Ras przypływ
Transkrypt
Ras przypływ
Kategoria: reportaż literacki Imię i nazwisko: Klaudia Janczak Adres szkoły: Zespół Szkół Nr 2 22-400 Zamość, ul. H. Sienkiewicza 5 ,,Śmierć to również zabawa...'' Urodziłam się... w burdelu. Moja matka była narkomanką, a ojciec rzadko bywał w domu. Oboje już od najmłodszych lat faszerowali mnie lekami. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego mi to robią, lecz z czasem stało się to jasne. Moja przyszłość nie wróżyła zbyt dobrze. Tworzyła ją pojedyncza, prosta droga wiodąca ku śmierci. Leżałam już w łóżku, kiedy usłyszałam głośne stukanie do drzwi. Powoli zeszłam na dół. W drzwiach stał pijany ojciec. Matka kazała mi biec na górę, ale nie zrobiłam tego. Patrzyłam, jak zostaje z całych sił pchnięta na szafę, z następnie bezwładnie upada na podłogę. Nie żyła, wiedziałam to. Moje serce roztrzaskało się na milion małych kawałeczków. Mimo iż wiedziałam, że mnie nie chciała, to jednak ją kochałam. To wtedy po raz pierwszy spotkałam śmierć. Przyszła do mnie osobiście, by rozpocząć dziki bój. Wojnę, której pierwszą ofiarą była moja mama. Kolejne dni były koszmarem. Zanim policja zastukała do naszych drzwi, ojciec bił mnie niezliczoną ilość razy. Po tym, jak zabrano go na komisariat, ja trafiłam do szpitala na oddział intensywnej terapii. Miałam połamane żebra, pękniętą śledzionę i wylew krwi do mózgu. Moja prawa ręka jeszcze kilka dni temu służyła ojcu jako popielniczka. Lewą natomiast zdobiła, wycięta nożem, gra w kółko i krzyżyk. Kilka tygodni później trafiłam do rodziny zastępczej. Nowi rodzice bardzo się o mnie troszczyli, ale ja nie byłam w stanie się przed nimi otworzyć. Nie potrafiłam. Wydarzenia zeszłych miesięcy sprawiły, że zamknęłam się w sobie. Wzniosłam gruby mur, który otoczył moje serce. Na zawsze. Chodziłam do wielu psychologów i terapeutów. Specjaliści co dzień głowili się nad problemami i coraz silniejszą depresją rozwijającą się w mojej głowie. Mijały dni, miesiące, lata, a ja powoli zaczęłam popadać w obłęd. Gdy byłam w szóstej klasie podstawówki, moje życie nareszcie zmieniło się z bezsensownej, pustej egzystencji w coś...innego, a przynajmniej na jakiś czas. Był piątkowy wieczór. Na moją pocztę przyszła wiadomość nadesłana z anonimowego konta. Powoli otworzyłam plik. To była historia B16. Niewielkiego, czarnego ogiera, rasy czystej krwi arabskiej. Słynnego konia wyścigowego. Miał na swoim koncie wiele zwycięstw, ale ostatnio z powodu kontuzji przegrał gonitwę. Nie mogłam uwierzyć w to, że ludzie mogą być aż tak bezduszni. Jedna porażka zaważyła nad jego losem. Nawet nie miał prawdziwego imienia. Życie B16 wyceniono na tysiąc dwieście złoty. Nazwałam go Adab, w języku arabskim- nadzieja i był jedyną rzeczą, o jaką poprosiłam nowych rodziców. Już od pierwszych chwil podbił moje serce. Patrząc w jego pełne mądrości oczy, widziałam samą siebie. Przestraszoną, pełną obaw wywołanych okrutnym traktowaniem, istotę. Od początku nie był to łatwy koń. Bał się dosłownie wszystkiego. Każdy niepokojący dźwięk przerażał go aż do szpiku kości. Adab był dziki, ale wiedziałam, że aby go zrozumieć, muszę najpierw rozgryźć samą siebie. Było już tak wspaniale. Praca z końmi bardzo mi pomagała. Czułam, jak coś się we mnie zmienia. Brakowało jeszcze tylko paru małych kroczków, żebym wyszła na prostą... ale wtedy Adab zdechł. Kolejny raz w moim życiu, na drodze do szczęścia, stanęła śmierć. Wygrała kolejną z rzędu bitwę. Minęły wakacje i przyszła pora, by pójść do gimnazjum. Nowy świat, nowe towarzystwo i wszystko zaczęło się sypać. Z początku było okej, tylko małe piwko od czasu do czasu. Pierwszy rok minął bez większych przygód, zdałam bez problemu. Druga klasa również zapowiadała się bajecznie. Niestety, zaczęłam wagarować, palić i upijać się do nieprzytomności na licznych imprezach. Alkohol sprawiał, że stawałam się wolnym człowiekiem. Wtedy świat wydawał się bardziej kolorowy. Szarości codziennego dnia znikały. Kłopoty, zmartwienia i smutki odpływały w niepamięć... Polubiłam takie życie, a rodzice zdawali się nie mieć nic przeciwko złym ocenom i nockom poza domem. Niegdyś bardzo zaangażowani, a teraz zbyt zajęci, by mnie zauważyć. Dni płynęły. Z trudem prześliznęłam się do ostatniej klasy. Większość moich znajomych zebrała się w sobie i wzięła do roboty. Egzamin był już tuż, tuż, ale ja miałam to gdzieś. Zamiast tego znalazłam sobie nowych przyjaciół. Takich, których nie obchodzi szkoła, lepszych... Leżałam na obskurnej kanapie, słońce złośliwie świeciło mi w oczy. Leniwie rozejrzałam się dookoła. Wszędzie napici i podejrzani goście. Ani śladu po moich kumplach. W głowie dudniło mi przeokrutnie. Krew w moich żyłach wrzała. Zmęczenie i wyczerpanie dawało o sobie siwe znaki. Który to już dzień? Po co ja tu właściwie jestem? Miałam ochotę krzyczeć. Ktoś złapał mnie za ramię. Bartek. W wyciągniętej dłoni trzymał strzykawkę. -Weź-zachęcał. -Po tym na pewno poczujesz się lepiej. Nic nie powiedziałam, tylko szybko zrobiłam zastrzyk. Z chwilą, kiedy igła przebiła moją skórę, zalała mnie fala... ulgi. Bezpieczeństwo. Spokój. Wolność... To było coś cudownego. Zupełnie jakbym... pływała w morzu jedwabiu. W mgnieniu oka wszystkie zmartwienia, smutki odeszły w niepamięć. Świat w końcu odzyskał barwy. Mimo iż podświadomie wiedziałam, że ogarniająca mnie błogość była tylko złudnym wrażeniem, to jednak pragnęłam poddać się jej bez reszty. Zatonąć w jej kojących objęciach. Na zawsze... Perspektywa wiecznego ukojenia była bardzo kusząca, ale i bardzo droga. Z czasem zaczęło brakować pieniędzy. Mój mózg i organizm obsesyjnie domagały się choćby morfiny. Rozwiązaniem stały się kradzieże. Ku mojemu zdziwieniu większość z nich uchodziła mi na sucho. Minął rok, dwa lata, trzy. Byłam, a przynajmniej powinnam być w trzeciej klasie liceum. Rodziców nie widziałam już od dawna. Plakaty informujące o moim zaginięciu i proszące o kontakt w razie gdybym się pokazała, wisiały w całym mieście. Moja historia zmierzała ku końcowi, czułam to, więc... postanowiłam odejść. Kilka godzin później miałam już wszystkie potrzebne rzeczy. Zapas narkotyków, leków i alkoholu. Jak ze sobą skończyć, to w ulubiony sposób, no nie? Jedna noc i już po mnie. Trzeba jeszcze tylko znaleźć idealne miejsce... Las za miastem wydawał się doskonały. Gęsty, ciemny i niedostępny. Minie dużo czasu, zanim ktoś mnie tam znajdzie, a wtedy moja dusza będzie już daleko. Ciężkie kajdany, w które zakuło mnie życie, opadną. Nareszcie opuszczę więzienną celę. Wolna i niezależna. Cierpienie zmieni się tylko w zamazane wspomnienie. Tak odległe i nierzeczywiste. Koszmary przestaną nawiedzać mój mózg, a słodki stan nieważkości będzie najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek miałam. Przed wzięciem pigułek, po raz ostatni spojrzałam w niebo. Było takie piękne i gwiaździste... Przez tych kilka krótkich chwil, po raz pierwszy odkąd żyłam, poczułam, że pasuję do tego świata. Byłam jak brakujący element układanki, o który prędzej czy później wszechświat musiał się upomnieć. Od kiedy straciłam rodziców, w mojej głowie toczyła się wojna. Wojna, którą jak dotąd wygrywała śmierć. Wojna, którą wygrać musiałam ja, a teraz miałam swoją szansę. Rodzice z pewnością by mi wybaczyli. Kochali mnie. Odkąd pamiętam, byli przy mnie w ciężkich momentach. Wybór wydawał się być łatwy, ale pozostawało jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy potrafiłabym odnaleźć się w tym trudnym, pełnym zasad i norm świecie? Lęk sprawiał, że chciałam się poddać, ale wątpliwości wciąż krążyły po moim umyśle. Aż do chwili, aż do chwili, gdy usłyszałam ten przejmujący dźwięk. To rżenie, pełne przerażenia i zgrozy. Obce, a jednocześnie znajome, przywołujące tak wiele wspomnień. Adab, mój mały, czarny ogierek, pędził w moją stronę. Za wszelką cenę pragnęłam być przy nim, a żeby to zrobić, musiałam żyć. Byłam tego taka pewna , że prawie w to uwierzyłam. Łzy ciekły mi po policzkach, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że to tylko umysł płata mi figle. Złakniony pokarmu, pragnący dostać magiczny lek, obolały. Weź, weź, weź, zdawał się krzyczeć. W jednej chwili podjęłam decyzję. Nie miałam już sił. Od urodzenia byłam niewolnikiem śmierci, ale dopiero teraz zdecydowałam się to przyznać na głos. -Wygrałaś! Słyszysz, wygrałaś!- krzyczałam w niebo. Chodź tu i zabierz mnie! Nic się jednak nie stało. Ona bawiła się ze mną, więc ja miałam zamiar zadrwić z niej. Przez kilka następnych godzin biegałam, skakałam, byłam zadowolona jak nigdy. Nie pamiętam, co i ile wzięłam, ale z pewnością wiedziałam, że to świetna zabawa. Lekkość umysłu i spokój ducha. Świat wirował... Właśnie bawiłam się w chowanego z moim nowym przyjacielem elfem, kiedy nagle straciłam grunt pod stopami i wpadłam do lodowatej wody. Uderzyłam w coś, a wtedy obraz się rozmył, pozwalając, żeby pochłonęła mnie ciemność. Obudziłam się w szpitalu... Wiele rzeczy stało się nagle niejasnych. Miałam umrzeć, a tymczasem żyję. Nie taki był plan. Głowiłam się, co mogło pójść nie tak i wtedy mnie olśniło. To była dopiero pierwsza runda, eliminacje mające na celu sprawdzić, która z nas jest twardsza. Potem kilka małych potyczek i wreszcie wielki FINAŁ! Z mojego zdartego gardła wydobył się nieludzki chichot. Pełen szaleństwa i grozy. Nagły przypływ energii zmusił mnie do działania. Próbowałam zerwać się z łóżka, ale jakiś idiota przywiązał mnie do niego. Bezczelny- pomyślałam i zaczęłam krzyczeć. Szarpałam się we wszystkie strony. Jakieś kabelki poodklejały się od mojego ciała, a urządzenia monitorujące moje funkcje życiowe zaczęły piszczeć. Do sali wbiegł lekarz i moi przerażeni rodzice. -Spokojnie, proszę państwa. To w jej stanie normalne- mówił doktor. Cudem jest w ogóle, że przeżyła. Niestety nie wiemy, co wzięła. Podejrzewamy pewne środki, ale... Niestety już nic nie da się zrobić. Leki, które zażyła, doszczętnie zniszczyły jej mózg, więc obawiam się, że... Nie miałam czasu go dłużej słuchać. Miałam ważniejsze sprawy do załatwienia. Muszę przecież ostatecznie rozmówić się ze śmiercią. Zrobię to, jak tylko stąd wyjdę. Jak tylko stąd wyjdę! Jak tylko stąd wyjdę- krzyczałam. Spanikowana pielęgniarka pośpiesznie wstrzyknęła coś do mojej kroplówki. Fala ciepła zalała mój organizm. Powoli znowu tonęłam w ciemności. Jak tylko stąd wyjdę! To jeszcze nie koniec, wiedziałam, że spotkamy się gdzieś tam, by rozegrać ostatni pojedynek, Jak Tylko Stąd Wyjdę!...