SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA MADE INUSA

Transkrypt

SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA MADE INUSA
SPRAWIEDLIWOŚĆ
SPOŁECZNA MADE IN USA
Michał Zabdyr-Jamróz
Wstęp
156
Gdyby budować swój obraz rzeczywistości i obecnych w niej podziałów na podstawie samych tylko debat między intelektualistami, można by odnieść wrażenie, że zasadniczy antagonizm między USA a UE – między
„Amerykańskim Snem” a tym „Europejskim”
– zachodzi w materii polityki społecznej. Wielu myślicieli sugeruje lub wyraża wprost: USA
to kultura zasadniczo różna od europejskiej,
gdyż nie realizuje ona (ani ideologicznie, ani
systemowo) ideałów sprawiedliwości społecznej. Ameryka („właściwa”) i Europa to
dwa bieguny polityki społecznej – z jednej
strony mamy jej rezydualny („liberalny”),
a z drugiej – redystrybutywny model. A jednak nic nie jest takie, jak się wydaje.
na wstępie, że nie będę ograniczać się do banalnego spostrzeżenia, że w krajach, gdzie
państwo nie zabiera zbyt wiele obywatelom,
kwitnie filantropia. Najciekawsze jest bowiem, że zasada sprawiedliwości społecznej
może się z powodzeniem trwale ulokować
w instytucji innej niż obyczaj czy prawo publiczne. Przy okazji rzucę nieco inne światło
na amerykański system odpowiedzialności
cywilnej – wyszydzany powszechnie za prowadzenie do absurdalnych sytuacji odszkodowań „za to, że kawa była za gorąca”.
Muszę zastrzec na wstępie, że jest to
na razie jedynie zarys teorii i tezy moje wymagać będą w przyszłości surowej procedury weryfikacji.
Sprawiedliwość społeczna
Chciałbym wykazać poniżej, że tak
naprawdę (co do samej zasady konstytuującej system społeczny) nie ma różnicy
(a przynajmniej nie wynika ona z zasad
tego systemu) między redystrybutywnym
a rezydualnym modelem. Zamierzam dowieść tego, wcale nie rezygnując z uznawania za rozstrzygającą tej właśnie „słusznej”
i „współczującej” zasady sprawiedliwości
społecznej. Chciałbym uspokoić czytelnika
Zacznijmy jednak od przypomnienia
sobie, czym jest „zasada sprawiedliwości
społecznej”. W dużym uproszczeniu – pomijając na moment rozliczne niuanse i wątpliwości omawiane szczegółowo i obszernie w literaturze przedmiotu – powiedzieć
można, że zasada ta opisuje takie społeczeństwo, w którym etyczno-prawnicza
idea sprawiedliwości nie jest ograniczona li
tylko do kwestii formalno-legalistycznych.
Sprawiedliwość, żeby była „społeczna”,
a nie tylko „formalna”, musi obejmować
wszelkie dziedziny życia – w szczególności
zaś ekonomię. Zasada ta jako taka nie jest
już ideą tylko lewicową. Prawica zasymilowała ją, ochrzciwszy imieniem „solidaryzmu społecznego”. W istocie, jest ona
„sprawiedliwością plus” – uzupełnioną
o zasady solidarności (solidarité), wcześniej znanej jako zasada braterstwa (fratenité), czyli odpowiedzialności obywateli
za siebie nawzajem. Zakłada ona w ogólności taką dystrybucję dóbr i usług, która
nie pozostawia nikogo bez środków do
życia, a w miarę możliwości równomiernie
rozdziela wyprodukowane bogactwo. Idei
tej – jakkolwiek od razu widać, że zakłada
(taką bądź inną) redystrybucję dóbr – nie
można redukować do postulatu „odbierania bogatym i dawania biednym”. Celem
tak najoględniej rozumianej sprawiedliwości społecznej nie ma być wcale zniesienie
wszelkich nierówności (głównie ekonomicznych), ale raczej łagodzenie ich lub
czynienie znośnymi. Wszystko to przede
wszystkim dla realizacji nakazu sumienia:
„Jeden drugiego ciężary noście” (św. Paweł). Postulaty etyczne nie wyczerpują
jednak funkcji zasady solidaryzmu społecznego. Nie mniej ważne są wymogi dobra
publicznego – choćby utrzymanie pożądanego ładu społecznego i politycznego.
Istotą sprawiedliwości społecznej jest tedy
raczej postulat, mający swój systemowy
wymiar dzielenia się z potrzebującymi – solidarności międzyludzkiej i odpowiedzialności za dobro powszechne.
Parę uwag na marginesie wstępu. Pominę tutaj masę ważkich kwestii, odnoszących się do pojęcia sprawiedliwości,
a zasługujących na osobne omówienie.
Sprawiedliwość, żeby była „społeczna”, a nie tylko „formalna”,
musi obejmować wszelkie dziedziny życia – w szczególności
zaś ekonomię. Zasada ta jako
taka nie jest już ideą tylko lewicową. Prawica zasymilowała ją,
ochrzciwszy imieniem „solidaryzmu społecznego”. W istocie,
jest ona „sprawiedliwością plus”
– uzupełnioną o zasady solidarności (solidarité), wcześniej znanej jako zasada braterstwa (fratenité), czyli odpowiedzialności
obywateli za siebie nawzajem.
Nie będę poruszał szczególnego – wyjątkowego również ze względu na niemal
powszechną jego akceptację – zagadnienia wyjściowej równości szans, która jest
aspektem sprawiedliwości społecznej. Nawet bowiem najskrajniejsi przedstawiciele
neoliberalnej szkoły ekonomicznej (Milton
Friedman był tu flagowym przykładem) rozumieją i uznają konieczność istnienia czegoś, co nazwałbym przez metaforę społeczno-ekonomicznym aphesis (to termin
z greki opisujący olimpijskie urządzenie hippiczne zapewniające równy start koniom
wyścigowym) – instytucji, bądź ich systemu, zapewniającego obywatelom w miarę równy start w ekonomicznym wyścigu
Opressje zagraniczne
157
158
na wolnym rynku. Pragnę wtrącić jedynie
pewną uwagę, którą również należałoby
rozwinąć, ale przy innej okazji. Omawiana
idea sprawiedliwości społecznej zawiera
w sobie termin sprawiedliwość – iustitia
– i tym samym zdaje się odsyłać do pojęcia
uprawnienia (ius). Mając jednak na względzie powyższą uwagę o całościowym, nie
po całym społeczeństwie, przy obciążeniu
wprost proporcjonalnym do majętności.
Beneficjentami wsparcia miałyby być raczej
osoby, które znalazły się w sytuacjach wyjątkowych, ocenianych jako niezawinione
(popadły w biedę, zapadły poważnie na
zdrowiu itd.). Wcale nie ma znaczenia to,
czy osoba pokrzywdzona jest z powodu
lustruje zagadnienie. Niestety z racji charakteru sprawy – właściwości najniższego
szczebla sądów stanowych – odnalezienie
prawdziwego kazusu nastręcza pewnych
trudności. Posłużę się więc fikcyjnym (choć
inspirowanym faktami), wziętym z serialu
Sędziowie z Queens przykładem, doskonale
pasującym jako ilustracja mojej tezy. Z całą
cielowi firmy, by zaskarżył producenta za
niedostarczenie nalepek.
Komentując prywatnie sprawę, pani sędzia dodała, że za odszkodowanie na rzecz
firmy (które z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zostanie zasądzone),
zapłaci tak naprawdę firma ubezpieczeniowa, co zaowocuje podniesieniem skła-
tylko indywidualnym wymiarze sprawiedliwości społecznej, można zauważyć, że
ma ona więcej wspólnego z dawną ideą aequitas – równości, czy też słuszności (vide
polskie tłumaczenie terminu equity law,
które niegdyś uzupełniało common law),
jako umiarkowania, zadowolenia i „ludzko-
własnej niefrasobliwości (co wcale nie implikuje winy sensu stricto, choć z pewnością
jakąś odpowiedzialność), czy też w wyniku
działania sił zupełnie niezależnych od jej
woli. Rozpatrywanie zagadnień wąsko rozumianej sprawiedliwości, czy nawet karmy
(„każdy dostaje to, na co zasłużył”), nie ma
tu zastosowania. Współcześnie jest bowiem
brane za niegodziwość („bezduszność”,
„brak serca”) nieodczuwanie współczucia
i odmawianie pomocy osobie cierpiącej
– choćby i cierpiała „na własne życzenie”.
Tak więc koszt wyciągania kogoś
z biedy, rehabilitacji i leczenia winien być
rozłożony proporcjonalnie, równomiernie
po wszystkich członkach społeczeństwa.
Zasada subsydiaryzmu dodaje, iż koszt ten
winien być poniesiony raczej tylko wtedy,
gdy jest zbyt wysoki, aby ponieść go mógł
sam zainteresowany, jego rodzina czy bliscy lub wspólnota lokalna, środowiskowa,
ewentualnie korporacja zawodowa. Takie
postawienie sprawy pozwoli mi skupić się
na ciekawym zagadnieniu ubezpieczeń
osobowych i majątkowych.
pewnością wymagać ona będzie jeszcze
w przyszłości rzetelnego udokumentowania.
Nastolatek podczas domowej imprezy
skoczył (zamiast zjechać) ze zjeżdżalni do basenu. Upadł nieszczęśliwie na głowę, doprowadzając się do poważnego upośledzenia
umysłowego. Rodzina pozwała sprzedawcę
i autoryzowanego serwisanta zjeżdżalni (samego producenta pozwać nie można było,
bo upłynął stosowny termin), żądając paru
milionów USD dla pokrycia astronomicznych
kosztów leczenia i utrzymania chłopaka
(jego ubezpieczenie nie wystarczało). Ojciec
powtarza: Somebody’s got to pay! [Ktoś musi
za to zapłacić!]. Tymczasem sprzedawcą była
firma rodzinna, której nie stać na realizację
takiego roszczenia.
Sprawę przypieczętowała kwestia nalepek ostrzegawczych, których po konserwacji nie naklejono ponownie na zjeżdżalnię,
z powodu niedostarczenia ich zapasu przez
producenta, co stanowiło pogwałcenie
przepisów prawa. Pomimo dowodów, iż
podobne skoki były zwyczajną zabawą poszkodowanego, sędzia – także (co sama
przyznała) pod wrażeniem ckliwych scen
ilustrujących stopień upośledzenia chłopaka – uznała roszczenie i zasądziła odszkodowanie, jednocześnie polecając właści-
dek ubezpieczeniowych klientów. Sędzia
skwitowała to wymownie: Well, we’ll all
gonna pay for this. That’s how the system
works [Cóż, wszyscy za to zapłacimy. Tak
działa system].
Wrażenie, jakie się nasuwa, to oburzenie na idiotyzm całej sprawy, a w szczególności decyzji. Tragedia się stała – nic nie
umniejsza naszego współczucia w tej sytuacji, ale szukanie kozła ofiarnego, winnego
zwyczajnemu wypadkowi, to logiczna niedorzeczność, moralna niesprawiedliwość
i prawna paranoja. Przecież to przede
wszystkim wina samego poszkodowanego, że wygłupiał się po pijanemu. Narażał
zdrowie, aż los go ukarał. Czy za takiego
nicponia cierpieć ma uczciwy handlowiec,
pracodawca, ojciec i mąż? A jaka jest wina
producenta, że z tysięcy jego produktów
jeden trafił w ręce durnia?!
Są to jednak odczucia wynikające przede wszystkim z „poczucia społecznego”
ludzi wychowanych w kontynentalnym
systemie prawa, dla którego najzupełniej
obce są anglosaskie kategorie prawne. Po
pierwsze, w procesie cywilnym nie orzeka się winy – ta bowiem zarezerwowana
jest dla prawa karnego. W tym przypadku
mamy do czynienia z arcyciekawą ideą „odpowiedzialności bez winy”. W USA zwie się
Idea sprawiedliwości społecznej
zawiera w sobie termin sprawiedliwość – iustitia – i tym samym zdaje się odsyłać do pojęcia
uprawnienia (ius). Mając jednak
na względzie powyższą uwagę
o całościowym, nie tylko indywidualnym wymiarze sprawiedliwości społecznej, można zauważyć, że ma ona więcej wspólnego
z dawną ideą aequitas – równości, czy też słuszności.
ści”– ideą „dobrze urządzonego państwa”
czy społeczeństwa.
Pozwolę sobie skoncentrować się na
takim ujęciu sprawiedliwości społecznej,
które opisuje ją jako ideę wspólnej pomocy
pokrzywdzonym przez los. Istotne, że koszty takiej pomocy – wedle zasady – winny
podlegać sprawiedliwemu rozprowadzaniu
„Do zobaczenia w sądzie!”
Dla wprowadzenia potrzebny mi będzie amerykański case sądowy, który zi-
Opressje zagraniczne
159
160
to strict liability tort1, a oznacza odpowiedzialność obiektywną. Nie baczy się tu na
umyślność szkody (jak w intentional tort)
ani okoliczności zajścia (tj. „okoliczności łagodzące”). Delikt taki nie polega też wcale
na „niedochowaniu jakichś obowiązków”
(zaniedbaniu, wtedy mamy negligence tort).
Taki (szeroki) rodzaj odpowiedzialności po-
zadośćuczynienie za straty moralne – tzw.
punity damage – doliczane do zasadniczego
odszkodowania. W ten sposób producent
czyni, co tylko możliwe, by nie zaryzykować
kosztownego procesu. Gdy uświadomimy
sobie, że efekty „absurdalnych” wyroków
mają (za sprawą szczególnej roli precedensów sądowych) znaczenie systemowe,
Odbiegając nieco od tematu, chciałbym
wspomnieć o dotykającym współczesny
świat (wskazanym m.in. przez Arnolda
Gehlena) problemie hipertrofii moralności
(„przerostu moralności”)5. Zasadza się ona
na postulacie bezwzględnego współczucia. Jej objawem w ramach wymiaru sprawiedliwości jest coraz częstsze uniewinnia-
– I know that a life of crime led me to
this sorry fate. And yet, I blame society: society made me what I am. [Wiem, że droga
zbrodni przywiodła mnie do tego smutnego kresu. Jednak winię społeczeństwo:
społeczeństwo uczyniło mnie tym, czym
jestem.]
Czyż przerost moralności nie jest
lega na tym, że odpowiada się za wszelaką
szkodę, jaka powstała w wyniku danej relacji
(„kupując psa, z racji jego natury, odpowiadamy za pogryzienie, choćbyśmy żyły sobie
wypruwali, by go uczynić nieszkodliwym”).
„Odpowiedzialność obiektywną” zrodził precedens kalifornijskiego sądu
w 1963 r.2 Jej zalążków upatrywać jednak należy w delikcie zaniedbania (negligence tort)
w kwestiach „odpowiedzialności wytwórcy za produkt” (product liability). Historię
tę otwiera więc sprawa o zepsute koło
automobilu z 1916 r.3. Gdzieś w międzyczasie (głównie lata 50.) sądy USA uznały, że
wymaganie od ciężko poszkodowanego
powoda udowodnienia, że producent dopuścił się zaniedbania, jest zadaniem zbyt
trudnym. W interesie konsumentów zaczęto
uznawać istnienie zobowiązania gwarancyjnego wytwórcy wobec kupującego (wyrażonego explicite lub implicite). Znamienne –
sądy zakładały przy okazji, że producenci są
w stanie zapłacić zasądzone odszkodowanie,
zważywszy na ich… „głębokie kieszenie”4.
Godne uwagi jest to, że powstaje w ten
sposób system ochrony interesów konsumentów: wprowadzania standardów
produkcji i bezpieczeństwa metodami innymi niż rozkaz ustawodawcy. Dotkliwość
odpowiedzialności obiektywnej potęguje
zelżeje nieco nasze odczucie purnonsensu.
Kwestia odpowiedzialności bez winy okazuje się zagadnieniem wielowymiarowym,
fundamentalnym wręcz. Wszak postulat
idiotoodporności produktów dystrybuowanych masowo, wcale nie jest niedorzeczny.
„Odporność na głupotę” to pojęcie wzięte
z wojskowości doby masowych armii z poboru. W tym przypadku dotyczyło ono kwestii
szczególnie drażliwej: obsługi i konserwacji
broni indywidualnej – przecież wręczać się
ją miało osobnikom o najprzeróżniejszych
zdolnościach intelektualnych (nie zapominajmy również o warunkach ekstremalnego
stresu, które z intelektualistów czynią głupków). Nie traci ona znaczenia w odniesieniu
do masowej zbiorowości konsumentów
(również reprezentujących pełne spektrum
IQ). Producent nie jest oczywiście winny niewłaściwemu użyciu swojego produktu, ale
powinien poczuwać się do odpowiedzialności za minimalną szkodliwość przedmiotu
w jak największej ilości sytuacji. Idiotoodporność jest zasadniczo zastosowaniem do
ergonomii tzw. prawa Murphy’ego: Jeśli jakąś wtyczkę da się źle włożyć do gniazdka,
to na pewno ktoś kiedyś ją źle włoży; tym
samym wtyczki należy projektować tak, aby
nie dało się ich źle włożyć (na przykład czyniąc je asymetrycznymi).
nie lub łagodniejsze karanie na podstawie
niepoczytalności delikwenta i okoliczności łagodzących… To oczywista, logiczna
i nieunikniona konsekwencja woluntarystycznego przewrotu w etyce i filozofii
prawa: tego, który dał nam rządy prawa
i sprawiedliwe sądy. Obecnie jednak rozwój wiedzy z dziedziny antropologii, psy-
w istocie nadwzrocznością (hipertropia)
moralności – wadą akomodacji jej soczewki, powodującą trudności w oglądaniu rzeczy z bliska, a przeceniającym „sprawiedliwe”, bo„całościowe” i generalizujące
widzenie „z dystansu”. Może nawet jest
jej najpopularniejszą odmianą: prezbiopią
– starczowzrocznością cywilizacji?
Czasami mam wrażenie, że jedyną nadzieją na „korektę zmysłu etycznego” pozostają instytucje prawa cywilnego – eksploatowanie idei odpowiedzialności bez
winy. Otto (grany przez Emilia Esteveza)
odpowiada na wymówkę przyjaciela:
– That’s bullshit! You’re a white suburban punk, just like me. [Co za farmazon!
Jesteś takim samym białym gnojkiem
z przedmieść jak ja.]
Jedyną nadzieją na „korektę
zmysłu etycznego” pozostają instytucje prawa cywilnego – eksploatowanie idei odpowiedzialności bez winy.
chiatrii, psychologii, psychologii społecznej,
socjologii i innych okrawa zakres wolnej
woli człowieka. W efekcie prowadzi to
w najskrajniejszych, a coraz częstszych przypadkach do niedostrzegania indywidualnej
odpowiedzialności. Polega to na szukaniu
„winy” w „bezosobowych siłach” czy tradycji, w najlepszym razie jakichś „innych”
lub przodkach – czasem winy upatrywanej
„w nas wszystkich”, nigdy zaś u konkretnego człowieka. Jak memento rozbrzmiewa
I blame society [Winię społeczeństwo].
W filmie Repo Man [polski tytuł: Windykatorzy] jest scena, w której bohater, Otto, słyszy od konającego przyjaciela:
Realia amerykańskiego systemu
polityki społecznej
Rezydualny system polityki społecznej
jest zorganizowany w oparciu o rynek prywatnych przedsiębiorstw ubezpieczeniowych. U nas zwane są one gospodarczymi i przeciwstawia się je ubezpieczeniom
społecznym. Jednostka ma płacić regularnie składkę, w zamian za to, w przypadku
zajścia odpowiednich (przewidzianych
Opressje zagraniczne
161
w umowie) zdarzeń losowych, otrzymuje
odpowiednią (przewidzianą w umowie)
pomoc.
Wydaje się, że z zasady działa to jak
system oszczędzania na czarną godzinę
– samodzielnego zabezpieczania się (tak
go prezentują zagorzali zwolennicy). Tymczasem, rzeczywistość nie jest tak odległa
od tego, co znamy w przypadku ubezpieczeń społecznych. Faktycznie klient (w sytuacji pojawianie się roszczenia odszkodowawczego) nie ma „własnego konta”, na
którym odkładają się środki. Firma czerpie
raczej z ogólnej puli, którą posiada, niezależnie od tego czy na „koncie” klienta „odłożyło się” dość pieniędzy np. na dany zabieg medyczny. Do tego obliguje ją prawo.
162
Rezydualny system polityki
społecznej jest zorganizowany
w oparciu o rynek prywatnych
przedsiębiorstw
ubezpieczeniowych. U nas zwane są one
gospodarczymi i przeciwstawia
się je ubezpieczeniom społecznym. Jednostka ma płacić regularnie składkę, w zamian za to,
w przypadku zajścia odpowiednich (przewidzianych w umowie)
zdarzeń losowych, otrzymuje odpowiednią (przewidzianą
w umowie) pomoc.
Pozory obowiązywania tutaj wąsko rozumianej zasady sprawiedliwości wymiennej
podtrzymuje tylko umowa uzależniająca
wachlarz pomocy od wysokości składek.
Jednakże ubezpieczenia (zupełnie jak publiczne ubezpieczalnie) opierają się na mechanizmie rozpraszania ryzyka na wszystkich aktualnie opłacających polisy.
W tym ostatnim wypadku zasadę quid
pro quo [coś za coś] dodatkowo „rozmiękcza” praktyka systemów prawnych
w dziedzinie prawa cywilnego. O klasyfi-
nego postulatu sprawiedliwej redystrybu-
kacji danej pomocy do takiego czy innego
progu decydują sędziowie i ławy przysięgłych. Ewentualnie czynią to sami prawnicy na zasadzie ugody. Tak jednak tworzą
się precedensy, które definiują na nowo to,
jaka pomoc należy się obywatelowi z samego tylko tytułu ubezpieczenia, choćby
i wykupił polisę podstawową – ustawowo
minimalną. Takie precedensy systemu pomocy społecznej, które obciążają kosztami
udzielenia większej pomocy w konkretnym przypadku, najczęściej skutkują erga
omnes. Dzieje się tak, gdyż wypłacenie wysokiego odszkodowania oraz perspektywa
uznania przez sądy podobnych roszczeń
przyczyniają się do podniesienia wysokości
składki dla wszystkich klientów – nie tylko
danej firmy. Koszty ponoszą więc nie tyle
firmy jako takie, ile de facto wszyscy ich
klienci (obywatele – konsumenci).
Janosikową (a właściwie Robin Hooda):
Liberalna droga do sprawiedliwości społecznej
najlepszym razie) bogaty producent, a ra-
Komentarz fikcyjnej pani sędzi zwraca
jednak uwagę na nieco inny, pozaprawny
aspekt sprawy. Ujawnia metodę w szaleństwie: fenomen roli prawa cywilnego w polityce społecznej. Oto bowiem osobliwości
common law prowadzą do realizacji słusz-
klientów, to de facto mamy do czynienia
cji dóbr dla potrzebujących: równomiernego rozłożenia ciężaru leczenia ciężko chorego i łagodzenia indywidualnych cierpień
w wyniku tragicznych zdarzeń losowych.
Taki system, wbrew pierwszemu wrażeniu, wcale nie jest bardziej litościwy
dla bogatych. Działa też trochę na modłę
potrąca znaczne sumy z majątku wielkich korporacji na rzecz poszkodowanych
przez własną niefrasobliwość powodów.
Ale skoro nie zapłaci ani serwisant, ani (w
Prowadzenie do absurdu praktyki amerykańskiego prawa cywilnego okazuje się wynikiem
uporczywego zmierzania do zasady sprawiedliwości społecznej,
przy zachowaniu fundamentalnych zasad cywilnej odpowiedzialności i retoryki „wolności od
państwa”. Wynika to oczywiście
z panującego „poczucia społecznego” (common sense), opisywanego dość nieprecyzyjnie jako
„zdrowy rozsądek”.
czej firma ubezpieczeniowa, która potrąci
to sobie z budżetów domowych swoich
ze swoistym zawoalowanym – bo „sprywatyzowanym” – podatkiem czy składką.
Świadczenia te idą na funkcje przez lewicę ekonomiczną przypisywane państwu
(i w gruncie rzeczy są podobnie finanso-
wane). W ramach prawa cywilnego i przez
to prawo powstaje system redystrybucji
dóbr, zwyczajowo wiązany z rolą prawa
publicznego.
Tutaj słusznie poniekąd można podnieść
kwestie zamknięcia tej drogi dochodzenia
do swoich roszczeń dla niedostatecznie
zamożnych, by opłacić pomoc prawną.
Amerykanie rozwiązali ten istotny problem
przez system instytucji, przede wszystkim
contingency fees (Anglicy mają conditional
fee) – zasadę „no win no fee”, wg której
adwokat pobiera prowizję (owszem dość
wysoką, od 30 do 50 procent odszkodowania), ale tylko wtedy, gdy wygra sprawę.
W przeciwnym razie nie dostaje nic.
Metoda „amerykańskiego szaleństwa”
jest rzecz jasna systemowa – może nawet
nieuświadomiona, ale jednak. Oto, może
realia amerykańskie zmierzają do następującego ideału (absurdu?). W sytuacji
pełnego ubezpieczenia każdego wszyscy
wszystkich będą skarżyć, o wszystko, na
co ich własne ubezpieczenie nie wystarczy.
Zawsze ktoś będzie odpowiedzialny – bo
nie winny zgodnie z właściwą terminologią
tego ładu. Nie będzie on jednak nigdy ponosił żadnych kosztów, poza procesowymi (ewentualnie) i czasowymi, dlatego że
zapłaci i tak ubezpieczyciel. Skarżyć wszak
opłaca się tylko ubezpieczonego. Łańcuszek roszczeń będzie szedł do góry – aż
natrafi na podmiot, którego ubezpieczenie
(z racji płynności finansowej) wystarczy na
pokrycie niezbędnych kosztów: na przykład właśnie leczenia. W tych realiach wielkie korporacje i fundusze będą narzędziem
sprawiedliwej społecznie redystrybucji, być
Opressje zagraniczne
163
może nawet w taki sposób, który wyraźniej i skuteczniej niż podatki obciąża bogatszych. Podnosi się składki milionowych polis
wyraźniej niż zwykłych ubezpieczeń – unikając również takiego skutku, jaki pojawia się
w przypadku progresji podatkowej, którą
bogaci zwyczajnie obchodzą przy pomocy
ulg.
164
Prowadzenie do absurdu praktyki amerykańskiego prawa cywilnego okazuje się
wynikiem uporczywego zmierzania do zasady sprawiedliwości społecznej, przy zachowaniu fundamentalnych zasad cywilnej
odpowiedzialności i retoryki „wolności od
państwa”. Wynika to oczywiście z panującego „poczucia społecznego” (common
sense), opisywanego dość nieprecyzyjnie
jako „zdrowy rozsądek”. Nie mam w intencji wyrażenia ironicznej kpiny, ale myślę
o faktycznej semantycznej rozbieżności
tych pojęć: common sense stanowi powszechne w danej społeczności, potoczne
rozumienie tego, co słuszne („społecznie
sprawiedliwe”) i sprawiedliwe, a wiąże się
z kulturą prawną danej populacji.
„Zdrowy rozsadek” obywateli jest
więc schizofreniczny, bo postuluje i wolność (liberalizm), i współczucie (solidaryzm, sprawiedliwość społeczną). Mimo
„rozszczepienia osobowości” wdziera się
on na salę sądową systemu common law
w sposób zinstytucjonalizowany za sprawą ław przysięgłych – „czynnika społecznego” – ale oczywiście także nieformalnie, przez samych sędziów. Tym sposobem system mimo wszystko dociera do
sprawiedliwości społecznej. Ciąży ku niej
w spontaniczny sposób. „Sprytnie” omija
najprzeróżniejsze przeszkody pod postacią woluntarystycznego paradygmatu,
ność, redukcja problemu korupcji i marno-
uprzedzenia wobec państwa i jego biuro-
on również rażące wady: czasochłonność
procesu, wyraźny (w teorii przynajmniej)
aspekt dyskryminacji najbiedniejszych, minimalizacja poczucia obowiązku solidaryzmu. Ciekawe jest więc to, że system ten
rzeczywiście jest alternatywny, nawet na
płaszczyźnie „społecznej wrażliwości”.
Problematyczne stają się tedy nie kwestie
fundamentalne, ale szczegółowe. Debata dotyczy samego mechanizmu realizacji
sprawiedliwości społecznej – jego niuansów funkcjonalnych i skutków ubocznych.
Wszak „diabeł tkwi w szczegółach”. Właśnie: gdyby chodziło o wady fundamentalne – co, zdaje się, powinno tu mieć miejsce
– to ruszyć ich nie można bez rewolucji. Ale
„Sprawiedliwa” redystrybucja
odbywa się w USA na poziomie
całego systemu prawno-ekonomicznego – nie tylko w ramach
władzy publicznej (państwa czy
samorządu). Ogromne środki przesuwane są od jednych
do drugich – zgodnie z zapisami prawa i decyzjami sądów.
Skoro prawo wszechogarnia
system, więc w istocie nie liczy
się to, który z jego elementów
dokonuje redystrybucji. Postulat „współczującej” słuszności
ładu (sprawiedliwości społecznej) zawarty w prawie jest wykonywany, więc powoływanie
się na niego w debacie jawi się
bezprzedmiotowe. Reszta –
czyli to, o co faktycznie spierają
się „liberałowie” i „socjaliści”
– to tylko kwestia ideologicznych abstrakcji lub rzeczywiście
technologii.
trawstwa, elastyczność i ewolucyjność. Ma
drobne techniczne wady można modyfikować dodatkowymi rozwiązaniami. Świat
sprawiedliwości społecznej nie kończy się
na instytucjach stricte publicznych.
Wydaje się zatem niesprawiedliwe (nomen atque omen) nazywanie liberalizmu
w wydaniu amerykańskim systemem
fice. Wobec systemu redystrybucyjnego ma
„społecznej niesprawiedliwości”. Nawet
w rzeczonym zasada sprawiedliwości społecznej jest zachowana (w praktyce), z tą
tylko różnicą, że opiera się na podmiotach
prywatnych i społecznych, a nie publicznych. „Sprawiedliwa” redystrybucja odbywa się w USA na poziomie całego systemu prawno-ekonomicznego – nie tylko
w ramach władzy publicznej (państwa
czy samorządu). Ogromne środki przesuwane są od jednych do drugich – zgodnie
z zapisami prawa i decyzjami sądów. Skoro
on oczywiście swoje zalety: większa wydaj-
prawo wszechogarnia system, więc w isto-
kracji, czy po prostu „ducha radykalnego
indywidualizmu”.
Nie chcę tutaj mówić o wyższości czy
niższości takiego systemu, ale o jego specy-
cie nie liczy się to, który z jego elementów
dokonuje redystrybucji. Postulat „współczującej” słuszności ładu (sprawiedliwości
społecznej) zawarty w prawie jest wykonywany, więc powoływanie się na niego
w debacie jawi się bezprzedmiotowe. Reszta – czyli to, o co faktycznie spierają się „liberałowie” i „socjaliści” – to tylko kwestia
ideologicznych abstrakcji lub rzeczywiście
technologii.
Zarzucanie rezydualnemu systemowi polityki społecznej tego, iż pozostawia bez opieki znaczny odsetek potrzebujących, jest retoryczną mistyfikacją.
W praktyce dokładnie to samo można
powiedzieć o każdym systemie społecznym, choćby nie wiem jak bardzo był
redystrybucyjny. Opieka społeczna zawsze o kimś zapomni, wszak składa się
z ludzi. Problemem jest tu nie sam model,
ale zwyczajny odsetek potrzebujących
w społeczeństwie i związana z tym kwestia
korupcji mechanizmu: im większy układ,
tym więcej uchybień i marnotrawstwa,
zgodnie z wszystkim zasadami „termodynamiki” społeczeństwa. Twierdzenie, że
„w Szwecji powszechnie panuje dobrobyt,
bo istnieje tam sprawne państwo dobrobytu”, być może powinno być odwrócone
– w przeciwnym razie pomija fundamentalne kwestie kultury pracy, kontroli społecznej marnotrawstwa i pasożytnictwa itd.
Niedola wolności…
Z drugiej strony – zadawane przez
neoliberałów – zasadnicze pytanie o ekonomiczną swobodę jednostki (i swobodę
Opressje zagraniczne
165
166
w ogóle) pozostaje. Alternatywny do redystrybutywnego model polityki społecznej nie jest, co prawda, zinstytucjonalizowany w państwie, ale wcale nie jest on
dobrowolny. Tak naprawdę to zupełnie
inna jakość: niby rodem z teorii ultralibertariańskich, ale wcale nie pozbawiona jakiejś formy przymusu. Wszak składki na
chodzący wolną wolę człowieka. Podobnie czyni system etatystyczny (choć nieco
węższym łukiem, bo dzięki przymusowi
państwa), tym samym wcale istotowo nie
jest odmienny. Pal licho, że do (na przykład) ubezpieczenia drogowego zmusza
nas prawo, ustawa – to rzeczywiście opresja ustawodawcy. Do takiego „samoopo-
rzecz prywatnej ubezpieczalni czy funduszu emerytalnego stanowią realne i nierzadko dotkliwe obciążenie budżetu domowego. Dostrzegli to niektórzy statystycy w USA, którzy przy obliczaniu dochodu
rodziny „netto” (np. w New Misery Index)
uwzględniają oprócz podatków także i takie koszty stałe. Obciążenia te wcale tak
bardzo nie różnią się od składek na rzecz,
dajmy na to, ZUS-u, a mogą czasem przypominać „sprywatyzowany podatek”.
Widać, że nawet w realiach uznania powszechnego egoizmu postulat „pomocy
współczującej” i tak się realizuje. Dokonuje się to poprzez system kontrdobrowolności usług ubezpieczeniowych i za pośrednictwem quasi-woluntaryzmu prawa
cywilnego. Wypełnia się przez system ob-
datkowania” zmuszają nas inni – samym
mechanizmem rynkowej autoregulacji:
kreowania popytu przez żywioł prawa.
Przymusowość i dobrowolność zlewają się tym samym, tracąc na znaczeniu.
A wszystko w zgodzie z liberalną definicją
wolności – takiej, która nie narusza wolności innych. Więc ubezpieczam się nie dla
swojego zdrowia, ale w obawie przed popełnieniem błędu, który zaszkodzi innym
– ubezpieczam się przed… roszczeniem
odszkodowawczym! Tylko, tak naprawdę,
gdzie tu miejsce na wolność?!
Powyższe spostrzeżenia każą powątpiewać, czy gdziekolwiek jeszcze znajdują
się „liberalne” systemy społeczne w klasycznym rozumieniu. Ale to jest zagadnienie najzupełniej odrębne.
4. Godnym polecenia studium w tym zakresie, z kolei z prerspektywy rozwiązaniań obecnych
w systemach prawnych państwach UE – będących jednak mniej zaawansowanymi od amerykańskich – jest praca Moniki Jagielskiej: Odpowiedzialność za produkt. Dostosowanie
prawa wewnętrznego państw Unii Europejskiej do wymogów dyrektywy 374/85, Kraków
1999.
5. Hipertrofia moralności (Moral und Hypermoral. Eine pluralistische Ethik, 1969), przekład
Elżbiety Paczkowskiej-Łagowskiej ukazał się w „Zdaniu” 11-12, 1989, ss. 52–54.
Michał Zabdyr–Jamróz (ur. 1984):
uczestnik projektu badawczego Zdrowie
Publiczne w Polsce w Obliczu Akcesji, panelista konferencji: „Kim jesteś politologu?” (2007) i „Politykon” (2008). Publikował w Zeszytach Naukowych Koła Nauk
Politycznych. Przewodniczący Sekcji Niezależnej Refleksji Politycznej KNP UJ (rok
akademicki 2007/08).
167
Przypisy:
1. W doktrynie amerykańskiego prawa instytucja ta jest określana mianem „fikcji prawnej”
(legal fiction) (sic!). Termin ten nie ma jednak zabarwienia negatywnego. W tradycji common law odnosi się po prostu do takich faktów, które sąd w dobrej wierze postrzega za
prawdziwe, choć wcale nie muszą takimi być w rzeczywistości. Motywuje się ich zastosowanie głównie interesem obywateli i wygodą sądu. Na przykład, gdy ze względów spadkowych
istotne jest ustalenie, kto w wypadku zmarł pierwszy (choć nie wiadomo tego na pewno),
przyjmuje się, że śmierć najpierw upomniała się o osobę starszą.
2. Sprawa: William Greenman v. Yuba Power Products, 1963.
3. Sprawa: MacPherson v. Buick Motor Company, 1916.
Opressje zagraniczne