SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA MADE INUSA
Transkrypt
SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA MADE INUSA
SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA MADE IN USA Michał Zabdyr-Jamróz Wstęp 156 Gdyby budować swój obraz rzeczywistości i obecnych w niej podziałów na podstawie samych tylko debat między intelektualistami, można by odnieść wrażenie, że zasadniczy antagonizm między USA a UE – między „Amerykańskim Snem” a tym „Europejskim” – zachodzi w materii polityki społecznej. Wielu myślicieli sugeruje lub wyraża wprost: USA to kultura zasadniczo różna od europejskiej, gdyż nie realizuje ona (ani ideologicznie, ani systemowo) ideałów sprawiedliwości społecznej. Ameryka („właściwa”) i Europa to dwa bieguny polityki społecznej – z jednej strony mamy jej rezydualny („liberalny”), a z drugiej – redystrybutywny model. A jednak nic nie jest takie, jak się wydaje. na wstępie, że nie będę ograniczać się do banalnego spostrzeżenia, że w krajach, gdzie państwo nie zabiera zbyt wiele obywatelom, kwitnie filantropia. Najciekawsze jest bowiem, że zasada sprawiedliwości społecznej może się z powodzeniem trwale ulokować w instytucji innej niż obyczaj czy prawo publiczne. Przy okazji rzucę nieco inne światło na amerykański system odpowiedzialności cywilnej – wyszydzany powszechnie za prowadzenie do absurdalnych sytuacji odszkodowań „za to, że kawa była za gorąca”. Muszę zastrzec na wstępie, że jest to na razie jedynie zarys teorii i tezy moje wymagać będą w przyszłości surowej procedury weryfikacji. Sprawiedliwość społeczna Chciałbym wykazać poniżej, że tak naprawdę (co do samej zasady konstytuującej system społeczny) nie ma różnicy (a przynajmniej nie wynika ona z zasad tego systemu) między redystrybutywnym a rezydualnym modelem. Zamierzam dowieść tego, wcale nie rezygnując z uznawania za rozstrzygającą tej właśnie „słusznej” i „współczującej” zasady sprawiedliwości społecznej. Chciałbym uspokoić czytelnika Zacznijmy jednak od przypomnienia sobie, czym jest „zasada sprawiedliwości społecznej”. W dużym uproszczeniu – pomijając na moment rozliczne niuanse i wątpliwości omawiane szczegółowo i obszernie w literaturze przedmiotu – powiedzieć można, że zasada ta opisuje takie społeczeństwo, w którym etyczno-prawnicza idea sprawiedliwości nie jest ograniczona li tylko do kwestii formalno-legalistycznych. Sprawiedliwość, żeby była „społeczna”, a nie tylko „formalna”, musi obejmować wszelkie dziedziny życia – w szczególności zaś ekonomię. Zasada ta jako taka nie jest już ideą tylko lewicową. Prawica zasymilowała ją, ochrzciwszy imieniem „solidaryzmu społecznego”. W istocie, jest ona „sprawiedliwością plus” – uzupełnioną o zasady solidarności (solidarité), wcześniej znanej jako zasada braterstwa (fratenité), czyli odpowiedzialności obywateli za siebie nawzajem. Zakłada ona w ogólności taką dystrybucję dóbr i usług, która nie pozostawia nikogo bez środków do życia, a w miarę możliwości równomiernie rozdziela wyprodukowane bogactwo. Idei tej – jakkolwiek od razu widać, że zakłada (taką bądź inną) redystrybucję dóbr – nie można redukować do postulatu „odbierania bogatym i dawania biednym”. Celem tak najoględniej rozumianej sprawiedliwości społecznej nie ma być wcale zniesienie wszelkich nierówności (głównie ekonomicznych), ale raczej łagodzenie ich lub czynienie znośnymi. Wszystko to przede wszystkim dla realizacji nakazu sumienia: „Jeden drugiego ciężary noście” (św. Paweł). Postulaty etyczne nie wyczerpują jednak funkcji zasady solidaryzmu społecznego. Nie mniej ważne są wymogi dobra publicznego – choćby utrzymanie pożądanego ładu społecznego i politycznego. Istotą sprawiedliwości społecznej jest tedy raczej postulat, mający swój systemowy wymiar dzielenia się z potrzebującymi – solidarności międzyludzkiej i odpowiedzialności za dobro powszechne. Parę uwag na marginesie wstępu. Pominę tutaj masę ważkich kwestii, odnoszących się do pojęcia sprawiedliwości, a zasługujących na osobne omówienie. Sprawiedliwość, żeby była „społeczna”, a nie tylko „formalna”, musi obejmować wszelkie dziedziny życia – w szczególności zaś ekonomię. Zasada ta jako taka nie jest już ideą tylko lewicową. Prawica zasymilowała ją, ochrzciwszy imieniem „solidaryzmu społecznego”. W istocie, jest ona „sprawiedliwością plus” – uzupełnioną o zasady solidarności (solidarité), wcześniej znanej jako zasada braterstwa (fratenité), czyli odpowiedzialności obywateli za siebie nawzajem. Nie będę poruszał szczególnego – wyjątkowego również ze względu na niemal powszechną jego akceptację – zagadnienia wyjściowej równości szans, która jest aspektem sprawiedliwości społecznej. Nawet bowiem najskrajniejsi przedstawiciele neoliberalnej szkoły ekonomicznej (Milton Friedman był tu flagowym przykładem) rozumieją i uznają konieczność istnienia czegoś, co nazwałbym przez metaforę społeczno-ekonomicznym aphesis (to termin z greki opisujący olimpijskie urządzenie hippiczne zapewniające równy start koniom wyścigowym) – instytucji, bądź ich systemu, zapewniającego obywatelom w miarę równy start w ekonomicznym wyścigu Opressje zagraniczne 157 158 na wolnym rynku. Pragnę wtrącić jedynie pewną uwagę, którą również należałoby rozwinąć, ale przy innej okazji. Omawiana idea sprawiedliwości społecznej zawiera w sobie termin sprawiedliwość – iustitia – i tym samym zdaje się odsyłać do pojęcia uprawnienia (ius). Mając jednak na względzie powyższą uwagę o całościowym, nie po całym społeczeństwie, przy obciążeniu wprost proporcjonalnym do majętności. Beneficjentami wsparcia miałyby być raczej osoby, które znalazły się w sytuacjach wyjątkowych, ocenianych jako niezawinione (popadły w biedę, zapadły poważnie na zdrowiu itd.). Wcale nie ma znaczenia to, czy osoba pokrzywdzona jest z powodu lustruje zagadnienie. Niestety z racji charakteru sprawy – właściwości najniższego szczebla sądów stanowych – odnalezienie prawdziwego kazusu nastręcza pewnych trudności. Posłużę się więc fikcyjnym (choć inspirowanym faktami), wziętym z serialu Sędziowie z Queens przykładem, doskonale pasującym jako ilustracja mojej tezy. Z całą cielowi firmy, by zaskarżył producenta za niedostarczenie nalepek. Komentując prywatnie sprawę, pani sędzia dodała, że za odszkodowanie na rzecz firmy (które z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zostanie zasądzone), zapłaci tak naprawdę firma ubezpieczeniowa, co zaowocuje podniesieniem skła- tylko indywidualnym wymiarze sprawiedliwości społecznej, można zauważyć, że ma ona więcej wspólnego z dawną ideą aequitas – równości, czy też słuszności (vide polskie tłumaczenie terminu equity law, które niegdyś uzupełniało common law), jako umiarkowania, zadowolenia i „ludzko- własnej niefrasobliwości (co wcale nie implikuje winy sensu stricto, choć z pewnością jakąś odpowiedzialność), czy też w wyniku działania sił zupełnie niezależnych od jej woli. Rozpatrywanie zagadnień wąsko rozumianej sprawiedliwości, czy nawet karmy („każdy dostaje to, na co zasłużył”), nie ma tu zastosowania. Współcześnie jest bowiem brane za niegodziwość („bezduszność”, „brak serca”) nieodczuwanie współczucia i odmawianie pomocy osobie cierpiącej – choćby i cierpiała „na własne życzenie”. Tak więc koszt wyciągania kogoś z biedy, rehabilitacji i leczenia winien być rozłożony proporcjonalnie, równomiernie po wszystkich członkach społeczeństwa. Zasada subsydiaryzmu dodaje, iż koszt ten winien być poniesiony raczej tylko wtedy, gdy jest zbyt wysoki, aby ponieść go mógł sam zainteresowany, jego rodzina czy bliscy lub wspólnota lokalna, środowiskowa, ewentualnie korporacja zawodowa. Takie postawienie sprawy pozwoli mi skupić się na ciekawym zagadnieniu ubezpieczeń osobowych i majątkowych. pewnością wymagać ona będzie jeszcze w przyszłości rzetelnego udokumentowania. Nastolatek podczas domowej imprezy skoczył (zamiast zjechać) ze zjeżdżalni do basenu. Upadł nieszczęśliwie na głowę, doprowadzając się do poważnego upośledzenia umysłowego. Rodzina pozwała sprzedawcę i autoryzowanego serwisanta zjeżdżalni (samego producenta pozwać nie można było, bo upłynął stosowny termin), żądając paru milionów USD dla pokrycia astronomicznych kosztów leczenia i utrzymania chłopaka (jego ubezpieczenie nie wystarczało). Ojciec powtarza: Somebody’s got to pay! [Ktoś musi za to zapłacić!]. Tymczasem sprzedawcą była firma rodzinna, której nie stać na realizację takiego roszczenia. Sprawę przypieczętowała kwestia nalepek ostrzegawczych, których po konserwacji nie naklejono ponownie na zjeżdżalnię, z powodu niedostarczenia ich zapasu przez producenta, co stanowiło pogwałcenie przepisów prawa. Pomimo dowodów, iż podobne skoki były zwyczajną zabawą poszkodowanego, sędzia – także (co sama przyznała) pod wrażeniem ckliwych scen ilustrujących stopień upośledzenia chłopaka – uznała roszczenie i zasądziła odszkodowanie, jednocześnie polecając właści- dek ubezpieczeniowych klientów. Sędzia skwitowała to wymownie: Well, we’ll all gonna pay for this. That’s how the system works [Cóż, wszyscy za to zapłacimy. Tak działa system]. Wrażenie, jakie się nasuwa, to oburzenie na idiotyzm całej sprawy, a w szczególności decyzji. Tragedia się stała – nic nie umniejsza naszego współczucia w tej sytuacji, ale szukanie kozła ofiarnego, winnego zwyczajnemu wypadkowi, to logiczna niedorzeczność, moralna niesprawiedliwość i prawna paranoja. Przecież to przede wszystkim wina samego poszkodowanego, że wygłupiał się po pijanemu. Narażał zdrowie, aż los go ukarał. Czy za takiego nicponia cierpieć ma uczciwy handlowiec, pracodawca, ojciec i mąż? A jaka jest wina producenta, że z tysięcy jego produktów jeden trafił w ręce durnia?! Są to jednak odczucia wynikające przede wszystkim z „poczucia społecznego” ludzi wychowanych w kontynentalnym systemie prawa, dla którego najzupełniej obce są anglosaskie kategorie prawne. Po pierwsze, w procesie cywilnym nie orzeka się winy – ta bowiem zarezerwowana jest dla prawa karnego. W tym przypadku mamy do czynienia z arcyciekawą ideą „odpowiedzialności bez winy”. W USA zwie się Idea sprawiedliwości społecznej zawiera w sobie termin sprawiedliwość – iustitia – i tym samym zdaje się odsyłać do pojęcia uprawnienia (ius). Mając jednak na względzie powyższą uwagę o całościowym, nie tylko indywidualnym wymiarze sprawiedliwości społecznej, można zauważyć, że ma ona więcej wspólnego z dawną ideą aequitas – równości, czy też słuszności. ści”– ideą „dobrze urządzonego państwa” czy społeczeństwa. Pozwolę sobie skoncentrować się na takim ujęciu sprawiedliwości społecznej, które opisuje ją jako ideę wspólnej pomocy pokrzywdzonym przez los. Istotne, że koszty takiej pomocy – wedle zasady – winny podlegać sprawiedliwemu rozprowadzaniu „Do zobaczenia w sądzie!” Dla wprowadzenia potrzebny mi będzie amerykański case sądowy, który zi- Opressje zagraniczne 159 160 to strict liability tort1, a oznacza odpowiedzialność obiektywną. Nie baczy się tu na umyślność szkody (jak w intentional tort) ani okoliczności zajścia (tj. „okoliczności łagodzące”). Delikt taki nie polega też wcale na „niedochowaniu jakichś obowiązków” (zaniedbaniu, wtedy mamy negligence tort). Taki (szeroki) rodzaj odpowiedzialności po- zadośćuczynienie za straty moralne – tzw. punity damage – doliczane do zasadniczego odszkodowania. W ten sposób producent czyni, co tylko możliwe, by nie zaryzykować kosztownego procesu. Gdy uświadomimy sobie, że efekty „absurdalnych” wyroków mają (za sprawą szczególnej roli precedensów sądowych) znaczenie systemowe, Odbiegając nieco od tematu, chciałbym wspomnieć o dotykającym współczesny świat (wskazanym m.in. przez Arnolda Gehlena) problemie hipertrofii moralności („przerostu moralności”)5. Zasadza się ona na postulacie bezwzględnego współczucia. Jej objawem w ramach wymiaru sprawiedliwości jest coraz częstsze uniewinnia- – I know that a life of crime led me to this sorry fate. And yet, I blame society: society made me what I am. [Wiem, że droga zbrodni przywiodła mnie do tego smutnego kresu. Jednak winię społeczeństwo: społeczeństwo uczyniło mnie tym, czym jestem.] Czyż przerost moralności nie jest lega na tym, że odpowiada się za wszelaką szkodę, jaka powstała w wyniku danej relacji („kupując psa, z racji jego natury, odpowiadamy za pogryzienie, choćbyśmy żyły sobie wypruwali, by go uczynić nieszkodliwym”). „Odpowiedzialność obiektywną” zrodził precedens kalifornijskiego sądu w 1963 r.2 Jej zalążków upatrywać jednak należy w delikcie zaniedbania (negligence tort) w kwestiach „odpowiedzialności wytwórcy za produkt” (product liability). Historię tę otwiera więc sprawa o zepsute koło automobilu z 1916 r.3. Gdzieś w międzyczasie (głównie lata 50.) sądy USA uznały, że wymaganie od ciężko poszkodowanego powoda udowodnienia, że producent dopuścił się zaniedbania, jest zadaniem zbyt trudnym. W interesie konsumentów zaczęto uznawać istnienie zobowiązania gwarancyjnego wytwórcy wobec kupującego (wyrażonego explicite lub implicite). Znamienne – sądy zakładały przy okazji, że producenci są w stanie zapłacić zasądzone odszkodowanie, zważywszy na ich… „głębokie kieszenie”4. Godne uwagi jest to, że powstaje w ten sposób system ochrony interesów konsumentów: wprowadzania standardów produkcji i bezpieczeństwa metodami innymi niż rozkaz ustawodawcy. Dotkliwość odpowiedzialności obiektywnej potęguje zelżeje nieco nasze odczucie purnonsensu. Kwestia odpowiedzialności bez winy okazuje się zagadnieniem wielowymiarowym, fundamentalnym wręcz. Wszak postulat idiotoodporności produktów dystrybuowanych masowo, wcale nie jest niedorzeczny. „Odporność na głupotę” to pojęcie wzięte z wojskowości doby masowych armii z poboru. W tym przypadku dotyczyło ono kwestii szczególnie drażliwej: obsługi i konserwacji broni indywidualnej – przecież wręczać się ją miało osobnikom o najprzeróżniejszych zdolnościach intelektualnych (nie zapominajmy również o warunkach ekstremalnego stresu, które z intelektualistów czynią głupków). Nie traci ona znaczenia w odniesieniu do masowej zbiorowości konsumentów (również reprezentujących pełne spektrum IQ). Producent nie jest oczywiście winny niewłaściwemu użyciu swojego produktu, ale powinien poczuwać się do odpowiedzialności za minimalną szkodliwość przedmiotu w jak największej ilości sytuacji. Idiotoodporność jest zasadniczo zastosowaniem do ergonomii tzw. prawa Murphy’ego: Jeśli jakąś wtyczkę da się źle włożyć do gniazdka, to na pewno ktoś kiedyś ją źle włoży; tym samym wtyczki należy projektować tak, aby nie dało się ich źle włożyć (na przykład czyniąc je asymetrycznymi). nie lub łagodniejsze karanie na podstawie niepoczytalności delikwenta i okoliczności łagodzących… To oczywista, logiczna i nieunikniona konsekwencja woluntarystycznego przewrotu w etyce i filozofii prawa: tego, który dał nam rządy prawa i sprawiedliwe sądy. Obecnie jednak rozwój wiedzy z dziedziny antropologii, psy- w istocie nadwzrocznością (hipertropia) moralności – wadą akomodacji jej soczewki, powodującą trudności w oglądaniu rzeczy z bliska, a przeceniającym „sprawiedliwe”, bo„całościowe” i generalizujące widzenie „z dystansu”. Może nawet jest jej najpopularniejszą odmianą: prezbiopią – starczowzrocznością cywilizacji? Czasami mam wrażenie, że jedyną nadzieją na „korektę zmysłu etycznego” pozostają instytucje prawa cywilnego – eksploatowanie idei odpowiedzialności bez winy. Otto (grany przez Emilia Esteveza) odpowiada na wymówkę przyjaciela: – That’s bullshit! You’re a white suburban punk, just like me. [Co za farmazon! Jesteś takim samym białym gnojkiem z przedmieść jak ja.] Jedyną nadzieją na „korektę zmysłu etycznego” pozostają instytucje prawa cywilnego – eksploatowanie idei odpowiedzialności bez winy. chiatrii, psychologii, psychologii społecznej, socjologii i innych okrawa zakres wolnej woli człowieka. W efekcie prowadzi to w najskrajniejszych, a coraz częstszych przypadkach do niedostrzegania indywidualnej odpowiedzialności. Polega to na szukaniu „winy” w „bezosobowych siłach” czy tradycji, w najlepszym razie jakichś „innych” lub przodkach – czasem winy upatrywanej „w nas wszystkich”, nigdy zaś u konkretnego człowieka. Jak memento rozbrzmiewa I blame society [Winię społeczeństwo]. W filmie Repo Man [polski tytuł: Windykatorzy] jest scena, w której bohater, Otto, słyszy od konającego przyjaciela: Realia amerykańskiego systemu polityki społecznej Rezydualny system polityki społecznej jest zorganizowany w oparciu o rynek prywatnych przedsiębiorstw ubezpieczeniowych. U nas zwane są one gospodarczymi i przeciwstawia się je ubezpieczeniom społecznym. Jednostka ma płacić regularnie składkę, w zamian za to, w przypadku zajścia odpowiednich (przewidzianych Opressje zagraniczne 161 w umowie) zdarzeń losowych, otrzymuje odpowiednią (przewidzianą w umowie) pomoc. Wydaje się, że z zasady działa to jak system oszczędzania na czarną godzinę – samodzielnego zabezpieczania się (tak go prezentują zagorzali zwolennicy). Tymczasem, rzeczywistość nie jest tak odległa od tego, co znamy w przypadku ubezpieczeń społecznych. Faktycznie klient (w sytuacji pojawianie się roszczenia odszkodowawczego) nie ma „własnego konta”, na którym odkładają się środki. Firma czerpie raczej z ogólnej puli, którą posiada, niezależnie od tego czy na „koncie” klienta „odłożyło się” dość pieniędzy np. na dany zabieg medyczny. Do tego obliguje ją prawo. 162 Rezydualny system polityki społecznej jest zorganizowany w oparciu o rynek prywatnych przedsiębiorstw ubezpieczeniowych. U nas zwane są one gospodarczymi i przeciwstawia się je ubezpieczeniom społecznym. Jednostka ma płacić regularnie składkę, w zamian za to, w przypadku zajścia odpowiednich (przewidzianych w umowie) zdarzeń losowych, otrzymuje odpowiednią (przewidzianą w umowie) pomoc. Pozory obowiązywania tutaj wąsko rozumianej zasady sprawiedliwości wymiennej podtrzymuje tylko umowa uzależniająca wachlarz pomocy od wysokości składek. Jednakże ubezpieczenia (zupełnie jak publiczne ubezpieczalnie) opierają się na mechanizmie rozpraszania ryzyka na wszystkich aktualnie opłacających polisy. W tym ostatnim wypadku zasadę quid pro quo [coś za coś] dodatkowo „rozmiękcza” praktyka systemów prawnych w dziedzinie prawa cywilnego. O klasyfi- nego postulatu sprawiedliwej redystrybu- kacji danej pomocy do takiego czy innego progu decydują sędziowie i ławy przysięgłych. Ewentualnie czynią to sami prawnicy na zasadzie ugody. Tak jednak tworzą się precedensy, które definiują na nowo to, jaka pomoc należy się obywatelowi z samego tylko tytułu ubezpieczenia, choćby i wykupił polisę podstawową – ustawowo minimalną. Takie precedensy systemu pomocy społecznej, które obciążają kosztami udzielenia większej pomocy w konkretnym przypadku, najczęściej skutkują erga omnes. Dzieje się tak, gdyż wypłacenie wysokiego odszkodowania oraz perspektywa uznania przez sądy podobnych roszczeń przyczyniają się do podniesienia wysokości składki dla wszystkich klientów – nie tylko danej firmy. Koszty ponoszą więc nie tyle firmy jako takie, ile de facto wszyscy ich klienci (obywatele – konsumenci). Janosikową (a właściwie Robin Hooda): Liberalna droga do sprawiedliwości społecznej najlepszym razie) bogaty producent, a ra- Komentarz fikcyjnej pani sędzi zwraca jednak uwagę na nieco inny, pozaprawny aspekt sprawy. Ujawnia metodę w szaleństwie: fenomen roli prawa cywilnego w polityce społecznej. Oto bowiem osobliwości common law prowadzą do realizacji słusz- klientów, to de facto mamy do czynienia cji dóbr dla potrzebujących: równomiernego rozłożenia ciężaru leczenia ciężko chorego i łagodzenia indywidualnych cierpień w wyniku tragicznych zdarzeń losowych. Taki system, wbrew pierwszemu wrażeniu, wcale nie jest bardziej litościwy dla bogatych. Działa też trochę na modłę potrąca znaczne sumy z majątku wielkich korporacji na rzecz poszkodowanych przez własną niefrasobliwość powodów. Ale skoro nie zapłaci ani serwisant, ani (w Prowadzenie do absurdu praktyki amerykańskiego prawa cywilnego okazuje się wynikiem uporczywego zmierzania do zasady sprawiedliwości społecznej, przy zachowaniu fundamentalnych zasad cywilnej odpowiedzialności i retoryki „wolności od państwa”. Wynika to oczywiście z panującego „poczucia społecznego” (common sense), opisywanego dość nieprecyzyjnie jako „zdrowy rozsądek”. czej firma ubezpieczeniowa, która potrąci to sobie z budżetów domowych swoich ze swoistym zawoalowanym – bo „sprywatyzowanym” – podatkiem czy składką. Świadczenia te idą na funkcje przez lewicę ekonomiczną przypisywane państwu (i w gruncie rzeczy są podobnie finanso- wane). W ramach prawa cywilnego i przez to prawo powstaje system redystrybucji dóbr, zwyczajowo wiązany z rolą prawa publicznego. Tutaj słusznie poniekąd można podnieść kwestie zamknięcia tej drogi dochodzenia do swoich roszczeń dla niedostatecznie zamożnych, by opłacić pomoc prawną. Amerykanie rozwiązali ten istotny problem przez system instytucji, przede wszystkim contingency fees (Anglicy mają conditional fee) – zasadę „no win no fee”, wg której adwokat pobiera prowizję (owszem dość wysoką, od 30 do 50 procent odszkodowania), ale tylko wtedy, gdy wygra sprawę. W przeciwnym razie nie dostaje nic. Metoda „amerykańskiego szaleństwa” jest rzecz jasna systemowa – może nawet nieuświadomiona, ale jednak. Oto, może realia amerykańskie zmierzają do następującego ideału (absurdu?). W sytuacji pełnego ubezpieczenia każdego wszyscy wszystkich będą skarżyć, o wszystko, na co ich własne ubezpieczenie nie wystarczy. Zawsze ktoś będzie odpowiedzialny – bo nie winny zgodnie z właściwą terminologią tego ładu. Nie będzie on jednak nigdy ponosił żadnych kosztów, poza procesowymi (ewentualnie) i czasowymi, dlatego że zapłaci i tak ubezpieczyciel. Skarżyć wszak opłaca się tylko ubezpieczonego. Łańcuszek roszczeń będzie szedł do góry – aż natrafi na podmiot, którego ubezpieczenie (z racji płynności finansowej) wystarczy na pokrycie niezbędnych kosztów: na przykład właśnie leczenia. W tych realiach wielkie korporacje i fundusze będą narzędziem sprawiedliwej społecznie redystrybucji, być Opressje zagraniczne 163 może nawet w taki sposób, który wyraźniej i skuteczniej niż podatki obciąża bogatszych. Podnosi się składki milionowych polis wyraźniej niż zwykłych ubezpieczeń – unikając również takiego skutku, jaki pojawia się w przypadku progresji podatkowej, którą bogaci zwyczajnie obchodzą przy pomocy ulg. 164 Prowadzenie do absurdu praktyki amerykańskiego prawa cywilnego okazuje się wynikiem uporczywego zmierzania do zasady sprawiedliwości społecznej, przy zachowaniu fundamentalnych zasad cywilnej odpowiedzialności i retoryki „wolności od państwa”. Wynika to oczywiście z panującego „poczucia społecznego” (common sense), opisywanego dość nieprecyzyjnie jako „zdrowy rozsądek”. Nie mam w intencji wyrażenia ironicznej kpiny, ale myślę o faktycznej semantycznej rozbieżności tych pojęć: common sense stanowi powszechne w danej społeczności, potoczne rozumienie tego, co słuszne („społecznie sprawiedliwe”) i sprawiedliwe, a wiąże się z kulturą prawną danej populacji. „Zdrowy rozsadek” obywateli jest więc schizofreniczny, bo postuluje i wolność (liberalizm), i współczucie (solidaryzm, sprawiedliwość społeczną). Mimo „rozszczepienia osobowości” wdziera się on na salę sądową systemu common law w sposób zinstytucjonalizowany za sprawą ław przysięgłych – „czynnika społecznego” – ale oczywiście także nieformalnie, przez samych sędziów. Tym sposobem system mimo wszystko dociera do sprawiedliwości społecznej. Ciąży ku niej w spontaniczny sposób. „Sprytnie” omija najprzeróżniejsze przeszkody pod postacią woluntarystycznego paradygmatu, ność, redukcja problemu korupcji i marno- uprzedzenia wobec państwa i jego biuro- on również rażące wady: czasochłonność procesu, wyraźny (w teorii przynajmniej) aspekt dyskryminacji najbiedniejszych, minimalizacja poczucia obowiązku solidaryzmu. Ciekawe jest więc to, że system ten rzeczywiście jest alternatywny, nawet na płaszczyźnie „społecznej wrażliwości”. Problematyczne stają się tedy nie kwestie fundamentalne, ale szczegółowe. Debata dotyczy samego mechanizmu realizacji sprawiedliwości społecznej – jego niuansów funkcjonalnych i skutków ubocznych. Wszak „diabeł tkwi w szczegółach”. Właśnie: gdyby chodziło o wady fundamentalne – co, zdaje się, powinno tu mieć miejsce – to ruszyć ich nie można bez rewolucji. Ale „Sprawiedliwa” redystrybucja odbywa się w USA na poziomie całego systemu prawno-ekonomicznego – nie tylko w ramach władzy publicznej (państwa czy samorządu). Ogromne środki przesuwane są od jednych do drugich – zgodnie z zapisami prawa i decyzjami sądów. Skoro prawo wszechogarnia system, więc w istocie nie liczy się to, który z jego elementów dokonuje redystrybucji. Postulat „współczującej” słuszności ładu (sprawiedliwości społecznej) zawarty w prawie jest wykonywany, więc powoływanie się na niego w debacie jawi się bezprzedmiotowe. Reszta – czyli to, o co faktycznie spierają się „liberałowie” i „socjaliści” – to tylko kwestia ideologicznych abstrakcji lub rzeczywiście technologii. trawstwa, elastyczność i ewolucyjność. Ma drobne techniczne wady można modyfikować dodatkowymi rozwiązaniami. Świat sprawiedliwości społecznej nie kończy się na instytucjach stricte publicznych. Wydaje się zatem niesprawiedliwe (nomen atque omen) nazywanie liberalizmu w wydaniu amerykańskim systemem fice. Wobec systemu redystrybucyjnego ma „społecznej niesprawiedliwości”. Nawet w rzeczonym zasada sprawiedliwości społecznej jest zachowana (w praktyce), z tą tylko różnicą, że opiera się na podmiotach prywatnych i społecznych, a nie publicznych. „Sprawiedliwa” redystrybucja odbywa się w USA na poziomie całego systemu prawno-ekonomicznego – nie tylko w ramach władzy publicznej (państwa czy samorządu). Ogromne środki przesuwane są od jednych do drugich – zgodnie z zapisami prawa i decyzjami sądów. Skoro on oczywiście swoje zalety: większa wydaj- prawo wszechogarnia system, więc w isto- kracji, czy po prostu „ducha radykalnego indywidualizmu”. Nie chcę tutaj mówić o wyższości czy niższości takiego systemu, ale o jego specy- cie nie liczy się to, który z jego elementów dokonuje redystrybucji. Postulat „współczującej” słuszności ładu (sprawiedliwości społecznej) zawarty w prawie jest wykonywany, więc powoływanie się na niego w debacie jawi się bezprzedmiotowe. Reszta – czyli to, o co faktycznie spierają się „liberałowie” i „socjaliści” – to tylko kwestia ideologicznych abstrakcji lub rzeczywiście technologii. Zarzucanie rezydualnemu systemowi polityki społecznej tego, iż pozostawia bez opieki znaczny odsetek potrzebujących, jest retoryczną mistyfikacją. W praktyce dokładnie to samo można powiedzieć o każdym systemie społecznym, choćby nie wiem jak bardzo był redystrybucyjny. Opieka społeczna zawsze o kimś zapomni, wszak składa się z ludzi. Problemem jest tu nie sam model, ale zwyczajny odsetek potrzebujących w społeczeństwie i związana z tym kwestia korupcji mechanizmu: im większy układ, tym więcej uchybień i marnotrawstwa, zgodnie z wszystkim zasadami „termodynamiki” społeczeństwa. Twierdzenie, że „w Szwecji powszechnie panuje dobrobyt, bo istnieje tam sprawne państwo dobrobytu”, być może powinno być odwrócone – w przeciwnym razie pomija fundamentalne kwestie kultury pracy, kontroli społecznej marnotrawstwa i pasożytnictwa itd. Niedola wolności… Z drugiej strony – zadawane przez neoliberałów – zasadnicze pytanie o ekonomiczną swobodę jednostki (i swobodę Opressje zagraniczne 165 166 w ogóle) pozostaje. Alternatywny do redystrybutywnego model polityki społecznej nie jest, co prawda, zinstytucjonalizowany w państwie, ale wcale nie jest on dobrowolny. Tak naprawdę to zupełnie inna jakość: niby rodem z teorii ultralibertariańskich, ale wcale nie pozbawiona jakiejś formy przymusu. Wszak składki na chodzący wolną wolę człowieka. Podobnie czyni system etatystyczny (choć nieco węższym łukiem, bo dzięki przymusowi państwa), tym samym wcale istotowo nie jest odmienny. Pal licho, że do (na przykład) ubezpieczenia drogowego zmusza nas prawo, ustawa – to rzeczywiście opresja ustawodawcy. Do takiego „samoopo- rzecz prywatnej ubezpieczalni czy funduszu emerytalnego stanowią realne i nierzadko dotkliwe obciążenie budżetu domowego. Dostrzegli to niektórzy statystycy w USA, którzy przy obliczaniu dochodu rodziny „netto” (np. w New Misery Index) uwzględniają oprócz podatków także i takie koszty stałe. Obciążenia te wcale tak bardzo nie różnią się od składek na rzecz, dajmy na to, ZUS-u, a mogą czasem przypominać „sprywatyzowany podatek”. Widać, że nawet w realiach uznania powszechnego egoizmu postulat „pomocy współczującej” i tak się realizuje. Dokonuje się to poprzez system kontrdobrowolności usług ubezpieczeniowych i za pośrednictwem quasi-woluntaryzmu prawa cywilnego. Wypełnia się przez system ob- datkowania” zmuszają nas inni – samym mechanizmem rynkowej autoregulacji: kreowania popytu przez żywioł prawa. Przymusowość i dobrowolność zlewają się tym samym, tracąc na znaczeniu. A wszystko w zgodzie z liberalną definicją wolności – takiej, która nie narusza wolności innych. Więc ubezpieczam się nie dla swojego zdrowia, ale w obawie przed popełnieniem błędu, który zaszkodzi innym – ubezpieczam się przed… roszczeniem odszkodowawczym! Tylko, tak naprawdę, gdzie tu miejsce na wolność?! Powyższe spostrzeżenia każą powątpiewać, czy gdziekolwiek jeszcze znajdują się „liberalne” systemy społeczne w klasycznym rozumieniu. Ale to jest zagadnienie najzupełniej odrębne. 4. Godnym polecenia studium w tym zakresie, z kolei z prerspektywy rozwiązaniań obecnych w systemach prawnych państwach UE – będących jednak mniej zaawansowanymi od amerykańskich – jest praca Moniki Jagielskiej: Odpowiedzialność za produkt. Dostosowanie prawa wewnętrznego państw Unii Europejskiej do wymogów dyrektywy 374/85, Kraków 1999. 5. Hipertrofia moralności (Moral und Hypermoral. Eine pluralistische Ethik, 1969), przekład Elżbiety Paczkowskiej-Łagowskiej ukazał się w „Zdaniu” 11-12, 1989, ss. 52–54. Michał Zabdyr–Jamróz (ur. 1984): uczestnik projektu badawczego Zdrowie Publiczne w Polsce w Obliczu Akcesji, panelista konferencji: „Kim jesteś politologu?” (2007) i „Politykon” (2008). Publikował w Zeszytach Naukowych Koła Nauk Politycznych. Przewodniczący Sekcji Niezależnej Refleksji Politycznej KNP UJ (rok akademicki 2007/08). 167 Przypisy: 1. W doktrynie amerykańskiego prawa instytucja ta jest określana mianem „fikcji prawnej” (legal fiction) (sic!). Termin ten nie ma jednak zabarwienia negatywnego. W tradycji common law odnosi się po prostu do takich faktów, które sąd w dobrej wierze postrzega za prawdziwe, choć wcale nie muszą takimi być w rzeczywistości. Motywuje się ich zastosowanie głównie interesem obywateli i wygodą sądu. Na przykład, gdy ze względów spadkowych istotne jest ustalenie, kto w wypadku zmarł pierwszy (choć nie wiadomo tego na pewno), przyjmuje się, że śmierć najpierw upomniała się o osobę starszą. 2. Sprawa: William Greenman v. Yuba Power Products, 1963. 3. Sprawa: MacPherson v. Buick Motor Company, 1916. Opressje zagraniczne