przerwa na ksiązkę
Transkrypt
przerwa na ksiązkę
„Przerwa na książkę” 1 czerwca, podczas naszej środowej akcji, wspólnie czytaliśmy napisaną przez uczniów IV b książkę pt. „Zgrana paka czyli ananasy z naszej klasy”. Przedstawione w niej wydarzenia, to w większości fikcja literacka, jednak niektóre historie zdarzyły się naprawdę. A poniżej przedstawiamy fragment twórczości czwartoklasistów. Jeśli będziecie chcieli przeczytać ciąg dalszy przygód naszych ananasów zgłoście się do nich, a oni chętnie pożyczą tę książkę. Styczeń 2016 Na początku stycznia nasza pani rozdała karteczki z informacją, że za tydzień jedziemy na wycieczkę do teatru Rampa na przedstawienie pt. „ Książę czy żebrak?”. Byliśmy naprawdę bardzo podekscytowani i już na przerwie gadaliśmy tylko o tym, kto z kim będzie siedział w autokarze. Oczywiście nie mogło obejść się bez sprzeczki. Martyna i Dominika pokłóciły się o to, która z nich będzie siedzieć z Pauliną. Obraziły się na siebie i nie odzywały się cały tydzień. Kiedy nadeszła środa, okazało się, że Paulina nie jedzie, ponieważ jest chora i musi iść do lekarza. Dziewczyny musiały więc usiąść razem i jak się okazało wcale im to nie przeszkadzało, ponieważ przez całą podróż gadały jak najęte, aż pani musiała im kilka razy zwracać uwagę, żeby tak nie trajkotały. Po wycieczce całą szkołę obiegła wieść, że nie warto się kłócić o to co ma być, ponieważ nigdy nie ma się pewności czy los nie spłata nam figla. Kilka dni później wychowawczyni powiedziała, że ma dla nas niespodziankę. Za dwa tygodnie mieliśmy nocować w szkole. W piątek wieczorem zameldowaliśmy się w naszej sali z książkami, materacami i śpiworami. Najpierw były gry i zabawy związane z czytelnictwem. Na ogromnej kartce każdy z nas napisał tytuł i autora swojej ulubionej książki, a potem dzieliliśmy się wrażeniami, dotyczącymi naszych ulubionych pozycji książkowych. Oczywiście tak nas to wykończyło, że po godzinie okazało się, że wszyscy są głodni. Nigdy wcześniej nie myśleliśmy, że zwykłe kanapki z dżemem mogą być takie pyszne. Kiedy już podjedliśmy wzięliśmy latarki i poszliśmy do sali gimnastycznej, gdzie pani Dorota Z. czytała nam książkę „Niekończąca się opowieść” . W tym czasie pani wychowawczyni poszła przygotować grę w podchody. Wzięła ze sobą Darię, która miała jej w tym pomóc. Kiedy wróciły podzieliliśmy się na trzy grupy. I już po chwili, pierwsza z grup, uzbrojona tylko w latarki, ruszyła rozwiązywać łamigłówki czytelnicze. Musieliśmy znaleźć dziesięć miejsc w naszej szkole, aby prawidłowo rozwiązać zagadkę. Szkoła nocą jest naprawdę bardzo tajemnicza. Kiedy byliśmy już na drugim piętrze, zobaczyliśmy zwisające z krat białe ręce. Otworzyliśmy oczy ze zdziwienia, bo wyglądało to naprawdę niezwykle. Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się że były to białe, chirurgiczne rękawiczki, w których pani zostawiła wiadomość. Ale się uśmialiśmy, z naszych wyimaginowanych lęków. Po podchodach znowu zgłodnieliśmy i zjedliśmy drugą kolację. Kolejka po kanapki była naprawdę imponująca. Potem pani powiedziała, że idziemy do naszej sali poczytać książki. Z piskiem wpadliśmy do sali. Każdy rzucił się na swoje miejsce i zaczął czytać. Po pół godzinie, do sali wpadła pani Monika i krzyknęła: „Czas na bitwę na poduszki!” i rzuciła na środek sali małego jaśka. Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Zerwaliśmy się z naszych posłań i po chwili poduszkowej bitwy w powietrzu fruwało pierze. Śmiechu było co niemiara. Potem pani poprosiła nas, abyśmy poszli do łazienki, przebrać się w piżamy i umyć zęby. I wtedy się zaczęło. Najpierw Nicola wymyśliła konkurs na najszybsze upranie skarpetek. Zaczęliśmy je ściągać, wrzucać do zlewów. Nicola, oczywiście była najszybsza. Okazało się, że w praniu skarpetek na czas nie ma sobie równych. Kilka minut później okazało się, że Weronika nie może znaleźć swojej skarpetki. Wszyscy zaczęli jej szukać. Najaktywniej Natalia E. Wreszcie ją zlokalizowaliśmy. Zaginiona skarpetka była w odpływie umywalki. Natalia zawołała Weronikę i razem zaczęły szarpać tę nieszczęsna skarpetę. A do dziewczyn dołączyli Karol i Wojtek. Nie przewidzieli jednak, że nasze szkolne, półwieczne zlewy mogą takiego szarpania nie wytrzymać. I kiedy wszyscy ze wszystkich sił pociągnęli, zlew nie wytrzymał i pękł z wysiłku. Zaczęła lać się woda. Maja wybiegła z łazienki i poleciała po pana dozorcę. Po dwóch minutach, kiedy obydwoje stanęli w drzwiach, to pan Janek aż złapał się za głowę, widząc co zrobiliśmy. Nasz wyczyn skomentował krótko i powiedział do pani: „Współczuję pani. Takie małe dzieci, a takie duże kłopoty”. Akcja skończyła się zalaniem łazienki i tajemniczym zniknięciem siedmiu skarpet. Dwie znalazły się na drugi dzień w sali gimnastycznej. Jedna pod materacem, w naszej sali. A cztery zniknęły bezpowrotnie i słuch o nich zaginął. Pan dozorca jednak nie obraził się na nas, ale postanowił nie być nam dłużny i wykręcił nam numer wszech czasów. Około północy ktoś krzyknął, że musi pójść do toalety. Oczywiście nagle znalazło się kilku, innych chętnych. Pani Dorota W. i pani Monika westchnęły, spojrzały na siebie wymownie i wygrzebały się z cieplutkich śpiworów. Żeby nas nie pogubić w ciemnościach, bo postanowiliśmy nie zapalać światła, kazały nam trzymać się za ręce. Pierwsza poszła pani Dorota, bo nasza wychowawczyni, nie dosyć że boi się myszy, to jeszcze nie lubi ciemności. Powolutku szliśmy w stronę męskiej ubikacji. Nagle rozległ się przeciągły jęk. Wszyscy zamarli. Wychowawczyni ze strachu chwyciła za rękę Zuzię W. i ścisnęła ją mocno. Po chwili jednak się opanowała i powiedziała do pani Doroty, że może najpierw pójdą same i sprawdzą, co tam się dzieje. Panie myślały, że to może któryś z chłopców wymknął się niepostrzeżenie z naszej sali i wygłupia się, chcąc wszystkich wystraszyć. Żeby dodać sobie odwagi chwyciły się za ręce, a nam kazały chwilkę poczekać. Kiedy doszły do ubikacji, spojrzały w stronę przebieralni i zdębiały, bo stał tam prawdziwy duch. Pani Monika krzyknęła. W tym momencie wszyscy uczestnicy naszej toaletowej wyprawy zdążyli go zobaczyć i od razu zaczęli drzeć się ze strachu. Tylko Kasia nie wydobyła z siebie głosu. Nagle za nami rozległ się szept pana dozorcy, który powiedział, że to duch Prusa pokutujący po śmierci za bieganie po szkole i wyrządzone szkody materialne. Pani wtedy dodała, że chyba został zamordowany przez swoją nauczycielkę, która straciła cierpliwość. Wtedy Kasia podeszła do tego niby ducha i zaczęła się śmiać. Bo duchem okazała się szkolna miotła z przyczepioną do kija szufelką, które były przykryte śnieżnobiałym obrusem. Jednak w srebrnym, księżycowym świetle wyglądała naprawdę złowieszczo. Oczywiście po powrocie do sali nie było już mowy o spaniu, bo wszyscy chcieli zobaczyć ducha Prusa i od razu wszystkim zachciało się do toalety. Ustawili się więc parami przed salą i na znak pani biegiem ruszyli w kierunku szkolnego ducha. Śmiechu było co nie miara. A z emocji i radości niektórzy wcale nie mogli potem usnąć. Magda całą noc gadała z Wiktorią i chichotały pod kołdrą. Kornelia wszystkim matkowała i chodziła między materacami przykrywając dzieciom nogi, żeby nikt się nie przeziębił, a Maciek z Hubertem wciąż przybijali sobie piątki. Jedynie Mateusz Z. spał jak zabity i nie przeszkadzał mu harmider panujący w sali. Kiedy nadszedł ranek wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i posprzątaliśmy naszą sypialnię. Potem poszliśmy do sali gimnastycznej pograć w piłkę. Kiedy wybiła godzina dziesiąta zaczęli schodzić się rodzice, aby nas odebrać. Pani wychowawczyni przygotowała różne, śmieszne zagadki i powiedziała do nich, że dzieci odda dopiero wtedy jak podadzą prawidłową odpowiedź na zadane im pytanie. Niektórzy z naszych rodziców specjalnie nie chcieli podawać dobrych odpowiedzi. Myśleli pewnie, że sobie przedłużą wolne, ale pani Monika powiedziała, żeby nie kombinowali i zabierali do domu te swoje słodkie aniołki. Było naprawdę świetnie. Tej nocki w szkole naprawdę nigdy nie zapomnimy.