Mateusz Miesiąc_wyróżnienie w kategorii proza i nagroda jury
Transkrypt
Mateusz Miesiąc_wyróżnienie w kategorii proza i nagroda jury
Mateusz Miesiąc GÒNOS CHORISTOS Otom posąg wykował z bielizny marmurów, Co w duszy drgał mi życia nieśmiertelnym tętnem, Do którego wyrywał się z dreszczem namiętnem, Aż zabłysnął liniami najczystszych konturów. Patrzałem nań z miłością. Ale naraz wstrętnym Stał mi się ten syn duszy mojej śpiewnych chórów; Więc, że nie dościgł myśli mej twórczych lazurów, Pierś mu rozbiłem ciosem topora doszczętnym. Antoni Lange, Z „Wizyj”. VII W przerwach między zdaniami ostatniego dialogu, który odgrywała, usiłowała ruchami mięśni rozepchać żebra. Chciała w ten sposób zwiększyć objętość płuc i napełnić je zapasem powietrza. Wypuszczała je następnie w replice przeciwko innym aktorom, stężone zwarciem ust i odpowiednim ułożeniem języka, tak by w prostej linii dotarło do reszty osób na scenie, przeszyło dzielącą ich przestrzeń silnym i precyzyjnym uderzeniem. Z początku zdawało jej się, że słowa ich odpowiedzi lawirowały wokół niej w bezładzie, pozbawione żywotności, która nadawałby im właściwy ruch. Później jednak poczuła, jakby postacie dokoła stawały się jej coraz bardziej wrogie. Podnosiły wrzawę, ich kwestie uderzały w nią jak w część scenografii, atakowały jej członki, krtań i uszy, miotały jej ciałem, którego świadomość traciła z każdą wypowiedzianą kwestią, którego nie mogła obronić, pozostając w zgodzie ze scenariuszem. Po kilku krokach odwróciła się w stronę widowni. Światła sceny w pierwszej chwili oślepiły ją, tak że musiała zmrużyć powieki. W tym momencie stworzyły z powierzchnią jej oczu pomarańczową poświatę, ale spomiędzy jej krawędzi dostrzegała jeszcze zarys osób siedzących w pierwszym rzędzie. Ich twarze przyglądały się jej. Pozbawione wyrazu i nieobecne odchylały się do tyłu, ukrywając w cieniu. Pozostałe, podtrzymywane przez naprężone szyje wyciągane ku scenie, pozwalały światłu osiadać na swoich nieregularnych powierzchniach, poróżniać je między sobą o kontrast jasnych i ciemnych barw, gładkich i 1 poszarpanych faktur. Wzrok aktorki z gwałtownym impulsem przemieszczał się wzdłuż tych niewyraźnych sylwetek. Czuła, jak przyspieszony ruch gałek ocznych promieniuje w jej skroniach i z szumem dociera do uszu od strony ich wnętrza. Takie wrażenie trwało, aż napotkała twarz, która zdawała się najmniej odległa od desek sceny. Stara skóra, którą zobaczyła, układała się w rysy męskie, ale obłe przez ciągnące ku ziemi, napęczniałe fałdy policzków i podbródka. Znad nich zwracały się w jej stronę małe, niedoświetlone wgłębienia. Linie, jakie nawzajem wytyczali wzrokiem, zdołały się jeszcze zespoić w jedną, zanim ciszę i napięcie tego spotkania, wymieszane ze sobą, przerwała brunatna płachta kurtyny. Kiedy opadła, wybrzmiały zza niej oklaski. Ich dźwięk przywabił pozostałych aktorów, którzy zaczęli gromadzić się przy boku kobiety. Podchodzili i stawali nieruchomo, jeden przez drugiego rozkładali ciężar swoich ciał w ten sam sposób, żeby jednocześnie ukłonić się przed oklaskującą ich widownią. Aktorka poczuła ciepło spotęgowane ich obecnością przy sobie, tak inną od tej, jakiej doświadczyła z ich strony jeszcze na oczach widowni. Zaczęła wycofywać się niezdecydowanie, powolnymi ruchami przemieszczała się poza szereg. Ocierała ramionami o krawędzie ich kostiumów. Teraz szorstkie i ostre, haczyły o jej skórę rozmiękłą od temperatury świateł, lepiły się do kropli potu spływających po jej powierzchni. Spojrzenia, które za sobą pociągnęła, zdawały się zawiązywać u jej nóg, każąc wrócić. Kobieta zacisnęła powieki, żeby nie czuć ich na sobie. Odwróciła się do nich plecami i na ślepo, poprzez porozstawiane dekoracje, przebiegła w stronę kulis. Zatrzymała się dopiero, kiedy czerń ścian stłumiła światło, jakie starało przedostać się do jej oczu. Otworzyła je wtedy i zdała sobie sprawę, że zdążyła zbiec ze sceny na moment przed podniesieniem kurtyny. W miejscu, w którym stała, dotarł do niej jedynie odgłos aplauzu wzmożonego widokiem wszystkich aktorów obok siebie. Przeszła wąskim korytarzem ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Kiedy dotarła do garderoby, usiadła na miejscu i schowała się między swoimi ramionami, które złożyła na blacie toaletki. Wgłębieniami z drugiej strony łokci próbowała zakryć sobie uszy przed narastającym dźwiękiem rozmów. Aktorzy schodzili się za kulisy. Po chwili drzwi otworzyły się, wpuszczając hałas, który zdawał się milknąć, kiedy zobaczyli ją – pochyloną i nieobecną. Wiedziała, że patrzą na nią, że jej obecność może nawet ich krępuje. Pomyślała, że postawiła ich w sytuacji, do której nie byli przygotowani. Sytuacji, w starciu z którą okazywali się 2 ułomni, z której chcieli się jak najszybciej usunąć. Dlatego chodzili po garderobie niezwyczajnie cicho i szybko, nie wymieniali między sobą żadnych uwag i niedbale odwieszali kostiumy na wieszaki. Podniosła głowę dopiero, kiedy na korytarzu odezwał się szczęk kluczy woźnego. Wychodził ze swojej komórki, żeby po ostatnim spektaklu zamknąć wejście do budynku. Dla rozrywki obijał drobnym metalem o kolejne drzwi w przekonaniu, że pokoje za nimi, opustoszałe i martwe, odpowiedzą tylko głuchym echem. Kobieta postanowiła milczeć, żeby przypadkiem nie zajrzał do środka. Zaciemniła pokój, żeby światło wydostające się ze szpary pod drzwiami nie wzbudziło jego podejrzeń. Przestrzeń wokół niej rozświetlały teraz tylko jarzące się żarówki rozmieszczone wzdłuż krawędzi lustra. Mdła poświata padała na rząd rozwieszonych ubrań, do których podeszła. Przebierała w strojach noszonych jeszcze przed chwilą. Brała je po kolei w rękę i podnosiła do góry w nadziei, że ślady po ich właścicielach są tam jeszcze odciśnięte, po czym odrzucała je na ziemię. Wydawała się przy tym rozczarowana i zrezygnowana, z narastającą złością strącała puste wieszaki. Do każdego następnego kostiumu podchodziła ostrożniej, opuszczała dłoń coraz niżej i jedynie odchylała krawędzie tkanin, mięła ich warstwy ze sobą i obserwowała ich swobodne opadanie w dół. Stanęła z powrotem naprzeciw lustra, nagimi stopami stąpała po dywanie, jaki ułożyła ze scenicznych ubrań. Ze wzrokiem skupionym w jednym punkcie wycofywała się powoli, aż uderzyła plecami o ścianę. Widziała wtedy swoje odbicie jakby spoza mgły, do jej oczu docierał obraz niewyraźny, niedoświetlony. Wpatrywała się beznamiętnie w to skupisko bezkształtnych plam, jakie pojawiało się przed nią i po chwili zmieniało swoją formę w miarę, jak zaczynała wykonywać powoli ruchy podobne do tych odgrywanych na scenie. Chciała odczuć na sobie wrażenia widzów, jakie rozpoznawała była w ich twarzach jeszcze przed chwilą, odwzajemnić ich apatię i fascynację zarazem – uczucia wymieszane ze sobą w sposób, który doświadczyć mogła jedynie odtwarzając swoje gesty akt po akcie. Chciała na powierzchni skóry skupić resztki światła i przebić się nim do tafli lustra. Poluźniła więc ubranie – odpięła guziki i zsunęła ramiączka pod łokcie – aby opadło swobodnie na podłogę i stopiło się z innymi. Chociaż była teraz naga, nie dostrzegała tego spomiędzy ciemnej garderobianej mgły roznoszonej przez ściany z nagich cegieł i szafy wypełnione naftaliną. Dotykała swoich piersi 3 i zagłębień ud, ale nie potrafiła powtórzyć tego wrażenia za pomocą wzroku. Do jej oczu nie docierała wystarczająca ilość światła i zdawało się jej, że widzi swoje ciało jakby ociekające zimną wodą jeziora, błotnistą i nasyconą algami, których, zassanych na jej korpusie, nie była w stanie strącić. Wiły się chaotycznie i otaczały ją wzdłuż pasa, kumulując się na wypukłości jej obłego podbrzusza. Starała się zakryć rękami to miejsce, ale macki glonów wydostawały się na wierzch i owijały wokół nich. Wyrwało ją z tego stanu nagłe pukane do drzwi, tak delikatne, że w pierwszej chwili nie zwróciła na nie uwagi. Zatrzymała oddech, kiedy dźwięk rozbrzmiał po raz drugi. Zaczęła nasłuchiwać w obawie, że to woźny odkrył jej obecność. Nie usłyszała jednak brzęku kluczy ani gardłowych pomruków, jakie mogły na niego wskazywać. Ubrała się więc pospiesznie, na palcach podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Przez szparę dostrzegła twarz, którą futryna ucinała w pionowej linii. Kiedy odchyliła drzwi szerzej, zobaczyła za nimi mężczyznę – tego, który przykuł jej uwagę pod koniec spektaklu. Ponownie spojrzeli nawzajem na siebie, a on w nieznacznym uśmiechu zmarszczył skórę wokół oczu. - Dobry wieczór, nie przeszkadzam? Nie było pani na ukłonach, nie mogłem oklaskać, a tak bardzo chciałem – powiedział. – Czy ja na pewno nie przeszkadzam? Chciała go zapytać, w jaki sposób znalazł się w tym miejscu tak późno, jak przeszedł obok woźnego. Ale zamiast tego nerwowo odsunęła się od drzwi i wpuściła go do środka. Pobieżnym spojrzeniem objął pokój, po czym przeszedł wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł na jej miejscu, butami stąpając po ubraniach rozrzuconych na podłodze. Zaczęła szybko podnosić je z ziemi. Otrzepywała je, ręką starała się strząsnąć ślady piasku, który odkleił się od podeszew mężczyzny. Brudziła sobie przy tym dłonie i opuszkami palców, które pozostały czyste, próbowała powiesić ubrania na wieszakach. - Pani tak dobrze grała, niezwykle dobrze. Prawie można było pomyśleć, że to wszystko prawda – mówił. – Ale ta scena była zbyt dobrze oświetlona, żeby nie zauważyć. – Zaśmiał się w tym momencie, obijając spuchniętym podbródkiem o szyję. Dźwięk jego słów przeniknął jej ciało, które zatrzymało się w połowie ruchu. Poczuła, że zaczyna słabnąć, a z kończyn uchodzą zapasy krwi, pozostawiając je blade i bez czucia. W tym momencie upuściła kostiumy, które trzymała w ręce. Ciężki wieszak uderzył o bambusową skrzynkę i wytrącił z jej wnętrza przybory, które pomieszały się z resztą kostiumów, nad którymi stała. Ogarnęła 4 wtedy kątem oka kontur siebie samej. Nie była już pewna, czy ubrania, które miała na sobie przed chwilą, okrywały ją jeszcze, czy spłynęły razem z krwią do miejsca gdzieś poza nią samą. Czy osadzone na jej nabrzmiałych piersiach nie przypełzły w jakimś celu do mężczyzny, który siedział teraz po jej prawej stronie. - Pomogę – powiedział zaraz, jak wszystkie rzeczy zatrzymały się w miejscu. Z trudem podniósł się z krzesła. Towarzyszył mu przy tym ten sam odgłos wibrujących fałd przytwierdzonych do jego szyi, ale kobiecie zdało się, że słyszy stłumiony jęk bólu, jakby gwałtowny ruch rozrywał tkanki starca, połączone ze sobą tak wątle, jak ulotne było spotkanie spojrzeń ich obojga podczas spektaklu. Schylił się i zaczął zbierać ubrania z ziemi, zobaczyła w jego pomarszczonej ręce skrawki granatowych tkanin i czerwone wstążki przewiązane przez dziurki w plastikowych maskach weneckich. Chciała go z powrotem posadzić, ale nagłe pulsowanie w żyłach, do którego zmusiła swoje ciało, zamiast objąć mężczyznę dłońmi, odepchnęło go z zaskoczenia. Kiedy upadał na krześle, nie był już w stanie powstrzymać gardłowego krzyku. Kobieta mechanicznie zakryła usta. Wargi nieświadomie rozchyliły jej się w geście paniki. Kiedy dłonią wyczuła tę zmianę na swoim ciele, opuszkami palców zaczęła sprawdzać rozwartość ust, którą wymierzyła na jedną drugą długości palca. Po chwili zdała sobie sprawę, że palec, którym najpierw dotykała starca, a później siebie, zostawił na jej wargach obcy, cierpki smak dla którego nie potrafiła znaleźć porównania. Zebrała go językiem i przełknęła razem ze śliną. Przypomniało jej to o mężczyźnie, który siedział przed nią i przyglądał jej się z dołu. Pomyślała, że zaciska małe oczy, żeby choć drobiny bólu przenieść w inne miejsce w ciele. Chociaż ręce trzymał płasko na kolanach, a jego ciało prawie w ogóle się nie poruszało, potrafiła określić, że czuje ból w podbrzuszu. Podeszła do drzwi, przyłożyła do nich ucho i nasłuchiwała, czy woźny nie idzie korytarzem w ich stronę, przywabiony hałasem, ale żaden odgłos nie zwrócił jej uwagi. Kątem oka patrzyła na profil mężczyzny. Patrzył teraz przed siebie, przyglądał się sobie w lustrze, tak jak ona robiła to przed chwilą. Był skupiony na sobie, ale czuła, jakby w jakiś sposób zachęcał ją, żeby podeszła. Zaczęła obchodzić go ostrożnie, stopami odsuwała sprzed siebie kostiumy. Kiedy podeszła, zdjął dłonie z kolan, i kobieta usiadła na nich. Była odwrócona do jego twarzy plecami, które odchyliła w bok, żeby w lustrze zobaczyć odbicie 5 ich obojga obok siebie. Jej twarz górowała nad jego, ale w miarę wpatrywania się w ten obraz, na jej pole widzenia nachodziła mleczna poświata, która wyrównywała ich ze sobą. Zamknęła powieki, żeby nawilżyć oczy, ale kiedy je otworzyła, mgła nie zniknęła, tylko jeszcze bardziej się nawarstwiała. Zaczęła mrugać szybko, ale każdy następny ruch powiek nawarstwiał tylko tę szarą poświatę, która zacieśniała się wokół niej. Obserwowała w lustrze, jak jej twarz blednie i zwiększa swoją objętość. Czuła skórę pulsującą od nadmiaru płynu pod jej powierzchnią. Przybywało go z każdą chwilą, wraz z bólem włókien nerwowych gwałtownie odrywanych od pęczniejącej powłoki naskórka, która na jej oczach rozdzielała się na osobne części, przedzielone rumianymi bruzdami. Wszystko to zmniejszało jej usta do rozmiarów niewidocznej kreski, a kości policzkowe spychało w głąb czaszki. Zdawało jej się, że lampy wokół lustra oświetlają ją coraz silniej, dzięki czemu widzi wszystko wyraźniej – każdą wyspę tkanek skupionych w dziwnym archipelagu, który zaraz mógłby się wykruszyć lub rozwodnić – i przestać istnieć. Nie rozpoznawała w tym odbiciu swojej twarzy. Miała raczej wrażenie, że widzi znów twarz starca, który przenikał nieustannie przez ten wieczór. Mdliło ją na myśl, że w jakimkolwiek stopniu upodabnia się do tego mężczyzny, że odbicie jego twarzy stało się w tej chwili odbiciem jej samej. Niepewnie poruszyła ręką, do której krew napłynęła zaraz z nieprzyjemnym mrowieniem. Siłowała się z jego oporem i podnosiła ramię w pionie tak, jak sznurki przywiązane do kończyn kukiełek sztucznie wprawiają je w ruch podczas przedstawienia. Następnie z trudem zgięła je w łokciu, palce zacisnęła w pięść i uderzyła nią w sam środek lustra, rozbijając odbity w nim obraz na małe, nieregularne odłamki. Twarz, którą widziała, zakryły żyły pęknięć, rozchodzące się coraz rzadziej w miarę oddalania się od centrum. Kiedy ramy lustra uniemożliwiły im dalszą drogę, w niewidoczny sposób zaczęły rozchodzić się w powietrzu i rozrzedzały mgłę, która ustępowała obrazowi przedmiotów nieodbitych, widzianych w bezpośredniej relacji oka i rzeczy. Poczuła, że jest znów w stanie poruszać poszczególnymi częściami ciała, które na powrót pobudzały się do życia z towarzyszącym im odgłosem łamanych chrząstek. Zaczęła na zmianę napinać i rozluźniać mięśnie szyi i rozmasowywać skronie, kiedy zdała sobie sprawę, że na swoich pośladkach czuje twardy dotyk drewnianej deski wżynającej jej się w skórę 6 podłużną linią. Rozejrzała się dookoła, ale choć wszystko było dobrze oświetlone i widoczne, nie zdołała odszukać wzrokiem mężczyzny, na kolanach którego była siedziała jeszcze przed chwilą. Złożyła ręce na stole, oglądając knykcie poranione stłuczonym szkłem. Zobaczyła wtedy, jak z niewielkich zranień wypływa ciemnawa ciecz. Rozmywała się nieznacznie po powierzchni dłoni, ale była zbyt gęsta i lepka, żeby spłynęła w dół. Chciała zetrzeć ją drugą ręką, ale kiedy jej dotknęła, ta rozpełzła po palcach małymi kropelkami. Dotarła do przegubu dłoni i stamtąd zaczęła mnożyć się i łączyć w podłużny, obły splot. Zmieniała przy tym barwę na odcień ciemnej, bagnistej zieleni. Kobieta czuła, jak ta brudna błona zaciska się wokół jej przedramienia, wydrapując jednocześnie ostrymi przyssawkami otwory, które następnie starała się powiększać i odsłaniać nagie mięśnie. Wyrwała spomiędzy ram lustra odłamek szkła i jego najostrzejszą krawędzią próbowała przerwać twór, który owijał się wokół niej coraz silniej, rozerwać jego więzadła i zmusić, żeby opadł bezwładnie na ziemię. Cięła, nie zwracając uwagi na ból, który zamiast maleć – przybierał na sile. * * * Późnym rankiem w dzień po spektaklu pracownicy teatru znaleźli martwego mężczyznę. Leżał w kałuży krwi na podłodze garderoby. Obok ręki, której żyły i ścięgna były porozcinane, leżały odłamki rozbitego lustra. Krew wsiąkła była w kostiumy porozrzucane wokół niego, zabarwiwszy je na różne odcienie czerwieni. 7 8