaczeni… Antonipewnegodniawpadłnapomysł,żewynajmiedziennikarzaizrobireportaż ochorobieiochorychoczekującychnaprzeszczepwszpitalu.Miałnadzieję,żejakto nagłośnią, to może jakimś cudem znajdzie się dawca. Był pewny, że to odniesie zamierzonyskutek. Trzy tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia Maria obejrzała w telewizji reportaż. Nie była zachwycona swoim wyglądem, gdyż z nią też był przeprowadzony wywiad.Niechciałasięnaniegozgodzić,jednakponamowachojcauległa.Niestety, niktsięniezgłosił. Pokolejnejchemiiwypadłyjejwłosy,mamaprzywoziłajejcochwilainnąchustę na głowę. Nie chciała się oglądać w lustrze, bała się swego odbicia. W Wigilię straciłaprzytomność,lekarzebezogródekstwierdzili,żeniewiadomo,czyprzeżyjedo NowegoRoku. Czuła,żekoniecjestbliski…Żałowałatylkojednego,żeodebranejejbyłytedwa lata. Dwa lata, które spędziła bez Marka, bez chłopaka, którego kochała nad życie iktóregonadalkocha…Gdybyniejejwyjazd,nierozstanie,terazbyłbyzniąibyłoby jejraźniej;spokojnieprzeżywałabyteostatniedniswojegożycia. Po świętach nastąpiła poprawa, chyba za sprawą nowych leków – eksperymentalnych,którewdrożylizazgodąrodziców.Jaksięszybkookazało,niestety poprawabyłatylkochwilowa.Ukojeniewbóludawałajejmodlitwaikomunia.Przed NowymRokiempoprosiłaksiędzaoostatnienamaszczenieispowiedź,bowiedziała, żemamaanitatategoniezrobią. Poddała się. Pogodziła z losem. Była spokojna, wiedziała, co ją czeka. W sylwestrową noc wpatrywała się w niebo, jak rozbłyskują na nim kolorowe fajerwerki. Pomyślała sobie, że chciałaby, aby spełniło się jej ostatnie życzenie… Zamknęłaoczyiwypowiedziałajenagłos. Wtejsekundziedopokojuwszedłlekarz. –PaniMarysiu,śpipani…? Spojrzałananiegozezdziwieniem. –Coonturobi,otejporze?–pomyślała.–Jestnoc. – Chciałem pani coś powiedzieć przed snem, przekazać dobrą wiadomość… Mamy potencjalnego dawcę, ale to dopiero wstępne wyniki… – przekazał jej szczęśliwąinformację. Patrzyłatylkoiniewierzyławto,codoniejmówił. –Jutrozrobimydalszebadaniaijeśliwszystkosiępotwierdzi,tobierzemysiędo roboty! – mówił dalej. – A teraz proszę zasnąć i dobrze się wyspać, bo czeka Panią ważnydzień…–życzyłjejdobrejnocyiwyszedł. Niemogłazasnąćzwrażenia. Odsamegoranabiegalikołoniejjaknajęci,cośpodłączali,odłączali,podawali, pobierali. Nie wiedziała, co się dzieje. Cała rodzina była z nią. Wszyscy mieli nadzieję. Koło południa do sali przyszedł lekarz i już od drzwi widać było, że jest zadowolony. –Mamyzgodność,proszępaństwa!–powiedział. FranekrzuciłsięMariinaszyję.Bałasię,żejąudusi. –Wiedziałem…wiedziałem!–krzyczałipopłakałsiębiedny,aznimreszta. Tylko Maria leżała nieruchomo i bez emocji. Wiedziała, że dawca to nie wszystko. Może się okazać, że szpik się nie przyjmie. Nie, żeby się nie cieszyła, ale próbowałapodejśćdotegobardziejracjonalnie. Zabralijąnainnąsalęizaczęłasięproceduraprzygotowawczadoprzeszczepu. Nienależałaonadoprzyjemnych.Bałasię.Alewierzyła,żesięudaiżejestdlaniej szansa. Minęłokilkadniodprzeszczepu,aMariaczułasiętaksamo.Lekarzwyjaśniłjej,że takmożebyćipotrzebaniecoczasu,abydoszładosiebie.Najważniejszejest,żeszpik sięprzyjąłizdnianadzieńpowinnobyćcorazlepiej.Nieposiadałasięzeszczęścia. DziękowałaBoguzaratunekizakolejnąszansę.Całarodzinanieodstepowałajejna krok.Cieszylisięrazemznią. Któregoś ranka, podczas obchodu, lekarz prowadzący został na sali na chwilę rozmowy. Zapytał ją, czy chciałaby poznać osobę, która oddała jej swój szpik. Nie myślała, że można. Lekarz wyjaśnił jej, że jest to możliwe, ale dopiero po roku i za obopólnązgodą. Dlaczegowięcmiałabysięzgodzić? Zdrugiejstronypomyślała,żeczemunie. Czemuniemiałabyspojrzećwoczyosobie,którauratowałajejżycie.Powiedział też,żezrobiądlaniejwyjątek,dlatego,żetaosobabardzonalegała,bymócsięznią zobaczyć.Podziękowałalekarzowizatakąmożliwośćizgodziłasię.Wtedyoznajmił jej,żetaosobaczekazadrzwiamiiżezarazjąpoprosi. Czekałazniecierpliwością,aleniktnieprzychodził…Zastanawiałasię,comoże powiedzieć komuś, kto zrobił coś takiego… Była przejęta… Serce biło jej coraz szybciej… Dziś wyglądała znacznie lepiej, mama przywiozła jej nową pidżamę i w ogóle czuła,żetobędziedobrydzień.Świeżekwiatypachniałykołołóżka.Nawetnadworze wyszłosłońce,któregoniewidziałaprzezostatniedni,bociąglepadało.Wpatrywała sięwoknoiczekała. Wtem usłyszała odgłos otwierających się do jej sali drzwi. Spojrzała w ich kierunkuioniemiałazwrażenia. Wpierwszejchwilimyślała,żewzrokjąmyli,żetojejsięśni,niewierzyła,ale nie…niemyliłasię. Otoszedłdoniejjejwybawca… –Cześć,Marysiu…Dawnosięniewidzieliśmy…–spokojnymgłosemodezwałsię Marek…,jejMarek. Podszedłdoniejistanąłobokłóżka,uśmiechającsiędoniej. Mariaprzełknęłaślinęipoczuła,żepopoliczkachpłynąjejłzy… Niemogławydobyćzsiebiesłowa. – Nie płacz… proszę… – rzekł, widząc, że się wzruszyła. Patrzył na nią, awśrodkusercemupękało.Gdybyniewiedział,żetoona,pewniebyjejniepoznał. Niedowiary,jakchorobapotrafizmienićczłowieka. Niedałposobiepoznać,coczuje,jakmuciężko. Był załamany przez wszystkie miesiące, kiedy się do niego nie odzywała, nie pisała.Nierozumiał,niewierzył,żetakgopotraktowała,żetakpoprostuzapomniała onim.Pamiętał,coczuł,kiedywidzielisięostatniraziwiedział,żeonateżtoczuła, widziałtowjejoczach.Niemógłażtaksiępomylić… Kilkarazybyłpodjejdomem,alenigdynikogoniezastał,adokawiarniniemiał pocoiść,boitakbysięodKrystynyniczegoniedowiedział…Darowałsobie.Trudno mu było pogodzić się z faktem, że tak to się skończyło. Wydawało mu się, że znów międzynimimożecośbyć,atu… Późniejdowiedziałsię,żeniezaczęłastudiów. Igdybyprzypadkowonieobejrzałzojcemreportażuwlokalnejtelewizji,pewnie dotejporybyniewiedział,żeMariajestwszpitaluidotegociężkochora.Płakałjak dziecko,gdyzobaczyłjąnaekranie,niekryłsięztym… Ojciecwspółczułmuipróbowałgopocieszać. Niebyłnaniązły,żemuniepowiedziała.Pewnienajejmiejscupostąpiłbytak samo.Chciałodrazubiecdoszpitala,aletatawytłumaczyłmu,żeitaksiędoniejnie dostanie,gdyżnaintensywnąterapięwpuszczajątylkonajbliższąrodzinę.Postanowił najpierwporozmawiaćzlekarzemopobraniuszpiku,botobyłonajważniejsze. Niejadł,niespał…Czekałnaodpowiedź. Niesądził,żesięuda. Tobyłcud… Potembłagałlekarza,nawetchciałgoprzekupić,tylkozabardzoniemiałczym,byten pozwolił mu się z nią zobaczyć. Nie chciał się zgodzić. Zasłaniał się procedurami. Kiedysiępopłakałiwyznałmucałąhistorięzwiązanązdziewczyną,jegodziewczyną, lekarz zrozumiał jego intencje i pozwolił w drodze wyjątku, aby Marek się z nią zobaczył.Samnawetchciałmiećwtymswójudział. Czekałpoddrzwiamiidenerwowałsię. Kiedyprzyszedł,przywitałsięzFrankiemichwilęporozmawiali. Rodzice Marii chyba pierwszy raz w życiu spojrzeli na niego jak na człowieka. Dziękowalimuiprzepraszalizaswojewcześniejszezachowanie. –Lepiejpóźnoniżwcale…–pomyślał,kiedyściskalimudłoń. Wchodził na salę z zapartym tchem, nie wiedział, jak zareaguje, kiedy ją zobaczy… –Cotyturobisz?!–zapytała,kiedysiętrochęuspokoiła. –Dowiedziałemsię,żejesteśchora,ipostanowiłemcięodwiedzić…–Starałsię mówićwolnoispokojnie. –Aletoty…? –Uhm…–Nicniepowiedział,tylkopokiwałgłową.Doskonalewiedział,ocogo pytała. Poczuł,żedooczunapływająmułzyiMariateżtozauważyła. –Toniemożliwe!!!–wyznała,niedowierzając. – A jednak… Po raz kolejny przybyłem ci na ratunek… – odparł, śmiejąc się przezłzy. –Teraztypłaczesz? –Wydajecisię…–zawstydziłsię. –Dotrzechrazysztuka,co?!–zażartowała. Cieszyłasię,żejestobok,żejestnareszcieznią… –Tojużtrzeci?–zdziwiłsię. –Apamietaszpierwszy?–przypomniałamu. – Jak mógłbym zapomnieć… To wtedy się w tobie zakochałem! – wyznał zuczuciem. –Ajawtobie!–odrzekła.–Iwciąż… –WiemMarysiu…wiem!!!–przerwałjej. Wziąłjązarękęispojrzałjejprostowoczy. –Jaciebieteżkocham.Zawszeciękochałeminigdynieprzestałem…I…ijuż nigdyniepozwolęciodejść!!!Zawszebędziemyrazem! Ipocałowałjączule,azjejoczuznówpopłynęłyłzy…Łzyszczęścia. KONIEC Epilog Mariaspędziławszpitalujeszczekilkamiesięcy,nimwpełnidoszładozdrowia. Marek nie odstępował jej na krok, siedział z nią całymi dniami. Przerwał studia, by byćznią.Postanowili,żepójdąnanierazem. RodzinaMariizaakceptowałaMarkainawetgopolubili,jaktylkolepiejsiępoznali. StosunkiMariizrodzicamipozostałyjednakchłodne,choćdogadująsięjakoś. Maria pogodziła się z faktem, że Antoni nie jest jej biologicznym ojcem, dla niej zawsze nim pozostanie, bo to on ją wychował bez względu na wszystko. Wie, że ją kocha,naswójsposób. Wybaczyłamamie,żeukrywałatoprzedniątylelat. Franek pozostał sobą, pracuje i żyje po swojemu. Z rodzicami pozostaje, o dziwo, wdobrychstosunkach,chociażwciążnieakceptująoniwyborusyna. Łucjazwujostwemnadalprowadząrodzinnyinteresiżyjąwzgodzie.Takjakobiecali, podarowaliMariiczęśćswojegomajątku. A Maria i Marek? Ukończyli studia. Wzięli ślub, nie chcieli dłużej czekać. Są teraz prawdziwą rodziną. Taką, o jakiej Maria zawsze marzyła; taką, jaką zawsze chciała mieć. Zosia z Pawłem czasem ich odwiedzają, chociaż nie można nazwać tego więzią rodzinną,raczejobowiązkiemwobecrodziny… Magda odzywała się ze Stanów. Jest jej tam dobrze, przyzwyczaiła się, tęskni imożekiedyśwróci. BratMarkaprzestałwypływaćwmorzeipodobniejakdrugi,zmieniłpracę.Obaj zajmująsięojcemiczęstoodwiedzająMarięiMarkawichmieszkaniu. Marekdostałpracęwbiurzearchitektonicznym,aMariapostanowiłamalowaćobrazy. Zamierzają zamieszkać w górach, tam wybudować swój własny dom i… wychować dziecko,którejużniebawemprzyjdzienaświat… Dotrzechrazysztuka Wydaniepierwsze,ISBN:978-83-8083-043-1 ©RenataMarkowskaiNovaeRess.c.2015 Wszelkieprawazastrzeżone.Kopiowanie,reprodukcjalubodczytjakiegokolwiekfragmentutejksiążkiwśrodkach masowegoprzekazuwymagapisemnejzgodywydawnictwaNovaeRes. REDAKCJA:KatarzynaSzeliga-Juchnik KOREKTA:MonikaPruska OKŁADKA:WiolaPierzgalska KONWERSJADOEPUB/MOBI:InkPad.pl NOVAERES–WYDAWNICTWOINNOWACYJNE al.Zwycięstwa96/98,81-451Gdynia tel.:586982161,e-mail:[email protected],http://novaeres.pl Publikacjadostępnajestwksięgarniinternetowejzaczytani.pl. WydawnictwoNovaeResjestpartnerem PomorskiegoParkuNaukowo-TechnologicznegowGdyni.